- Opowiadanie: Polgard1 - Wciąż czekam... (część trzecia)

Wciąż czekam... (część trzecia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wciąż czekam... (część trzecia)

Wciąż czekam… Jeszcze nie nadszedł właściwy czas. Pragnę jej. Tak bardzo jej pragnę! Co noc płynę do niej we śnie… Moja miłość pełznie do niej poprzez dzielącą nas przestrzeń. Wiem, że przyjdzie, gdy tylko będzie mogła, ale nie potrafię się już doczekać. Wróci do mnie. Wróci do swojego przeznaczenia. Wróci, gdyż nie może beze mnie żyć. Ale na razie jeszcze muszę czekać…

 

Nie odezwała się ani tamtego dnia, ani następnego, ani przez cały tydzień. Próbowałem się nie przejmować, próbowałem udawać, że nie dzieje się nic złego.

Codzienne chodzenie do pracy stało się dla mnie prawdziwym utrapieniem. Moja praca zawsze wydawała mi się żałośnie przyziemna, a teraz to odczucie spotęgowało się niemiłosiernie. Wydawała mi się całkiem bezsensowna, ludzie zaś ograniczeni i prymitywni, z tymi swoimi małymi, materialistycznymi problemami, z rozmowami o pieniądzach, samochodach i kosiarkach do trawy. Starałem się jak najmniej obcować z ludźmi.

Morella stała się moją obsesją. Obsesyjnie ją kochałem. Obsesyjnie jej pożądałem. Nie przestawałem o niej myśleć ani na sekundę. Przed oczami ciągle miałem jej twarz, śliczne, delikatne rysy, w których kryło się tyle charakteru i siły. Wiele razy wydawało mi się, że widzę ją na ulicy, w sklepie, w autobusie, ale była to tylko moja owładnięta obsesją wyobraźnia.

Po kilkunastu dniach zacząłem jej szukać. Jako że wynajmowała mieszkanie, jej nazwiska nie mogło być w książce telefonicznej. Dla pewności jednak dokładnie to sprawdziłem. Nie było. W tejże książce jednak, odszukałem adresy wszystkich galerii sztuki w Chelsea oraz w przyległych obszarach i zacząłem je kolejno odwiedzać pytając o nią. Zajęło mi to kilka dni. Wraz ze zmniejszaniem się liczby nie wykreślonych adresów na mojej liście, wzrastał mój niepokój. Zacząłem pytać o nowe galerie, które mogły nie być uwzględnione w książce telefonicznej, ale nie dowiedziałem się niczego ciekawego. W końcu stało się to, czego się obawiałem – z listy zniknął ostatni adres, a ja jej nie znalazłem.

Zostało mi ostatnie wyjście – George. Ostatnio nie widywałem się z nim zbyt często, ale teraz musiałem się do niego wybrać.

Zrobiłem to jeszcze tego samego dnia. Przyjął mnie serdecznie, czyniąc wymówki, że tak rzadko go ostatnio odwiedzam. Gdzieś w głębi też ucieszyłem się ze spotkania, ale tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia. Porozmawialiśmy trochę o tym, co się ostatnio działo, powspominaliśmy dawne czasy, aż w końcu postanowiłem przejść do rzeczy.

– George – zacząłem – pamiętasz tę imprezę, którą urządziłeś w ubiegłym roku, w sierpniu czy wrześniu?

– Jasne, że pamiętam – odparł. – No, przynajmniej większość. Świetnie było, nie?

– Fakt, rewelacyjnie. A pamiętasz może dziewczynę, piękną brunetkę w czerwonej sukni, Morellę?

– Morellę? To tak miała na imię? Możesz być pewien, że ją pamiętam. Od razu wpadła ci w oko, co? – zrobił znaczącą minę.

Wzruszyłem bezradnie ramionami i wykrzywiłem twarz w uśmiechu.

– Taak… Pamiętam. Przejąłeś ją na całą imprezę. Ale do czego zmierzasz? – zapytał.

– Właśnie miałem do tego dojść. Znasz może jej adres albo telefon?

– Skąd. Nie widziałem jej od tamtej pory.

„No to koniec. Chyba, że… A co tam. To moja ostatnia szansa."

– Mówiłeś chyba wtedy, że spotykała się z jakimś twoim znajomym z pracy?

George momentalnie spoważniał.

– Taaa… Zupełnie o tym zapomniałem. Ale teraz sobie przypominam. Z Kevinem Caldwellem…

– Możliwe. Może, więc mógłbyś zrobić coś dla starego kumpla i jakoś delikatnie się od niego dowiedzieć…

– Kevin nie żyje.

Jego stwierdzenie było dla mnie takim zaskoczeniem, że nie od razu w pełni je pojąłem. Nie znałem gościa, ale i tak był to szok. Stałem przez chwilę z rozdziawionymi ustami, próbując przetrawić usłyszaną wiadomość.

– Chcesz powiedzieć…?

– Że umarł.

– Umarł? A ile miał lat?

– Trzydzieści dwa.

– Ile!?

– Rozchorował się wtedy, przed samą imprezą. Chyba nawet ci o tym wspominałem.

– Nie pamiętam.

– W każdym razie nie wyszedł już z tego. Zmarł jakiś miesiąc później.

– A co to było?

Pokręcił głową.

– Nie wiem. Lekarze zresztą chyba też nie do końca. Jakiś dziwny wirus czy coś w tym rodzaju.

Zastanawiałem się, czy powinienem czuć się głupio, ale było to o tyle jałowe zajęcie, że po prostu nie czułem się wcale głupio. W końcu nie miałem z tym nic wspólnego. Byłem tylko zaskoczony i przede wszystkim zły, że nie dowiem się niczego o Morelli. Nie chciałem już więcej drążyć tematu, ale po pewnej chwili George powiedział:

– A tej dziewczyny nie było na pogrzebie.

Pamiętam swoją myśl z tamtej chwili: „Po co mi to mówi? Przecież to jest oczywiste z logicznego punktu widzenia, skoro nie widział jej od imprezy"; po zastanowieniu mógłbym dodać: „Tak, zakładając że George był na pogrzebie, a nie ma wiadomości z drugiej ręki" i przede wszystkim: „Ale jakie to ma cholerne znaczenie?". Może myśl była trochę dziwna, ale dla mnie najważniejsze było to, że jak uznałem, niczego się już od niego nie dowiem. Porozmawialiśmy jeszcze trochę na różne tematy i pożegnałem się, obiecując solennie, że odwiedzę go w najbliższym czasie. Prawdę powiedziawszy, nie zwracałem nawet uwagi na to, co mówię. Myślałem tylko o niej i o tym, jak mogę ją odszukać, a co gorsza – nic nie przychodziło mi do głowy.

To był koniec. Teraz mogłem tylko wpaść w rozpacz. I wpadłem. Nie wiedziałem, co robić. Krążyłem jak błędny po okolicy, w której spodziewałem się, że może mieszkać lub pracować. Oczywiście nie przynosiło to żadnego rezultatu. Z wyjątkiem sytuacji koniecznych, nie spotykałem się niemal z ludźmi – przyjaciółmi, znajomymi. Nie było mi to potrzebne. Nie potrzebowałem niczego i nikogo, oprócz niej. A jej nie było…

Byłem pewien, że też nie byłem jej obojętny. Widziałem to w jej oczach. Tamtego dnia, tamtej nocy… A pomimo to bałem się, potwornie się bałem, że już nigdy jej nie zobaczę.

Minął jeden miesiąc, potem drugi i trzeci. Sam nie wiem jak udało mi się je przetrwać.

Pewnego letniego sobotniego wieczoru zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę, chcąc jak najszybciej uciąć rozmowę i zająć się czekającą w lodówce butelką whisky.

– Cześć, Nick! – usłyszałem w słuchawce wesoły głos.

Przez moment myślałem, że odbierze mi mowę, ale zadziwiająco spokojnie udało mi się odpowiedzieć:

– Cześć, Morry. Co słychać?

– Zasadniczo wszystko w porządku, tylko jest trochę nudno. Może spotkalibyśmy się gdzieś na kolacji? Oczywiście, jeśli nie masz innych planów na wieczór.

Pomyślałem o chłodzącej się butelce i z dziką radością odpowiedziałem:

– Zasadniczo nie mam. Absolutnie żadnych.

– Świetnie. A więc o ósmej w Sheratonie.

– Okay.

Błyskawicznie się przebrałem, wskoczyłem do samochodu i pięć po ósmej byłem w restauracji w hotelu Sheraton.

Czekała na mnie przy jednym ze stolików pod oknem. Sprawiała wrażenie ucieszonej moim widokiem i była jeszcze piękniejsza niż ją pamiętałem. Miała na sobie czarną kreację, która komponując się z jej włosami dawała oszałamiający efekt.

– Cześć – powiedziała. – Fajnie, że jesteś.

– Też się cieszę – odrzekłem („Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo, cholernie, niesamowicie, obłąkańczo się cieszę!" – dodałem w myślach). – Witaj.

Podała mi dłoń. Ująłem ją, lecz nachyliłem się i pocałowałem ją w usta. Tak długo na to czekałem! Nie wydawała się zaskoczona i odwzajemniła pocałunek.

Zjedliśmy kolację i spędziliśmy wieczór na rozmowie na różne błahe tematy. Nie wspominałem o moich gorączkowych jej poszukiwaniach. Czy to miało by jakiś sens?

Po wyjściu z restauracji wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do swojego samochodu. Wieczór był ciepły, niebo gwiaździste, a księżyc w pełni. Wiał lekki wietrzyk. Sceneria była niemal filmowo idealna dla dwojga zakochanych. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by popatrzeć na nieboskłon. W tym właśnie momencie przeleciała spadająca gwiazda. Spojrzeliśmy sobie w oczy i pomyśleliśmy chyba o tym samym. Przycisnąłem ją mocno do siebie i zacząłem całować. Staliśmy tak dobrych kilka chwil. Potem pojechaliśmy do mnie. Nie pytałem jej o nic – jak zwykle rozumieliśmy się bez słów.

Kochaliśmy się i było jeszcze wspanialej niż poprzednio. Tym razem przekroczyliśmy granice galaktyki i ulecieliśmy w nieskończoność, a roje gwiazd oświetlały nam drogę swym mlecznym światłem w trakcie naszej podróży kosmiczną autostradą do najdalszych krańców nadziemskiego upojenia.

 

– Wprowadź się do mnie – powiedziałem, gdy leżeliśmy później zmęczeni w łóżku.

Zastanawiała się przez chwilę.

– Dobrze, wprowadzę się – odpowiedziała w końcu z uśmiechem, którego musiałem się domyślać w ciemności.

– Jutro? – zapytałem.

– Jutro.

Z radości zacząłem ją całować. Znowu się kochaliśmy.

Wydawało mi się, że dom drży w posadach.

Obudziłem się bardzo wcześnie rano, wystraszony podświadomie jeszcze zanim zdołałem przekroczyć niewyraźną barierę dzielącą sen od jawy. Ale, nie! Tym razem nie zniknęła. Była przy mnie. Pogłaskałem ją lekko. Zamruczała, przeciągnęła się jak kotka i przytuliła do mnie. Pocałowałem ją delikatnie. Nie otwierając oczu, zaczęła także mnie całować. I jeszcze raz byliśmy razem, zjednoczeni ciałami i duszami. Kochaliśmy się szaleńczo, ekstatycznie.

Potem znowu zasnęła, a ja leżałem, myśląc, jakie życie jest piękne. Postanowiłem pójść do kuchni, aby przynieść coś do picia i w tym momencie zauważyłem na jej ramieniu niewielkie zadrapanie. Spływało z niego kilka kropel krwi. Musiało powstać w trakcie naszego ostatniego miłosnego uniesienia. Wiedziony nagłym odruchem zlizałem krew i wyssałem małą rankę. Podnieciło mnie to w jakiś szczególny sposób. Morella drgnęła lekko, ale się nie obudziła. Krew przestała płynąć, a ja przyniosłem z kuchni, oprócz soku pomarańczowego, także plaster i opatrzyłem jej zadrapanie. Znowu kręciło mi się w głowie z uniesienia, ale czułem też rozpierająca mnie niezwykłą moc, przebiegającą przez wszystkie nerwy, aż do czubków palców. Położyłem się i ponownie zasnąłem

Na dobre wstaliśmy dopiero późnym przedpołudniem. Od razu, gdy się obudziła poczuła plaster na ramieniu. Spojrzała i jej oczy się rozszerzyły.

– Co się stało? – zapytała z nagłym przestrachem.

– Drobiazg – odpowiedziałem. – Musiałaś się zadrapać w czasie naszych igraszek. Opatrzyłem ci rankę.

Nie wspomniałem nic o wysysaniu, nie wiem dlaczego.

– Aha. Dzięki.

Wstałem, podszedłem do okna i wyjrzałem, uchylając lekko zasłony. Nadal było ciepło, chociaż niebo się zachmurzyło. Dla mnie jednak i tak był to najpiękniejszy poranek, a właściwie już prawie południe, w historii świata.

Zjedliśmy wspólnie posiłek, którego nie można było z premedytacją nazwać ani śniadaniem, ani obiadem. Morella jadła niewiele. W trakcie posiłku poruszyłem temat przeprowadzki, mając nadzieję, że to, co powiedziała w nocy nie było z jej strony tylko odruchem chwili, z którego wraz z nadejściem dnia, będzie chciała się wycofać.

– Po śniadaniu moglibyśmy… – zacząłem i zauważyłem jej uniesione ze zdziwienia brwi i lekki uśmieszek.

Roześmiałem się.

– …czy też po tym, jakkolwiek to nazwać, co właśnie w tej chwili jemy – starałem się poprawić – moglibyśmy pojechać po twoje rzeczy…

Spoglądała na mnie przez chwilę nic nie mówiąc.

– Pamiętasz, że miałaś się do mnie przeprowadzić? Chyba się nie rozmyśliłaś?

– Ależ nie. Ale, jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym sama pojechać po swoje rzeczy.

– Przecież sama sobie nie poradzisz. Pomogę ci.

– Nie mam zbyt dużo rzeczy. Poza tym chciałabym jeszcze załatwić parę spraw. Wezmę taksówkę.

Przekonywanie na nic się nie zdało. Uparła się. W końcu dałem za wygraną.

Wezwałem jej taksówkę i godzinę później wyszła. Ale zanim to zrobiła, przyciągnąłem ją do siebie i mocno pocałowałem.

– Kocham cię – powiedziałem; w myślach dodając „Wróć do mnie!".

Spojrzała mi głęboko w oczy, jakby zaglądała do wnętrza mojej duszy. Jej twarz miała, znany mi już, nieodgadniony wyraz.

– Ja też cię kocham – odpowiedziała po krótkim zawahaniu.

Nie musiała tego mówić. Nie oczekiwałem, że to powie. A jednak to powiedziała! Teraz byłem pewien, że mnie nie opuści.

Przyszła późno – zaczęło się już ściemniać. Rzeczywiście miała mało rzeczy, mniej nawet niż się spodziewałem. Powiedziała, że resztę zostawiła u koleżanki.

– A co z twoim mieszkaniem? – zapytałem.

– Od jakiegoś czasu już go nie wynajmuję. Ostatnio mieszkałam właśnie u koleżanki. Rzuciłam też pracę w galerii. Będę musiała znaleźć coś nowego.

 

To był najwspanialszy okres w moim życiu. Moje trzypokojowe, przestronne mieszkanie było jakby dla nas stworzone. I przede wszystkim – my dwoje byliśmy dla siebie stworzeni. W ciągu nocy kochaliśmy się z niezmienną żarliwością i frenetyczną pasją, wciąż na nowo przekraczając granice ludzkiej rozkoszy. A każda noc była pierwsza. Każdej nocy było inaczej. I każdej było cudownie.

Często wychodziliśmy na dach, by obserwować gwiazdy. Często też kochaliśmy się tam, na dachu, pod gwiazdami. Była nienasycona.

Na większość dnia zaś, znikała, wychodząc wcześniej ode mnie, a wracając najczęściej, gdy zaczynał już zapadać zmrok. Za to weekendy spędzaliśmy całe w łóżku, zwykle przy zasuniętych zasłonach, gdyż tak właśnie lubiła. Czasem wybieraliśmy się wieczorem do wykwintnej restauracji lub ekskluzywnego nocnego klubu.

Niekiedy nie wracała na noc i były to dla mnie bardzo ciężkie noce. Zdarzało się też, że znikała na dwa lub trzy dni, a potem wracała kochająca i spragniona mnie tak, jak ja jej. Nauczyłem się nie zadawać pytań. I tak mówiła mi tylko to, co chciała powiedzieć, a ja darzyłem ją bezgranicznym zaufaniem. Miała w sobie coś, co sprawiało, że nie można było jej nie ufać. Gdy spoglądała na mnie swym nieprzeniknionym, a jednocześnie tak niewinnym i pełnym miłości spojrzeniem, moje serce topniało jak kostka lodu wrzucona w gorączkę piekielnych płomieni.

Była taką niezwykłą kobietą. I nie chodzi mi o to, że była niezwykła dla mnie, z powodu uczucia, jakie wobec niej żywiłem. Była naprawdę niezwykła – ze względu na swą żywiołową, nieco nawiedzoną osobowość, wielką wewnętrzną siłę, swój na pozór dziwny sposób bycia i oczywiście, ze względu na tę z niczym nieporównywalną, niemal nieziemską urodę. Niekiedy uświadamiałem sobie, że pomimo naszej niesamowitej bliskości, bardzo mało o niej wiem; że pomimo, iż jest całym moim światem, jest dla mnie ciągle zagadką, a głęboko w studni jej oczu wciąż kryje się ta niepokojąca zmysły tajemnica, której obecność dostrzegłem już przy pierwszym naszym spotkaniu. A przecież jednocześnie była tak spontaniczna, radosna i pełna życia, że człowiek zdawał się porwany jej namiętnością niczym potężnym wodospadem lub tropikalnym tornadem.

W międzyczasie Morella znalazła pracę. Zatrudniła się w pracowni konserwacji zabytków. Nie musiała tego robić. Zarabiałem wystarczająco dla nas obojga i to nie tylko na codzienne potrzeby, ale i na różne zachcianki i szaleństwa. Lecz znałem ją zbyt dobrze, aby próbować od tego odwodzić. Była zbyt niezależna i zbyt energiczna, by nic nie robić i pozostawać na czyimś utrzymaniu. Nie znosiła bezruchu, pozostawania w jednym miejscu. Dlatego, między innymi, ją kochałem.

Prowadziliśmy nawet pewne życie towarzyskie, bywając na różnych przyjęciach i bankietach, aczkolwiek niezbyt często.

Ten cudowny okres trwał prawie pół roku.

Jak ja ją kochałem! Jak niesamowicie ją kochałem!

Koniec

Komentarze

No dobra, rozkreciłeś moja ciekawość; chociaż nie lubię romansów. Wklej teraz trochę dłuższy fragment, żebym się tak nie męczył po kawałeczku.
Dużo jeszcze tego zostało? Bo już przestaje być opowiadaniem, a przechodzi w mikropowieść.

To raczej jest opowiadanie. Nie aż takie długie. A podzieliłem na części, bo w internecie czyta się jednak inaczej niż w wersji papierowej i za długa forma może zniechęcić. Przynajmniej ja tak mam :).

Nowa Fantastyka