- Opowiadanie: darthrevanek - Zombie.pl

Zombie.pl

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zombie.pl

 

 

Zombie.pl

 

Dziewczyna gwałtownie włączyła wsteczny bieg. Krew rozprysła się na tylnej szybie. Autem wstrząsnęło uderzenie.

    • HENIUUUUUUUUUUUUU! – wydarła się Dorota
Kurwa, kurwa, kurwa zamknij się – myślała Weronika, zaciskając dłonie na kierownicy. Święte obrazki oraz inne medaliki zaczęły odpadać od brzózki w którą walnęli i sypać się na dach samochodu. Stuk, stuk. Wizerunki Maryjne roztrzaskiwały się o karoserię. No to już od babci nie dostanę kieszonkowego. Dorota zawodziła wniebogłosy na tylnym siedzeniu. Coś waliło w tylną szybę. No chyba kurwa nie... Kątem oka spojrzała w lusterko. Henio na wpół wgnieciony w pień drzewa a tył samochodu, swoją wykręconą pod nieprawdopodobnym kątem ręką dobijał się do Doroty, rozmazując krew po szybie.

Chwyciła za dźwignię. Nie chciała ruszyć. Świetnie, kurwa świetnie. Siedzę w samochodzie z jakąś pudernicą, dookoła trup się ściele gęsto, a ja użeram się z cholernym biegiem. Weronika, kuźwa eks-gimbus, bohaterka ratująca sytuację. Dorota wydarła się głośniej niż przedtem.

    • ZAMKNIJ MORDĘ! – Wszyscy tu zginiemy, nie ma opcji. Jej uwagę przykuł nagły ruch w lusterku. O żesz…
Dorota zwinęła się w kłębek pod siedzeniem. Z otwartego okna po drugiej stronie wystawała sina ręka, sięgająca w stronę kobiety. Weronika wdusiła sprzęgło. Samochód wystrzelił do przodu. Rozległ się dźwięk pękającego drewna. Dorota rzuciła się do korbki odpowiadającej za zamykanie okna. Weronika usłyszała gardłowy skowyt. Się skurwiel uczepił dobrze. Wcisnęła pedał gazu. Auto skręciło w leśną uliczkę. Brudne palce wciąż nie chciały puścić krawędzi okna.

A mówił ojciec: „Córciu noś ze sobą nóż, nigdy nie wiesz czy do czegoś ci się nie przyda”, na co matka kazała mu się puknąć w łeb. Przyszło co do czego, świt cholernych żywych trupów a ona oczywiście niczego przy sobie nie miała.

Gwałtownie wcisnęła pedał hamulca. Wozem zarzuciło. Silnik strzelił i zgasł. A no tak, sprzęgło jeszcze. Sine ręce zniknęły. Zombie…Zombie? Serio? W każdym razie w momencie zatrzymania auta poleciał do przodu i z hukiem zarył głową o jeden z kocich łbów. Dorota zamarła. Ciszę przerwał nagły skowyt, a potem kolejny i kolejny… Spojrzała za siebie. Jezu Chryste, ja pierdole.

    • Zamykaj te cholerne okno! – ryknęła do Doroty.
Drogą nadciągali kolejni, stare dziadki w obcisłych strojach kolarzy, ludzie którzy tak jak Weronika wybrali się na poobiedni rekonesans na rowerze, czy przypadkowe polaczki typu Doroty które los zagnał pod tę cholerną kapliczkę dla rowerzystów. Naliczyła około dziesięciu. Większość była umazana krwią, a na ich ciałach nastolatka dostrzegała wyraźne ślady po ugryzieniach. Jej wzrok spoczął na starszej babuszcze z której szyi ziała paskudna obficie krwawiąca rana. Mimo to szła nadspodziewanie szybkim krokiem jak na swój wiek i obecny stan. Weronika odpaliła samochód. Wszyscy podążający za nią byli sini na ciele a te ich oczy… Sądziła, że po trzech latach gimnazjum wie co to znaczy mieć tępe spojrzenie, ale dzisiejszego dnia została wyprowadzona z błędu.

Wcisnęła pedał gazu i rozjechała podnoszącego się pana Sine Palce. Auto podskoczyło przejeżdżając po jego ciele. Żołądek podszedł jej do gardła na skutek dźwięku który dobiegł jej uszu. Jakby ubijała kotleta… Jezu, Jezu, to nie jest śmieszne. Co ja mam robić? Dorota wróciła do ponownego wykrzykiwania imienia Henryka. Zaraz zwariuję.

Skupiła się na drodze przed sobą. Pędziła wybrukowaną ścieżką między drzewami otaczającego ją lasku. Zombie w tyle zniknęły z zasięgu jej wzroku. Zaraz powinna wyjechać na główną. A co dalej? Jak tam też są zombie? Z tego co widziała w filmach to od umarlaki od razu po całości dowalają i zwykle dzieje się to równocześnie na całym świecie, taka globalna epidemia. I gdzie tu się schować? Nagle ją olśniło. Proste! Powinna się dostać się do ojca! Przecież pracuje w zakładzie nieopodal. Ma ze sobą Puszka, ma broń. Dobry plan? Chyba.

To był samochód Doroty, ale ona oczywiście nie potrafiła prowadzić, tym się Henio zajmował. Cud, że ojciec nauczył tego Weronikę. Przedtem prowadziła może dwa, trzy razy. A może to był palec Boży? Wskoczyła na siedzenie samochodu z kluczykami w stacyjce w momencie gdy wszystko się zaczęło. Przypadek? Hm, chyba jednak to była zasługa goniącego ją żywego trupa który zagnał ją pod same drzwi auta. Właśnie. Zostawiłam rower mamy pod tą świętą brzózką. I co kurwa teraz? Dorota załkała. Ku zdziwieniu Weroniki odezwała się.

    • P…Prz…Przestań tyle przeklinać. Proszę…
Dziewczyna zamrugała. Przeklinać? Ale o co jej…

    • O ŻESZ! – zdała sobie sprawie, że cały czas gadała na głos. Pięknie.
Samochód zjeżdżał drogą prowadzącą w dół. W oddali dostrzegła wyjazd z lasu, gdzie ulica łączyła się z drogą główną. Jeszcze kawałek… W przejściu które dostrzegała między drzewami, mignęła jej pędząca jak oszalała ciężarówka z cysterną. Zacisnęła palce na kierownicy. Coś tu nie grało. Nagle ciężarówka z piskiem opon zjechała na drugi pas, jadąc pod prąd. Samochód Weroniki wjechał na drogę. O ku...– przemknęło jej przez głowę. Zaraz potem rozległ się ogłuszający huk. Ziemia się zatrzęsła. W powietrzu zrobiło się biało od…od śniegu?! Straciła widoczność. Co się znowu dzieje?! Samochód wyrwał jej się spod kontroli.

    • Hen… – zaczęła Dorota ale nie dane jej było skończyć gdyż rzuciło ją w drugi róg samochodu.
Opony zapiszczały, auto obróciło się o 180 stopni. Stara pudernica przestała się czepiać, że Weronika klnie jak szewc, zamiast tego zaczęła jej akompaniować. Tajemniczy puch sypał się z nieba ograniczając całą widoczność. Weronika sądziła, że auto kręci się wokół własnej osi. Dziewczyna chwyciła za kierownicę w momencie gdy samochodem wstrząsnęło uderzenie.

Świat zawirował. Odłamki szyby po lewej prysły jej w twarz. Poczuła przenikliwy ból w policzku. Coś spychało samochód na bok. Wszystko wirowało jej w oczach. Auto ponownie się zatrzęsło. Weronika poskoczyła na siedzeniu. Samochód przestał się poruszać. Do środka wdarły się drobiny puchu utrzymującego się w powietrzu i opadły jej na usta. W smaku były podobne do popiołu… Gwałtownie wstrzymała oddech. Zamknąć okno, zamknąć okno. Chciała ruszyć ręką i przekręcić korbkę ale zdała sobie sprawę, że okna już dawno nie ma a po chwili, że nie może się ruszyć. Pięknie – pomyślała, po czym straciła kontakt z rzeczywistością.

Dorota nie wiedziała jak długo czekała aż dziewczyna za kierownicą się poruszy. Wolała jej nie dotykać, jeszcze by znowu na nią nakrzyczała. Krew szumiała jej w uszach. Siedziała schowana pod tylnym siedzeniem, smakując w ustach woń tego co unosiło się w powietrzu. Jak dla niej to w okolicy wybuchł wulkan. Coś podobnego pokazywali na discovery kiedyś, Henio oglądał razem z nią, wybuch Świętej Heleny i opad wulkanicznego pyłu. Nie wiedziała, że na pomorzu są jakieś wulkany. Jak już to wygasłe.

Pył wulkaniczny dostał się do wnętrza samochodu przez wybitą szybę. Dorota powoli podniosła się na klęczki. Z jej ust dobiegł jęk bólu. Musiała się nieźle poobijać podczas tej szaleńczej jazdy. Chwyciła się krawędzi fotela by nie upaść. Starała się nie patrzeć na twarz dziewczyny siedzącej przed kierownicą i wyjrzała przez okno. W pierwszej chwili nic nie dostrzegła, wszystko było pokryte szarością. Po jakimś czasie jej wzrok zaczął się wyostrzać i przyzwyczajać do otaczającego ją krajobrazu powstałego po erupcji wulkanu. Ojej. W lewy bok jej samochodu wbity był mały van, cały pokryty szarym osadem i z wybitą przednią szybą. Dorota nie dostrzegła nikogo w środku. Zdobyła się na odwagę i przesunęła w stronę dziewczyny na fotelu kierowcy. Wiktoria bodajże jej było na imię. A nie, Weronika. Dorota zakryła usta dłonią. Twarz nastolatki pokrywała ciemna mieszanina zakrzepłej krwi i popiołu. Dorota zmarszczyła gniewnie brwi.

I bardzo dobrze! Paskudna dziewucha, zasłużyła sobie. Zabiła Henryka! Mało tego, potem przejechała jeszcze tego pana! Przecież powinni byli się zatrzymać i wezwać pogotowie! A ona co zrobiła? Morderczyni. Jej wzrok przykuł pilnik do paznokci leżący na ziemi. Zwykle trzymała go w samochodowej szufladce, ale ta otworzyła się na na skutek uderzenia, i cała jej zawartość się wysypała.

Ujęła pilnik w dłonie. Nagle naszły ją dziwne myśli. Przypomniała sobie film który kiedyś oglądał Henio. Martwe Trupy, czy coś podobnego. A może zachowanie tej dziewczyny było uzasadnione? Może nadszedł Sąd Ostateczny? Ludzie przemienili się w te dziwaczne stwory, które dało się zabić tylko strzałem w głowę, w te całe zombie? Martwi powstali z grobów? Czy to miał ksiądz na myśli mówiąc na mszy z zeszłego tygodnia o apokalipsie(swoją drogą, czy to nie podejrzane, że wybrał sobie taki temat kazania na tydzień przed końcem świata)? W takim razie, może dla bezpieczeństwa powinna skrócić męki dziewczynie, nim ta przemieni się w umarlaka? Zmierzyła ciężar pilnika do paznokci w dłoni zastanawiając się gdzie powinna uderzyć, żeby przebić się do mózgu dziewczyny. Może pod odpowiednim kątem przeciśnie się pod okiem…

Jakby przeczuwając co się szykuje, Weronika otworzyła szeroko oczy. Dorota odskoczyła od dziewczyny jak rażona piorunem. Nastolatka wlepiła w nią swoje spojrzenie. W aucie zapanowała napięta cisza. Dorota zastygła z pilnikiem w dłoni, wpatrując się w przekrwione oczy Weroniki. Co w nich widziała? Wrogość, pogardę, żal a może strach? Po chwili napiętego oczekiwania, dziewczyna zamknęła oczy a jej głowa przechyliła się powoli na dół. Dorota wpatrywała się jak jej klata piersiowa miarowo podnosi się i opada. Natychmiast odzyskała zdolność racjonalnego myślenia. Z obrzydzeniem odrzuciła od siebie pilnik, i wyjęła z kieszeni spodni, swój telefon komórkowy. Zaczęła wystukiwać na klawiaturze numer alarmowy. Klik, i kolorowa cyferka poprzedzona krótką melodyjką brzmiącą inaczej w zależności od danego klawisza, pojawiała się na ekranie. Klik, i pojawiła się druga cyferka. Klik, i trzecia cyferka ustawiła się w rządku tworząc numer „112”. Dorota zadzwoniła. Połączenie nie może być zrealizowane – usłyszała w słuchawce. Brak zasięgu? A mówili, że na numer alarmowy to się będzie mogła zewsząd dodzwonić. Kłamcy! Wyszła z samochodu.

Weronika usłyszała trzask zamykanych drzwi. Powoli otworzyła oczy. Fotel obok niej był pusty. Co ta kobieta wyczynia? Spróbowała się poruszyć. Natychmiast zajęczała z bólu. Lewa strona jest ciała płonęła. Przypomniała sobie grę komputerową w jaką grał jej szkolny kolega Maciej. To była jedna z tych gier MMO. Postać którą kierował była bodajże „paladynem”, taka klasa postaci czy coś. Weronika pamiętała z ekranu komputera, dwumetrowy młot z którym paladyn paradował w jednej ręce. Czuła się teraz jakby ktoś ją takim młotem zdzielił. Wybuchła śmiechem. O czym ja myślę? Ogarnął ją szaleńczy chichot. Paladyn i jego wielki młot, ha ha.

Dorota odeszła kilka kroków od samochodu, machając telefonem nad głową szukając zasięgu. Czuła się jakby stąpała po miękkim, śnieżnym puchu. Z drzew cały czas opadały drobiny pyłu. Rozejrzała się dookoła. Okazało się, że przyczyną takiego stanu rzeczy wcale nie był wybuch wulkanu. Za sobą zobaczyła przewróconą i podziurawią cysternę, z której wnętrzności wysypywał się pył. Ciężarówka do której była przymocowana zablokowała całą drogę. Uderzenie musiało rozsadzić cysternę i popiół wydostał się na zewnątrz, obsypując szarym puchem całą okolicę. Po drugiej stronie Dorota dostrzegła porzucone samochody które jechały z naprzeciwka. Ale gdzie są ludzie? Rozejrzała się dookoła. Niewiele przed sobą widziała. Szara mgiełka przysłoniła jej widoczność. Została tutaj z Weroniką sama? Czyżby przybyła już ekipa ratowników i o nich zapomniała? Szła przed siebie, mijając po drodze parę opuszczonych samochodów. Co się stało? Zaczęła się zastanawiać.

Było już późno. W samochodzie musiała spędzić parę godzin. Pod kapliczkę wybrali się z Heniem wieczorkiem, coś koło dziewiętnastej. Zamierzali spędzić czas na łonie natury w promieniach zachodzącego słońca a także odmówić zdrowaśkę, za mamę Henia która ostatnio niedomagała. Westchnęła. Mogło być tak romantycznie. W każdym razie teraz jedynym źródłem światła był księżyc. Była pełnia. Ciekawe która jest godzina…Uderzyła się w czoło. Przecież ma zegarek na telefonie, jak mogła nie zauważyć wyświetlanej godziny? Spojrzała na ekran komórki. Północ. Zdała sobie sprawę, że ma zasięg. Ponownie wybrała numer alarmowy. Usłyszała dźwięk sygnału. Zamarła w napiętym oczekiwaniu. Połączenie nie może być zrealizowane – usłyszała. Rozłączyła się. No a jakby inaczej? I tak to wszystko, właśnie działa w tym cholernym kraju.

Zastanowiła się na jaki jeszcze numer może zadzwonić. Przypomniała sobie o znajomym Henia z czasów szkolnych, posterunkowym Mecwaldowskim. Może on gdzieś ją przekieruje. Podjęła ostatnią próbę i wybrała jego numer telefonu.Sygnał zabrzęczał jej w uchu. Nikt nie odbierał. Już miała się rozłączyć, gdy usłyszała po drugiej stronie czyjś głos.

    • Halo? Krzysztof? Jest tam kto? Ja chciałam zgłosić wypadek…
Ktoś wydarł jej się do ucha. Dorota zapiszczała. Telefon wypadł jej z ręki i uderzył głucho o ziemię. Z słuchawki dobiegało wycie przyprawiające ją o zimne dreszcze. Ktoś krzyczał, nie…A może płakał? Nie była pewna, skowyt i wycie zagłuszały wszystkie inne dźwięki. Odgłosy dobiegające ze słuchawki niosły się po całej okolicy, zakłócając panującą ciszę. Dorota ostrożnie podniosła komórkę i rozłączyła się. Wydała z siebie westchnienie ulgi. W końcu te okropne dźwięki się skończyły.

Wtem we mgle przed sobą zauważyła jakiś ruch. Zamrugała oczami. Ktoś tu jest?

    • HALOOOOO!? JEST TAM KTO?! – wydarła się.
Z mgły wyłonił się jakiś kształt. Dorota wytężyła wzrok. W jej stronę zmierzał kuśtykający, chudy mężczyzna w średnim wieku. Zaczął wymachiwać ręką w powietrzu chcąc jej coś pokazać. Dorota ucieszyła się. Zdrowy! Uf. Ruszyła mu naprzeciw szybkim krokiem. Za mężczyzną we mgle dostrzegła kolejny cień. Czyżby kolejni ocalali? Mężczyzna zaczął kuśtykać szybciej. Cały czas gorączkowo wymachiwał rękoma. We mgle gołym okiem dało się zauważyć nagłe poruszenie. Mężczyzna obrócił się za siebie cały czas prąc do przodu. Westchnął i zatrzymał się wpół kroku. Dorota również przystanęła zdezorientowana. Coś jej mówiło, że nie powinna się teraz odzywać. Mężczyzna posłał jej błagalne spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu. Rozległ się gardłowy skowyt.

W ułamku sekundy z mgły wyprysnął czarny kształt. W następnym ułamku rzucił się na mężczyznę. Dorota patrzała jak upadają w obłokach pyłu na ziemię. Nie mogła się ruszyć. Mężczyzna próbował krzyknąć. Nie było mu to dane. Trysnęła krew. Zombie wgryzł mu się w szyję.

Czuła jak telefon wysuwa jej się ze zdrętwiałych palców. Patrzyła jak umarlak w najlepsze ucztuje na kuśtykającym mężczyźnie. Słyszała jak przeżuwa, gryzie i szarpie nieznajomego niczym dzikie zwierzę które dorwało swoją ofiarę. Szary pył pokrywający ziemię obok pożywiającego się truposza zaczął zmieniać barwę na czerwony…Zrobiła krok do tyłu. Nagle zombie natrafił na jej spojrzenie. Przerwał ucztowanie. Wyglądał…Wyglądał całkiem normalnie. Zwyczajny, postawny mężczyzna. Stwierdziła, że byłby całkiem przystojny(oczywiście co mu tam do Henia) gdyby nie siność jego cery i wszechobecna krew na jego ubiorze. Otworzył usta. Z warg pociekła mu ciemna krew, kawałki mięsa upadły na ziemię… Zombie zawył. Z mgły zaczęli się wyłaniać kolejni. Dorota rzuciła się za siebie, rzygając sobie po drodze pod nogi.

Ziemia drżała. Biegła ile sił powtarzając zasłyszane od Weroniki przekleństwa. Oddaliła się od samochodu dalej niż sądziła. Nie wiedziała jak dużą miała pogoń. Przebiegła koło porzuconego motoru. Mimowolnie zerknęła w odbicie lusterka pokazującego obraz za jej plecami.

  • Cholerka Jasna! – krzyknęła, poznając odpowiedź
Weronika zamrugała oczami. Chwila nieuwagi i znowu by odpłynęła. Siedziała sztywno w fotelu bojąc się wykonać gwałtowne ruchy. Powoli odzyskiwała świadomość. Coś było nie tak…Ziemia drżała. Weronika ze zdziwieniem zauważyła, że kawałki szkła z wybitej szyby leżące na desce rozdzielczej miarowo podskakują. Spojrzała przez szybę nad maską. Wytrzeszczyła oczy. Ogromna, czarna masa zombiaków gnała wprost na nią podrywając z ziemi cały pył. Dostrzegła kto biegł a właściwie uciekał przed tym dzikim tłumem. Oczy zwęziły jej się w wąskie rowki. Przesunęła wzrok na spust odpowiadający za blokadę drzwi.

Dorota zauważyła zielonego opla Henia. W końcu, w końcu! Popędziła wprost do samochodu. Szarpnęła za klamkę. Ku jej przerażeniu, drzwi się nie otworzyły. Podniosła głowę.

Weronika natrafiła na jej spojrzenie. Kobieta zaczęła mocować się z klamką, posyłając błagalne spojrzenie nastolatce. Weronika powoli machnęła jej w powietrzu ręką w której trzymała pilnik do paznokci. Napawała się tą chwilą, przez moment chciała by truposze dopadły tę pudernicę i rozszarpały na kawałki. Jezu… Zamrugała przerażona swoimi wizjami i zdrową ręką czym prędzej zwolniła spust, odblokowujący samochód. Chwilę później do środka wdarły się nowe tumany pyłu, usłyszała trzask zamykanych drzwi.

Co ta mała wiedźma sobie myśli?– Myślała Dorota gramoląc się na tyle siedzenie samochodu. Dziewczyna obróciła się w jej stronę zdając sobie sprawę jaki przed chwilą chciała jej zgotować los. Dorota spojrzała na nią z wyrzutem: Co ty sobie myślisz wredna, mała wiedźmo?! – wydarła się

Dziewczyna chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie dźwięku, jak sparaliżowana wpatrywała się w obraz przed sobą. Dorota podążyła za jej spojrzeniem. Nie, nie…Dość. Horda umarlaków z impetem uderzyła w maskę samochodu. Autem targnęły gwałtowne wstrząsy. Dorotą rzuciło do tyłu. Opadła na poduszki po czym wciąż zamroczona, podniosła głowę. Z przerażeniem zobaczyła jak przednią szybę zaczyna pokrywać siatka pęknięć. Dach zaczął skrzypieć. Czyżby wlazły na górę? Dorota nie wiedziała jak wiele było zombiaków, ale wciąż nadchodziły kolejne. Otaczały samochód, rzucały się na szybę, dobijały się swoimi łapskami do środka. Dostrzegła twarz jednego z poturbowanych umarlaków, przygniecionego przez masę pozostałych truposzy na masce. Wciąż usiłował kłapać szczękami jakby chcąc się do nich przegryźć.

Ku zdziwieniu Doroty, Weronika zaczęła piszczeć. Nastolatka wyglądała jakby chciała zapaść się jak najgłębiej w swoim fotelu by uciec przed napierającą masą. Zaczęła płakać, Dorota nie mogła się opanować i po chwili obie ryczały. Był to najbardziej żałosny szloch jaki kiedykolwiek z siebie wydały. Powoli do świadomości obu kobiet zaczęła docierać ponura wizja nieuchronnej śmierci. Następne niczym niezrażone zastępy truposzy napierały na samochód wgniatając w maskę swoich pobratymców. Nagle rozległ się łomot. Parę zombiaków pospadało na ziemię. Jeden z bardziej tęższych truposzy musiał rzucić się na maskę. Weronika straciła względną równowagę i z krzykiem przewróciła się na drugi fotel. Zawyła z bólu. Dorota coś do niej krzyczała ale nastolatka nie mogła jej zrozumieć, piłujący ból przyćmił wszystko. Zalała się łzami. Kurwa zginę tutaj, kurwa ja pierdole, zginę. Zginę Panie Boże. Dlaczego? Dlaczego? Kurwa, dlaczego Panie Boże?! Co zrobiłam źle?

Dach zaskrzypiał i ugiął się pod ciężarem umarlaków na górze. Weronika wydarła się na cały głos – KURWA! PRZECIEŻ NIE BYŁAM TAKĄ PUSZCZALSKĄ ZDZIRĄ JAK MOJE KOLEŻANKI! – po czym wróciła do szlochania.

Światło księżyca zostało całkowicie przysłonięte przez otaczającą ich siną masę. Zewsząd dobiegało kłapanie szczęk. Dorota po chwili zorientowała się, że słyszy jedno tuż koło ucha. Obejrzała się w stronę źródła dźwięku. Przez jej plecy przeszedł zimny dreszcz. Odskoczyła w drugi kąt samochodu. Przez rozbitą szybę chciał się przecisnąć umarlak leżący na wbitym w ich samochód vanie, kłapiąc szczękami tuż nad nogami Weroniki. Dziewczyna zorientowała się co się dzieje i dała mu kopniaka w twarz co tylko go bardziej rozjuszyło.

Nie, nie, nie. – zombie chciał złapać Weronikę za nogę.

    • Zostaw mnie! Zostaw mnie, ty gnijący kutasie! – darła się w niebo-głosy. Stwór chciał wgryźć się w jej chorą nogę. Z impetem uderzyła go zdrową kończyną. Głowa odskoczyła truposzowi do góry. Wykorzystała okazję i z wielkim bólem podciągnęła zdrętwiałą nogę do siebie. Sapnęła. Z gardła umarlaka dobiegł wściekły bulgot. Wcisnęła się najlepiej jak umiała w róg samochodu.
Dorota zaczęła macać przestrzeń wokół siebie w poszukiwaniu pilnika do paznokci, nie wiedzieć czemu to była pierwsza myśl jaka jej przyszła do głowy. Przypomniała sobie, że Weronika miała go w ręku. Cholerka. W panujących ciemnościach nic nie widziała. W kieszonce nad piersią miała zapalniczkę. Gdy chciała ją wyciągnąć auto ponownie się zatrzęsło. Zmieliła w ustach przekleństwo, gdy pudełeczko upadło gdzieś na podłogę. Krzyknęła:

    • Pilnik!
Weronika usłyszała. Zaczęła nerwowo macać prawą ręką po dywanikach w samochodzie gdzie jak sądziła upuściła narzędzie. Zamiast niego, wyczuła pod palcami chłodny w dotyku podłużny, plastikowy pojemnik. Obmacała dokładnie jego końcówkę. Umarlak ponownie chciał wgryźć się jej w łydkę. Jego nos rozprysnął się pod jej butem. Ujęła pojemnik w dłonie i lekko nim potrząsnęła. Cokolwiek to było, było w spreju. Wyszarpnęła przedmiot spod fotela i kierując go w stronę umarlaka i nacisnęła przycisk na jego czubku.

Wiązka aerozolu wystrzeliła prosto w twarz zombiaka. Stwór zaskrzeczał i zaczął wierzgać na boki głową chcąc uchronić się przed sprejem. Weronika nie spuszczała palca z przycisku patrząc jak truposz wije się pod strumieniem sprężonego dezodorantu. Dorota zdała sobie sprawę, że zwykły dezodorant nie pomoże. Trzymała w dłoni zapalniczkę, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowana. Oglądała swojego czasu parę tych dziwnych filmów akcji a skoro i tak ma umrzeć…Zastanowiła się co by na jej miejscu zrobił Henio a potem co musi myśleć jej mama oglądając ją teraz z nieba? Tylna szyba pękła. Dorota podskoczyła. Wolała się nie odwracać, zresztą jak mówi stare porzekadło, raz kozie śmierć! Nachyliła się w stronę Weroniki i podstawiła zapalniczkę pod pojemnik z dezodorantem. Pstryknęła palcami włącznik.

Wnętrze samochodu rozświetliły płomienie. Rozległ się ryk truposza. Weronika zamknęła oczy oślepiona nagłym rozbłyskiem światła. Zombie zawył żałośnie. Jeszcze mocniej podkuliła nogi czując na nich gorący powiew. Celowała na oślep, tam gdzie jak sądziła powinien znajdować się umarlak. Jej uszu dobiegło przekleństwo Doroty. Nie miała najmniejszego zamiaru spuszczać palca z przycisku. Nie teraz. Do jej nosa doszedł swąd palonego mięsa. Zrobiło jej się niedobrze, po chwili zaczęła się krztusić. Usłyszała, że Dorota również się dławi. Czyli ciągle tam była. To dobrze.

Zombie wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Otworzyła oczy. Natychmiast z powrotem je zamknęła. Ogień był wszędzie. Nie dostrzegła Doroty. Jarzące światło przebijało się nawet przez jej zamknięte powieki. Truposz zawodził w niebo-głosy. Nagle blask bijący od ognia przygasł. Dorota zabrała zapalniczkę?

Zaryzykowała i ponownie otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą płonącą twarz zombiaka. Z krzykiem zdzieliła go puszką z dezodorantem. Raz, drugi,trzeci. Płonące skrawki skóry odpadały od twarzy truposza po każdym uderzeniu.

  • Zdychaj! Zdychaj, zdechnij w końcu! – darła się
Zombie zamachnął się osmaloną łapą wytrącając jej pojemnik z ręki.

Kurwa… Stwór nachylił się ku niej. Poczuła przy twarzy żar. Wytrzeszczyła oczy z przerażenia wpatrując się w jego wypalone oczodoły. Zombie wyszczerzył zęby. Maciej ty idioto, kochałam cię. Truposz rzucił się ku jej twarzy. Zamknęła oczy.

Dorota w ostatniej chwili chwyciła umarlaka za płonące włosy, szarpiąc go do tyłu. Krzyknęła z bólu. Dłoń dosłownie jej płonęła. Szarpnęła ręką, przyciągając głowę zombiaka do siebie. Stwór zakwilił zaskoczony uderzając o oparcie fotela. Iskry strzeliły w powietrze. Boże jak boli, jak to boli, bądź ze mnie dumny Heniu! Szarpnęła ponownie, po czym z dzikim okrzykiem wbiła pilnik do paznokci w prawy oczodół stwora. Zombie wyprężył się wydając z siebie gardłowy bulgot. Ciągle miała rękę zaciśniętą na jego płonącej głowie. Zdała sobie sprawę, że nie czuje bólu. Pchnęła pilnik mocniej. Ciało stwora miotało się w konwulsjach. Ciemna krew zaczęła wyciekać z jego uszu. Dorota widziała ją doskonale, karmazynowe strużki spływające na ziemię na tle szalejącego ognia. Zombie wydał z siebie ostatni bulgot po czym zesztywniał.

Zabrała rękę i spojrzała na nią. Natychmiast wstrząsnęły nią dreszcze. Dość. Wpatrywała się w pilnik do paznokci wystający z głowy wciąż palącego się umarlaka. Dość…Obserwowała jak ciemne strużki krwi spływają po oparciu fotela. Dość, dość…Smród bijący od ciała truposza uderzył w nią ze zdwojoną siłą. DOŚĆ!

Weronika przysunęła się ku starszej kobiecie, szturchając jej kolano.

    • Pani Doroto?
Kobieta nie reagowała. Swoją poparzoną rękę sztywno trzymała na udzie. Nie miały wiele czasu. Sznur zombie otaczający samochód przerzedził się. To samo stało się z truposzami które przedtem wlazły na maskę auta. Wycofały się i łypały na samochód z bezpiecznej odległości. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy umarlaki nie boją się ognia. Zasłoniła usta ręką, nie chcąc wdychać powietrza przesiąkniętego zapachem spalonego zombie i ponownie starała się przemówić kobiecie do rozsądku.

  • Proszę, Pani Doroto. Teraz mamy szansę stąd uciec, ale bez pani pomocy sobie nie poradzę.
Kobieta patrzała na nią nieobecnym wzrokiem. Weronika sama nie była pewna swoich słów. Uciec stąd? Ale dokąd? Gdzie? Wątpiła by dały radę dostać się do jej ojca, ale wiedziała, że nie chce siedzieć w tym samochodzie ani chwili dłużej.

Ponownie potrząsnęła kolanem starszej kobiety.

    • Już tyle wytrzymałyśmy, proszę. Musi mi pani pomóc, potrzebuję pani.Do tej pory się im opierałyśmy to teraz też damy radę, nie mamy nic do stracenia. Proszę, nie chcę umierać w TYM samochodzie przy NIM – wskazała na dogasające ciało umarlaka.
Na twarzy kobiety Weronika zaobserwowała małe dygnięcie. Ciągnęła dalej.

    • Żadna z nas nie przeżyje sama poza tym samochodem dłużej niż minutę, ale razem może nam się udać. Nie możemy tutaj zostać, ktoś musi się panią zająć. Może znajdziemy pomoc, może nie ale…– zawahała się. Ależ to będzie patetyczne. Powoli, starannie wypowiedziała swoją sentencję : Wolę zginąć próbując wyrwać się z tego koszmaru niż mu się poddać.
Weronika dostrzegła jak po twarzy kobiety ściekają strużki łez, mimo to Dorota nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Płomienie na umarlaku całkowicie zgasły. Wnętrze samochodu pogrążyło się w ciemnościach. Z oddali dobiegło znajomo już jej wycie. Weronika zauważyła zapalniczkę leżącą u stóp Doroty. Chwyciła ją jedną ręką, a drugą sięgnęła po puszkę z dezodorantem. Nie zamierzam tutaj zginąć.

Nachyliła się do starszej kobiety i wymierzyła jej siarczysty policzek. Dorota zamrugała zaskoczona. Weronika chwyciła ją za podbródek zmuszając by spojrzała jej w oczy.

    • A teraz stąd wyjdziemy, RAZEM. Czy ci się to podoba czy nie, pomożesz mi – wycedziła
Weronika zadrżała na dźwięk coraz większej ilości skowytów dochodzących z zewnątrz. Nerwowo wpatrywała się w spojrzenie Doroty doszukując się w nim jakiejkolwiek iskierki zrozumienia. Nie oczekiwała, że kobieta zamieni się w superbohatera i odgoni nadchodzących truposzy. Co to, to nie. Wystarczy jak pomoże mi się stąd wydostać, a ja chcę, muszę się stąd wydostać.

Rozległ się ryk. Szara łapa uderzyła w szybę samochodu. Wszystko potoczyło się w jednej chwili. Dorota przyciągnęła ją do siebie. Dziewczyna poczuła przeszywający ból w nodze, zagryzła wargę. Starsza kobieta uwiesiła ją na swoim ramieniu i pchnęła drzwi auta wychodząc na zewnątrz. Wkroczyły w mrok. Weronika zamrugała pragnąc przyzwyczaić oczy do panującej ciemności. Przez chwilę wisiała niepewnie uczepiona Doroty, gdy zaczęła dostrzegać ruchy w nieprzeniknionej czarnej gęstwinie. Dużo ruchów.

  • BIEGIEM DO CHOLERY! – wydarła się na cały głos.
Dorota rzuciła się przed siebie. W uszach Weroniki odbijał się echem stukot jej kozaków. Słyszała jak umarlacy biegną w ślad za nimi. Czuła ich smród, ich jęk, zawodzenie. Nie wiedziała gdzie Dorota ją prowadzi. Poczuła, że grunt pod nogami się zmienia, asfalt ustąpił miejsca ziemi. Przedzierały się przez jakieś chaszcze, zdała sobie sprawę, że pędzą przez pole. Noga nie chciała przestać boleć. Głupia noga. Na wpół idąc, na wpół ciągnąc ją po ziemi starała dotrzymać się kroku Dorocie która nieprzerwanie parła do przodu. Jak ona to robi w tych kozakach? Zboże smyrało jej twarz. Słyszała poruszenie za plecami, zombie ciągle za nimi szły. Nic nie widziała. Pstryknęła palcem zapalniczkę by oświetlić im drogę w chwili gdy jej noga natrafiła na wgłębienie w ziemi. Runęła na twarz, ciągnąc za sobą Dorotę. Wypluła ziemię z ust.

    • Chryste, Chryste, Jezu! Jezu czemuś mnie opuścił do cholery!? CZEMU?! – zawodziła
Próbowała wstać, bezskutecznie.

    • Dorota? Dorota gdzie jesteś? – zaczęła się czołgać, nie mogła dostrzec nigdzie swojej superbohaterki.
Dłoń miała kurczowo zaciśniętą na ubłoconej zapalniczce. Nie chciała się zapalić, nie chciała pomóc jej w odnalezieniu Doroty. Ktoś poderwał ją z ziemi, zachwiała się jęcząc z bólu. Poczuła jak nieznany napastnik wyszarpnął zapalniczkę z jej zesztywniałych palców. Ponownie upadła na ziemię. Nagle w ciemności rozbłysło światło. Czy to Ty, Jezusie?

Strumień ognia zionął z puszki z dezodorantem. Weronika nie była w stanie dostrzec wyraźnych szczegółów, ale po chwili ją zobaczyła. Dorota, stała tam skąpana w blasku bijącym od ognia, wyglądała niczym bogini zemsty. Jak Ellen Ripley z Obcego, tak i ona stawiała czoła koszmarowi kryjącemu się w ciemnościach. Weronika dostrzegła ten koszmar, dostrzegła jego czarne, puste oczy ziejące z sinych twarzy, krew ściekającą po ustach i wściekłe kłapanie szczękami. Były ich dziesiątki i wciąż nadchodzili nowi, a przeciwko nim stała samotna, uzbrojona tylko w dezodorant i zapalniczkę Dorota, częstując ich ognistym pocałunkiem na jaki nawet Henio nie mógł liczyć. Wszechogarniający skowyt niósł się echem po okolicy, powietrze było przesycone smrodem płonących ciał. Żywe pochodnie wyskakiwały w stronę Doroty. Kobieta zaczęła ustępować im pola. Weronika obserwowała jak płomień jej prowizorycznego miotacza ognia zaczyna się robić coraz mniejszy i mniejszy… Przewróciła się na brzuch i z wielkim wysiłkiem zaczęła pełznąć w stronę przeciwną do płonących łanów zboża.

Wyobrażała sobie scenę w której to Dorota posyła jej porozumiewawcze spojrzenie, mówiące niczym w hollywoodzkich filmach „idź, ratuj się!”. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Zostawiła ją na pastwę zombie. Czy zrobiła źle? Nie, zrobiła wystarczająco. Przecież życie to nie patetyczny film, w normalnym życiu nikt nie miał by czasu na takie czcze gesty. Z drugiej strony kto by się spodziewał epidemii zombie w normalnym życiu? Mozolnie parła do przodu, co jakiś czas wypluwając z ust nagromadzoną ziemię. Pot lał się z niej strumieniami. Epidemia cholernych zombie, szkoda że nie ma tu Maćka, przecież ten no-life czekał na to całe swoje życie.

Musiała się zatrzymać, zabrakło jej sił. Obejrzała się za siebie. Zaparło jej dech, sama nie wiedziała czy to z zachwytu czy z przerażenia. Było coś pięknego i zarazem strasznego w tym widoku, ognista łuna bijąca pod samo niebo. Pole płonęło. Wszystko to od małej zapalniczki i dezodorantu… Ogień nieustannie zbliżał się w jej stronę. A z ogniem nadchodzili Oni. Powoli, nieubłaganie ale nadchodzili. Na przedzie szły żywe pochodnie, jakby nie zauważając płomieni pożerających ich ciała. U ich stóp pełzli kolejni, za plecami nadchodzili inni. Weronika nie była pewna czy wśród szarej masy nie dostrzegła twarzy Doroty…Poczuła jak jej dłoń sama zaciska się w pięść. Odrzuciła od siebie tego typu myśli. Czołgała się, parła przed siebie, byle do przodu, byle dalej byle tu nie zostać. Pełzła ku ciemności, w jedyne miejsce gdzie mogła odnaleźć spokój. Zamknęła oczy, wciąż posuwając się przed siebie. Chciała oddać się ciemności, chciała by ją otuliła i zabrała z tego miejsca. Wyciągnęła ręce przed siebie. Czuła jak zanurza się w gęsty mrok, wciągał ją, spadała. Straciła poczucie rzeczywistości, jedyne co wiedziała to, że wiruje w czarnej, gęstej brei. Nie chciała tego przerwać. Mrok był przyjemny. Nie wiedziała gdzie był początek tego szaleństwa. Właśnie, początek…

Nim się zorientowała ponownie jechała rowerem. Nogi Doroty wystawały z tylnego siedzenia jej samochodu, odprowadzała wzorkiem Henia który zagłębiał się w krzaki, była taka szczęśliwa. Przejeżdża koło niej, ich spojrzenia się stykają. Co za brzydki babsztyl – myśli Weronika. Jedzie dalej, nagle rozlega się wrzask, traci panowanie nad rowerem, przewraca się wypowiadając przy tym swoje najbardziej wyszukane bluzgi. Dorota spogląda w jej stronę, wszyscy obecni rozglądają się z niepokojem dookoła a ona postanawia spojrzeć na Weronikę i swoim spojrzeniem pokazać jej siłę swojej przygany na tego typu zachowania. Nagle na drogę wybiega mężczyzna z dzikim wzrokiem, cały ubłocony, pewnie musiał przedzierać się przez krzaki. I co robi? Rzuca się do gardła starszej pani modlącej się pod kapliczką. Jej mąż krzyczy, okłada napastnika pięściami, chwilę potem jego żona wgryza mu się w łydkę. Weronice opada szczęka, upuszcza rower, słyszy dryndnięcie dzwonka, sama zatacza się do tyłu. Ale o to na scenę wkracza Henio i z dzikim wzrokiem stara się na nią rzucić. Unika go, biegnie do tyłu, w tym czasie Henio przegryza tchawicę młodemu kolarzowi. Kotłują się chwilę na ziemi, po czym oczy kolarza przyjmują nieobecny wyraz. Weronika widzi w oddali uciekających rowerzystów, przez chwilę wpatruje się w tylne światełko jednego z nich, chwilę za długo, w głowie ciągle słyszy dźwięk dzwonka. Kobieta której twarz na jej oczach zmienia barwę z rumianej na siną, pojawia się znikąd po jej prawej stronie chcąc przewalić ją na ziemię. Dziewczyna ucieka, biegnie wprost do otwartych drzwi zielonego opla. Wskakuje na siedzenie, jakiś mężczyzna, krzyczy „Dorota! Zamknij kurwa drzwi!”, po chwili rozlega się jego wrzask, a potem wrzask Doroty skandującej imię Henia który to dorwał nieszczęśnika pod kapliczką. Weronice krew szumi w uszach, ponownie słyszy dźwięk dzwonka od roweru, dostrzega kluczyki w stacyjce, nie myśląc długo włącza wsteczny bieg. Auto zjeżdża w tył. Po chwili rozlega się dźwięk dzwonka do roweru.

Weronika otworzyła oczy. Dorota…Leżała na brzuchu na wilgotnej ziemi. Pod palcami wyczuwała trawę. Co się stało? Podniosła głowę. Natychmiast zmrużyła oczy. Było już jasno. Ponownie usłyszała dźwięk dzwonka od roweru. Więc to wcale nie był wymysł jej wykrzywionego umysłu. Spróbowała poruszyć nogami, usłyszała chlupot wody. Zdała sobie sprawę, że leży na brzegu jakiegoś bajorka. Zaczęła pełznąć w stronę z której dochodził dźwięk. Natychmiast poczuła ból w mięśniach. Jęknęła i ponownie opadła nieruchomo na ziemię. Całe jej ciało krzyczało o odpoczynek. Dźwięk dzwonka brzęczał jej w głowie. Jaki idiota chce ściągnąć na siebie uwagę? Nagle usłyszała jakieś poruszenie przed sobą. Ktoś buszował w krzakach, zbliżał się do niej. Słyszała jak starannie stawia kroki, badał teren, ostrożnie podchodził w jej stronę. Zdobyła się na wysiłek i podniosła głowę. Natrafiła na zaskoczone spojrzenie mężczyzny w średnim wieku. W tej samej chwili rozległ się skowyt. Woda za nią chlupnęła na boki. Są w wodzie! Usłyszała szybkie człapanie i bulgot, zobaczyła jak usta mężczyzny układają się w przekleństwie. Zdała sobie sprawę, że w ręku trzyma widły. Skoczył w jej stronę z wyciągniętą bronią. Krew prysnęła jej na włosy. Wydała z siebie żałosny pisk. Dźwięk dzwonka od roweru huczał nad jej głową. Zatkała uszy dłońmi. Mężczyzna walczył tuż nad nią. Wrzasnęła rzucając się na drugi bok, unikając zdeptania przez jego buty. Ujrzała scenę toczącą się obok niej. Mężczyzna nabił truposza na widły trzymając go dzięki temu na dystans. Umarlak ciągle wierzgał, machając łapami w jego stronę. Z jego gardła na przemian dochodził dziki skowyt i bulgotanie. Mężczyzna cały czas coś krzyczał odwracając się za siebie. Nagle nad głową Weroniki przeskoczył jakiś cień. Zamachnął się trzymanym oburącz w rękach przyrządem. Głowa zombiaka wzleciała w powietrze. Cały hałas natychmiast ucichł. Zabrała dłonie z uszu. Głowa wpadła z pluskiem do bajora, na jego przeciwnej stronie dostrzegła kolejne zastępy truposzy. Jednak żaden z nich nie zdobył się na przejście wody. Tylko ten jeden maruder musiał do niej wpaść… Nie lubią ognia, boją się wody, więc jakim cudem jest ich tak wielu? W amerykańskim filmie, przyleciałby by oddziały specjalne i zrobiły porządek! Niestety, to nie jest Ameryka tylko Polska rzeczywistość. Przeniosła uwagę na swoich wybawicieli. Dostrzegła, że obaj mają przymocowane do rękawów taśmą izolacyjną dzwonki od rowerów. Starszy mężczyzna wyciągnął widły z korpusu truposza. Jego towarzysz odwrócił się w jej stronę. W ręku trzymał maczetę. Serce zaczęło jej szybciej łomotać. MACIEK!? Po chwili zdała sobie sprawę, że wcale nie. Ale wyglądał podobnie. Spojrzała na jego zakrwawioną maczetę. A ona narzekała, że nie wzięła ze sobą scyzoryka. Wybuchnęła śmiechem. Czuła jak sucha warstwa zakrzepłej krwi pęka na jej twarzy. Mężczyźni patrzyli na nią z nieodgadnionym spojrzeniem. Jaka duża maczeta, ciekawe jaki wielki jest jego młot paladyna? Śmiała się tak długo, aż wyczerpanie pozbawiło ją przytomności.

Koniec

Komentarze

Lubie zombie. Przeczytałem początek, ale szczerze mówiąc nie bardzo mnie zacieakwił ten tekst. 

:-) Następny "wynalazca" sposobu zapisu dialogów? Czy następny "antytradycjonalista"?  :-)   Współczuję Koleżankom i Kolegom, dzisiejszym dyżurantom. Chociaż przejrzeć będą musieli…  Henio na wpół wgnieciony w pień drzewa a tył samochodu, […].  ---> że jak, że co?   Wybuchła śmiechem. […] Mężczyźni patrzyli na nią z nieodgadnionym spojrzeniem.

Zapis dialogów: Walczyłem z tutejszym edytorem tekstu ale niestety nie udało mi się wiele wywalczyć, nie wiem w jakim formacie powininem zapisać opowiadanie, żeby zostało ono odpowiednio sformatowane przy zamieszczeniu na stronie. 

Muszę Ciebie lekko zasmucić: Faktem jest, że tutejszy edytor kiepski, ale jeśli plik oryginału jest w porządku, to wkleja bez zniekształceń. Sprawdzałem z formatami .doc, .rtf, pisanymi w Wordzie. Ale i ci, którzy posługują się Open lub Libra Office, też potrafią wklejać bez cudów. Bardzo wiele zależy od ustawień opcji formatowania w Twoim edytorze.

Przykro mi, ale nie mogę zmusić się do przeczytania całego opowiadania. Zasiadłam do lektury pełna dobrej woli, ale przebrnąwszy przez pierwszy fragment, przekonałam się, że nie dam rady. Nie umiem czytać tekstu, praktycznie pozbawionego przecinków. Nie chcę czytać ciągów wyrazów, które można nazwać zdaniami tylko dlatego, że zaczynają się wielka literą i kończą kropką. Zaznaczam, że nie mam wielkich wymagań –– wystarczą należycie skonstruowane zdania, poprawna interpunkcja, mniej więcej logiczna fabułka i odrobina sensu. Nie zaszkodzi też poprawnie zapisać dialogi. Mam nadzieję, że Autorowi uda się kiedyś spełnić te oczekiwania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja nie lubię takiego ujęcia zombi, które niestety jest właściwie powszechne. Kiedyś się wysiliłem, poszukałem i dowiedziałem o co tak na prawdę chodzi w tym temacie i pewnie zdziwię część czytelników, ale nawet przeczytałem opowieść kogoś kto był zombi. Jak dla mnie opowiadanko słabe w odniesieniu zarówno co do techniki, jak i treści.

Nowa Fantastyka