- Opowiadanie: ABEKING - Rozmowa Zdzicha Jabolskiego ze Śmiercią

Rozmowa Zdzicha Jabolskiego ze Śmiercią

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozmowa Zdzicha Jabolskiego ze Śmiercią

Przyszła do niego przed świtem.

Weszła bardzo ostrożnie, cicho, stąpając bezszelestnie, płynąc przez pokój jak widmo, jak zjawa, a jedyny dźwięk, jaki towarzyszył jej ruchom, wydawała opończa, ocierająca się o nagie kości.

I wtedy z hukiem wpadła na stos pustych butelek po wódce.

Zdzisław Jabolski otworzył oczy. Bez trudu dostrzegł w ciemności zarys tajemniczej postaci. Postaci, na którą czekał od tak dawna…

Gwałtownie zerwał się ze starej wersalki służącej mu za łóżko, po czym na ślepo porwał z szafki nocnej swoją najpotężniejszą broń, sławetnego Double Eagle'a. Odciągnął cyngiel pistoletu, kierując lufę w stronę intruza.

– Nie Zdzichu, błagam, nie strzelaj! – przerażona postać wystrzeliła w górę ręce. – Nie jestem tu, aby cię skrzywdzić!

Po krótkiej chwili łysy, postawny, ubrany w dresy mężczyzna opuścił broń.

– Co ty nie powiesz? – zapytał sarkastycznie, zapalając światło. – A przysiągłbym, że to właśnie tym powinna zajmować się Śmierć. – obnażył pożółkłe zęby w ironicznym uśmiechu. – Czyżbym nie miał racji? Zresztą i tak nie miałem zamiaru strzelać, nie jestem jakimś wiejskim egzorcystą-bimbrownikiem… – mruknął, odkładając broń z powrotem na blacie szafki.

Uważnie przyjrzał się swojemu „spodziewanemu" gościowi. Nie ma co, średniowieczni artyści całkiem trafnie opisali jej wygląd, poczynając od bieli kości szkieletu, kończąc na czerni żałobnego płaszcza. Przewidzieli nawet wielką kosę, trzymaną przez nią w prawej dłoni. Zaklął w duchu; więc jednak przegrał swój zakład z Grubym Olegiem sprzed paru lat: Śmierć nie była mańkutem.

– Naprawdę nic ci nie zrobię, chcę tylko poprosić cię o pomoc w pewnej ważnej sprawie. – Śmierć z ulgą opuściła ręce.

Jabol zmarszczył brwi. O Boże, znowu jakiś paranormalny stwór prosi mnie o pomoc, pomyślał.

Ileż można?

– Myślałem, że przyszłaś mnie stąd zabrać. – stwierdził obojętnie, wyglądając przez okno. Obrzucił pobieżnym spojrzeniem podwórko przed swoim blokiem. Ono i cała reszta świata były takie same jak jego stare mieszkanie: szare, odrapane, przesiąknięte zgnilizną, bólem i smrodem krwi. – Myślałem, że zapewnisz mi wreszcie święty spokój. Od tak dawna na ciebie czekam…

Kostucha milczała, dając mu czas na wyrzucenie z siebie wszystkich swoich żalów. Zamiast tego, Jabolski odwrócił się od okna i przypatrując się jej uważnie, zapytał:

– Więc w czym mogę ci pomóc? Cóż się takiego stało, że bezlitosna Śmierć potrzebuje pomocy zwykłego śmiertelnika takiego jak ja?

Kostucha zawyła żałośnie, przykładając kościste dłonie do twarzy. Upadła na kolana, szlochając smutno.

– Już mam tego wszystkiego dosyć! – łkała. – Ilekroć dostaję od Boga listę osób do zabicia, obmyślam plan i ładuję ich wszystkich na pokład jednego samolotu, tylekroć zawsze pojawia się jakiś amerykański nastolatek, który wszystko psuje! – jej płacz przerodził się w ryk wściekłości. – Dostaje jakiejś wizji czy coś, a potem ratuje swoich kumpli i cały mój plan bierze w łeb! A potem muszę kombinować, jak ich wszystkich uśmiercić, aby nikt nic nie podejrzewał, by to wyglądało na wypadek… – spojrzała na Zdzicha pustymi oczodołami.– Wiesz jak mnie to wkurza?! I po tym wszystkim w zaświatach śmieją się ze mnie, jaka to jestem nieudolna, a na Ziemi kręcą o mnie jakieś durne horrory! Wiesz jakie to uczucie być pośmiewiskiem wszystkich?!

Zdzichu musiał przyznać przed samym sobą, że przemowa bezradnej Śmierci zrobiła na nim wrażenie. Śmierć pośmiewiskiem zaświatów? Tego nigdy by się nie spodziewał. Poza tym, już dawno nie prosiła go o pomoc istota takiego kalibru. Ciekawe, o jaki rodzaj pomocy chodziło?

– Nie chcesz chyba, abym zabił wszystkich amerykańskich nastolatków? – zapytał ostrożnie. – Wiesz, robiłem już wiele dziwnych rzeczy , ale to byłoby dla mnie raczej niemożliwe…

– Ależ nie, idioto! – ofuknęła go Kostucha. – Naucz mnie, jak SKUTECZNIE zabijać ludzi! Jak nie dopuszczać do sytuacji, że ktokolwiek przeżywa moje misterne plany! Zdradź mi swoje sekrety, a dam ci wszystko, czego zapragniesz! – pochyliła się przed Zdzichem, dotykając czołem podłogi i chwytając go za nogawkę dresu.

To właśnie jej ostatni argument naprawdę przekonał gliniarza. „Wszystko, czego zapragnie"? Alkohol, dziwki, więcej alkoholu!, zakrzyknął cichy głosik w jego głowie. Nie było to sumienie, ono już od dawna leżało pod stertą ciał ofiar człowieka, dla którego idea „bezwzględnej sprawiedliwości" często była jedynie pretekstem do zdrad, okrucieństwa i własnych szemranych interesów.

– Tak, dokładnie wszystko. – bełkotała Śmierć, podnosząc się z podłogi. – Mogłabym na przykład sprawić, że stałbyś się nieśmiertelny i…

– COO?! – wrzasnął Jabolski, przerywając jej w pół słowa. – Oszalałaś? Jaka nieśmiertelność?! Naprawdę myślisz, że to mnie interesuje?! – ryknął, robiąc zamach ręką w kierunku proszącej o pomoc. W ostatniej chwili zatrzymał się, przypomniawszy sobie, z kim miał do czynienia.

– Przepraszam, zapomniałem się. – bąknął nieśmiało. – Po prostu… Mam już ponad sześćdziesiąt lat, a moimi przeżyciami można by było obdzielić kilka innych życiorysów. Walczyłem na dwóch wojnach, przeszedłem wzdłuż i wszerz osiem krajów na dwóch kontynentach, a teraz od prawie trzydziestu lat użeram się z tym przeklętym miastem. I po prostu… – rozłożył bezradnie ręce. – Po prostu jestem już tym zmęczony. Dzięki rosyjskim eksperymentom robionym na moim ciele, jestem prawie niezniszczalny, mam nadludzką sprawność, kondycję i siłę. Jedynym, co mogłoby mnie zabić, jest podobno tylko wybuch jądrowy… A teraz nawet sama Śmierć próbuje mnie zrobić odpornym na upływ czasu, jedynego środka, dzięki któremu miałbym wreszcie spokój? Błagam, daruj sobie takie żarty i lepiej po prostu pozwól mi umrzeć…

– Poczekaj… Czy ja dobrze rozumiem? – oniemiała Kostucha podniosła się z podłogi. – Człowiek, istota śmiertelna, tak bardzo podobno przywiązana do życia, prosi mnie o jego skrócenie? Zdzisławie Jabolski, wiedziałam, że nie jesteś jak inni, ale tego się po tobie nie spodziewałam…

– Wiesz, jak to jest strzelać do dzieci? – przerwał jej policjant. – Jak to jest zmarnować młodość na walkę za kłamliwą komunistyczną ideologię? Jak to jest pacyfikować całe afgańskie wioski, torturować irackich więźniów, być zmuszonym do kolaborowania z gangsterami i wybierać mniejsze zło za cenę jako takiego spokoju? – ciężko westchnął. – Już od dawna nie pomaga mi wódka czy narkotyki, wstydzę się spojrzeć w lustro, boję się zasnąć wieczorem i otworzyć rano oczy… Jeżeli chcesz, bym ci pomógł – odczekał chwilę. – po prostu mnie zabij.

– Dobrze, masz moje słowo. – Śmierć przyjęła dumną postawę. – Klnę się na mój honor bezlitosnej zabójczyni, że pomogę ci wcześniej umrzeć. Oczywiście nie teraz, bożej biurokracji nie obejdzie się tak łatwo, – pokiwała z politowaniem głową. – ale w przyszłości… Możesz na mnie liczyć. Więc jaka jest twoja rada, Zdzisławie Jabolski? – zapytała, wytężając słuch. – Co weteran wojen w Afganistanie i Iraku, bezlitosny policjant z wieloletnim stażem i istna maszyna do zabijania ma mi do przekazania?

Zdzichu wytężył umysł. Z trudem próbował się skupić, ostatnie krople alkoholu miał w ustach aż – spojrzał na zegarek – cztery godziny temu. A trzeźwość nigdy nie sprzyjała mu w jakimkolwiek myśleniu…

Po kilku minutach braku rezultatów Zdzicha ogarnęła panika. Do diabła, co miał jej odpowiedzieć? Jak w ogóle on, człowiek zależny od Śmierci, miałby ją pouczać? Jakiej odpowiedzi się spodziewała? Mógłby jej poradzić, aby zaczęła tworzyć lepsze plany. Albo aby otruła wszystkich nastolatków, dosypując trucizny do słodkich napojów i hamburgerów… Albo aby…

– Zacznij używać granatów! – wykrzyknął z satysfakcją, kierując w jej stronę wskazujący palec w geście triumfu.

– Co takiego?

– Granaty. – powtórzył, tym razem już spokojniejszym tonem. – Jesteś nieskuteczna, ponieważ używasz staroświeckich metod. Zamiast machania kosą, jak jakiś pracownik kołchozu, częstuj delikwentów granatami. Na przykład u mnie w mieście – wskazał kciukiem okno. W oddali majaczyło wschodzące Słonce, którego światło powoli wypełniało wnętrze klitki Zdzicha zwanej szumnie pokojem. – bardziej prawdopodobnym jest zgon w zamachu niż, na przykład, z wyniku wypadku pod prysznicem. Więc jeśli jest tak tutaj, to musi być też wszędzie indziej, prawda? – zapytał naiwnie.

W milczeniu czekał na reakcję interesantki. Fakt, że ten pomysł mógł się jej wydać absurdalny, ale powinna mu jednak przyznać…

– ŻE JAK?!! – ryknęła Śmierć, sięgając po kosę i robiąc nią zamach w kierunku gliniarza. Zdzichu w ostatniej chwili uniknął cięcia, rzucając się do tyłu i wpadając na stolik z telewizorem. – ŻARTY SOBIE ZE MNIE STROISZ?!!

Kolejne cięcie zaledwie o kilka centymetrów minęło twarz zdziwionego Zdzicha. Przecież chciała mojej rady, pomyślał, dlaczego teraz się o to rzuca? Co znów zrobiłem źle?

Ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Odważnie ruszył w kierunku furiatki, wypinając pierś. Przecież o to mu właśnie chodziło – wreszcie będzie miał spokój…

– Aaa, już rozumiem. – Śmierć zacisnęła szczękę, co miało chyba odzwierciedlać jej satysfakcję. – Celowo powiedziałeś mi taką głupotę, abym chciała cię zabić od razu? Zdzisławie Jabolski, nie pozwolę ci zatriumfować.– ruszyła w kierunku wyjścia.

– Ale… to nie tak! – krzyknął za nią Jabolski. – Naprawdę chciałem ci pomóc…

– Milcz. – uciszyła go Kostucha. – Zobaczysz, co znaczy naśmiewanie się ze Śmierci. Znam twoje marzenie, człowieku i mogę ci obiecać jedno: nigdy nie umrzesz. Przez wieczność będziesz się wstydził, poniżał, nurzał we krwi niewinnych… Nawet wybuch jądrowy ci już nie pomoże!

– Zaczekaj! Wróć, jeszcze możemy wszystko przemyśleć… – odpowiedział mu trzask zamykanych drzwi.

Oniemiały Zdzich rzucił się na stary, pomarszczony fotel. Cholera, czyżbym właśnie przez przypadek stał się nieśmiertelnym?, pomyślał ze strachem.

– Kurwa. – wychrypiał. – Muszę się czegoś napić…

***

 

– Co jest partnerze, czemuś taki smętny? – zagadał wesoło Młody, ładując się do wozu Zdzicha. – Znowu podnieśli akcyzę na alkohol? – zaśmiał się z własnego dowcipu.

– Słuchaj Młody. – Jabolski obrzucił go niechętnym spojrzeniem. – Znasz jakieś plusy nieśmiertelności?

– Hmm, czy ja wiem? – Blondyn wyciągnął się na siedzeniu. – Może przez całą wieczność musisz płacić podatki?

Odpowiedziała mu cisza.

– Kurwa, Młody. – jęknął Zdzich, uderzając czołem o kierownicę. – Jaka to jest zaleta dla nieśmiertelnego? Na głowę upadłeś?

– No tak, to było nieprzemyślane. Chyba już zbyt długo z tobą pracuję… – podrapał się po karku. – A właśnie, słyszałeś, co się ostatnio wyprawia na mieście? Zupełnie niewinni ludzie giną od eksplozji czegoś przypominającego granaty. Tak przynajmniej sądzimy, bo technicy raz za razem nie znajdują żadnych śladów.

– Od jak dawna to trwa? – Zdzich wyraźnie zainteresował się tą sprawą. Niemożliwe, czyżby jednak ona…?

– Zaczęło się dopiero kilka godzin temu. Cholera, może to jacyś terroryści?

Zdzisław Jabolski wyszczerzył żółte, krzywe zęby. Wiedział, że pomysł z granatami chwyci. Właściwie to nie mógł tego wiedzieć, ale szczerze na to liczył. A tu proszę, jednak się udało. Więc może jednak nie będzie nieśmiertelny?

– To nie terroryści, Młody. – stwierdził, patrząc w niebo. – To ktoś ze znacznie większymi problemami…

Koniec

Komentarze

Tytuł mnie nie przekonał, ale jakoś tak odruchowo kliknęłam i nie żałuję:). Fajny kontrast na początku - zachęcił mnie do przeczytania reszty. Napisane sprawnie, no i spodobało mi się podejście bohatera do kwestii nieśmiertelności :)

Kurde, tekst bardzo fajny, sprawnie napisany i wciągający. Tam ze dwa bylki by się nzalazły, zle nie chce mi się nawet czepiać. TYlko jedno mi nie gra. Najpierw piszesz, że sumienie Żdzicha zostało pogrzebane pod stertą trupów, że pojęcie "bezwzględnej sprawiedliwości" było dla niego pretekstem do jeszcze większego skurwysyństwa, a potem koleś nagle zaczyna jęczeć o tym, że zabijanie jest straszne, że rusza go mordowanie dzieci i takie tam. To jedno mi zgrzytnęło. Po za tym jak już pisałem, dla mnie super.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fajna humorystyczna historyjka. Płynnie się to czytało i w kilku miejscach wywołało uśmiech. Naprawdę dobre, tak trzymać:)

Dzięki wielkie za przychylne komentarze. A już myślałem, że żadne moje opowiadanie nie spodoba się szerszej publiczności. Miło się czasem pomylić.
@ Fasoletti; Dzięki za spostrzeżenie, nawet tego nie zauważyłem. Chociaż taki fragment idealnie przedstawia skomplikowanie postaci Zdzicha, więc chyba go zostawię. Na szczęście główny przekaz zbytnio nie ucierpiał przez tą pomyłkę ;)

Przeczytane ale chyba do mnie nie trafiło. Zostawiam ślad obeności tylko.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Zapowiadało się fajnie, ale potem zrobiło się totalnie bezpłciowo... Ni to śmieszne, ni ciekawe...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka