- Opowiadanie: Taumaturg - Ziarno kłamstwa

Ziarno kłamstwa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ziarno kłamstwa

– Ojcze – Felix zwrócił się do kasztelana – daj połowę majątku. Pójdę w świat, kupię ziemię, wybuduję kasztel. Za rok zaproszę na wesele.

Minął rok.

Świnie trącały pastucha by zrobił miejsce przy korycie.

Trzeba było tyle nie chlać – napominał się Felix. – Mniej zakładów, pojedynków i wycieczek do burdelów. Więcej pomyślunku o przyszłości. Było kupić ten zatracony kasztel i siedzieć na dupie, zamiast ganiać za dziewkami. Dziś nie pasłbym świń.

Kopnął warchlaka fajdającego nogawkę.

– Kurwa mać! – zaklął, gdy maź wlała się do buta. – Wracam do ojca.

I uciekł od chrząkania.

A jeśli kasztelan oćwiczy i wywali na zbity pysk? – pomyślał i machnął ręką. – Może przebaczy, a znośniej doglądać zwierząt w domu.

Powracał żywiąc się strąkami, szarańczą, miodem. A po prawdzie tym, co ukradł kmieciom.

Noc zastała go na bagnach. Postanowił przenocować wśród olszyn, tataraku, turzyc i łopianów. Na mokradłach dryfowały rzęsy wodne, spirodelle, żabiścieki pływające. Woda pluskała pod nogami żerujących stworzeń.

Felixa przeszył dreszcz. Ustronie cieszyło się złą sławą, grasowały tu potwory…

Słyszał o jabbersmokach, bublobąblookach, kudłatoplątonogowijach, a nawet podłych rąbałnarympał hedonusach. W chuci były okrutne, w chędożeniu zawzięte. Nikomu nie przepuściły. Który na drzewo nie smyknął, tego siekły, bodły, międliły, ugniatały, lizały, wkładały i wyciągały. A jak czmychnął, to pod pniem obsiadywały i czekały, aż ofiara siły zatraciwszy – spadała. I działa się wszeteczność, cierpiętnik zaś marniał.

Młodzieniec rozpalił ognisko i na wszelki wypadek uszykował miecz.

Raptem w krąg światła wlazła ropucha. Wyglądała jak oczy na worze brodawek.

– Kum, kum. Rade, rade. – Zaskrzeczała.

– Ki, diabeł? – pomyślał młodzik i przypomniał sobie karczmę pod stolicą. Słuchał barda popijającego wino. Szarpiąc na lutni, balladował o królewnie, którą kurwa macocha zamieniła w żabę. Nikt nie mógł uroku odczynić. Nawet mistrz cechu wiedźminów. Na pełni, trzy noce taplał się w bajorze z płazem. Kropił wodą świeconą, blekotem, eliksirami, gorzałką. Trzy razy kur piał, i nic. Nie dał rady. Jeno lumbago w lędźwie wlazło.

Nie pomogli błędni rycerze, kręgarze, zielarze, homeopaci, bioenergoterapeuci, znachorzy, druidzi, czarodzieje. Ani łysy eremita, który po nieudanym obrządku oszalał i chciał lagą zaciukać gada. Nieboraczka ledwo z życiem uszła.

Raptem ślepy, głuchy, chromy anachoreta wygłosił proroctwo, że czar przełamie pocałunek cnotliwego pacholęcia.

Wieść gruchnęła i tałatajstwo jęło się lgnąć do zamku. Hałastra pod niebiosa chełpiła się cnotą, ale oprócz mlaskania efektu nie było. Ha, tedy łotry wywęszyły intrygę, oskarżając, że cnota jest, ale czartowi ino bies da radę! Zażądali zadośćuczynienia. Król wpadł w gniew. Wrzasnął, że mogą go pocałować, a połowy królestwa nawet za chuja nie odda. Łajdaków oćwiczył i precz wyrzucił. Takoż i ślepego anachoretę.

I zdało się, że kurwiego uroku nie odczynią.

Aż nagle, syn kmiecia zwiedział się o konfuzji. Cichaczem żabę pocałował i zaklęcie zdjął, bo będąc szpetnym, dziewki nie miał. W nagrodę posiadł królewnę i posag, że nie w kij dmuchał.

– Kum, kum. Rade, rade.

Ballada brzmiała w uszach.

Może odczaruję księżniczkę? – pomyślał Felix. – Zgarnę wiano, a kij położę na kasztel, ojca, żonę. I chlał będę mniej.

Podniósł ropuchę, zamknął oczy. Pocałował.

Niech to szlag!

Poczuł rzęsę wodną, spirodellę, żabiściek pływający. Tfu! Tak muszą smakować odchody kudłatoplątonogowija.

Nic. Może trzeba z języczkiem?

Felix zlizał z ozora skrzekowatą substancję chrzęszczącą między zębami. Nóżki i skrzydełka much – pomyślał i rzygnął, jak nigdy dotąd.

Klnąc cisnął stwora w tatarak. Podniósł miecz i zaczął ścinać łopiany.

– Kurwa mać – wrzeszczał, rzygał i siekł liście. Łby spadały jak gruchy – Literatura piękna? Kłamstwo! Poezja? Oszustwo! Jakie ziarno prawdy w legendach?! Twórcy łgają jak psy! Pożądają sławy, mamony i dziewek. Nigdy już nie dam wiary fikcji. A jak los da, że spotkam tego skurwysyna i arcyłgarza, rymopisa i wierszoroba, co po pijaku mordę darł, to osobiście balladę mu skomponuję. Lutnią na rzyci!

 

 

Koniec

 

 

~ ~ ~ ~ ~ ~ * * * ~ ~ ~ ~ ~ ~

 

Od Autora.

Jestem zwolennikiem tezy, że opowiadanie musi bronić się samo. Czytelnik powinien wiedzieć o co chodziło Autorowi. Jednak, zważywszy na zapisy Regulaminu NF, uznałem, że muszę opatrzyć tekst komentarzem.

 

Chciałem prowokacji. A jak!

 

No nie można bezkarnie, do jednego wora, wrzucać rekwizytów z różnych stylów! Potem mieszać i wyciągać zeń: jednorożca, jabbersmoka, czy rąbałnarympał hedonusa!

 

W Ziarnie kłamstwa, nie chodzi o rolę autorytetu, a o pogląd na literaturę. Jeśli założymy, że dziełem sztuki jest utwór, który nie ważne czy mówi prawdę czy fałsz, a ma tylko coś „prawdziwie" przekazać, to i mamy klucz do opowiadania.

 

Felix dał się zwieść balladzie (czytaj: literaturze). Na własnej skórze przekonał się czym jest fikcja literacka: oszustwem – Ziarnem kłamstwa. Aby to zrozumieć ponad wszelką wątpliwość, wredny Autor, kazał mu całować się z ropuchą tylko dla udowodnienia z góry założonej tezy i do tego jeszcze w postmodernistycznym habitacie. W tym kontekście nie ma znaczenia, czy Felix jest kmieciem, czy synem kasztelana. Po drugie, życie w zadziwiający sposób miesza świętość z błotem, a naszą zasługą jest wybór dobra; porażką – zła. Felix nie potrafił oprzeć się pokusie, podobnie jak wielu z nas by nie potrafiło. Mimo wszystko, jego postawa nie zasługuje na radykalne potępienie. Inna sprawą jest to, że Ziarno kłamstwa jest scenką fantasy inspirowaną przez znanego Autora, ale też próbą wyrwania się spod jego pióra.

 

Czy wulgaryzmy są z innego świata i opisują Ufoki? Nie – z tego świata, opisują nas. Skoro literatura również opisuje nas, to ma wspólny mianownik z wulgaryzmami. Jeśli jest łączność, to dlaczego zubażać: język, literaturę, ludzi? Tak po prostu już jest, nikt tego nie odmieni. Taumaturg tylko zaczerpnął z istniejącego źródła, którego nie wykreował. Zatem w pewnym sensie jest niewinny, a skoro tak – nie można potępiać Autora!

 

Z czeladniczym pozdrowieniem,

Taumaturg

Koniec

Komentarze

To Ci się, kolego nie udało. Mnie ten tekst nie sprowokował. Jest dobry językowo, kiepski treściowo, ale chociaż momentami zabawny. Taki, ot, zlepek motywów dla śmiechu lub ćwiczenia warsztatowego. Nic, co mogłoby pozostać w pamięci.

Tekst był całkiem przyjemny. Nota od autora - %@#%^&@! Dzisiaj przez dwie godziny musiałem słuchać takiego pierdolenia na szanownym języku polskim, można by mi przynajmniej tutaj go oszczędzić:). 
Pozdrawiam. 

He, he!
Lassar, gdybym wiedział, oszczędziłbym Ci tego ględzenie. Zdecydowałem się na uwagi odautorskie, by nie spamować pod tekstem. Stawiam browca za szczerość!

Ekhm. Opowiadanie jeśli ma się bronić samo powinno być krótsze od komentarza autora.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Tak wlaściwie -- o wszystkim i o niczym. Komenatarz odautorski --zbędny. Zbędne krygowanie się. 
Pozdrowienia.  

Popieram przedmówców - Taumaturgu, wywal tenże komentarz odautorski póki masz czas na edycję, bo jest, no, śmieszny.

Co do samego tekstu całkiem odpowiada mi konwencja, ale za to nie odpowiada mi forma. Nie widzę tu nic, co sanksjonowałoby takie nagromadzenie flugów. Generalnie nie mam nic przeciwko słowom powszechnie uważanym za niecenzuralne, tylko po prostu tutaj wydają mi się wstawione na siłę i niepotrzebne. Gdyby tenże tekścik dopracować, dopieścić i broń boże nie tłumaczyć, co też autor miał na myśli, mógłby być całkiem-całkiem. Ale tylko "gdyby".

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No nie można bezkarnie, do jednego wora, wrzucać rekwizytów z różnych stylów! Potem mieszać i wyciągać zeń: jednorożca, jabbersmoka, czy rąbałnarympał hedonusa!

Można. To się nazywa postmodernizm.

Mnie się nie podobało. Pewnie dlatego, że taka stylizacja językowa staje mi ością w gardle i straszliwie męczy. Do tego żeby przeczytać nazwy potworów, musiałem się nieźle namęczyć.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ech, no i nie zdążyłem wyciąć komentarza. Dziękuję za cenne uwagi.

Nowa Fantastyka