- Opowiadanie: rafal18500434 - Rozdział 11 Rebecca

Rozdział 11 Rebecca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rozdział 11 Rebecca

– Jamie dobrze się już czujesz? – Spytał bardzo troskliwie nauczyciel.

– Tak sądzę, gdzie jest Aaron?

– Odleciał…

– Co?! Jak, to?

– Musi spełnić przepowiednie! Uratować wszystkich podobnych do niego, a twój tymczasowy stan nie pomógłby mu w tym.

– To niemożliwe, że mnie zostawił!

– Nie miał innego wyboru. Ja i Yaskel zadecydowaliśmy.

– Jak mogliście?!

– Skoro zostałeś przemieniony przeze mnie, musisz znać podstawowe zasady: od tej pory jestem twoim panem, jeżeli nie wykonasz mojego polecenia, będę mógł cię zabić bez najmniejszych konsekwencji. Rozumiesz?

Ten skinął niepewnie głową.

– Zdecyduj także który żywioł wybierasz.

Jamie całkowicie zapomniał o darze, który spotkał go wraz ze staniem się nieśmiertelnym.

– Bez jakiegokolwiek namysłu wiem, co chcę wybrać, ogień!

– Mądrze, jest to bardzo potężny żywioł, pamiętasz nauki Aarona?

– Również starałem się na nich uważać, tak.

– Gdy ustąpi twój głód będziemy mogli ruszyć do Elm Esaill, by tam spotkać się z naszymi przyjaciółmi.

Olivier wydał się być zasmucony wypowiadając nazwę krainy elfów, jak gdyby skrywał sekret…

– Czy jestem już tak silny i szybki jak ty? – Spytał podekscytowany całą sytuacją Jamie, nagle zapomniawszy o bracie, który go opuścił.

– Nigdy nie będziesz mi dorównywać chyba, że wcześniej zakończę swój żywot. Ale tak, posiadasz już siłę i szybkość wampirów.

– Super!

Nie czekając na pozwolenie swojego pana, Jamie zaczął korzystać z mocy. Biegał w kółko, po czym zdawał się oszaleć, wyrywał twarde drzewa, rzucał oślizgłymi kamieniami. To było trochę dziwny widok: człowiek, który podnosi głazy i ciśnie nimi do przodu!

Nieoczekiwanie przed nim wyłoniła się grupa wieśniaków, składająca się zapewne z całej siedmioosobowej rodziny. Chłopiec stający się co raz bardziej podatny na bodźce od razu wyczuł ich. I wtem coś strzeliło do jego durnego łba. Czuł tętno każdego. Zaczął zachowywać się jak wygłodniały wilk, szukający pożywienia od tygodni. Schylił się do podłoża i czekał na dogodny moment, by się posilić. Zdawało się, iż miał ogromne szczęście, ponieważ jednemu z wędrowców coś niewielkiego stoczyło się w dół po skarpie. Reszta nie zaczekała, tylko poszła dalej. Ten w osamotnieniu schodził, aby odnaleźć swoją własność. To był ten moment! Jamie dłużej nie zwlekając, pospieszył ku swojej pierwszej ludzkiej przekąsce. W zaledwie czterech sekundach już podnosił ofiarę za kark do góry. Ten nie mógł złapać tchu, rzucał się i wierzgał. Chciał krzyczeć, lecz było to niemożliwe do zrealizowania. Niespodziewanie odrzucił go na bok i skoczył zatapiając nowo, co wyrosłe kły. Te polowanie sprawiło ogromne podniecenia, przez które co raz głębiej wbijał zęby. Smak krwi rozszedł się po ustach, wywołując falę rozkoszy. Nie powstrzymał dreszczu, który gwałtownie przebiegł po plecach, uśmiechnął się wilczo. Ssał bardzo mocno, gdyż płyn ustrojowy powoli zaczynał zwalniać tempa. Nieszczęśnik stracił przytomność, a w raz z tym jego serce przestawało bić.

– Co ty robisz? – Krzyknął Olivier odrzucający chłopca od pożywienia.

Ten jeszcze nie ochłonął. Zaczął się rzucać, próbował powalić nauczyciela tylko po to, by uzyskać jedno… Jednakże to był jego stwórca. W zaledwie chwilę rozłożył młodziaka na łopatki.

– Mogłem się spodziewać, że będzie z tobą ciężko, ale do jasnej cholery nie możesz zabijać ludzi przy pożywianiu się nimi. Przez takich jak ty, dowiedzieli się o istnieniu naszej rasy!

– Ale…

– Żadnego ale! Od tej pory, za każdy twój wybryk będziesz karany, rozumiesz? Dopóki nie nauczysz się samokontroli nie dołączymy do Aarona.

 

***

 

 

– Co się stało? – Mówił na wpółprzytomny – jak mogliście mi coś takiego zrobić?! Nie chce opuścić Jamiego, nie teraz kiedy jestem mu tak bardzo potrzebny.

Hybryd czuł się okropnie z tym, co zrobili za niego dotychczasowi opiekunowie młodych lat. Z całych sił pragnął powrócić do brata, który przeżywał teraz najgorsze chwile swojego życia. Nie chciał przeznaczenia, w głębi ducha przeklął siebie za to, co spotkało Jamiego. Przecież on umarł! I to przez kogo? Erila.

– Sprowadziłem na niego zgubę! Yaskel on przeze mnie nie żyje, nie żyje rozumiesz?! Nie mogę tak żyć, mój brat umarł!

– Targają tobą nerwy, tak naprawdę czeka go teraz dużo lepszy los niż zwykłego człowieka, który żyje tak krótko, że nie pozna smaku prawdziwego życia. Ludzie są inni niż magiczne rasy. Ciągle chcą tego, czego nie mają, a gdy już coś osiągną, to nie potrafią docenić. Gdy są młodzi pragną dorosnąć, osiągając już ten wiek żałują, że nie mogą znowu poczuć w kościach młodości. Bogaci, chwalą biedę i na odwrót. Zakochani nie doceniają w żaden sposób miłości, gdy zostanie ona utracona popadają w depresję. Tacy są ludzie. Inni.

Aaron analizował dokładnie każde słowo wypowiedziane z ogromnej, czerwonej, z żółtymi ślepiami paszczy smoka. Racja! Będąc podrostkiem marzył o tym, by stać się dorosłym, mężnym wojownikiem, a teraz? Chciałby znowu mieć tyle lat, co kiedyś. Nie zmagać się z codziennymi trudami. A od pewnego czasu, odkąd dowiedział się o swoim przeznaczeniu, życie chłopca totalnie się zawaliło. Nie mógł polec, zawieść tak ogromnej rzeszy osób. W Erilu nagle wezbrały się łzy. Przypomniał sobie dawniejszy zabawy z Molly, która zdawała się być nienajgorszą matką. A jaka jest prawdziwa?! Czy należy do Geadar, czy jeszcze żyje…? A jeżeli tak czy jest miła? Czy ma rodzeństwo? Tak ogromna ilość pytań i brak odpowiedzi był dołujący, przygnębiający, doprowadzający do rozpaczy. Jamie… biologiczna mama… nie wspominając o ojcu. Czy jest elfem? Człowiekiem? A może… ?

– Aaronie, widzę, że coś cię trapi?

Ten, jakby wybity z toku myślenia zwrócił tępo oczy ku mordzie Yaskela, a gdy dotarło do niego pytanie wzruszył tylko ramionami, po czym znowu powrócił do rozważań.

Zatapiał się w nich, coraz głębiej. Nie chciał, by ktokolwiek teraz zwracał się do niego, by mu przerywano.

Odkąd chłopiec podróżował sam na smoku, ten zdawał się śmigać jak błyskawica. Skrzydłami poruszał coraz szybciej i szybciej, osiągał tak dużą prędkość, że Aaron, musiał schować się za szyją gada, by wiatr nie poprzecinał mu skóry. Tego z kolei doskonale osłaniały ciepłe, twarde, czerwone, piękne łuski, których kolor i blask bezustannie zachwycał chłopca, ilekroć na nie spojrzał. Nie mógł nadziwić się temu, jak były stworzone, wręcz idealne, bo co jest piękne i zapewnia doskonałą ochronę? Nic! Poza pancerzem gada.

 

Nocne niebo zrobiło się bezchmurne. Istniały na nim miliony mocno świecących gwiazd, a najbardziej widoczny, w oddali był księżyc. Hybryda zawsze zastanawiało to, czy ktoś tam mieszka. A jeśli tak to kto? Ludzie, smoki, elfy? A może jakieś inne rasy, o których istnieniu nikt nie ma zielonego pojęcia. Rozmyślający uwinął się obok gada. Jego ciało, jak zwykle było gorące, co nie pozwalało zmarznąć. Zmęczone po całodniowej podróży powieki chłopca, zamknęły się. Dawno nic mu się nie śniło, aż do dzisiejszej nocy…

Dookoła niego w znacznej odległości, jak zwykle znajdowały się mocne, prastare drzewa. Aaron był cały zanurzony w wodzie. Panowała tam wilgotna cisza. Płynął pod nią i o dziwo nie brakowało mu powietrza. W tejże cieczy nie żyła ani jedna ryba, czy inne oddychające skrzelami stworzenie. Jedynie dno usłane było ściętą na dwa centymetry trawą. Widok zdawał się być zachwycający. Daleko nad głową szumiał wodospad, którego fale mocno obijały się o śpiące pod nim głazy. Eril bezustannie ruszał rękoma. Przemieszczał toń i ku jego zdziwieniu ujrzał przed swą ładną twarzą długie, rude włosy, gdzieś daleko, bardzo daleko. Przyśpieszył. Machał coraz szybciej nogami. Owa tajemnicza postać znikła, a on jak gdyby przez potężne zaklęcie został wyrzucony na brzeg. Będąc nagi, ze wstydu próbował rękoma zasłonić swe przyrodzenie. Ale przed kim? Stał jakby przed samym sobą, lecz to nie był on. Aaronowi nie wolno pić krwi, natomiast postaci stojącej przed nim ściekała po wargach.

– Kim jesteś? – Zapytał hybryd.

Ten tajemniczo uśmiechnął się.

– Twoim…

I wyrwany ze snu mocno pociągnął ogromny haust powietrza.

 

 

Po wielotygodniowym locie, Aaron zdołał uporać się z tym, co zrobili jego nauczyciele. Starał się, nie myśleć tak dużo o bracie. Nie wiedział, czy jeszcze go zobaczy, jednak gdyby się to stało, byłby to najlepszy prezent jaki chciałby dostać! Dzięki Yaskelowi znacznie poprawił swe magiczne umiejętności. Nie miał z kim trenować walki wręcz, więc walczył przeciw swemu towarzyszowi. Był to świetny trening przed czekającą go wojną! Wejście do krainy elfów było coraz bliżej. Dotarcie do nich stanowiło kwestię paru dni.

– Aaron wstawaj! – Ironia losu, chłopiec z tymi słowami przypomniał sobie swego ojca – wstawaj! Musimy ruszać.

Bez dalszej, niemiłej pobudki chłopiec przypasał broń, posilił się, osiodłał smoka i wsiadł na niego, po czym ten wzbił się wysoko ponad chmury…

– Przyszła pora na naukę zachowań wśród repilf – elfów.

Chłopiec od dawna wyczekiwał tej jakże przydatnej lekcji, by zostać zaakceptowanym wśród całkowicie obcej mu rasy.

– No! Wreszcie! Ile można czekać?

Uśmiechnęli się do siebie nawzajem.

– Koduj to, co ci mówię. Po pierwsze dopóki nie uzyskasz ich szacunku, o ile w ogóle ci się to uda, musisz odzywać się jako pierwszy. Słowami jet lende. Lecz zanim je wypowiesz należy przyłożyć rękę do serca, po czym złączyć kciuk i mały palec, a wskazującym, środkowym i serdecznym dotknąć środka czoła i wykonać głęboki ukłon. Pamiętaj, stojąc przed ważną osobistością głową możesz nawet dotknąć do ziemi! Byleby nie uznała, że skłon jest za niski. Jeżeli, któryś z nich nie odpowie ci tym samym strzeż się, bo może czyhać z jego strony niebezpieczeństwo. Chcąc przywitać się ze smokiem, po prostu bez żadnych ceregieli mówisz słowo emre. Jeżeli nie usłyszysz odpowiedzi z jego ust nie lękaj się, może po prostu nie uważa cię za godnego, by prowadzić z tobą jakąkolwiek rozmowę, albo jest pogrążony w myślach.

– Przepraszam, że ci przerywam, ale który to jest serdeczny, a który mały…?

– Pokolei. Najpierw masz kciuk, później wskazujący, następnie środkowy, kolejnym zaś jest serdeczny, piątym z kolei mały. Teraz już wiesz?

– O! Dzięki, mam nadzieję, że nie pomylę, żadnego.

– Spróbuj coś takiego zrobić, to każdy elf może uznać to za obrazę. I bez wahania sięgnie po oręż jakim jest magia, miecz czy łuk.

 

 

***

 

 

– Jamie myślę, że już wystarczająco dobrze panujesz nad swoimi pragnieniami, by nie zaatakować elfów. Ich zapach, jest bez porównania. Kuszą samym sobą, swoimi ruchami, mową…

– Czyli jedziemy do Elm Esaill?

– Tak, zdecydowanie tak, możemy już ruszać.

– Olivier, nie chce jechać na koniu, droga na nich zajmie nam za dużo czasu, użyjmy naszej mocy, by dostać się tam w mgnieniu oka.

– Ja mogę doskonale sobie z tym poradzić, ale ty? Czy wytrzymasz tyle czasu bez ludzkiej krwi?

– Dam z siebie wszystko!

– Dobrze więc, ruszajmy, lecz najpierw posilmy się do pełna.

Po niedługim czasie obaj stali za murami miasta silni, wypoczęci, pełni energii, nafaszerowani krwią.

– Będę pierwszy! – Zakrzyknął Jamie, który już wystartował.

Ich szybkość była tak dużo, że człowiek, gołym okiem nie dostrzegłby ich. Olivier zaledwie w ciągu sekundy dogonił swego ucznia, po czym nie wyprzedzał go, biegli równo. W ciągu sześciu godzin przebyli drogę, jaką można przejechać na szybkim rumaku w tydzień! To było niewyobrażalne, lecz z każdą upływającą chwilą Olivier smutniał. Na co Jamie nie zwracał najmniejszej uwagi. Wtem dobiegły ich odgłosy walki i słowa, które doskonale były znane im obu. Były to te najprostsze zaklęcia, których uczył wampir. Z dużej odległości ujrzeli dziewczynę, która walczyła z jednym venatorem. Wyglądała jak bogini wojny! Miała jeden jednoręczny miecz i sztylet. Poruszała nimi z ogromną prędkością, siłą i precyzją. Co jakiś czas wypowiadała zaklęcia, które nie dawały rezultatu. Ubrana była podobnie, jak nauczyciel z uczniem tyle, że ich strój był w kolorze brązu, jej natomiast w czerni, oraz zamiast długich, miała krótkie rękawy. Na ciele widać było odsłonięty, wąski kawałek tali. Na skórze obok pępka widać mały tatuaż. Czerwono czarna róża wiła się sprawiając, że Jamie na widok poruszającego się ciała dziewczyny, spostrzegł, że zaczynał żywić do niej uczucie. Jej biust był duży, a dekolt głęboki. Miało to na celu odciągnięcie uwagi przeciwnika, by ta mogła go zabić? Z pewnością wielu uległo pokusie, aby spojrzeć… Ramiona były podrapanie i zakrwawione, Jamie natychmiast wyczuł zapach jej krwi, lecz znacznie różnił się od ludzkiej. Do szyi na czarnym, krótkim rzemyku miała przywiązany krzyż, symbol, który chłopiec widział pierwszy raz na oczy. Jej krótkie, czarne włosy z długą grzywką przysłaniały mroczne, ciemnobrązowe oczy. Na twarzy kobiety nie widniał teraz uśmiech, lecz strach i przerażenia, a zarazem ogromna nienawiść wobec przeciwnika. Kolor skóry był naturalny, ani ciemny ani jasny. Jamie powoli przesuwał oczy wyżej, by spojrzeć na jej twarz i ujrzał piękną dziewczynę, za którą gotów był umrzeć. W swojej wampirzej szybkości rzucił się do pomocy.

– Rinhuex.

Czerwona fala powietrza nawet w połowie nie dorównywała potędze tej, którą wytwarzał Olivier, a co dopiero Aaron… Oczy chłopca z brązu zmieniły się w ogień!

Dziewczyna wydała się oszołomiona zmianą sytuacji.

– Po czyjej jesteś stronie?! – Wrzasnęła przestraszona.

Te pytanie całkowicie zaskoczyło Jamiego, jak ktoś mógłby pytać po czyjej jest stronie? Bez namysłu rzucił:

– Dobrej!

Po czym wyciągnął dwa sztylety i cisnął je w nogi potwora, a następnie kolejne schowane za pasem chwycił do rąk. Olivier był zaskoczony, jak ten młokos pcha się do walki. Targnął do rąk swoje miecze i ruszył z pomocą. Ta, widząc kolejnego, aż oniemiała. Nie miała zielonego pojęcia, skąd się wzięli, co chcą i dlaczego jej pomagają. Wampir wyskoczył w górę, po czym spadając z łatwością, odciął jedno skrzydło potwora. Ten zawył przeraźliwie. Ból, który został zadany przez Oliviera zdawał nie ruszać monstrum. Wył, jak gdyby został pozbawiony najważniejszej części swojego ciała. Racja! Jak ktoś, kto latał całe życia miałby tego dokonać bez skrzydła? Upadająca część stwora zaczęła drgać, gdy już znajdowała się na ziemi, zapewne uchodziła z niej cząstka venatora. Ten ciągle wyjąc zapomniał o otaczających go wrogach, co wykorzystała owa nieznajoma wbijając miecz prosto w plugawe serce.

– Kim jesteście? Nie zbliżajcie się! Bo was pozabijam!

Pierwszy odezwał się Olivier. Jamie najwyraźniej zawstydził się, gdyż w jednej chwili chował broń, a w drugiej stał za plecami nauczyciela.

– Spokojnie, jesteśmy dobrzy.

– Skąd mam wiedzieć?!

– A czy właśnie tego nie udowodniliśmy?

Speszona kiwnęła głową.

– A ty, co się tak chowasz, co? – Jamie wychylił twarz, gdyby żył na jego twarzy pojawiłyby się rumieńce – takiś kozak był w walce, a teraz to się słowem nie odezwiesz?

Puściła mu oczko i to całkowicie zmieszało chłopca, który w swojej ogromnej szybkości uciekł.

– Jamie, wróć się to tylko mała dziewczyna.

– Coś ty powiedział?

– A do tego zadziorna…

– Odwołaj swoje słowa, albo oberwiesz!

– Ho, ho. Nie wiesz do kogo mówisz! – Powiedział teraz bez przekomarzania i nutą grozy w głosie.

– Ty chyba też nie!

– Dziewczynko, uspokój się, czy ja mam to zrobić?

– Tylko spróbuj…

Niespodziewanie rzuciła się na niego i przydusiła do ziemi. Olivierowi ten moment wydał się dość romantyczny, gdy ta dotykała jego klatki piersiowej swoją.

– Co ty robisz? Puść go! – Krzyknął wracający Jamie.

– Może ciebie też mam powalić?

Z tymi słowami przestała skupiać uwagę na przeciwniku, który w mgnieniu oka zamienił się z nią pozycjami. Chłopiec z całego serca chciał być teraz na miejscu swojego pana.

– Zostaw ją! Musimy dotrzeć do Aarona.

– Racja.

Wampir zszedł z dziewczyny, która zaciekawiła się o kim mowa.

– Jaki Aaron?

– Nie twój interes. – Warknął Olivier.

– To mój brat, którego dotyczy pewna przepowiednia, jest mieszańcem. – Powiedział dumno Jamie.

– Jaka przepowiednia?

– No musi pokonać Geadar.

– Chłopcze dość tego, ruszajmy.

– Idę z wami, też chce ich zabić.

– Nie ma mowy, będziesz nas tylko spowalniać. – Rzekł Olivier.

– Niech idzie. – Zaczął go prosić Jamie.

– Nie!

– Proszę. – Mówiąc to, zrobiła maślane oczka.

– Dobrze chodź, ale jeśli nas spowolnisz, to zostaniesz w tyle, zgubisz się, a my nie będziemy tracić naszego cennego czasu na poszukiwania.

Wszyscy ruszyli, jak się okazało była to półwampirzyca, która miała na imię Rebecca. Tajemnicze imię, dla tajemniczej, zadziornej, wygadanej dziewuchy. Jednakże bardzo wszystkich spowolniała. Na co coraz bardziej złościł się mentor. Opóźniała tylko dotarcie do celu. Poruszała się z szybkością dorównującą Aaronowi, co było potworne dla wampirów. Mogli poruszać się niczym powiew wiatru, a ona? Biegła, jak człowiek.

– Chwila przerwy? – Zaproponował Olivier.

– Oczywiście! – Wyrwała się zdyszana Rebecca.

– Który z twoich rodziców był wampirem?

– Ojciec.

Schyliła głowę w dół i zaczęła przebierać nogami.

– Jaki żywioł wybrałaś?

– Powietrze.

Jej głowa ciągle była pochylona, a nauczyciel słysząc wybór żywiołu, aż uśmiechnął się.

– To tak, jak on.

– Naprawdę? Olivierze też próbujesz uczyć się kontrolować Roeneth?

– Ja już to potrafię.

– Naprawdę?

Dziewczyna zdała się być zachwycona wampirem, co nie spodobało się zazdrosnemu chłopcu.

– A mój brat potrafi kontrolować wodę!

Te słowa tak naprawdę miały mieć inne znaczenie: " Ha, Olivier, i co ty na to? Jestem lepszy!".

Rebecca jednak nie zdawał zwracać na niego uwagi.

– Nauczysz mnie?

– Nie! Zajmuje się teraz moim uczniem, a niedługo zapewne dołączy do niego jego starszy brat, któremu moja wiedza jest bardziej przydatna.

– Rebecca, a nie chcesz być wampirem?

– Oczywiście, że chce!

– Jeżeli chcesz to mogę cię zmienić.

Ta popatrzyła na niego spode łba.

– Jeżeli nie wiesz, u Lohxiw – mieszańców, proces przemiany zachodzi zupełnie inaczej, niż u ludzi. Musimy odżywiać się krwią dopóki nie stanie się ona naszym głównym źródłem pokarmowym.

Jamie, jak na razie wydał się zniechęcony jej postawą, która bez ustanku wpatrywała się w Oliviera, nawet rozmawiając z nim!

Koniec
Nowa Fantastyka