- Opowiadanie: Peterek - Zwadźca cz. 1

Zwadźca cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zwadźca cz. 1

– Panowie, witam was. Bez czczej gadaniny muszę przypomnieć cel naszego spotkania. Otóż, jak panowie wiedzą, wszyscy siedzimy w głębokim, cuchnącym łajnie. I to po same uszy.

Pozostali zgromadzeni w niewielkiej salce dostojnicy, jak na rozkaz, westchnęli jednocześnie i spojrzeli w stronę leżących przed nimi pucharów. Były one puste, ale taka jest konsekwencja zwołania opatrzonego tajnością spotkania książęcych dworzan, gdzie – ze względu na ową poufność – nie zawiadamia się służby. Trzaskający z cicha ogień był jedynym źródłem światła, a przez wzgląd na niewielkość pomieszczenia, sprawiał, że było tam gorąco jak w piecu.

– Nie przesadzasz aby, Tero? – odezwał się najstarszy wiekiem doradca, Roamor – Przecież od zwykłego chędożenia nie mogą polecieć głowy.

– Mówicie tak, czcigodny Roamorze – odpowiedział mu Tero – jak gdybyście nie wiedzieli, czym grożą ordalia. Wszak i za waszych czasów trupy padały o mniejsze błahostki.

– I na mniejszym szczeblu, niźli dwór książęcy – wtrącił się Maral, dowódca drużyny książęcej – sam pamiętam, jakże to opowiadaliście przypowieść z młodości o dwóch chłopach i podkowie…

– Tak i było. Alem nigdy nie wierzył, a i dalej nie wierze, że to nas może dotyczyć.

– Co księcia się tyczy, nas się tyczy. A idzie o chędożenie właśnie.

– Książęcej mości i dupczenia, za przeproszeniem majestatu – Roamor uzupełnił kielichy zgromadzonych – nie stawiajcie na równi, w jednym zdaniu. Nie godzi się.

– A cóż to – zarechotał Tero – panowie nasi nie parają się tymże zajęciem?

– Parają. Ale wtedy mówimy o płodzeniu potomka.

– Za każdym razem?

-Mhm.

-Dosyć! – uderzył otwartą dłonią w stół Maral, aż stołem zadrżało – Nie zebraliśmy się tu, w tej norze, by gadać o starych czasach i sposobach zabaw z dziewkami! Sprawa jest poważna i na problemie powinniśmy się skupić. Może nie wszystkim jest jasne, mówię zwłaszcza do was, Roamorze, boście najbardziej do żartów skorzy. Sami wiecie, że miłościwie nasz panujący książę Darko za daleko się posunął i nieopatrznie tknął zamężną szlachciankę. A że normalnie nie jest to co prawda występek, sam tak żem nieraz robił, to niespodzianką się okazało, że szanowny rogacz jest dalekim kuzynem książęcym. No i zgodnie z zaplutą literą prawa, mógłby gagatka, co go o te rogi przyprawił zatłuc pogrzebaczem, niemniej mówimy tu o księciu. Stąd tylko pojedynek. Sprawa się rypnie, gdy zapijaczony tłuścioch Darko sam nadzieje się na własne żelazo! Albo tamten go zasiecze jak wieprza! Zgodnie ze zwyczajem, psia mać! Kto to stanowi na tych ziemiach?

– Myśmy stanowili – odpowiedział mu po chwili ciszy Tero – Ale nie to. To królewskie instrukcje. Ze stolicy samej.

-Stąd i widać, czemuż takie głupie – wtrącił Reonar.

Milczeli chwilę. Za oknami wiatr zahuczał straszliwie, oddając jakby nastrój zgromadzonych.

– Faktem jest – podjął Tero – że do spotkania na udeptanej ziemi pozostało nie więcej jak trzy dni. A książęcy kuzyn, jak wieść niesie, w prawach jest obyty i wynajął na swego zwadźcę prawdziwego rębajłę. Kalisor z Sękatego Ostrza, tak go wołają.

– A niech to! – wtrącił Roamor – Znałem jego ojca, kiedyś, dawno… Jeśli synalek jest choć w połowie tak drapieżny jak tatuś, to mamy nieliche kłopoty.

– Wieść niesie, że będzie tu pojutrze.

– To może tak go w dyby wziąć? – zaproponował nieśmiało Tero – Za, bo ja wiem, nagabywanie dziewek?

– A cóż to za zbrodnia, za ruszanie dziewek z obory nic nie grozi. Myśl trochę.

-No to nie wiem, za karczemne rozróby? Też ci to nie spasuje, Roamorze? Może masz lepszy pomysł?

– W dyby go wziąć nie możemy – pokręcił głową Maral – bo wieść się już rozeszła i by nas motłoch pogonił.

-Sztylet? Trucizna? Wypadek na koniu?

– Skończ już, Tero.

Wielmoża oburzył się.

– Eh do czarta z wami! Póki co to ja tu chyba jako jedyny rozwiązania jakieś podsuwam! Może wy mi coś powiecie, mądrzy dworzanie? Nie słyszałem jeszcze, abyście coś radzili. Może wyście Darko samego chcecie faktycznie wystawić na bój? Kiedy stanąć ma przeciwko siepaczowi, zwadźcy? Tak być przecież nie może!

– I tak nie będzie – powiedział cicho Roamor – Jest coś, co może nam pomóc.

Tero spojrzał z kpiną na starca, otwierając usta, lecz Maral uciszył go spojrzeniem.

– Jest coś, co może nam pomóc – powtórzył najstarszy – a właściwie nie coś, a ktoś. Pewna osoba ostatnio zawitała na nasze ziemie. Wiecie, koledzy, zawezwany został, jak mi się zdaje, przez jakiegoś diuka do rozprawienia się z niechcianym zalotnikiem córki. Problemu tamtego, zdaje się, nie zdążył załatwić, bom go zawiadomił o problemach wyższej wagi. To zwadźca, dość słynny i niegłupi. Pewnikiem poradzi sobie z Sękatymi Ostrzami, nie raz już ubijał w pojedynkach większych od siebie – wzrostem jak i urodzeniem zresztą. Co więcej, byłby skory stanąć w szranki za naszego księcia…

– To nie spór dwóch chłopów o miedzę! – nie wytrzymał Tero – Tu trzeba tytułu, szlachectwa, rycerskiego miecza, a nie rzeźniczego topora!

– Ma je – kiwnął głową Maral – Chyba już wiem, o kim nam opowiadasz, Roamorze.

Starzec uśmiechnął się lekko. Wiatr za oknem jakby ustał.

– Gadają też o nim – mówił, uśmiechając się dalej – że posiadł sztukę czarnoksięską, że widzi w ludziach rzeczy, których gołym okiem nie zobaczysz… To ktoś, kto może nam się przydać.

– Popieram – wtrącił Maral – Trzeba tylko go do nas sprowadzić. Chcę go najpierw zobaczyć.

Tero prychnął, krzyżując ręce na piersi.

– Nie rozumiem waszych pobudek, koledzy – powiedział zniesmaczony – Kiedy mówię: sztylet, loch dla czempiona naszego konkurenta, mówicie, że tego uczynić nie można. Ale już sprowadzać czarownika, by walczył za księcia, to już tak! Ciekawe, co jego książęca mość powie, jak się o tym dowie… No ale dobrze, wielcem ciekaw, cóż to za tajemniczy jegomość. Jak najszybciej musimy go dostać. Gdzież on się teraz znajduje?

Roamor uśmiechnął się jeszcze szerzej, łyknął wina z pucharu.

– Dokładnie pod nami – odpowiedział.

* * *

Sharmo ucieszył się, kiedy drzwi jego cuchnącej celi otworzyły się, wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza. Zmartwił się, kiedy na dzień dobry otrzymał parę kopniaków od strażników, było to jednak nic w porównaniu z razami, jakie zebrał, gdy wrzucano go tu po raz pierwszy. Żołdacy podnieśli go i mocno spętali ręce grubym sznurem, następnie wyszarpali go na zewnątrz, do góry.

– Jęknij jeno głośniej, gagatku – ostrzegł go śmierdzący piwem klawisz – a obaczysz mojego obcasa pod nosem.

Sharmo nie jęknął, kiedy prowadzili go ciemnymi korytarzami, w największej ciszy panującej w budynku, której strażnicy za żadne skarby nie chcieli zmącić. Nie wiedział dokładnie, gdzie jest prowadzony. Po krótkiej wycieczce schodami, na poziom znajdujący się chyba niewiele wyżej niż loszek, w którym się znajdował niedawno, stanęli przed grubymi, sękatymi drzwiami, a jeden z mężczyzn zapukał. Po otrzymaniu pozwolenia na wejście, wepchnęli go do środka.

Wewnątrz, przy niewielkim stole, tuż przy dogasającym kominku, siedziało trzech mężczyzn o ponurych twarzach. Na jego widok jeden z nich prychnął głośno.

– To ma być nasz wybawca! – oburzył się – Prowadzony na powrozie! No ładnie się to zapowiada!

Pozostałych dwóch zdawało się nie zwracać na niego uwagi. Drugi z mężczyzn sięgnął po leżący przed nim puchar. Ostatni z nich przyglądał się uważnie czarownikowi.

– Wybaczcie mistrzu – powiedział powoli ten trzeci – warunki i okoliczności, w których żeście się tutaj znaleźli. Widzicie, wszystko tutaj nie jest takie proste…

– Nie tłumacz się mu, Maral – przerwał ten z pucharem, siwy – on, zdaje się, wszystko rozumie. A tłumaczyć się przed nim nie uchodzi. Rozmawialiśmy już wcześniej, zwadźco, pamiętacie?

– Nie przypominam sobie. – rzekł sucho Sharmo – I nie znam powodów, dla których ostatnie parę dni spędziłem w lochu.

– Nie przypominasz sobie? – powiedział ten siwy – Ach, rzeczywiście, mieliście sposobność jedynie otrzymać moją prośbę od gwardzistów, których do was posłałem. Nieładnie ich wtedy zbyliście, oj nieładnie. Jeden z nich zwolnił się ze służby po spotkaniu z wami.

– Nie chciałem zrobić im krzywdy.

– Czyli jednak pamiętacie? – uśmiechnął się siwy – To dobrze, to ułatwia sprawę. W takim razie powody waszego… aresztowania…. nie są wam zupełnie obce.

– Miałem pewne zlecenie, którego wykonanie mi uniemożliwiono. Przeważnie kieruję się kolejnością zgłoszeń, rozumiecie. A poza tym…

– Poza tym – przerwał ostro młodszy, Maral – znajdujecie się na naszych ziemiach, na naszym prawie, w naszej mocy. Więc radzę zlecenia się podjąć. Tero, jeśli masz jakieś wątpliwości…

– Mam, a jakże! – syknął ten pierwszy – Przyznam, że spodziewałem się kogoś robiącego lepsze wrażenie. Ten człowiek to jakiś śmierdzący obdartus, a nie zwadźca. On ma niby walczyć w naszym… w księcia imieniu?

– Posiedźcie tak jak ja, ze cztery dni w loszku, panie wielmoża. A zobaczymy, jak będziecie wyglądać bez swoich pieleszy i perfumek.

Tero nachylił się bardziej nad blat stołu, spojrzał czarownikowi w oczy.

– Mnie – wycedził – ten loszek by nie przetrawił, zbyt błękitną mam na to krew. Ale takich jak ty zjadał na śniadanie. Wiesz, że mam rację.

– On wie. – wtrącił się z uśmiechem Roamor – Tak jak mówiłem, oprócz siły oręża, macie też inne talenty, prawda mistrzu?

– Owszem, nie ukrywam, że…

– Krótko – uciął Tero. Sytuację i ofertę znasz? Dobrze. Bo trzeba ci wiedzieć, że tu jest porządny dwór, tu nie ma zbójów, by zatrudniali innego zbója do ciosania mieczem. To jest oferta dla ciebie, za które, zgodnie z profesją, należeć ci się będzie zapłata. Chociaż nie wierzę, byś sprostał umiejętnościom przeciwnika, to zdam się na bardziej rozważnych i mądrzejszych kolegów, ha!. Tak czy siak, z tego wszystkiego może jeszcze nic nie wyjść, ponieważ jutro, a najdalej pojutrze, czeka cię spotkanie z samym księciem, który to, jak wiadomo, sprawą nie przejmuje się nadto i może nie widzieć celu w obarczaniu cię tym wszystkim. Zlecenie, rozumiem, uważamy za przyjęte.

– Przyjęte. – kiwnął głową Sharmo – Niemniej, mam kilka warunków, jeśli wasze łaskawości pozwolą.

W ciszy, która zapadła, zdało się jakby słyszeć dźwięk kajdan z loszku poniżej.

 

– Po pierwsze – podjął dalej czarownik, nie czekając na pozwolenie – chciałbym, żeby mnie rozwiązano i pozwolono odejść do pobliskiej karczmy, w której tak dobrze mi się leżało przed pojmaniem.

– Aresztowaniem. – wtrącił z uśmiechem Roamor.

– Tak… Po drugie, chciałbym mieć dostęp do waszej najlepszej kuźni. Potrzebuje dobrego ostrza.

– To oczywiste. – pokiwał głową Maral.

– Po trzecie, odmawiam konnej walki.

Szlachcice przy stole popatrzyli po sobie przez moment.

– To do przyjęcia. – powiedział Roamor – Niemniej…

-Po czwarte – kontynuował Sharmo – odmawiam przystrajania mnie w jakiekolwiek barwy książęce, zbroję czy tarcze.

– Tak jak mówiłem – wycedził starzec, już nie siląc się na uśmiech – Warunki są do przyjęcia, lecz odrzucamy wszystkie. To nie negocjacje, Sharmo, i jeśli powiesz jeszcze słowo nieproszony, każę cię pokroić. Milczysz? Dobrze. Teraz słuchaj. Udasz się teraz w cholerę, a jutro masz być świeżutki, czysty i palący się do boju. Rozumiesz? I najważniejsze, ma wyglądać tak, jakbyś dopiero co przybył do miasta. Spróbujesz ucieczki, znajdziemy cię, możesz mi wierzyć.

Sharmo milczał posłusznie.

– Dobra, starczy tego – Tero wstał – Jestem cholernie zmęczony i czeka na mnie moja Leri. Idźże już precz, czarowniku, czuję od ciebie siarkę.

– Powrozy…?

– Rozetną cię strażnicy, stoją za drzwiami. Oni też pomogą ci znaleźć wyjście. Nie zawal tego jutro. Straż!

Koniec

Komentarze

Opowiadanie zapowiada się ciekawie - pisane sprawnym językiem, momentami zabawne.
Drobna uwaga co do związku frazeologicznego: szczebel może być niższy, a nie mniejszy. Mniejsza za to może być np. waga ;)

- Panowie, witam was. Bez czczej gadaniny muszę przypomnieć cel naszego spotkania. Otóż, jak panowie wiedzą, wszyscy siedzimy w głębokim, cuchnącym łajnie. I to po same uszy.

A gdzie tu cel? To raczej powód spotkania.

Pozostali zgromadzeni w niewielkiej salce dostojnicy, jak na rozkaz, westchnęli jednocześnie i spojrzeli w stronę leżących przed nimi pucharów z winem. Były one puste (...)

Leżące puchary? Z winem? I zarazem puste? Te dwa zdania do gruntownej poprawki :-)

Właśnie takie techniczne "kwiatki" przeszkadzają trochę w czytaniu opowiadania, bo rozpraszają i człowiek zastanawia się "co autor chciał powiedzieć". Zwracaj uwagę na znaczenie słów, których używasz. Trochę naciągane jest też uwolnienie "zwadźcy". Na kilometr widać, że facet będzie chciał uciec, jest jedyną nadzieją, a oni go wypuszczają? Mało inteligentni ci dworzanie...

A co mi się podobało? Poczucie humoru, widać też że czujesz dialogi, może stylizacja trochę momentami zgrzyta ale twoi bohaterowie rozmawiają żywo i "słuchają" co mówią inni. Wymaga to wszystko sporego dopracowania, ale zapowiada się nawet nawet.

Pozdrawiam :)

Takie jakby sztampowe, ale interesujące, czyli ze opko żdziebko wciąga, a to dużo.
Na plus - utrzymanie tempa opowieści, wyraziste zarysowanie osi narracji, a także bohaterów.  Do tego dochodzi dystans Autora do postaci, podszyty ironią, przynajmniej na razie. I na plus fajne dialogi.
Na minus - zły zapis dialogów, błędy edycyjne  (spacje! ) i nierówmnomierna stylizacja języka narracji.  Przykład : - Krótko - uciął Tero. Sytuację i ofertę znasz? I dugi: "To jest oferta dla ciebie, za które, zgodnie z profesją, należeć ci się będzie zapłata." W jednym zdaniu rzadko używany  - i dobrze użyty - wyraz " profesja" towarzyszy współczenej " ofercie". A całe zdanie w klimacie takiej gadki dworskiej .... "Oferta "razi. To nie jedyny przykład. I to "za które" - winno być " za którą" do wywalenia.... Za mało tekstu do szerszej oceny, ale, zapowida się w miarę  optymistycznie. Jakieś dwadzieścia tysięcy znaków - mozba byłoby coś więcej powiedzieć. 

Ps. Tytuł jest  mało wciągający, chociaż to ciekawy neologizm ( chyba).
Pozdro .

Dreammy, sam nie wierzę, że wyszło mi takie zdanie z tymi pucharami. Poezja w stylu: "w pustej szklance pomarańcze". :)

Planuje całość zrobić w trzech częściach, następna będzie z pewnością dłuższa. Tę część można potraktować jako przedsmak całości, oczywiście postaram się wykluczyć zauważone przez Was błędy.

Są liczne błędy w zapisach dialogów.

„- Nie przesadzasz aby, Tero? - odezwał się najstarszy wiekiem doradca, Roamor - Przecież od zwykłego chędożenia nie mogą polecieć głowy.” - Brakuje kropki po „Roamor”. I dalej też w miejscach tego rodzaju w dialogach.

Żeby daleko nie szukać:

„- I na mniejszym szczeblu, niźli dwór książęcy - wtrącił się Maral, dowódca drużyny książęcej - sam pamiętam...” - Po „książęcej” powinna być kropka, a „Sam” wielką literą.

Tu zaś:

:- Nie przypominam sobie. - rzekł sucho Sharmo - I nie znam powodów, dla których ostatnie parę dni spędziłem w lochu.” - Po „sobie” nie powinno być kropki, brakuje jej zaś po „Sharmo”.

I tak dalej.

 

„...a i dalej nie wierze” - wierzę.

 

„-Mhm.
-Dosyć!” - A gdzie spacje po myślnikach? Niestety, dalej w kilku jeszcze miejscach brak ów się przejawia.

 

„No i zgodnie z zaplutą literą prawa, mógłby gagatka, co go o te rogi przyprawił zatłuc pogrzebaczem,” - brakuje przecinka po „przyprawił”. Poza tym raczej przyprawił mu rogi, a nie przyprawił go o rogi...

 

„- Eh do czarta z wami!” - „Eh” to anglizm, nieładny w stylizowanej mowie zwłaszcza. Po polsku przez ch jest, „ech”. Poza tym po tymże eh/ech przecinek winien stać.

 

„Ale już sprowadzać czarownika, by walczył za księcia, to już tak!”

 

„Roamor uśmiechnął się jeszcze szerzej, łyknął wina z pucharu.” Hę? A skąd miał wino? Wcześniej pisałeś o mankamentach tajnych spotkań, że służba też nie jest na nie zapraszana...

 

„Drugi z mężczyzn sięgnął po leżący przed nim puchar.” - Leżący? To puchary leżą a nie stoją?

 

„- Wybaczcie mistrzu - powiedział powoli ten trzeci...” - To częsta przypadłość. Jakby to tu... Po „Wybaczcie” powinien być przecinek. I zawsze w podobnych okolicznościach. „Posłuchaj, Basiu”. „Patrz na mnie, matole”. „Nie rusz go, Majcher!”. Zawsze przed bezpośrednim zwrotem do kogoś jest przecinek.

 

„- Krótko - uciął Tero. Sytuację i ofertę znasz?” - Brak myślnika po „Tero”.

 

„To jest oferta dla ciebie, za które, zgodnie z profesją, należeć ci się będzie zapłata.” - Oferta za którą, nie które.

 

„ha!.” - Jejku jej, wykrzyknik i zaraz kropka? Widziałeś ty kiedyś dwa znaki interpunkcyjne na końcu zdania?...

 

„...w której tak dobrze mi się leżało przed pojmaniem.” - Jakoś mi nie brzmi. Karczma służy do leżenia? Dobrze mi się siedziało, piło, spało... No ale, to już takie subiektywne czepialstwo.

 

„Potrzebuje dobrego ostrza.” - Potrzebuję.

 

„Dobrze. Teraz słuchaj. Udasz się teraz w cholerę”

 

Poza tym... no, jest jakiśtam zarys fabuły, ale póki co mało zajmujący. Jak Dreammy słusznie zauważyła, coś mi się nie widzi, by oprych wypuszczony z więzienia miał grzecznie zostać w karczmie. Wielmoże sprawiają wrażenie durnych przez to, że tak łatwo go wypuszczają.

 

Na razie tyle. Ocenianie fragmentu tekstu jest bezcelowe.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mimo sporej ilości potknięć wtylistycznych i edycyjnych, czyta się całkiem gładko i przyjemnie. Co więcej, to zdecydowanie mój klimat. Stylizacja mowy dworskiej wydaje mi się jednak odrobinkę naciągnięta w kliku momentach, np. tu:

(...)sam pamiętam, jakże to opowiadaliście(...) – przyrostek "-że" jest tu nie miejscu. Funkcjonuje on w pytaniach i wykrzyknieniach jako podkreślenie silnego nacechowania emocjonalnego wypowiedzi, np.:

Jakże to?!Zamilczże już! itp. W Twoim zdaniu taka sytuacja nie zachodzi.

Alem nigdy nie wierzył, a i dalej nie wierze, że to nas może dotyczyć. – wytłuszczone 'a' wygląda mi na zbędne. Nie potrafię tego uzasadnić, ale "na ucho" jakoś mi nie pasuje.

panowie nasi nie parają się tymże zajęciem? – "parać się" znaczy żyć z czegoś, zajmować się czymś zawodowo, trudnić się czymś.

Ogólnie przejrzyj to jeszcze, ale i tak jest bardzo dobrze. Dawno nie widziałem tak udanej stylizacji, gratutluję. Z oceną czekam jednak na dalsze części.

Nowa Fantastyka