- Opowiadanie: Civoxy - Overmind - Prolog

Overmind - Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Overmind - Prolog

 

 

Prolog

 

 

 

 

 

Dzwonek telefonu zagłuszył niezmąconą ciszę jesiennej nocy, budząc kobietę i zmuszając ją do wstania. Chwilę później komórka zamilkła i w przestronnej sypialni, przy włączonej lampce nocnej dało się słyszeć pytanie:

– Halo?

– Ivette?

– Tak… – odpowiedziała zmęczonym głosem. – Co jest?

– Morderstwo w centrum miasta. Ofiara to demonolog. Coś dla ciebie.

Kobieta zerknęła na elektroniczny zegarek. Była trzecia.

– Rozumiem, zadzwonię jak będę w drodze. – odrzekła, natychmiast się wyłączając. Ziewnęła i rzuciła niedbale telefonem w kierunku nocnej szafki. Przywykła już do tego, że większość przestępców działa nocą i przez to nie jest w stanie należycie się wyspać.

 

***

 

Dopiąwszy ostatni guzik w swym długim, okalającym ją do kolan płaszczu, Ivette ruszyła mokrą ulicą w kierunku parkingu. Mijała przylegające do siebie posesje, poprzedzielane jedynie żywopłotem. Domy były okazałe i wyszukane, a w niektórych pokuszono się o basen. Gdzieniegdzie, ze względu na silny wiatr, walały się uschnięte liście. Na ulicy nie spotkała ani jednej osoby.

Założyła rękawiczki i odpaliła papierosa.

Służbowy samochód, który otrzymała dobrych kilka lat temu nadal służył jej dobrze. Stała teraz przy nim, szarpiąc się z zamkiem, który był właściwie jego jedyną wadą. Kiedy już uporała się z problemem, wsiadła i po chwili wyjechała na jezdnię.

 

***

 

W mieście było spokojnie, co pewnie wynikało z później pory. Większość świateł rytmicznie migało ze znajomym, pomarańczowym blaskiem. Dojechanie do centrum zajęło jej w tych warunkach piętnaście, dwadzieścia minut. Wyjęła telefon i wybrała ostatni numer.

– Jack, jestem juz w centrum. – rzekła.

– Rozumiem, wjedź w boczną Czwartej Alei, będzie na ciebie czekać Zachary. On wszystko ci powie i wy…

W ułamku sekundy na ulicy pojawił się bezdomny, biegł centralnie pod koła. Ivette wypuściła telefon i z całych sił nadepnęła na hamulec. Jednak droga hamowania była wydłużona. Wpadła na brodatego mężczyznę, ten przetoczył się po masce i upadł tuż obok lewych drzwi samochodu. Był nieprzytomny.

Kobiecie wydawało się, że trwała w bezruchu wieczność. Pod nogami dało słyszeć głos Jacka, który nadal nie wiedział co się stało. Rozejrzała się po okolicy, uświadomiła sobie, że w tej części miasta po zmroku nie ma tu wielu ludzi, właśnie przez bezdomnych i przestępców. Nacisnęła na klamkę i energicznym ruchem odepchnęła drzwi od siebie, nadal będąc w szoku powypadkowym.

Zerknęła na lewą stronę samochodu, ale nie było tam nikogo. Sprawdziła jeszcze prawy bok, ale i tam nie było ani śladu. Przyjrzała się masce. Widocznie było na niej delikatne wgniecenie, ale za małe, by uznać je za spowodowane uderzeniem w człowieka. Wzruszyła ramionami i wsiadła do wozu.

Samochód nie chciał zapalić. Krztusił się jedynie reszkami paliwa, które pozostały w baku. Również światła odmówiły posłuszeństwa. Ivette była zirytowana, sięgnęła po telefon i ponownie wybrała numer. Cisza.

– Kurwa… To wszystko jest popaprane.

Dziewczyna impulsywnie otworzyła drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Musiała przejść pieszo przez dwie aleje. Gdy szła, zaczynała coraz bardziej odczuwać lęk. Jej długie, szczupłe nogi coraz zmuszane były do przeskakiwania ponad mętnymi kałużami, a wątpliwe oświetlenie ulic, podsycały swoisty niepokój.

W momencie kiedy wyszła na Trzecią aleje zrobiło jej się bardzo zimno. Do tego, ktoś zaświecił blade światło w jednym z okien i niewyraźna postać obserwowała ją. Przyspieszyła kroku, miała dość tej parszywej okolicy. Na dodatek, zaczęło delikatnie padać, jej kasztanowe włosy pociemniały od kropel.

Zaświeciła się komórka, oznajmiając, że jest gotowa do dzwonienia. Ivette natychmiast wybrała numer Jacka.

– No gdzie ty, do cholery, jesteś? – krzyknął.

– Przepraszam, ja… Ja miałam pewien problem, zepsuł mi się samochód. Mógłbyś po mnie przyjechać?

– Rozumiem. – dało się słyszeć przyjemne dla ucha zaśmianie. – Wiesz, mamy tu niezły bajzel, ale dam radę. Gdzie jesteś?

Nie była pewna swojego położenia, więc wolała wspomóc się znakiem.

– Ymm… Trzecia aleja? – odrzekła niepewnie.

– Trzecia, mówisz? – na chwilę przerwał, dało się słyszeć inne głosy. W tym bardzo niewyraźny i przeraźliwie głęboki. – Przecież od Trzeciej do Piątej wszystkie uliczki są obstawione. Musisz być zaraz obok, nie ma tam nikogo z naszym?

Ivette ciężko dyszała, para leciała jej z ust. Była już cała mokra i ubranie dotkliwie przywierało jej do delikatnego ciała. Milczała, z sekundy na sekundę zdając sobie sprawę, że musiała się zgubić.

– Jack, nie wiem gdzie jestem. Nigdy się w tym mieście nie zgubiłam, ale teraz nie wiem gdzie iść. Na znaku ewidentnie jest napisane "Trzecia aleja". Jakim cudem ja was nie widzę? – westchnęła. – Dobra, nie ważne, znajdę was. – zaczęła iść dalej. Weszła pod rusztowanie, stojące nieopodal i rozglądała się.

Którędy iść – myślała, ale nie miała kompletnie żadnej koncepcji. Zachciało jej się spać. Usiadła na parapecie jednego z okien.

 

Silny podmuch wiatru pociągnął ze sobą z rusztowania wiadro wypełnione przerdzewiałymi metalami i sprawił, że z hukiem roztrzaskało się ono o chodnik. Dziewczyna natychmiast przykleiła się do okna, kompletnie zdezorientowana. Bicie serce przyspieszyło dwukrotnie, ciężko oddychała, błądziła ciemnymi, brązowymi oczyma. Najbardziej przeraźliwy wydał się jej dźwięk ocierających się ze sobą gwoździ, które w zderzeniu z brukiem jeszcze przed długi czas odbijały się od niego, dając specyficzny wydźwięk. Ale w końcu i on ucichł. Wszystko ucichło, nawet deszcz.

Wyraźnie rozbudzona Ivette, postanowiła iść dalej. Jeszcze raz zerknęła na znak, ale wciąż widniał na nim napis "Trzecia aleja".

– Niech cię cholera weźmie! – syknęła pod nosem. Przechodząc obok ciemnej, nieoświetlonej uliczki dobiegł ją dziwny blask. Wydawało jej się z początku, że to Księżyc, ale przecież na niebie królowały chmury. Czując w duchu, że nie powinna schodzić z głównej, postąpiła wprost przeciwnie.

Ostrożnie stawiała kolejne kroki, wyciągnęła latarkę, a w pogotowiu miała pistolet za skórzanym paskiem. Poświeciła nieco na kartonowe pudła zalegające niedbale po prawej stronie, tuż obok zielonkawego kubła. Weszła głębiej, cały czas zachowując spokój. I wtedy nieopodal porozrywanych worków na śmieci spostrzegła pogryzioną ludzką stopę.

 

***

 

Jack jeszcze nigdy nie czuł się tak poirytowany sytuacją z Ivette. Rozumiał, że zgubić się to ludzka rzecz, ale niepokoiło go jej zachowanie. Nigdy taka nie była, odznaczała się wyrachowaniem, spokojem i koncentracją, a teraz była kompletnie rozbita.

W miejscu morderstwa demonologa, którego teraz dokładnie fotografowali technicy było bardzo tłoczno. On wraz z dwoma innymi śledczymi zgromadzili się wokół policyjnego radiowozu i próbowali poukładać całą historię do kupy. Nie było to jednak łatwe, gdyż zwłoki mężczyzny wskazywały wręcz na akt kanibalizmu niż morderstwo z premedytacją. Jakby ktoś zabił po to, by zakosztować ludzkiego mięsa.

– Takiego przypadku nie mieliśmy od dawna, co nie Jack? – rzekł Tom.

– Tak, Jack. To musiał być naprawdę posrany koleś. – dodał Sully i wręczył kawę obu. Jego znakiem rozpoznawczym były włosy zaczesane do tyłu, dające mu nieco gangsterskiego wyglądu. Miał też ciemniejszą cerę i był równie zaspany co pozostała trójka. Przyczyną jego obecności tutaj była obszerna znajomość historycznych i okultystycznych przyczyn takich zbrodni. Znał się na tym cholernie dobrze.

– Poza tym, kiedy Ivette nas zaszczyci? Nie byłeś ostatnio u niej? Tak szybko zniknąłeś ostatnio, jakby na randkę. – pytał, z wyraźnie zaczepnym głosem.

– Daj spokój, teraz nie czas na to. Nie wiem kiedy będzie, samochód jej się zepsuł, idzie na nogach. Lepiej powiedz mi czy patomorfolog ma już coś ciekawego do powiedzenia.

Sully prychnął.

– A co ma mieć. Koleś został zjedzony. Pobraliśmy DNA, bo twarzy nie jesteśmy w stanie zidentyfikować, przecież wiesz jak to wygląda. – Jack westchnął. Gdzie jesteś, Ivette – pomyślał.

 

***

 

Dziewczyna niepewnie podeszła do makabrycznie wyglądających zwłok. Poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale lata w policji nauczyły ją powstrzymywać naturalne odruchy. Pierwszą czynnością jaką wykonała było wyciągnięcie papierów. Ze szczątków marynarki wyciągnęła dowód tożsamości i licencję demonologa. Poczuła, że musi zadzwonić do Jacka i powiedzieć mu o znalezisku. Nerwowo wygrzebała telefon z kieszeni i wybrała numer.

– Ivette… – zaczął.

– Słuchaj, Jack. Znalazłam, tego waszego demonologa. Leży rozszarpany tuż przy workach ze śmieciami. Jego imię to Leny Landarr. Sprawdźcie go. – mówiła bardzo szybko.

– Jak to, nasz demonolog? Przecież już mamy zwłoki. Badanie DNA w toku. Zaraz będą wyniki. – odpowiedział Jack zdezorientowany informacją od Ivette.

– Dobra, zadzwoń jak będziesz mieć informa… – z kubła na śmieci wytoczył się lump. Był przerażony i uciekał w stronę głównej. Dziewczyna ponownie przestraszona wypuściła telefon z ręki, a ten roztrzaskał się na drobne części. Pod wpływem impulsu zaczęła krzyczeć, by facet się zatrzymał i biec za nim. Ale menel był dużo szybszy, wybiegł już na środek Trzeciej alei, a Ivette dopiero wybiegała z zaułku. Nie zauważyła, że dwie ciemne postacie stały tuż po przeciwnych stronach ścian, przemknęła obok nich.

Mężczyzna padł na ziemię i pozostawał w bezruchu. Kobieta dobiegła go chwilę później, ale nim zdążyła się schylić, by zapytać o czy wszystko w porządku, ktoś z całej siły uderzył ją w tylną część kolan, wymuszając ich zgięcie. Upadła na ziemię, a nad jej głową wyrosły dwie ciemne postacie o czarnych oczach i łysych głowach.

Chichrali się jeden do drugiego, uważnie obserwując dziewczynę. W końcu, gdy ta próbowała się podnieść, ręka jednego z nich przykleiła się do jej piersi i docisnęła do asfaltu. Przez parę chwil, brutalnie wodził po jej biuście i wydawał przy tym bliżej nieokreślone dźwięki. Ivette miała parę sztuczek na takich jak oni, ale byli dużo mocniejsi niż przeciętny gwałciciel. Bezdomny mężczyzna, który jeszcze przed chwilą leżał na jezdni, teraz podniósł się i dołączył do dwójki. Zaczął rozpinać buty, oni rozpinali płaszcz. Szarpała się jak mogła, ale było to na nic. Ręka drugiego z łysych zagościła w okolicach jej krocza. Czuła jego zimne łapska.

Nadal się chichrali, ale ona wyciągnęła nóż, który zawsze spoczywał w pochwie po lewej stronie jej paska i jednemu z nich ostrzem przejechała po szyi. Zająkał się i zaczął miotać, a to co tryskało z tętnicy zdecydowanie nie było ludzką krwią. Co się tu do cholery dzieje? – pytała samą siebie. Przetoczyła się w przeciwną stronę niż znajdował się drugi z łysych i podniosła się jednym ruchem. Bezskutecznie szukała swojego wysłużonego colta, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Nie odwracała się, biegła.

 

***

 

– Jak to, nasz demonolog? Przecież już mamy zwłoki. Badanie DNA w toku. Zaraz będą wyniki.

– Dobra, zadzwoń jak będziesz mieć informa… – urwało połączenie.

– Halo…Halo… HALO, KURWA MAĆ. CO SIĘ TU DZIEJE! – ryknął. – Sully, do cholery, masz wyniki badań?

Sully'ego przy nim nie było. Babrał się w papierkowej robocie po drugiej stronie Czwartej alei. Zerwał krótkofalówkę z paska i zażądał, by natychmiast się zjawił z wynikami.

– Jestem, już jestem! – zawołał, wijąc się pomiędzy radiowozami. – Mam wyniki.

Podał je do rąk podenerwowanego trzydziesto-parolatka z kruczoczarnymi włosami. Niezwłocznie wyciągnął z teczki kilka wydruków i gorączkowo je przejrzał.

– Jesteśmy w dupie, Sully. – rzekł nagle, przecierają oczy i czoło ze zmęczenia. Sully dostrzegł w jego niebieskawych oczach nutkę łamania. Przeważnie w podobnym sytuacjach był opanowany, ale nie teraz. Jack nerwowo czochrał się po ciemnej czuprynie. – To nie jest demonolog, a zbieg z kliniki dla opętanych, gdzie leczył go Leny Landarr, czyli nasz demonolog.

– O, cholera.

Jacka już w tej chwili mało obchodziła pomyłka policjantów, ale to, że Ivette może być w niebezpieczeństwie. Zagarnął jeszcze jedną kurtkę policyjną i wsiadł do radiowozu. Włączył sygnały i ruszył przed siebie.

 

***

 

Ivette wracała znajomą jej trasą, w oknie, gdzie wcześniej świeciło się światło, teraz pociemniało. Była niemal pewna, że to człowiek patrzył na nią jak szła tędy pierwszy raz. Można powiedzieć, że jej ulżyło. Od momentu ucieczki z rąk gwałcicieli nie oglądała się za siebie. Biegła prosto do samochodu, mając nadzieję, że udzieli jej chociaż schronienia. W pewnym momencie coś syknęło ponad nią – rozbito szybę w oknie, w którym wcześniej paliło się światło, a teraz z impetem leciało w dół, na ulicę. Dziewczyna uchyliła się przed odłamkami szkła, ale w tym samym momencie straciła równowagę, a niezidentyfikowany kształt przygwoździł ją do asfaltu. Związało ręce eterycznym, świecącym na fioletowo sznurem i powlekło w kierunku, od którego Ivette uciekała.

 

***

 

Przy latarni stał lump i jeden z łysych. Z drugiego pozostały strzępy – zjadły go. Dziewczyna całkowicie znużona traktowaniem jak zwierzę, poddała się. Była gotowa na śmierć. Postać, która ją przywlekła z świetle latarni zdawała się mieć na sobie kurtkę FBI, ale splamioną krwią i gdzieniegdzie poszarpaną. Z każdą sekundą coraz dotkliwsze stawało się zimno i chłód.

– Witam. – zaczął lump. – Jestem Gheeleker, a ty z tego co wiem, Ivette, tak?

Dziewczyna nie drgnęła, a menel przybliżył się i rozdziawił żółtawe zęby.

– Wiem, że tak. Przysłano cię tutaj, by walczyć z plugastwem tego świata, ale nawet sama siebie nie umiesz obronić. Jak masz nas pokonać, kiedy teraz jesteś całkowicie zdana na naszą łaskę? – zarechotał. – Jestem ciekaw jakie jest twoje prawdziwe oblicze.

Nie była pewna co facet ma na myśli, nigdy nie spotkała się z taką sytuacją, ani nigdy o podobnej nie słyszała. Co jakiś czas szarpała się z uwięzią, wciąż nie wiedząc jak ona w ogóle istnieje. Przyglądała się też postaciom przed nią. Brodaty Gheeleker miał beżowy płaszcz, oblepiony jakimś gównem i wysmarowany ciemnawą mazią. Na rękawach była jeszcze niewyschniętą krew. Jego włosy, siwe i mokre, dopełniały obraz zrujnowanego człowieka, chociaż nie była pewna czy to człowiek.

– I jeszcze ten twój pierścień. – ciągnął dalej wskazując na jej lewą dłoń. – Zapieczętowany, dziewiczy, nieaktywny. Łatwy łup…

– Kim ty jesteś?

– Przecież już ci mówiłem, jestem Gheeleker. Ciało człowieka – biedaka, dusza, a raczej puste wnętrze – demona. Jestem demonem, z którym Ladarr nie mógł sobie poradzić, i który przyjął ofertę przegranego menela, oddającego mu własną duszę w zamian za wybawienie. Przeniknięcie tutaj nie było trudne, ludzie sami chcą się wykończyć. – przesunął się o parę kroków. Łysy i postać nie drgnęli. – Ale to ludzie… Tam, w Czwartej alei to mój podopieczny, który przeszedł inicjacje. Kiedy dam mu znać powstanie i rozszarpie każdego, kto tam będzie.

Ivette narzuciły się obrazy Jacka i reszty załogi. Wiedziała, że nic nie może zrobić. Pozostawało jej czekać.

– Ale to los ludzi… A ty nim nie jesteś, przecież wiesz. – Ivette kompletnie pobladła, dotychczas wiara w jej człowieczeństwo była niepodważalna i nigdy wcześniej nie poddawała jej kwestionowaniu. Okazuję się jednak, że demon jak gdyby nigdy nic, mówi jej, że nie jest człowiekiem.

– Więc, kim jestem? – rzuciła.

– Nie spodziewałem się, że ktoś taki jak ty będzie mnie o to pytać. – ponownie wyszczerzył zęby. – Cóż, ciężko cię przyporządkować do znanych ras, jesteś czymś z pogranicza elfa i cienistego. Jesteś Splamionym Elfem, mieszanką dobra, zła, miłości, oddania i nienawiści. Co ciekawe Splamione Elfy rodzą się tylko i wyłącznie na Ziemi. Jesteś więc naprawdę dużo warta.

– Pierdol się! Niby skąd wiesz kim jestem? – przekonywanie jej, że jest elfem czy innym pokracznym stworzeniem całkowicie wyprowadziło ją z równowagi i nawet kiepska sytuacja nie związała jej języka. – Co jeszcze o mnie ciekawego powiesz? Może kiedy pierwszy raz uprawiałam seks albo może kiedy urodzę pierwsze dziecko?

– Niee, tego ci nie powiem – szkoda czasu. A tego już za wiele nie masz. Niedługo obudzę sługę i ludzie przekonają się co to znaczy zemsta. – odpowiedział, delikatnie smyrając się po bródce. Chodził także w około.

W końcu klasnął w dłonie i wyciągnął głowę do góry, w kierunku nieba. Zamknął też oczy. Wypowiadał dziwne formułki i ostatecznie ponownie klasnął. Latarnie pociemniały i na chwile zapanował mrok. Ivette dostrzegła, że oczy Gheelekera świecą się na krwisty czerwony kolor, a z paszczy postaci unosiły się fioletowawe opary. Łysy stał bez ruchu.

– Powiedz mi, e… Gheeleker. Dlaczego nie trafiłam na prawdziwą Trzecią aleje?

– Ciekawość cię zżera. To dobrze, że nie myślisz o nieuniknionym. Dlaczego nie trafiłaś? A dlatego, że gdy mnie potrąciłaś nawiązałaś ze mną niewyczuwalną więź. Byłaś winna i bardziej podatna na manipulację. Gdybyś nieco uważniej rozglądała się po okolicy wiedziałabyś, że to nie Trzecia, a Siódma aleja i cały czas oddalałaś się od Czwartej. To twoje oczy cię okłamały, i zmysły.

– Więc to byłeś ty? – zadrżały jej wargi. – No tak brodaty bezdomny…

– Ale szkoda już czasu , czas na zabawę. Lukurg, – zwrócił się do postaci w kurtce FBI. – łysy, rozbierajcie ją.

Ivette jęknęła.

 

***

 

– Która to już kawa, Tom? – zapytał Sully, podając kolejny kubek podstarzałemu oficerowi, który będąc jednym z trzech oficerów przejął dowództwo w śledztwie. Było już koło godziny piątej, ale słońca wciąż nie było widać. Nawet najmniejszego promyczka. Pomału pojawiało się coraz więcej ludzi i samochodów na Czwartej alei. Funkcjonariusze mieli więc więcej roboty w odganianiu przechodniów. Po zidentyfikowaniu sprawcy i jego nazwiska – Garry'ego Nalta, Jack próbował rozwikłać nie dającą mu spokoju kwestię.

– Tom, nie wydaje ci się to dziwne, że ktoś daje nam cynk o morderstwie i dokładnie przedstawia ofiarę, a potem całkowicie znika? Przecież tak zjedzone szczątki ciężko jest zidentyfikować, chyba, że samemu dopuściło się takiej zbrodni. Musimy przejrzeć nagrania z kamer z tego i tamtego budynku. – wskazywał palcem na kolejne wieżowce.

– Zgadzam się, ale mimo wszystko źle podeszliśmy do tej sprawy. Z góry przyjęliśmy, że to demonolog, a nie ktoś inny. Ktoś się z nami zabawił, a my nie wiemy kto. – rzekł upijając zdrowy łyk kawy, która coraz mniej już na niego działała.

– Racja. Musimy nadrobić stracony czas.

Jeden z technicznych zaalarmował Sully'ego, że w niektórych miejscach na ciele ofiary ujawniły się dziwne rysunki, a nawet tatuaże jak to określił. Reszta policjantów również była poruszona i podeszli bliżej zwłok.

W tym samym momencie dotychczas martwa ręka Garry'ego rzuciła się na młodzieńca z aparatem, który fotografował dowody, skręciła mu kark i cisnęła w grupę znajdującą się po jego prawicy. Od razu wyciągnięto broń i wpakowano w korpus kilka pocisków. Nie zdały się jednak na nic, ciało Nalta rzuciło się do ataku, raz po raz rozrywało kończyny i rzucało nimi w dowolnym kierunku.

– Wycofujemy się! – wrzeszczał Tom. – Odwrót!

Nim jednak zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, monstrum rzuciło się na niego i zatopiło zęby w szyi oficera. Ten zaczął się rzucać, nawet Sully interweniował, ale bezskutecznie. Zwrócił jedynie uwagę na siebie co spowodowało, że Nalt przeskoczył z oficera na niego i dosłownie jednym kopnięciem przełamał mu większość żeber, a precyzyjnym ciosem z półobrotu złamał kręgosłup w dwóch miejscach.

Wrócił do oficera, który już nieprzytomnie upadał na ziemię, wydarł mu oczy i osadził je w swoich oczodołach. Zaczął widzieć. Również jego ciało zaczęło się regenerować: mięso pokryło się świeżą skórą; krew znowu zaczęła krążyć, a płuca pracować. Z uśmiechem na nowych wargach, dokończył masakry na innych funkcjonariuszach.

Na Czwartej alei nie było już nikogo, oprócz żywego trupa. Nalt wsiadł do samochodu, przejechał ręką po nowej czuprynie i wystartował silnik. Wśród warkotu silnika dało się słyszeć jego słowo – "Jack".

 

***

 

– Lukurg, co tak długo? Nie umiesz ściągnąć dziewczynie spodni? – śmiał się Gheeleker i krążył przy skrępowanej dziewczynie. Lukurg sapał i chuchał na nią smugą fioletowawego dymu. Jego głowa, a raczej jedynie owal z poszarpanymi, sczerniałymi kawałami skóry i czarnym, tlącym się dymem zamiast włosów dawały fatalne świadectwo tego kim był zanim stał się demonem. Robiło jej się niedobrze. – Dobra, ty się zajmij ciuszkami, a ja tym czymś na paluszku.

Schylił się i pogładził Ivette po mokrych włosach. Była przerażona, że w taki sposób zakończy się jej żywot, ale miała cień nadziei, że przynajmniej nie będzie cierpieć. Gheeleker pomasował jej okryte jeszcze swetrem piersi, powąchał, a potem jego dłoń zatrzymała się na jej przedramieniu. Dziewczyna szarpała się jak mogła, by nie pozwolić mu zdjąć pierścienia. Sama do końca nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że tak powinna robić.

W końcu demon dobrał się do niego i z całej siły pociągnął. Ivette poczuła niesamowity ból, dostrzegła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Zaczęła emanować blaskiem. Lukurg, łysy i Gheeleker zwinęli się w kłębi przed białym światłem. Fioletowy łańcuch rozpadł się na kawałeczki, poczuła również, że jej mokre ubrania płoną, ale nie wyrządzają jej najmniejszej krzywdy. Nadal świecące się latarnie zaczęły wariować, mrugać, syczeć, aż w końcu kompletnie zgasły. Nie wiedziała co się dzieje. Upadła na ziemię. Straciła przytomność.

Wkrótce blask zmalał, a zdezorientowane demony nadal nie wiedziały co się przed chwilą stało. Patrzyły jeden po drugim, oczekując chodź słowa za odpowiedź, ale żadne niczego nie wydukało. Trwali w bezruchu. Czekali. Najszybciej otrząsnął się Gheeleker, który nerwowo szukał swej ofiary. Klną pod nosem za to co zrobił, że obudził najgorszą możliwą rasę jaką mógł spotkać na swej drodze.

– Mnie szukasz? – odezwał się z ciemności, ciepły, niezwykle seksowny głos. Jednakże, demony nie umiały zdefiniować seksowności, więc demon odrzekł:

– Ty suko! Szatan, mój Pan, cię znajdzie. Ty kurwo! Nie dożyjesz jutra! – klną i wrzeszczał na całą ulicę, ale wciąż nie wiedział gdzie była Ivette.

Łysy i Lukurg podnieśli się, ten drugi jak zwykle jedynie syczał i fukał, ale nic więcej nie robił. Również zachowywał się poważnie. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że kobieta musi ich świetnie widzieć, dlatego wyciągnął poszczerbane ostrze prosto spod kurtki FBI i kilkakrotnie nim zakręcił.

Pierwszy atak Ivette przepuściła na łysego – delikatną dłonią rozerwała mu potężny kawał szyi, a czarna maź trysnęła w około. Niemal w tym samym momencie wróciło oświetlenie ulicy, a Gheeleker i Lukurg ujrzeli wysoką kobietę w jasnej zielonej sukni, z włosami koloru opadających jesiennych liści, która mając jedną nogę wyprostowaną, klęczała nad łysym i muskała go językiem po otwartej ranie. Zanurzyła usta w mazi. Uśmiechnęła się do nich, szczerząc do nich kiełki.

Ruszyli oboje do kontrataku, najpierw Lukurg cisnął w nią fioletowym płomieniem, ale zwinna elfka nie dała się ugodzić. Chwilę potem ucałowała go w policzek i zadała mu śmiertelny coś nożem. Dopiero w takiej pozie Gheeleker dostrzegł jej dokładny zarys twarzy; kości policzkowych i oczu – wściekle żółtawych, niczym u kota. W tym momencie był już ludzko posrany i przerażony. Wcześniej będąc tak pewnym siebie nie liczył się z klęską, ale teraz dopadła i jego.

– Powiedz mi kotku, czy mój Jack żyje? – zapytała ponętnie.

– N-nie wiem. – wyjąkał demon.

– Przecież dopiero co byłeś taki próżny i zwycięski. Co się stało? Gwałcenia się zachciało? – popatrzyła mu w oczy, a zaraz potem na nie splunęła. – Spierdalaj stąd i powiedz temu swojemu Szatanowi, że jak jeszcze raz mnie wkurwi to inaczej pogadamy.

Puściła go, a ten zaczął biec w nieznanym nikomu kierunku, zataczając się jednocześnie, gdyż zmysły odmawiały mu posłuszeństwa. Rozejrzała się dookoła – nie było nikogo. Mogła więc zrzucić reprezentatywną suknię i przejść do bardziej ofensywnego ubrania. Wiedziała, że sługa jest nieraz gorszy od prawdziwego demona. Zerwała wierzchnie ubranie, jednocześnie odsłaniając obfite piersi opięte zmyślnym, zielonym gorsetem. Do tego na jej rękach znalazły się rzemyki i opaski, a jej zgrabne nogi zdobiły tkane z nadzwyczajnego materiału rajstopy, które chroniły lepiej przed atakami niż najwytrzymalszy pancerz.

Wyostrzył się jej każdy ze zmysłów, potrafiła więc wyczuć Jacka, zwłaszcza, że zna go nie od dziś i wie jak pachnie. Ulżyło jej, że wciąż go czuje.

Ruszyła przed siebie.

 

***

 

Jack, który już dawno oddalił się od miejsca morderstwa był kompletnie nieświadomy tego, co zaraz może go spotkać. Obszukał już Piątą i Szóstą dzielnicę, ale nie spotkał tam nikogo. Zawrócił w nadziei, że natrafi na Ivette we wcześniejszych alejach. Dla uspokojenia włączył radio, ale o tej godzinie leciały wyłącznie smęty, więc szybko je wyłączył. Odetchnął głęboko.

– Będzie dobrze – powtarzał sobie. – Coś tu się dzieje i ja się dowiem co.

Zaczynało dobierać się do niego zmęczenie i senność, ale nie poddawał się, czuł, że odnalezienie Ivette jest teraz dużo ważniejsze.

 

Zwolnił nieco, nie miał już sił. Morfeusz stopniowo witał go w swej krainie, sprawił, że dotychczas niewygodny fotem w samochodzie Jacka stał się niezwykle miękki i idealnie pasujący do zmęczonych pleców policjanta. Zasnął, ale nie zdjął nogi z gazu, zaczął przyspieszać. W końcu przeraźliwy huk przerwał podniecający sen mężczyzny o namiętnym spotkaniu z Ivette. Otworzył oczy i zrozumiał, że na jego masce znajduje się jakiś bezdomny. Zahamował natychmiast, a ciało bezwładnie stoczyło się na asfalt. Nie żył.

Jack złapał się za głowę, wysiadł z auta. Podszedł czym prędzej do poszkodowanego, ale spostrzegł, że jego ciało się sypie, rozkłada. Do tego miał na rękawach krew i wtedy funkcjonariusz zrozumiał, że to przez niego jest świadkiem tego, co dzieje się przez całą tę noc. Mimo straszliwego czynu, który wyryje się na jego sumieniu do końca życia, był w stu procentach pewien, że to przez niego. Wyprężył się do tyłu i postanowił, że zwyczajnie odjedzie. Jednakże, na auto rzuciło się coś przypominającego człowieka. Skoczyło z taką siłą, że dach kompletnie przestał istnieć. Syknęło na Jacka i zaczęło pokracznie biec w jego kierunku. Ten, wciąż niewiedząc co się przed chwilą wydarzyło zaczął uciekać w przeciwną stronę. Bestia była coraz bliżej, czuł nawet jej oddech.

Ivette, która pojawiła się z nikąd, przecięła drogę Naltowi i odrzuciła go na jakieś trzy metry. Ten zwinnie przeturlał się i zamortyzował upadek. Dziewczyna odgarnęła płomienne włosy i zapatrzyła się na sparaliżowanego ze strachu Jacka. Wykorzystał to potwór i próbował rzucić się jej do szyi lecz Jack w porę ją ostrzegł. Dzięki temu mogła jednym ruchem zakończyć żywot sługi demona.

 

Podeszła do siedzącego w kącie, bladego jak papier Jacka. Wiedziała, że nie wie kim ona jest. Objęła go, a on wyczuł w niej znajome perfumy Ivette. Przekazała mu część swojego ciepła, pocałowała go.

– I-Ivette? – zapytał drżącym głosem.

– Tak Jack, ale jej drugie istnienie. Ivette, którą znasz, śpi we mnie, a kiedy ona żyje, ja śpię w jej pierścieniu.

Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale ona przyłożyła mu palec do ust.

– Wiem, że mój wygląd nie przypomina tamtej Ivette, ale jestem nią i ona jest mną. Musisz się nami zaopiekować, bo tylko ty i ona przeżyliście ten atak. – czule odgarnęła kosmyk włosów, opadający jej na różowawe policzki. – Tylko jedno uczucie może was scalić na tyle, byście sobie całkowicie zaufali. Ona cię nim obdarzyła, ale czy ty ją?

– N-Nie wiem, przecież…Nie wiem. – Jack zamilkł.

– To powiem inaczej, dopóki ona ciebie kocha, jesteś chroniony jej mocą, ale jeżeli ty ją pokochasz ona stanie się jeszcze silniejsza – wspierana przez uczucie miłości. Wybór należy do ciebie, ale serce już wybrało i ty o tym wiesz.

Jack wziął głęboki oddech i zamknął na chwilę oczy. Rozmyślał, ale nie na długo, ponieważ Ivette w tej postaci rzekła do niego po raz ostatni.

– I jeszcze jedno, Jack. Za chwilę zasnę i wróci do ciebie ta Ivette, którą znasz. Będzie naga i wyziębnięta, weź ją natychmiast do swojego domu i nie wypuszczaj, aż poczuje się odpowiednio dobrze. Powinna ci wszystko opowiedzieć, ale na razie zapomni o mnie. – przybliżyła się do niego, wtuliła się w jego ramię i zasnęła.

 

***

 

Pierwsze promienie słońca przebiły się przez zgęstniałe, ponure chmury. Pogasły wszystkie latarnie, a i ludzie wyszli na ulicę, chociaż nie ukrywali zdziwienia i przerażenia jak ujrzeli masakrę na Czwartej alei i zdemolowany samochód na Szóstej. Jack również zasnął, a dopiero kilka głośnych, nadjeżdżających samochodów wybudziło go z głębokiego snu. Nadal czuł spoczywającą kobietę na jego ramieniu, ale teraz miała ponownie kasztanowe włosy i ciemne oczy. Rzeczywiście była naga, ale Jack natychmiast okrył ją kurtką, którą miał na sobie. Wstał i wziął ją na ręce.

Idąc powoli przez Szóstą aleję, z kobietą na ramionach, którą był już pewny, że kocha, kierował się w stronę swojego domu.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"Silny podmuch wiatru pociągnął ze sobą z rusztowania wiadro wypełnione przerdzewiałymi metalami i sprawił, że z hukiem roztrzaskało się ono o chodnik". - pierwsze istotna rzecz do której mogę się przyczepić. Zaimkoza. To "ono" niepotrzebne zupełnie.
"Najbardziej przeraźliwy wydał się jej dźwięk ocierających się ze sobą gwoździ, które w zderzeniu z brukiem jeszcze przed długi czas odbijały się od niego, dając specyficzny wydźwięk". - druga rzecz. Dźwięk i wydźwięk brzmią podobnie, ale to nie to samo. To raz. Dwa nawet jakby to było to samo to mamy tu powtórzenie. Spróbuj z "odgłosem".
"...poukładać całą historię do kupy" - poskładać.
"gdyż zwłoki mężczyzny wskazywały wręcz na akt kanibalizmu niż morderstwo z premedytacją" - wskazywały bardziej/raczej nie "wręcz".
Pod wpływem impulsu zaczęła krzyczeć, by facet się zatrzymał i biec za nim. Ale menel był dużo szybszy, wybiegł już na środek Trzeciej alei, a Ivette dopiero wybiegała z zaułku. - powtórzenia. Napisz pędzić albo gonić.
Ze względu na późną porę i długość komentarza to tyle na dziś.
Pozdrawiam Krustis 

"Dzwonek telefonu zagłuszył niezmąconą ciszę jesiennej nocy, budząc kobietę i zmuszając ją do wstania." - zagłuszył ciszę? Nie za bardzo.
"- Rozumiem, zadzwonię jak będę w drodze. - odrzekła, natychmiast się wyłączając." - po pobudce o trzeciej w nocy nic dziwego:).
"Mijała przylegające do siebie posesje, poprzedzielane jedynie żywopłotem." - dziwaczne według mnie. A czym miały?
"Wzruszyła ramionami i wsiadła do wozu." - trochę komiczne. O, przed chwilą w kogoś potrąciłem, być może śmiertelnie. Zaraz, nigdzie go nie ma, maska raczej cała... aaa, pierdole to.
"Silny podmuch wiatru pociągnął ze sobą z rusztowania wiadro wypełnione przerdzewiałymi metalami i sprawił, że z hukiem roztrzaskało się ono o chodnik." nie za bardzo.
Takich dziwactw jest wiecej, nie chce mi się wszystkiego wymieniać. To co na początku wydawało się rozwijać w ciekawą, okultystyczno - kryminalną historię, stało się zwykłą, średniawo opisaną i do tego miejscami naiwną rzeźnią. Za to wielki minus.
PS:byłem na 95% pewny, że test DNA wykarze, że ofiarą była Ivette:).

Aha, jeszcze tytuł. O co w nim chodzi? Bo chyba nie o nawiązanie do Starcrafta...

Nowa Fantastyka