- Opowiadanie: rafal18500434 - Krypta Vylarriona Rozdział 9 - Smocza Potęga

Krypta Vylarriona Rozdział 9 - Smocza Potęga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vylarriona Rozdział 9 - Smocza Potęga

Jak się okazało, Yaskel nie był obrażalskim smokiem. Co nie oznaczało, że można go znieważać do woli. Byłoby to zachowanie godne tych monstrów, które pragną je zniewolić, zhańbić. Gad Przeprosiny przyjął dumnie, z uniesioną głową, niczym książę, nonszalancko. A na znak pojednania dotknął swoją ogromną, z żółtymi ślepiami głową bark Jamiego. Ten oczywiście przestraszył się – przecież mógł go pożreć.

– Nie wytrzymam dłużej, mogę na tobie lecieć? – Zapytał niecierpliwy ekscytacją Aaron.

– Jak ty, to ja też! – Wrzasnął radośnie Jamie.

– Oczywiście, że tak. – Tu zwrócił się do hybryda – lecz uprzedzam, że będą tego ogromne konsekwencje. Nie posiadam siodła, więc twoja skóra zostanie starta do kości. Nie chcesz tego, prawda? Więc poczekamy dopóki nie sprzedasz konia i nie zrobisz mi siodła.

– Siodła dla smoka?

Aaron wybałuszył oczy.

– Nie, nie dla smoka, nikt tutaj nie posiada takiego sprzętu. Kupisz potrzebne materiały i pójdziesz do osób, które to potrafią.

– Ale wtedy wyda się, że mam ciebie.

– Oj tam, oj tam. Nic nie szkodzi.

Yaskel zrobił minę, tak jakby próbował puścić oczko. Nie lęka się, że znów Venatorzy spróbują go dorwać?

– Jesteś pewien?

– Oczywiście, kto mógłby mi zagrozić? – Ryknął dumnie, poważnie.

– No chyba venatorowie, nie? – Wtrącił Jamie.

Ta uwaga została puszczona mimo uszu.

– Erilu musisz jeszcze coś wiedzieć: osoba, która dosiądzie smoka, posiądzie częściowo jego moc. Tak więc zastanów się czy jesteś na to gotów.

– Ja chce! – Krzyknął Jamie.

– Nie mogę się na to zgodzić człowieku. Pochodzę ze starożytnego, królewskiego rodu smoków, posiąść mnie może tylko ktoś, kto jest na to godzien.

– Czyli Aaron jest, tak?

– Eril jest jedyną osobą, która może i powinna posiąść moc. Będzie jej używać do szlachetnych celów.

– Masz rację. – Powiedział z rezygnacją Jamie.

– Może mój brat zechce ciebie młodzieńcze. – Powiedział Yaskel.

– Brat?

– Tak. Jego jajo zostało złożone bardzo dawno temu.

– To jeszcze się nie wykluł?

Yaskel zmrużył oczy i spuścił głowę, po czym na powrót uniósł ją dumnie.

– Nie. Niewiadoma jest przyczyna, każdy wykluwa się niedługo po złożeniu. W całej historii smoków, tylko raz doszło do takiej sytuacji. Bardzo dawno temu. Tysiące lat przed nami.

– Czyli tak naprawdę wcale może się nie wykluć? – Ciągnął Jamie.

– Niestety. Jego piękne srebrne jajo zostało ukryte. Jest nie dostępne dla większości smoków i elfów. O jego położeniu sprawę zdaje sobie zaledwie garstka.

– Dlaczego ukryliście to jajo? – Zapytał zaciekawiony hybryd.

– Trudno mi to wytłumaczyć. To, że mój brat nie chce się wykluć, jest pewnego rodzaju hańbą dla rodu. Nikt nie chciał oglądać dłużej tego jaja, więc ukryto je. To jest, jak z ludźmi. Gdy wasza niewiasta urodzi upośledzone psychicznie czy fizycznie dziecko… Część się go wstydzi, część kocha. Tyle że u nas nikt nie kocha tego jaja.

– Dobrze, dobrze, a co się stało z tamtym jajem?

Yaskel wziął głęboki oddech by ciągnąć opowieść.

– Istnieją na ten temat różne poglądy, opowieści, lecz najprawdopodobniejszą jest to, że jajo zostało rozbite za pomocą magii.

– To straszne! – Krzyknął przerażony tą perspektywą Aaron.

– A jakie są inne historie tamtego jaja? – Spytał Jamie.

Gad przełknął ślinę, po czym zwrócił wzrok prosto na obydwu braci.

– Rodzice owego nieszczęśnika zostali wygnani ze smoczej krainy. Skazano ich na życie w odosobnieniu, rozłące z resztą stada. Gdy byli już daleko za granicą swego królestwa. Skorupka pękła. A z niej wyłonił się pisklak. Wampir, który próbował ukraść wcześniej jajo, został schwytany i uwięziony. Jego zamiarem było zarobienie na młodym gadzie. Obaj mięli spłonąć. Lecz ów krwiopijca wpadł na straszny pomysł. Zawołał dopiero co, wyklutego smoka i poprosił go o uwolnienie z więzów. Ten bez wahania posłuchał i za pomocą magii rozluźnił krępujące wampira więzy. Nieśmiertelny pochwycił pisklaka i zamienił go w wampiro-smoka. Wtem gad ten zaczął rosnąć. Jego rozmiar zwiększał się z każdą sekundą. Groza nastąpiła wśród tych, którzy wygnali jego rodziców. Ów smok, nie dostał imienia, za grzechy, które popełnił. Każdy nazywał go skelah – co oznacza potępiony. Tak więc skleah wpadł w furię i zaczął rzeź. Zabijał i spożywał krew swych ofiar. Mord trwał bardzo długo, dopóki każdy nie został wytępiony, a krew jaką zgromadził ponoć pije do dziś dnia.

Bracia byli w szoku! Smok zabijający inne, pijący krew, będący wampirem!

– Skoro zabił wszystkie to jakim cudem jeszcze istniejecie?

Na twarzy Yaskela dało się widzieć wzruszenie. Łza kręciła mu się w oku, wspominając o tych wszystkich okropnościach.

– Już ci wyjaśniam młody Erilu. Eskorta rodziców skleah składała się z czterech smoków. Co daje nam liczbę sześć. Zostali oni powiadomieni wystarczająco szybko, by skryć się, a następnie uciec. To oni dali początek nowej erze smoków.

Obaj nie mogli w to uwierzyć. Przez jednego chciwego wampira doszło do wytępienia tak ogromnej ilości smoków. Jamiemu co raz mniej podobała się perspektywa bycia nieśmiertelnym. Aaron miał co do tego mieszane uczucia. W końcu sam był jednym z nich, ale w życiu nie zrobiłby czegoś tak okrutnego.

Popołudnie minęło bez żadnych niespodzianek.

Wieczorem Jamie rozpalił ognisko, a Yaskel położył się w cieniu ogromnego dębu. Piękno jego łusek, niezależnie ile razy ujrzał je chłopiec, zawsze będzie zachwycało go. Płomienie rzucające blask na czerwonego smoka, tworzyły cienie. Teraz zdawał się jeszcze bardziej piękną istotą niż, gdy ujrzeli go za pierwszym razem.

– Powalczymy? – Zaproponował Hybryd.

– Oczywiście. – Zgodził się Jamie.

Obaj chwycili za swoje ulubione bronie i ruszyli do małej walki, staczanej trzy razy dziennie. Ich treningi nie wyglądały jak poprzednio. Krótkie, nie widowiskowe, nudne. Teraz było zupełnie inaczej, przeciągały się w długie godziny, zwłaszcza wieczorem. Rankiem i popołudniu nie było aż tyle czasu, więc były skracane. Każdy z braci walczył jak zawodowy żołnierz. Podczas gdy Aaron trenował zwiększanie swojej mocy, Jamie próbował uczyć się rzucania sztyletami. Wychodziło mu to całkiem dobrze, jedynym kłopotem na następny dzień były zakwasy, które utrudniały poruszanie w jakikolwiek sposób dłońmi. Pewnego dnia nadgarstki tak bolały Jamiego, że nie miał siły wziąć do rąk czegoś cięższego niż jego sztylet. Po prostu bezwładnie wysuwało mu się z dłoni, jak gdyby nie miał panowania nad własnym ciałem. Ból był tak okropny, że nie dawał się chłopcu najeść. Niestety Aaron nie mógł go uleczyć, bo wtedy cały trening poszedłby na marne. Mięśnie wróciłyby do stanu przed ćwiczeniami.

Gdy ręce obu braci omdlały z powodu walki postanowili zająć się swoimi sprawami. Aaron oddalił się, by w spokoju medytować, Jamie mimo bólu rąk zaczął miotać swoją bronią w pniak.

 

***

 

 

Yaskel zniżając lot, powiadomił towarzyszy że w oddali widzi miasto. Była to naprawdę dobra wiadomość. W końcu mogli pozbyć się konia i ruszyć w dalszą przygodę, lecąc na czerwonym smoku.

– Leć bardzo wysoko, by nikt cię nie zauważył! – Poprosił Aaron, krzyczał ile sił w piersi.

Ten posłusznie wykonał prośbę.

– Czujesz to? – Spytał Jamie.

– Co? Niedawno myliśmy się przecież? – Odpowiedział Hybryd.

– Zaraz będziemy latać! – Przeżywał Jamie.

– A! No tak, to będzie jeden z najszczęśliwszych dni, gdy wzniesiemy się ponad wszystko.

Starszy brat na samą myśl uśmiechał się od ucha do ucha.

– Nie mogę doczekać się tej chwili. Czujesz to? Będę władać potężniejszą magią.

– O ile smok podzieli się z tobą swoimi zasobami i o ile będziesz na to godzien. – Skarcił go Jamie.

– Miejmy nadzieję. To być może byłoby koniec naszej udręki.

– Nie. Ja wolę to życie niż poprzednie. – Stwierdził Jamie.

– Tak dla mnie również jest lepsze, ale największą obawą jest to, że w każdej chwili możemy zostać zabici. Jamie, pobiegnijmy do miasta. Dawno tego nie robiliśmy, zapewne nie zaszkodzi nam to.

Chłopcy zeszli z rumaka i zaczęli się ścigać. Wynik był z góry przesądzony, lecz Jamie tak łatwo nie poddawał się. Gdy Aaron był już naprawdę daleko ten oszukiwał. Wsiadał na konia, podjeżdżał na tyle blisko, by ten nie zobaczył oszustwa i dalej biegł. I tym sposobem bracia zbliżyli się do Harygeis. Nie było one nawet w połowie tak piękne, jak poprzednie miasto. Wszystko dookoła było obskurne. Wchodząc, nie spotkali się z miłym traktowaniem. Każdy patrzył na nich spode łba. Nikt, ale to nikt za darmo nie chciał udzielić paru wskazówek. Obaj byli przerażeni tym, jak ludzie się tutaj zachowują. Co parę metrów na ulicach dochodziło do bójek, kradzieży.

– Poszukajmy miejsca na sprzedanie konia i zmywajmy się stąd.

– Jamie, zapomniałeś jeszcze o wykonaniu siodła.

– A tak! Zostaniemy to nieco dłużej, hm? – Zrobił skwaszoną minę.

– Niestety. – Aaron zaczerpnął inspiracji i poszedł w jego ślad.

Idący, byli zaczepiani. Nie reagowali na to, gdyż zależało im na czasie.

– Może w tej gospodzie znajdzie się ktoś, kto udzieli nam jakichkolwiek wskazówek?

– No, oby.

Wchodząc do środka Jamiemu serce aż podeszło do gardła. Wszyscy popatrzyli na przybyszów, większość z nich miała przy pasie topór, duże brody i nie ogolone wąsy. U większości widać brzuchy piwne i niemiłe charaktery. Poobijane twarze, blizny, podarte, brudne, śmierdzące łachmany. Ale nie to przeraziło ich najbardziej. W kącie siedziała grupa ludzi, który czysta odzież, dobrej jakości miecze i biała twarz wskazywała na ich nieśmiertelność. Jamie przełknął ślinkę, po czym szturchnął Aarona dając mu znak, by wyszli stamtąd. Jednak ten okazał się na tyle mądry, by nie posłuchać brata. Wampiry gdyby chciały, już dawno zaatakowałyby chłopców, gdyż mieszańca krwi wyczuć można bez problemów.

– Przepraszam pana, gdzie można sprzedać tu konia? – Spytał hybryd karczmarza.

– jedna sztuka srebra jedno pytanie.

Aaron niechętnie wręczył mu żądne pieniądze.

– To gdzie?

– Idź główną ulicą, cały czas prosto, dopóki nie poczujesz zapachu stajni.

– Gdzie można zrobić tu siodło?

Lokaj w swoim geście, nakazał wręczenia kolejnej sumy pieniędzy. Aaron co chwilę odwracał się, widział jak ci otyli i brudni mężczyźni okropnie traktowali kobiety.

– Gdy dojdziesz do stajni, skręć w prawo, a na drugim skrzyżowaniu w lewo.

– Dziękuję.

Nagle Jamie niecierpliwie zaczął ponownie szturchać brata. Jeden z pijaków uderzył tak mocno kobietę, że ta poleciała na drugi drewniany stolnik, lecz nie wydała z siebie żadnego okrzyku boleści. Wstała i zaczęła ocierać skroń z krwi. Wampiry siedzące w kącie poczuły to i natychmiast zbliżyły się do pobitej.

– Zostawcie ją! – Krzyknął Eril do pijaków.

– Ha, ha. Dzieciaku nie wtrącaj się. – Zaśmiali się chórowo.

– Do mnie mówisz dzieciaku. – Wtrącił się Jamie.

– Ty też nie wchodź w paradę…

– Uważaj do kogo mówisz obleśny dziadu! – Krzyknął młodszy brat.

Pijacy jakby na rozkaz wstali i każdy z nich wyciągnął swoją ogromną broń. A dla zwiększenia grozy, jeden z nich rozciął stół na pół.

– Aaron, chyba będzie bitka.

Obaj teatralnie przełknęli ślinę i wymienili skonsternowane spojrzenia.

– Tak, ale kim tu się zająć wampirami czy tymi łajdakami?

– Po kolei…

Bracia chwycili za swoją broń i stanęli przygotowani na atak. Wampiry również czekały, aż całe zajście uspokoi się i będą mogły w spokoju pożywić się. Garstka ludzi niespodziewanie zaczęła biec do chłopców. Ci ku zaskoczeniu wszystkich stali, na ich twarzach nie było widać ani krzty przerażenia. Trochę speszyło to napastników, nie zawahali się jednak i uderzyli w nich swoją potężną bronią. Aaron odparował cios i dźgnął pierwszego. Jamie dopiero zaczynał się rozkręcać. Wziął trzech na bok i bawił się z nimi. Niby próbował zaatakować, a jednak w ostatniej chwili wycofywał się. Po raz pierwszy spotkali się z taką taktyką. Byli całkowicie ogłupieni. W pewnym momencie mieszaniec krwi przestał sobie radzić: przecież to dorośli i postawni mężczyźni. Schwytali go w obydwie ręce i próbowali położyć na stole. W końcu udało im się to. Ten omiotając wzrokiem pomieszczenia szukał jakiegokolwiek ratunku. Jeden z nich wziął zamach i chciał przeciąć chłopca toporem w pół. Hybryd był całkowicie w szoku. Jamie nie mógł mu pomóc, gdyż tamci zapędzili go w róg.

– Tak się ze mną nie pogrywa, rozumiecie? Rinhuex.

Wszyscy zostali odrzuceni pod ścianę zapitej tawerny. Aaron był w pewnym stopniu niepoczytalny. Przecież chcieli go rozciąć. Chwycił broń i ruszył na pomoc bratu. Pijacy widząc, jak ich towarzysze piwa zostali pozbawieni przytomności, zaczęli pośpiesznie wycofywać się do wyjścia. Aaron nie pozwolił im na to bez żadnych konsekwencji. Próbowali pozbawić życia Jamiego, Aarona i pobili niewinną kobietę.

– Rinhuex.

Moc zaklęcia wyrzuciła ich na ulicę rozwalając przy tym drzwi.

– Raphael jeszcze wampiry.

Przed wejściem do każdego miasta, bracia mięli używać nieprawdziwych imion, widać Jamie to zapamiętał. Tamtych jednak już nie było, a ranna kobieta leżała na ziemi, biała, pozbawiona życiodajnej krwi.

– Gabriel zmywajmy się stąd.

Obaj wsiedli na jednego rumaka uwiązanego obok gospody i ruszyli wskazaną drogą, galopem. Musieli jak najszybciej wynieść się z tego pozbawionego jakichkolwiek praw miasta. Bez długiego targowania się, sprzedali rumaka za połowę jego wartości, po czym biegiem ruszyli, by wyrobić siodło dla smoka! Osoba zajmująca się tym była w szoku, gdy Aaron powiedział jakich rozmiarów miało być.

– Zajmie mi to cztery dni.

– Co?!

Obaj wybałuszyli oczy.

– Dam panu dwa razy tyle jeśli będzie wykonane do rana. Może pan nająć do pomocy nawet szcześcioro ludzi czy pięćdziesięciu. Robiąc je przez cały czas, bez odpoczynku na pewno zdążycie.

– Obiecuję, że postaram się ze wszelkich sił. Ale nadal nie powiedziałeś po co wam tego rozmiaru siodło. Smoka będzie ujarzmiać, czy co?

Obaj wybuchli nieposkromionym śmiechem.

– Zgadł pan.

– Rozumiem, że nie uronicie rąbka tajemnicy?

– Ale pan zgadł.

Ten przeanalizował swoje wcześniejsze słowa, po czym szeroko otworzył piwne oczy.

– Macie smoka?!

Te zachowanie wydało się nazbyt podejrzane chłopcom.

– Żartujemy przecież, co nie Jamie?

– Jest to nam potrzebne do celów, których zdradzić nie możemy, gdyż ktoś rządzący mógłby nas skrócić o głowę, rozumie pan, tajna misja… – Powiedział tajemniczo Jamie, któremu kłamanie przychodziło z łatwością.

 

Bracia z samego rana żwawo pobiegli, by sprawdzić czy ich małe marzenie jest już gotowe.

– Udało się? – Zapytał podekscytowany Aaron odgarniając ciemne włosy z czoła, które nieznacznie zwiększyły swą długość.

Całkowicie zmarnowany gospodarz wyszedł do nich ledwo ruszając rękoma.

– Robiliśmy bez ustanku, nie spałem, nie jadłem zapłać i bierz.

– Ale ono jest ogromne! Jak je weźmiemy? – Spytał Jamie

– Będziecie musieli je nieść.

Aaron wręczył mu jak najbardziej należną zapłatę, po czym z bratem zabrali się do przeniesienia siodła za miasto… Ciągnąc je, ludzie dziwnie się na nich patrzyli. Niektórzy przyszli z pomocą inni tylko pytali po co im coś takiego. Ci udawali, że nie słyszą pytań, chyba, że ktoś proponował pomoc. Tak z pomocą trójki ludzi, zostało ono wyniesione za bramy miasta.

– Ogromnie dziękujemy.

– Cała przyjemność po naszej stronie, ale po co wam to?

– Zaraz zobaczysz.

– Ethil Nath Yaskelo Eoon. – Krzyknął co tchu w piersiach Eril.

Po paru sekundach nad ich głowami ujrzeli coś, co przypominało ogromnego ptaka, który z każdą sekundą robił się co raz większy i większy.

– Co to leci? – Pytali przerażeni.

Bracia tylko się z nich śmiali.

– Jestem Erilu, widzę, że siodło jest już gotowe.

Tamci widząc gadającego smoka zaczęli uciekać.

– Dokąd biegniecie? Boicie się takiego małego smoczka? – Pytał Jamie.

– Że ty się mnie nie boisz, człowieku? – I dla grozy dmuchnął w czuprynę chłopca – szybko! Przypinajcie i lecimy. Nie mamy czasu do stracenia.

Ci zabrali się do tej czynności, która wbrew pozorom nie okazała się łatwa.

– Pośpieszcie się, zaraz przybiegnie pół miasta, żeby mnie zobaczyć.

– Jeszcze tylko ostatnie poprawki. – Mówił Aaron, dopinając uprząż – gotowe. Możemy już wsiadać.

– To pośpieszcie się, tłum biegnie w naszym kierunku. Czuję wampira…

Bracia z grozą obejrzeli się. I też to zobaczyli, nie był to jeden wampir lecz cała, potężna, niczym nieokrzesana sfora.

– Nie mamy szans! – Krzyknął Jamie.

– Już tu są.

Chłopcy wsiedli na gada, który z ogromnym trudem próbował odbić swoje potężne łapy od podłoża.

– Lecimy! – Krzyczał Aaron.

– Erilu, czy jesteś gotów, abym przekazał ci smoczą potęgę? – Ten początkowo zawahał się, po czym potwierdził wolę przyjęcia tego daru – w ciągu najbliższych dni zostaniesz obdarowany. Jest tego jeden ogromny minus, o którym musisz wiedzieć. Gdy zostanę ranny, ty odczujesz mój ból. Działa to w obydwie strony. Jednak wzrośnie twoja siła, szybkość, odporność i magiczna moc.

– Dziękuje. – Tylko tyle wzruszony chłopiec zdołał powiedzieć.

 

 

***

 

 

Dzisiejszego ranka minął piąty dzień od wyruszenia z Harygeis. Yaskel poinformował wszystkich, że przyszła pora na oddanie Aaronowi części siebie. To ogromny zaszczyt, o którym żaden z braci nie miał zielonego pojęcia.

– Wsiadajcie, pora lecieć.

– Kiedy obdarzysz mnie smoczą potęgą?

– Myślę, że najodpowiedniejszą porą będzie samo południe.

Latanie sprawiało chłopcom ogromną przyjemność. Za każdym razem, wsiadając oboje czuli motylki w brzuchu. Jednak po chwili każdy przyzwyczajał się do innej wysokości. Oboje nie lubili pikowania, a zarazem sprawiało im to największą frajdę i przysparzało mnóstwo strachu. Yaskel uwielbiał się popisywać lataniem. Będąc bardzo wysoko, zlatywał w dół, jednocześnie obracając się przy tym. Powodowało to zamrażanie krwi ze strachu. Nigdy nie wiadomo czy siodło się nie poluzuję i któryś z nich nie wyleci, łamiąc kark. Będąc już wysoko gad, po raz kolejny nie mógł oprzeć się popisom. Jamie wiedząc co zamierza przycisnął się z całych sił do brata oraz zacisnął uścisk nogami. Wszystko po to, aby bezpiecznie skończyły się zachcianki smoka.

Lecąc z ogromną prędkością, runął w dół, składając skrzydła i wirując jak śruba. Powietrze smagało braci niczym bat. Zimny wicher skręcał powietrze w bicze i uderzał po twarzy. Jednak nie powodowało to obrażeń, jedynie zaczerwienienia. Będąc blisko ziemi Yaskel zaczął wyrównywać lotu, by nie zderzyć się nią.

– Jeszcze raz taki numer gadzino, a pogadamy inaczej! – Wywrzeszczał Jamie.

On tylko zaczął wydawać z siebie dźwięk przypominający chichot.

– Człowieku, ja zjadam stu naraz takich, jak ty.

W pewnym momencie smokowi wyszły oczu na wierzch: ujrzał pędzące stado saren. Nie mógł przecież opuścić takiego smacznego posiłku! Było z nich więcej mięsa i mniej kości niż z ludzi, więc zwierzęta były ulubionym przysmakiem smoków. Ludźmi odżywiały się tylko, gdy musiały bądź w czasie walk.

– Pozwólcie, że teraz będziecie biec, dopóki nie skosztuję tych pysznych…

Wysadzając braci, niecierpliwie wzbił się w powietrze ciągle przyśpieszając lotu.

– Jamie, ścigamy się?

Oczy Aarona zabłysły, gdy ten kiwnął głową na znak zgody. Yaskel dolatując już do upatrzonych wcześniej zwierząt, wylądował na ziemi, bowiem chciał się trochę z nimi podroczyć. Tamte niczego nieświadome pasły się w wysokiej, bujnej trawie. Gad zaczął się skradać, niczym kot. Od głowy do grzbietu przeszedł go dreszcz emocji. Wywijał delikatnie ogonem, co świadczyło, że jest bardzo podniecony polowaniem. Powoli zakradał się, skrzydła zwinął, by nie utrudniały poruszania się w gęstwinie. Nie wytrzymał napięcia, zaczął niezdarnie biec, spłaszając wszystko dookoła – gdyby Jamie to widział, zapewne zacząłby śmiać się w głos, nie jeden lecz kilka dni. Ale Yaskel nie mógł przecież pozwolić na ucieczkę swojej przekąski. Jednym machnięciem skrzydeł wzbił się w powietrze, szybko doganiając żywe, biegające mięso. Pierwszą z nich przygniótł do ziemi swoim ogromnym ciężarem i czekał aż przestanie bić w niej tętno. Po czym ponownie rozłożył swoje piękne skrzydła i wzleciał. Sarny nie miały pojęcia, co robić. Całkowicie spanikowały, co ułatwiało zadanie. Doganiając kolejną, chwycił ją w szpony i uniósł się w górę. Biedaczka zaczęła ryczeć i wierzgać kopytami. Po chwili leżała już martwa na ziemi.

– Jeszcze jedną i będę miał syty żołądek przez parę dni.

Yaskel rozejrzał się dookoła swoją wielką głową, z osadzonymi w niej ogromnymi żółtymi ślepiami. Dostrzegł ostatnie dwie jeszcze żywe zwierzęta, które biegły jak oszalałe. Najszybszym sposobem dostania się blisko ziemi było pikowanie, które zresztą kochał. Nie czekając schował skrzydła i zanurkował w powietrzu. Trwało to zaledwie moment i trzymał w swoich szponach ostatnią z zaplanowanych zdobyczy. Rozpaczliwie próbowała wyrwać się z uścisku smoka, co było wręcz niewykonalne. Ten wylądował z jeszcze żywą sarną, która była ranna w brzuch, przez pazury gada, przez co nie mogła się bronić. Gad zbliżył głowę, przypatrzył morderczo, po czym człapnął całą do paszczy. Tak też stało się z innymi. W pełni zapełnionym brzuchem, dumny z udanego polowania, odnalazł cieszących się biegiem braci.

– Widzę, że udało się polowanie. – Krzyknął Jamie, widząc umazane od krwi ciało bestii.

– Możemy lecieć?

Wylądowawszy przed nimi kucnął tak, aby mogli wejść.

– Erilu spójrz, jak słońce jest już wysoko na bezchmurnym niebie.

Ten odruchowo wzniósł wzrok i to co zobaczył sprawiło, że serce podeszło mu do krtani. Wskazywało na południe. Ta chwila była długo wyczekiwana przez wszystkich i teraz nareszcie dobijała jej godzina.

– Wyrównam lot, będę starać się lecieć spokojnie. Musisz być bardzo skupiony, poczuć bicie mojego serca, mój oddech, zjednać się z nim, spróbować jak gdyby wejść we mnie, stać się jednym ciałem z dwoma umysłami.

Aaron nie czekając na dalsze instrukcje skupił się. Usiłował wykonać wszystkie czynności zalecone przez smoka. Przyszło mu to z łatwością, to jak z magią…

– Wybrańcu jesteś gotów?

Ten dumnie skinął głową. Yaskel przymknął ciężkimi powiekami oczy. Równomiernie poruszał skrzydłami. Czuł, że jest wśród swoich, bez żadnego lęku, obaw. Wyciszył się. Przyszedł moment na wręczenie chłopcu smoczej potęgi.

– Val Ecarog Risl Keloh. – Wypowiedział te słowa dostojnie, z każdą literką podnosił swój potężny głos. W pewnym momencie stał się tak głośny, że mógłby zagłuszyć całe miasto.

– Niczego nie czuję… – Stwierdził Aaron.

– Dziwne, te słowa były mi wpajane od małego. Nie rozumiem dlaczego nie podziałało. Jak to możliwe?! – Zagrzmiał przytłoczony.

– Spokojnie, dolecimy do krainy elfów i na pewno wszystko się wyjaśni. – Zaczął pocieszać ich Jamie.

– Val Ecarog Risl Keloh. – Tym razem słowa nie były jak u szlachcica wygłaszającego przemowę, chwalącego się swoimi czynami. Brzmiały raczej jak u osoby, która rozpaczliwie szuka pomocy.

– To jeszcze nie ten moment… – Usłyszał Aaron w głowie.

– Ktoś cos mówił? – Towarzysze popatrzyli na niego z głupawą miną – najwyraźniej przesłyszało mi się…

– Przepraszam Erilu, nie wiem jak to możliwe, całkowicie nie pojmuje tej sytuacji. – Zaczął smok.

– Mam przeczucie, że w twojej krainie wszystko nam się wyjaśni.

– Moja kraina… Pewnie nie wiecie nawet jak się nazywa?

– No, kraina elfów, nie? – Strzelił głupawo Jamie.

– Nosi nazwę Elm Esaill i tak proszę od dziś ją nazywać.

– Jak nie zapomnę. – Stwierdził Jamie.

– To lepiej nie zapomnij, chyba, że… lubisz pikowanie, co?

– Nie, nie. Postaram się zapamiętać. – Obiecał młodziak.

– Gdy dotrzemy do Elm Esaill nauczysz nas zachowania tamtejszej ludności?

– Z przyjemnością, wręcz to konieczne, by wśród elfów zachowywać ich maniery.

Koniec
Nowa Fantastyka