- Opowiadanie: Ranferiel - Szelmostwa panny Lusi (SZABLA I KONTUSZ 2011)

Szelmostwa panny Lusi (SZABLA I KONTUSZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szelmostwa panny Lusi (SZABLA I KONTUSZ 2011)

Diabeł nie śpi. Z byle kim. – Stanisław J. Lec

 

Przybył ze wschodu.

Mnisi habit łopotał na wietrze. Cień kaptura skrywał twarz. Czarny jeździec na bladym koniu roztaczał wokół siebie aurę tajemnicy. Budził niepokój. Grozę. Taki widok z pewnością wywołałby wielkie poruszenie w zamojskich wsiach. Zlęknione baby kryłyby się po chatach i tuliły do piersi krzyczące dzieci. Mężczyźni żegnaliby się w przerażeniu, aby odegnać złe moce. W końcu któryś z okolicznych panów wysłałby swą drużynę, by sprawdzić, czy obcy nie ma jakichś niecnych zamiarów.

Wszystkie te wypadki z pewnością miałyby miejsce, gdyby nie obecność towarzysza zagadkowej persony.

Pan Zimiński ukręcił śniegową gałkę i rzucił, celując prosto w spowitą w czerń głowę. Chybił.

– A cóż to za krotochwile, panie Sewerynie? – chłodnym, acz przyjemnym głosem spytał mnich.

– Zdejmij waćpan ten kaptur, bo się czuję jak u spowiedzi. I jak tu rozmowę kulturalną prowadzić?

– To waść nie prowadź – sucho odparł tamten, ale po chwili odsłonił twarz.

Kompani byli jak dzień i noc. Rumiany, płowowłosy pan Zimiński niejedną pannę oczarował swym błękitnym spojrzeniem i błyskiem białych zębów, które nad wyraz chętnie eksponował. Tymczasem zaskakująco młoda, lecz surowa twarz mnicha była blada i pociągła, a w jego ciemnych oczach kryła się dziwna zaduma.

– No, panie Jakubie! Tak lepiej. Jużem prawie zapomniał jak waszmość wyglądasz.

Mnich nie odpowiedział, ale pana Seweryna bynajmniej to nie zniechęciło.

– Daleko jeszcze do tych Żabianek? – spytał. – Proboszcz mówił, że to tuż, tuż, a rychło zacznie zmierzchać. Spróbowałbym wreszcie tego zachwalanego miodu z ichniej karczmy. Ciekawym, czy jest on tak przedni, jak mówił dobrodziej…

– Proboszcz jest stary. I gnuśny – odparł Jakub. – A że zrobiłby wszystko, byśmy to my pojechali, powiedział dokładnie to, co chciałeś waść usłyszeć. Co do miodu, to nie liczyłbym na jakieś szczególne doznania… ale przynajmniej w kwestii odległości ksiądz nie przesadził. Spójrz waćpan.

Pan Seweryn spojrzał. Spomiędzy przyprószonych bielą drzew wyłonił się pokaźny dwór, otoczony kordonem gospodarczych zabudowań. Tuż obok znajdował się zamarznięty staw, którego lokatorom Żabianki pewnikiem zawdzięczały swą nazwę. Wszystko robiło bardzo przyjemne, spokojne wrażenie. Jeżeli nie liczyć wzburzonej czeladzi, tłumnie zebranej na dziedzińcu.

Krępy, czerniawy chłop wyszedł przyjezdnym naprzeciw.

– Witajcie, mości panowie – zaczął z głębokim ukłonem. – Ale jaśniepan do sąsiada w odwiedziny wyjechał i…

– My nie do pana – przerwał Seweryn, podkręcając wąs. – My do panny Łucji Kaniewiczówny.

Na to chłop spurpurowiał. Potem zbladł, by na powrót oblać się głębokim rumieńcem.

– Ty tu się nie płoń jak młódka na sianie, tylko do panny prowadź!

– Panna słabuje… – wykrztusił czerniawy.

– A pewnie, że słabuje! Każda by słabowała, jakby ją rodzic na łasce takich niedojd zostawił.

Chłop zacisnął pięści, aż knykcie mu zbielały.

– My po księdza dobrodzieja wezwali…

– Wiemy – uciął Jakub. – Ja i pan Zimiński na plebanii zimujemy. Proboszcz przybyć nie mógł, ale sprawę nam wyłożył.

– Ale tu tylko boskie wstawiennictwo zaradzić może… – nie ustępował czerniawy, a liczni zgromadzeni poczęli mu przytakiwać.

– Chamie! – ryknął pan Seweryn. – Proboszcz nas przysłał i nie tobie wolę jego kwestionować! Powinniście dziękować Najświętszej Panience i wszystkim aniołom, że tego tu obecnego brata Jakuba na drodze waszej postawili! To mąż święty i w bojach ze złym jak żaden zaprawiony, który w Rzymie pod papieskimi auspicjami studiował!

Wszyscy umilkli. Jeżeli nie liczyć kilku bab, które jęły szlochać i mamrotać zdrowaśki. Tłum rozstąpił się z szacunkiem, a Jakub i pan Seweryn zsiedli z koni i ruszyli w stronę dworu.

– Z tymi auspicjami to żeś waść dokumentnie przesadził – szeptem wycedził mnich.

– Trochę pochwał jeszcze nikomu w relacjach publicznych nie zaszkodziło. To się nazywa… – Pan Seweryn w zadumie pogładził wąsy. – Cóż, w przyszłości z pewnością wymyślą na to jakąś mądrą nazwę.

– Zupełnie jakbym słyszał brata Alojzego.

– Tego pijara? No może… Ale porzućmy tę materię. Toć pannę ratować trzeba!

Jakub skinął głową.

– Czy ktoś ją już leczyć próbował? – spytał, zwracając się w kierunku chłopstwa.

– Janka ziół na uspokojenie nawarzyła, ale… nie poskutkowało.

– Macie tu zielarkę? Która to?

Chłopi niemal wypchnęli przed siebie krostowatą dziewkę o cienkich, mysich włosach. Niewiasta miała guza na głowie, podbite oko i cała się trzęsła.

– Jakie czasy, takie wiedźmy – mruknął Jakub.

– Kto ci to zrobił? – pan Zimiński zmarszczył brwi, podejrzliwie zerkając na chłopów.

Dziewczyna wybuchła gwałtownym szlochem.

– A jak się waszmościom wydaje? – odpowiedział za nią czerniawy. – Może i Jance do starej Kaliny daleko, ale my nie głupi, żeby wie… zielarkę po pysku prać.

– Czyli była jeszcze jedna?

– Ano była. Ta tutaj to jej uczennica. Ale drugiej takiej jak Kalina ze świecą szukać. Gdyby nie zmarło jej się na przednówku, to byśmy teraz proboszcza wołać nie musieli.

– Zapewne. – Na ustach Jakuba zatańczył cień dziwnej wesołości. – Jak zachowuje się panna? – spytał płaczącą Jankę.

– Czort w nią wstąpił! Biega po suficie, mówi językami! – jęknęła. – Rozbiła mi kociołek na głowie, dekoktem oblała…

– Wystarczy – przerwał zakonnik. – Chyba najlepiej będzie, jeżeli dziewkę osobiście obejrzymy.

– W końcu waćpan słusznie prawisz. – Pan Seweryn uśmiechnął się szeroko. – Młodą diablicę szybko poskromić trzeba, bo czeladź cały miód z nerwów gotowa wyżłopać. Pójdźmy!

I poszli.

Ciężkie odrzwia rozwarły się, ukazując obszerną sień i przejście do pogrążonej w półmroku sali biesiadnej. Tam też panowie skierowali swe kroki.

– Ciemno tu jak w grobie – szepnął pan Zimiński, rozglądając się wokoło.

Niewiele się pomylił. Świece ustawione na drewnianych ławach były wygaszone, podobnie jak te, zatknięte w lichtarzach, zwisających z grubych, stropowych belek. Słaby żar kominka odbijał się w oczach trofeów myśliwskich, zdobiących modrzewiowe ściany.

– Pewnikiem jest w komnatach niewieścich…

– Cii… – przerwał Jakub. – Słyszałeś waść?

– Niby co?

– Jakby szuranie.

– Myszy harcują… auuu!… – głos pana Seweryna przerodził się w pełen zaskoczenia krzyk, gdy coś boleśnie uderzyło go w ramię.

W tej samej chwili spod powały posypał się grad niezidentyfikowanych pocisków. Towarzysze spojrzeli po sobie i skoczyli pod najbliższą ławę.

– Dorwała naboje do rusznicy – mruknął Jakub, podnosząc metalową kulkę, która przypadkowo poturlała się do ich kryjówki.

– Dobrze że tylko naboje. – Pan Seweryn począł rozcierać obolałe miejsce. – Ależ mocno nimi miota! To musi być kawał dziewuchy.

Jakby w odpowiedzi z góry dobiegł złośliwy chichot.

– Jest gdzieś nad nami.

– Myślisz waść o tym samym co ja? – Pan Zimiński obdarzył towarzysza iście junackim uśmiechem. – Jeśli tak, to pamiętaj, żem wyższy.

– Chyba jestem w stanie się poświęcić – westchnął Jakub. – Przy okazji coś sprawdzę… Teraz?

– Tak!

Jakub wychynął spod ławy. W dłoni dzierżył pokaźny krucyfiks.

In nomine patris et filii… – zaczął recytować, a wokół niego natychmiast zaroiło się od metalowych kulek. Pierwsza musnęła but, druga cudem minęła skroń. Kolejną Jakub odbił srebrnym krzyżem. – …et spiritus sancti… aj! – jęknął, gdy nagły ból przeszył rzepkę.

Panna miotała pociski z niesłabnącą zaciekłością i nic nie wskazywało na to, by modlitwa przynosiła jakikolwiek efekt. Nie musiała. Ponieważ piekielnica całą swą uwagę skupiła na deklamującym i podskakującym mnichu, pan Seweryn niepostrzeżenie wszedł na ławę po jej przeciwnej stronie. Uchwycił się belki i podciągnął całe ciało. Panna dostrzegła go dopiero, gdy znalazł się na górze. Było już jednak za późno. Mimo mroku pan Zimiński dosięgł jej jednym susem i złapał za warkocz.

– Ha, panie Jakubie! Tam gdzie modlitwa nie pomaga, trzeba rycerza posłać! – zakrzyknął triumfalnie i przy wtórze potępieńczego wrzasku skoczył w dół.

Nie przewidział jednak tego, co za chwilę miało nastąpić. Panna odwinęła się w locie jak kot. Chwyciła szablę pana Seweryna i jednym ruchem ścięła uwięziony w uścisku warkocz. Ryże włosy rozsypały się niczym egzotyczny pióropusz. Dziewczyna miękko opadła na kolana.

– Na rany Chrystusa… – jęknął pan Zimiński, widząc swą broń w obcych rękach. Więcej rzec nie zdążył. Panna warknęła coś w ostro brzmiącym języku i zaatakowała.

Seweryn niezdarnie odskoczył w tył. Stracił równowagę i ciężko usiadł na podłodze. Przez jedno uderzenie serca bezradnie czekał na cios. Ten jednak nigdy nie nadszedł. Zgrzyt metalu wypełnił salę, gdy szabla starła się z krucyfiksem. Jakub z trudem odepchnął od siebie dziewczynę. Kątem oka dostrzegł czerwone tęczówki i stożkowate zęby, odsłonięte w upiornym uśmiechu.

– Odwrót, panie Sewerynie! – krzyknął, ledwo unikając błyskawicznego pchnięcia.

Mnich nie musiał powtarzać dwa razy. Pan Zimiński zerwał się na nogi, chwycił pobliski taboret i cisnął nim w diabelską dziewkę. Nie czekając na rezultat, obaj pomknęli ku sieni.

Odetchnęli dopiero na zewnątrz.

– Taka zniewaga!… – rozpaczał pan Zimiński, zupełnie nie bacząc na zaciekawione spojrzenia czeladzi. – Taki wstyd! Rozbrojon! Przez pannę!…

– Cichaj waść – szepnął Jakub, oddychając ciężko. – Oni nie muszą wiedzieć…

– To się nie godzi…

-… tak jęczeć – stanowczo dokończył zakonnik.

To słysząc, pan Seweryn uspokoił się nieco.

– Waszmościowie cali? – nie bez satysfakcji spytał czerniawy chłop.

– Prawie – mruknął Seweryn, zasłaniając pustą pochwę połą kontusza.

– Musimy się naradzić – orzekł Jakub. – I napić miodu. Czy karczma otwarta?

– Dla waszmościów, zawsze – powiedział postawny brodacz, który znienacka wyłonił się z tłumu.

– Dobrze. Prowadź zatem.

Dwa kwadranse i pół dzbana później nastrój pana Seweryna uległ pewnej poprawie.

– Cienki ten miód – stwierdził szlachcic.

– Jak uprzedzałem.

– Wszystko nie tak!… Dlaczego modlitwa nie poskutkowała? Czyżby sam szatan w tę nieszczęsną dziewkę wstąpił?…

– To nie szatan. To boruta – rzekł zakonnik, spokojnie popijając miód.

– Jeden czort.

– No właśnie niezupełnie. Dlatego modlitwa nie odniosła skutku, a krzyż przydał się li tylko w charakterze broni.

– Gdybyś nie był waść księdzem, rzekłbym, że bluźnisz.

– Z bluźnierstwem to też nie ma nic wspólnego. Boruta to diabeł z lasu, nie z piekła. Nasz przaśny polski stwór.

– Polski diabeł!? – oburzył się pan Seweryn. – Ruski, tatarski czy nawet litewski, bym zrozumiał. Ale żeby polski?

– Nie wiem, czy on się szczególnie z Rzeczpospolitą identyfikuje, ale proweniencji na pewno jest tutejszej. Istoty jego pokroju zamieszkiwały te lasy kiedy Lech, Czech i Rus robili jeszcze pod siebie.

– Kto?

– Nieważne – westchnął Jakub.

– Czyli panna nie jest przez zło opętana?

– Nie bardziej niż inne w jej wieku.

– Przecież mówi językami – nie ustępował pan Zimiński. – Co to było? Hebrajski?

– Jaki tam hebrajski. – Jakub lekceważąco machnął ręką. – Panna po niemiecku przeklinała. I to, nawiasem mówiąc, dość szpetnie.

– Ale te zęby…

– Za tym naturalnie stoi boruta. Lub jak waćpan wolisz: diabeł. Pewnikiem był u starej wiedźmy na usługach, a po jej śmierci przyczepił się do panny Łucji.

– W sumie trudno się czartowi dziwić. Też bym ją wolał niż tę parchatą Jankę. Kaniewiczówna to przystojna panna. Choć chuda. I zębata.

– Zęby to akurat diabelska cecha. Podobnie jak nadludzka siła i chyżość, która tak się waszmość we znaki dała.

Przez chwilę obaj milczeli, racząc się wątpliwej jakości trunkiem.

– Ale co czynić gdy egzorcyzma nie skutkują? – odezwał się w końcu pan Zimiński.

– Wystarczy przełamać cyrograf. – Zakonnik zrobił krótka pauzę, po czym tłumaczył dalej. – Widzisz waść, podczas gdy panna Łucja wszelkie diabelskie własności posiadła, boruta w jej miejsce w człowieka się przemienił…

– A jakim to sposobem? – zdumiał się pan Zimiński.

– W świecie musi istnieć równowaga. Moc za brak mocy – innej drogi nie ma. Pytanie brzmi: po cóż pannie te czarcie sztuczki i jaką walutą za nie zapłaciła?

– Pewnikiem duszę nieboga oddała…

– Nie pleć waćpan bzdur – prychnął Jakub. – Jaki w tym dla diabła interes, żeby konkret na abstrakt wymieniać?

– Teraz to waść już na pewno bluźnisz – żachnął się szlachcic.

– Mnie wolno.

Pan Zimiński nic nie rzekł, ale spojrzenie, którym obrzucił towarzysza zdradzało, że wcale nie podziela tego przekonania.

– Waćpan się nie bocz tylko miód dopijaj – nakazał Jakub. – Czas kończyć cośmy zaczęli. I nie mam na myśli tutejszego cienkusza. Idę o zakład, że stwór kryje się we dworze. – Zakonnik uśmiechnął się chytrze. – A ja mam plan.

Gdy wyszli z karczmy, na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Najwidoczniej nie zrażało to czerniawego, młodej zielarki oraz kilku innych, szczególnie wytrwałych chłopów, którzy natychmiast wylegli z sąsiednich budynków.

– Czy któryś z was jest Niemcem? – korzystając z okazji zagadnął Jakub.

Niespodziewane pytanie wywołało widoczną konsternację.

– Nie, ale latem pracował tu taki jeden parobek – odrzekł w końcu ciemnowłosy przywódca. – Knut go wołali.

– Dlaczego już go nie ma?

Chłopi popatrzyli po sobie. Żaden jakoś nie kwapił się do odpowiedzi.

– Młody był. Gładki… – niespodziewanie oświadczyła Janka.

– I pewnie bardzo się z panną polubili, co? – podsunął pan Zimiński.

– Ano – przyznał czerniawy. – Często żeśmy ich razem widywali.

– Ciągle ze sobą szeptali – z dziwnym rozrzewnieniem mamrotała wiedźma. – Kaczki puszczali nad stawem…

– To tak to się teraz nazywa – z krzywym uśmiechem mruknął pan Seweryn.

Jakub zgromił go wzrokiem, sam zaś spytał:

– Gdzie właściwie pojechał gospodarz?

– My już mówili – niechętnie odparł ciemnowłosy chłop. – Do sąsiada.

– A nie wiecie przypadkiem, po co?

– Pańskie sprawy. Nie nasza rzecz.

Jakub przybrał swój najpoważniejszy wyraz twarzy. W jednej chwili z chuderlawego młodzieńca przeobraził się w świętego męża o stalowym spojrzeniu.

– Z panną Łucją nie jest dobrze – orzekł iście grobowym tonem. – Musimy za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego zły duch ją gnębi. Każda podpowiedź jest na wagę złota.

– Pan Czerniawski, sąsiad jaśnie pana, owdowiał niedawno i nowej żony szuka – zdobywszy się na odwagę wyjaśnił karczmarz. – Jaśniepanowie o posagu mają rozmawiać.

Jakub i pan Seweryn wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– To causa motywu rozwiązana – westchnął mnich.

– W rzeczy samej – Szlachcic skrzywił się znacząco. – Nie dość, że pan Kaniewicz lubego córy przepędził, to jeszcze za starego sąsiada próbuje ją wydać. Nie dziwota, że ta wściku dostała i po suficie biega – podsumował.

– Nie ma nic smutniejszego niż z ukochanym rozłąka… – Janka głośno pociągnęła nosem.

– Nie nam to oceniać – rzekł zakonnik. – Mamy zadanie do wykonania. Bez względu na okoliczności, diabeł musi odejść.

– Ano – po swojemu przytaknął czerniawy.

– Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – Jakub skierował na chłopa swe przenikliwe spojrzenie. – Na mszę chodzisz?

– Co niedziela!

– Postów przestrzegasz?

– A jakże! – tamten uśmiechnął się szeroko i dumnie wypiął beczkowatą pierś.

– Jakie imię na chrzcie ci dali?

– Paweł.

– Biblijne. Dobrze – Jakub z aprobatą pokiwał głową. – Pójdziesz na wabia.

Uśmiech chłopa zbladł. Podobnie jak cała jego facjata, która natychmiast powtórzyła patriotyczny cykl bieli i czerwieni, tyle że w odmiennej kolejności. Widząc to mnich w uspokajającym geście położył mu dłoń na ramieniu.

– Dasz radę? – spytał poważnym, niemal nabożnym tonem.

– Dam – z namaszczeniem odparł Paweł, choć wargi wyraźnie mu drżały.

Jakub wytłumaczył mu swój zamysł i odmówił krótką modlitwę, po czym obaj z Sewerynem udali się na tyły dworu.

– Po co była ta szopka? – spytał lekko skonfundowany szlachcic. – Przecież sam waść mówiłeś, że modły niewiele tu pomogą…

– W istocie – potwierdził mnich. – Ale nasz drogi Paweł o tym nie wie.

– Wygolony lisie! – Seweryn zaśmiał się i mocno klepnął towarzysza w plecy. – Dle dlaczego akurat on?

– Jakoś go nie lubię – zimno odparł Jakub. – Jeżeli waść cię to mierzi, mogę odmówić jeszcze jedną modlitwę. W ramach pokuty i dla kurażu.

– Obejdzie się. Szczerze mówiąc, wolałbym kolejny dzban miodu.

– To później. Paweł lada moment wejdzie do środka. Nie mamy wiele czasu.

Komnaty niewieście znajdowały się na piętrze w południowym skrzydle dworu. Zgodnie ze wskazówkami czeladzi, towarzysze udali się w kierunku szopy, przylegającej do właściwej strony budynku. Zatrzymali się, nasłuchując.

– Może to już? – spytał pan Seweryn, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

– Jeszcze nie.

– Po czym poznamy, że to właściwy moment? – niecierpliwił się szlachcic.

– Będziesz waszmość wiedział.

Jakby na potwierdzenie jego słów, z wnętrza dworu dobiegł nieokreślony hałas. A po chwili znacznie bardziej określony wrzask.

Pan Seweryn podsadził Jakuba i sam wspiął się na dach szopy. Przy wtórze niesłabnących krzyków dotarli do okna. Mnich zawinął przedramię w skraj szaty i zdecydowanym ruchem wybił szybę.

– To się nie godzi – szepnął pan Zimiński, ostrożnie wchodząc do pokoju.

– Myślisz waćpan o szybie?

– Szybę poskładają. Pawła niekoniecznie.

– Jak będzie po wszystkim to cię waść wyspowiadam. Teraz szukaj diabła.

W pokojach panny i jej matki nieboszczki nie było jednak nikogo.

– Pewnikiem się w sypialni starego Kaniewicza zagnieździł – szepnął Jakub, pilnie nasłuchując, gdyż hałasy na dole zdążyły już ucichnąć.

– Nie dziwota – równie cicho odparł pan Zimiński. – Na miejscu diabła też bym tych bibelotów i koronek nie ścierpiał.

Mnich ruszył w kierunku kolejnej izby, bacząc na każdy krok. Ozdobiony pamiątkami wojennymi korytarz ciągnął się niemiłosiernie. Gdy minęli schody, prowadzące do sali biesiadnej pan Seweryn zatrzymał się. Na ścianie wisiały dwie skrzyżowane szable. Wyglądały na stare i nieco przyciężkie, ale ostrza były dobrze zachowane. Odczepił broń, szczęśliwie nie czyniąc przy tym żadnego hałasu.

– Myślisz waść, że pan Kaniewicz obrazi się jeżeli to pożyczę? – szepnął, ważąc szablę w dłoni.

– Przeciw jego córce? Ależ skąd – odrzekł Jakub z przekąsem.

W tej samej chwili za ich plecami rozległ się znajomy chichot. Odwrócili się gwałtownie.

– O wilku mowa – mruknął pan Seweryn.

Stojąca na schodach panna istotnie miała w sobie coś z leśnego drapieżnika. Drobna twarzyczka wykrzywiona była w upiornym uśmiechu, obcięte na wysokości karku włosy otaczały głowę szkarłatną aureolą. Dziewczyna była bosa, a za duża koszula i podkasane spodnie potęgowały wrażenie dzikości. W dłoni dzierżyła szablę pana Seweryna. Ku wielkiej uldze tego ostatniego, na ostrzu nie było krwi.

– Ładnie to się tak skradać, waszmościowie? Jakbyście poprosili, sama bym wam rzekła, gdzie diabła trzymam.

– Czyli znudziły się już waćpannie te szelmostwa? – spytał Jakub.

– Może – odparła tajemniczo.

– Co zatem mamy uczynić, by tę farsę zakończyć? – z rosnącym zniecierpliwieniem mruknął pan Seweryn.

– Rada bym się z waćpanem na szable spróbować – odparła swobodnie.

Jasne brwi pana Zimińskiego uniosły się w wyrazie szczerego zdumienia.

– To być nie może! – wykrztusił w końcu. – Nie godzi się bym miał szlachciankę szablą tknąć!

– Zapewniam waćpana, że do tego nie dojdzie – rzekła, szczerząc szpiczaste zęby.

Zaskoczenie pana Seweryna zmieniło się w gniew.

– Sama się waćpanna o lanie prosiłaś!

Skoczyli ku sobie. Ostrza starły się, krzesząc szkarłatne iskry. Szczęknęło. Raz. Drugi. Dziesiąty. Jakub miał wrażenie, że cały dwór wibruje metalicznym echem ciosów. W półmroku co chwilę błyskały szable i dwie pary zawziętych oczu. Pan Seweryn nigdy nie walczył lepiej. Panna tańczyła, jak natchniona. Wpadli na schody. Dziewczyna zbiła broń pana Zimińskiego. Skoczyła w tył i zwinnie wylądowała na jednej z ław. Wykonała zapraszający gest. W blasku kominka Jakub zauważył, że twarz kompana jest wilgotna od potu. Pan Seweryn jednym susem pokonał ostatnie stopnie, natarł wściekle. Panna nie pozwoliła mu wejść na ławę, a sama z diabelską wręcz perfidią wykorzystywała przewagę wysokości. Tego dla szlachcica było już za wiele. Gdy szable skrzyżowały się po raz kolejny, pan Zimiński zaparł się nogą o brzeg ławy i pchnął całą mocą. Mebel przewrócił się z żałosnym zgrzytem. Panna straciła równowagę, padła na plecy. Zaklęła i odturlała poza zasięg przeciwnika. Szabla pana Zimińskiego przecięła powietrze. Dziewka zerwała się na równe nogi. Ale Seweryn był już przy niej. Zamiast ciąć, lewą ręką chwycił nadgarstek dziewczyny. Ścisnął. Salę wypełnił pisk bólu i zaskoczenia. Szabla wysunęła się z drobnej dłoni i ze szczękiem upadła na podłogę. Panna natychmiast przestała się szarpać. Obdarzyła przeciwnika uśmiechem, który w zamyśle zapewne miał być uroczy. Jednak spiczaste zęby skutecznie zniweczyły efekt.

– Brawo waść – powiedziała. – Wygrałeś. Jestem teraz w waszej mocy.

– I tego diabła – dodał Jakub, odchodząc bliżej. – Przynajmniej dopóki czaru nie złamiemy. Dalej waćpanna, mów gdzie on jest.

– Chodźcie, mości panowie. Pokażę.

Chciała ruszyć w kierunku schodów, ale stalowy uścisk pana Seweryna skutecznie ją powstrzymał.

– To aby nie fortel?

– Spokojnie, waść. My niewiasty też swój honor mamy – odparła, jakby urażona.

Jakub wziął jeden z lichtarzy i zapalił świece o dogasające węgle. Odzyskawszy swą broń, pan Zimiński znacznie się rozpogodził. Po chwili namysłu przypasał także zabytkową szablę pana Kaniewicza. Potem ruszyli. Zakonnik na przedzie, pan Seweryn z tyłu i panna między nimi.

– Z kim tak właściwie mam przyjemność? – zagaiła dziewczyna, gdy byli już na piętrze. – Mnich i żołnierz to dość osobliwa kompania.

Seweryn pytająco spojrzał na towarzysza. Ten lekko skinął głową.

– Jam jest Seweryn Zimiński, chorąży w służbie pana Kalinowskiego. Pod Zborowem ranę ciężką odniosłem, ale obecny tu Jakub z Lublina z objęć śmierci mnie wyrwał i do zdrowia doprowadził. Przysięgałem go ochraniać, dopóki obowiązek rycerski znów mnie nie wezwie. Zima nas u tutejszego proboszcza zatrzymała, gdyśmy do Torunia jechali. Tam czeka…

– Wystarczy – ostro przerwał Jakub.

– A i owszem – potwierdziła panna. – Jesteśmy na miejscu.

– Ale stąd żeśmy przyszli. – Pan Seweryn wskazał drzwi paninego pokoju. – Tam nic nie ma.

– Spójrz waćpan w górę.

W sosnowym suficie widniała pokaźna klapa z nieco jaśniejszego drewna.

– Gdzie drabina? – spytał Jakub.

– Spróchniała kilka lat temu. Pan ojciec postanowił nowej nie wstawiać, zważywszy że strych i tak nie jest używany.

– Jakoś sobie poradzimy.

Tak też zrobili. Pan Seweryn wspiął się pierwszy i z łatwością wciągnął Jakuba. Szlachcic zaoferował pannie podobną asystę, ale ta zbyła go śmiechem i jednym susem wskoczyła na górę. Strych okazał się zimny i wręcz niemiłosiernie zakurzony. Pomieszczenie było tak ciasne, że skromny jakubowy lichtarz wydobył z mroku wszystkie ściany. Na jednej z nich znajdowało się półokrągłe okno, wychodzące wprost na dziedziniec.

– Nie wiem, jak waćpanna ale ja tu żadnego diabła nie widzę – stwierdził pan Zimiński, rozglądając się wokoło. – Tylko jakieś rupiecie i stara skrzynia…

– …w której to siedzi – dokończyła.

– Diabeł? W pudle? To być nie może! – zdumiał się szlachcic. – Dlaczego czort się w zamknięciu trzymać pozwala?

Panna miała odpowiedzieć, ale Jakub ją uprzedził.

– Bo się ukrywa – powiedział, wyglądając przez okno. – Przed tą tam.

– Domyślny waćpan jesteś – z uznaniem rzekła dziewczyna.

Seweryn podszedł do towarzysza i spojrzał we wskazywany przezeń kierunku. W oknie karczmy dostrzegł niewieście oblicze.

– Dlaczego diabeł miałby bać się Janki? – spytał z niedowierzaniem szlachcic.

– Nie dajcie się zwieść pozorom, mości panowie – wyjaśniła Łucja. – Kalina by pierwszej lepszej na uczennicę nie wzięła. Janka może szczególnie wyględna nie jest, ale na czarach to ona się zna jak mało kto. Zapatrzyła się na diabła, gdy ten u starej służył. Po śmierci Kaliny chciał uciec, ale Janka nie pozwoliła. Czarami go do Żabianek przywiązała, urok miłosny rzuciła. Z początku się opierał, a gdy już dłużej nie mógł, przyszedł do mnie z nadzieją, że nawzajem sobie pomożemy.

– Czyli to wszystko po to, by młodą wiedźmę zwabić i unieszkodliwić? – dla jasności dopytał Jakub.

– Tak. I prawie się udało. Przyszła z tym swoim wywarem i nawet ją trochę w obroty wzięłam… Ale to szczwana bestyjka i uszła cało.

– Tak bym tego nie nazwał – rzekł pan Seweryn, wspominając pokiereszowaną twarz dziewczyny.

– Co miała waćpanna dostać w zamian?

– To samo co i on. – Wzruszyła ramionami. – Diabeł poprzysiągł dopilnować, by pan Czerniawski ślubu nie dożył… jako i każdy inny kandydat, który do gustu mi nie przypadnie.

– Rzecz to szlachetna prawa do szczęścia i miłości prawdziwej bronić – stwierdził pan Seweryn, znacząco zerkając na Jakuba.

Ten jednak był nieugięty.

– Co zrobić, by diabelskie zaklęcie odczynić? – spytał.

– Wiedziałam, że waść nie zrozumiesz…

– Nie moja rzecz rozumieć, tylko naturalny stan rzeczy przywrócić – stanowczo odparł zakonnik.

– A czymże jest ten stan? – zadrwiła panna. – Czy stary, obleśny dziad w mojej alkowie się weń wpisuje?

Mnich nie odpowiedział. Na to ona zaklęła szpetnie, odwróciła się twarzą do ściany i… jednym ruchem zdjęła koszulę. Pan Seweryn gwałtownie wciągnął powietrze.

– Czytaj waść! – syknęła gniewnie.

Dopiero wtedy to dostrzegli. Na kościstych, białych plecach widniał szereg szkarłatnych liter.

– Cyrograf – szepnął Jakub.

Niezrażony zakłopotaniem towarzysza, podszedł do dziewczyny i z bliska spojrzał na tajemne znaki.

– To nie łacina – orzekł. – Kontrakt spisano po niemiecku. I w dodatku z błędami.

– Co za partacz… – mruknęła panna Łucja.

Wenn der Teufel frei weilig aus dem Koffer kommt, ist der Zauber gebrochen – Jakub na głos odczytał ostatnie zdanie. – Wygląda na to, że czar można złamać wypuszczając diabła ze skrzyni.

– I tyle wystarczy? – z powątpiewaniem spytał pan Zimiński.

– Tak tu napisano. Nie wiem tylko, czego dotyczy owo weilig. To oznacza „nudny"… naprawę nie rozumiem kontekstu.

– Ale to by się nawet zgadzało – ochoczo wtrąciła panna. – Czort musiał mieć ostatnie słowo, bez względu na to jak potoczą się sprawy z Janką. Nie chciał na wieki utknąć w kufrze, gdyby wiedźma mnie ubiła. Wszystko miało wrócić do normy, gdy tylko postanowi wyjść na zewnątrz.

– W takim razie chyba się nie obrazi, jeżeli mu w tym pomożemy – uśmiechnął się pan Seweryn.

Jakub przez chwilę się wahał, ale w końcu skinął głową.

– Tak zróbmy.

– Ale gdy już się uda, wstawimy się za panną u imć Kaniewicza? – nieśmiało zasugerował Seweryn.

– Nic nie obiecuję – odparł mnich. – Gdzie klucz?

– Nie ma. Czort swoim sposobem skrzynię zaryglował.

– To my ją naszym sposobem odryglujemy – Jakub znacząco spojrzał w kierunku okna.

Pan Seweryn w lot pojął zamysł towarzysza.

– Chyba się waszmości na żarty zebrało! – zaprotestował. – Toż z kufra jeno drzazgi zostaną…

– I co z tego? Obawiasz się waść, że sobie nieborak rogi połamie?

Na to już pan Zimiński stosownej repliki nie znalazł. Podszedł więc do okna i po krótkiej szarpaninie zdołał rozewrzeć na wpół spróchniałe ramy. Spostrzegł przy tym, że poruszenie i światło na strychu znów zwabiło ciekawską czeladź.

– Wy tam, z drogi! – zakrzyknął do zgromadzonych na dziedzińcu chłopów. Ci, przeczuwając co się święci, natychmiast rozsunęli się na boki.

Jakub przekazał pannie lichtarz i przymierzył się do skrzyni.

– Ciężka – stwierdził, pchnąwszy na próbę. – Gotów?

– Jak nigdy! – pan Seweryn stanął na przedzie i ujął metalowe ucho.

Wokół unosiły się tumany szarego pyłu, gdy wspólnym wysiłkiem taszczyli kufer po ciemnej od brudu podłodze. Panna Łucja kichnęła donośnie, omal nie gasząc powierzonych przez Jakuba świec. Przy oknie pan Zimiński zajął miejsce towarzysza i jednym, zdecydowanym ruchem wepchnął skrzynię na parapet. Kufer zakołysał się na swej ostatniej podporze… i z łoskotem zjechał po spadzistym dachu. Na dziedzińcu rozległ się przeraźliwy trzask.

– Za nim waść, prędko! – nakazał Jakub. – Czort może być niebezpieczny.

Pan Zimiński bez słowa wyskoczył na zewnątrz i ześliznął się na dół, zwinnie lądując pośród oniemiałej czeladzi. Mnich i panna natychmiast poszli w jego ślady. Jednak gdy tylko zobaczyli domniemanego borutę, stało się jasne, że obawy Jakuba były bezzasadne.

Wśród żałosnych kawałków drewna siedział ładny, acz mocno skołowany chłopak, który z żadnej strony nie przypominał diabła.

Was? Was?… – mamrotał, wodząc naokoło nieprzytomnym wzrokiem

– Toż to Knut! – nagle zakrzyknął brodaty karczmarz.

– Ano… – przytaknął obity, lecz jak najbardziej żywy Paweł.

– Ha! A mówiłem, że czort Polakiem być nie może!? – triumfował pan Seweryn.

Jakub, tknięty nagłym przeczuciem, zwrócił się w stronę panny.

– Pokaż zęby – rozkazał.

Dziewczyna natychmiast ukazała dwa rzędy ostrych kłów.

– Najświętsza Panienko – szepnął pan Zimiński. – Nie poskutkowało…

Jego dalsze słowa zagłuszył dziewczęcy pisk:

– Najmilszy! – wołała Janka. – Jesteś człowiekiem! Teraz już zawsze będziemy razem!

Ujrzawszy krostowatą dziewkę, diabeł natychmiast oprzytomniał. Zerwał się na równe nogi i ewidentnie zamierzał czmychnąć w stronę lasu. Jednak gdy tylko uczynił pierwszy krok, jakaś niewidzialna moc osadziła go w miejscu. Dopiero wtedy dotarły do niego słowa niewiasty.

– Co wyście zrobili! – zawył Knut, domyślnie zwracając się w kierunku Jakuba i pana Seweryna. – Wypaczyliście kontrakt!

– Spokojnie, panie diable… – zaczął Jakub.

– Co spokojnie?! Jakie spokojnie?! – miotał się czort. – Zniszczyliście skrzynię! Alles verloren! Utknąłem w tym lichym ciele!…

– Mnie tam się ono podoba – nieśmiało wtrąciła Janka, co najwidoczniej tylko pogorszyło sytuację.

Scheiße! – rozparzał Knut. – To ja miałem otworzyć wieko! Ja! Ja sam! Freiwillig to „dobrowolnie" w waszym barbarzyńskim języku! Polnische Banausen!

– Jeżeli ktoś tu jest nieukiem to na pewno nie my – zimno odparł mnich. – Sam pan sobie jesteś winien, panie diable. Trzeba się było pierwej poprawnie pisać nauczyć, nim się waszmość za cyrografy wziąłeś.

– Ale ona wiedziała! – Knut w ostatnim geście rozpaczy wskazał pannę Łucję. – Mogła błąd wytłumaczyć…

– Jestem tylko młodym dziewczęciem. – Niewinnie zatrzepotała rzęsami. – Z uczonym mężem spierać się niegodnam…

– Oszukałaś mnie, zdradziecka dziewko! – jęknął diabeł. – Mnie! Towarzysza niedoli…

– Na moim miejscu zrobiłbyś waść to samo – odparła, straciwszy jednak cały niedawny rezon.

Na to Knut nie znalazł odpowiedzi. Powiódł błagalnym wzrokiem po zebranych. Napotkawszy obojętną twarz Jakuba, padł na kolana.

– Zlituj się, mein Herr! – błagał z nadzieją w głosie. – Nie zostawiaj mnie na łasce tej pokraki!

Mnich całkowicie go zignorował.

– Nie tak to miało wyglądać, ale cóż… stało się – stwierdził, zwracając się do pana Seweryna. – Chodź waść, na nas już pora.

– Ale co z nim? – zawahał się szlachcic. – Trochę nabroił, to fakt. Ale nie tyle, by sobie na wiedźmę w roli żony zasłużyć…

– Znakomitą część mężów taki los spotyka – odparł Jakub, ruszając w stronę stajni. – Choć większość dowiaduje się o tym dopiero po ślubie.

Pan Zimiński zacisnął zęby. Raz po raz zerkał to w stronę odchodzącego kompana, to znów na brzydką Jankę i przerażonego diabła.

– Mów waćpan co chcesz, ale ja tak tego nie zostawię…

– I co waszmość zrobisz? – rzucił przez ramię mnich. – Na nieuzbrojoną dziewkę z szablą pójdziesz?

– On nie. Ale ja z chęcią.

Zakonnik odwrócił się w kierunku głosu. Panna Lusia zakręciła młynka jedną z ojcowskich broni i posłała Knutowi najsłodszy ze swych koszmarnych uśmiechów.

– Jakem rzekła, my niewiasty też swój honor mamy.

 

Epilog

 

Karczma „U przechrzty" leżała dzień drogi od Torunia. Śniegi dopiero co stopniały i sala jadalna świeciła pustkami.

– Dzban miodu, karczmarzu! – zakrzyknął pan Seweryn, zasiadłszy za stołem.

– I cztery puchary – dodał Jakub.

– Cztery? Toż waszmościów jest dwóch…

– Nasi pachołkowie oporządzają konie – wyjaśnił zakonnik.

W tym samym momencie na zewnątrz rozległ się ochrypły krzyk. Karczmarz wyjrzał przez okno. Nic nie dostrzegłszy, wrócił do swoich obowiązków. Gdy miód stanął na stole, na salę wkroczył młodzieniec odziany w barani kożuch i wełnianą czapę. Jakby doczepić mu ogon i rogi, wyglądałby niczym modelowy czort z jasełek.

– Cóż to za hałasy? – spytał Jakub.

– Lusia uśmiechnęła się do chłopca stajennego…

– Trudno – sucho odparł Jakub. – Będzie sama konie rozkulbaczać, aż się nauczy.

– Pomogę jej – rycersko zaoferował się pan Seweryn.

– Jak waść chcesz.

Knut zajął zwolnione przez pana Zimińskiego miejsce i nalał sobie miodu. Mnich i były diabeł przez chwilę pili w milczeniu.

– Jak się waszmość czujesz jako człowiek? – zagaił w końcu Jakub.

– Z pewnością nie tak dobrze jak panna w roli diabelskiego pachołka… Ale przyznać muszę, że wcale nieźle – odparł tamten. – Zważywszy na sytuację, tak jest chyba bezpieczniej… Prawda, panie Strażniku?

Ciemne oczy Jakuba zwęziły się nieco.

– Jak mnie waść rozpoznałeś? – spytał lodowatym tonem.

– Niewielu was już zostało.

– Kurtyna opada – odrzekł zakonnik. – Wasz czas się kończy.

Nein, nein, mein Herr. Mój już nie – sprostował Knut. – Zabierzesz ją waćpan na tamtą stronę, gdy nadejdzie pora?

– Jeżeli zechce.

– A jeśli nie? – Przez moment chłopak znów wyglądał jak rasowy diabeł.

Jakub westchnął.

– Rzeczywistość i tak zrobi swoje.

Koniec

Komentarze

Makuszyński się Waszmość Pani przypomniał?
Ale to bardzo dobrze. Okraszenie humorem powinno docenić wielu czytelników, bo ponuractwa, panie dziejku, pod różnymi postaciami mamy tu dostatek.
Aha --- czy "przenajświętsza panienka" nie powinna być dużymi?

Witam Waćpana! :) Sarmackie klimaty zawsze kojarzyły mi się "na wesoło". Nie przejrzałam jeszcze pozostałych konkursowych tekstów, żeby się nie sugerować, ale mam nadzieję, że będzie dużo śmiechu, bitki i wypitki :)

Panienka poprawiona :)

Bitek i wypitek na pewno będzie (aż za?) dużo, bo jakże to, panie mocium, szlagon staropolski trzeźwy być miałby? Za szabelkę porywać z byle powodu nie miałby?

A kiedy możemy powiedzieć, że koń jest opalony? Wsód znanych maści końskich nie ma określenia " blady koń" ... Chyba mnich po prostu jechał na siwku ...

@Adam, słusznie Waść prawisz :D
@Roger, nie sądziłam, że tak oczywiste nawiązanie będzie wymagało tłumaczenia.

Nistety, nie za bardzo rozumiem. " Blady koń " to nawiązanie do czego? Ale jeżeli tak ma być ... Autorka decyduje.

Opowieść o diable i o miłości, czyli prawie tak jak u mnie. Szkoda, że brak sexu i morza krwiiiiii....

Tak, tylko że jest to opowiadanie utrzymane w konwencji realistycznej. Jedno - dwa zdania  więcej po " bladym koniu"  i odniesienie byloby oczywiste i zrozumiale.A tak, przynajmniej dla mnie, nie jest - wyszedł z tego niezrozumialy smaczek.   Ale inni moga mieć inne zdanie i dla nich jest to odniesienie oczywiste i proste.

@gwidon, jak Cię znam, to w Twoim tekście wspomnianych elementów będzie tyle, że starczy, żeby obdzielić dwa opowiadania. Ale równowaga musi być ;) Z niecierpliwością czekam na Twojego diabła.
@Roger, zejdź już Waść z tego konia :] Czytając Twoje komentarze można odnieść wrażenie, że motyw hippiczny jest głównym tematem powyższego opowiadania.

Po prostu jest to czwarte zdanie tekstu, ktore nieco mnie zdziwiło. Z zasady czytam dokladnie.I to wszystko.  Pozdrowienia.

@Roger, bardzo dziękuję za czas poświęcony na dokładne przeczytanie. Z uwagi na charakter tekstu, który niejako "wychodzi w praniu" proponuję zapoznać się z całością. Różnych aluzji i nawiązań jest tu sporo. Nie wszystkie muszą być zrozumiałe dla wszystkich czytelników. Wcale nie muszą być. Każdy z nas ma inny "aparat poznawczy", ukształtowany przez doświadzczenia/wiedzę/sposób myślenia. Twórca użytego na początku cytatu napisał też, że "Autor może popełnić samobójstwo celując w gust publiczności". Ja, jak na razie, myśli samobójczych nie mam i piszę, ponieważ sprawia mi to frajdę. Mam nadzieję, że przynajmniej niektórym cztelnikom też ;) Dlatego proszę - przeczytaj na luzie i daj mi w pierwszej kolejności informację zwrotną a propos fabuły/bohaterów/humoru. Technikalia możesz sobie z czystym sumieniem zostawić na koniec :)

Ran jak zwykle zdominowana przez swoją filozoficzną naturę...

Humor okey, fabuła okey, bohaterowie okey. Ale widać, droga Reniferko, pośpiech, o którym wspominałaś. Szczególnie w scenie walki na szable, w której każde zdanie, z osobna dynamiczne (bo krótkie), razem tworzy dziwny zbitek, który moim zdaniem jest już przedynamizowany (jest takie słowo?).
Ale ogólnie okey, lubię Twoje poczucie humoru.

@Arctur, cieszę się, że pod warstwą akcji i humoru dostrzegłeś trochę głębi. Czasami kusi mnie, by zawrzeć pewne myśli bardziej wprost i napisać opowiadanie, w którym byłyby one sednem a nie dodatkiem. Obawiam się jednak, że tekst tego rodzaju okazałby się bardziej bluźnierczy od Necronomiconu ;>
@a.k.j, cieszę się, że Ci się podobalo i (zgodnie z zamierzeniami) wyszło zabawnie :) Co do pośpiechu - fakt, że tekst powstał szybko, ale wynikało to raczej z silnego natchnienia, niż zewnętrznej bądź wewnętrznej presji. Prawda jest taka, że opowiadanie sprawdzałam i poprawiałam ok. cztery razy dłużej, niż zajęło mi stworzenie pierwotnej wersji. Scena walki wygląda tak a nie inaczej, gdyż... zwyczajnie nie znam się na szermierce. Dlatego wszystko dzieje się po ciemku - słychać  dźwięki, widać jakieś przebłyski. Tak czy inaczej potraktuję Twoją opinię jako swego rodzaju komplement - lepiej żeby scena akcji była zbyt dynamiczna, niż nudna i ciągnąca jak krówka z Milanówka ;)

Wiesz, mało kto się zna na szermierce. Sapek w wiedzminie wypisywał takie herezje, że aż strach. U Ciebie na szczęście ich nie ma. Bardziej czepiałem się formy zapisu:

"Mebel przewrócił się z żałosnym zgrzytem. Panna straciła równowagę, padła na plecy. Zaklęła i odturlała poza zasięg przeciwnika. Szabla pana Zimińskiego przecięła powietrze. Dziewka zerwała się na równe nogi. Ale Seweryn był już przy niej. Zamiast ciąć, lewą ręką chwycił nadgarstek dziewczyny. Ścisnął. Salę wypełnił pisk bólu i zaskoczenia. Szabla wysunęła się z drobnej dłoni i ze szczękiem upadła na podłogę. Panna natychmiast przestała się szarpać. Obdarzyła przeciwnika uśmiechem, który w zamyśle zapewne miał być uroczy. Jednak spiczaste zęby skutecznie zniweczyły efekt."

Na ten przykład tutaj dałbym dłuższe zdanie na samym końcu, żeby jakoś formalnie oddzielić pojedynek od sceny po.
Ale tam, to już takie czepianie się szczegółów, jako że nie mam już plakietki z lewej strony, to mogę się poczepiać ;)

a.k.j, I get your point :) Trudno dobrze "zbalansować" scenę bitewną. Mam nadzieję, że idzie mi to już całkiem nieźle, ale zawsze jest miejsce na dalszą poprawę. BTW, zwróciłeś uwagę na motyw Kurtyny? ;)

Skrzyżowanie Constantina z Braćmi Grim i odrobinę gry Wiedźmin? Boskie połączenie. Tym bardziej, że każdy z wymienionych tytułów bardzo mi się podobał.
Samo opowiadanie jak dla mnie na końcu troszkę za bardzo galopuje. Rozumiem, że końcówka powinna być zaskakująca i szybka, ale tutaj chyba jest to trochę przesadzone. Wszystko się zaczyna wyjaśniać i nagle się kończy. Leciutki niedosyt pozostawia. Człowiek ma ochotę na więcej - a to akurat bardzo duży plus. :D

Nawiązując do powyższej rozmowy o szermierce - nie spotkałam się jeszcze z tak opisanym pojedynkiem, który z jednej strony nie byłby zbyt enigmatyczny, a z drugiej nie przechodził w zbytnią szczegółowość. Te bardziej szczegółowe są ciężkie i marnie się je czyta. Ran, mogłabyś do tego dopisać może ze dwa zdania więcej - ale w tej formie też jest super. :)

Ach! Toż to nick znajmy! Co Waćpanią tutaj sprowadza? Czyżby moja bezczelna reklama na FB? ;)

Bardzo dziękuję za miłe słowa. Opowiadanie miało być szybkie i dynamiczne, bo właśnie z takim "awanturniczym" stylem kojarzy mi się klimat Dzikich Pól. Może nieco przedobrzyłam ;)

Miło mi, ze nareszcie mogę poznać coś twojego :-). Jestem pod wrażeniem. Tak mi się podobało, że nie chce mi się niczego wytykać; chociaż kilka literówek ci się omsknęło. Język powala.
Jedyny logiczny pytajnik mam co do tego boruty- jeżeli polski, leśny diabeł, to dlaczego zrobił się z niego Niemiec? No i czym polskie złe duchy leśne różnią się od innych: ruskich itd.
Zgadzam się, że zakończenie przegalopowało. Zacząłeś wątek Strażnika- albo zbyt późno, lepiej już było tego nie poruszać; albo napisać coś o Strażnikach we właściwym opowiadaniu i tutaj spokojnie można wyjaśnić, że Jakub jest jednym z nich.
Acha, mam! Co mnie ukuło! Waćpanna uciekła z nimi. Znając realia sarmackie, ojciec dziewczyny zebrałby pospolite ruszenie i pogoniłby za nimi. Mnich, szlachcic i dwóch pachołków, to  łatwo rozpoznawalna grupa. Nie ukryliby się. Wymyśl coś innego na zakończenie intrygii. Może pozorowana śmierć szlachcianki i odkopanie jej tuż po pogrzebie? Cokolwiek, bo ucieczka by nie przeszła.
Suma sumarum, daję ci 6. Tak trzymać.

Opowiadanie lekkie, ale niestety nie zabawne. Brakuje humoru sytuacyjnego, zaskakujących analogii, żartów słownych... czegokolwiek, co wywołałoby uśmiech na twarzy. Mogłaś się pod tym względem bardziej postarać, albo zdecydować na poważniejszą konwencję.

Chciałbym też zwrócić uwagę na nienajlepszą konstrukcję tekstu - to de facto jeden wielki dialog, przerywany sporadycznymi wtrąceniami narratora  Bohaterowie gadają, gadają i gadają, a często niewiele z tego wynika - ani dla ich kreacji, ani dla fabuły, ani dla świata przedstawionego. Aż chciałoby się poprosić, żeby choć na chwilę się zamknęli i pozwoli fabule posunąć się do przodu. 30-40% tej paplaniny możnaby spokojnie usunąć, bez żadnych strat (a wręcz z korzyścią) dla całości.

Natomiast opowiedziana historyjka jest całkiem przyjemna i pewnie dałoby się na jej kanwie napisać niezłe opowiadanie, ale wspomniane wyżej wady powodują niestety, że tekst w tej formie jest raczej męczący.

Fakt, większość tekstu to dialogi; ale ja nie widzę tego jako defektu. To opowiadanie takie jest i już.

Dialogi powinny być w miarę zwarte, nadmierny słowotok bohaterów zaburza płynność tekstu. Bardzo cierpi na tym narracja.

A tak na marginesie - z tą szóstką to nieźle zaszalałeś. Nie sądzisz, że takie wazeliniarstwo bardziej zaszkodzi niż pomoże autorce?

A dlaczego wazeliniarstwo?
Taka jest moja opinia dotycząca tego opowiadania. Mam do niej prawo, tak jak Ty do swojej.
Odpuść sobie osobiste ataki, Moonie.

To nie jest atak, a tym bardziej nie osobisty. To po prostu kolejna opinia.  A o wazeliniarstwo pytałem, bo początek Twojej pierwszej wypowiedzi ("Miło mi, ze nareszcie mogę poznać coś twojego") wskazuje, że nie podchodziłeś do tekstu obiektywnie. 

Osobiście nie znam autorki. Od paru dni natykam się na NF na jej komentarze, które mi się podobają i czasami się z nią zgadzam. Ciekawy byłem, jak ona pisze. No i się doczekałem.
Tyle w kwestii wyjaśnień.

Pax, Waszmościowie! Proszę w moim wątku za szable nie chwytać, toż to komnaty niewieście! ;)

@Tomaszu, bardzo dziękuję za miłe słowa, dobrą ocenę i konstruktywną krytykę, na którą z przyjemnością odpowiem. Co do boruty sytuacja ma dwa, komplementarne wyjaśnienia. Po pierwsze - Jakub to nie Mary Sue w habicie. Nawet sprytny/mądry bohater powinien czasami się mylić (IMO). Po drugie boruta - leśny diabeł z polskich podań ludowych - technicznie rzecz biorąc niewiele różni się od niemieckiego Teufela ;) I tak - potwierdzam - w moim uniwersum (w które po części wpisują się "Szelmostwa...") wśród fantastycznych stworzeń występuje "regionalizacja". Tym bardziej zachęcam do lektury innych moich tekstów :)
Co do ucieczki panny, zwróć proszę uwagę, że od zakończenia akcji w Żabiankach do epilogu minęło trochę czasu (ok. 2 miesiące). W tym okresie dużo mogło się wydarzyć ;)
Jeżeli chodzi o tempo akcji mogę tylko powiedzieć, że wszystkie uwagi techniczne biorę sobie do serca. Piszę od prawie roku i dzięki wsparciu ludzi z NF mój warsztat bardzo się poprawił. Naturalnie nie mam zamiaru spocząć na laurach. Żeby być dobrym w czymkolwiek trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Taka prawda :)

@Mooncalled, przez to "wazeliniarstwo" nie zapunktowałeś, o nie. Po co to było? Takie teksty nie świadczą źle o mnie czy o Tomaszu, ale o tym, kto je pisze. Ale, Pax, jak wspominałam.
Po pierwsze, poczucie humoru jest czymś bardzo subiektywnym. Jednych bawi Woody Allen, innych "American Pie". Jeżeli Cię nie rozbawiłam, trudno. Z resztą humor nie jest podstawą i sensem istnienia tego opowiadania. Jeżeli chodzi o sposób narracji, wierz mi potrafię pisać inaczej (i przeważnie to robię - zachęcam do zapoznania się z innymi tekstami, najlepiej z Roninem :)). Konstrukcja tekstu wynika z tego, że na "scenie" przez cały czas jest conajmniej dwóch bohaterów. Taka sytuacja niejako wymusza prawie bezustanny dialog... ludzie mają to do siebie, że ze sobą rozmawiają. Pamiętasz scenę z "Pulp fiction", w której Travolta i Samuel L. Jackson jadą samochodem? Mogliby milczeć, prawda? Fabuła nic by na tym nie straciła. Ale gadają o hamburgerach. I jest to jeden z najfajniejszych dialogów w filmie :]
Co do "zawyżonej" oceny i "wazeliniarstwa"... dzięki za troskę, ale gdyby od dobrych ocen na NF miało poprzewracać mi się w głowie, już dawno siedziałabym w Tworkach. Znam wartość tego, co piszę. Znam też swoje ograniczenia. Biorę pod uwagę wszystkie uwagi. Gwiazdorzyć zacznę dopiero, jak coś opublikuję ;)

Zamierzasz urządzać takie mini-wykłady po każdym krytycznym komentarzu? Tekst mi się nie podobał, a Twoje wydumane tłumaczenia nie sprawią, że nagle ujrzę go w innym świetle. 

Ponadto jako czytelnik mam prawo odnosić się nie tylko do tekstu, ale także do innych komentarzy, jeśli uznam, że się z nimi nie zgadzam. Słowo "wazeliniarstwo" rzeczywiście nie jest zbyt eleganckie, ale trafnie oddaje moje odczucia względem oceny wystawionej przez użytkownika TomaszMaj. Na przyszłość postaram się być bardziej taktowny i delikatny.

Pozdrawiam.

@Mooncalled, zauważ, że odpowiadam na wszystkie komentarze. Pozytywne i negatywne. Kontakt z czytelnikiem sprawia mi taką samą frajdę jak pisanie :)

Nie będę czytać wszystkich komentarzy, wiec jeśli coś powtórzę, to ewentualnie proszę mnie odesłać do odpowiedniego wytłumaczenia.

Może wyjdę na debila, ale nie bardzo zrozumiałam całą intrygę. Głównie to po co Lusia i diabeł zawierali pakt i kto co z tego miał, a także jak ogólenie to się skończyło.

No i zdecydowanie masz zaburzona rownowągę pomiedzy narracją a dialogami. Dialogi - owszem, całkiem sympatyczne (choć podejrzewam, że jak ktoś się zna na stylizacj jezykowej, to pewnie by się do czegos przyczepił, ale narracji nie dość, że jest mało, to jeszcze jest dosyć neijasna, szczególnie w scenach akcji. Totalnie nie byłam w stanie sobie wyobrazić, co się dzieje. Ogólnie miałam wrażenie, że strasznie się z tym tekstem spieszyłaś. Nawet jestem w stanie sobie wyobraźić, jak z rumieńcami w wenowym szale stukasz palcami w kalwiaturę, a włosy rozwiewa Ci wiatr ;)

Dobra, pojazd odbębniony, to teraz z innej beczki. Pomysł i postaci mi się bardzo podobają, a skoro zostawiłaś sobie otwartą furtkę do kontynuacji, to nalegałabym, żebyś przepracowała ten tekst, a i kolejne cześci bardziej dopieszczała, bo na pewno z chęcią bym do nich zaglądała :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

@Suzuki, bardzi się cieszę, że tu zajrzałaś :) Nie będę tłumaczyć, co, kto, po co, gdzie i jak, tylko pokornie przyjmę na moją płaską klatę fakt, że czytelnik nie wszystko ogarnął. Co - naturlanie - jest problemem autora, a nie czytelnika. Powiem tylko, że z tym wiatrem we włosach, to niewiele się pomyliłaś ;) Kontynuacja będzie, ale już w innej konwencji :) Widzisz, większośc moich tekstów osadzona jest w konkretnych realiach autorskiego świata. To opowiadanie jest w pewnym stopniu kompatybilne z pozostałymi, które łączą w sobie elementy fantasy, urban fantasy i cyberpunka. Gdybyś znalazła chwilę, byłabym wdzięczna za opinię dot. jednego z moich starszych tekstów - Jutro będziesz szczęśliwa. Jest nawet krótszy, niż "Szelmostwa".

Ale przeciez pod tym tekstem masz moją opinię ;P

www.portal.herbatkauheleny.pl

Łoj faktycznie :D Widzisz, wyszłam z tym dlatego, że mam taki stylistyczny dylemat - przy tamtym tekście zarzucano mi, że opisy zbyt ociekają lukrem. Dlatego postanowiłam poeksperymentować z bardziej oszczędną formą, która (jak widać) również okazała się niedoskonała. Może w takim razie z innej beczki. Mam tekst, którego na razie nie wrzucam do sieci. Może rzuciałabyś na to okiem, co? Ja cały czas szukam tego mojego "złotego środka", a cholernik ucieka, jakby go Janka goniła ;)

Mogę spróbować :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Wysłałam :)

Jak dla mnie - ciekawe i zabawne. Przeczytałem całe, nie zniechęciłem się w żadnym momencie. Przykułaś uwagę, rozwinęłaś i dobrze zakończyłaś. W kilku fragmentach dało się odczuć ten pośpiech, o którym pisali moi przedmówcy, ale nie zburzyło to pozytywnego efektu.

Jeno jedno zastrzeżenie mam, Mościa Panno! Niestety, podobnie jak Suzuki, pogubiłem się z wątkiem i nie do końca zrozumiały był dla mnie układ diabła z dziewczyną. Jedynie to można poprawić, reszta jest super.

Jeśli chodzi o wazeliniarstwo - bez przesady, to że loża pozytywnie się odniosła do Twojego opowiadania, nie znaczy, że trzeba podnosić bunt i z widłami na niewinność Panienki nastawać. Kawał dobrej roboty odwaliłaś, więc nie dziwię się, że posypały się pozytywy.

JW

Kilka razy się uśmiechnąłem. Diabeł nawijający po niemiecku - dobre! Rzeczywiście układ czarta z dziewką trochę niejasny. Mi akurat dynamika opowiadania nie przeszkadzała. Natomiast wydaje mi się, że jest trochę zbyt mało opisów na tle mnóstwa dialogów. Ale opowiadanie jak najbardziej na plus. Pozdrawiam

Mastiff

Wystoon- moja osobista opinnia, to nie opinia całej Loży. Poparz na komentarze- czasami nieźle sobie dokopiemy, gdy mamy inne zdania. Zajrzyj na hyde park, na wątek o wyborach nowego składu.
To co napiisałem powyżej, to opinnia moja, TomaszaM, który jest w składzie Loży (od 10 listopada br.), a nie opinnia całej Loży.

Bardzo dziekuję za przeczytanie i komentarze :)

Zaczynam czytać:) I tak dodam, że w pierwszym akapicie przeszkadzają mi te wszystkie "by": "Miałyby, żegnaliby, gdyby...". Ale to tylko moje zdanie.

Rumiany, płowowłosy pan Zimiński niejedną pannę oczarował swym błękitnym spojrzeniem i błyskiem białych zębów, które nad wyraz chętnie eksponował. - Chyba nie ma czegoś takiego jak błękitne spojrzenie(chyba, że kiedyś się tego zwrotu używało?)

W tej samej chwili spod powały posypał się grad niezidentyfikowanych pocisków. - ten wyraz mnie razi. Nie wiem czemu;)

Na razie jestem w połowie i dziś już nie doczytam, ale jutro skończę:) I wtedy zopiniuję:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Tomasz, ja to doskonale rozumiem. Nie wyraziłem się jasno:).

JW

Podobnie jak cała jego facjata, która natychmiast powtórzyła patriotyczny cykl bieli i czerwieni, tyle że w odmiennej kolejności.- dlaczego mi to zgrzytnęło?:)

- Wygolony lisie! - Seweryn zaśmiał się i mocno klepnął towarzysza w plecy. - Dle dlaczego akurat on?

- I tego diabła - dodał Jakub, odchodząc bliżej. - podchodząc raczej.

No to tyle z błędów(albo prawdopodobnych błędów)

No widać, że można by to dopracować ale nie o tym miałem... Miałem o tym, jak to ja, jako czytelnik odebrałem. Dla mnie to historia rozrywkowa i tak na nią patrzę. Uśmiałem się w wielu miejcach Ran, serio :) Jak dla mnie humor pierwsza klasa. Sama historia może troszkę przegadana ale właśnie przez to więcej słownych gagów.

Za przyjemność czytania masz 6. Mały minus za niedopracowanie, ale nie było to tak bardzo zauważalne, bo mnie porwało.

Pozdrawiam :)





http://tatanafroncie.wordpress.com/

@meksico, dzięki. Cieszę się, że trochę Cię rozweseliłam :)

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Sympatyczni bohaterowie i dobre poczucie humoru. Nie za bardzo mam pomysł co jeszcze powiedzieć żeby się nie powtarzać.
Więc oby tak dalej.

Fajne opowiadanie, dialogi świetne, ale niestety resztę trzeba by dopracować. Również nie za bardzo rozumiem akcję panna-diabeł. No, ok, ona na tym sporo zyskała i z tymi co prawda niewielkimi, ale jednak mocami diabelskimi miała szanse odwołać ślub ze starym sąsiadem. Czemu jednak sama nie mogła skrzyni rozwalić? Albo kazać zabić wiedźmę? Napewno paru by się znalazło, coby jej się nie bało. No i czemu po pokazie swojego charakterku nagle zgodziła się robić za sługę? Dumna szlachcianka?
Poza tym trochę mało wyjaśnione, o co chodzi z tym strażnikiem i "właściwym czasem", jakby to był tylko fragment większej części albo opowiadanie z serii. Co swoją drogą bardzo by mnie ucieszyło - chętnie przeczytałabym inne z podobnym humorem.

@Geralt, dzięki za przeczytanie i miłe słowa - zwłaszcze te o bohaterach. Bohaterowie to dla mnie podstawa dobrej historii :)
@Piwak, bardzo dziękuję :) Porównując do Twoich "zwyczajowych" opinii, widzę, że z moim tekstem i tak obeszłaś się łagodnie ;) Epilog w całości był nawiązaniem do moich "typowych" opowiadań. Wszystkie teksty, które piszę "kręcą się" wokół jednego uniwesum i konkretnej grupy bohaterów. To opowiadanie jest spójne z tamtym światem i wątki, które tu rozpoczęłam znajdą kontynuację w opowiadaniu na konkurs detektywistycznny. Jeżeli chcesz przeczytać coś w podobnym stylu (choć ten - niepublikowany - tekst jest trochę poważniejszy i znacznie bardziej dopracowany), daj znać na mojego maila: ranferiel@gmail.com. Jestem ciekawa opinii tak drobiazgowej recenzentki ;)

Sympatyczne opowiadanie - lekkie, przyjemne. "Zmienić konkret na abstrakt" (cytuję z pamięci) - bezcenne:) Mam zamiar podkraść Ci bezwstydnie ten zwrot i stosować go w codziennych rozmowach;) Z tymi kulkami od rusznicy to mi się przypomniał diaboł z "Krańca świata", IMHO najlepszego opowiadania fantasy w polskiej fantastyce. Stylizacja lekka, mogłaby iść nieco dalej (bo wszelką stylizację uwielbiam) - ale z drugiej strony zbyt daleko idąca wywołałaby pewnie opór tutaj na stronie.

Nie wiem, co tu do nie rozumienia - chyba tylko to, że ojciec Lusi jej nie szukał. I żal mi było wiejskiej zielarki (tak od początku czułem, że się podkochiwała w diable), i to nie jej wina, że była "niewyględna"... Ale ja mam do takich postaci sentyment.

Sam pomysł opowiadania - bardzo, bardzo fajny. Ktoś tam będzie narzekał, że dialogów za dużo; jakbyś przełożyła ciężar na opisy, ktoś narzekałby, że opisów za dużo. Pewnie starałaś się zmieścić w limicie znaków. O najlepszym opowiadaniu można napisać, że ma za mało tego, a za dużo tamtego (na stronie Dukaja jest tekst "Jak zgnoić książkę na 10 sposobów", polecam). Spotkałem się kiedyś w sieci z głupim zarzutem w stosunku do opka Pilipiuka "Jakub na tropach yeti" (jeśli idzie o teksty "wędrowyczowskie" - jedno z najśmieszniejszych), że... nie rozwja wątku Cthulhu w studni (sic).

Pozdrawiam,
RR-Ajw.

PS. I jakoś nie zraził mnie "blady koń".

Nie na temat. Jak Góry sie podobały?

@Ajw, bardzo dziękuję za komentarz :)
@gwidon, przeczytałam i generalnie bardzo mi się podobało. Uwagi wyślę Ci na maila, ale pozwól, że ogarnę się trochę po przedmagistersko-administracyjnym szoku. Chciałabym napisać coś w miarę składnego, a że tekst jest długi muszę jeszcze na spokojnie wrócić do paru wątków.

Opowiadanie mi się podobało. Nie miałam ochoty się od niego oderwać. Jedno co pozostawiło pewnien niedosyt to zakończenie. Widać, że planowany jest ciąg dalszy, co mnie zresztą cieszy bo go chętnie przeczytam, ale ta panna co to za parobka czy sługę się do tejże kompaniji najęła jakoś mi nie pasuje do obrazu szlachcianki organizującej całą intrygę by się pozbyć niechcianego zalotnika.

- Trochę pochwał jeszcze nikomu w relacjach publicznych nie zaszkodziło. To się nazywa... - Pan Seweryn w zadumie pogładził wąsy. - Cóż, w przyszłości z pewnością wymyślą na to jakąś mądrą nazwę.

- Zupełnie jakbym słyszał brata Alojzego.

- Tego pijara? No może... 

Doceniam koncept :D Hmmmm czy dlatego że sama pracuję w "pijarze"? ;)

A samo opowiadanie sprawiało na mnie wrażenie trochę za bardzo galopującego do przodu. Ma to swoje dobre strony - czyta się szybko, przez co w trakcie czytania nie ma czasu zwrócić uwagi na pewne niejasności ;) ale po przeczytaniu, kiedy chciałam "zrekonstruować" sobie historię, miałam z tym trudności. Też nieszczególnie załapałam, po co początkowo tak podkreślać "polskość" i "leśność" boruty, skoro potem okazuje się niemieckim diabłem? Za to podobał mi się nienachalny humor uzyskany przy minimum środków :)

Co do "niemieckości" diabła - taka była wiara ówczesna. Dla Rosjan diabeł był ubrany jak polski szlachcic i mówił po polsku, dla Polaków - miał niemiecki strój i mówił po niemiecku;-)

Bardzo dziękuję za komentarze :)

Nowa Fantastyka