- Opowiadanie: rafal18500434 - Krypta Vylarriona Rozdział 6 - Znasz Oliviera?

Krypta Vylarriona Rozdział 6 - Znasz Oliviera?

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vylarriona Rozdział 6 - Znasz Oliviera?

Nie do końca ucieszeni chłopcy zabrali pieniądze i szli dalej. Przed ich oczyma pojawił się kram, na którego szyldzie napisane było: "Ubrania Godne Wojownika".

– Śmieszna nazwa.

Lecz na widok tego transparentu obaj przyśpieszyli kroku.

– Dawaj Aaron kasę, ja pierwszy kupuję.

– Zapomnij, ja jestem starszy i rządzę.

– A co z twoimi słowami: "Młodsi mają pierwszeństwo"?

– Weź mnie nie denerwuj. Tam nie będzie ubrań na dziecko.

– Oddaj mi kasę.

– Uspokój się, zachowujesz się jak jakiś gówniarz. Idziemy razem, razem kupimy i razem wyjdziemy.

– Niech będzie, chyba masz rację.

Stając przed sklepem zobaczyli piękne ubrania. Skórzane buty, o jakich mogli tylko pomarzyć, czyste koszule, skórzane spodnie, naramienniki, nagolenniki, karwasze.

– Zajebiście wyglądalibyśmy w tych strojach. – Rzucił Jamie.

– Jak ty mówisz? Kto cię tego nauczył?

– Oliv…

– Przepraszam pana ile kosztuje para… – Tu Aaron wymienił pożądaną przez braci odzież.

– Podliczając wszystko, kosztować was będzie 15 złotych monet i 10 srebrnych.

Hybryd wyciągnął sakiewkę i policzył jej zawartość. Było tam 20 złotych monet, 14 srebrnych.

– Jamie, musimy się zastanowić czy kupować. Zostanie nam tylko 5 sztuk złota.

– To wystarczy na pożywienie. Zresztą nie musimy aż tak dużo kupować, zawsze możesz coś upolować.

– Chciałeś powiedzieć możemy…

– Taak. Właśnie.

Mieszaniec krwi spróbował przechytrzyć handlarza…

– Proszę pana, ale my jesteśmy tylko biednymi wieśniakami. Nie mamy aż tyle pieniędzy. Sprzedałby nam pan całość za 11 złota?

– Chyba żartujecie.

– Prosimy. – Powiedział Jamie, który próbował pokazać łzy na twarzy, zrozumiawszy jaki jest zamiar jego brata.

– Nasze ubranie jest stare i brudne. Błagam, nie wystarczy nam na jedzenie.

Handlarz zlitował się na widok udawanych łez. Było mu szkoda dwójki młodych chłopców, błąkających się samych po obcych ziemiach.

– Dobrze niech wam będzie. Sępiska wy jedne. Sprzedam za te 11 monet.

– Dziękujemy, jest pan naszym zbawcą.

Chłopcy odchodząc z zapakowanym towarem, za ulicą wybuchneli śmiechem

– Głupiec, nabrał się na moje łzy!

– No… – Aaron uśmiechnął się łobuzersko.

– Patrz, jest już noc, ale szybko czas mija na zakupach.

– Może pójdziemy do jakiejś karczmy coś zjeść?

– Nie mamy na to pieniędzy. Musimy znaleźć nocleg i jakiś skromny, tani posiłek.

Błąkając się bracia wraz z końmi, nie wiedzieli gdzie można tanio się przespać. Idąc, w oddali ujrzeli przed sobą gospodarstwo. Bez chwili namysłu ruszyli w jego stronę. Aaron zapukał do drzwi, przed ich oczami pojawił się otyły, stary, łysiejący mężczyzna.

– Witam pana, udzieli pan podróżnym schronienia?

Mężczyzna podrapał się w po brodzie. Natychmiast przyszedł mu do głowy chytry plan.

– Owszem mogę, ale to nie będzie darmowe. 2 Srebrne monety za noc w mojej stodole.

– Lepsze to niż spanie na zewnątrz.

Aaron wręczył mu dwie monety, ten wziął je, jak gdyby ktoś oddawał należny mu dług. Ruszyli za gospodarzem, który zaprowadził ich na miejsce.

– Nasze konie są głodne.

– Pasza dla nich kosztować będzie jedną srebrną monetę, jeżeli i wy chcecie coś zjeść to będzie kosztować kolejne trzy.

Bracia poczuli niechęć do mężczyzny zdzierającego z nich pieniądze, których zresztą nie mieli za wiele. Aaron niechętnie wręczył mu kolejne cztery srebrniaki.

– Taniej wyszłoby nam w gospodzie! – Warknął Jamie do grubasa.

Ten przyniósł koniom owies i wodę, a chłopcy w między czasie zasnęli sfatygowani podróżą.

Przed świtem mężczyzna udał się do stodoły. Podszedł do jednego i drugiego. Kopnął ich lekko w bok, ponieważ chciał sprawdzić czy śpią. Byli wykończeni. Zwyczajnie obaj zerwaliby się, tym razem było inaczej. Wyłudzacz idąc w stronę konia, zauważył pełne torby. Zaglądnął do nich i zobaczył tam broń i nowe skórzane ubranie. Wepchał rękę i próbował wyciągnąć skradziony miecz, koń Aarona zauważył to. Jego ślepia zaświeciły się na seledynowo, a mężczyzna został odepchnięty falą powietrza do ściany stodoły. Był całkowicie oszołomiony. Nie wiedział, kto i jak to zrobił. Na odgłos obijającego się człowieka o drewno Hybryd podniósł się z niebywałą szybkością, Jamiemu zajęło to trochę dłużej. Oczy konia nadal świeciły tym kolorem, starszy brat spostrzegł to i domyślił się, co właśnie się wydarzyło, jednak nie miał pojęcia jak i dlaczego. Przestraszony grubas, jak każdy słyszał opowieści o magii, zrozumiał, że teraz dotyczą jego.

– Przepraszam, zlitujcie się nade mną, nie róbcie mi krzywdy. Oddam wam wszystkie pieniądze, które od was wziąłem. – Błagał, płacząc, jak dziecko.

Na te słowa chłopcy uśmiechnęli się.

– To nie wystarczy. Jeżeli chcesz żyć musisz spełnić coś jeszcze.

– Tak, tak, oczywiście. Słucham…?

– Oprócz pięciu srebrniaków, dasz nam kolejne pięć za to, że chciałeś zrobić nam coś złego, a nie pójdziemy do straży. Naładujesz tą torbę po brzegi świeżym jedzeniem. Idź!

Gospodarz chwycił za nią i wybiegł.

– Jamie idź za nim i przypilnuj, żeby nie zrobił niczego głupiego, ja spakuje nasze rzeczy.

Brat posłusznie pobiegł. Po chwili wrócił ze wszystkim, czego żądał Aaron. Dodatkowo co go zdziwiło, miał jeszcze kuszę i bełty do niej.

– Nie jesteśmy złodziejami, po co to brałeś?

– On próbował coś nam zrobić, nie?

– No tak, ale…

– Nie ma ale, to rekompensata.

Mieszaniec nie chciał dalej się kłócić. Wsiedli na konie i pośpiesznie opuścili miasto. Dopiero teraz nastawał ranek. Obaj byli jednocześnie w dwóch stanach emocjonalnych. W szczęściu i nieszczęściu. Przespali się za darmo, dostali dziesięć srebrniaków, jedzenie i nową broń, z drugiej strony, gdyby nie Olivier mogli zginąć.

– Aaron kiedy założymy te nowe ubrania? – Jęknął Jamie, który nie mógł się już doczekać.

– Masz racje, najwyższy czas się przebrać.

Zsiedli z koni i umocowali ich lejce tak, aby nie mogły uciec. Opróżnili torbę, z której wyleciała spora sterta nowej odzieży. Zakładając ją, nie mięli zielonego pojęcia, które to nagolenniki, które karwasze, czy naramienniki. Jednak po jakimś czasie, udało im się w całości przebrać. Jamie, który lubił tego typu rzeczy, ze swoich starych ubrań oderwał kawałek materiału i przywiązał na czole. Wyglądał jak ninja. Ten widok rozbawił Aarona. Natomiast Jamie poczuł się trochę zawstydzony i oburzony przez to, że brat śmieje się z niego. Zdecydowali się jaką bronią będą walczyć. Hybryd miał łuk i strzały oraz dwa jednoręczne miecze, oba należały do Venatorów, którzy chcieli go zabić i o mały włos nie pozbawiły życia jego brata. Jamie przypasał u swojego boku cztery sztylety, dwa miał z przody, a pozostałe z tyłu, na plecach zawiesił kuszę.

Jadąc na koniach, nareszcie dwóch, a nie jak dotychczas. Obaj zapomnieli o porannej gimnastyce i walce na miecze.

– Jamie, nie walczyliśmy dziś. – Przypomniał hybryd.

– Ani nie ćwiczyliśmy…

Obaj jednocześnie zeskoczyli, każdy ze swojego konia. Teraz wykonywanie ćwiczeń, które wcześniej zadawał im ich mentor nie wystarczały. Nakładali na siebie kolejne, forsując się. Gdy uznali, że wystarczy wzięli się za walkę nową bronią. Nie szło im to za dobrze. Nie mieli jeszcze wyczutego arsenału. Nie ufali swojej broni, ani umiejętnościom. Jamie dzięki sztyletom wykonywał bardzo szybkie ruchy rękoma, jego brat mając dużą siłę w rękach mocno uderzał w nie powodując, że ręka młodszego brata odskakiwała. Jamie w pewnym stopniu złości zrobił coś niespodziewanego. W miejscu, w którym nie było nowego pancerza, nadciął brata sztyletem. Aaron był w szoku tym, co uczynił Jamie.

– Uciąłeś mnie!

– Myślisz, że zawsze będziesz wygrywać?! Ha! Ha! Nie!

– Ale ja nie robię tego specjalnie. My po prostu ćwiczymy.

– Nie chce ciągle przegrywać!

Aaron spostrzegł, że Jamie znowu szykuje się do wykonania tego samego ruchu.

– Nie rób tego, bo…

– Bo, co?

Jamie zamarł w pół ruchu.

– Rinhuex.

Oczy Aarona zmieniły kolor na błękitny. Z dłoni wydobyła się niebieska fala energii, która odepchnęła brata. Sprawiając jednocześnie, że ochłonął. Podnoszący się z ziemi Jamie powiedział tylko:

– Przepraszam, ale to przez te nowe ubrania.

I zaczął się śmiać. Aaronowi nie było do śmiechu, bo po jego ramieniu spływała czerwona, ciepła, lepka krew.

– I co mam teraz zrobić?

– Ulecz się.

– Ale ja nie potra…

Hybryd uratował przecież konającego brata. Chłopiec zamknął oczy, poczuł napływającą falę energii, po czym wypowiedział słowa:

– Orm selkareh.

Niestety nie było żadnej reakcji. Mieszaniec spróbował jeszcze raz i drugi, potem następny. Rana ciągle była otwarta, bolała.

– Dlaczego? – Spytał roztargniony Aaron.

– Nie wiem. – Odparł Jamie wzruszając ramionami – przepraszam, że cię skaleczyłem, nie wiedziałem, że się nie uleczysz.

– Na kolejnym treningu, to ja cię potnę.

– Zrób, z naszych starych ubrań opatrunek. – Polecił brat.

Czynność ta zajęła odrobinę czasu. Bracia szukali kawałku materiału, który był w najlepszym stanie. Nie mógł opatrzyć sobie rany brudnym materiałem, bo prawdopodobnie doszłoby do poważnych konsekwencji. Jednak obaj wkrótce uporali się z tym.

– Jamie, biegniemy czy jedziemy?

– Przecież nigdzie nam się nie spieszy.

– No tak, masz rację, a tak nawiasem, to zapomnieliśmy kupić mapę.

– Wracamy się do miasta?

– W życiu, a jeśli tamten grubas zawiadomił strażników, albo… Przecież mogą nas ścigać Venatorowie, albo wampiry!

– Jednak nam się spieszy.

– Na konia!

Przestraszeni wsiedli na rumaki i zaczęli pędzić. Po krótkim czasie z mord zwierząt zaczęła ciec piana. Były wykończone.

– Schodzimy z nich i biegniemy. – Powiedział ciągle niepewny losu Aaron.

– Dalej gościńcem, czy chowamy się w gąszczu?

Z jednej strony tu i tu było źle. Na gościńcu łatwiej było ich znaleźć, w gąszczu trudniej się poruszać.

– Myślę, że nie ma sensu chowanie się, bo po moim zapachu mnie znajdą.

– Szlag… – Przeklął Jamie.

Wędrowni spotykający braci, nie wiedzieli, co się dzieje. Dwóch uzbrojonych młodzieńców, biegnie obok koni. To zdecydowanie nie codzienny widok.

– Jamie, przypomniało mi się coś. Pamiętasz jak sprzedawaliśmy broń? – Zapytał Aaron

– Tak? A! Masz mnie zabić…

– Może cię nie zabiję, zrób coś za to, dobra?

– No nie wiem, zobaczę.

– Spytaj się tych ludzi przed nami, gdzie znajduje się najbliższe miasto.

– Jeżeli za to mnie nie zabijesz…

Jamie podchodząc do ludzi, zauważył na ich twarzach przerażenie. W końcu był on uzbrojony, a obok niego szli zwykli wieśniacy.

– Przepraszam was.

– Słuchamy, panie.

Jamie na ty słowa poczuł się ogromnie zażenowany.

– Żaden panie. Jestem po prostu Jam… – Tutaj chłopiec zawahał się – jestem po prostu zwykłym dzieckiem. Powiecie mi gdzie znajduje się najbliższe miasto?

– Za dwa dni jazdy konnej dotrzecie do małej wsi, a miasto znajduje się aż dziesięć dni jazdy.

– Dziękuje uprzejmie.

Gdy Aaron doszedł do Jamiego, ten powiedział mu to, o czym się dowiedział.

– Czeka nas spora wędrówka, zanim znów kupimy świeże jedzenie.

– Aaronie, zawsze możesz coś upolować.

– Chciałeś powiedzieć "my".

– Już to mówiłeś.

– Ty też.

– Czeka nas zapewne droga najeżona niebezpieczeństwami.

– Damy rade, ty masz moc i siłę, ja jestem dość zręczny. Jakoś sobie poradzimy.

– Olivier pokazał ci parę nowych zaklęć, co to za czary?

– Lemmen, Aear, Sedah, Rofath, Lieath.

– Co? Od czego, które jest?

– Lemmen pozwala odbić czar przeciwnika, Lieath umożliwia mi na kontrolowanie wody, mogę wydobyć ja z czyjegoś ciała, rośliny, ziemi, zamrozić, czy doprowadzić do stanu wrzenia. Aear pozwala skoncentrować wodę na przykład w zamarzniętą kulę, czy też zwykłą wodną. Gdy już to zrobię mogę wypuścić ją w przeciwnika. Sedah pozwala wytworzyć wodną tarczę i może ona chronić przed strzałami, czy nawet ogniem smoka, ale na pewno gad, by mnie spalił, bo jestem za słaby. Dzięki zaklęciu Rofath mogę wprowadzić w kogoś wodę, nie mam pojęcia, do czego może mi się to przydać.

– Pokażesz coś?

– Nie mogę na razie, później będę ćwiczyć trochę magię, jeżeli zechcesz to przyglądniesz się.

Jamie nie mógł się już doczekać pokazu. W głębi duszy marzył o tym, aby czarować. Wiedział jednak, że nigdy się to nie zdarzy, pozostaje mu tylko bierny udział.

– Brat, ale już odzyskałeś pełnie sił po ostatnich hokus pokus?

– Chyba tak.

– Czyli gdyby ktoś nas zaatakował to będziesz nas bronić również za pomocą magii?

– Postaram się.

– Aaron, trochę się boję. Nie ma z nami Oliviera, a Venator jednym machnięciem miecza prawie mnie zabił. Obawiam się, że nie pokonamy twoich prześladowców.

– Zapominasz o czymś Jamie, przedtem nie było mnie, a ja znam parę podstawowych zaklęć.

– Nie wiem, czy one na coś się zdadzą.

– Zobaczysz…

Bracia usłyszeli burczenie w brzuchu. Czego bardzo, ale to bardzo nie lubili, a zdarzało się zdecydowanie za często.

– Myślę, że najwyższa pora coś zjeść. – Powiedział głodny Aaron.

– ooo, tak!

Jamie wziął się za przypinanie koni w odpowiednie miejsce na popas, natomiast jego brat przyrządził mały skromny, ale za to syty obiad. Składał się on z świeżego jęczmiennego, pachnącego chleba i czterech gęsich jaj. Po zapełnieniu wiecznie pustych brzuchów, chłopcy wzięli się do trenowania. Po wykonaniu ćwiczeń, które już tak bardzo nie męczyły braci, chwycili za swoje zabawki. Po dość długim czasie ręce Aarona zaczęła omdlewać pod ciężarem żelastwa, młodszy miał tą wygodę, że nie dźwigał ciężaru, ale za to bardziej narażał się na ciosy rywala.

– Jedźmy dalej.

– Aaron, mam jedno małe pytanie.

– Co znowu?

– A tak właściwie to, dokąd mamy się udać? Gdzie będzie bezpiecznie?

I tu chłopiec musiał, poważnie się zastanowić. Tak właściwie, to nie miał celu podróży. Olivier mówił im tylko, że to wampiry, Venatorowie i starszyzna chce jego głowy. Może elfy pomogą. Oczywiście nie każdy wampir jest zły, tak samo jak i elf dobry. Ale większe prawdopodobieństwo ochrony mogłyby zapewnić idealne, smukłe elfy, których życie jest piękne, szczęśliwe. Ich mowa, broń, sposób poruszania, uroda… jest magiczna.

– Musimy odnaleźć elfy.

– Co?! Przecież nie mamy pojęcia, gdzie ich szukać.

– Będziemy wędrować, może spotkamy jakiegoś, który nam pomoże.

– Elfa wśród krainie ludz… A tak właściwie to, dokąd sięga kraina ludzi?

To było kolejne ciężkie pytanie postawione przez Jamiego. Nawet Aaronowi, który jest dość bystry, nic nie przychodziło do głowy.

– Może nie zadręczajmy siebie nawzajem trudnymi pytaniami. Biegniemy?

I to była odpowiedź na wszystkie pytania. Chłopcy podczas wykonywania tej czynności, nie myśleli, ile przeżyją, gdzie kończy się kres ich wędrówki, po prostu byli skupieni na tym, by się nie potknąć i dobrze oddychać.

Nogi Jamiego zmęczyły się znacznie szybciej. Musiał on wsiąść na konia, Aaron z dnia na dzień robił się coraz bardziej wytrzymały. W końcu i on wykończył mięśnie i był zmuszony wsiąść na swojego skradzionego, kasztanowego, o dziwnej mocy w oczach konia. Spodziewał się, że to pewien stopień ochrony, zapewniony ze strony ich dotychczas jedynego mentora. Obaj czuli w kościach, że czeka ich nieprzespana noc. Po raz pierwszy odkąd wyruszyli, nikt nie będzie czuwać nad ich bezpieczeństwem. Poza oczywiście koniem, ale jest to zwierze, które nie myśli, jak człowiek. Bracia zdecydowali zatrzymać się wcześniej na nocleg. Musieli dobrze poznać teren, gdyż w razie niebezpieczeństwa mogliby łatwo się ulotnić, gdyby ich przeciwnicy byli za silni. Zdecydowali, że spać będą z dala od gościńca, wśród krzewów i drzew. Nie był to dobry teren do walki, ale za to idealny do ucieczki.

Po czynnościach, które wykonywali każdego wieczoru, sfatygowany podróżą Jamie położył się spać. Zapomniał o tym, że jego brat ma zamiar ćwiczyć dar magii. Aaronowi także dokuczała senność, ale nie mógł przecież tak po prostu zasnąć. Czekała go właśnie samotna nauka. Skupiony chłopiec szeptał pod nosem magiczną nazwę wody.

– Lieath, Lieath, Lieath, Lieath, Lieath…

Gdy uznał, że już czas, najpierw wypowiedział zaklęcie:

– Aklyt An.

Oczy, jak zwykle zmieniły barwę, a z ręki wydobył się dość spory świecący na niebiesko promień światła. Uradowany chciał spróbować czegoś nowego. Olivier ostrzegł go, że to nie będzie tak łatwe, jak dotychczasowa magia.

– Które zaklęcie najpierw wybrać?

– Lemmen, Aear, Sedah czy Rofath? Nie mam pojęcia, do czego służy Rofath, więc te na razie sobie odpuszczę. Może Lemmen, zapewne będzie bardzo przydatne.

Mieszaniec czując euforię, jaką wyzwalała w nim energia wypowiedział to słowo i ku zdziwieniu nic się nie pojawiło.

– Spróbuję inne skoro te nie działa. Sedah.

I tu zalała chłopca euforia, przed jego dłonią pojawiła się wodna tarcza.

– Jest, jest, jest. Świetnie. Ochronie nas. Teraz pora na kolejne zaklęcie. Aear. Znowu nie podziałało.

– To nic, ale umiem wytworzyć tarczę. Zapomniałbym o jeszcze jednym zaklęciu.

– Rinhuex.

Potężna fala mocy poszybowała, gdzieś daleko w rozgwieżdżone niebo. Aaron był na tyle rozważny, aby nie nadużywać dalej mocy. Mogłoby jej zabraknąć, gdyby była naprawdę potrzebna.

Noc okazała się być spokojna, obawa przed stratą życia uleciała z braci, gdy wzeszły pierwsze słoneczne promienie, oświetlające ich twarze oraz budzące zwierzęta do życia.

– Aaron, pokażesz mi nowe zaklęcia? – Zapytał jeszcze pół śpiący Jamie.

– Umiem tylko jedno. Patrz. Sedah.

I tu jak poprzednio pojawiła się wodna tarcza, ale była już nieco większa niż wczorajszej nocy.

– Fajnie by było gdybyś umiał wykorzystać to zaklęcie w naszej obronie.

– Jeszcze się tego nauczę.

– Posilamy się, ćwiczymy, walczymy i jedziemy?

– Biegniemy.

– A, no tak… biegniemy. – Westchnął Jamie – mogłyby nam wyrosnąć skrzydełka to byśmy sobie polecieli.

Na twarzy obu chłopców zagościł uśmiech. Po wykonaniu zaplanowanych czynności, bracia ruszyli w dalszą podróż. Jamiemu coraz lepiej wychodziła walka sztyletami, a gdy umiało się nimi władać, to wtedy była to naprawdę potężna broń.

Biegnący bracia zaczęli pasjonującą rozmowę, o elfach, magii, smokach. Unikali tematów im nieprzyjemnych, to jest: rada starszych, wampiry, Venatorowie.

– Chciałbym być taki jak ty.

– Że, co?!

– Chciałbyś być ścigany przez morderców?

– I tak jestem, podróżując z tobą. A będąc takim jak ty, miałbym przynajmniej większe szanse na przetrwanie. Jesteś silniejszy, szybszy, zręczniejszy i co najważniejsze potrafisz czarować.

Tymi słowami Jamie wzbudził w bracie wiele wątpliwości.

– Przecież on ma rację. – Pomyślał – dotrzemy do magicznych stworzeń, a one znajdą na pewno na to jakiś sposób. Zobaczysz.

– Yhym. Ciekawe jaki…

Ni stąd ni zowąd przed ich roześmianymi oczyma pojawił się mężczyzna. Natychmiast poczuli mrowienie w kręgosłupie. Jego wiek wskazywał na około trzydzieści cztery ludzkie lata. Aaron po jego bezkrwistej twarzy natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Zatrzymując konia zeskoczył z niego i chwycił za dwa jednoręczne miecze. Otępiały Jamie zrobił to samo tylko, że nie wziął do rąk mieczy.

– Młodzieńcze nie mieszaj się, nie o ciebie mi chodzi. – Powiedział donośnym głosem ów wampir.

– Chyba kpisz, nie zostawię brata.

W czasie wymiany zdań strwożony Aaron odnalazł z trudem w sobie moc.

– Nie wiesz, z kim zadzierasz. Jestem stuletnim wampirem. Mogę was pokonać w ciągu czterech sekund, poświęcę po dwie na każdego.

Chłopcom momentalnie ulżyło, nie miał on przynajmniej trzystu lat jak Olivier.

– Dlaczego mnie ścigasz? – Zapytał Aaron, w bojowym nastawieniu, na jego twarzy malowała się determinacja.

– Nie wiesz? Ha, ha. – Zaśmiał się szyderczo.

Od razu przypomnieli sobie śmiech ich nauczyciela, jak dobrze byłoby gdyby był teraz z nimi.

– Za głowę mieszańców, od starszyzny dostajemy ogromne kosztowności.

– I dlatego polujesz i zabijasz?

– Ty będziesz pierwszym…

Koniec
Nowa Fantastyka