- Opowiadanie: sinner - Cień

Cień

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cień

To była noc, czarna i duszna. Nieruchome powietrze pachniało wilgotną trawą i gorzką ziemią niosąc jedynie cichy szum ocierających się o siebie drzew, czasem trzask łamanych gałęzi i nic poza tym. Świerszcze nie grały swego stałego repertuaru, sowy im nie akompaniowały. Lasy otaczające nas ze wszystkich czterech stron świata ciasnym kręgiem wydawały się wymarłe – cmentarzyska porośnięte drzewami i krzewami nie mającymi w sobie więcej życia niż otoczak czy garść piachu. Nawet gwiazdy na bezchmurnym niebie i pilnujące ich blade oblicze księżyca przypominały oczy i twarz skostniałego trupa.

 

Ja i Widelec siedzieliśmy na drewnianych schodkach starego, zbudowanego z poczerniałych bali domu, który stał samotnie w centrum niewielkiej polany, i wpatrywaliśmy się w cień rozlewający się od strony lasu. Już się nie baliśmy – ja na pewno nie, Widelec musiałby powiedzieć za siebie, ale sądzę, że czuł to samo – jednak obojętność, która zastąpiła strach nie podobała mi się równie mocno. Ale, cholera… Od tego, co się stało nie minęła nawet godzina, a ja w ogóle w to nie wierzyłem, choć wydarzyło się tu, na moich oczach. A najdziwniejsze było to, że jednocześnie nie byłem w stanie w to nie wierzyć.

Boże….

Widelec skończył palić jednego papierosa i odpalił od niego drugiego. Od pół godziny oddychał tyko szarobłękitnym dymem tytoniowym, ale wyglądał jakby nijak to na niego nie działało. Widziałem jak jemu podobni rzygali po kwadransie fajkowego maratonu i jego obojętność na to była kolejną rzeczą, w którą z trudem mogłem uwierzyć.

Spojrzałem na wielką plamę wciąż rosnącego cienia i wspomnienia – najgorsze jakie miałem i zapewne najgorsze jakie miałem mieć – powróciły do mnie. Usilnie wypływały na powierzchnię, choć najbardziej na świecie chciałem zakopać je w tym błocie zalegającym zakątki mojego umysłu, których nigdy świadomie nie odwiedzałem.

Widelec skończył papierosa i odpalił od niego kolejnego, wciąż milcząc jak nigdy jeszcze w całym swoim życiu. Ten gadatliwy skurwiel nie zamykał się nigdy, nawet kiedy nikt go już nie słuchał. Aż do teraz. Milczał i palił, a ja na nowo przeżywałem koszmar sprzed godziny.

 

Przyjechaliśmy tutaj na cały cholerny weekend po tym jak znów pokłóciłem się z moją już byłą dziewczyną. Znów coś jej nie pasowało, a ja w końcu miałem dość grzecznie jej wysłuchiwać. Kiedy tu przyjechaliśmy jeszcze było nas trzech.

Weekend w domku letniskowym starych Widelca miał być typowo męską trzydniową libacją. Parę zgrzewek piwa, kilkanaście pornosów na DVD, zapas taniego wina w kartonie marki „Mózgojeb". Mieliśmy pić, oglądać ostre rżnięcie i narzekać na wszystkie cholerne suki tego świata, dopóki trzeciego z naszych towarzyszy, Balona, nie dopadło alkoholowe wirowanie świata.

– Idę się odlać – oznajmił bełkotliwie z trudem podnosząc się z kanapy stojącej przed telewizorem. Chwiał się chwilę próbując utrzymać pion, a potem runął twarzą w brudną salaterkę wypchaną popcornem. Naczynie zrobiło Brzdęk i spory fragment szkła wbił się w oko Balona.

Balon upierał się oczywiście, że nic mu nie jest, ale w końcu zmieniła zdanie. Był tylko jeden problem z wezwaniem karetki – brak zasięgu w naszych komórkach. 112 nawet nie chciał zadziałać. Ruszyliśmy więc we trójkę w kierunku lasu, żeby dotrzeć do cywilizacji i gdyby Balon się Am nie wyrywał przekonany, że może iść sam, wszyscy bylibyśmy martwi.

Byliśmy wówczas tuż przy cieniu rzucanym przez las (tak przynajmniej wtedy myśleliśmy), kiedy Balon wyrwał się nam po raz trzeci i zatoczył do przodu. Chwiał się przez chwilę, a potem wszedł w ten „cień" i zapadł się w niego po kolana. Zupełnie jakby była to jakaś pieprzona kałuża.

Zamarliśmy nie do końca świadomi o co tu chodzi, co się właściwie stało. Balon zaczął wyć z bólu i upadł … to coś, a to jakby go pochłonęło.

Jego skóra… kurwa… widziałem jak schodzi z niego zanim na dobre zniknął z naszego wzroku. Wtedy wytrzeźwiałem zupełnie.

 

Powiew wiatru dmuchający mi w twarz dymem tytoniowym przywrócił mnie do rzeczywistości, a ja znów popatrzyłem na cień – czy cokolwiek to było. Przybliżał się i to wyraźnie, zaciskając się coraz bardziej wokół nas. Czasu mieliśmy niewiele, to nie ulegało wątpliwości, ale… no właśnie. Boże… mieliśmy po szesnaście lat. Kto umiera w takim wieku? To kurwa niemożliwe.

Pytanie „Co robić?" pozostawało bez odpowiedzi. Jedyne co przychodziło nam do głowy to ucieczka na dach. Tylko czy mogło to coś dać? Czekanie do świtu nie miało sensu, bo cień dotrze tu szybciej niż promienie słońca.

Było też i drugie pytanie: „Co u się właściwie dzieje?", ale zadawanie go nie miało najmniejszego sensu.

Pozostawało czekać i tyle.

Ziewnąłem wykończony, a Widelec odpalił kolejnego fajka.

Koniec.

Michał P. Lipka

Koniec

Komentarze

"a ja w końcu miałem dość grzecznie jej wysłuchiwać" - mogę się mylić, ale czy tam nie powinno być "grzecznego jej wysłuchiwania" - lub jakakolwiek inna, lepiej brzmiąca forma imiesłowu w dopełniaczu?
"ale w końcu zmieniła zdanie" - "zmienił"
"gdyby Balon się Am" - "nam"

Sam nie wiem, co napisać. Właściwie nie ma się czego przyczepić w tym tekście, ale z drugiej strony, nie ma się również czym wielce zachwycać. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie całkiem dobrze się czyta i, w gruncie rzeczy, jest nawet fajne.

Widzę grzeszniku, że nie popracowałeś nad tekstem. Tu jakś dodatkowa kropka w wielokropku, tu dodatkowa spacja, przecinek nie w tym miejscu. wypaczający sens zadania. Am zamiast nam, co wytknął juz kolega z góry. Przed wrzuceniem na portal proponuję odstawic tekst na dzień, dwa, a potem podejść do niego jeszcze raz. Tyle jeżeli chodzi o formę. Co do treści, to opisałeś bardzo dramatyczną sytuację w sposób kompletnie pozbawiony dramaturgii. Tonący brzytwy się chwyta, a nie spokojnie czeka na śmierć ziewając i paląć papierosy. Ziewanie jest oznaką znudzenia. Jak tam musiało być nudno. Stawiam 4 na zachętę.      

W trzecim akapicie piszesz dwa razy, że "Widelec skończył palić jednego papierosa i odpalił od niego drugiego". Za bardzo skupiasz się na opisach (które nota bene nie są najgorsze), niż na samej akcji co sprawia, że całkiem dobry pomysł przedstawiony jest w sposób co najmniej nudny...

King ma bardzo podobny tekst, z tym, że rzecz dzieje się na jeziorze, a grupka nastolatków siedzi chyba na tratwie. Inspiracja? W każdym razie jak dla mnie, to jest tu wiele hałasu o nic. Sama fabuła jest słaba, a do tego suchy sposób przedstawienia i próba bazowania raczej na tym, czego w tekście nie ma, niż tym co w nim jest, sprawia, że jest to tekst do przeczytania i natychmiastowego zapomnienia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Noo, opowiadanie "Tratwa" ze zbioru "Szkieletowa Załoga" bodajże. Pamiętam, że zrobiło na mnie wrażenie.

Tymczasem tutaj w ogóle nie czuć emocji bohaterów. A więc nie można również wykrzesać własnych. Jest tak jakoś płasko. Czyta się od początku do końca i... i nic.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Byłem, przeczytałem. Nie podobało się. Teks jest sprawnie napisany, ale zupełnie nijaki. Ktoś opisał bardzo trafnie słowami "do zapomnienia". Pozdrawiam.

A mnie sam zamysł się podobał. Szkoda, że technicznie jest kiepsko.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Może i tonący brzytwy się chwyta, ale co ma zrobić jeśli nawet jej nie ma pod ręką. Mnie tekst się podoba i nie zgadzam się że nie wywołuje żadnych emocji, każdy ma swoją wrażliwość.

Opisy mi się podobały, pomysł nawet też, ale faktycznie całość wyszła trochę płasko. Kilka błędów, które wytknęli już przedmówcy łatwo byłoby wyłapać, dlatego warto przejrzeć tekst przed umieszczeniem.

Nowa Fantastyka