- Opowiadanie: cygan21 - Zakurzona tajemnica

Zakurzona tajemnica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zakurzona tajemnica

Zakurzona tajemnica

 

I

Nikt dokładnie nie wiedział, z jakiego kraju pochodził ów nieznajomy. Przemierzał wszystkie krainy zachodniej części kontynentu, imając się powierzonych mu zadań. Mówiono, że kiedyś był rycerzem, który z powodu spisku musiał opuścić swoją ojczyznę, lecz nie do końca wiadomo, czy była w tym chociaż odrobina prawdy. Bliżej było mu do najemnika. W swoim rzemiośle był prawdziwym fachowcem – mieczem posługiwał się z zabójczą szybkością i gracją. Być może to właśnie jego mistrzostwo w obyciu z bronią konwencjonalną stało się przyczyną plotek, o jego stanie rycerskim.

– Karczmarzu, podaj dwa piwa– rzucił nieznajomy podchodząc do stołu, przy którym siedział już jeden mężczyzna z kapturem na głowie.

Nieznajomy podał mu rękę i usiadł naprzeciwko, starając się spojrzeć prosto w oczy swojemu przyszłemu rozmówcy. Zawsze tak robił. Uważał, że w to właśnie oczy zdradzają człowieka i to, kim naprawdę jest. Spojrzeniem chciał się dowiedzieć jak najwięcej o drugiej osobie. Potrafił rozpoznać zdenerwowanie, strach czy nienawiść. Wystarczyło mu kilka chwil, by wiedzieć, z kim ma do czynienia.

Karczma, w której się znajdowali, było dosyć duża. Stało tam ponad dziesięć stołów i prawie wszystkie były zajęte. Gośćmi byli głównie kupcy i rzemieślnicy, którzy wracali do swoich domów z podróży handlowych, bądź dopiero na nie wyruszali. Duży ruch najwyraźniej odpowiadał karczmarzowi, który z uśmiechem na ustach obsługiwał wszystkich klientów, z niektórymi zamieniał kilka słów, prawił komplementy kobietom, a wracając do swojej izdebki poganiał dwie, identycznie ubrane młode dziewczyny, żeby szybciej roznosiły piwo.

Na ścianie karczmy wisiały dwa, najprawdopodobniej od dawna nieużywane miecze, zaś na przeciwległej stronie stała stara, płytowa zbroja, w jakich kiedyś walczyli wojownicy Treviru. Wszystkie te akcesoria wojenne zdawały się świadczyć o żołnierskiej przeszłości karczmarza, który w tej chwili swoją posturą nie przypominał dzielnego wojownika. Przybysz przez chwilę zastanawiał się, jak ów mężczyzna z olbrzymim brzuchem piwnym kiedyś mieścił się w tę kupę żelastwa. Postanowił jednak nie zawracać sobie tym głowy i jak najszybciej załatwić to, po co tu przyjechał.

-Witaj Ezonie – człowiek siedzący naprzeciw przybysza spojrzał na niego i l uśmiechnął się lekko. Był to raczej nieprzyjemny uśmiech – uśmiech kogoś, kto gardzi innymi ludźmi i najprawdopodobniej jest wysoko postawioną figurą. Ezonowi nie spodobało się to. – spóźniłeś się. Nie lubię czekać, jeśli jestem z kimś umówiony. – dodał zakapturzony mężczyzna.

Karczmarz podszedł do stołu i postawił dwa kufle pełne piwa. Ezon wziął jeden z nich i upił połowę, następnie otarł twarz.

– Kilku mięśniakom na szlaku spodobał się mój miecz. Musiałem poświęcić chwilę i uświadomić im, że jest dla nich za ciężki -odparł wreszcie, na jego twarzy pojawił się lekki, ironiczny uśmieszek, a oczy powędrowały gdzieś daleko, jakby właśnie wracał wspomnieniami do niedawnego spotkania.

Był on dobrze zbudowanym mężczyzną o szlacheckich rysach twarzy, czarnych, sięgających do ramion włosach i niebieskich oczach. Można było wziąć go za szlachcica, a nie za wojownika, gdyby nie paskudna blizna znajdująca się na lewej stronie czoła, ciągnąca się aż do skroni, oraz druga, zdobiąca prawą dłoń. Jego kamienny wyraz twarzy zawsze wprawiał w złe samopoczucie rozmówców. Sprawiał wrażenie człowieka bezlitosnego i dążącego do celu po trupach. Było w nim jednak coś fascynującego, coś dobrego i powodującego, że choć był najemnikiem można było mu zaufać.

Ci, którzy mieli z nim styczność niejednokrotnie mówili, że kiedyś z pewnością był szlachetną osobą, która jednak z jakichś przyczyń zagubiła się i teraz nieustannie próbuje odnaleźć tlące się wewnątrz dobro.

Ubrany był w starą, podartą w kilku miejscach skurzaną kurtkę i brązowe spodnie z tegoż samego materiału. Na plecach nosił długi, żelazny miecz, którego głowica i trzon wysadzane były brylantami, pięknie połyskującymi w świetle. To właśnie ta broń tak spodobała się rzezimieszkom. Przy pasie nosił mały srebrny sztylet, którym lubił się bawić, gdy nudziła go rozmowa. Ta jednak nie zanosiła się na taką.

-Współczuje im. O szczegóły nie będę się pytał, bo z pewnością byłyby krwawe. No, ale przejdźmy do konkretów i celu, dla jakiego zostałeś zaproszony przez mojego pośrednika do tej uroczej karczmy. Nazywam się Aldo Santi i jestem… zresztą nie musisz wiedzieć, kim jestem – machnął niedbale ręką i położył ją na stole – Myślę, że wystarczy ci jedynie informacja, że mam dla ciebie dobrze płatne zadanie. To cię chyba najbardziej interesuje, mam rację? – spojrzał na niego pytająco.

Ezon kiwnął twierdząco głową, ale wiedział, dlaczego jego towarzysz nie chce nic o sobie mówić. Tu nie chodziło o tracenie czasu, ale o anonimowość.

– Mój człowiek bardzo się natrudził, zanim cię odnalazł – ciągną dalej – Mam jednak nadzieję, że plotki o tobie nie są przesadzone i ów trud nie okaże się nadaremny. – zakapturzony mężczyzna dopił resztki piwa, zdradzając przy tym noszony na palcu złoty pierścień. Ezon zauważył na nim srebrnego orła – symbol Kodanu, kraju słynącego z wielu kopalni złota, srebra i diamentów oraz niezwykle brutalnego i bezwzględnego władcy. Postanowił być bardzo ostrożny. – W komnacie na górze posiadam pewien cenny towar – kontynuował – Chciałbym, żebyś go dostarczył mojemu przyjacielowi. Szczegóły z przyjemnością przedstawię się później.

– Mam robić za chłopca na posyłki? – odrzekł i oparł się o krzesło. Jego spojrzenie było lodowate.

W rogu karczmy jeden z chłopów głośno zarzucał kompanowi oszukiwanie w czasie gry w karty. Większość gości dopiero teraz zaczęła się schodzić. Robiło się duszno i gwarno. Karczmarz w pośpiechu przyjmował i realizował zamówienia, w duchu ciesząc się z dużego utargu.

– Nie rozumiesz mnie. To nie jest zwykła rzecz, z którą można wysłać pierwszego lepszego giermka, który wywęszył łatwy zarobek – Aldo rozejrzał się po karczmie, a następnie zbliżył do Ezona i zaczął mówić ściszonym głosem – To bardzo cenny i wyjątkowy ładunek, do którego potrzebuje równie wyjątkowego wysłannika, żeby mieć pewność, że przesyłka będzie całkowicie bezpieczna. Mam prawo podejrzewać, że pewnym osobom może bardzo zależeć, aby tę rzecz przejąć.

Najemnik po raz kolejny spojrzał Santiemu prosto w oczy. Ten wytrzymał spojrzenie.

– Mówisz cenny towar, wyjątkowa przesyłka. Nudzisz mnie już. – przetarł oczy i przeciągnął się niedbale. – Co to właściwie jest? Chcę wiedzieć wszystko na temat zadania, zanim podejmę się jego wykonania. Jakiekolwiek ono by nie było. Marnujesz mój czas człowieku – syknął.

Ezon nie krył podenerwowania i Aldo widział to doskonale – zaczął gorączkowo wycierać spocone ręce o spodnie. Nie przywykł do rozmów z ludźmi, którzy jednym ruchem ręki potrafią poderżnąć gardło. Bał się najemnika.

Na środku karczmy ktoś zaklął siarczyście i strącił ze stołu misę z zupą, która z brzękiem upadł na drewnianą podłogę, rozbryzgując swoją zawartość.

– Dobrze. Niech będzie, jak chcesz. – właściciel pierścienia utkwił spojrzenie w kuflu po piwie, jakby było na nim napisane coś interesującego – Za dużo czasu zajęło mi odnalezienie cię, byś teraz miał się nie zgodzić. – zamilkł na chwilę, jakby zbierał siły potrzebne do wypowiedzenia kolejnego zdania.

– To pewna bardzo ważna księga. Ja wiem, że…

– Kpisz sobie ze mnie do cholery?!- Ezon natychmiast wyprostował się i uderzył ręką o stół, co zwróciło uwagę siedzącego naprzeciwko człowieka z czarną opaską na oku. Ów mężczyzna, jak zdawało się najemnikowi, od czasu do czasu obserwował ich, ale nie przejmował się tym w tym momencie. Miał już dość tego dziwnego spotkania i coraz bardziej zaludnionej karczmy.

– Opanuj się i przestań zwracać na siebie uwagę. – na czole Santiego zaczęły pojawiać się malutkie krople potu. Mężczyzna rozejrzał się podejrzliwie. Ta rozmowa coraz bardziej przestawała mu się podobać.

– Masz mnie za idiotę? Jak już mówiłem, nie ściągałbym cię, gdyby to nie było naprawdę tego warte. Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Zresztą, im mniej wiesz tym lepiej. Poza twoimi ponadprzeciętnymi zdolnościami był jeszcze jeden ważny powód, dla którego to ciebie wybrano do tego zadania. Znany jesteś z tego, że nie mieszasz się w cudze sprawy i obchodzi cię jedynie wykonanie zadania. Neutralność to twój atut, Ezonie. Tym bardziej dziwi mnie twoje nagłe zainteresowanie przesyłką, którą chcę ci powierzyć. Czy 1000 sztuk złota wynagrodzi ci twoją niezaspokojoną ciekawość? Chcę tylko, abyś dowiózł tę księgę do opuszczonej chaty, pół stajania drogi na wschód od Szarego Lasu. Twoim zadaniem jest bezpieczne dostarczenie tam mojej własności, ale nie obiecuję ci, że nie będziesz miał kolejnych nieprzyjemnych spotkań, podobnych do tego z mięśniakami oczarowanymi drogocennymi kamieniami na twoim mieczu. Wyjawiłem ci informacje na temat umówionego spotkania, choć jeszcze nie podjąłeś decyzji. Wydaje mi się, że to duży kredyt zaufania z mojej strony. W tym zleceniu nie ma żadnego haczyka, żadnego fortelu z mojej strony. Możesz liczyć jedynie na czysty zysk.

Ezon milczał przez dłuższy czas, spoglądając od czasu do czasu na Santiego i stukając palcami w blat stołu. Zastanawiał się nad tą dziwną propozycją. Podczas swoich podróży imał się wielu zadań. Czasem musiał odnaleźć zaginionego mieszkańca wioski, zabić nękającego miasto pasaka, czy grzecznie dać do zrozumienia rzezimieszkom, że nie są już mile widziani w ciemnych zaułkach miast. Nigdy o nic nie pytał. Wykonywał swoje zadania, brał sakiewkę i odchodził. Nigdzie nie zagrzewał dłużej miejsca, bo wiedział, że tylko dzięki zleceniom może przeżyć. Tym razem trafiła mu się z pozoru łatwa okazja zarobienia góry złota. Nie wiedział, dlaczego, ale jednak wahał się i uważał całą tę sprawę za podejrzaną. Niecodziennie ktoś daję mu 1000 sztuk złota za przewiezienie jednej księgi z jednego krańca kraju na drugi. W całej tej sprawie było jednak coś podejrzanego…

– Zgoda – odrzekł po długiej chwili ciszy i namysłu – Daj mi tę cholerną księgę. Aldo oparł się wygodnie, założył ręce i uśmiechnął szeroko. Ogromny kamień z wielkim hukiem spadł mu z serca.

 

II

– Hej, nieznajomy! – Ezon usłyszał czyjś donośny głos z tyłu.

Był już pół dnia drogi za karczmą, w której otrzymał zlecenie od tajemniczego Aldo Santiego. Po rozmowie przy piwie udał się do jego izby i z stamtąd zabrał tę dziwną, grubą i ciężką księgę, wokół której było tyle zamieszania. Nie wiedział, co w niej jest i nie chciał wiedzieć. Poza tym Santi kategorycznie zabronił mu zaglądać do środka. Przeważnie Ezon nic nie robił sobie z czyichś zakazów czy nakazów, ale teraz naprawdę miał w nosie to, co się w niej znajdowało . Wsadził ją do swej torby, dopytał się o szczegóły zadania, zabrał glejt, który miał pokazać wielkiemu, długowłosemu mężczyźnie, który miał na niego czekać za 5 dni w okolicach słynnego Szarego lasu. Teraz znowu ktoś go niepokoił, a tego Ezon bardzo nie lubił. Stawał się wtedy dziwnie nerwowy i drażliwy. A także zabójczo niebezpieczny.

Obejrzał się za siebie i instynktownie wyciągnął miecz. Zrobił to tak szybko i niepostrzeżenie, że przybysz, który zdążył się już zbliżyć, ledwo zdołał wyhamować swojego konia, który niechybnie zostałby ugodzony wyciągniętym ostrzem.

– Spokojnie wojowniku. Chcę tylko porozmawiać. Możesz mnie przeszukać, nie mam przy sobie żadnej broni. – powiedział jeździec powoli schodząc z konia i zbliżając się do Ezona.

Najemnik rozpoznał tego człowieka. Był to mężczyzna z przepaską na oku, który siedział naprzeciwko niego w karczmie i od czasu do czasu obserwował i zapewne podsłuchiwał jego rozmowę z Santim. Rzeczywiście nie miał przy sobie żadnej broni. Wyglądał raczej na jakiegoś mędrca lub dyplomatę, gdyż jego postura nie świadczyła o wyszkoleniu wojennym.

Posiadał podłużną, mądrą twarz spowitą wieloma zmarszczkami, pełne energii spojrzenie i lekką bródkę. Sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego do życia człowieka, lecz Ezon wolał być bardzo czujny. Za dużo posiadał doświadczenia i zbyt wielu dziwnych typów spotkał na swej drodze, by łatwo dawać wiarę w czyjeś pokojowe zamiary.

– Kim jesteś człowieku i czego ode mnie chcesz? Dlaczego za mną jedziesz? – odpowiedział chłodno, cały czas trzymając wyciągniętą broń i nie spuszczających przenikliwych oczu z przybysza.

– Nazywam się Sylen i to będzie musiało ci wystarczyć, dopóki nie schowasz broni. Nie jestem przyzwyczajony do rozmowy ze świadomością, że mogę stracić głowę zanim zdążę dokończyć zdanie. – nieznajomy zachowywał się bardzo pewnie i nie okazywał strachu, choć miał do czynienia z uzbrojoną osobą.

Najemnik opuścił miecz, a po chwili schował go do pochwy. Nadal jednak z nieufnością obserwował przybysza.

– Od razu lepiej – Sylen uśmiechnął się i włożył ręce do głębokich kieszeni w jego spodniach z foczej skóry.

– Moglibyśmy usiąść i porozmawiać? Chętnie wyjaśnię ci, dlaczego za tobą podążałem i powiem kilka ważnych rzeczy, które, jak śmiem przypuszczać, powinny cię bardzo zainteresować. Na początek może jednak poznałbym twoje imię? Ja swoje już zdradziłem.

– Zwą mnie Ezon. Spieszę się, jestem z kimś umówiony. – odpowiedział niedbale i uścisnął wyciągniętą dłoń Sylena, cały czas patrząc mu się w oczy. Nie był zadowolony z nowej znajomości. Nie miał pojęcia, dlaczego ten dziwny człowiek zatrzymuje go i nie miał ochoty na rozmowę. Chciał jak najszybciej odebrać swoje 1000 sztuk złota.

– Zapewne z wielkim, długowłosym mężczyzną w pobliżu Szarego Lasu. Mam rację? -uśmiechnął się, przy czym pokazał swoje białe i bardzo równe zęby.

– No tak – Ezon spojrzał na niego złowrogo – To przecież ty podsłuchiwałeś naszą rozmowę. – zamyślił się, a po chwili dodał – Posłuchaj dobry człowieku, naprawdę miło się gawędziło, ale jak sam raczyłeś podsłuchać mam pewne sprawy do załatwienia, a co się z tym wiążę spieszę się.– odwrócił się i jeszcze rzucił na koniec – Bywaj Sylenie.

Wsiadł na konia i chciał ruszyć, gdy towarzysz rzekł poważnie.

– Ta księga może sprowadzić śmierć na wiele osób, Ezonie. Wieziesz ze sobą coś, co spowoduje konflikt na niespotykaną dotąd skalę. Nawet nie zdajesz sobie sprawę, do czego może doprowadzić twoja obojętność!

Przez chwilę Ezon siedział na koniu i patrzył się w dal. Wyglądał tak, jakby nic nie słyszał, jakby zastanawiał się nad wyborem kierunku podróży. Po pewnym czasie zsiadł, zawahał się, lecz później pewnym krokiem ruszył w stronę Sylena. Sztylet przy jego boku bujał się i uderzał o metalowe zakończenia kurtki.

– O czym ty do cholery prawisz człowieku? – zapytał podchodząc do niego. Był coraz bardziej podenerwowany i poirytowany.

– To nie jest zwykła księga – odpowiedział cicho Sylen i usiadł pod najbliższym drzewem. Ezon podszedł do niego i spojrzał w niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi. To dziwne spotkanie całkowicie zepsuło jego plany. – Dziś już i tak więcej nie przejadę – pomyślał. – Trudno. Najwyraźniej jestem skazany na towarzystwo tego człowieka.

– Dobrze, w takim razie opowiedz mi o tej podobno niezwykłej księdze. Jesteś już drugą osobą, która tak się nią zachwyca. Nagle stałem się bardzo ciekaw, a dzisiaj i tak już nie mogę jechać, bo ściemnia się. Zatem zamieniam się w słuch. – Ezon oparł się o konar drzewa, założył ręce i udawał bardzo zainteresowanego i skupionego. Sylen nie zwrócił na sarkazm w jego wypowiedzi i mówił dalej.

– Posłuchaj, zatem. Jakieś dwa miesiące temu przebywałem w Podonie na dworze króla Zakasa. Znam się na wielu pismach, starożytnych księgach i dzięki temu miałem wgląd do rozmaitych księgozbiorów w jego zamku. Zresztą moja rodzina od zawsze cieszyła się sympatią władców Podonu, więc miałem zaufanie u króla. Wertując poszczególne księgi natrafiłem na dziwny egzemplarz. Posiadała ona znaki charakterystyczne dla Handaru, dawnego państwa, na zgliszczach, którego powstał Podon. Jak wiadomo, Handarowie słynęli z wyroby pięknych i solidnych mieczy, wytrzymałych zbroi i świetnych balist. W swoim czasie nie było lepszych wojowników od nich na całym Zachodzie.

– Znam historię Handaru i sławę ich rzemiosła. Mój miecz został wykuty przez kowali tego ludu. – przerwał mu Ezon. Następnie spostrzegł, że Sylen mimowolnie odwrócił wzrok w stronę jego oręża.

Ów miecz cudownie lśnił w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. W oddali widać było lecące na niebie dwa orły, które szukały nowych ofiar wśród wysokich traw trevirskich bezludzi.

– Jaki to wszystko ma ze sobą związek? – dodał po jakimś czasie, wyrwany z chwilowej zadumy.

– Studiując tę księgę natrafiłem tam na dziwne zapiski – odpowiedział mędrzec dając mu do zrozumienia swoim spojrzeniem, że nie lubi, gdy ktoś mu przerywa.– Udało mi się je rozczytać. To były schematy tworzenia balist, zbroi i mieczy o stokroć lepszych od tych, którymi posługiwali się Handarowie! Wygląda na to, że zanim ich kraj upadł, dokonali niewiarygodnych odkryć. Jednak nie zdążyli oni wcielić swoich planów w życie. Wszystko to zostało spisane na tych kartach, które teraz trzymasz w swej torbie.

Sylen wstał i zaczął nerwowo krążyć. Bardzo dużo gestykulował. Ezon postanowił nie przerywać mu i pozwolić powiedzieć wszystko do końca.

– Gdy zorientowałem się, co odkryłem, przeraziłem się. Nie chciałem tego nikomu pokazywać. Odłożyłem księgę w to samo miejsce i jak najszybciej poszedłem do swojego domu. Po dwóch dniach ciekawość wzięła górę i wróciłem tam. Ku mojemu przerażeniu księga zniknęła! Najwidoczniej ktoś musiał mnie widzieć i zrozumieć, że znalazłem coś podejrzanego, tajemniczego. Musiał ja zabrać– Sylen wyjął ze swojej torby wodę i napił się. Podał ją Ezonowi, który wziął dwa łyki i oddał mu bukłak. – Zastanawiało mnie jednak to, jakim cudem ten ktoś doszedł do tego, co było tam napisane. Niewiele osób zna starsze języki. Niemniej jednak księga zniknęła, a ja czułem się temu winny. Wiedziałem, że jeśli dostanie się ona w ręce jednego z królów spowoduje zachwianiem sił na Zachodzie, co w przyszłości przerodzi się w wojnę. Wojnę, która dzięki użyciu nowych, śmiercionośnych machin i ulepszonego oręża doprowadzi do śmierci ogromnej liczby osób.

Ezon obserwował uważnie Sylena. Widział, jak gorączkowo gestykuluje, miota się i poci. Ten człowiek nie mógł kłamać. Widać było, jak szarpią nim wyrzuty sumienia, choć tak naprawdę nie zrobił nic złego. Z jakiegoś powodu ogarnął go niepokój.

– Jak udało ci się odnaleźć Aldo Santiego? – zapytał po chwili ciszy, jaką Sylen wykorzystał na wytarcie spoconych rąk i lekkie uspokojenie się.

– Gdy spostrzegłem, że księga zniknęła chciałem dowiedzieć się, kto ostatnio opuszczał dwór. Okazało się, że dzień wcześniej z zamku wyjechał Randan – człowiek, o którym mówiono, że marzy o koronie, i którego podejrzewano o otrucie królowej. Małżonka naszego władcy zmarła pół roku wcześniej w tajemniczych okolicznościach. Od wielu lat baronowie próbowali wymusić na królu usunięcie Randana z dworu, lecz Zakas ma dziwną słabość do tego rycerza. Ja tymczasem ruszyłem w pościg, jeśli jeżdżenie od miasta do miasta i wypytywanie ludzi o młodego rycerza z herbem Podonu i blizną na szyi można nazwać pościgiem. – ciągnął dalej. Jego opowieść była chaotyczna, nieskładna. Widać było, że stara się wybierać najważniejsze fakty.

– Przekazałem swojemu zaufanemu pomocnikowi. by mówił, że dostałem pilną wiadomość i musiałem od razu wyjechać do Treviru na wypadek, gdyby ktoś pytał o moje nagłe zniknięcie. Po pewnym czasie trafiłem na trop Randana, a potem śledziłem Santiego, który odkupił od niego tę księgę. Musiał doskonale wiedzieć, co się w niej znajduje, lub Randan od samego początku zdawał sobie sprawę o jej istnieniu, a ja jedynie przypadkiem ją znalazłem, gdy miał już plan odsprzedania jej wrogiemu krajowi. Teraz to już bez znaczenia. Znalazłem ciebie i nie możemy dopuścić, by ta księga trafiła w ręce Kodańczyków.

Ezon nagle ożywił się i spojrzał na niego chłodno. Powoli przetwarzał sobie to wszystko, co właśnie usłyszał. Historia Sylena była pod wieloma względami niesamowita, lecz poza chaotycznym sposobem przedstawienia zwięzła i spójna. Przypomniał sobie podniecenie i błysk w oczach Santiego, gdy mówił o księdze. Jednak doświadczenie nauczyło go, by nie dawać od razu wiary podejrzanym historią, choćby były bardzo realistyczne. Nie miał zamiaru podejmować żadnych radykalnych działań, tym bardziej, że cztery dni drogi stąd czekała na niego kupa forsy.

– Powoli Podończyku.– spojrzał na niego i starał się nie mówić władczym tonem. Nie chciał go przestraszyć.

– Teraz to ja mam księgę i nie oddam ci jej. Nie myśl sobie, że wystarczy opowiedzieć mi sensacyjną historyjkę i to wystarczy. Aldo obiecał mi 1000 sztuk złota i mam zamiar odebrać te pieniądze. – podszedł do konia i poklepał po grzbiecie, a następnie ściągnął uprząż.

Nagle przyjazny wyraz twarzy Sylena zniknął, a na jego miejscy pojawiło się oblicze pełne determinacji i złości. W jego jedynym widocznym oku pojawił się nagły błysk.

– Głupcze! – krzyknął, co było jego największym błędem – Gdy Denet i jego kodańscy baronowie dostaną księgę w swoje już i tak zbrukane krwią łapska i odczytają ją, zapragną podbić zarówno Trevir, jak i Podon, a znając ich szaleńcze pomysły i żądzę władzy będą chcieli zagarnąć cały Zachód! Mam gdzieś twoje złoto i…

Nie zdążył dokończyć, bo poczuł zimne żelastwo, które w jednej chwili przylgnęła do jego gardła. Ezon potrafił być zabójczo szybki i cichy, o czym przekonało się wielu pieniaczy, którzy tak jak Sylen zaczęli mu ubliżać.

– Posłuchaj mnie mędrcze – wycedził, ironicznie podkreślając ostatnie słowo, cały czas trzymając miecz przy jego gardle – Nie powiedziałem, że oddam im tę księgę, a jedynie, że chcę odzyskać należne mi pieniądze. Jeśli nie chcesz, żebym następnym razem zrobił jeszcze jeden szybki ruch tym ostrzem to lepiej zważaj na słowa. Jutro o świecie wyruszam na spotkanie człowiekowi Santiego, a ty jedziesz ze mną, więc teraz zamknij się i pozwól mi odpocząć. Miałem dzisiaj bardzo męczący dzień.

Schował miecz, a Sylen z przerażeniem dotknął gardła, jakby chciał sprawdzić, czy nadal jest na swoim miejscu. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, co wystarczyło Ezonowi. Najemnik odwrócił się i odszedł.

 

III

W nocy męczyły go koszmary z przeszłości. Oblężenie miasta, ogień, walące się budynki. Krzyk kobiet, płacz dzieci, widok mordowanych cywili. Wściekłe wojska, niczym zwierzęta niszczące wszystko na swej drodze. Masakra ludności i on z garstką żołnierzy z mieczami w dłoniach. Otoczeni ze wszystkich stron. Razem idący na śmierć. Broniący resztek honoru.

Walczyli zaciekle, ale było ich za mało.

Krew na rękach, krzyk, widok przerażonego dziecka ze strzałą w brzuchu bezwładnie upadającego na ziemie. Krew. Krzyk. Krew… a potem ciemność.

Zerwał się zlany zimnym potem i instynktownie sięgnął po miecz. Czuł, jak jego serce głośno wali, jakby chciało wyrwać się z piersi. W głowie nadal słyszał krzyki mordowanych, czuł zapach palącego się miasta, słyszał tupot wrogich koni. Widział jego… rycerza w czarnej zbroi na karym koniu.

Nikogo tu nie ma, to tylko sen – pomyślał. Usiadł i zaczął uspokajać się. Powoli wszystko wracało do normy. Starał się nie myśleć o męczącym go coraz częściej koszmarze. Noc była ciepła i spokojna. Dwa kroki dalej spał Sylen, rozłożony na swoim długim, czarnym płaszczu. Ognisko już dawno wygasło do końca. Gdzieś daleko na północy, wśród Szmaragdowych Gór wyły wilki.

Teraz Ezon miał wreszcie czas, by wszystko spokojnie sobie przemyśleć. Ostatni dzień był jednym z dziwniejszych, jakie go spotkały. Dostał z pozoru łatwe, proste i przyjemne zlecenie, a do tego bardzo dobrze płatne. Nagle spotkał dziwnego człowieka, który opowiada mu spiskowe, ale jednocześnie bardzo realistyczne historie. Jak ja się w to wplątałem? – pomyślał. Czy historia Sylena naprawdę jest prawdziwa?

Postanowił przejrzeć księgę, o którą było tak wiele krzyku. Odpowiedz na swoje pytanie miał przecież pod ręką, we własnej torbie. Nie lubił wtrącać się w cudze sprawy, nigdy go to nie obchodziło. Tak jak powiedział Santi, był neutralny, co sam również uważał za swój atut. Teraz jednak sytuacja wydawała się poważniejsza i stanie na uboczu wydawało się już niemożliwe. Miał wrażenie, że po raz pierwszy nie będzie mógł zachować swojej neutralności, że będzie musiał dokonać wyboru. Cholernie nie podobało mu się to.

Księżyc świecił bardzo mocna, więc noc była jasna. Ezon wziął swoją torbę i usiadł na kamieniu, który dawał widok na wielkie trevirskie obszary, w którym aż roiło się od wszelkiego rodzaju robactwa i wielu niebezpiecznych stworzeń. Głównie dlatego te tereny nie były jeszcze zasiedlane. Zbyt wielu ludzi zginęło w tym miejscu podczas kampanii wojennych, by ktokolwiek myślał o urbanizacji tych rejonów. Dzięki temu obszar ten zachował swój niesamowity urok i był jednym z niewielu miejsc na kontynencie, gdzie ingerencja człowieka była znikoma.

Otworzył księgę na pierwszej lepszej stronie. Nie rozumiał słów, które były tam napisane, lecz rysunki były nad wyraz oczywiste. Schematy wielkich balist, inne, nieznane mu machiny bojowe, ogromne urządzenia do burzenia murów, katapulty o ogromnej sile rażenia.

Przełożył kilka zniszczonych, zżółkłych kartek i trafił na duży, bardzo dokładny rysunek zbroi rycerskiej. Była to pełna zbroja płytowa, lecz nie wiedział, z jakiego materiału miała powstać. Nad nią znajdowały się koślawe napisy, będące zapewne „recepturą", dzięki której można było ją stworzyć.

Na dalszych stronach odnalazł inne schematy uzbrojenia, pancerzy ochronnych, tarcz czy kopii. Niewiele z tego, co znajdowało się w tej diabelskiej księdze miało wspólnego z obecnym wyposażeniem wojska. Wydawało się szalenie doskonalsze i o wiele bardziej zabójcze. Zamknął księgę i szybko schował ją do torby. Postanowił, że będzie jej dokładnie strzegł. Teraz już rozumiał. Rozumiał doskonale. Wiedział, że jeśli którykolwiek z władców Zachodu dostanie ją w swoje ręce będzie dysponował olbrzymią bronią. Bronią, dzięki której wszystkie państwa tej części kontynenty będą stały dla niego otworem. Nikt nie może jej posiąść. Był to zakazany oręż słowa, o wiele bardziej ostrzejszy od miecza.

Mimo to, postanowił jechać na umówione miejsce.

 

IV

Przez dłuższy czas jechali obok siebie milcząc. Wyruszyli bladym świtem. Sylen widział jakąś zmianę w swoim towarzyszu. Był zamyślony, jakby nieobecny. Postanowił przerwać to milczenie, ciągnące się od początku drogi.

– Skąd pochodzisz? Gdzie się wychowałeś najemniku? – odezwał się wreszcie, gdy mijali jedną z wiejskich wiosek, pełną zapracowanych kobiet, rozwydrzonych dzieci biegających za każdym jeźdźcem przejeżdżającym obok ich domów i prowizorycznych, słomianych chatek. Swoją drogą były one łatwym celem do podpalenia, gdy chciało się obrócić wioskę w zgliszcza.

Niektórzy mieszkańcy patrzyli na nich podejrzliwie, inni odwracali głowy, jakby udawali, że nie widzą wędrowców. Najwidoczniej bali się obcych. Zbyt dużo wycierpieli w przeszłości by radośnie witać przybyszów. Pamięć przelanej krwi i cierpienia była zbyt świeża w tych ludziach. Nie potrafili odbudować zaufania do nieznajomych.

– Nie mam swojego miejsca na tej ziemi. Wędruje z południa na północ wykonując powierzane mi zadania. W taki sposób zarabiam. Jestem obywatelem świata. O mojej przeszłości nie chcę rozmawiać. To dla mnie zamknięty rozdział, do którego nie chce wracać – Odpowiedział, nie patrząc na Sylena.

– Słyszałem kiedyś o obie. Niektóre z twoich czynów obrosły w legendy. Mówi się nawet, że byłeś dawniej rycerzem. – mędrzec nie dawał za wygraną i miał nadzieję, że będzie to wstęp do dłuższej rozmowy.

Ezon spojrzał na niego przenikliwie, ale po chwili odwrócił się, nie dając po sobie poznać zaskoczenia.

– Ludzie wiele mówią, potrafią wspaniale ubarwiać nawet najbardziej zwyczajne i prozaiczne historie.

– Mimo wszystko w każdej legendzie jest ziarno prawdy. – Sylen po raz kolejny pokazał swoje równe, białe zęby.

– Nie chcę o tym mówić. Przeszłość jest daleko za nami. Po co rozwodzić się nad nią, zastanawiać? Robiłem wiele rzeczy, które uważałem, za prawe i honorowe, a potem spotykały mnie rozczarowania. Dokonywałem też czynów, których się wstydzę. Teraz liczy się dla mnie tylko to, co jest przede mną – koniec każdej drogi, każdy cel, do którego zmierzam. Takie życie jest łatwiejsze.

– To ucieczka – odparł Sylen, po chwili rozważań. – Uciekasz od tego, co być może jest zbyt bolesne dla ciebie. To żadne rozwiązanie. Okłamujesz sam siebie, mówiąc, że to o było już się nie liczy. To do ciebie wróci, odnajdzie cię. Nie wymażesz swojego dawnego imienia, które tak skrócie ukrywasz i nie wymażesz swoich dawnych czynów. Demony przeszłości dopadną cię Ezonie.

– Co ty może o tym wiedzieć! – żachnął się. – Koniec rozmawiania o mnie. Musimy przyspieszyć, jeśli chcemy zdążyć na czas.

– Zaczekaj – Sylen powstrzymał go ruchem ręki. – Chcę wiedzieć, po co mam jechać z tobą. Jaka jest twoja decyzja i czy nie będę jedynie świadkiem udanej transakcji? Świadkiem, który potem stanie się uciążliwy i niepotrzebny.

– Nie będziesz nim– uspokoił go – Podjąłem już decyzję, ale porozmawiamy o niej później. Chcę sobie jeszcze wszystko przemyśleć, na spokojnie. Nagle obudziły się we mnie rozterki moralne. To dla mnie nowość i muszę się do tego przyzwyczaić. Daj mi trochę czasu. – jego ironiczny uśmieszek i dziwny ton głosu w ogóle nie spodobały się Sylenowi. Postanowił zakończyć rozmowę. Pogonił swojego konia, a po chwili Ezon dołączył do niego.

W oddali ujadały za nimi wiejski psy.

Dwa dni później przejeżdżali przez tereny, które jeszcze pamiętały wojnę pomiędzy Trevirem a Kodanem sprzed sześciu lat. W tych miejscach, gdzie kiedyś kwitło życie, tworzyły się nowe osady, rozwijał cudowny, bujny las pełen zwierzyny, teraz była pustka. Pełno tutaj wypalonej ziemi, spróchniałych drzew, pozostałości po dawnych wioskach. Niekiedy dało się zauważyć leżące bezładnie sterty kości – ostatnie ślady po poległych rycerzach, których towarzysze nie zdążyli pochować, okazując tym samym należyty szacunek i podziękowanie, za wierną służbę ojczyźnie. Panowała złowroga cisza. Nawet ptaki omijały to przeklęte miejsce.

Chociaż wojna dawno opuściła te tereny nadal w powietrzu czuło się swąd spalenizny. To miejsce było żywą historią, bolesną raną dwóch sąsiednich państw, które przez głupotę i chore ambicje swoich władców musiały poświęcić tak wiele. Niektórzy mieszkańcy z sąsiednich osad znali się, lubi. Z czasem przyszło im skakać sobie do gardeł z kosami w dłoniach. Byli tylko pionki w rękach wielkich tego świata.

– Wojna sześcioletnia – powiedział smutno Sylen, omijając leżące na ziemi resztki palisady.

– Spójrz na to wszystko. Do czego to prowadzi? Władcy owych krain przekonani o swej wielkości pragną rozciągać swoją tyranię na dalsze rejony. Niestety, za ich szaleńcze pomysły przychodzi płacić zwykłym ludziom, którzy w jednej chwili tracą cały dobytek swego życia. Powiedz mi Ezonie, czy to ma jakiś sens? – zatrzymał na chwilę konia i objął wzrokiem cały obszar, na którym sześć lat temu dumnie stały wojska króla Deneta i jego oponenta – Jowina. Wielu mówiło, że była to największa bitwa na tych ziemiach od 300 lat.

Ezon pokiwał głową.

– Nie ma mądrych wojen. – odpowiedział, spoglądając na coraz bardziej zachodzące słońce.

Następnego dnia w oddali ujrzeli bujny i wiecznie zielony las, który z niewiadomych przyczyn został przed wielu laty nazwany Szarym, choć nie miał nic wspólnego z tą barwą. Dzieliła ich jednak od niego jeszcze długa dolina.

 

V

Jechali powoli, jeden obok drugiego. Milczeli. Okolica, choć piękna, cieszyła się złą sławą. W pobliżu lasu azyl znajdowało wiele słynnych hulajpartii, a rzeczywiście był to prawdziwy raj dla wszystkich, którzy chcieli uchronić swe karki i szyje przed pręgierzem bądź stryczkiem bezlitosnego aparatu sprawiedliwości.

Rozglądali się dookoła dla bezpieczeństwa i jednocześnie podziwiali uroki przyrody, która w tym miejscu zapierała dech w piersiach. Mijali ogromne ostańce, mogoty przypominające zastygłych w ruchu olbrzymów, a także wysokie wodospady, z których odbijająca się w słońcu, krystaliczna woda z przyjemnym szumem spadała w dół, by dalej leniwie płynąć krętą rzeczką w dzikie, dziewicze rejony lasy, których być może nigdy nie skalała ludzka stopa. Dwie stajania dalej na zachód od nich znajdowało się Lodowe Jezioro. Nazwę zwą zawdzięczało lodowcowi, z którego powstało. Pomimo dość sporej odległości było ono widoczne, niczym ogromne zwierciadło rozłożone na równinie, w którym od czasu do czasu przegląda się pyszna bogini urody z pytaniem, kto jest najpiękniejszy we wszechświecie. Nagle Ezon zatrzymał się i zsiadł z konia. Jego towarzysz zrobił to samo. Zwierzęta zaczęły skubać trawę, której było tutaj bez liku.

– Jestem ci winien przeprosiny – zwrócił się do Sylena z poważną miną. Postanowił wreszcie odbyć z nim szczerą rozmowę, na którą jego towarzysz niecierpliwie oczekiwał. – Wczoraj w nocy przeglądałem księgę. Miałeś rację. To słowa spisane piekielnym atramentem. Rozumiem, czym grozi możliwość przejęcia jej przez ekspansjonistyczne państwo, jakim z pewnością jest Kodan i rozumiem też, dlaczego Santi tak bardzo chciał, bym to ja został posłańcem. – podniósł oczy do góry i przez chwilę obserwował dwie podrywające się do lotu kaczki, po chwili mówił dalej – Czuję te odpowiedzialność, ale jestem pewien, co do tego, co powinienem zrobić.

Wyjął ze swej torby księgę zawinięta w stare szmaty i oddał ja lekko zaskoczonemu Sylenowi, patrząc mu się w oczy.

– Tyś to wszystko zaczął i niech na tobie spoczywa odpowiedzialność. Nadajesz się do tego bardziej ode mnie. Ja jedynie postaram się zapewnić ci bezpieczeństwo.

Na twarzy Sylena pojawił się uśmiech. Po chwili odezwał się.

– Mówią, żeś jest bez serca, że zabijasz bez mrugnięcia okiem i gotów byłbyś do najgorszych bezeceństw dla mieszka złota. Nie jest to jednak prawda. Po raz kolejny plotki wiejskich bab o draniu – najemniku okazały się kłamliwymi plotkami. Cieszy mnie to, co powiedziałeś i cieszę się, że nie jesteś taki, jakim cię opisują. Oczywiście przyjmuję również twoje przeprosiny.

Wyciągnął dłoń do Ezona, a ten uścisnął ją mocno. Obaj uśmiechnęli się szczerze. Spotkali się przez przypadek, a połączyło ich zadanie, choć obaj rozpoczynali je z całkowicie innymi zamiarami. Los zdecydował, że podróż tę mieli zakończyć razem.

– Ruszajmy. Czas usunąć ostatnią przeszkodę. – Najemnik odwrócił się i chciał wsiąść na konia, ale jego towarzysz stał nadal. Ezon spojrzał na niego pytająco.

– Co masz na myśli? Co chcesz zrobić tam, przed Szarym Lasem? – w jego głosie słychać było niepokój.

– Nie wiem – zmarszczył czoło i zamknął na chwilę oczy, myśląc nad tym, co chciał powiedzieć – Wszystko się może wydarzyć. Obiecałem, że cię ochronie i dotrzymam słowa. Nie mam pojęcia, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Jeśli jednak będzie trzeba będę zabijał. To mi wychodzi najlepiej i do tego mnie uczono.

Spojrzał na niebo i burzowe chmury, które się na nim pojawiły. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale wiedział, że w umówione miejsce przybędą przez zmierzchem.

Nie pomylił się.

 

VI

Zerwał się niemiłosierny wiatr, a z czarnych, gęstych chmur spadł obfity deszcz. Gdzieniegdzie sklepienie przecinały srebrne pioruny, które przybierały nienaturalne kształty, przypominające mknące po niebie upiory. Przesądni chłopi uważali, że są to dusze największych zbrodniarzy, którzy pokutując błąkają się po niebie w poszukiwaniu bram do zaświatów. Dopiero tam będą mogli zaznać ukojenia.

Podczas tego rzęsistego deszczu i błyskającego się nieba zapomnianą drogą, w stronę opuszczonej i zapomnianej chaty jechało dwóch podróżników. Niejeden mógłby wziąć ich za owe upiory, które jakimś cudem opuściły sklepienie niebieskie i wróciły do świata żywych. Na szczęście nikt tędy nie wędrował, nie mógł widzieć ich zamyślonych twarzy, wpatrzonych gdzieś w dal oczu pełnych uporu, ale i dziwnego spokoju.

Jechali przed siebie, a krople deszczu uderzały w ich policzki.

– To chyba tutaj -Ezon zatrzymał zmęczonego konia i wskazał ręką na wyłaniającą się przed nimi rozpadającą się chatę, widoczną jedynie podczas rozbłysków na niebie.

Towarzyszący mu mężczyzna kiwnął głową i ruszył w jej stronę. Po chwili obaj mogli już ujrzeć wątłe i migające światło, wydobywające się z wnętrza chaty przez niewielkie okienko. Zatrzymali konie i weszli do środka.

Z oddali dało się słyszeć głośny grzmot. Deszcz przybierał na sile.

Wewnątrz panował okropny zaduch. Bezładnie porozrzucane książki, stara, przewrócona szafa i opanowujący wszystko kurz dodawały temu miejscu mrocznej aury. W rogu, na skrzypiącym bujanym fotelu siedział umięśniony mężczyzna. Miał on długie, jasne włosy, spiczasty nos i wyzywające spojrzenie. U jego boku leżał długi, ciężki miecz. Na kolanach trzymał czarnego kota, któremu z pewnością bardzo odpowiadało głaskanie po grzbiecie. Obaj z zaciekawieniem przyglądali się przybyłym postaciom. Wreszcie człowiek o niemiłym spojrzeniu i śmiesznym nosie postanowił ich przywitać.

– Witaj Ezonie. Nazywam się Kedo i trafił mi się zaszczyt sfinalizowania naszej umowy z tobą. – poniósł się z fotela i zrzucił z kolan czarnego kota, który okazał swoje niezadowolenie głośnym miauknięciem. – Rad jestem, że przybyłeś pomimo tej paskudnej pogody, niezbyt zachęcającej do podróży. Wygląda jednak na to, że zabrałeś ze sobą jeszcze kogoś. – spojrzał się na Sylena, a potem znów zwrócił do najemnika – Wyświadczyłbyś mi tę przysługę i przedstawił mnie ze swoim towarzyszem?

Ezon postanowił jak najszybciej wymyślić fałszywe imię i pochodzenie swego druha i nie zdradzić się przy tym, ale Sylen był od niego szybszy i sprytniejszy.

– Zareas z Vissoty, kupiec i podróżnik, a także stary przyjaciel Ezona. Spotkaliśmy się podczas podróży i postanowiliśmy kontynuować ją razem. Bez obaw – nie jestem zagrożeniem dla waszej sprawy. – kłamał bez mrugnięcia okiem.

– Jeśli pamięć mnie nie myli, to Vissota jest portem handlowym na wyspie Grappa na południu, zgadza się? – obaj przybysze zgodnie kiwnęli głową. Liczyli na to, że Kedo jak najszybciej zmieni temat. – Zaskakujesz mnie Ezonie – zawsze wydawało mi się, że tacy jak ty podróżują i pracują sami.

– Przeważnie tak to wygląda. – najemnik zachowywał spokój i udowadniał, że potrafi kłamać nie gorzej od Sylena. – Czasem jednak spotykam starych znajomych, którym przyda się pomoc i opieka na niebezpiecznych terenach. Nie sposób odmówić.

– Masz racje, masz racje. – Kedo postanowił dać za wygraną. Odwrócił się, podszedł do swojej skórzanej torby i wyjął z niej butelkę i trzy kubki. – To jak panowie, napijemy się? – patrząc na jego uśmiech Ezon doszedł do wniosku, że w wielu przydrożnych karczmach dostałby w łeb za sam wyraz twarzy, ale oczywiście nie informował go o swoich przemyśleniach na temat jego wyglądu.

Obaj zgodnie przystali na propozycję Kodańczyka i zasiedli do rozlatującego się stołu, którym jakimś cudem jeszcze się nie przewrócił, pomimo połamanej jednej z nóg. Kedo nalał wódki do kubków z dumą informując, iż jest to wyrób z jego rodzimych stron. Ezon w duchu zgodził się z nim bezsprzecznie, ponieważ trunek smakował paskudnie. Patrząc na grymas na twarzy Sylena odniósł wrażenie, że ma on takie samo zdanie na ten temat.

– Chyba czas, panowie, przejść do interesów – podjął Kedo po jakimś czasie.

Czarny kot usiadł na przewróconej szafie i zaczął się im przyglądać swoimi świecącymi oczami.

– Mógłbym zobaczyć przesyłkę? – ciągnął dalej.

Na zewnątrz szalała wichura. Gałąź jednego z drzew raz po raz uderzała w okno. Sylen wyjął księgę i położył ją na stole obok stojącej tam świecy. Zdawało mu się, że widział w oczach Kodończyka chwilowy błysk.

Ezon poruszył się i instynktownie poprawił ruchami ramion znajdujący się na plecach miecz. Burza przypominała o sobie głośnymi grzmotami.

– Brawo – Kedo spojrzał na najemnika – Księga dotarła do mnie bez większych przygód, o umówionej porze. Można na ciebie liczyć Ezonie. Jestem pełen podziwu.

– Twój podziw nie jest dla mnie zbyt wiele wart. Liczyłem raczej na uznanie liczone w złotych monetach. – odpowiedział z pogardą.

– Ach! Byłbym zapomniał. – jego ton głosu i spojrzenie spowodowały, że Ezon zacisnął pięści. Potrafił jednak zachowywać spokój. Opanował się.

Na stole z brzękiem wylądował pełen mieszek, który, po sprawdzeniu ciężkości, najemnik schował do swojej torby. Przez chwilę cała trójka siedziała w milczeniu. Panującą wewnątrz ciszę przerywał jedynie padający na zewnątrz deszcz i rytmiczne uderzenia gałęzi.

-Zatem to wszystko. Obie strony są usatysfakcjonowane. Na nas już czas. – Ezon wstał od stołu, patrząc się wymownie na zdezorientowanego Sylena. Ten jednak nie miał zamiaru sprzeciwiać się swojemu towarzyszowi.

– Dokąd ci tak śpieszno, najemniku? – Kedo postanowił zaprotestować – spójrz na zewnątrz. To nie jest czas i pora do kontynuowania podróży. Pozostańcie tutaj, przenocujmy tu, a rano wszyscy ruszymy w swoje strony. Co wy na to? – rozłożył ręce w gościnnym geście i czekał na ich decyzje. Ezon jednak twardo stał przy swoim.

– Dziękujemy uprzejmie, ale nie skorzystamy. – ukłonił się lekko – Trochę nam się spieszy. Odpoczęliśmy w tej uroczej chacie i możemy ruszać.

Najemnik i Sylen podeszli do drzwi, lecz pierwszy z nich zatrzymał się i stał tak przez chwilę. Po chwili odezwał się.

– Byłbym zapomniał.

Cały czas stał odwrócony plecami do Kodańczyka.

– O co chodzi najemniku?– uniósł brwi i spojrzał pytająco.

– Pozdrów w piekle mojego brata!

Kedo nie zdążył zareagować, nie zdążył nawet dobrze zrozumieć tego, co przed chwilą usłyszał. Ezon był zabójczo szybki. Odwrócił się na pięcie, a jego dłoni już znajdował się sztylet, połyskujący w blasku świecy stojącej na stole. W ułamku sekundy znalazł się on w szyi Kodańczyka, który złapał się za gardło, starając się tamować napływającą krew. Jego oczy wyrażały przerażenie, zdumienie i strach. Krztusił się, próbował złapać oddech, lecz po chwili skonał. Martwe ciało upadło na podłogę płosząc siedzącego obok kota, który uciekł w drugi kąt chaty. Stojący obok Ezona Sylen znajdował się w podobnym szoku, jak umierający przed chwilą Kedo. Nie spodziewał się tego, nie sądził, że Ezon właśnie tak rozegra tę sprawę. Ponadto pierwszy raz widział śmierć człowieka, jego ostatnie tchnienie i oczy, z których z każdą chwilą upływa życie.

– Od początku chciałeś tak to rozegrać?! – odezwał się wreszcie, a głos mu drżał – Musiałeś zabić go w tak haniebny sposób? Nie musiało przecież dojść do rozlewu krwi! – nie panował nad sobą, był cały roztrzęsiony.

Ezon zbliżył się do ciała i wyjął swój sztylet, wycierając go o kurtkę trupa. Po chwili postanowił odezwać się do swojego towarzysza. Zachowywał się i mówił spokojnie, chłodno, jakby mająca miejsce przed chwilą zbrodnia nie zrobiła na nic absolutnie żadnego wrażenia.

– Powiedz mi w takim razie, co innego miałem zrobić? – zaczął – Nie sądzisz chyba, że drogą dyskusji i obustronnych argumentów doszlibyśmy do porozumienia. Nie było innego wyjścia Sylenie.

Odwrócił się i podszedł do torby, która należała do Kodańczyka. Wyciągnął z niej księgę i przeglądał inne znajdujące się w niej rzeczy. Przez dłuższą chwilę grzebał w środku, a potem wyjął coś zawiniętego w szmatę. Był to mały sztylet ze srebrnym orłem Kodanu. Obok leżała szczelnie zamknięta buteleczka, zawierająca ciemną, mętną ciecz. Najemnik kilka razy widział takie substancje i nie miał wątpliwości, że była to jedna z najsilniejszych trucizn, której posiadanie jak i produkcja były surowo karane przez wszystkie państwa zachodniej części kontynentu. Położył obie te rzeczy na stole, a następnie pokazując je Sylenowi zwrócił się do niego.

– Widzisz tę buteleczkę? To potwornie silna trucizna. Myślisz, że za pomocą tego chciałby z nami prowadzić pokojowe obrady i byłby skłonny oddać księgę? Obudź się Sylenie! – podszedł do niego i przyłożył palec do jego piersi – Przez całe nasze życie trwa wojna! Mogliśmy pierwsi tu zginąć! Liczył na to, że zgodzimy się tutaj przenocować. Wtedy zostalibyśmy otruci. – odszedł na bok, spojrzał przez okno i kontynuował dalej, mówiąc bardzo cicho. – Silniejszy morduje słabszego podczas bitwy, słabszy morduje silniejszego podczas snu. Tu nie ma czasu i miejsca na wyrzuty sumienia. Każdy musi walczyć o swoje, bić się o własne życie.

– Jeśli chciał nas otruć dlaczego nie zrobił tego wtedy, gdy piliśmy z nim tę paskudną wódkę? Nie sądzisz, że był to o wiele łatwiejszy sposób?

Ezon odwrócił się i zmarszczył brwi. Światło padające z nadal palącej się świecy powodowało, że wydawał się o wiele starszy. Jego twarz wyglądała na bardzo zmęczoną, oczy błądziły gdzieś daleko i były przesycone ogromnym smutkiem, jakby tęsknotą za tym, co przeminęło bezpowrotnie.

– Zaskoczyło go to, że nie byłem sam. – podjął – Być może w innej sytuacji próbowałby mnie zaatakować lub dolać trucizny do wódki. Twoje przybycie spowodowało, że musiał zmienić plany. Nie wiedział jak się zachować, dlatego próbował namówić nas na dłuższy pobyt w tej chacie. – spojrzał na leżącego na podłodze trupa, którego szeroko otwarte oczy patrzyły w sufit, jakby widziały to, co znajdowało się za nim, gdzieś daleko na ciemnym i burzowym niebie – Myślę, że nie uniknęlibyśmy pościgu, bo Kedo powiadomiłby swoich przyjaciół o naszym odjeździe. Teraz też musimy się stąd wynosić jak najszybciej, ale minie trochę czasu, zanim znajdą jego zwłoki i dowiedzą się o niepowodzeniu misji.

Sylen już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale Ezon rzucił mu leżącą na stole księgę. Ten złapał ją i przyglądał się przez chwilę, jakby trzymał ją w rękach po raz pierwszy. Nie miał jednak pojęcia, co z nią zrobić.

– Jest twoja – zaczął najemnik, jakby domyślił się ostatnich myśli swojego towarzysza – zrobisz z nią, co zechcesz. Ja nie nadaję się do tego, by o niej decydować. Schowaj ją głęboko w torbie i nie daj sobie odebrać. Nikomu. Musisz nauczyć się walczyć o to, co dla ciebie ważne. Nie idź na kompromisy, twardo stój przy swoim. Do pokonania przeciwnika nie potrzeba ogromnych mięśni i finezyjnych ruchów mieczem. Wystarczy wyobraźnia, mądrość, opanowanie i jasność umysłu. – podszedł do Sylena, złapał go za ramię i spojrzał prosto w oczy. Nie było to jednak złe i paraliżujące spojrzenie. – Wszystkie te cechy i umiejętności posiadasz w sobie Sylenie. Musisz je jedynie wyzwolić, nabrać pewności w siebie i uwierzyć. Za chwilę pojedziemy w różne strony i pozostaniesz sam. Pościg, jeśli takowy się pojawi, ruszy za mną, bo nikt poza Kedo nie miał o tobie pojęcia. Jedź jak najdalej stąd i zrób z tą księgą to, co uważasz za najlepsze. Jestem pewien, że podejmiesz mądrą decyzję.

Słowa Ezona zrobiły na nimogromne wrażenie. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy. Zrozumiał wiele z tego, co usłyszał i wiedział, że musi postępować tak, jak mówił najemnik. Zdawało mu się również, że widział łzę w jego oczach, ale Ezon szybko odwrócił się i całkowicie zmienił temat.

– Musimy zakopać ciało. Może to chociaż trochę zmyli Santiego i da nam więcej czasu, gdy oni będą się zastanawiać nad losem swojego rodaka. Pomóż mi Sylenie.

Złapali bezwładne ciało i wynieśli je na zewnątrz, gdzie nadal padał deszcz, choć był on już o wiele mniejszy niż wtedy, gdy przekraczali próg chaty. Podmuch wiatru zgasił świecę stojącą nadal na stole. Całemu zajściu obojętnie przyglądał się czarny kot.

 

VII

Gdyby ktoś podróżował w okolicach owej chaty, bądź zabłądził w te strony, zobaczyłby dwie postaci, które szybkimi ruchami kopały dół, a następnie wrzuciły tam ciało ogromnego człowieka. Po chwili opadająca nań ziemia zakryła jego otwarte oczy i pozbawiła widoku pochmurnego nieba. Po ukryciu swej zbrodni dwaj nieznajomi uścisnęli sobie dłonie i wsiedli na konie. Na najbliższym rozwidleniu ruszyli w przeciwne strony nie oglądając się ani razu.

Nikt jednak nie mógł tego zobaczyć, ponieważ żaden śmiałek nie podróżował w tę deszczową i burzową noc w okolicach zapomnianej i opuszczonej chaty w pobliżu Szarego Lasu.

Koniec

Komentarze

Super opowidanie:) Warto przeczytać i czekamy na więcej:)

Nie ma to jak samemu sobie wystawiać komentarze...

Może 1 na zachęte?

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Nie wstawiałem sobie sam :). Nie chcę tutaj wychwalać swojego dzieła, gdyż udostępniłem je po to, by poznać opinię innych. Chciałbym jedynie usłyszeć, co inni sądzą na jego temat. Pierwszy wpis nie jest mojego autorstwa. Wolę krytyczne uwagi, niż zachwyty, które nie są niczym poparte. Pozdrawiam i mam nadzieję, że ktoś zechce ocenić to, co udało mi się stworzyć :).

"przybysza spojrzał na niego i l uśmiechnął się lekko" - chochlik ci się wkradł przed "uśmiechnął"
 "Był to raczej nieprzyjemny uśmiech - uśmiech kogoś, kto gardzi innymi ludźmi i najprawdopodobniej jest wysoko postawioną figurą. Ezonowi nie spodobało się to. - spóźniłeś się. Nie lubię czekać, jeśli jestem z kimś umówiony. - dodał zakapturzony mężczyzna." - po pierwsze, staraj się używać myślników w dialogach tylko do oddzielenia kwestii mówionych od wtrąceń, bo dodatkowe myślniki wprowadzają zamęt (takie jest przynajmniej moje zdanie, mimo że nie jest to błąd jako taki). Po drugie, jeśli kończysz wtrącenie kropką, kwestia po myślniku pisana jest wielką literą. Po trzecie, podwójne wtrącenia (moim zdaniem) nie wyglądają zbyt elegancko.
"gdyby nie paskudna blizna znajdująca się na lewej stronie czoła, ciągnąca się aż do skroni" - to już będzie czepialnictwo, ale diabeł tkwi w szczegółach - biorąc pod uwagę fakt, że skroń znajduje się właściwie tuż pod czołem, blizna biegnąca od czoła do skroni nie sprawia wrażenia zbyt dużej i paskudnej. No chyba, że ciągnie się przez całą długość twarzy, ale to nie wynika jednoznacznie z tekstu.
"Było w nim jednak coś fascynującego, coś dobrego i powodującego, że choć był najemnikiem można było mu zaufać." - powtarzanie "bycia" trzy razy w jednym zdaniu również jest nieeleganckie 
"Ezon kiwnął twierdząco głową, ale wiedział, dlaczego jego towarzysz nie chce nic o sobie mówić. Tu nie chodziło o tracenie czasu, ale o anonimowość." - aż samo wpływa na język ironiczne "Anonimowość? Naprawdę?". Nie stwierdzamy w tekście rzeczy oczywistych. Raz, że zajmują miejsce, a dwa, czytelnik potrafi domyślić się wielu rzeczy.
"Szczegóły z przyjemnością przedstawię się później." - to on, właściwie, zamierza przedstawić siebie czy te szczegóły?
"ale nie przejmował się tym w tym momencie" - "tym w tym" brzmi mało fajnie. Może zamiast w "tym momencie" wstawić "w tej chwili" lub, po prostu, "teraz"?
"Czy 1000 sztuk złota wynagrodzi ci twoją niezaspokojoną ciekawość? " - liczebniki w tekstach literackich zapisujemy słownie
" który miał pokazać wielkiemu, długowłosemu mężczyźnie, który miał na niego czekać za 5 dni w okolicach słynnego Szarego lasu" - za dużo "miałów"
"Sylen nie zwrócił na sarkazm w jego wypowiedzi i mówił dalej." - nie zwrócił czego? Tam chyba jeszcze jakaś "uwaga" powinna być
"Nie zdążył dokończyć, bo poczuł zimne żelastwo, które w jednej chwili przylgnęła do jego gardła." - "żelastwo" to "stare, zużyte przedmioty żelazne". Synomimem ostrza miecza może być "żelazo" lub - lepiej nawet - "stal".
"Księżyc świecił bardzo mocna, więc noc była jasna" - po pierwsze, "mocno". Po drugie, "Oh, naprawdę noc jest jasna, kiedy księżyc mocno świeci? Niesamowite!". Stwierdzanie oczywistości nie jest fajne.
"gdy mijali jedną z wiejskich wiosek, pełną zapracowanych kobiet" - "wiejskie wioski"? Maślane masło. A w ogóle, skoro ten teren był niby niezamieszkany i bez ingerencji człowieka, skąd tam nagle ludzkie osiedla?
"Ezon spojrzał na niego przenikliwie, ale po chwili odwrócił się, nie dając po sobie poznać zaskoczenia" - kolejny objaw czepialnictwa z mojej strony, ale sądzę, że odwrócenie się podczas jazdy konnej byłoby chyba dość trudne. No chyba, że chodzi o odwrócenie głowy, ale o takich rzeczach trzeba już pisać.
"Niektórzy mieszkańcy z sąsiednich osad znali się, lubi." - "lubili"
"Na stole z brzękiem wylądował pełen mieszek, który, po sprawdzeniu ciężkości, najemnik schował do swojej torby" - nie wydaje ci się, że to było dość naiwne ze strony bohatera? Powinien był przede wszystkim otworzyć go i sprawdzić zawartośc, bo w środku mogło być milion innych rzeczy, które ważą tyle samo co złoto, a są bezwartościowe. Coś ten twój doświadczony najemnik podatny jest na potencjalne oszustwa.
"nabrać pewności w siebie i uwierzyć" - "pewności siebie"
"Słowa Ezona zrobiły na nimogromne wrażenie" - brakująca spacja

No dobra, przeczytałem. Fajnie, że - jak na debiutanta - masz całkiem niezłe pojęcie o interpunkcji. To się chwali. Trochę mniejsze pojęcie masz o zapisie dialogów - to chwali się mniej. Polecam lekturę miłego poradnika tu: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html
Stylistycznie jest nieźle. Nie jest to może zachwycająca warsztatowo opowieść, ale naprawdę jest nieźle. Polecałbym jednak przeglądanie własnego tekstu przed następną publikacją. Uniknąłbyś w te sposób większości błędów, które wymieniłem.
Fabularnie i logicznie jest już trochę gorzej. Bo właściwie co się dzieje w tym tekście? Jest spotkanie  w karczmie (strasznie stereotypowej karczmie), a potem - przez trzy czwarte tekstu - jadą sobie panowie na koniach i rozmawiają. Pytam się zatem, po co Aldo korzystał z usług mega najemnika, skoro ten, tak po prostu przewędrował pół kraju bez potyczki chociażby z bezpańskim psem? Poza tym, do przewizienia tak ważnej księgi, rozsądny człowiek zatrudniłby kogoś pewnego i zaufanego, nie najemnika. Nie wspominając o tym, że jeśli chce się coś potajemnie przewieźć z punktu a do puktu b, zatrudnia się do tego kogoś, kto nie rzuca się w oczy, a nie człowieka, o którym krążą już legendy.
Swoją drogą, słobo skonstruowany jest ten główny bohater, skoro najpierw kreuje się go na chłodnego, profesjonalego rębajłę, a potem pisze, jak to ów wyrachowany sopel lodu - tak po prostu - ulega skrupułom moralnym, które pojawiły się właściwie znikąd.

Podsumowując, tekst nie jest napisany źle. Utyka w nim za to kwestia fabularna (bo nic się nie dzieje) i konstrukcja bohaterów (która moim zdaniem jest niewiarygodna). Ode mnie trójeczka.

A poza tym, patrząc na komentarz daniela218 i datę założenia konta jego i autora, wyczuwam pewną konspirację i  autopromocję. Choć pewnie to tylko moja paranoja.
 

Dziękuję za opinię i krytykę, która jest dla mnie bardzo ważna. Było to moje pierwsze dzieło i osobiście podchodziłem do niego w sposób bardzo krytyczny. Chciałem poznać opinię innych osób, co pozwoli mi na dopracowanie elementów, będących u mnie na niższym poziomie. Jeśli chodzi o pierwszy post - zrobiłem małe dochodzenie i wyszło, na to, że kolega, którego postanowiłem wysłać link do przeczytania tekstu postanowił potraktować go bezkrytycznie :). Nie dziwię się osobą, które posądzają mnie o autopromocję, ale zapewniam, że nie o to mi chodzi. Dziękuję jeszcze raz za wyczerpującą opinię i pozdrawiam!

"Bliżej było mu do najemnika. W swoim rzemiośle był prawdziwym fachowcem - mieczem posługiwał się z zabójczą szybkością i gracją. Być może to właśnie jego mistrzostwo w obyciu z bronią konwencjonalną stało się przyczyną plotek, o jego stanie rycerskim."
A jak wtedy była broń niekonwecjonalna?

Początkowo moim zamiarem było szersze przedstawienie tego świata i ukazanie innych historii Ezona. Świadczą o tym między innymi elementy luźno związane z samym opowiadaniem tj. sen najemnika i wspomnienie o jego bracie. Również kwestie techniczne miałem zamiar rozwinąć później. To opowiadanie to mój początek, przetarcie, a zarazem sprawdzenie swoich umiejętności.

Do listy umiejętności, których jeszcze Tobie brakuje, dopisz anachronizmy. Gdzieś tam mignęli mi "mięśniacy". Jest to neologizm, bardzo świeżej daty, i tego słowa po prostu nie ma prawa nikt znać i używać w przeszłości, w umownym średniowieczu, w którym lokalizuje się typowe fantasy. To nie jedyna taka wpadka, ale podaję tę jako przykład.
Generalnie, jak uważam, nie jest źle. Środkowa strefa stanów średnich.
Aha, przypomniało mi się. Taki niby drobiazg. Robisz z protagonisty półgłówka lub prowokatora --- kto pozostawia na widoku wysadzaną brylantami rękojeść miecza, łatwego do rozpoznania jako dzieło wymarłych specjalistów, ten albo przechwala się, albo zachęca do kradzieży, napadu rabunkowego. Albo chce, żeby od razu wiedziano, kim jest, chociaż zapewniasz, że ceni sobie anonimowość...

Dziękuję :). Przyznam się szczerze, że postanowiłem na tę chwilę porzucić wątek owego Ezona najemnika :). Być może, jeśli znajdę czas, napiszę coś całkowicie odmiennego, niezwiązanego z tematyką średniowiecza. Wszystkie te uwagi są bardzo pomocne. To, co sprawia mi najwięcej problemów to chyba jednak sama fabuła. Pomimo lektury wielu książek, począwszy od lektur po kryminały i horrrory mam niedosyt ciekawych koncepcji. Śmiem twierdzić, że część absurdów, które pojawiają się w tej historii wynika właśnie z tego.

Roger, mogę się mylić, ale określenie "broń konwencjonalna" w polskim fantasy została chyba upowszechniona przez opowiadanie "Granica możliwości" Sapkowskiego. Pozwolę sobie zacytować:

- Królu Niedamirze i wy, rycerze! - zaryczał rykiem brzmiącym jak mosiężna trąba. - Jestem
smok Villentretenmerth! Jak widzę, nie ze wszystkim zatrzymała was lawina, która to ja, nie
chwalacy się, spusciłem wam na głowy. Dotarliscie aż tutaj. Jak wiecie, z doliny tej sa tylko trzy
wyjścia. Na wschód, ku Hołopolu, i na zachód, ku Caingorn. I z tych dróg możecie skorzystać.
Północnym wąwozem, panowie, nie pójdziecie, bo ja, Villentretenmerth, zabraniam wam tego.
Jesli zaś ktoś mego zakazu respektować nie zechce, wyzywam go oto na bój, na honorowy,
rycerski pojedynek. Na broń konwencjonalną, bez czarów, bez ziania ogniem. Walka do pełnej
kapitulacji jednej ze stron. Czekam odpowiedzi przez herolda waszego, jak każe zwyczaj!
Wszyscy stali otworzywszy szeroko usta.
- On gada! - sapnał Boholt. - Niebywałe! 

 
Inna sprawa, że u Sapkowskiego to ma sens. :)

"Zostało upowszechnione" oczywiście.
:) 

Ma, ponieważ występuje w opozycji do czarów --- a poza tym ma posmak ukrytego dowcipu. Wszak we fantasy to czary, zianie ogniem i co tam podobnego jest "konwencjonalne"...

-> cygan21. Nie załamuj się, prawie zawsze tak jest, albo brak pomysłów, albo ich natłok. Jedno i drugie kłopotliwe, bo na siłę trudno coś zgrabnego stworzyć, wybrać też niełatwo, bo co chwila wraca myśl: e, tamten pomysł jakiś lepszy się wydaje... Cierpliwości --- i z pustki, i z tłumu coś tam się wykluje albo wyróżni.

@AdamKB:
No dobra, niech będzie. :)

@cygan21:
Pomimo lektury wielu książek, począwszy od lektur po kryminały i horrrory mam niedosyt ciekawych koncepcji.
Mnie własne koncepcje zawsze wydają się mniej ciekawe od cudzych, a własne opowiadania -- napisane mniej sprawnie. Nie warto się tym przejmować, trzeba wziąć się w garść, mieszać pomysły, kreować bohaterów, rozpisywać fabułę i pisać. W ten sposób możesz liczyć na rozwój. Najciekawsze pomysły przychodzą niespodziewanie, bez zaproszenia i wg nich powstają najlepsze dzieła. Na pozostałych trzeba się szkolić. :)

"szlacheckie rysy twarzy". Szlachetne może? Niestety po przeczytaniu tego zdania skończyłam czytać w ogóle, więc pozwolę sobie nie krytykować i nie chwalić.

Akurat jeśli chodzi o to wyrażenie, to chciałbym się obronić. Moim celem było podkreślenie charakterystycznej urody postaci, która pozwalała oceniać go w kategorii wyższych sfer, mężczyzny o silnym i znaczącym rodowodzie szlacheckim. Miało to kontrastować z jego trybem życia i tym, czym się zajmował. Osobiście i uważam, że takie sformułowanie istnieje i niejednokrotnie spotkałem się z nim. Określenie "szlachetne" mijałoby się z celem, ponieważ podkreślałby ono, według mnie, urodę bohatera samą w sobie (mogłoby także sugerować jego charakter, gdyż wygląd zewnętrzny może być symbolem wnętrza człowieka), nie zaliczając go w kręgi szlachty. Takie jest moje zdanie i chciałbym, żeby ktoś wyprowadził mnie z błędu, jeśli rzeczywiście go popełniłem. Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka