- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział VII

Opowieści z Kimiro - Rozdział VII

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział VII

Murahito Isamo młody człowiek niepozornego wzrostu i dość mizernej postury, stał na podwyższeniu werandy, trzymając w ręku złożony wachlarz. Obszerne szaty z długimi, szerokimi rękawach i takimi samymi nogawkami, przez które przewleczono jedwabne sznurki, sprawiały, że wyglądał na tęższego niż był w istocie. Trójkątna twarz, o wyraźnie zarysowanych, wysokich kościach policzkowych, błyszczących oczach, zadartym nosie oraz szerokich ustach przybrała wyraz poważny i srogi. Za plecami miał na wpółuchylone shoji, prowadzące do niedużej, pustej sali narad, przed sobą wielki, brukowany plac, wypełniony uzbrojonymi mężczyznami. Za otaczającym go niewysokim pokrytym ciemnobrązowymi dachówkami murkiem rozciągały się trzy zamkowe ogrody, odpowiadające poszczególnym porom roku. Długi szpaler obsypanych różowymi kwiatami drzew wiśniowych ciągnął się daleko w głąb jednego z nich. Drobne, delikatne płatki wirowały w podmuchach słabego, chłodnego wiatru, po czym opadały na ziemię. Nagie konary licznych palmowych klonów, wystawały ponad ogrodzenie parku jesiennego, natomiast zwisające, niemal dotykające ziemi gałęzie wierzb płaczących, ze strefy letniej, przewieszały się przez granice swojego terytorium.

 

W miejscu gdzie szczyt góry Ichimiku, na której zbudowano posiadłość przechodził w strome zbocza znajdował się kolejny kamienny, mocno przysadzisty mur. W pewnej odległości od niego zaś jeszcze jeden wyraźnie wyższy od pozostałych, nierówny. Masywne ściany wraz z wystającymi ponad nie drewnianymi wieżami, to pięły się ku górze, to znów opadały w dół po stoku, zamakając cały teren posesji potężnym pierścieniem, utworzonym z idealnie do siebie przylegających głazów.

 

Żadne z tych umocnień, ogrodów czy budynków nie nosiło znamion wcześniejszej walki, śladów jakiegokolwiek oporu stawianego przez poprzednich mieszkańców warowni. Zupełnie Jakby przejęcie nigdy się nie wydarzyło, nie było wojny, bitwy i rzezi jaka potem nastąpiła. Wszystko wydawało się nienaruszone, pozostawione na swoim miejscu, idealnie wkomponowane w zamkową przestrzeń. Nawet stojący na werandzie członek rodu Murahito oraz zgromadzona na głównym placu armia pasowały tutaj doskonale.

 

– Od dawna wiadome było, że ten dzień nastąpi. – Zagrzmiał nagle dowódca. – Trzeba dokończyć, to, co zaczęliśmy jesienią zeszłego roku. Zmiażdżyć tych pozbawionych wszelkiego honoru niedobitków, co wymsknęli się nam rąk i ośmieli sprzeciwić się rządom naszego pana na tych terenach. Należy przejąć, lub zrównać z ziemią wszystkie ich zamki, ich samych pozabijać, a z ich czaszkami wybrukować wszystkie ulice w Erikawie. – Wyciągnął przed siebie dłoń i rozkładając wachlarz zatoczył szerokie koło. – Samozwańczej stolicy, zamieszkałej przez samozwańczego daimyo, kogoś, kto gdyby miał chociażby blade pojęcie o tym, czym jest wstyd i postępowanie godne prawdziwego samuraja, już dawno popełniłby seppuku. Tymczasem, Ashida Akinori nie tylko ośmiela się żyć, ale także posiadać armię i odgrażać się, że wyrzuci stąd nas, prawdziwych władców tych ziem, a wkrótce i całego Kimiro.

 

Odpowiedziały mu gromkie, pełne pasji okrzyki. Stojący z tyłu włócznicy rytmicznie uderzyli trzonkami swoich broni o bruk podwórca. Generał z trudem stłumił uśmiech. Cieszyło go to, co widział i słyszał. A widział wierne i gotowe na wszystko wojsko klanowe. Teraz, po oczyszczeniu jego szeregów ze wszelkiego rodzaju zdrajców, nieudaczników i tchórzy, mógł z całą pewnością stwierdzić, że zebrali się tutaj tylko najwierniejsi i najbardziej lojalni wojownicy. Nawet jeśli jeszcze tydzień temu, którykolwiek ze gromadzonych tu mężczyzn myślał o zdradzie, albo zatajeniu przed nim czegokolwiek, teraz zapewne nie ma już podobnych pomysłów. Jedynie, bowiem głupiec nie zrozumiałby przesłania, jakie niosło ze sobą ukrzyżowanie, powieszenie, lub ścięcie stu pięciu podkomendnych, w tym czterdziestu dwóch samurajskich oficerów. Z tych ostatnich, zaledwie trzy osoby otrzymały łaskawą możliwość popełnienia seppuku. Chociaż Isamo w głębi duszy nadal żałował zmarnowanej szansy na ostateczny upadek klanu Sugiatni, a tym samym szybkiego przejęcia ich ziem, to jednak humor dostojnika znacznie się polepszył. W tym samym momencie kiedy spadła głowa ostatniego nieudacznika, a stada wron wzbiły się w powietrze ponad polem, na które wyrzucono ciała skazańców, poczuł w sobie jakąś nową energię. "Co się odwlecze, to nie uciecze" powtarzał w myślach raz po raz, spokojnie obserwując jak wygłodniałe, czarne ptaszyska szarpią zwłoki. Widok ten nie robił na nim większego wrażenia, odór rozkładającego się ciała także mu nie przeszkadzał. Podobne obrazki widywał już wiele razy. Wszakże po każdej wielkiej i małej bitwie, pozostawało na polu przynajmniej kilka tysięcy poległych. Większości nieszczęśników nie grzebano. Zwykle nie było na to czasu, zresztą tym kto przejmował by się najemnym motłochem?

 

Nim okrzyki umilkły generał, lekko zadzierając szyję spojrzał wysoko ponad zebranymi wojownikami i konarami ogrodowych drzew, aby utkwić wzrok w jakimś odległym, wyimaginowanym punkcie. Niezmiernie rzadko pozwalał sobie na podobne rozprężenie, a i nawet teraz w ciemnych, zimnych oczach nie było rozmarzenia. Jego miejsce zajęła bowiem wyraźna groźba, przestroga skierowana ku wszystkim tym, którzy ośmieliłby się stanąć mu na drodze, przeszkodzić w dalszych podbojach w imię klanu Murahito. "Wkrótce po was przyjdziemy, możecie być tego pewni, tak samo jak tego, że po dniu nastaje noc, a ta noc będzie dla was bardzo długa."

 

Przeniósł wzrok na zebranych. Na samurajów, najemników, a nawet chłopów gotowych oddać życie, za roszczenie władzy pana Murahito Masahiro, a tym samym przyczynić się walnie do wzrostu łask swego dowódcy u głowy rodu. Te zaś z kolei miały otworzyć mu w przyszłości zapewnić sukcesję, jako że stary stryj wciąż pozostawał bezdzietny…

"Nie zapędzaj się tak" przywołał do porządku własne myśli, kiedy poczuł, że wyobraźnia wyraźnie wymyka mu się spod kontroli. "Nie myśl o rzeczach tak odległych, aby nie zaniedbać, tego, co teraz leży przed tobą." Poskutkowało. W jednej chwili znów znalazł się na placu zarówno ciałem, jak i duchem.

 

Ponownie uniósł dłoń, a wówczas umilkły ostatnie okrzyki, plac uspokoił się, a na surowej twarzy zwierzchnika pojawił się nikły uśmiech. Wolnym krokiem ruszył wzdłuż werandy, zszedł po niskich, drewnianych stopniach, a następnie zaczął krążyć pomiędzy szeregami. Nigdy, jeśli nie liczyć oficerów, przesadnie nie interesował się podwładnymi. Nie starał się zapamiętać ich twarzy, czy nazwisk, to nie było mu do niczego potrzebne. Mijał więc jakby od niechcenia kolejnych żołnierzy, na żadnym nie zatrzymując dużej swego spojrzenia. Dotarł do końca pierwszego rzędu, powoli odwrócił się na pięcie i ponownie zagłębił się po między kolumnami. Większość zebranych wyraźnie górowała nad nim wzrostem, niektórym sięgał zaledwie do ramion, przez co chcąc, nie chcąc spoglądali nań z góry. Nie przejmował się tym, w końcu to oni drżeli pod spojrzeniem jego bystrych, czarnych oczu. To jego gniew wywoływał u nich przerażanie i to jego głosu słuchali z najwyższym przejęciem. Wszystko było zatem na swoim miejscu.

 

Trzeci rząd, czwarty, piąty… Powoli przechadzał się po między kolejnymi szeregami niby to w zamyśleniu uderzając wachlarzem o wewnętrzną stronę lewej dłoni. Przegląd, był tylko czystą formalnością, czymś, co powinien wykonać, chociażby tylko po to, aby wzmóc strach, a tym samym dyscyplinę w oddziałach. Przy czym chodziło mu głównie o najemników i rekrutujących się z chłopstwa włóczników, którzy za sprawą osobistego rozkazu także zjawili się teraz na placu. Nawet bowiem jeśli nie zwracał na nich większej uwagi, to doskonale wiedział, że nic tak dobrze na motywację i morale wojowników, jak widok dowódcy oraz świadomość, chociażby złudna, że obserwuje on osobiście każdego z ich.

Zanim jednak doprowadził do końca ową formalność, usłyszał jakiś doniosły, nieco natarczywy głos, powtarzający w kółko:

 

– Pilna wiadomość dla generała Murahito!

I z każdą chwilą przybliżający się coraz bardziej. Isamo stłumił przekleństwo cisnące mu się na usta. Nie lubił podobnych niespodzianek, nienawidził kiedy ktokolwiek przeszkadzał mu w tym, co akurat robił, zwłaszcza jeśli przebywał akurat w obecności podwładnych. Zirytowany prychnął pod nosem kiedy śpieszył w kierunku niskiego pawilonu, o lekko spadzistym dachu zamakającym dziedziniec od północy. Niektórzy z pośród zgromadzonych wojowników wymienili między sobą ukradkowe, pytające spojrzenia, ale nikt nie odważył się odezwać ani słowem. Niemalże dokładnie w tej samej chwili, w której dowódca na nowo zajął swoje miejsce poprzednie miejsce, na placu zjawił się ubrany w podróżny strój mężczyzna. Przybysz zatrzymał się gwałtownie, padając na kolana przed dowódcą. Ten dał dłonią znak, że pozwala mu mówić.

– Nazywam się Kagawa Tadamasu i mam dla ciebie, panie pilną wiadomość – wygłosił nie podnosząc oczu.

– To już słyszałem – syknął lodowato dostojnik. – Jeśli to list, a nie przekaz ustny, to podejdź tutaj i podaj mi go.

Posłaniec natychmiast zerwał się z klęczek, zbliżył się do stopni werandy, po czym, wykonując kolejny głęboki ukłon oddał oficerowi jakąś złożoną czterokrotnie kartkę papieru. Dowódca Drugiej Armii klanu Murahito ujął ową rzecz w obie dłonie. Nie od razu ją jednak rozłożył, gdyż widok niewielkiego symbolu nakreślonego nań symbolu sprawił, że w jego serce wstąpiła nowa fala złości. Doprawdy, spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. Klnąc w duchu otworzył wreszcie list, a kiedy już go przeczytał jego twarz stała się czerwona.

– Gdzie on teraz jest? – zapytał, kierując gniewne spojrzenie na doręczyciela.

– Mój pan zatrzymał się mieście, w Gospodzie Tańczących Żurawi.

W głosie Tadamasu było coś takiego, że Isamo z trudem zapanował nad gwałtowną chęcią skrócenia go o głowę.

– Wracaj i powiedz, że jeszcze dzisiaj przybędę, by go powitać.

 

*

Gospoda Tańczących Żurawi mieściła się przy jednej z głównych ulic Ikazy, niegdysiejszej stolicy prowincji Akai i zaliczała się do najlepszych w mieście. Ogrodzona była wysokim, wzniesionym z bambusowych pali parkanem, całkowicie skrywającym przed ciekawskimi spojrzeniami parterowe pawilony oraz otaczające je miniaturowe ogródki. Drzewka bonsai o najróżniejszych kształtach i formach górowały ponad rzuconymi po między nimi niewielkimi głazami i kamiennymi kapliczkami. Wysypany pomiędzy nimi biały żwir dopełniał całości. Nad tym wszystkim unosiły się, delikatne, głębokie, chodź jednocześnie niepokojące tony utworu granego na koto. Dziewczyna, spod której zręcznych palców wychodziły te dźwięki, siedziała wewnątrz niewielkiego, wyłożonego tatami pokoiku. Całkowicie skupiona na grze pochylająca się nad wielkim, drewnianym instrumentem i szarpiąca cierpliwie długie struny, sprawiała wrażenie odległej, wręcz nierzeczywistej. Patrząc na nią i słuchając jej melodii można było doznać wrażenia, że świat zatrzymał się, czas stanął w miejscu, a wszelkie doczesne troski odpłynęły gdzieś daleko. Dokładnie takiego stanu doznawał teraz leżący na plecach z rękami podłożonymi pod głową dość młodo wyglądający mężczyzna. Szerokie usta rozciągały się w lekkim uśmiechu, małe czarne wąsy drgały z wyraźnym zadowoleniem, podczas gdy kolejne nuty przenikały do jego duszy i rozlewały w niej ciepłe uczucie błogości. Ono zaś oczyszczało umysł ze wszystkich zbędnych myśli. Liczyła się tylko chwila obecna, ważna była jedynie doznawana w danej chwili przyjemność. Nic więcej.

 

Dziewczyna mocniej szarpnęła struny, dźwięk uniósł się na chwilę, zmieszał z jej cichym, mruczącym śpiewem. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej. Chwilę potem słowa pieśni zamarły, powietrze znów wypełniało jedynie subtelne brzmienie koto.

 

– Akira! – Jakiś gniewny, pełen nieskrywanej nienawiści głos przerwał sielankę, zburzył harmonię, sprawił, że dźwięk urwał się w półtonu, a przerażona artystka krzyknęła krótko i piskliwie, jednocześnie podrywając się na równe nogi i szukając schronienia za plecami słuchacza. Ten jakby od niechcenia odtworzył przymknięte dotychczas oczy i usiadł krzyżując nogi.

– Isamo, gdzie ty się wychowywałeś? W stajni? Nie wiesz, że jak kogoś odwiedzasz, to należałoby się najpierw przywitać, szczególnie jeśli odwiedzasz kogoś starszego od siebie? A ty co? Wpadasz tu jak wściekły, wygłodniały tygrys, straszysz Sazuko i ogólnie robisz wiele hałasu. To nie dobrze. – Odparł beznamiętnie tamten patrząc na dowódcę drugiej klanowej armii spod przymrużonych powiek.

– Chociaż w sumie, czego innego miałby się po tobie spodziewać, nigdy nie grzeszyłeś dobrymi manierami. – Jak zawsze zwracając się do siebie, celowo pomijali wszelkie zwroty grzecznościowe.

– Ty, ty… – Twarz Isamo w jednej chwili zmieniła kolor z czerwonego na iście purpurowy. – Ty…

-Sazuko-chan, zostaw nas samych.

Spłoszona dziewczyna ukłoniła się pośpiesznie i szybko, opuściła pomieszczenie przechodząc przez tylne drzwi i zasuwając je za sobą.

– A ty, kuzynie uspokój się. – Akira nadal lustrował gościa spod zmorzonych powiek. – Ciężko mi rozmawiać z człowiekiem, który miota się niczym cyrkowa małpka. – Siadaj.

Gość odetchnął gwałtownie, prychnął pogardliwie, ale polecenie wykonał.

– Znacznie lepiej. Widziałem twoje dzieło. Popalone, zrabowane wsie, zniszczone ryżowiska i ziemia pod uprawę jęczmienia, rozkładające się trupy na polach, których smród czuć nawet tutaj, za murami miasta, ciała miejscowych chłopów na szubienicach w ich rodzinnych wioskach oraz na pobliskich drzewach, stada wron i kruków… Głodujących ludzi, żebraków i włóczęgów bezradnie miotających się od wsi do wsi, od miasta, do miasta, od świątyni do świątyni. Jak to możliwe więc, że to miasto jest niemal nietknięte? Że ta gospoda wciąż tutaj stoi, a ja mogłem się w niej zatrzymać i słuchać czegoś tak pięknego jak gra tutejszych dziewcząt, podziwiając przy tym ich urodę? Czyżbyś nagle nauczył się prowadzić wojny? – Urwał znacząco, jakby oczekiwał odpowiedzi. Nie doczekał się jednak, więc podjął dalej – Chyba jednak nie. Czyś ty do reszty zgłupiał, żeby pozwolić panu Sugiatni popełnić seppuku?

– Skąd…

– Skąd wiem? Nie widzę potrzeby, aby ci to zdradzać. Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego co zrobiłeś?

– Nie przypominaj mi – wycedził Isamo przez zaciśnięte zęby – wiem, że postąpiłem nierozważnie.

– Nierozważnie?! Ty, to nazywasz nierozważnym postępowaniem? Nie, nierozważna to jest kurtyzana, która po nocy spędzonej z klientem zapomni użyć środków zapobiegających poczęciu, a ty jesteś po prostu głupi. Głupcy zaś zwykle źle kończą.

Pogrzebał chwilę w obszernym rękawie swojego zielonego kosode, w drobne, łączące się ze sobą pięciokąty, wyciągnął zeń złożoną w kształt koperty kartkę papieru i podał ją kuzynowi w taki sposób, jakby przekazywał miecz.

– Rozkazy pana Masahiro – wyjaśnił, widząc zdumioną minę krewniaka. – Przejmuję twoich ludzi natychmiast. Natomiast ty masz stawić się w głównej siedzibie klanu w przeciągu dziesięciu dni daty określonej w tym dokumencie.

Generał niechętnie spojrzał na otrzymane pismo. To, co z niego wyczytał, sprawiło, że gwałtownie pobladł, tym wyraźniej, że jeszcze przed chwilą oblicze jego było niemal fioletowe.

– Ja bym się pośpieszył, ale nie martw się, gdyby nasz pan chciał twojej śmierci, już byłbyś martwy. – Podobno – Akira zniżył głos, jakby wyjawiał największą tajemnicę – Masz objąć dowództwo w szkole wojskowej na Fumiro.

Dało się słyszeć odgłos powietrza wciąganego przez usta.

– Co takiego? Że niby miałbym się zająć tamtą hołotą?!

– W tej kwestii to chyba nie wiele się zmieni – zauważył złośliwie wąsaty – Druga Armia to niezła zbieranina. Chłopi z zaciągu, najemnicy, roninowie i jakaś tam garstka prawdziwych samurajów… W sumie nawet nie poczujesz różnicy. Nie mówiąc już o tym, że tak właściwie, to powinieneś się cieszyć. – Podparł podbródek dłonią, przekrzywiając lekko głowę. – To raczej ja mam tutaj powód do narzekań. Znów muszę po tobie sprzątać. To męczące, wiesz?

Isamo nadal blady, z oczami pełnymi gniewnych błysków, spoglądał prosto w spokojne, lekko drwiące czarne tęczówki kuzyna. Obserwował jak usta tamtego na przemian to rozciągają się ironicznym półuśmiechu, to znowu układają się pozbawioną wyrazu obojętną minę. Słuchał lekceważącego, zabarwionego kpiną głosu odruchowo szukając u swojego boku rękojeści katany, ale po upewnieniu się, że broń znajduje się na swoim miejscu, po prostu coraz mocniej zaciskał dłonie w pieści. Nie mógł go zabić, a przynajmniej nie teraz i nie tutaj. Czyn ten oznaczałby sprzeciwienie się woli głowy rodu, to zaś niosło ze sobą okrutne konsekwencje. Westchnął z irytacją. Nieważne jak bardzo jest zły, jak wielkiego upokorzenia doznaje. Musi jeszcze tym razem to wytrzymać. W przeszłości wielokrotnie znosił podobne docinki z ust kuzyna, z tą drobną różnicą, że kiedyś nie pozostawał mu dłużny zbyt długo.

 

Osiemnaście lat temu, po tym jak ich ojcowie, młodsi bracia Murahito polegli w bitwie pod Iganą, zostali przygarnięci przez pana Masahiro. Pięcioletni wówczas Isamo i dziesięcioletni Akira, już wtedy nie pałali do siebie zbytnią sympatią. Natomiast rywalizacja, o względy stryja oraz dziedzictwo po nim, która stała się ich udziałem jakiś czas później, nie sprzyjała rozwijaniu miłości braterskiej po między kuzynami. Wręcz przeciwnie, każdy kolejny dzień, każdy nowy pojedynek szermierczy, poetycki, czy kaligraficzny dostarczał przegranemu coraz to nowych powodów do niechęci, nawet nienawiści wobec zwycięscy. W triumfatorze budził zaś każdorazowo gwałtowną pogardę względem pokonanego, przejawianą następnie w różnego rodzaju złośliwościach, trwających aż do następnej konfrontacji.

 

– Męczące? – odezwał się w końcu dowódca Drugiej Armii przerywając krótką chwilę milczenia. – I to mówi generał, który przez ostatnie cztery lata widział wojnę co najwyżej w sprawozdaniach i książkach. Co za upokorzenie. – Powoli scedził słowa przez zaciśnięte zęby.

– Jak już mówiłem, jesteś głupcem, a za głupotę się płaci. – zauważył beznamiętnie Akira. – Z tym, że twoja cena jest nadzwyczaj niewygórowana.

– Straciłem twarz.

– Owszem. Ale co z tego? Przecież się nie zabijesz.

– Mógłby za to uciąć ci głowę.

Drugi z generałów uśmiechnął się drwiąco.

– Wiesz doskonale, że nie zdążyłbyś nawet wyciągnąć miecza, ale możesz spróbować.

 

Koniec

Komentarze

Witam,

Zagrzmiał nagle dowódca

Zjadłaś kropkę.

Masywne ściany wraz z wystającymi ponad niedrewnianymi wieżami

Kojarzy mi się to z logiką; wiesz, że w logice nie-drewniane, to całe uniwersum tzn. Stalowe, węglowe, a nawet ad absurdum – z psów. Nie jest to błąd per se, a tylko moje złośliwe spostrzeżenie.

Zupełnie Jakby przejęcie nigdy się nie wydarzyło

Duża litera w środku zdania

Za plecami miał na wpółuchylone shoji

Zjadłaś spację.

co wymsknęli się nam rąk i ośmieli

Jeżyk potoczny.

Tymczasem, Ashida Akinori nie tylko ośmiela się żyć, ale także posiadać armię i odgrażać się, że wyrzuci stąd nas, prawdziwych władców tych ziem, a wkrótce i całego Kimiro.

Jeżeli dobrze rozumiem to zdanie, to zjadłaś z.

Niektórzy z pośród zgromadzonych wojowników wymieniło między sobą ukradkowe, pytające spojrzenia, ale nikt nie odważył się odezwać ani słowem

Wymieniło?

Ten dał dłonią , że pozwala mu mówić.

Jedna spacja za dużo i brak pewnego, bardzo ważnego słowa.

Nie od razu ją jednak rozłożył , gdyż

Spacja za dużo.

Dziewczyna, spod zręcznych palców której wychodziły te dźwięki siedziała wewnątrz niewielkiego, wyłożonego tatami pokoiku.

Jakieś koślawe

-Sazuko-chan, zostaw nas samych.

Brak spacji.

Generał Niechętnie spojrzał na otrzymane pismo

Duża litera.

u swojego boku rękojeści katany, ale po upewnieniu się, że broń znajduje się na swoim miejscu

Nie jestem tego pewien, ale wydaj mi się, że samuraj odpinał miecz; robił to by pokazać, że szanuje pana domu.

Wiesz doskonale , że

Spacja za dużo.

Podsumowując:

Błędy są, ale nie jest ich dużo.

Przydługawe opisy dezorientowały.

Interpunkcja – moim zdaniem, a nie jestem specjalistą – jest raczej znośna, ale brakuje co najmniej kilku przecinków.

Fabuła i tutaj mamy problem. Przeczytałem, lecz nie wiem o co chodziło.

Witam,
Komętarz do swojego kometarza który komętował tekst, ale galimatias; umożliwienie edycji dało by nam tak wiele.

Za plecami miał na wpółuchylone shoji
Zjadłaś spację.  

Zwrazam honor - moj bład.

P.S
Język nie jeżyk. 

(co wymsknęli się nam rąk i ośmieli

Jeżyk potoczny. )

- No i dobrze, że potoczny, bo to wypowiedź, skierowana poczęci do "motłochu".

(u swojego boku rękojeści katany, ale po upewnieniu się, że broń znajduje się na swoim miejscu

Nie jestem tego pewien, ale wydaj mi się, że samuraj odpinał miecz; robił to by pokazać, że szanuje pana domu. )

Odpinał. Wiem, też, że do "przybytków rozkoszy" wchodziło się bez broni, ale tutaj jest dość specyficzna sytuacja, bo:

- Jest wojna, a on przebywa na podbitych ziemiach. Zostawienie miecza nie wchodzi w grę... po za tym:

- Isamo, jak się zdenerwuje to nie patrzy na żadne konwenanse, a osoba, która próbowałaby mu odebrać miecz, straciłaby głowę i to natychmiast.

- Zresztą on był tu panem i mógł robić co chciał...

(Wiesz doskonale , że

Spacja za dużo. )

Justowałam tekst w wordzie i się takie "kwiatki" porobiły.

(Fabuła i tutaj mamy problem. Przeczytałem, lecz nie wiem o co chodziło.)

Bo, to VII rozdział?

A, co do opisów, nie ma wyjścia, muszą być takie, jakie są.

Witam,

Justowałam tekst w wordzie i się takie "kwiatki" porobiły.
Wiem, mam  podobny problem.

Odpinał. Wiem, też, że do "przybytków rozkoszy" wchodziło się bez broni, ale tutaj jest dość specyficzna sytuacja, bo:
- Jest wojna, a on przebywa na podbitych ziemiach. Zostawienie miecza nie wchodzi w grę... po za tym:
Z tym nie mogę się zgodzić bo nieprzestrzeganie zasad godziło w niebiański porządek, a to godziło w Daimyo. Idąc dalej tropem złego zachowania, Isamo łamał wiele zasad bushido, a ktoś nie przestrzegający tego kodeksu na pewno nie został by wielkim generałem. Idąc dalej kazał ściąć, czy ukrzyżować, 39 samurajów, a nie pozwolenie samurajowi dokonania seppuku, to potraktowanie go jak psa, ergo ich rodziny nie były raczej zadowolone. Nawet w ówczesnym kodeksie karnym seppuk było traktowana jako kara śmierci tylko i wyłącznie dla samuraja. Szczycili się tym, że to oni decydowali o własnym życiu i śmierci, a to oddzielało ich od motłochu.

- Zresztą on był tu panem i mógł robić co chciał...
Z tekstu wynika, że jednak był ktoś ponad nim, więc on był tylko sługą i jako samuraj złozył swoje życie, w ręce swojego pana, a co z tym idzie te ziemie nie należały do niego; były własnością jego pana. 

- Isamo, jak się zdenerwuje to nie patrzy na żadne konwenanse, a osoba, która próbowałaby mu odebrać miecz, straciłaby głowę i to natychmiast.
Zabijanie od tak, dla kaprysu, godziło w kodeks bushido. Poddawanie się emocją - również.

Dla jasności:
Charakter i Samokontrola - pokazywał otwarcie uczucia i działał pod ich kontrolą. Uleganie emocja nie było dobrze widziane. Jeżeli ktoś nie umiał trzymać swoich na wodzy był uważany za prostaka.
Honor -‘Nikomu nie wyrzucaj, ale zawsze zwracaj baczną uwagę na swe własne niedociągnięcia... Wyrozumiałość to podstawa długiego żywota.' Ta maksyma obrazuje najlepiej o co chodziło. A w tekście jest sporo docinek, po których na pewno polała by się krew.
Śmierć - "Sens bushidō odnalazłem w śmierci", a Isamo zabija tych samurajów bez pozwolenia im na seppuku...
Cześć dla przodków i tradycji - "nie patrzył na konwenanse" Konwenanse wywodzą się z jakiejś utartej przez wieki tradycji. Nie przestrzegając ich, śmiał się ze swoich przodków.

A, co do opisów, nie ma wyjścia, muszą być takie, jakie są.
Twój tekst twoje, prawo - mnie one dezorientują.

(Fabuła i tutaj mamy problem. Przeczytałem, lecz nie wiem o co chodziło.)
Bo, to VII rozdział?
Nie, nie w takim sensie. Dopiero przy drugim czytaniu, wiem jestem trochę powolny w przyswajaniu informacji, zrozumiałem tekst. I muszę przyznać, że jest w nim niewiele. Samuraj traci zwierzchnictwo nad swoją armią i dostaje inna - tyle, ale z tego powodu, że jest to książka, ten rozdział może mieć jakieś głebsze znaczenie dla fabuły, a ja poprostu go nie znam.

P.S
W całym tekście używasz Japońskich słów np. na maty używasz określenia tatami, ale włócznie to poprostu włócznie, a czemu nie yari?
Same shoji w najpiękniejszej gospodzie? Fusuma ozdabiana malowidłami jest o niebo piękniejsza.


I jeszcze to:

-Skąd wiem? Nie widzę potrzeby,
Zjadłaś spację.

(Odpinał. Wiem, też, że do "przybytków rozkoszy" wchodziło się bez broni, ale tutaj jest dość specyficzna sytuacja, bo:
- Jest wojna, a on przebywa na podbitych ziemiach. Zostawienie miecza nie wchodzi w grę... po za tym:
Z tym nie mogę się zgodzić bo nieprzestrzeganie zasad godziło w niebiański porządek, a to godziło w Daimyo.)

Ale Daimyo daleko, niedowie się. (a przynajmniej on w to wierzył)

(Idąc dalej tropem złego zachowania, Isamo łamał wiele zasad bushido, a ktoś nie przestrzegający tego kodeksu na pewno nie został by wielkim generałem.)

Owszem, łamał. To jedna z głównych cech jego postaci.  I może i racja, że ktoś taki miała małe szanse na karierę (chyba, że ronina), ale ja wiem dlaczego wykreowałam go tak, a nie inaczej, na resztę też mam pewne uzasadnienie.

( Idąc dalej kazał ściąć, czy ukrzyżować, 39 samurajów, a nie pozwolenie samurajowi dokonania seppuku, to potraktowanie go jak psa, ergo ich rodziny nie były raczej zadowolone. Nawet w ówczesnym kodeksie karnym seppuk było traktowana jako kara śmierci tylko i wyłącznie dla samuraja. Szczycili się tym, że to oni decydowali o własnym życiu i śmierci, a to oddzielało ich od motłochu.)

 Dokładnie o to chodziło, żeby ich upokorzyć. Isamo uważał bowiem, że ma ku temu odpowiedni powód. Nie przetoczyłam go tutaj, bo było gdzie indziej i nie chce się powtarzać.  A w sumie odpowiednio wykonane  seppuku, ze wszytskimi "honorami" kończy się ścieciem.

(Z tekstu wynika, że jednak był ktoś ponad nim, więc on jako samuraj złożył swoje życie, w ręce swojego pana, a co za tym idzie te ziemie nie należały do niego; były właśnością jego pana)

Zgoda. No, ale pan się nie dowie :P

(Zabijenie od tak, dla kaprysu godziło w kodeks...)

Ale dotykanie czyjegoś miecza bez pozwolenia właścieciela, było już powodem.

(Uleganie emocją nie było dobrze widziane. Jeśli ktoś nie umiał trzymać na wodzy swoich uczuć, był uważany za prostaka.)

A jak traktuje go Akira? Raczej nie jak równego sobie. Poza tym, bo kilku japońskich filmach, mogę śmiało powiedzieć, że ulegali. Nie w taki sposób jak Europejczycy, ale nie było tak, że zachowywali się jak jakieś mumie. Swoją drogą oglądają to, miałam wrażenie, że oni mają więcej uczyć, od wspomnianych wyżej Europejczyków. Znacznie więcej.

(A w tekscie jest sporo docinek, po których polała by się krew)

Bo w sumie nie pisze o Japonii, tylko się na Japonii lekko opieram, to spora różnica, stąd pozwalam sobie na takie rzeczy. (A po za tym... chyba za bardzo zainspirowałam się Shogunem (książką, nie serialem))

(Bo, to VII rozdział?
Nie, nie w takim sensie. Dopiero przy drugim czytaniu, wiem jestem trochę powolny w przyswajaniu informacji, zrozumiałem tekst. I muszę przyznać, że jest w nim niewiele. Samuraj traci zwierzchnictwo nad swoją armią i dostaje inna - tyle, ale z tego powodu, że jest to książka, ten rozdział może mieć jakieś głebsze znaczenie dla fabuły, a ja poprostu go nie znam.)

Hum... bywa i tak. Nie wiele, bo wątek ten jeszcze się na tyle nie rozwinął, żeby pisać o tym więcej. Całość zajmuje osobny rozdział, że zwględu na to,  że staram się nie mieszać wątków w rozdziałach.

(W całym tekście używasz Japońskich słów np. na maty używasz określenia tatami, ale włócznie to poprostu włócznie, a czemu nie yari? )

Słowo mi uciekło.

(Same shoji w najpiękniejszej gospodzie? Fusuma ozdabiana malowidłami jest o niebo piękniejsza.)

Patent dobry, może zamienię, zastanowię się.

Witam,

Ale się rozgadaliśmy. Zgadzam się we wszystkim powyższym poza:

Ale Daimyo daleko, niedowie się. (a przynajmniej on w to wierzył)

Trochę naciągane, ale jak najbardziej mógł na coś takiego liczyć.

Dokładnie o to chodziło, żeby ich upokorzyć. Isamo uważał bowiem, że ma ku temu odpowiedni powód. Nie przetoczyłam go tutaj, bo było gdzie indziej i nie chce się powtarzać. A w sumie odpowiednio wykonane seppuku, ze wszytskimi "honorami" kończy się ścieciem.

Tutaj nie mogę się do końca zgodzić, seppuku =/= ścięcie. Rola kaishaku, tego który wykonywał cios mieczem, była niesłychanie ważna; musiał wykonać cięcie tak by "duch mógł swobodnie opuścić ciało"; jednocześnie złe cięcie oznaczało rozgniewanie ducha i takie tam. Dodatkowo po dekapitacji głowa miała trzymać się na cienkim pasku skory; jej potocznie się było złym znakiem. Co do upokorzenia zgadzam się w stu procentach.

A jak traktuje go Akira? Raczej nie jak równego sobie. Poza tym, bo kilku japońskich filmach, mogę śmiało powiedzieć, że ulegali. Nie w taki sposób jak Europejczycy, ale nie było tak, że zachowywali się jak jakieś mumie. Swoją drogą oglądają to, miałam wrażenie, że oni mają więcej uczyć, od wspomnianych wyżej Europejczyków. Znacznie więcej.

Z tym też nie mogę się zgodzić. Ty widzisz to tak - a ja inaczej, ale de gustibus non est disputandum.

Czekam na kolejny rozdział, a w między czasie może przeczytam poprzednie.

(Dokładnie o to chodziło, żeby ich upokorzyć. Isamo uważał bowiem, że ma ku temu odpowiedni powód. Nie przetoczyłam go tutaj, bo było gdzie indziej i nie chce się powtarzać. A w sumie odpowiednio wykonane seppuku, ze wszytskimi "honorami" kończy się ścieciem.
Tutaj nie mogę się do końca zgodzić, seppuku =/= ścięcie. Rola kaishaku, tego który wykonywał cios mieczem, była niesłychanie ważna; musiał wykonać cięcie tak by "duch mógł swobodnie opuścić ciało"; jednocześnie złe cięcie oznaczało rozgniewanie ducha i takie tam. Dodatkowo po dekapitacji głowa miała trzymać się na cienkim pasku skory; jej potocznie się było złym znakiem. Co do upokorzenia zgadzam się w stu procentach)

Ależ nienapisałam, że się równa. I tak, wiem jak powinno wyglądać prawidłowo wykonane seppuku. Gdzieś tam wcześniej mam w innym wątku mam nawet pewne nawiązanie do tego(Czekam na kolejny rozdział, a w między czasie może przeczytam poprzednie.)

Uprzedzam, że łamania japońskij konwecji jest tu znacznie więcej... bo to taki luźny przekład. Bardzo ludźny.

 

(Ale Daimyo daleko, niedowie się. (a przynajmniej on w to wierzył)
Trochę naciągane, ale jak najbardziej mógł na coś takiego liczyć.)

No, może trochę, chociaż im dłużej myślę o tej postaci, tym wydaje mi się, że takie myśli, że coś takiego jest jaknajbardziej w jego stylu.

 

Już myślałam, że zrezygnowałaś z wrzucania reszty :) W takim tempie, to za kilka części zapomnę, co było na początku... Poza licznymi literówkami i prawdopodobnie pozostałościami po wprowadzonych zmianach, nie mam się do czego doczepić.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Wena się zbiesiła. A jeszcze magisterka na głowie... (no wiem, marudzę)

Nowa Fantastyka