- Opowiadanie: Polgard1 - Wciąż czekam... (część czwarta)

Wciąż czekam... (część czwarta)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wciąż czekam... (część czwarta)

Wciąż czekam… Ta chwila jest coraz bliższa. Zbliża się z każdą sekundą. A gdy wreszcie nadejdzie, wszystko inne przestanie się liczyć. Moja ukochana przyjdzie i już na zawsze będziemy razem. Jesteśmy na wieczność połączeni niewidzialną więzią, której nic nie zdoła zerwać. Ona wie o tym równie dobrze jak ja, i równie mocno pragnie być ze mną. Tego, co nas łączy nie da się opisać zwykłymi, ludzkimi słowami. Nadal czekam… Ale nie potrwa to już długo…

Zniknęła tak samo nagle, jak się pojawiła.

Pewnego chmurnego zimowego ranka wyszedłem wcześniej, zostawiając ją wyciągniętą rozkosznie w ciepłej pościeli. Przed wyjściem stałem nad nią przez chwilę, podziwiając rozrzucone w nieładzie na poduszce włosy, czarne jak sama noc. Nachyliłem się, wciągając ich niepokojący zapach i delikatnie musnąłem ustami jej policzek. Zamruczała cichutko.

Gdy wróciłem wieczorem, nie było jej. Nie pojawiła się ani tej nocy, ani następnej. Z początku nie denerwowałem się. Przyzwyczaiłem się i do tego, że czasem nie wracała, i do jej tajemniczości. Denerwować zacząłem się po tygodniu. Nie zabrała, co prawda prawie żadnych rzeczy, może z wyjątkiem paru ciuchów, ale przecież nie przewiozła do mnie wszystkiego. Szczerze mówiąc, nie przywiozła chyba nawet połowy swoich rzeczy.

W jej pracy powiedzieli mi, że od tygodnia się tam nie pokazała. Znowu nie miałem żadnego punktu zaczepienia. Nie znałem nazwiska ani adresu koleżanki, u której wcześniej pomieszkiwała. Dopiero wtedy pojąłem, że musiała zadbać o to z rozmysłem. Nie wiedziałem nawet, czy rzeczywiście istniała jakaś koleżanka. Przyszło mi do głowy, żeby zgłosić na policję jej zaginięcie, ale skądś podświadomie wiedziałem, że nic jej się nie stało; że po prostu odeszła, gdyż tego właśnie chciała i wróci także, gdy będzie tego chciała, a ja tylko się wygłupię wciągając w sprawę policję.

Byłem bezsilny i wściekły. Wściekły na cały świat, a najbardziej na samego siebie. Wyrzucałem sobie, że mogłem jakoś wyciągnąć z niej informacje, zamiast uparcie szanować jej nienaturalną tajemniczość, chociaż w głębi duszy wiedziałem, że nie mogłem zachować się inaczej i że na pewno bym się inaczej nie zachował. Zbyt wiele dla mnie znaczyła, abym miał ją do czegoś zmuszać lub czegoś się domagać. Byłem wdzięczny za to, co sama mi dawała – a dawała mi bardzo wiele: miłość, delikatność i rozkosz, ciepłe spojrzenie swoich płonących czarnym ogniem oczu, czułe słowa szeptane aksamitnym głosem, miękki dotyk swych pieszczących dłoni i najcudowniejszy uśmiech, jaki był sobie w stanie wyobrazić ludzki umysł. Dawała mi siebie i nie mogłem mieć żalu, że chociaż cząstkę chciała ochronić dla własnej intymności. Ale po dwóch tygodniach życie bez niej stało się nie do zniesienia. Nawet alkohol nie pomagał. Nie przypuszczałem wcześniej, że aż tak się od niej uzależniłem. A może wręcz przeciwnie – dobrze o tym wiedziałem i tego właśnie pragnąłem?

Mijające tygodnie zmieniły się w miesiące. Cztery? Pięć? Sześć? Nie pamiętam… Byłem jak żywy trup egzystujący na granicy dwóch światów. Jakby połowa mnie umarła… Brakowało mi jej wręcz fizycznie, namacalnie. I ból, który z tego powodu odczuwałem, był również prawie namacalny, a poczucie straty tak fizyczne, jakbym został okaleczony i pozostawiony samemu sobie na środku rozpalonej pustyni, abym się wykrwawił, umierając jednocześnie z wyniszczającego pragnienia.

Jedyne, co pozwoliło mi przetrwać, to jakieś irracjonalne, wewnętrzne przekonanie o tym, że na pewno do mnie wróci. Więcej niż przekonanie – niezachwiana pewność, która tkwiła w głębi mojego serca, krążyła razem z krwią po organizmie, docierając do każdej komórki mego ciała, mrowiąc niemal pod skórą. To niewytłumaczalne uczucie było tak silne, że momentami prawie uśmierzało ból. Prawie. Były to jednak rzadkie momenty. I to było wszystko. Ból i pewność. Pewność i ból.

 

Któregoś razu, mocno po północy, wracałem z nocnej wyprawy do baru. Byłem lekko podpity i nie znalazłem włącznika światła na klatce schodowej przy pierwszej próbie, a dłużej nie chciało mi się szukać. Wchodziłem, więc po ciemku i… o mało jej nie rozdeptałem. Na szczęście na korytarzu były okna, przez które wpadała odrobina księżycowego światła i tylko dzięki temu w ostatniej chwili dostrzegłem skulony na schodach kształt. Nie od razu zrozumiałem, kogo widzę, a kiedy już zrozumiałem, nie byłem pewien czy mogę ufać otumanionym zmysłom. Mogłem! Ten zapach poznałbym nawet w piekle! To była Ona! Momentalnie wytrzeźwiałem. Musiała chyba przysnąć na schodach, bo gdy prawie na nią wszedłem, poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na mnie nieco zamglonym wzrokiem. Nawet po ciemku dostrzegłem, że jest zapłakana. I więcej nie zdążyłem zauważyć, gdyż skoczyła jak kotka i ruchem niemal zbyt szybkim, aby go dostrzec, rzuciła mi się na szyję. Objęła mnie, przycisnęła tak mocno, że prawie nie mogłem oddychać i zaczęła płakać. Pomimo, że na kilka chwil osłupiałem, objąłem ją i przycisnąłem równie mocno.

– Kocham cię, kocham cię – zaczęła powtarzać przez łzy. – Nie opuszczaj mnie…

– Jestem przy tobie. Nie bój się.

– Nie opuszczaj mnie, Nick…

Gorączkowo szukałem kluczy. Znalazłem, nie bez kłopotów otworzyłem drzwi i wciągnąłem ją do środka. Przelotnie pomyślałem, że przecież powinna mieć własny komplet kluczy.

W domu nadal mnie obejmowała i płacząc powtarzała:

– Kocham cię, Nick… Chcę być tylko z tobą… Trzymaj mnie mocno… Kocham cię…

– Ja też cię kocham, najdroższa. Kocham cię, Morry. Nie opuszczę cię, nie bój się.

Przytulaliśmy się przez kilka minut. W pewnym momencie jednak odepchnęła mnie zdecydowanie. Puściłem ją. Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Zobaczyłem, że jest bardzo blada, zapłakana, ma podkrążone oczy i potargane włosy. Ale i tak wyglądała prześlicznie. Tylko była taka roztrzęsiona i wystraszona. Chciałem jej jakoś pomóc, ona jednak zrobiła coś, czego absolutnie się nie spodziewałem.

– Nienawidzę cię! – krzyknęła i zaczęła mnie okładać piąstkami. – Nienawidzę! Nienawidzę! Dlaczego mi to robisz?! A może ja nie chcę…?

– Czego nie… chcesz? – zdołałem wyjąkać.

Zawsze uważałem, że jest wyjątkowo silna jak na swoje drobne ciałko, a teraz boleśnie się o tym przekonałem.

– Nienawidzę cię…! Dlaczego mnie zmuszasz, żebym z tobą była…?!

„Zmuszam!?"

Wreszcie udało mi się ją złapać za nadgarstki. Szarpała się przez chwilę, aż w końcu opadła, dysząc ciężko ze spuszczoną głową. Ciągle ją trzymałem.

– O co ci chodzi…? – też trochę dyszałem.

Podniosła wolno głowę i spojrzała mi w oczy, jakby wystraszona.

– Przepraszam… Nie wiem… Nie chciałam… To znaczy wcale nie miałam tego na myśli… Po prostu nie chcę cię skrzywdzić…

– Dlaczego miałabyś mnie skrzywdzić?

– Nie wiem… Tak tylko pomyślałam… Kocham cię, Nick. Naprawdę cię kocham.

Puściłem jej ręce. Kompletnie nic nie rozumiałem. Ale to nie było w tej chwili ważne. Ważne było tylko to, że wróciła.

– Wiesz, że ja też cię kocham – powiedziałem zbliżając usta do jej ust.

Cały ból i napięcie minionych dni opadły ze mnie jak ciemny całun, gdy ją pocałowałem. Momentalnie wszystko jej wybaczyłem. Nie miałem nawet ochoty pytać, dlaczego odeszła w taki sposób i gdzie była. Najważniejsze było to, że znowu byliśmy razem. Reszta się nie liczyła.

– Wyglądasz na zmęczoną.

Skinęła lekko głową. Wzrok ciągle miała trochę błędny. Wziąłem ją delikatnie na ręce i zaniosłem do łóżka. Zdjąłem jej buty, potem bluzkę, spódnicę i pończochy. Zawahałem się przez chwilę, po czym zdjąłem też bieliznę i przykryłem ją kołdrą.

– Połóż się koło mnie – poprosiła.

Rozebrałem się, wszedłem pod kołdrę i przytuliłem do niej, tonąc w zwiewnej mgiełce jej zmysłowego zapachu. Zamruczała tak, jak tylko ona to potrafi. Boże, jak ja uwielbiałem, gdy tak mruczała! Jak mi brakowało jej mruczenia…

Nie kochaliśmy się tej nocy. Leżeliśmy tylko przytuleni, ciesząc się swoją bliskością.

– Kocham cię – powtarzała. – Przy tobie czuję się bezpieczna. Kocham cię…

– Ja też cię kocham i zawsze będziesz przy mnie bezpieczna.

– Nie pozwolisz mnie skrzywdzić złym ludziom – powiedziała sennie.

– Kogo masz na myśli?

– Na świecie jest dużo złych ludzi.

Nie mogłem zaprzeczyć.

– To prawda, ale nikt nie chce cię skrzywdzić.

– Nie wiem… Chcę na zawsze być z tobą… Nie pozwól mnie skrzywdzić…

Zasnęła w moich ramionach. Ja też zasnąłem, sam nie wiem, kiedy.

Następne dni były jak powrót do raju z wygnania. Wziąłem długi, zaległy urlop. Napawaliśmy się sobą, żyliśmy tylko dla siebie, nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Prawie nie wychodziliśmy z domu. Przypominałem sobie jak smakuje jej ciało, chociaż przecież nie zapomniałem tego nawet na moment. Kochaliśmy się przy monotonnym, transowym szumie wiosennego deszczu za oknem, hipnotyzującym i przenoszącym nas do świata nieuchwytnych marzeń sennych, marzeń o elizejskim ogrodzie rozkoszy znanym tylko bogom i nam dwojgu; a ona była moją przewodniczką, ciągle czymś mnie zaskakującą, ciągle wymyślającą dla mnie coś nowego, odsłaniającą kolejne tajemnice tego nieziemskiego przybytku. Nasza miłość miała w sobie coś z niezdrowej fascynacji, wzajemnego opętania i szaleńczej obsesji. Było to uczucie tak ogromne i wszechogarniające, że powoli stawało się całym naszym światem; poza nim nie istniało nic, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie.

Morella była cudowna – tak kochająca, oddana i ciepła, jak nigdy dotąd. W nocy zaś, tak pełna energii i fantazji, że niekiedy jeszcze w południe, po kilku godzinach snu, czułem się wyczerpany. Przez większość czasu wydawała się wesoła i odprężona, lecz niekiedy w jej prześlicznych, onyksowych oczach pojawiał się dziwny niepokój i strach. Milkła wtedy i zamierała z oczyma utkwionymi w odległą pustkę. Czasem też poruszała się niespokojnie przez sen, jakby prześladowały ją koszmary. Sprawiało mi to ból. Chciałem, aby była szczęśliwa i czuła się całkowicie bezpieczna. Pytałem ją o te dziwne nastroje, ale zwykle wtedy odpowiadała:

– To nic takiego. Po prostu się zamyśliłam.

I uśmiechała się promiennie na dowód tego, że jest szczęśliwa. Ale nie mogła mnie zwieść.

– Naprawdę? Przecież widzę, że niekiedy stajesz się dziwnie smutna i niespokojna. Proszę, powiedz mi, o co chodzi. Chciałbym ci pomóc.

– Naprawdę wszystko w porządku, Nick. Nie musisz się martwić.

Przyjmowałem te wyjaśnienia. Co innego mogłem zrobić?

Koniec

Komentarze

Polgardzie, jak dotąd tylko trzymasz w napięciu (obecnie 13,683 kV). Kiedy dowiemy się, kim jest / była Morella? Kiedy i jakim sposobem zamorduje Nicka?
Uwaga na przecinki. Zdarzają się zbędne.

Część piąta już dzisiaj, ale nie oczekuj oczywistych odpowiedzi :). A koniec pewnie jutro.

Nowa Fantastyka