- Opowiadanie: Inanka - Inwazja

Inwazja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inwazja

Konrad był młodym, ambitnym człowiekiem i z ogromną powagą traktował swoją pierwszą pracę w Dziale Ochrony Bazy. O takim zajęciu marzył całe życie – być w centrum, gdy zacznie się dziać coś niebezpiecznego, podejmować kluczowe dla ludzkości decyzje – czuł, że jest do tego stworzony. I choć na razie całe dnie mijały mu na bezowocnym wypatrywaniu na dostępnym sprzęcie jakichkolwiek oznak zagrożenia, nie tracił nadziei, że już wkrótce będzie się mógł wykazać, co zaowocuje awansem i przeniesieniem z tej zapomnianej przez wszystkich i piekielnie nudnej bazy na którąś z ciekawszych planet.

Ten dzień zaczął się tak samo jak inne – jednak leniwą atmosferę środowego popołudnia przerwał dziwny, metaliczny odgłos, który szybko przeszedł w rzężenie. Konrad poderwał się na równe nogi.

– Słyszałeś to? – spytał dzielącego z nim pomieszczenie strażnika.

– A, tak – strażnik próbował dobudzić się z zasłużonej drzemki. – To drukarka. Ale nie radzę jej używać, ma kiepską dokładność i nie wiadomo jak tam u niej z tonerem…

Konrad niecierpliwie rzucił się we wskazywaną przez niego stronę. Okazało się, że drukarka wypluła pustą kartkę.

-Mówiłem, toner się skończył – zauważył z zadowoleniem strażnik.

– Ale jak się teraz dowiemy, co to była za wiadomość? Przecież to drukarka podpięta pod sondy graniczne!

– Ano tak, ale to pewnie nic groźnego. Czasem, jak jakiś meteoryt koło nich przeleci, to wysyłają na ten temat szczegółowy raport, marnowanie papieru, nic więcej.

-Ale musimy to sprawdzić, tego wymagają procedury! – przekonywał z rozpaczą Konrad.

-Ale przecież nic tu nie widać – strażnik puknął palcem w widoczne na ekranie przed jego oczami miniaturki obrazów z kamer umieszczonych na sondach. Konrad szybko je policzył.

– Widzę dziewięć, a w skrypcie dotyczącym procedur awaryjnych była mowa o dziesięciu – zauważył.

Strażnik westchnął, jakby nieco zniecierpliwiony.

– Dziesięć ciężko było zmieścić sensownie na ekranie. Ale proszę, oto i dziesiąta – szybko zmienił parametry wyświetlania, po czym zakłopotany podrapał się po głowie na widok komunikatu o błędzie.

– No tak, coś się musiało przepalić. Dawno jej nie sprawdzaliśmy… Ale jak by się coś działo, to na pewno by przyszedł raport – zapewnił.

– Ale właśnie przyszedł! – chłopak starał się zachować spokój. – Tyle, że nie możemy go odczytać!!!

– Taaak… jeśli tak na to spojrzeć… – jego rozmówca wyglądał na zaskoczonego takim postawieniem sprawy.

– Czy te wiadomości są jeszcze gdzieś przechowywane?

– Powinny być na serwerze, ale żeby się na niego dostać trzeba by mieć zgodę Gubernatora…

Konrad bez zwłoki opuścił pokój i skierował się w stronę Centrum Dowodzenia.

– Potrzebuję natychmiastowego dostępu do serwera, na którym przechowywana jest historia informacji przesłanych z sond!- oświadczył zdecydowanie.

Sekretarka zmierzyła go nieprzyjaznym wzrokiem.

– Na serwerze tym znajdują się dane poufne, tak więc zgodę na dostęp do niego musi wydać sam Gubernator – wyrecytowała powoli i nie mniej stanowczo.

– Rozumiem, to poproszę o spotkanie z Gubernatorem. Sprawa ma charakter niecierpiący zwłoki.

– Pan Gubernator jest zajęty i nie można wejść tu tak sobie i zażądać spotkania z nim. Trzeba się najpierw umówić.

– Ale chodzi o sprawę bezpieczeństwa bazy! Liczy się każda minuta!

Sekretarka rzuciła mu w odpowiedzi chytre spojrzenie.

– W takim razie należy wypełnić formularz z prośbą o wyznaczenie spotkania, w czterech egzemplarzach i z pana zdjęciami paszportowymi – to mówiąc, triumfalnie wyciągnęła w jego stronę plik druków.

Konrad poczuł, jakby coś mu się w środku zagotowało.

– Zdjęciami? Przecież żyjemy w XXIII wieku! Nie wystarczy wypełnienie formularza w sieci?

– Takie podanie w sieci to proszę pana potrafi podrobić nawet moja 7-letnia córka! A pisać ręcznie jeszcze nie potrafi! Poza tym ten przepis został ustalony tuż po założeniu tej bazy i skoro sprawdza się przez tyle lat, nie ma widocznie powodu, żeby go zmieniać.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, niczym dwójka gladiatorów przed zadaniem pierwszego ciosu. W końcu chłopak, ulegając presji czasu, skapitulował i zabrał się za pośpieszne wypełnianie formularzy.

– Zdjęcia zaraz przyniosę! – zawołał, rzucając wypełnione druki na biurko sekretarki.

– Na pana miejscu bym to zrobiła – mruknęła groźnie.

O punkt wywoływania zdjęć postanowił zapytać portiera, beztrosko opierającego łokcie o biurko na holu i nucącego coś pod nosem.

– Wszystko jest w najlepszym porządku! – oświadczył ten trochę niewyraźnie na widok interesanta, usiłując w pośpiechu schować coś pod biurko.

– Mam nadzieję, ale to się jeszcze okaże – odpowiedział w zamyśleniu Konrad. – Ale właściwie to chciałem spytać, gdzie można tu od ręki wywołać zdjęcia do podania.

Portier podrapał się po głowie, co zaowocowało całkowitym nieładem na jego i tak już potarganej czuprynie.

– Na drugim poziomie, jest tam Express-Fotograf – oświadczył po intensywnym namyśle. – Ale jeśli to ma być podanie do Gubernatora, to sugeruję się nie trudzić.

– Ale jak to? Dlaczego? – spytał zbity z tropu chłopak.

– Jeszcze nie widziałem, żeby się komuś udało z nim spotkać – poinformował konfidencjonalnym tonem jego rozmówca, kładąc palec na (po chwilowych poszukiwaniach) ustach.

– Ale to pilna sprawa! Związana z bezpieczeństwem bazy!

– Może i tak, ale trudno spotkać się z kimś, kogo nie ma.

– Jak to… a gdzie jest?

Portier rozłożył szeroko ręce.

– Pięć lat tu pracuję i na oczy go nie widziałem. Nie żebym się dziwił, co by tu miał do roboty – zachichotał radośnie.

– To jak ja mam się dostać do serwera?! – spytał Konrad, u progu rozpaczy.

– A, to o to ta cała awantura? Ależ proszę – mężczyzna niezdarnym ruchem otworzył szafkę i wręczył klucz oszołomionemu Konradowi. – Trzeci poziom, pokój 326. Zaraz znajdę hasło do serwera w zeszycie… albo wiesz pan, co, weź pan cały zeszyt – oświadczył, wciskając zaskoczonemu chłopakowi sporych rozmiarów notatnik. – Tylko proszę ostrożnie, bo podobno są tam ważne informacje! – zastrzegł, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

– Ale….– Konrad zestresowany otarł pot z czoła. – Każdy tam może tak sobie po prostu wejść?

– Oczywiście, że nie! – oburzył się portier. – Po to pilnuję klucza!

Konrad, trochę ogłupiały, postanowił na razie nie wnikać w tę sprawę. Czym prędzej ruszył w stronę właściwego pokoju, a po dotarciu na miejsce drążącymi rękoma włożył klucz do zamka. Jego obawy jednak się nie potwierdziły – klucz pasował. Z ulgą pchnął więc drzwi i wszedł do serwerowni.

*

Zaparkowany na orbicie statek najeźdźców stanowił przerażający widok. Jego obwiedziona ochronnymi warstwami rdzawo-pomarańczowa obudowa przypominała pancerz śmiercionośnego skorpiona, a działo skierowane w stronę planety przywodziło na myśl kolec z jadem. Karantuły w złowrogim milczeniu patrzyły w ekran i czekały na odpowiedź.

*

Wiadomość, do której udało się w końcu młodemu człowiekowi dotrzeć, brzmiała:

„Mieszkańcy Planety!

Niniejszym zostało postanowione, iż bez zwłoki zostaniecie poddani najazdowi. Opór jest bezcelowy, jedyne, co możecie utargować, to wielkość strat – jeśli poddacie się natychmiast, istnieje szansa, że przeżyjecie. Na odpowiedź macie ziemską godzinę (1639,781 Җ) . Czas start.”

Konrad, pochylony nad komputerem, usłyszał nagle zgrzyt przekręcanego w

drzwiach klucza, a następnie szybkie kroki. Czym prędzej rzucił się w stronę wyjścia, ale na próżno – ktoś zamknął go od zewnątrz, wykorzystując fakt, że klucz cały czas tkwił w zamku. Chłopak zaczął łomotać do drzwi, ale nie na wiele się to zdało; korytarz, w którym znajdowała się serwerownia, był bowiem rzadko uczęszczany. Młody specjalista od spraw ochrony bazy złapał się za głowę i szorując plecami o ścianę osunął na podłogę. Dlaczego wszystko szło jak po grudzie? Czyżby najeźdźcy mieli w bazie sojuszników? Czyżby zagłada była nieunikniona?

*

Tymczasem na orbicie Karantuł Naczelny ruszył niespokojnie czułkami. Nie tego się spodziewał.

– Powinni już nas błagać o litość i lać wodę z oczu. Wysłać ponowne ostrzeżenie.

– Ostrzeżenie nie przechodzi, mają zapchane pasmo – wyjaśnił TelegraKarantuł.

– Przecież to zakazane! Zawsze musi być zostawiony margines na częstotliwości awaryjnej!

– Obawiam się, że mamy tu do czynienia z ewidentnym lekce sobie ważeniem obowiązujących przepisów. Niestety ewentualny donos nie zostanie sprawdzony w satysfakcjonującym nas przedziale czasowym. Sugeruję dać im jeszcze 15 ziemskich minut, na pewno gorączkowo ustalają warunki kapitulacji, a badania dowodzą, że kapitulacja zawsze jest korzystniejsza niż atak, bo mniej jest potem do naprawiania!

Przywódca w roztargnieniu przyłożył szczypce do ostrzarki.

– Niech będzie, poczekajmy – zgodził się.

*

W Dziale Stosunków Międzyplanetarnych panowało niecodziennego poruszenie.

– Udało mi się dopaść dziesięć hitów z Oriona, każdy to ponad doba rozrywki! Idą na częstotliwości awaryjnej, rzec jasna, ma najszybszy transfer – tłumaczył podekscytowany Asystent Naczelnego Ambasadora, oderwawszy się na chwilę od oglądania w sieci opisów wyżej wspomnianych dzieł.

Jego rozmówca, Szef ds. Bezpieczeństwa Sieci, który wpadł tam na rutynową kontrolę, zmierzył go w zamyśleniu wzrokiem, po czym, po chwilowym wahaniu, powiedział:

– Dorzuć mnie do listy odbiorców, jak się zmieszczę.

– Przed chwilą dodałem cały dział księgowości, ale jak zwolni się miejsce, dołączę też i ciebie, nie ma problemu.

*

Czekali nie tylko najeźdźcy, również Konrad, drżąc z zimna w mocno klimatyzowanej serwerowni, niecierpliwie wpatrywał się w monitor. Wysłał wiadomość do swojego współpracownika, który jednak nie odpowiadał, może znowu drzemał, albo co gorsza postanowił urwać się wcześniej z pracy (co zdarzało się mniej więcej co drugi dzień, z reguły w ten, w który udało mu się nie spóźnić). Kopia wiadomości poszła także do Działu Stosunków Międzyplanetarnych, ale i stamtąd z jakiegoś powodu na razie nie nadchodziła odpowiedź. Konrad miał nadzieję, że zapomniano o nim po prostu w ferworze przygotowań do inwazji i że mimo wszystko lada moment ktoś się pojawi.

*

Karantuł Naczelny miał coraz groźniejszą minę, a stopień naostrzenia jego szczypiec pozwoliłby na rozdzielenie ludzkiego włosa na czworo. Z każdą minutą liczba uzyskanych dzięki podbiciu planety niewolników, którą miał zamiar pozostawić przy życiu, malała.

– Sugeruję próbę wykonania połączenia telefonicznego – odezwał się nieśmiało TelegraKarantuł. – Istnieje ułamek szansy, iż ich procedury wymagają konsultacji słownej.

– Wykonać.

Natychmiast podłączono translator i wybrano łatwo dostępny numer do przywódcy planety.

– Biuro Gubernatora, słucham?

– Żądamy natychmiastowego połączenia z przywódcą planety!

– Pan Gubernator jest zajęty! – odwarknęła sekretarka, zawrócona do telefonu od drzwi, akurat bowiem kończyła pracę.

– To kwestia życia i śmierci – wysyczał złowrogo TelegraKarantuł, co translator przetłumaczył jako groźny basowy pomruk.

– Żeby się umówić, trzeba wypełnić formularz w czterech egzemplarzach i dołączyć zdjęcia, druki do odebrania na miejscu.

– Jeśli nie można bezpośrednio z Gubernatorem, to życzymy sobie być połączeni z kolejną w hierarchii jednostką decyzyjną! – najeźdźca postanowił wykazać trochę dobrej woli.

– Panie, co pan, nieprzytomny? Przecież już po godzinach pracy. Zadzwoni pan jutro! – odparła i rzuciła słuchawką.

– Słońce jeszcze wysoko, a oni już po pracy, co za obrzydliwy brak dyscypliny – zauważył jeden z Karantułów. – Będą z nich kiepscy niewolnicy.

– Właściwie to dużo mają tych surowców? – zapytał po chwili niezręcznego milczenia przywódca.

– Nie jakoś oszołamiająco.

– I ten brak organizacji, strach pomyśleć, w jakim stanie jest sama baza – dorzucił pomocnie TelegraKarantuł. – Mogłaby wymagać większych nakładów, niż zakładaliśmy.

Obecne w pomieszczeniu Karantuły zasyczały w panice. Trudno było wyobrazić sobie coś gorszego niż poprawki w tak skrupulatnie przygotowanym planie.

– Zarządzam zmianę celu ataku. Jaki był plan awaryjny?

Komputer posłusznie wyświetlił przygotowaną wcześniej symulację.

– Rzeczywiście, wygląda na znacznie bardziej sensowne. Kto ośmielił się wprowadzić nas w błąd odnośnie poprzedniej lokalizacji? – zagrzmiał groźnie Karantuł Naczelny.

Główny Strateg nieśmiało podniósł odnóże i strachliwie przycisnął do głowy czułki.

– Zostajesz ze skutkiem natychmiastowym zdegradowany do stopnia sprzątacza najniższego szczebla! I ciesz się, że jestem tak wspaniałomyślny!

– Cieszę się niezmiernie i dziękuję za niezasłużoną wyrozumiałość – zapewnił zdegradowany i oddalił się czym prędzej, ponuro ciągnąc za sobą ogon.

– Dokonać standardowej procedury wygłuszającej!

Zgodnie z rozkazem ze statku wypuszczono laserową wiązkę. Znajdująca się najbliżej statku sonda, nim stanęła w płomieniach, zdążyła wysłać niezwykle silny sygnał do serwera, który w efekcie, ku konsternacji wciąż wpatrującego się w ekran Konrada, zakończył nagle swój żywot. Skok napięcia spowodował chwilowe migotanie światła w okolicach Centrum Dowodzenia, w tym w portierni.

– Aj – powiedział do siebie po 30 minutach portier, który nagle skojarzył klucz przyniesiony mu przez nadgorliwą sprzątaczkę, przekonaną, że to ona go zostawiła w drzwiach, z wcześniejszymi wydarzeniami. Postanowił sprawdzić, czy to na pewno nie ten miły młody człowiek nie okazywał w ten sposób zniecierpliwienia spowodowanego przymusowym pobytem w serwerowni.

– Nareszcie! – Konrad zerwał się na równe nogi. – Czy już zaatakowali?!

– Nie wiem, o czym mówisz, młody człowieku, ale wygląda na to, że za długo tu siedziałeś, te komputery to naprawdę zgubny nałóg – czknął w odpowiedzi jego rozmówca.

– Ale przecież ostrzeżenie… A potem serwer padł… I…

– Jak serwer, to muszę to zgłosić – przerwał mu i lekkim zygzakiem popędził w stronę recepcji.

Konrad, również niezbyt pewnym krokiem, mechanicznie podążył z powrotem do Działu Ochrony Bazy.

– A niech to jasna mgławica, jak już późno! – zdziwił się strażnik, którego obudziło wejście współpracownika. – O, widzę że do mnie pisałeś… Jaka inwazja?

– Odczytałem ostrzeżenie, ale serwer padł i nie mogę go odtworzyć, trzeba natychmiast sprawdzić sondę! – wyjaśnił Konrad, ze – z trudem zebraną – resztką nadziei.

– Nic podobnego, chyba ci się trochę przysnęło, młodzieńcze– strażnik zaśmiał się z wyższością. – Właśnie otrzymałem informację, że dopiero co dotarł tam patrol i okazało się, że sonda jest po prostu spalona, stąd to całe zamieszanie. I żadnej inwazji nikt nie ma w planach – dodał, mrugając okiem.

– Ale….

– Ach, rozumiem cię, jak zaczynałem, też mi się wydawało, że odebrałem sygnał od zaginionego statku transportującego złoto z Banku Galaktycznego. Mógłbym przysiąc, że trzymałem w ręku rulon z wydrukiem, jeszcze z tych starych, perforujących drukarek i na nim była lokalizacja i wszystko…. Pewnie jeszcze i teraz można by na tej podstawie go odnaleźć… Ale jak po chwili wróciłem do pokoju z kolegami, nie było po nim śladu, a statek nie odnalazł się do tej pory. Akurat mieliśmy tego dnia imieniny kolegi i zaczęliśmy świętowanie już tutaj, widać trochę poniosła mnie wyobraźnia… No, ale czas się zbierać, nie można spędzić w pracy całego życia!

Konrad posiedział jeszcze chwilę przy swoim biurku, trzymając się za głowę. Starał się pogodzić z tym, że cokolwiek się dziś wydarzyło, pozostanie na zawsze w sferze domysłów, ale naprawdę (naprawdę!) nie mógł zrobić nic więcej. W tym dziwnym miejscu normalna praca wydawała się niemożliwa. Trudno, jakoś wytrzyma te pozostałe sześć miesięcy i nie będzie się już próbował wychylać przed szereg. Powziąwszy to postanowienie Konrad zerwał się na równe nogi, uderzając przy okazji głową w zawieszoną nad biurkiem kompozycję półek.

– O żesz w szczęki Karantuła – zaklął, rozcierając sobie skroń, po czym z całej siły wcisnął z powrotem w szczelinę między dwoma szafkami perforowany, pożółkły ze starości rulon, który najwidoczniej wypadł stamtąd w wyniku uderzenia. Następnie szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, mściwie postanawiając spóźnić się jutro do pracy o godzinę. A co!

 

Koniec

Komentarze

Weź wklej to jeszcze raz, tak żeby nie było krzaków, bo czytać się tego nie da.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fakt, nie dało się :)

Dokonawszy tego postanowienia (...) -> postanowień nie dokonuje się.
Sympatyczne, bo pozwala pochichotać. To rzadkość na tej stronie.

Jak dla mnie - rewelacja. Styl i treść mocno mi przypominają Lema. A to nie tylko na tej stronie, ale w ogóle rzadkość w w dzisiejszym świecie fantastyki, bezsprzecznie zdominowanym przez smoki, wiedźminy i wilkołaki.

Fajniuchne:) uśmiechnąć się można, ale niezbyt szeroko, bo zaraz myśli się o polskich urzędach i ministerstwach:) 
krótki tekst, a udało ci się wzbudzić moją sympatię do fajtłapowatego bohatera. zgrabnie napisane. mocna czwóreczka:) 

Żaden Lem, jak dla mnie bardzo wyraźna inspiracja Douglasem Adamsem. Chociaż równie dobrze możnaby ten tekst puścić w serii "A to Polska właśnie" ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka