- Opowiadanie: Cloudstorm - Więzień z pokoju obok

Więzień z pokoju obok

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Więzień z pokoju obok

 

Siedziałem zamknięty w ciemności kolejny dzień z rzędu. Ze względu na brak naturalnego światła i jakiegokolwiek zegarka, mogłem jednak stracić rachubę. Może siedzę tutaj już od tygodni? Miesięcy?

 

Zastanawiałem się przez cały ten czas nad moją obecną sytuacją. Zostałem porwany, a później wrzucony do piwnicy bez jakichkolwiek okien. W kącie pokoju znajdował się mały szyb wentylacyjny, przy którym niekiedy siedziałem żeby choć przez chwilę poczuć świeże powietrze. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem śmierdziało zepsutym jedzeniem, odchodami i brudnymi ubraniami, które miałem na sobie przez cały ten czas.

 

Mój oprawca nigdy się nie pokazał ani nie odezwał do mnie słowem. U góry schodów prowadzących do piwnicy, w której byłem, znajdowały się wielkie metalowe drzwi, przy których zawsze znajdowałem marną porcję jedzenia. Niekiedy były to zmieszane ze sobą resztki jedzenia tworzące przedziwną mieszaninę zapachów i kolorów, które często można spotkać na wsi przy psich budach. Czasem było to odrobinę bardziej „wykwintne” danie jak kasza z gulaszem. Za każdym razem coś innego i za każdym razem równie obrzydliwego w smaku.

 

Nigdy nie widziałem ani nie słyszałem osoby, która wystawiała mi jedzenie. W pokoju znajdowały się kamery obudowane mocnymi, metalowymi pudłami, które uniemożliwiały mi ich zniszczenie, pomimo moich licznych prób. Kiedy zasypiałem, nowe danie lądowało u szczytu schodów. Niekiedy, udając, że śpię, słyszałem jak ktoś uchyla lekko metalowe drzwi i wsuwa miskę z żarciem. Nigdy nie udało mi się zobaczyć sylwetki lub twarzy osoby, która to robiła. Nawet choćby przez chwilę.

 

W ciągu całego mojego pobytu w piwnicy, próbowałem na wiele sposobów uciec lub przynajmniej znaleźć drogę wyjścia. Za każdym razem nieudolnie. Moje częste próby były szybko tłumione poprzez wyłączenie światła na kilka lub kilkanaście godzin. Im bardziej się starałem uszkodzić kamery znajdujące się w piwnicy lub spróbować swoich sił w wydostaniu się z tego więzienia, tym częściej i na dłużej traciłem kontakt ze światłem. Było to nieludzkie traktowanie, które doprowadzało mnie do skrajnej rozpaczy i bezsilnej furii.

 

W miarę upływu czasu moje siły zaczęły mnie opuszczać. Nadzieję straciłem już dawno temu, a teraz przestawało mi się chcieć robić cokolwiek. Wyzywałem mojego niewidzialnego oprawcę, błagałem go o szybką śmierć lub stawienie mi czoła. Prosiłem o powrót do mojej rodziny, obiecywałem góry pieniędzy. Nikt nigdy nie odpowiedział. Czasem słyszałem jedynie niewyraźny dźwięk poruszającej się kamery, która wodziła za mną po pomieszczeniu. To była jedyna oznaka tego, że ktoś znajdował się po drugiej stronie zasilającego ją kabla. Jedyna oznaka życia i dowód na to, że byłem bacznie obserwowany. Pytanie tylko – przez kogo?

 

Siedząc teraz w ciemności i zastanawiając się nad odebraniem sobie życia, skracając w ten sposób moje męczarnie, usłyszałem huk gromu. Pomieszczenie zadudniło, a znajdujące się wokół stare graty lekko zadrżały wydając z siebie masę dźwięków. Nieopodal musiał uderzyć piorun, a na zewnątrz ewidentnie szalała burza. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w ledwie słyszalny dźwięk padającego na zewnątrz deszczu. Nim zdążyłem się zorientować, że monotonny rytm wyłączył mnie z myślenia o czymkolwiek innym, zasnąłem.

 

Gdy się obudziłem, światło w pokoju było włączone. Luźno wisząca z sufitu żarówka mrugała co jakiś czas i wydawała z siebie bzyczący dźwięk, zbliżony do pszczoły. Uśmiechnąłem się na myśl o tym porównaniu. Dawno nie widziałem tych uroczych owadów zapylających kwiatki w moim ogrodzie. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie mi jeszcze dane je zobaczyć.

 

Rozmyślając przez chwilę, usłyszałem nagle bardzo wyraźnie dźwięk własnego żołądka. Zupełnie zapomniałem o jedzeniu, a nowa porcja czekała zapewne na mnie u szczytu schodów. Nie tracąc więcej czasu, poczłapałem po drewnianych schodkach i spojrzałem na coś, co wprawiło mnie w osłupienie.

 

Przede mną, na tle wielkich, metalowych drzwi, leżało jabłko. Zielony, soczysty owoc, którego kolor i zapach wprawiły mnie w osłupienie. Stałem przez chwilę nie dowierzając własnym oczom, po czym podszedłem bliżej i chwyciłem jabłko w dłoń. Jego miękka skórka była niezwykle przyjemna w dotyku, a kusząca woń przyprawiła mój żołądek o kolejny żałosny jęk rozpaczy.

 

Nie zastanawiając się dłużej, przysiadłem u szczytu schodów i wziąłem pierwszy kęs. Było to połączenie najprzyjemniejszego smaku wraz z ogromnym bólem zębów.

 

Natychmiast wypuściłem z ręki jabłko, które potoczyło się po schodach i wypadło na środek pomieszczenia wraz z dźwiękiem opadającego na ziemię żelaznego przedmiotu. Trzymając się jeszcze za szczękę, którą przeszywał straszliwy ból, zacząłem schodzić powoli na dół, by sprawdzić co też znajdowało się w felernym owocu.

 

Zanim dotarłem na sam dół pomieszczenia, bzycząca lekko żarówka zgasła, pozostawiając mnie przez kilka sekund w całkowitej ciemności. Stałem jak wryty, zastanawiając się, co mam dalej zrobić.

 

Nim moje myśli przebiegły do bardziej zaawansowanych etapów rozumowania, światło znów się pojawiło. Nie trudno było zauważyć, że coś się zmieniło. Jabłko z wystającym kawałkiem żelaznego przedmiotu, ukrytego wewnątrz, wciąż leżało na swoim miejscu. Rzecz jednak w tym, że tuż obok, dokładnie pod bzyczącą żarówką, leżał mały żółw.

 

W jednej chwili moje myśli zaczęły pędzić zastanawiając się, jak to wszystko możliwe. Wewnątrz jabłka znajdowało się coś żelaznego, a w ciągu kilku sekund na samym środku pomieszczenia pojawiła się żywa istota. Wiedziałem, że oprócz pająków i drobnych robaków, żadne inne zwierzęta i owady nie zamieszkiwały mojego więzienia. Znałem każdy kąt tej piwnicy i zdecydowanie nie było w niej wcześniej żółwia.

 

 

Podszedłem bliżej do małej skorupy i podniosłem moje nowe znalezisko. Żółw natychmiast schował głowę i wystawił jedno oko przyglądając mi się uważnie i oceniając własne szanse przetrwania. Wciąż trzymając go w rękach, rozejrzałem się po piwnicy i zacząłem bardzo dokładnie doglądać wszelkich nieregularności i dziur, które mogły doprowadzić to cudowne stworzenie do tego miejsca. Jeżeli żółw się tutaj pojawił, oznaczało to drogę ku wolności. Dziurę w perfekcyjnym systemie mojego porywacza, który musiał coś jednak przeoczyć.

 

 

Po sprawdzeniu jednej ściany, odłożyłem żółwia na ziemię i obróciłem się, by kontynuować poszukiwania. W tym samym momencie zgasło jednak światło.

 

 

Czekałem w milczeniu i bez ruchu, mając nadzieję, że znajome bzyczenie powróci, a wraz z nim szansa na znalezienie drogi ucieczki stąd. Sekundy mijały i wkrótce zamieniły się w minuty. Po jakimś czasie straciłem siły w nogach i usiadłem na ziemi, chcąc wyć i płakać nad sytuacją, w której obecnie się znajdowałem.

 

 

Siedząc zrezygnowany z twarzą ukrytą w dłoniach, usłyszałem znajomy dźwięk. Pochyliłem się ku górze, spoglądając na świecącą teraz pełnym blaskiem żarówkę.

 

 

– Czego ode mnie chcesz, ty draniu? – krzyknąłem w stronę wiszącego źródła światła.

 

 

Żarówka odpowiedziała. Zaczęła lekko migać, by po chwili, raz po raz, zapalać się i gasnąć. Podszedłem do niej bliżej, mając nadzieję na dokręcenie lub umocowanie mocniej kabla, który mógł psuć jej działanie. Żarówka migotała jednak coraz częściej, tworząc z małej piwnicy swoistą dyskotekę. Doprowadzając mnie przy tym do furii.

 

 

Poruszając się jak w zwolnionym tempie, patrzyłem na swoje ręce i nogi, które z każdą odrobiną światła, która się pojawiała i zaraz potem znikała, lekko się przemieszczały w przestrzeni, zauważyłem zielone jabłko leżące na ziemi. Sięgnąłem po nie, mimo woli.

 

 

W momencie podniesienia owocu, żarówka się uspokoiła i zaczęła normalnie świecić. Przeniosłem na nią wzrok i chwilę wpatrywałem się czekając, aż znów mnie wytrąci z równowagi, ale ewidentnie nie miała ochoty znów pogrążać mnie w ciemnościach. Wróciłem więc do jabłka.

 

 

Zdziwienie, które jeszcze przed chwilą wywołane było pojawieniem się w pokoju przez żółwia, nie było nawet w części tak silne jak to, co zobaczyłem wystającego z jabłka. Był to klucz. Schowany wewnątrz owocu żelazny klucz. Dokładnie w takim samym rozmiarze, co zamek znajdujący się przy metalowych drzwiach u szczytu schodów. Byłem tego pewien, sprawdzałem go już kilka dni z rzędu.

 

 

Kolejne sekundy, które miały miejsce, były pchane adrenaliną, która przepełniła moje ciało. W ciągu zaledwie kilku chwil, byłem już u szczytu schodów, wkładając do zamka klucz i modląc się do wszystkich znanych mi bogów o możliwość ucieczki z tego potwornego więzienia. Słyszałem, jak w moim kierunku odwróciły się wszystkie kamery w pomieszczeniu, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem wykorzystać ten moment na tyle szybko, na ile jeszcze paliła się żarówka.

 

 

Po włożeniu klucza w zamek, przekręciłem go błyskawicznie i odetchnąłem z ulgą słysząc szczęk otwieranych bram ku wolności. Metalowe drzwi lekko się uchyliły, a ja sam pchnąłem je z całych sił.

 

 

Widok, z którym miałem teraz do czynienia wprawił mnie w osłupienie. Oto bowiem znajdowały się przede mną schody, wyglądające dokładnie jak te, które przed chwilą pokonywałem i prowadzące znów do tej samej cholernej piwnicy z tą samą wiszącą żarówką. To ten sam pokój!

 

 

Chociaż nie, było w nim coś innego. Na skraju światła znajdowało się coś wyglądającego jak metalowe łóżko, na którym ewidentnie ktoś leżał. Podszedłem ostrożnie bliżej, obawiając się, że to mój oprawca musiał uciąć sobie teraz drzemkę.

 

 

Podszedłem do metalowego łóżka. Żarówka znajdująca się w tym pomieszczeniu momentalnie zwiększyła siłę swojego rażenia, odsłaniając mi widok najbardziej przerażający ze wszystkiego, co do tej pory widziałem.

 

 

Na łóżku przede mną leżałem ja sam. Byłem podpięty do dziwnej aparatury, która w jakiś sposób utrzymywała moje ciało przy życiu. Całą głowę i klatkę piersiową miałem w dziurach, przez które przechodziły rurki z pływającą w nich tajemniczą substancją. Z głowy wystawał wielki kabel, którego drugi koniec wchodził w podłogę i kończył się na jeszcze niższym poziomie budynku.

 

 

Co jednak najbardziej przerażające, obok aparatury utrzymujące ciało przy życiu, znajdował się również monitor przedstawiający wszystkie parametry życiowe mojego sobowtóra. Do ekranu przyczepiona była również mała, żółta karteczka.

 

 

Zbliżyłem się i przeczytałem: „Odłącz nas. Zakończ to.

 

 

Odwróciłem się i spojrzałem na metalowe drzwi. Były wciąż uchylone, a klucz nadal w nich tkwił. Szybko przeszedłem przez cały pokój. Wyglądał identycznie do tego, w którym przebywałem przez cały ten czas. Jedyną różnicą było to, że nie było tu tyle smrodu i jakichkolwiek śladów po moich posiłkach lub odchodach. Nie było tu również kamer i żółwia. Była tylko żarówka, na tym samym, cienkim kablu i mój sobowtór leżący w łóżku.

 

 

Przez jakiś czas stałem i patrzyłem na samego siebie, zaledwie metr ode mnie. Wszystkie blizny, wszystkie piegi i wszystkie znaki charakterystyczne były na swoim miejscu. To był mój idealny klon. Albo oryginał. A może robot? Android? Nie, to niemożliwe. Przez rury w jego ciele przepływała jakaś ciemna substancja. To mogła być krew, ale czy na pewno? A może to tylko iluzja?

 

 

Postanowiłem dotknąć swojego sobowtóra. Gotów w każdej chwili uciec z powrotem, tknąłem go raz palcem. Potem drugi. W końcu złapałem za rękę. Zmierzwiłem włosy. Podniosłem nogę. Nic, zero reakcji. Nawet parametry życiowe pozostały bez zmian, sądząc po braku zmian w małej skrzyneczce, do której dochodziły rury.

 

 

W tym samym momencie, w którym spojrzałem na ekran informujący o stanie pacjenta, pojąłem wreszcie prawdę. Nigdy nie wydostanę się z tego miejsca. Jestem ukryty we własnym umyśle albo w jakimś więzieniu, które ktoś przygotował mi, by mógł zniszczyć całkowicie moją wolę i na koniec przedstawić jedyny możliwy wariant tej historii: śmierć. Nie było tutaj niczego innego. Nie miałem dokąd uciec, nie miałem czego zrobić.

 

 

Wspominając wszystkie najpiękniejsze chwile mojego życia, złapałem za kabel przymocowany do głowy mojego sobowtóra. Spojrzałem po raz ostatni na moje beznamiętne śpiące oblicze i mocnym ruchem wyciągnąłem przewód z mojego mózgu.

 

 

Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem, zanim zamknąłem oczy, był żółw. Spoglądał na mnie zaciekawionym spojrzeniem i chociaż ciężko było mi określić, czy to co widzę jest prawdą, czy iluzją, wydawało mi się, że uśmiechnął się do mnie i pokiwał lekko głową.

Koniec

Komentarze

Gdzieś tam było jakieś "pochylanie się w górę" czy coś w ten deseń, ale od wyłuskiwania błędów są tu lepsi ode mnie ;) Ogólnie poczytałam to, szybko i nawet za jednym zamachem. Historia fajnie się nakręcała, zakończyła jednak dość… no gdzieś w połowie domyśliłam się zakończenia.   Ogólnie jest na +   Pozdrawiam, ~ A.

No dobrze, ale o co właściwie chodzi? Jest gość, uwięziony, przydarzają mu się różne, dziwne i niezupełnie logicznie umotywowane rzeczy, odkrywa, że (SPOILER ALERT) jest samym sobą uwięzionym w samym sobie, i to tyle? Jeśli tak, to jak dla mnie jest to tekst o niczym. Jeśli nie to, cóż, trudno, nie zrozumiałam.   Uważaj na logikę budowanych przez siebie zdań. "W momencie podniesienia owocu, żarówka się uspokoiła i zaczęła normalnie świecić." – To znaczy żarówka podniosła owoc?   "Chciałem wykorzystać ten moment na tyle szybko, na ile jeszcze paliła się żarówka." – To zdanie też nie do końca logiczno-gramatyczne.   Ponadto nadużywasz zaimków. I to mocno. Przykład: "Wspominając wszystkie najpiękniejsze chwile mojego życia, złapałem za kabel przymocowany do głowy mojego sobowtóra. Spojrzałem po raz ostatni na moje beznamiętne śpiące oblicze i mocnym ruchem wyciągnąłem przewód z mojego mózgu." Takie rzeczy bardzo, ale to bardzo zaśmiecają tekst.   Ogólnie: nie spodobało się. Napisane na poziomie ewidentnie wymagającym dopracowania, ale do przyjęcia, natomiast fabuła – cóż, patrz wyżej.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z takiego pomysłu można wycisnąć dużo, dużo więcej. Oszczędnie, logicznie dozowany świat iluzji to wdzięczny, ale i bardzo trudny temat. Tym razem nie wyszło, jak by wyjść mogło… Daj sobie czas na gromadzenie i przemyśliwanie koncepcji, na które wpadasz.

Hmmm. A kto napisał kartkę i podrzucił faszerowane jabłko? Ilu ich w końcu było? Dziwny tekst.

Babska logika rządzi!

I o co chodzi z żółwiem?   Lubię niejasności i do większości jestem w stanie dośpiewać znacznie, ale ten żółw mi jakoś do niczego nie chce przypasować o.O

Bardzo mocno takie sobie. Mnie osobiście znudziło, już nawet nie ze względu na pomysł, ale na wykonanie. Kiepsko u ciebie z warsztatem. Narracja przebiega absolutnie bez emocji, ciągle tym samym rytmem. To nudzi na dłuższą metę. Nie wspominając już o niedociągnieciach językowych, których jest tu sporo. Pomysł może i jakiś jest, ale wykonanie nie zaciekawia.

Tekst nie jest napisany najlepiej, a co do fabuły, która nie wydała się moim przedpiścom zbyt logiczna, spróbuję podrzucić własną interpretację [UWAGA! SPOILERY]: Myślę, że można to potraktować jako surrealistyczną opowieść o sparaliżowanym człowieku, toteż "uwięzionym we własnym ciele". Jabłko to coś dobrego, szansa, propozycja zmiany tego koszmarnego życia. Ugryzienie klucza jest zderzeniem z prawdą– rozwiązanie, pozornie dobre, wcale takie nie jest. Żółw to lekarz bądź członek rodziny, ktoś z zewnątrz, kto powinien dać nadzieję na wolność, ale tylko wspiera rozwiązanie z jabłka, na co wskazuje uśmiech pod koniec.  Dalej jest to oczywiste– bohater zgadza się na eutanazję (jak, skoro jest sparaliżowany i nie potrafi porozumieć się z oprawcą, czyli tym, kto podtrzymuje go przy życiu?), odcina podtrzymywanie życia… a może to jakieś futurystyczne metody, skoro jest ten kabel z głowy? Reinterpretacja Matrixa? Ach, tyle możliwych odczytań! Gdzie autor, gdzie autor, by coś podpowiedzieć? ;)

Dziękuję bardzo wszystkim za opinie i uwagi (te ostatnie są dla mnie na wagę złota, dzięki nim zawsze wiem co poprawić i nad czym pracować). Joseheim – bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi na zdania :)

 

Odpowiadając na pytanie zainteresowanych: chciałem żeby opowiadanie było do zinterpretowania dla każdego wedle jej/jego własnego zdania. Moja własna definicja tekstu jest najbardziej zbliżona do tej Zatrakusa – chodziło o pułapkę człowieka, który jest zamknięty we własnym ciele, własnym umyśle. Żółw może być odczytany jako jego jaźń, która próbuje coś mu uzmysłowić. Może być także jego oprawcą. Mój błąd, że tekst niewystarczająco ten temat opisuje i przez to tekst (jak widzę po komentarzach), nie był jasny w odbiorze.

 

Obiecuję poprawę i raz jeszcze bardzo dziękuję za Wasze opinie. Następny tekst zostawię sobie na kilka tygodni w wirtualnej szufladzie i opublikuję dopiero, gdy sam spojrzę na niego krytycznym okiem :)

Odstaw na kilkanaście dni, popraw, potem znowu odstaw, przeczytaj na głos, znajdź kilku beta-czytaczy i popraw po raz kolejny. Przełknij ślinę i dopiero wtedy opublikuj.   U mnie podziałało :)

Nowa Fantastyka