Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
*
– Zebrałem was tutaj, moi zaufani Towarzysze, abyście mogli wraz ze mną rozpocząć nową erę w historii świata! Zbudujemy system, który nie będzie miał wad, i w którym nikt nie będzie cierpiał! Miałem sen, piękny i cudowny sen. Wszyscy byli równi i szczęśliwi. Państwo nasze, silne i sterujące innymi nacjami, wyniosło się ponad wszelki znany poziom. Dziś zaczniemy wprowadzać moje marzenie w życie… Wieczorem przejmujemy władzę!
Na sali zapadła głucha cisza. Wszyscy zgromadzeni utkwili wzrok w mówcy, stojącym na środku pomieszczenia. W ich oczach widać było zwątpienie i strach.
– Ale jak chcesz tego dokonać numerze 567326? Jest nas tylko dwudziestu trzech… A przeciw nam staną miliony!
– Od dziś nie jestem numerem 567326! Od dziś, nikt z nas nie będzie już nazywany tymi uwłaczającymi numerami! Gdy przejmiemy władzę, to się zmieni. Zostanie powołany specjalny komitet, w którym zatwierdzane będą nowe imiona. Normalne imiona.
Po sali przebiegł głośny szmer. Czegoś takiego nigdy nie było! Coś takiego nie mieściło się w głowach! Imiona!
– Ale jak chcesz to zrobić numerze… to znaczy…
– Na razie mówmy o sobie: „towarzysze”. Plan działania jest już ułożony i został omówiony w Najmniejszej Grupie. Wy jesteście Większą Grupą, waszym zadaniem jest wtajemniczenie zaufanych znajomych ze wszystkich sektorów. A więc…
– Nie zrozumiałeś mnie Towarzyszu. Chodziło mi o to, jak chcesz dokonać tego, żeby wszystkim żyło się dobrze i żeby byli szczęśliwi. Dlaczego uważasz że będziesz lepszy od władzy, która jest teraz? Co nam oferujesz w zamian za… za bunt?
Były numer 567326 uśmiechnął się triumfalnie.
– Władzę, którą mamy teraz sprawuje jednostka! Nie wie nic o ciężkim życiu i pracy robotników, żołnierzy, handlarzy, rolników, nauczycieli i wielu, wielu innych! Gdy obalimy monarchię, rządzić zacznie partia, a wraz z nią całe społeczeństwo. Ustanowiony zostanie normalny czas pracy. Osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Wprowadzimy walutę. Nie będzie już płacenia samą żywnością. Skończy się wyzysk! To właśnie wam oferuję!
Wśród zgromadzonego na sali towarzystwa, znów przebiegł szum. W głosach wyczuwało się zdziwienie i podniecenie. Nikt nie wiedział co o tym sądzić. Każdy rzucał ukradkowe spojrzenie na swojego sąsiada, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, czy popiera ideę rewolucji.
– To kto będzie pracował na nasz dobrobyt? Gdy ograniczysz godziny pracy i wprowadzisz walutę, to nasza potęga niedługo przeminie. Rozpadniemy się. – powiedział ktoś stojący w tylnich szeregach.
– O tym wspomina dalsza część mojego planu, o której jeszcze nikomu nie mówiłem. Najpierw musimy obalić istniejący system, wtedy wszystkim się zajmiemy. Zdradzę Wam, moi Towarzysze, cały plan z pierwszą i drugą częścią włącznie. Słuchajcie uważnie i zapamiętujcie co kto ma zrobić. Wszyscy dostaną jakieś funkcje. Oczywiście w miarę możliwości. Czy mogę zaczynać?
Wszyscy obecni w pomieszczeniu kiwnęli głowami na znak zgody. Pragnęli poznać szczegóły planu, aby zdecydować czy wziąć udział w przewrocie, czy może wydać spiskowców Gwardii Rosłych. Chcieli wiedzieć, co bardziej będzie im się opłacać.
– A więc tak. Naszym priorytetem jest zabicie dyktatorki i jej sługusów oraz zniszczenie wszystkich pomieszczeń, sąsiadujących z Centralną Komnatą. Tym, którzy mnie nie znają wyjaśnię, że zajmuję… a raczej zajmowałem się ekspedycjami poszukiwawczymi poza granice naszego państwa. Na ostatniej wyprawie odkryliśmy coś niesamowitego, mianowicie wielką złotą kolumnę o ostrym zakończeniu. Nikt nie wie co to dokładnie jest. Nikt, oprócz mnie. Gdy o naszym odkryciu dowiedziała się dyktatorka, zażyczyła sobie mieć tę kolumnę w swojej Komnacie. Ma ona manifestować jej bogactwo i potęgę. Jednak to nie jest zwykły filar, który mógłby podtrzymywać sklepienie, ale coś podobnego do pocisków używanych przez nasze wojsko, tylko jakieś tysiąc razy większe. I co za tym idzie – silniejsze. Kolumna zostaje dzisiaj wieczorem przetransportowana do Centralnej Komnaty na uroczystość poświęcenia bogom. Gdy będą ją stawiali, wystarczy strzelić w podstawę, a wybuchnie i rozwali całą Komnatę. Razem z dyktatorką. Ja będę strzelcem. Żołnierze, których przeciągnął na naszą stronę były numer 20975, będą czekali na niższym poziomie. Po wybuchu kolumny wkroczą do Komnaty i zlikwidują wszystkich, którzy się nam sprzeciwią. – Były numer 567326, odetchnął głęboko. – Mam ich! – pomyślał. Zgromadzeni w sali byli pod głębokim wrażeniem.
– A co z kapłanami? Wszyscy ich szanują, a oni na pewno opowiedzą się po stronie dawnej władzy.
– Jeżeli to zrobią, to ich pozabijamy i obierzemy nowy patriarchat.
– A bogowie? Wpadną w gniew i zniszczą nasze miasto!
– To Oni zesłali nam tę kolumnę! Chcą żebyśmy obalili dyktaturę! A zresztą, skąd mamy mieć pewność, że jacyś bogowie w ogóle istnieją? Widzieliście ich kiedyś? Słyszeliście, żeby ich ktoś widział? Nie przyszło wam do głowy, że to bujda, którą wciskają nam kapłani i dyktatorka. Tylko po to, żebyśmy wydajniej pracowali i odnajdowali w tej harówce jakiś sens?
Zaległa cisza. Nikt nie śmiał zaprzeczyć. Wszyscy zaczynali bać się tego nowego przywódcy powstania. Bać i czcić jednocześnie. Chcieli wziąć udział w rewolcie. Zrobić coś, o czym nikt nie słyszał od początku świata. Pragnęli, aby ich imiona zostały wypisane w Wielkiej Kronice Historii, znajdującej się w Głównej Bibliotece. Każdy „towarzysz” zgromadzony w tej chwili w sali, wskoczyłby już za nowym przywódcą w ogień.
– A jaka jest druga część planu? – znów zapytał głos z tyłu.
– Druga część? Ha! Ta jest prostsza choć potrwa trochę dłużej niż pierwsza. Jesteśmy najpotężniejszym państwem. Mamy większe wojsko niż wszystkie inne miasta razem wzięte! Podbijemy je i uczynimy z nich naszych wasalów. Mieszkańcy będą naszymi niewolnikami przez co napędzą nam gospodarkę. Będziemy zdobywać sąsiednie państwa jedno po drugim. Staniemy się wielcy i potężni. Zawładniemy całym światem! Powiadam wam, dziś wieczorem rozpocznie się nowa era w historii!
**
Nienawidzę tych pieprzonych religijnych uroczystości. Nie dość, że to strata czasu, to jeszcze wszyscy dookoła irytują mnie swoją głupotą! Wolałbym spokojnie pracować przy otwieraniu nowych szybów, tam nie trzeba udawać, że się jest szczęśliwym. – Ej! Numerze 47659! Nie poznajesz mnie?
– Och! Witam, witam numerze 77689. Też wybierasz się na ceremonię?
– Mus to mus. Jak nie pójdę, to wsadzą mnie do celi na miesiąc tak, jak to zrobili z moim kolegą 77665.
– Ano tak, tak. Masz rację. A czy moglibyśmy zamienić słówko w bardziej zacisznym miejscu? – wskazał głową na schowek z urządzeniami przeciw pożarowymi.
– Dobra, a o co chodzi?
– Za chwilę – powiedział numer 47659, złapał napotkanego kolegę za ramię i wciągnął go przez drzwi do wnętrza.
W środku było ciemno i śmierdziało spoconymi skarpetami. Po zapaleniu lampki, zwisającej z sufitu, okazało się, że pomieszczenie pełne jest jakiejś zielonkawej cieczy. A na ścianach widać instrukcję obsługi urządzeń gaśniczych.
– Woźni zrobili tu sobie tymczasową melinę. Pijaczyny zasrane… Ale przyszliśmy tu nie z inspekcją sanitarną, tylko po to, bym cię ostrzegł.
– Ostrzegł? Mnie? A przed czym?
– Podczas ceremonii nie stój w Centralnej Komnacie, ani w sąsiednich pomieszczeniach. Najlepiej, to gdy zapiszą cię już na listę obecnych, wycofaj się w najdalszy kąt wschodnich pomieszczeń. Stań pod ścianą i bądź czujny!
Osłupiał. – Żartujesz, czy znowu ćpałeś? – rzucił pytanie do 47659. Ale dowcipów to się po nim nie spodziewał. Narkomanii tak, żartu nie.
– Numerze 77689, zrób co ci powiedziałem, a jak będzie po wszystkim nie próbuj walczyć. To dla dobra ogółu. – Po tych słowach wyszedł z kanciapy i zniknął w tłumie podążającym na ceremonię.
Walczyć? Niby z kim miałbym walczyć? Chyba z innymi o zajęcie wygodniejszego miejsca. Dziwak z tego numeru 47659. Pewnie znowu przedobrzył z narkotykiem.
Głupcy. Wszyscy tak się podniecają tymi ceremoniami. Nie mam pojęcia co oni sobie myślą. Że dyktatorka sypnie w nich zlotem? Lepiej by zrobili nie przerywając pracy. To państwo chyli się ku upadkowi. Potrzebny byłby nowy władca. Lepiej jednak zrobię, jak nikomu nie zdradzę swoich przemyśleń. W sprawach polityki nie można ufać nawet przyjaciołom. O bogowie! Ależ to jest potężne! – pomyślał wchodząc wmieszany w tłum do Centralnej Komnaty. Była przytłaczająco wielka, z kopulastym stropem i sześćdziesięcioma dwoma rzeźbionymi filarami. Pośrodku stał tron, na którym siedziała dyktatorka otoczona swoją przyboczną strażą – Gwardią Rosłych. W ścianach komnaty widać było mnóstwo drzwi do sąsiednich pomieszczeń, przez które wylegały chmary poddanych. Rozbrzmiał gong i zaległa cisza. Głos zabrał przyboczny herold władczyni.
– Miłościwie nam panująca, najpiękniejsza i mająca największe serce w śród nacji…
I zaczęła się szopka! Mam nadzieję, że się szybko skończy. Co mówił 47659? Że gdzie mam stać? A zresztą, niby co ma się takiego dziać? Najwyżej jakiś idiota nadepnie mi tu na stopę. Niech on wreszcie skończy ględzić!
-… zostaje obdarowana przez swój lud wspaniałą wspaniałością! Złotą Kolumną Bogactwa i Potęgi! Wprowadzić dar!
Główne drzwi do sali zaczęły powoli się otwierać. Na specjalnej platformie wjechała przez nie rzecz, której oczy 77689 nigdy jeszcze nie widziały. Oniemiał z zachwytu. W głowie kłębiła mu się tylko jedna myśl.
To jest piękne.
Patrzył w milczeniu jak platforma z kolumną zatrzymuje się przy tronie dyktatorki. Kapłan stojący dotychczas z tyłu, wyszedł na środek Komnaty. Część religijna rozpoczęła się.
Stary głupiec i darmozjad. Praktycznie nic nie robi, a żyje lepiej od ciężko pracujących obywateli. Jeszcze śmie zaprzeczać. Mówi, że ślubował ubóstwo i celibat, że poświęca swoje życie bogom. A tak naprawdę jest pieprzonym pijakiem i konfidentem, który informuje dyktatorkę o wszystkich nieprawidłowościach w społeczeństwie, a ona mu za to płaci! Mnie nie oszukają, jakem numer 77689! Twierdzi, że jest naszym pasterzem… Taki z niego pasterz, jak z błazna kombatant. Psia mać!
Dyktatorka podniosła się powoli z tronu i podeszła do kolumny, by złożyć na niej pocałunek mający na celu zaznaczenie tego, że przyjmuje dar od kochających poddanych.
W tym momencie rozległ się strzał i dźwięk kuli uderzającej o metal. Po nim drugi. Gwardia Rosłych rzuciła się osłonić swoja Panią. Trzeciego strzału numer 77689 nie usłyszał – coś potężnego poderwało go z posadzki i rzuciło w tył. Zmysły przestały funkcjonować. Po środku Komnaty w miejscu gdzie leżała kolumna, wyrosła wielka kula ognia, która pochłonęła dyktatorkę i jej straż. Odłamki rozrywanych ścian i podpór siały spustoszenie w tłumie zgromadzonym w Komnacie. 77689 leżał ogłupiały na ziemi, nie czuł swojego ciała. Powoli opuścił na nie wzrok i zobaczył tylko krwawe strzępy, tego czym kiedyś był. Przekręcił głowę na bok. Za nim jego oczy zaszły mgłą, wydało mu się, że widzi szereg żołnierzy wkraczających po gruzach do Komnaty. Ale to pewnie tylko sen…
***
– Od tej chwili, zaczynamy liczyć Nową Erę w historii Świata! Na gruzach starej władzy zbudujemy nowe, piękne państwo. Ustanawiam system jednopartyjny, na czele którego stanę ja! Nazywajcie mnie premierem. Pierwsza ustawa jaką wnoszę, znosi numerowy opis obywateli! Niech każdy zgłosi się do Komitetu Imion. Wszyscy jesteśmy równi i wolni! Ogłaszam mobilizację wojska, niech każdy żołnierz stawi się w byłej Centralnej Komnacie na przegląd sił. Od dziś, komnata ta będzie nosić nazwę Sali Początku Nowej Ery. – Samozwańczy premier, dopiero co utworzonego państwa stał na gruzach w miejscu gdzie kiedyś, teraz już martwa dyktatorka, zasiadała na tronie. Spoglądał dumnie na zniszczone wybuchem pomieszczenie. Myślami uciekał w przyszłość, w której zdobywał kolejno nowe państwa i podporządkowywał sobie tamtejszy lud. Widział swoją ojczyznę potężną i bogatą, a każdy jej mieszkaniec żył dostatnie i szczęśliwie.
– Ministrze Ataku! To znaczy były numerze 487!
– Tak jest premierze!
– Od dziś nazywasz się: Minister Ataku. Zarządzasz naszym wojskiem. Pierwszym twoim zadaniem jest całkowita mobilizacja wszystkich jednostek oraz nowe zaciągi przeprowadzone w… – urwał. Ściany zaczęły się trząść i wibrować.
– Co jest do cholery?! O bogowie! Ratu…
Strop zrównał się nagle z ziemią. Zapadła ciemność.
****
– Można byłoby chwilę odpocząć! – krzyknął John, wystawiając głowę przez otwarty właz – Jak ktoś będzie się pytał gdzie byliśmy to powiemy, że gąsienica się zerwała. Nie wiem jak wy, ale ja mam dość szwabów. Już mnie od nich głowa boli!
– W sumie to możemy odsapnąć z dzionek. I tak nic nam nie zrobią. Ta łąka przed nami wydaje się nie skażona obecnością Niemców.
– O! Patrz sarenki biegną w stronę lasu! Tu jest czysto.
– Gdzie się zatrzymać Sam?
– A stań tam przy drzewach. Jak będziemy w cieniu to blachy się tak nie rozgrzeją.
Sherman ruszył w lewo, jadąc środkiem małej łączki kierował się w stronę miejsca, które od słońca chroniła gęsta ściana drzew, widoczna po drugiej stronie.
– Ej! Georg! Co to za kopczyki do cholery? Nie jakieś miny?
– Miny? Miastowi… To tylko mrowiska, a ty już się obsrałeś ze strachu! Kto by pomyślał! Bohater lądowania w Normandii, a boi się mróweczek!
– Zamknij się! Niczego się nie boję! Jestem tylko ostrożny! Nie chcę rozdupczyć czołgu przez nieuwagę i zaiwaniać do Berlina na piechotę. Ale skoro to tylko mróweczki…
Gąsienica Shermana rozjechała najbliższe mrowisko, nie zostawiając po nim śladu na łączce.
Mrowiska się nie spodziewałam :)
Przynoszę radość :)
Już przy czytaniu pierwszych zdań zacząłem zastanawiać się, skąd ja to znam. I to jak gdyby podwójnie. Plany przewrotu, nowe porządki społeczne, towarzysze… trochę nietypowa sceneria… Wszystko stało się jasne po opisie wielkiej złotej kolumny. Zakończenie tylko potwierdziło słuszność domysłu. Powyższe nie stanowi jakiegokolwiek zarzutu – na takie i podobne pomysły wpada, prędzej czy później (ale raczej prędzej, czyli na początku pisarskich prób), każdy sięgający po pióro / klawiaturę. Tak więc rzecz w realizacji, nie w zastąpieniu ludzi przez mrówki / karaluchy / srebrne rybki / zbuntowane pszczółki i temu podobne "drobnoustroje". Autor wyraźnie inspirował się Wielką Październikową, ale, na szczęście, bez niewolniczego naśladownictwa. Pomysłowo wykorzystał znalezisko w postaci pocisku karabinowego {jak te maciupstwa przetransportowały pocisk do wnetrza i przez wnetrze mrowiska? no, ale to fantastyka :-) }. Zamknął historię tak klasycznie z jednej strony, że aż chce się ziewnąć, ale z drugiej strony nie miał wyjścia, sam narzucił sobie zakończenie, wykorzystując rzeczony pocisk. Tak więc, generalnie, OK. Ale… … ale nie może się obyć bez "ale". Klasycznego do bólu "ale" w postaci wykonania. Interpunkcja. Zapis dialogów, szczególnie w scenie finałowej. Zęby, te wyrwane dziesięć lat temu, bolą! Autor gości na portalu od około roku, miał czas naczytać się komentarzy, miał… I wyciągnąć wnioski, zastosować je… Pytanie na deser: pospiech czy olew? Mam nadzieję, że następni czytelnicy będą zapoznawali się z tekstem poprawionym.
Czytało się przyjemnie. Ale poczepiać się muszę: patriarchat w mrowisku? Nie przejdzie. Zamach na dyktatorkę? Oj, to jakby ktoś wypuścił wirusa działającego na wszystkie płodne kobiety w kraju. Trudno uzyskać wsparcie ludu dla takiej akcji. No i nigdy jeszcze nie widziałam mrowisk w kształcie kopca na łące. Ale to nie znaczy, że nie istnieją…
Babska logika rządzi!
Te małe, czarne, najczęściej spotykane poza lasami, potrafią tyle piachu wynieść na powierzchnię, że tworzy się kopczyk na kilka centymetrów – a gdy mrowisko duże, to i na blisko piętnaście. Sam mierzyłem z ciekawości… Tak więc Autor nas, czytelników, bynajmniej nie "kantuje". Inna sprawa, czy nisko siedzący kierowca czołgu mógł je dostrzegac w trawie.
Nie twierdziłam, że łąkowe mrowiska nie istnieją. :-) Naprawdę mierzyłeś? Twoja ciekawość musi nie znać granic. :-)
Babska logika rządzi!