- Opowiadanie: gosper - Niszczyciele

Niszczyciele

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niszczyciele

Niszczyciele

1.

 

Ostre gałęzie wyschniętych drzew z łatwością przebijały skórzaną zbroję leżącą na ciele młodej dziewczyny. Biegła ona co sił w nogach zostawiając w tyle stado szybko poruszających się ciemnych plam, których żarzące się zielonym kolorem ślepia zwrócone były w umykającą przed ich kłami ludzką postać. Serce dziewczyny waliło jak dzwon, słyszała w oddali sapania i dzikie wrzaski nawołujących się wzajemnie krwiożerczych stworzeń.

Próbowała ich zgubić, ale były zbyt szybkie i zbyt mądre.

Droga jaką się porusza była naznaczona jej własną krwią, kapiącą z wcześniej rozciętego boku.

Z minuty na minutę dziewczyna robiła się coraz słabsza.

Za to stwory, wręcz przeciwnie. Zbliżały się i to bardzo szybko. Teraz nie były już ciemnymi plamami, lecz przerażająco wyglądającymi potworami o długich pazurach i morderczo uzębionych paszczach. Gęsta sierść pokrywała całe ich ciała.

Atakowali w podobny sposób co wilki: zbierając się w grupy zwane sforami rzucali się na swe ofiary. Goniąc je nie raz przez wiele kilometrów, aż te padały z wyczerpania i stawały się łatwym łupem dla swych napastników.

Dziewczyny dobrze wiedziała z kim miała do czynienia. Jedynie cud mógłby ją uratować.

Ale cudu nie było widać.

Biedna, okaleczona i wyczerpana biegła jak tylko mogła. Ratując nie tylko siebie, ale i to, co nosiła w sobie. A to drugie, było dla niej ważniejsze niż ona sama.

Lecz, jak uciec tym wytrzymałym mięsożernym istotą? Gdzie się schować?

– Wszędzie mnie wywęszą i będą czekać tak długo, aż opadnę z sił wtedy się do mnie dobiorą. – Myślała dziewczyna.

Mijając wielki przegniły dąb, zauważyła w dole stromą skarpę, po której mogłaby zjechać umykając grupie zawziętych stworów.

W jej sercu pojawiła się iskierka nadziej.

Przeskoczyła duży kolczasty krzak i już miała rzucić się w osypaną przez liście skarpę, gdy coś wielkiego i ciemnego opadło tuż za nią.

Dziewczyna poczuła na plecach przeszywający ból. Jej zbroja została rozdarta podobnie, jak skóra i mięśnie.

Na pniu drzewa pojawiła się czerwona plama.

Dziewczyna zataczając się ujrzała na gałęziach włochate potwory rozsuwające ostre szpony. Była ich cała zgraja. Wyglądały jakby się szyderczo uśmiechały.

– To już koniec. – Pomyślała.

Wataha wyskoczyła w powietrze opadając wprost na nią.

Dziewczyna krzyknęła na cały głos.

Robiąc kilka ostatnich kroków potknęła się o wystający korzeń i chwilę potem, nie słyszała już nic, poza rykiem obleganych ją napastników.

 

2.

 

Las pokutników, był najmniej uczęszczanym traktem w całym Uden. Rozciągał się od półwyspu Gorita – będącym nadmorskim terytorium ciągle najeżdżanym przez rzesze przemytników. Dalej biegł przez południową stronę królestwa – sięgającą granic ludzkich miast, aż do wysokich gór Dangesus. Tam wpadał do szerokiej rzeki nazwanej od imienia króla Vespera zamieszkującego stolicę Uden. Na koniec ostatnie kępki mchu należące do lasu oplatywały niewinne kamienie, stanowiące kiedyś zniszczone miasto Denmor. Całkowita powierzchnia lasu przewyższała terytoria nie których ras. Jednak jego wykarczowanie od lat, było czymś niemożliwym. Żadna jeszcze grupa robotników, wysłana właśnie w tym celu nigdy nie powróciła. Król nie raz dawał swym pracownikom obstawę składającą się z dobrze uzbrojonego oddziału wojowników. Ale efekt był niemalże taki sam z tą różnicą, iż oprócz robotników tracono również żołnierzy.

W lesie pokutników mieszkali jedynie szaleńcy i zesłani w ramach kary więźniowie. Ci drudzy wierzgali i darli się prosząc o śmierć w zamian za porzucenie ich wśród niebezpiecznych drzew. Las ten należał do jednych z najbardziej niebezpiecznych miejsc. Oprócz krwiożerczych i wiecznie głodnych zwierząt, jego ciemne zakamarki wypełnione były po brzegi przez upiorne stwory, które raz zobaczone, stają się ostatnią rzeczą jaką człowiek widział.

Mimo tych wielu niebezpieczeństw jakie czają się w tym zapomnianym przez wszystkich miejscu. Mała grupa ludzi właśnie przejeżdżała powozem po opuszczonym trakcie wiodącym do stolicy Uden. Ich powóz był nad wymiar duży, bo i sami podróżnicy do małych nie należeli.

Trzymająca lejce kobieta była wręcz potężna. O takich paniach mówi się zazwyczaj łagodnie, iż są puszyste, ale jak nazwać kobietę, która oprócz tego całego puchu, była jeszcze bardzo wysoka? Same jej dłonie były tak wielkie, że kiedy rozstawiała szeroko palce, to przypominały parę wyrośniętych ptaszników. Jeśli już na rękach jesteśmy, to jak wytłumaczyć u kobiety bicepsy wielkości dorodnego arbuza? Nie wspominając o tych pulsujących żyłach biegnących od przedramienia do łokcia. Całość dopełniona była przez obfite piersi i twarz, która bardziej przerażała niż przyciągała. Przecież to była płeć piękna, a z pięknością miała mało wspólnego. Za to pod względem fizycznym; przewyższała ona nawet mocno zbudowanych orków. Wracając jednak do twarzy owej niespotykanej damy, to trzeba przyznać, że odziedziczyła ją od jakiegoś boksera. Nos mały i lekko spłaszczony; prezentował się niczym dorodna purchawka. Oczy jak paciorki, schowane w głębokich oczodołach, których obrzeża zwane łukami brwiowymi przypominały twarde jak skała mury obronne. I domyślam się, że były nie inne w dotyku. Kości policzkowe mosiężne i zaostrzone. Większość wypudrowanych pań ma różowe niczym dziecięce policzki. Ta tutaj miała policzki tak szorstkie i twarde, jak kamień szlifierski.

I tak można by tą kobietę podsumować: Twarda, silna i szorstka.

Przy użyciu tych wszystkich cech pewnie trzymała lejce, które przywiązane były do zydla ciągniętego przez cztery duże i mocne konie. Właśnie w momencie, kiedy powóz wchodził w zakręt z jego wnętrza wychyliła się druga postać będąca niewątpliwie parodią prowadzącej pojazd kobiety.

Na siedzisku osiadł nieco stary, niski i mizernie chudy mężczyzna. Nie nadawał się on nawet na to, aby być cieniem kobiety. Długa broda, kościste ręce, łysa głowa i krzywe nogi to pierwsze co rzucało się w oczy patrząc na nowo przybyłego osobnika. Ruchy mężczyzny bardziej przypominały technikę poruszania się niewinnej dziewki niż prostego chłopa. Sam sposób w jaki siedział o tym świadczył. Spoczął on w lekkim rozkroku stykając się kolanami, jego stopy były skręcone do środka, jedna strzelała w drugą. Obie ręce położył na kolanach. Kiedy tylko wygodnie się rozsiadł, popatrzył romantycznym wzrokiem po lesie jaki w tym momencie mijali. Skraj owego strasznego lasu był nawet ładny i niczym nie różnił się od innych takich miejsc. Oczy mężczyzny błyszczały, a w sercu jakby robiło się ciepło.

– Och kochanie! Czy to wszystko nie jest piękne? – Zapytał rozmarzony chudzielec.

– Nie. Chyba że dzieje się tam jakaś rozróba, ktoś wszczyna bójkę, albo kogoś katują. To wtedy jest pię… Nie, nie przechodzi mi te słowo przez gardło. To wtedy jest zarąbiście! O! Od razu lepiej.

Oba głosy były tak bardzo niepasujące do płci jakie reprezentują, że można by doszukiwać się w tym jakiejś ingerencji wiedźmy, która lata temu rzuciła na nich jakąś klątwę. Co ciekawe, nic takiego nie miało miejsca. Kobieta jak i mężczyzna po prostu, tacy się urodzili. Ot cała historia. Nieprawdopodobne? Tak, ale za to prawdziwe. Głos kobiety był basowy, mocny i doniosły. Idealnie pasował do dowódcy gwardii, który całymi dniami wydziera się na ćwiczących się w walce rekrutów. Co do mężczyzny, to świetnie nadawał by się na barda, albo na śpiewaka jakiejś wędrownej trupy. Jego głos był dźwięczny i melodyjny. Każde słowo sprawiało, że na drodze pojawiało się jakieś słodkie zwierzę; jelonek czasami królik albo mały niedźwiadek o pulchnej mordce.

– Dobra Fib przestań mamlać o pierdołach! Widzisz co się dzieje? Stada upośledzonych zwierzaków wpadają nam pod koła!

– Czemu tak brzydko wyrażasz się o tych wspaniałych dzieciach natury?

– Wspaniałe Fib, to one są na patelni albo w garnku. Na ziemi to zwykłe trawo-żrące pajace!

– Och Goliamo, czemu nie dostrzegasz piękna na ziemi?

– Fib przyszedłeś mi tu gadać takie głupoty? Coś ci się w bani pomieszało? A może dawno po pysku nie dostałeś? – Kobieta naprężyła mięśnie jednej ręki. Biceps zrobił się większy od głowy Fiba.

– Nie nie nie! – Mężczyzna machał przerażony rękami na boki. – To nie tak kluseczko. To wszystko przez mój romantyczny temperament.

– A to wszystko przez mój nerwowy temperament! Nie mów mi więcej takich idiotyzmów bo wytrzepie ciebie jak dywan. Jasne?!

– T-ak koch-a-nie – jąkał się Fib.

– To świetnie. Jak tam dziadkowie? Co robią?

– Śpią a co mają robić? Chrapią przy tym jak dinozaury!

– Ha! No i dobrze! Prawdziwi Dęborwacze chrapią głośno i doniośle! Chyba już się o tym przekonałeś śpiąc ze mną?

– Tak, już pierwszej nocy. – Smutno odpowiedział Fib.

– Pamiętasz to? Przecież to było tak dawno temu!

– Eh – jęknął mężczyzna. – Jak mam nie pamiętać. Skoro złamałaś mi wtedy rękę i dwa żebra.

Kobieta zaśmiała się .

– O tak! To było mocne. I dobrze że tak się stało. Masz być twardy! Zero stękania i płaczu. Wiedziałeś wtedy z kim się zadawałeś. Prawda jest zawsze bolesna!

– Wtedy była bardzo bolesna.

– No i takie gadanie mi się podoba! Mów mi więcej, kiedy zadałam ci dużo bólu! Tylko ze szczegółami! Na przykład, czy pamiętałeś dźwięk pękania kości, albo czy z radością patrzyłeś na lejącą się z rany krew? No mów! To takie podniecające!

Mężczyzna zrobił minę jakby miał zaraz zjeść jądra bawoła. Odsunął się lekko od Goliamy i cały dygocząc przełknął ślinę.

– Mów! – krzyczała kobieta.

Dopiero teraz spojrzała na swego męża, który siedział na samym skraju ławki skulony w kulkę.

– O i bardzo dobrze! Masz się bać! I to przez cały czas. Nigdy nie będziesz wiedział kiedy cię zgniotę albo wyrwę ci kawał włosów, tak dla własnej frajdy. Chyba nie odmówisz mi tej przyjemności co mężusiu?

Fib wystawił ręce w geście obronnym i tylko pomachał głową w górę i w dół. Kobieta zaśmiała się na cały głos po czym złapała mężczyznę za kołnierz i mocno jedną ręką przytuliła go do siebie. Biceps miażdżył wątłą głowę Fiba, a mięśnie przedramienia powoli łamały go wpół.

– Mój Fib. Uwielbiam cię męczyć. – Powiedziała rozradowana kobieta.

Mężczyzna rzucał się i próbował wyrwać się z potężnego uścisku.

Na daremno.

Jedynie co mu dobrze wychodziło, to paniczne stękanie.

– Oh Fib! Stękasz tak samo jak podczas naszej pierwszej randki! To takie urocz… nie te słowo też mi nie przechodzi przez gardło. To takie brutalne! O właśnie takie to teraz jest.

Mężczyzna z powodu braku tlenu przestał stękać.

– No co jest! – Zdenerwowana kobieta trzęsła lekkim jak piórko ciałem męża. – Czemu nie stękasz? Zepsułeś się czy jak? No stękaj!

Fib zaczął wystękiwać poematy byle tylko udobruchać swoją żonę. Uradowana z efektu kobieta w końcu puściła ledwo żyjącego kościotrupa. Ten padając na ławkę łypał powietrze, kaszląc i charcząc przy tym jak stary dziadek.

– I jak Fib. – Mówiła śmiejąca się Goliama. – Nadal chcesz tu ze mną siedzieć i mamlać o dzieciach natury?

Mężczyzna niczym pająk uciekł z siedzenia i wsunął się z powrotem do wnętrza powozu zwieńczonego płóciennym dachem.

– Tak właśnie myślałam Hłe hłe hłe. – Śmiech Goliamy przyprawiał o dreszcze. Coś jakby bardziej należał do siejącego zamęt olbrzyma niż do ludzkiej kobiety. Głośny bas niósł się po całym lesie. Założę się, że potwory na wpół ze zwierzętami uciekali w popłochu jak najdalej, od przemierzanego przez kobietę traktu.

Lecz las ten zamieszkiwały różnego rodzaju potwory, jedne mniej drugiej bardziej niebezpieczne. Te, które czaiły się teraz w ciemnym zagajniku, należały do jednych z najbardziej przerażających istot jakie stąpały po tym terytorium.

Jeszcze nigdy żaden człowiek nie umknął przed ich szponami.

Może tym razem będzie inaczej?

 

3.

 

– Dobra ferajna! Tutaj się zatrzymamy i rozbijemy obóz – rzekła rozciągająca się na przodzie wozu Goliama.

Pierwszą osobą jaka wydostała z pojazdu był przerażony Fib.

– A-le jak to?! Przecież ciągle jesteśmy w lesie potępionych! Goliamo, to najstraszniejsze miejsce pod słońcem!

– Przestań jęczeć Fib. Strasznego miejsca to ty jeszcze nie widziałeś. Prawda dziadek? – Pytanie to skierowała Goliama do wychodzącego właśnie z powozu mężczyzny. Był wielki jak skała. Wyglądem przypominał stojącego na dwóch nogach niedźwiedzia. Całe jego ciało pokryte było futrem. Co najgorsze, brudnym futrem. Jakby to powiedzieć: ot typowy neandertalczyk.

– YHH! – Zaryczał ojciec Goliamy. – Żryć!

– Cały dziadek! – Powiedziała uradowana Goliama. – Zaraz dziadek będziemy jeść! Tylko wyślę Bekę żeby nazbierała trochę chrustu.

– Dawać surowe mięcho! – Natarczywie wrzeszczał olbrzym.

– Spokojnie Dziadek! – Zaraz dostaniesz jeść. Usiądź spokojnie i czekaj. Chyba że stęskniłeś się za batami? – Rzuciła kolejna osoba z powozu. Była nią bardzo wysoka i mocno zbudowana kobieta. W odróżnieniu od Goliamy, jej postura przypominała bardziej wysportowanego pływaka niż ciężarowca. Ubrana w lekką zbroję prezentowała się jak typowa wojowniczka. Zwłaszcza, że przy boku nosiła bicz oraz dwa jednoręczne miecze. Do tego na plecach zwisał zasłonięty przez długie siwe włosy refleksyjny łuk. Mimo podeszłego wieku kobieta wyglądała naprawdę smukle i seksownie. Spowodowane to było wolniejszym starzeniem się jakim obdarzone zostały kobiety z prastarego rodu Dęborwaczy.

– Nie! YHH. Nie bij! Poczekam na jedzenie. – Powiedział nieco przestraszony dziadek.

– Och babcia. – Pełna szacunku Goliama zwróciła się do wojowniczki. – Ty to wiesz jak dobrze wytresować chłopa!

W owej rodzinie wojowniczka jak i owłosiony wielkolud byli rodzicami Goliamy. Tradycja ich rodu miało to w sobie, że kobieta kiedy miała już dzieci zwracała się do swej mamy i taty; per babciu i dziadku. Ostatecznie ułatwiało to komunikację w rodzinie zwłaszcza, gdy była ona bardzo liczna.

– Córka. Wiesz że to u nas w rodzinie normalne. Zresztą patrząc na Fiba, to idzie ci lepiej niż mnie. – Babcia lekko się zaśmiała. Fib natomiast wystawiał jedynie swoją łysą głowę poza zasłony powozu. Popatrzył w ciemny las i z krzykiem schował się z powrotem do środka.

– Fib potrafi się bać nawet myszy. Ale jest przy tym taki śmieszny. Poza tym, nigdy w życiu nikogo nie torturowało mi się tak przyjemnie jak jego.

– Wiem coś o tym córka. Twój tato kiedy jeszcze się stawiał również był świetny. Tak długo znosił moje ciosy. Musiałam co raz zmieniać maczugę, bo tamte łamały się na jego twardej czaszce. Ehh Piękne czasy. – Wojowniczka rozmarzyła się wspominając przeszłość, która już nigdy nie wróci. – A teraz. Wystarczy, że go trochę postraszę a już się boi. Nawet nie muszę używać broni. Brakuje mi czasów kiedy mężczyźni dorównywali kobietom. Obecnie to tylko takie maskotki. Miło jest je pobić, ale to nie to samo co kiedyś. Zresztą, sama zobacz.

Babcia zrobiła kilka kroków w stronę swojego męża. Podczas tego krótkiego pochodu powoli wyciągała miecz z pochwy. Mężczyzna jak tylko, to zobaczył momentalnie odsunął się pod sam las.

– Ja nic nie zrobiłem! YH. Naprawdę! Ja grzeczny. – Powiedział szybko mąż wojowniczki. Szukając miejsca, gdzie mógłby się schować.

– Widzisz? – Dumnie rzekła kobieta wracając do córki.

– Ech babcia. Powinnaś się cieszyć. Przez tyle lat dziadek wytrzymywał twoje znęcanie się nad nim. Powinnaś mu już darować. – Goliama w rozmowie z matką była bardzo miła i spokojna. Widocznie darzyła ją wielkim szacunkiem. Rzec by można, że mama Goliamy była dla niej wzorem do naśladowania. – Albo wiesz co? Lej go nadal. Nie zaszkodzi mu to. Dobra my tu gadamy o głupotach a ogień trzeba rozpalić, bo nam dziadek z głodu zdechnie. Beka! Gdzie jest ta dziewucha?

Właśnie teraz, gdy Goliama kończyła wymawiać swoje ostatnie zdanie z powozu wydobył się jakiś dźwięk. Nagle wytoczyło się z niego dwoje dzieci. Dziewczynka w wieku dziewięciu lat i chłopiec mający lat czternastu.

– Oddawaj! To moja śliwka! – Krzyczał chłopiec.

– Nie, bo moja! Ja ją znalazłam, jest moja! – Spierała się mała dziewczynka, zawzięcie przy tym trzymając niewielki owoc.

Młodzieniec rzucił się na o wiele mniejszą od siebie dziewczynkę. Ta jednak zwinnie mu się wywinęła i stojąc tuż za nim kopnęła go lekko w pośladek.

– A masz! Ta-ra-ta i kto jest mistrzynią? Beka! – Dziewczynka krzyczała radośnie.

– Ała! Ty mała, wredna smarkulo. Niech no cię dorwę!

– Spokój bachory! – Dziecięcą walkę przerwał głośny basowy głos. – Przestańcie się wygłupiać, tylko weźcie się do jakiejś roboty. Beka, idź do lasu i nazbieraj trochę chrustu. Asmodeusz poćwicz trochę. Za parę dni masz zawody, musisz trenować.

Dziewczynka o imieniu Beka zrobiła się na twarzy czerwona od gniewu. Jej w sumie nie tak małe ciało lekko zadrżało. Może dla rodziców i dziadków była ona mała. Ale dla pospolitych ludzi, było nad wiek duża. W owym czasie miała dziewięć lat, sięgała swej matce trochę poniżej pasa, kiedy natomiast stała przy dorosłym człowieku to czubek jej głowy prawie dotykał jego ramienia. Co do wyglądu tego nad wyraz zdumiewającego dziecka to kopka w kropkę przypominała ona swoją matkę. Jedynie włosy odziedziczyła po ojcu. Oczywiście wtedy kiedy jeszcze rosły na jego głowie. Nie wiadomo jak je do końca stracił. Może stała za tym Goliama? A może po prostu wyrwał je ze strachu przed nią? Tak czy siak, Fib swego czasu posiadał piękne blond włosy, które teraz pozostały jedynie na główce jego córeczki. Mięśnie oraz hart ducha również na niej pozostały. Ale te cechy przeszły nie z niego, lecz z twardej i bezwzględnej Goliamy. Całe szczęście, że Beka nie odziedziczyła tego strasznego basowego głosu. Strach pomyśleć, jaki byłby efekt, gdyby obie zaczęły się drzeć. Zdecydowanie wystarczy jeden taki głos na świecie.

– No co się tak na mnie gapicie bachory? Jazda do roboty! – Z takim tonem nie dało się dyskutować, lecz Beka miała na to inne zdanie.

– Ale mamuś! Czemu ja mam iść do lasu i zbierać drewno? To strasznie dużo pracy. I w ogóle to strasznie nudne. Nie lepiej jak dziadek to zrobi? A ja wtedy poćwiczę z Asmodeuszem. Jestem w walce lepsza od niego!

– Ha ha lepsza ode mnie. Chyba śnisz smarkulo! – Asmodeusz złapał się pod bogi i dziarsko stanął przed Beką. Ta próbowała go kopnąć, ale większy i silniejszy chłopak złapał ją za nogę i odepchnął w bok.

– Spokój! – Goliama starała się uspokoić rozwydrzone dzieci. – Ile razy mam wam mówić, żebyście się przed jedzeniem nie bili co? Beka przestań się kłócić. Twój brat zdobył już dwa medale na mistrzostwach juniorów w walce dwuręcznym mieczem. Za parę dni w Uden czekają go kolejne igrzyska. Musi ćwiczyć inaczej przegra. A ty i tak nic nie masz do roboty. Więc zacznij się słuchać. I z pewnością nie wyślę do lasu dziadka, nie widzisz jaki on zły i głodny? Nie wiadomo co by tam nawyrabiał. Znając go to pewnie pół lasu by wykarczował i wybił wszystkie zwierzęta, plus to co tam oprócz nich jeszcze jest.

Dziadek właśnie obgryzał suchą gałąź, na której samotnie dyndała jedna szyszka.

– YHH! Żryć!

– Widzicie? – Goliama zwróciła się do swych dzieci – dziadek się niepokoi. Jak szybko nie dostanie jedzenie, to będzie z nim źle. Beka, rusz się i przynieść coś na opał.

– Właśnie Beczułka, idź po drewno. – Tak zawsze Asmodeusz nazywał swoją siostrę by jej zrobić na złość. Sam stał w lekkim rozkroku prezentując swoje umięśnienie.

Matka spojrzała na nastolatka. Mimo młodego wieku Asmodeusz był świetnie zbudowany, a przystojna twarz dopełniała wyśmienicie komponującej się całości. Żeby nie było mało, to chłopak uśmiechnął się do niej ukazując rząd śnieżnobiałych zębów, ułożonych równo, niczym stojący w zwartym szyku oddział wojska. Choćby nie wiem jak bardzo by ktoś chciał, nie doszukałby się na nim ani grama brudu. Asmodeusz był nad wyraz czysty i pedantyczny. Co w tych czasach stanowiło rzadkość. Natomiast negatywna cecha zwąca się: samouwielbienie – nie należała już do rzadkości.

Goliama czuła się bardzo dumna ze swego syna.

Babcia natomiast wręcz przeciwni. Ciągle starała się nakłonić Goliamę, aby ta popracowała nad swoim synem, gdyż zachowuje się próżno i arogancko.

– To nie sprawiedliwe! – Beka tupała nogami o ziemię. Wszyscy poczuli lekkie drgania. Co jak co, ale siły to ona miała sporo. Jedynie babcia była świadoma jak wielka moc jest skumulowana w tym małym ciele. – Przecież to ja ciągle coś muszę robić, a on tylko siedzi i macha tym swoim mieczem!

– Beka! Nie sprzeczaj się ze mną tylko leć po chrust!

– Goliama – wtrąciła się babcia. – Daj spokój dziewczynie. Sama przecież widzę, że tylko ona coś tu robi. Może dla odmiany wyślesz do jakiejś roboty Asmodeusza?

Goliama jak i jej syn spojrzeli z niedowierzaniem na Wojowniczkę.

– Babka – odezwała się Goliama. – Asmodeusz jest mistrzem dolnego królestwa we władania dwuręcznym mieczem. Nie godzi się żeby kogoś tak utalentowanego zaganiać do błahych obowiązków.

– A Bekę do błahych obowiązków już można zaganiać tak?

– Gdyby Beka była mistrzynią w posługiwaniu się jakimkolwiek orężem, to nie musiałaby pracować jak zwykły pachoł. No ale że nią nie jest. To musi. Przecież nie będzie siedzieć bezczynnie. Czy nie mam racji?

Matka Goliamy chwilę się zastanowiła za nim odpowiedziała.

– No tak, w pewnym sensie masz rację. Ale Beka to jeszcze dziecko, dla takich maluchów nie są organizowane zawody. Sama przecież widzisz, że do walki ona się garnie jak nikt inny. Werwy i zawzięcia jej nie brak. Tylko potrzeba by ktoś się nią zajął i nauczył jak walczyć. Pamiętam jak w jej wieku zachowywałaś się identycznie.

Córka wojowniczki spochmurniała.

– A tam gadanie.

Babcia szyderczo się zaśmiała.

– W latach młodzieńczysz biegałaś w kółko i lałaś wszystkich chłopaków krzycząc przy tym: ,, Tak to ja! Mistrzyni Goliama!''. A ja w żaden sposób nie mogłam zagonić ciebie do pracy.

Beka stojąc obok babci śmiała się razem z nią.

Goliama nic nie odpowiedziała, tylko spuściła w dół głowę. Było jej strasznie głupio. Z zza kotary wychyliła łysa głowa Fiba, która z zachwytem wpatrywała się w twarz swej żony. Jak życie długie, tak Fib jeszcze nie widział, by budząca ogólną grozę Goliama tak wyglądała. Aż sam zaczął się uśmiechać. Kątem oka żona go zobaczyła i skarciła wzrokiem, tak że Fib ze strachem schował się z powrotem do wozu.

– Chodzi mi o to córka – ciągnęła babcia – byś pamiętaj żeby Asmodeusza też uczyć pracy, bo inaczej wyrośnie ci z niego leń.

– Będę pamiętać babka. Dobra, idę szykować żarło. Dziadek widzę, że już zaczyna deski z podłogi wozu zjadać. – Wielka kobieta szybko zmieniła tok rozmowy. Spojrzała na Bekę, westchnęła i powiedziała. – Dobrze Beka, jak pójdziesz do lasu i przyniesiesz chrust to w nagrodę później pokażę ci trochę jak walczyć.

Oczy dziewczynki zrobiły się wilgotne ze szczęścia. Podbiegła do Goliamy i mocno się przytuliła do twardej jak skała nogi.

– Kocham cię mamuś!

– Ja ciebie też córeczka. – Matka dwojga dzieci spojrzała po wszystkich, którzy z rozdziawionymi gębami przysłuchiwali się temu, co ona właśnie powiedziała. Nawet dziadek odstawił do połowy zjedzoną kotarę wozu. Puszysta kobieta dopiero teraz zdała sobie sprawę, z tego do czego się przyznała. Przybrała gniewną miną i stanęła twardo. – Dobra koniec tych głupowatych pogaduch. Beka po chrust. Asmodeusz trenować. Babcia uspokój dziadka bo niedługo nie będziemy mieli na czym jechać do Uden. Fib, lepiej zapomnij co przed chwilą słyszałeś. Bo jeśli wyjdzie, że komuś się wygadałeś, to wyrwę ci całą brodę jednym machnięciem! Rozumiesz?

– Taaak Je-st. – Wystękał przerażony chudzielec.

– To tyczy się was wszystkich – Beka powiodła palcem po całej rodzinie. – Macie zapomnieć o tym co nie dawno powiedziałam. To rozkaz!

Z całego zgromadzenia, tylko babcia cynicznie i bardzo cicho się zaśmiała. Goliama to spostrzegła, ale nie zareagowała w żaden sposób.

– No dobra mamuś to ja pójdę po te drzewo. – Beka ruszyła w stronę lasu.

– Pójdę jej pomóc. – Powiedziała najstarsza wojowniczka.

– Nie no co ty – Goliama dziwiła się swojej mamie. – Poradzi sobie jest wystarczająca silna by spuścić łomot nie jednemu drapieżnikowi. Zresztą, może jakieś zwabi i będziemy mieli z nimi miłą zabawę. Dawno już nie machałem rękami, a ty swoimi mieczami chyba jeszcze dawniej, co babka?

Uzbrojona kobieta jedynie spojrzała na swoje miecze. Wyciągając jeden z pochwy przejechała po nim palcami jakby napawając się tym dotykiem.

– Ach córka, nawet nie wiesz jak dawno.

– No widzisz babka. Miła rozrywka przydałaby się nam wszystkim. Dziadkowi pewnie też co? – Goliama ostatnie zdanie rzuciła do obgryzającego podłogę w powozie ojca.

– YH! Żryć!

– Ot cały dziadek! No dobra. Idę po kociołki mam nadzieję, że za nim wszystko zrobię to Beka wróci z drewnem.

 

Mała i pulchna dziewczynka była już w lesie. Szła układając drewno na wielką iglastą gałąź, która później posłuży jej jako środek transportu. Robiła to bardzo szybko. Widocznie zależało jej na jak rychlejszym powrocie. Oczywiście nie ze względu na straszny i niebezpieczny las, lecz z powodu nauki walki jaka ją w nagrodę czekała.

– Ta-ra-ta! – Beka kopnęła w stary świerk, z którego spadła lawina umierających i tym samym suchych gałęzi.

– Mistrzyni walk Beka znowu wygrywa! A oto i główna nagroda w mistrzostwach młodzików. – Dziewczynka uniosła w górę granatową śliwkę, po czym zjadła ją ze smakiem. Kiedy tak żuła owoc usłyszała w oddali jakiś ryk, któremu zawtórował paniczny ludzki krzyk.

– Co to było? – Mówiła sama do siebie.

Po krótkiej chwili znowu usłyszała ten sam krzyk. Nie zastanawiając się ani trochę pognała w kierunku niosącego się hałasu.

Mimo małej postury Beka biegła bardzo szybko. To pewnie dlatego, że robiła niesamowicie duże kroki. Średnio dwa razy większe od przeciętnego człowieka. Dzięki temu dotarła na miejsce zdarzenia w bardzo krótkim czasie.

Zastała tam wielką skarpę na szczycie której wisiała uczepiona gałęzi dziewczyna. Wokół niej natomiast biegało stado dziwnych stworzeń. Beka jeszcze takich nie widziała, ale sądząc po wielkich szponach i pianie sączącej się z pysków wywnioskowała, że nie są to miłe roślinożerne zwierzaczki. Ich ofiarą był młoda dziewka, która w dziwny sposób zaczepiła się jednej z gałęzi górującego nad innymi drzewami dębu. Dokładnie w połowie wysokości skarpy, która była na tyle stroma, że potwory bały się po niej zejść. Biegały one więc jak oszalałe wokół swojego ciągle żyjącego posiłku.

Przerażona uciekinierka próbowała rozerwać kawałek skórzanej zbroi zaczepionej o gałąź, gdy jeden z potworów wskoczył tuż obok niej, uczepił się pazurami niepewnego gruntu i z rozwartym pyskiem mlasnął szczęką czując w zębach smak…

Ziemi.

Dziewczyna zwinnie uniknęła ataku.

Potwór przybliżył się ile tylko mógł i teraz będąc w jej zasięgu pewnie wyskoczył mając nadzieję że teraz poczuje w paszczy smak soczystego mięsa. Uciekinierka nie miała gdzie umknąć. Zbroja ciągle była zaczepiona gałęzi, ograniczając jej ruchy. Zamknęła jedynie oczy czekając na atak, który pozbawi ją i jej dziecka życia.

Jednak zamiast tego usłyszała głuche walnięcie, coś jakby ktoś uderzył młotkiem w arbuza.

Gdy na powrót otworzyła oczy, ujrzała potwora z wielkim kamieniem wbitym w sam środek głowy. Żółta i czerwona maź wypływała z czaszki sącząc się i spływając na zgniłe liście.

Zielone oczy wilku-podobnego stworzenia zgasły. Ciało zsunęło się bezwładnie spadając w dół skarpy.

– Ta-ra-ta! A masz paskudny piesku!

Reszta watahy skierowała swe lśniące ślepia w stojącą na dnie skarpy okrągłą i jak na dziecko dużą postać. Podnosiła ona właśnie kolejny wielki kamień. Zamachnęła się i rzuciła.

Żaden z potworów nie musiał unikać pocisku.

Kamień uderzył w gałąź przetrzymującą ich krzyczący z przerażenia posiłek. Ciało dziewczyny zostało uwolnione z uścisku, i teraz zjeżdżało po stromym stoku wpadając wprost w objęcia nowo przybyłego człowieka.

Wataha została pozbawiona jedzenia.

Lecz na dnie znajdowała się o wiele pulchnięjsza i bardziej mięsista postać. Teraz ona stała się ich celem.

– Mięsssso dużo mięsssa! – Charczał jeden z nich.

– Mięsssso będziesz nasze! O tak! Będziesz nasze! – Podniecony mówił jakiś inny.

Na czele wyszedł największy z całej watahy. Ten miał ciemno-brązową sierść i krwisto-czerwone oczy. Zdaje się iż był to wódz stada, który sterował wygłodniałymi potworami

– Ranny człowiek najpierw! On jest mój! Pamiętajcie!

Wszyscy stali i zdaje się, że posłuchali rozkazu.

– Dalej! Za nimi!

Mokre liście osuwały się w strasznym tempie, pozwalając ostro zakończonym odnóżom na przedostanie się do samego dna skarpy.

Tam z trzymaną na rękach dziewczyną czekała na nich Beka.

– Głupie i brzydkie pieski! Dzisiaj sobie nic nie pojęcie!

Pokiereszowana uciekinierka wyglądała w objęciach Beki dość komicznie. Była bardzo osłabiona i nie wiedziała dokładnie co się dzieje. Przed oczami miała obraz jakieś ślicznej i okrągłej twarzy małej dziewczynki.

– Spokojnie biedna panienko. – Beka uspakajała dziewczynę. – Nic pani te potwory więcej nie zrobią.

Po tych słowach zarzuciła ją sobie na ramię, jak worek ziemniaków.

– Przepraszam za to, ale muszę mieć wolne ręce.

Złapała wielki głaz stojący obok niej i z nadludzką siła wyrwała go z ziemi ciskając nim wprost na zjeżdżającą ze skarpy watahę.

Część wilku-podobnych stworów wpadła wprost na kamień rozbijając sobie o niego głowy. Reszta odskoczyła w bok.

– Ta-ra-ta! Padajcie przed mistrzynią kudłacze! – Beka wykorzystała ten moment i rzuciła się biegiem w powrotną stronę.

Jej skóra nie była kaleczona przez ostre gałęzie. To gałęzie były kaleczone przez nią.

Poruszała się niesamowicie szybko. Nie baczyła na żadne przeszkody. Ciało Beki było jak taran – niszczyło wszystko na swojej drodze.

Potwory były całkowicie zdezorientowane. Po pierwsze ze względu na głaz, który pogrzebał kilku z ich stada. Po drugie z racji wielkiej siły i szybkości drugiego człowieka. Czegoś takiego jeszcze nie widziały. Żaden człowiek wcześniej się im nie przeciwstawiał i nie był tak mocny jak ten.

To dobrze. Szponołaki – bo tak brzmiała ich nazwa. Lubiły wyzwania.

Wataha rozpoczęła drugą już dzisiejszego dnia pogoń. Tym razem za o wiele wartościowszym towarem.

Każdy ze stada wiedział co robić. Osobniki na dużej przestrzeni rozdzielali się sunąc na różnych skrzydłach. Z góry wyglądali jak by biegli w jednej szerokiej linii. Na początku, której znajduje się ich upragniony cel.

Beka nie poddawała się. W jej rękach znajdowało się życie młodej dziewczyny. Nie pozwoli jej zginąć.

– Już nie daleko. – Mówiła do siebie w myślach.

Jeden z członków watahy, dzięki swojej zdolności do rozwijania dużo większej prędkości od pozostałych, wyszedł na czoło i w parę chwil dogonił uciekającą dziewczynkę.

Lawirując między drzewami, napotkał jedno z nich zwalone i pochylone ku górze. Rozpędził się jak tylko mógł, rzucił się na pień i wykorzystując go jak skoczni, wybił się lecąc wprost na biegnącą Bekę.

W powietrzu rozsunął ostre i długie pazury, którym towarzyszył dziwny świst.

Beka usłyszała go.

Ale było już za późno.

 

4.

 

– I jak mamo? Kiedy będzie jedzenie? – Pytał siedzący na powozie Asmodeusz.

– Właśnie YH! Kiedy żarcie? – Zawtórował ojciec Goliamy.

– A co widzicie tu jakiś ogień? Ty dziadek wiem, że wpierdzielisz surowe mięso. Ale my baby wolimy upieczone. – Mówiła krzątająca się przy garach Goliama. – Gdzie jest w ogóle ta dziewucha? Już dawno powinna wrócić z drewnem. Pewnie znowu się obija! Pójdę po nią, bo chyba nigdy nic nie zjemy.

– Stój córka! – Zatrzymała ją wojownicza kobieta. – Ja po nią pójdę. Może przy okazji coś upoluję.

– No dobra babka. Tylko wracaj z Beką szybko, bo dziadek właśnie próbuję zjeść lutnię Fiba.

W wozie mały i chudziutki Fib okładał drewnianą łyżką ojca Goliamy.

– Teściu zostaw to! Niedobry teściu! Niedobry! – Krzyczał Fib.

– YH! Żryć! Ja chcieć żryć YH! – Wrzeszczał przez zaciśnięte na lutni zęby owłosiony głodomór.

– W porządku Goliamo. Wrócimy za niedługo. – Rzekła uzbrojona wojowniczka i ruszyła w ślad za swą wnuczką.

 

W lesie babcia natrafiła na dużą iglastą gałąź i stertą uzbieranego suchego drewna leżącą na niej.

– Dziwne. – Pomyślała Wojowniczka

– Beka! – Krzyknęła.

W dali słychać było jedynie głuche echo.

– Beka!

Bez odpowiedzi.

Rozejrzała się dookoła i spostrzegła ślady należące do kogoś małego.

– A gdzie to polazłaś? – Myślała babcia.

Spojrzała w ciemny las i z przygotowanym mieczem i poszła za odciskami butów Beki.

Idąc po cichu między drzewami usłyszała jakiś głośne trzaski. Coś jakby słoń szarżował przez las rozwalając wszystko co napotka.

Czując, kto to pędzi i dlaczego. Wdrapała się na najbliższe drzewo i z kocią zręcznością przeskakiwała z gałęzi na gałąź pochłaniając metry z zawrotną prędkością.

W którymś momencie, stając na jednej z odnóg drzewa, przystanęła i zauważyła w oddali postać Beki lecącej na łeb na szyję. Niosła ona na ramieniu jakąś osobę. Kto to był, i dlaczego leżał nie przytomnie na ramieniu Beki, tego wojowniczka nie mogła wiedzieć.

Babcia chciała zawołać do swojej wnuczki, ale właśnie w tym momencie dojrzała dziwne stworzenie wbiegające na powalone lata temu drzewo. Wbiło się ono w powietrze i lecąc dokładnie w stronę Beki, rozsunęło ogromne pazury.

Babci nie trzeba było długo się zastanawiać.

Błyskawicznie wyjęła refleksyjny łuk. Naciągnęła cięciwę i posłała strzałę.

Powietrze przeszył dziwny świst.

 

Beka, gdy się obróciła zobaczyła Szponołaka, który z wielkim zamachem prawie dotykał ciała młodej dziewczyny wiszącej jej na ramieniu. A w chwilę potem te same ciało potwora zostało przeszyte na wylot lecącą z ogromną prędkością strzałą.

Krew trysnęła zalewając pobliskie krzewy ciepłą krwią.

Szponołak padł na ziemię tuż przed Beką. Ta ze zdziwieniem mu się przyglądał, nie wiedząc, że zaraz za nią czaił się kolejny członek z paskudnego gatunku.

Wykorzystał on zaskoczenie dziewczyny i wyskoczył z krzaków, otrzymując strzałę prosto w głowę, która jak gwóźdź przybiła ją do drzewa.

Beka momentalnie się obróciła. Spojrzała w miejsce, z którego została wystrzelona strzała i zauważyła jakąś wysoką postać machającą ręką.

– Biegnij do mnie Beka! Za tobą jest cała ich zgraja! Szybko! – Krzyczała babcia, którą wnuczka poznała dopiero po głosie.

Dziewczyny ruszyła co sił w nogach. Tuż za nią leciała cała wataha.

Strzały przeszywały powietrze i ciała Szponołaków.

Babcia Beki strzelała jak z karabinu maszynowego. Wbiła garść strzał w drzewo, na którym stała i pruła z łuku najszybciej jak tylko mogła.

Po krótkiej chwili Beka dopadła drzew, gdzie stała jej babcia, ta zwinnie z niego zeskoczyła i obie teraz biegły w kierunku powozu.

– Kto to jest? – Wskazała wojowniczka dziewczynę na Beki ramieniu.

– Nie wiem babciu. Goniły ją te stwory i pomogłam jej uciec. Później zaczęły mnie gonić.

– A teraz gonią nas. – Rzekła spokojnie babcia.

Wataha była bardzo blisko trójki uciekających kobiet. Minęli właśnie iglastą gałąź obładowaną drewnem, gdy usłyszeli głos należący do siejące strzałami kobiety.

– Córka! Zadyma! Szykuj broń! Wołaj dziadka!

 

5.

 

W obozie Goliama kończyła wkrajać warzywa do kotła, kiedy usłyszała krzyk swojej córki.

Na słowo ,,Zadyma'' cała zadrżała. To był dla niej jak prezent pod choinkę.

W tej samej chwili z wozu wyleciał owłosiony dziadek, dzierżący potężną maczugą w rękach. W kręgu przyjaciół jego broń nosi nazwę ,,Maczugi Herkulesa''. I faktycznie potrzeba było nadludzkiej siły, aby ją podnieść, a co dopiero jeszcze ją machać. Dla dziadka ważyła ona tyle, co zwykły patyk.

– YH! Gdzie? YH!

– Chyba dziadek się zabawimy! Fib szykuj lutnię! Potrzeba nam będzie więcej pary.

Goliama ściągnęła opasującą ją ścierkę. Podwinęła rękawy i pozwoliła bliźniakom na wyjście na zewnątrz.

– No bliźniaki. Dzisiaj sobie popracujecie! – Rzekła do swoich bicepsów Goliama.

Fib na dźwięk zadyma również zadrżał. Ale ze strachu. Pozamykał drzwi od wozu i trzymając przy sobie lutnię, schował się w kącie.

– Fib! – Wrzeszczała jego żona. – Wiem że się chowasz w kącie wozu. Wyłaź z lutnią. Będziesz potrzebny.

Lutnia Fiba nie była zwykłym instrumentem. Została umagiczniona przez jednego znanego mezmera, który przeistoczył ją w coś w rodzaju księgi zaklęć. Każdy melodia ma odrębne zastosowanie. W przypadku, gdy jest grana skoczna piosenka, wszyscy słuchacze stojący po stronie muzyka otrzymują dużą dawkę siły. Kiedy jest grana piosenka łagodna, zostają leczona rany. Lutnia ta ma wiele zastosowań. Ale tylko w rękach dobrego barda bądź innego grajka, staje się potężnym narzędziem mocno wspomagającym walczących wojowników.

Fib niewątpliwie do takich osób właśnie należał. Jego rolą jest zawsze trzymanie się z tyłu i granie na przemian takich melodii, jakie są potrzebne w danej sytuacji.

– Fib! Bo jak nie wyjdziesz, to zrobię ci drugi miesiąc miodowy! Przez parę tygodni będziesz chodził cały połamany! Bierz tą swoją magiczną fujarę i złaź tutaj!

Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Drobny mężczyzna w mig pojawił się tuż obok swojej żonki w rękach trzymając magiczną lutnię. Rozejrzał się na boki i ze względu na to, że nic ni zobaczył, zadał pytanie Goliamie.

– Kochanie, ale z kim niby będziecie walczyć?

I jak na zawołanie z lasu wybiegły dwie postacie.

Pierwszą okazała się babcia trzymająca łuk przed sobą, a na plecach do połowy pusty kołczan.

Drugą była zmęczona Beka, niosąca na ramieniu młodą i krwawiącą dziewczynę.

Jej matka nie zdążyła zadać pytania, gdy na polane wtargnęło kilka obrzydliwych stworów z sączącą się pianą z pysków.

Najodważniejszy z nich w pędzie dobiegł aż do wozu, ale zrobił to tylko z połową swego ciała. Druga połówka leżała przy skraju lasu odkrojona przez ciężki i diabelnie niebezpieczni dwuręczny miecz.

Rękojeść owego miecza spoczywała w umięśnionych rękach przystojnego młodzieńca.

Matka wojownika była pod dużym wrażeniem.

– Piękne cięcie synu! Idealnie na pół! Mama jest dumna. Widziałaś babcia? Ładnie co? He mój syn!

Goliama wzięła do ręki połowę stwora i przyjrzała mu się dokładnie.

– Tfu! – Splunęła mu prosto w pysk. – Ale ryj. Paskudny jak morda naszego ostatniego króla.

Zamachnęła się i rzuciła ją pod nogi pozostałym Szponołaką.

– No co jest skurwysyny? Chodźcie do mamy!

Jak na prośbę. Kilka członków watahy runęło na rzucającą im wyzwanie Goliamę. Ta złożyła dłonie, krzyżując palce – tak jak to robi chłopak z dziewczyną, kiedy się trzymają za ręce. Obie jedna przy drugiej stworzyły coś na miarę ciężkiego młota. Pierwszy Szponołak otrzymał potężny cios w garb. Jego plecy wygięły się w kształt litery V. W powietrzu słychać było dźwięk trzaskanych kości. Chyba złamany został każdy kręg. Stwór padł na ziemię.

Drugi z rozdziawioną paszczą wbił się w bliźniaka Goliamy. Wisiał tak przez chwilę za nim zdał sobie sprawę z tego, że jego zęby pokruszył się jak wapno – skóra kobiety była niczym z kamienia.

Goliama jedynie zaśmiała się.

Napięła mięsień, przez co stwór musiał uwolnić uścisk. Szponołak spadając zamachnął się łapą wyposażoną w ostre szpony, którą kobieta złapała i złamała z taką samą łatwością. jaką łamie się zapałki.

Stwór zawył z bólu.

– Co się drzesz psie! – Krzyknęła Goliama. Po czym złapała go jedną ręką za górną część paszczy drugą za dolną. Używając całej swojej siły rozwarła pysk do momentu, aż osiągną on linię poziomą. Chociaż potwór już nie żył, kobieta nie mogąc się powstrzymać wygięła obie części tak mocno, że górna naszła na głowę a dolna na szyję Szponołaka.

Tak zabitego drapieżnika podniosła w górę, splunęła na niego i rzuciła daleko w las.

– Ścierwa! Tyle z was zostanie. Same ścierwa! – Krzyczała Goliama, ni to w geście zastraszenia, ni to w sensie samo satysfakcji.

W każdym bądź razie zrobiło to wrażenie na pozostałych Szponołakach. Stały teraz nieco zmieszane.

– Człowiek silny! Człowiek zły! Człowiek zabić kilku naszych! My zabić człowieka! – Wrzeszczał jeden wściekle patrzący wilku-stwór.

– Ta?! – Szyderczo krzyczała Goliama. – No to dawaj jamniku! – Kobieta napięła mięśnie prezentując swoją siłę.

Do obozu dobiegało coraz więcej Szponołaków. Zaczęły one otaczać cały plac dookoła. Było ich naprawdę sporo.

– Skąd one się brały? – Zastanawiała się babcia. Jeśli tak dalej pójdzie to mimo ich nadnaturalnych zdolności, stwory po prostu ich oblezą jak mrówki.

– Beka. – Babcia zwróciła się do wnuczki – weź tą dziewczynę i połóż w wozie. Jest na tyle mocny, że nikt jej tam nie dostanie. Jak to zrobisz, to broń Fiba. Jego lutnia jest nam teraz bardzo potrzebna. Bij każdego, kto się do niego zbliży. Jasne?

– Jak słońce babciu. – Przytaknęła Beka.

Dziewczyna zrobiła jak jej kazano. Dodatkowo drzwi do wozu zastawiła ciężkim sprzętem kuchennym.

– Oby tylko te paskudne stwory nie zniszczyły mamowego sprzętu. Inaczej ona mnie zabije. – Powiedziała do siebie.

Gdy wróciła na plac zobaczyła liczną grupę potworów. Było ich znacznie więcej, niż wtedy kiedy ją goniono. Jej babcia stała na środku i wydawała komendy.

– Fib. Szykuj jakąś dobrą melodyjkę. Goliamo, rób to co robiłaś. Asmodeusz częściej machaj mieczem, mniej poprawiaj fryzurę. Dobra wszyscy gotowi? A byłabym zapomniała. Dziadek?

– YH? Co?

– Te kundle zabrały nasze mięso. Przez co będziesz głodny. – Babcia oczywiście kłamała, ale wiedziała, że w ten sposób rozwścieczy męża, a tego im właśnie było trzeba.

Dziadek przez chwilę powtórzył to co babcia powiedziała, jakby chciał sobie utrwalić treść. Chwilę później dotarł do niego sens owej wypowiedzi. Zacisnął mocno zęby, z jego ust zaczęła cieknąć piana. Dłonie niemalże wbiły się w twardą i ciężką maczugę.

– YHHH! Dziadek ZŁY!!! – Rozległ się wściekły krzyk najstarszego z rodziny.

– Dobra Dęborwacze! – Pochwyciła za dziadkiem Goliama. – Lać pieski!

Walka się rozpoczęła, a wraz z nią szybka, dynamiczna i skoczna muzyka.

Z każdą wygrywaną nutą postacie wojowniczych Deborwaczych rosły. Zwiększała się ich siła, zręczność a także zdolność bitewna.

Pierwszy w wir walki wpadł rozwścieczony dziadek. Jego maczuga zmiażdżyła czaszkę najbliższego Szponołaka robiąc z niej marmoladę. Drugi potwór-wilk otrzymał tak mocno cios Maczugą Herkulesa, że poleciał w bok wprost na grupę innych członków watahy rozrzucając ich na boki jak kula kręgle.

– Dziadek ZŁY! YH! – Darł się owłosiony olbrzym.

Goliama mężnie dorównywała w walce swemu ojcowi. Jako jedyna posługiwała się jedynie gołymi rękoma. Nie lubiła broni. Zawsze sądziła, że każdą sprawą można rozwiązać siłą. I jak do tej pory, wszelkie nieścisłości kończyły się na jej korzyść. Dłonie Goliamy były twardsze i mocniejsze od wielkich młotów. Skóra jaką ją pokrywała zastępowała pełną gotycką zbroję, która w owych czasach była oznaką waleczności oraz bogactwa; częściej bogactwa.

Cały rynsztunek Goliama otrzymała w chwilach narodzin. I teraz robiła z niego niezły użytek waląc Szponołaką prosto w szczęka, która trzasnęła jak łamane drzewo. Język potwora – identyczny jak u psa – latał na wszystkie strony niczym śmigło w wiatraku.

Goliama od dziecka miała zamiłowania do dwóch rzeczy: gotowania i walki. Jedno i drugie pielęgnowała, trenowała i szlifowała do takiego stopnia, aż stała się w obu przypadkach ekspertem.

Najpierw została mistrzynią zapasów. Później jako pierwsza kobieta wygrała zawody młodzików. Polegały one na tym, że na wielkiej auli walczyły zawzięcie młode dzieci znamienitych wojowników. Te dziecko, które najdłużej ustoi na nogach wygra. Goliama była tak twarda, że nikt nie był w stanie jej położyć.

Kiedy nie walczyła, to gotowała. Potrafiła upichcić takie pyszności, że sam zapach wabił do jej domu stada wygłodniałych chłopów. Marzeniem Goliamy było i jest założenie własnej karczmy. W tym też celu jechała do stolicy krain; Uden.

Melodia grana przez Fiba dodawała niebywałej energii. Beka znajdująca się tuż obok niego nie mogła ustać na miejscu. Czuła że moc rozsadza ją od środka. Od zawsze kochała walkę i wyczekiwała momentu, kiedy jej nie uformowana siła zostanie wykorzystana. Ale życie w królestwie w którym się urodziła, było bardzo trudne. Rządzone przez niezdarnych ludzi i jeszcze niezdarniejszego króla małe królestwo popadało w ruinę. Najpierw zniesione zostało wojsko i gwardia królewska. Później ziemie leżące blisko granic zostały wyprzedane sąsiadom za bezcen. W końcu doszło do tego, że zaczęło brakować żywności. Co w kolei zapoczątkowało masową emigrację ludności. Nie ma co im się dziwić, jak sami mówili ,,jadą za przysłowiowym chlebem''.

Teraz zostali tylko oni. Więc nie było sensu tak siedzieć w opuszczonym królestwie.

Zabrali cały swój dobytek, załadowali go do wielkiego wozu i ruszyli w stronę bogatszych krain, gdzie ludzie nie mają przynależności do królestwa, za to mają przynależność do bogactwa jakiego się tam dorobili.

Ród Dęborwaczy znany był w całej okolicy z umiłowania do walki i ciągłego szukania nowych przeciwników.

Teraz to przeciwnicy znaleźli się sami, sęk w tym, że było ich bardzo dużo.

Na szczęście potężny miecz dwuręczny skutecznie zmniejszał ich ilość.

Asmodeusz z charakterystycznym dla niego wdziękiem, ciął i chlastał ciężką bronią coraz to nowe grupy wbiegających Szponołaków.

Nogi i głowy to części ciała, które najczęściej pojawiały się w zalanym krwią obozie. Jeden z bardzo agresywnych stworów, rzucając się na młodego wojownika został przez niego przecięty idealnie wzdłuż. Obie części minęły stojącego twardo na ziemi Asmodeusza wyglądały jak odbicia lustrzane zwłaszcza, że frunęły dokładnie w tej samej linii. Syn Goliamy robił wszystko niemalże podręcznikowo. Do momentu, aż jeden ze Szponołaków trafił go swoim szponem. Ostry pazur rozciął miejsce od nadgarstka do kciuka lewej ręki. Rana o dziwo była bardzo płytka – wiadomo, skóra Dęborwaczy była jak z kamienia.

Harmider walki przeszył krzyk Asmodeusza. Młodzik nie zrobił tego z Bólu. Zrobił to ze względu na brzydką bliznę jaka niewątpliwie zostanie po takim skaleczeniu.

Goliama zauważyła co się stało z ręką jej ukochanego syna. W gniewie dopadł winowajcę tego zdarzenia. Złapała go za szyję, przystawiła do rany, którą tuż przed chwilą sam zadał i rzekła.

– Ty osrany kundlu! Widzisz co narobiłeś?! Widzisz?!

Szponołak machnął częściowo unieruchomioną głową w górę i w dół.

– Wiesz co mój synek będzie po tym miał?! Bliznę! Ty zaraz też taką będziesz miał!

Goliama chwyciła wierzgającą rękę stwora. Wybrała największy ze szponów i wbiła go w głowę właściciela. Pazur przeszedł bokiem przez ucho i trafił prosto w oko, które nadziało się na niego jak kiełbaska na patyk. Potwór rozwarł pysk w grymasie pokuty, jakby miał powiedzieć: ,,Prze-pra-szam''. Ale nie zdążył.

Wielka kucharka podeszła do swego dziecka.

– Synku nic ci nie jest?

Asmodeusz tupał nogą i pokazywał mamie swoją ranę.

– Jak ja teraz będę okropnie wyglądał! Zobacz. Taka długa i ohydna! Czemu mnie to musiało spotkać?

– Oj mistrzuniowi zrobiło się ku-ku – Pulchna dziewczynka stała nie daleko i wszystko dokładnie widziała.

– Spokój! – Rozwiała spór matka. – Asmodeusz, weź swój miecz i idź za wóz. Później zaparzymy jakieś zioła i rana zniknie.

Młodzieniec poczłapał w bezpieczne miejsce. Idąc ciągle przyglądał się swojej dłoni i jakby nie dowierzał, że ktoś mógł ją tak oszpecić.

Całe to zdarzenie nie umknęło uwadze babci. Gdyby to Asmodeusz, był jej synem. To nie wątpliwie całkiem inaczej by go wychowała. Zdecydowanie nie zrobiła, by z niego zarozumiałego i pedantycznego gogusia, co tylko wygląda jak wojownik. Kiedy jednak przyjdzie co do czego, to bardziej dba o siebie i swój wygląd, niż o losy własnej rodziny.

Z zastanowień babcię wyrwało dwoje Szponołaków, którzy wzięli ją w kleszcze. Pierwszy z nich zamachnął się uzbrojoną w szereg ostrych szponów łapą.

Zabrzmiał dźwięk zderzenia stali o stal.

Miecz trzymany w prawym ręku wojowniczki przeciął grupę zbliżających się pazurów. Wszystkie z cichym brzdękiem rozsypała się po ziemi. Zwierze przystanęło na chwilę by spojrzeć na swoją ,,łysą'' łapę.

Był to wielce nieroztropny ruch, gdyż babcia doskonale wiedziała jak takie momenty skutecznie wykorzystać.

Za nim Szponołak się zorientował. Na jego szyi pojawiła się cieniutka stróżka krwi. Ta stróżka z sekundy na sekundę robiła się coraz większa. Aż w końcu krew zaczęła ściekać po szyj, a także po kręgosłupie, by po chwili kapać na głowę, która delikatnie bez niczyjej pomocy zsunęła się na ziemię.

Cięcie mieczem było błyskawiczne. Żadna istota na ziemi nie byłaby w stanie uniknąć takiego ataku.

Potwierdził to drugi Potwór, który pochwycił w pysk zwisający na plecach babci kołczan. Tarmosząc go z całych sił próbował przewrócić walczącą kobietę.

Babcia jednak uwolniła się z paska zaciskającego kołczan na jej tułowiu. Obracając się do Szponołaka wyjęła strzałę. Nałożyła na wcześniej ściągnięty refleksyjny łuk i posłała ją prosto w łapę napastnika.

Ten zawył doniośle wyrzucając w powietrze kołczan, z którego posypały się strzały na wszystkie strony. Jego ryk zagłuszył dźwięk niesłychanie szybkiego machnięcia mieczem.

Potwór umilkł. Jego głowa stała się kolejnym trofeum babci.

Beka była oczarowana szybkością i zwinnością babci. Z wielką satysfakcją patrzyła jak ta rusza się niczym pantera.

Pulchna dziewczyna rozejrzała się dookoła i już nie widziała tak licznej grupy Szponołaków jak wcześniej. Większość z nich, leżała martwa przed dwiema wojowniczkami i jednym wojownikiem. Asmodeusza nie liczyła, bo ledwie zabił parę kundli i z płaczem wycofał się z pola walki. Nikt też poza nią, nie docenił dużego wsparcia jakim obdarzył członków rodziny Fib.

Mały, chudy i nie wiele większy od krasnoluda. Grał zawzięcie skoczną melodię, która wyraźnie podbudowała morale walczących. Nie wspominając już o sile jaka dzięki temu w nich wstąpiła.

Fib znał się na rzeczy. Jego dotychczasowe wątłe ciało nieco przybrało na masie i teraz, prezentowało się całkiem znośnie.

Beka widziała to bardzo dobrze. Tak samo jak to, że jej ojciec miał zamknięte oczy. Zawsze tak robił kiedy grywał wymagające utwory. Pozwalał się wtedy nieść melodii wpadając w dziwny trans.

I tu zaczynało się zadanie Beki – musiała osłaniać bezbronnego i nie do końca poczytalnego ojca.

Zazwyczaj wrogowie są na tyle tępi, że nie zwracają uwagi na małego knypka, który brzdęka sobie na lutni.

Tym razem było inaczej.

Wpatrzona w babcię Beka nie zauważyła, jak dwa osobniki zaczaiły się za jej ojca plecami.

Trzeci z nich, największy o czerwonych oczach – ten sam co przewodził stadem. Zakradł się pod wóz szukając wejścia do środka. Widział z oddali jak mała dziewczynka schowała tam gonioną przez nich na początku ranioną kobietę. To ona była jego celem i robił wszystko w swojej mocy, by ją odebrać.

Owe dwa stwory były wysłane przez przywódcę stada, z prosto acz bardzo ważną misją odwrócenia uwagi dziewczynki od wozu. Dzięki czemu on będzie mógł niepostrzeżenie dobrać się do swojego upragnionego obiektu.

Beka patrząc na magiczną lutnię ojca, dojrzała w jej błyszczącej tafli odbicie dwojga Szponołaków.

W ostatniej chwili chwyciła ojca w pasie i odskoczyła w bok.

Potwory minęły się z celem. Szybko jednak wróciły na poprzednią pozycję i tym razem, obrały sobie za cel zwinną małolatę.

Oba stwory zaatakowały niemalże jednocześnie. Jeden z lewej drugi z prawej strony. Ten z prawej czuł już smak mięsa drobnego człowieka. Gdy jego zmysł węchu został pochwycony przez małą aczkolwiek niemiłosiernie silną rękę. Ta sama ręka podniosła go w górę, zamachała nim i cisnęła dokładnie w drugiego osobnika biegnącego z naprzeciwka. Rzekomy drugi osobnik miał rozwarty pysk i oczekiwał, że teraz posmakuje w ludzkim mięsie.

Posmakował jednak w mięsie swego kudłatego brata.

Nie zdążył odskoczyć w bok i potwór z tego samego gatunku co on, wpadł mu w pysk. Z boku lecącego stwora rozlała się kałuża krwi. A z dziury jaka mu się pojawiła wyleciało trochę wnętrzności. Ten, który go tak urządził, złamał sobie na towarzyszu szczękę i skomlał teraz z bólu. Nie czekając, aż jego spotka coś przykrego; pognał w las. Jego opuszczony kolega, zdechł po jakimś czasie w strasznych męczarniach.

Beka lekko drżała. Gdyby nie jej siła i refleks ojciec leżał by teraz pożarty przez dwa wilku-podobne stworzenia.

– Ta-ra-ta! Beka znowu górą! – Mała bohaterka trzymała się pod boki i dumnie spoglądała za uciekającym potworem.

Na placu boju najstarsi z rodziny dzielnie stawiali czoła napierającym Szponołaką. Najefektywniejszy okazał się jednak dziadek, który pod sobą zebrał dość pokaźną stertę trupów.

Właśnie gdy kończył zabijać kolejnego mizernego stwora, naprzeciw niego stanął osobnik znacznie większy od pozostałych. Nie miał ciemno-brązowej sierści jak przywódca stada, jednak był równie duży co i on. Rosły Szponołak widząc co się dzieje zresztą stada wpadł w gniew, zaryczał doniośle, i rzucił się na sapiącego dziadka, gdyż to on zmniejszał ich ilość w najszybszym tempie.

Wielki i najeżony kłami pysk klapnął tuż przed szyją dziadka.

Potwór miał jednak pecha. W ostatniej chwili ataku, niefortunnie zahaczył o wierzgającą nogę jednego z prawie nie żyjących stworów. W wyniku czego nie sięgnął obnażonej szyi wojownika. Nieco zdziwiony przebiegiem sytuacji dziadek, zrobił krok w tył zamachnął się z całych się i walnął przerośniętego stwora tak mocno, że całe pobojowisko przeszył głośny huk. Duży wilku-stwór otrzymał cios dokładnie w podbródek. Jego wielka głowa wystrzeliła w górę niczym pocisk z katapulty. Efektownie zalewając fontanną krwi stoczonych wokół dziadka Szponołaków.

Wszyscy nagle zamilkli. Nie było słychać żadnych dźwięków walki.

Potwory nie wykonywały żadnych ruchów, jedynie tępo wpatrywały się w szybującą w przestworzach głowę.

Najstarszy z rodziny natomiast, stał na kopcu trucheł i z rozłożonymi rękami, napawał się ciepłym krwistym deszczem skrapiającym jego szerokie ramiona.

Głowa leciała ciągle w górę. Oczy wyszły z orbit i falowały jak pranie na wietrze. Język natomiast ślinił się i kłapał na wszystkie strony. Na spodzie głowy widniały kawałki kręgosłupa, które niczym koraliki grzechotały i szeleściły w rozrzedzonym powietrzu. W którymś momencie, kiedy pęd ustał. Włochaty czerep wpadł w przelatujące stado kaczek. Można by przysiąść, że ten najważniejszy, aczkolwiek oderwany od reszty ciała kawałek stworzenia jeszcze żył. Patrzył wtedy spokojnie na pięknie wyglądające w locie dziobate zwierzęta, aż wreszcie któraś z nich w obawie, że to jakiś niespotykany drapieżnik walnęła go mocno w pysk swoim dziobem.

Wielki Szponołak przed wtargnięcie na pole walki, nie spodziewał się, że tak skończy; grzmotnięty twardą jak skała maczugą, a później dobity przez najmniej niebezpieczną istotę w lesie potępionych: kaczkę. Tego było już za wiele, dlaczego on nie mógł w końcu umrzeć? Może dlatego, że wszystko to trwało w przeciągu kilku sekund. A szok pourazowy ciągle go trzymał przy życiu. W każdym bądź razie, zaraz zakończy się jego żywot na tej ziemi. I z pewnością nic już się nie wydarzy.

Z tymi myślami oderwana od reszty ciała głowa największego ze Szponołaków spadała szybko na ziemię. Leciała z oczami zwróconymi do góry. By po chwili obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni i z wystraszonym pyskiem spoglądać, na coś co nie wyglądało miło. A był to widok dumnie stojącego kata dzierżącego katowski oręż. Stanął on bokiem i z radością wyczekiwał, aż nie dokończona wcześniej masakra wielkiego wilku-stwora dojdzie do ostatecznego etapu.

W ostatnich sekundach swego życia samotnie spadająca część Szponołaka, usłyszała jeszcze słowa.

– Nie no dziadek nie zrobisz tego? To by było wręcz cud… znaczy. W mordę po prostu mocne!

I teraz, gdy głowa znalazła się na wysokości ramion owłosionego wielkoluda. Maczuga świsnęła i pacnęła ją dokładnie w sam pysk.

Niczym piłka, czerep rozgromił tępo wpatrujących się w nią grupę Szponołaków. Odbijał się od większości z nich, by przy samym krańcu bitewnego placu, wpaść w najmniej spodziewającego się członka watahy. Biedny i nic nie rozumiejący potwór, który całą potyczkę stał na tyłach nie zamierzając brać czynnego udziału w walce, właśnie teraz, poniósł najdziwniejszą jak dotąd śmierć.

W jego głowę walnęła… o ironią inna głowa, większa i równie zdziwiona, co i on sam. Prawdziwy pysk, uszy i oczy wraz z czaszką pechowego Szponołaka wbiły się do środka ciała, masakrując po drodze większość wnętrzności. Przeleciały przez żołądek, następnie jelita; już z mniejszym impetem, ale nadal dość szybkim. Na końcu rozerwały skromny odbyt, który później, nie był już taki skromny.

Natomiast obca głowa spoczęła na miejscu starej.

Największy ze Szponołaków, obsadzony w małym ciele innego osobnika, który co ciekawe; nadal żył, rzekł jedynie:

– Mam to wszystko w… – I zdechł. Wreszcie.

 

Na pobojowisko nadal trwała cisza. Wszyscy spoglądali w pechowego potwora.

Wyglądał on dość dziwnie. Zważywszy na olbrzymią głowę obsadzoną w nieproporcjonalnie małym ciele, z którego flaki wypełzły tylną stroną. Żaden z agresywnych wilku-podobnych stworzeń nie raczył ponawiać ataku. W ich oczach ci ludzie nie byli zwykłymi ludźmi. Byli najstraszniejszymi osobnikami lasu potępionych. Istotami, które nie znały litości, a które znały jedynie zabijanie.

I właśnie okrzyk jednego z nich rozwiał panujący przez krótką chwilę spokój.

– YHH! Dziadek wygrał! YHH! Dziadek najlepszy! – Najstarszy z rodziny Dęborwaczy dumnie machał rękoma i wskazywał na siebie.

– No to jest cały dziadek! Wiedzisz Babka? Jednak z dziadka jest jeszcze dobry wojaczek. – Goliama oparła się na ramieniu swej matki. Ta patrzyła z podziwem na owłosionego wielkoluda, który zachowywał się jak małe dziecko.

– No mężuś ładnie ładnie. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się takiego celnego strzału po tobie.

Dziadek wypiął pierś dumnie i spoglądał w opływającego krwią Szponołaka. Patrzył na niego jak na tarczę, w którą trafił strzałą w samą dziesiątkę.

Goliama ciągle oparta o ramię babci wpadła na wspaniały pomysł.

– To musi być fajna zabawa – powiedziała matka dwojga dzieci.

Babcia w pierwszej chwili nie zrozumiała intencji swej córki, dopóki nie zobaczyła cóż takiego najlepsza kucharka upadłego królestwa planowała. Mianowicie chwyciła ona zdezorientowanego Szponołaka, który nawet się nie wyrywał. Później, gdy się dowiedział co go czeka, już się wyrywał.

– Dziadek, podaj swoją maczugę, teraz ja sobie walnę.

Trzymany w rękach Goliamy potwór zaskowytał doniośle. Wygiął się jak długi szukając pomocy wśród własnych pobratymców. Ten na którego padł jego wzrok, jedynie przycisnął do siebie przednie łapy, co zastępowało słowa: ,,A jak ja ci niby mam pomóc?''

– No dziadek daj pałeczkę, walnę sobie tylko raz. Może jak będzie fajnie to więcej razy.

Wataha odsunęła się pod sam las.

Babci również spodobała się zabawa. I to tak mocno, że zapragnęła pierwsza z niej skorzystać.

– Dziadek, nie słuchaj jej. Tylko daj mi Maczugę Herkulesa. – Seksowna seniorka figlarnie wyciągnęła rękę w stronę włochatego wielkoluda. Dobrze wiedziała jak go udobruchać. Tylko, że dziadkowi coś nie pasowało w zachowaniu żony. Była po prostu za miła.

– Ha! Ty przecież nawet nie masz w co pacnąć. A ja jak sama widzisz, mam! – Goliama pomachała przed oczami swej matki umierającym ze strachu Szponołakiem.

– Taka jesteś pewne? – Odparła smukła wojowniczka. W odpowiedzi wyciągnęła ukrytą strzałę mającą na lotce przymocowaną linkę. Wycelowała i strzeliła w najbliżej stojącego wilku-stwora. Bez najmniejszego problemu trafiła go w nogę. Zaraz potem za pomocą linki, przyciągnęła ofiarę do siebie.

– A to co jest? – Zapytała seniorka. Wiszący na strzale Szponołak szukając ratunku, starał się odgryźć własną nogę. Babcia zdzieliła go w pysk, odbierając mu ostatnią nadzieję.

– Ja też chcę! – Krzyczała z oddali Beka, która ciągnęła za ogon jednego z futrzaków. Przerażony potwór wbił pazury w poczerwieniały grunt. I tak ciągnięty, orał ziemię.

– Ja chcę! Ja chcę! Dajcie mi, proszę! – Dziewczynka podskakiwała, a skaczący wraz z nią potwór walił głośno pyskiem o ziemię.

Goliama odgoniła dziewczynkę.

– Nie Beka. Jesteś jeszcze za mała, idź lepiej zobaczyć co z ojcem i z twoim bratem.

Beka posmutniała. Uwięziony w żelaznym uścisku dziewczynki potwór – wręcz przeciwnie.

Babcia na szczęście ujęła się za smutnym maluchem.

– Nie bądź taka surowa Goliamo. Zrobimy tak. Najpierw ty, później ja, a na koniec Beka. Co ty na to?

– Niech będzie – odpowiedziała sucho pulchna kobieta. – Tylko idź Beka najpierw zobaczyć co tam u twojego brata – zwróciła się do córki, która rozradowana nowiną, poczłapała w stronę wozu.

 

– Moja biedna ładna ręka – rzekł samotnie siedzący przy wozie Asmodeusz. – Po co on mnie tak skaleczył? Teraz przez to wyglądam brzydko.

Gdy chłopak tak natarczywie się wpatrywał w krwawiący nadgarstek, kątem oka zauważył, jak jakiś duży cień przemknął po tyle wozu.

Chwycił swój miecz i wskoczył na przód wehikułu przysiadając na tej samej ławce, na której do niedawna, Goliama męczyła Fiba. Nagle Asmodeusz poczuł jak pojazd przechyla się pod naporem dużej wagi. Coś wielkiego i ciężkiego właśnie wskoczyło do jego środka. Jednocześnie rozległ się kobiecy krzyk. Chłopiec czym prędzej dał nura pod kapę poszycia dachowego wozu. Ujrzał tam dziewczynę schowaną pod stołem jadalnym. Na nim stał olbrzymi Szponołak o ciemno-brązowej barwie futra. Próbował on pochwycić broniącą się zaciekle nieznaną im jeszcze z imienia osobę. Młody wojownik uniósł ciężki dwuręczny miecz i natarł na bestię. Ostrze minęło ciało drapieżcy o milimetr, wbijając się w stojącą obok sosnową komodę. Szponołak walnął łapą, trzymane na rękojeści obie dłonie Asmodeusza, odrzucając je w bok i pozbawiając niedoszłego bohatera oręża. Sprawa przybrała bardzo niekorzystny obrót. Dla chłopca i dziewczyny oczywiście, gdyż potwór był w lepszej pozycji, niż mógł wcześniej sądzić. Przez chwilę czuł strach, zwłaszcza kiedy młody wojownik uniósł miecz i błyskawicznie wykonał cios. Teraz nie miało to znaczenia. To on był górą. Asmodeusz nabrał w płuca powietrza i zamierzał powiadomić resztę.

– Tylko spróbuj nędzny człowieku, a skrócę twoje umięśnione ciało o głowę. – Wysyczał przez zaciśnięte zęby Szponołak.

Chłopiec zamarł. Głos Bestii był przerażający. Bardzo się różnił od śmiesznego dialektu reszty członków watahy. Od tego bił szacunek i stanowczość. Nie sposób, było nawet z kimś takim pertraktować. To też chłopiec przełknął gorzko ślinę i przyglądał się dowódcy stada.

Wielkie i ciemne ślepia stworzenia przemknęły po stolę w stronę małej szpary znajdujące się w jego rogu. Zobaczyły tam rozdygotaną twarz młodej dziewczyny. Chłopiec mógłby przysiąść, iż dojrzał coś na miarę uśmiechu na pysku Szponołaka.

– Wreszcie cię mam! Już mi nigdzie nie uciekniesz człowieku. – Wódz stada klapnął szczęką wsuwając pysk w szczelinę stołu.

Dziewczyna okładała go pięściami i płakała przerażona. Tuż obok siebie usłyszała jak deski pękają i szpara robi się coraz szersza. Kolejne klapnięcie i w dziurze znalazła się większa część krwiożerczego pyska bestii, który już prawie sięgał miotającego się ciała ludzkiego. Gdy ostatnia z trzymanych desek puściła wilku-stwór zanurkował w dół, wysuwając na przód rząd ostrych jak noże zębów.

Dziewczyna zamknęła oczy. Poczuła na policzkach ciepłą i ohydną ślinę, kapiącą z gardzieli upiornego zwierzęcia. Jednak jej ciało nie zanotowało żadnego ugryzienia. Uciekinierka powoli otworzyła oczy i ujrzała przerażający ryj bestii. Coś jednak mocno trzymało go w ryzach. Tym czymś okazały się silne ręce młodego chłopca.

– Zaraz ja skrócę twoje śmierdzące ciało o głowę, śmieciu! – Krzyknął trzymający za głowę Szponołaka Asmodeusz.

Potwór wierzgał jak rozszalały byk. Młodzieniec jednak pewnie trzymał go w ryzach. Do czasu aż został przygwożdżony o ścianę wozu. Wódz stada tak mocno się miotał, że w zasadzie przez przypadek, potknął się i runął o bok wehikułu. Razem z nim niestety poleciał Asmodeusz mocno waląc o twarde deski.

Pierwszy zerwał się Szponołak. Szybko stanął na nogi i rzucił się na bezbronnego chłopca. Syn Goliamy był zbyt dobrze przez nią wyszkolony, by dać się tak łatwo pokonać. Chwycił wiszącą na ścianie miotłę i zdzielił trzonkiem lecący w jego stronę niebezpieczny wilczy pysk. Wódz stada pewnie nie spodziewał się tak bolesnego ciosu wymierzonego zwykłą miotłą. Dziadek jednak był świetnym cieślą. Starannie dobierał najtwardsze dostępne drzewa w tym głównie, bardzo popularne drzewa żelazne. I właśnie wyrobem z takiego gatunku drzewa oberwał natarczywy wilku-stwór. Uderzenie zwaliło go z nóg. Nie na długo. Niemalże natychmiast podniósł się z jeszcze większym grymasem zła na pysku.

– Ty głupi człowieku! Zaraz cię rozerwę na kawałki! – Zagroził wódz stada. Wypiął się jak szykujący się do skoku kot. I wystrzelił niczym z procy. Asmodeusz jedynie cudem uniknął ataku. Przeturlał się po podłodze i stał teraz obok stołu, pod którym znalazła schronienie dziewczyna. Potwór odbił się od ściany i wskoczył z powrotem na stół, z którego wielką łapą powalił walecznego młodzieńca. Asmodeusz padł jak długi. Zaczepił jeszcze o prostą zastawę talerzy, która razem z nim upadła na ziemię robiąc dużo hałasu.

 

Kawałek od wozu. Uszy Goliamy drgnęły.

 

Wódz stada wiedział, że nie ma dużo czasu. Zaraz znajdzie tu się reszta tej przedziwnej załogi. Wątpił, by udało mu się z nimi wszystkimi poradzi. Byli nad wyraz silni, co go bardzo dziwiło. Takich ludzi na świecie nie było. Skąd oni się wzięli? Myślał Szponołak. Mniejsza. Najważniejsza jest teraz jego ofiara. Ciemno-brązowy stwór spojrzał pod stół ale nic tam nie zobaczył.

– Co?! – Wrzasnął. – Gdzie jest człowiek?

Gdy się obracał, zobaczył kobiecą nogę jak znika spod kotary zakrywającej wejście z przodu wozu.

– I tak mi nie uciekniesz człowieku. – Bestia błyskawicznie skoczyła za uciekającą ofiarą. Gdy tylko olbrzymia głowa potwora wychyliła na zewnątrz, momentalnie została potraktowana pokiereszowanym ciałem jakiegoś Szponołaka.

– Co jest?! – Zdążył krzyknąć wódz stada, za nim wylądował na tylnej klapie wozu. Na nim padł sprawca jego bólu – mocno poturbowany Szponołak. Olbrzymi potwór o ciemno-brązowej maści złapał go w zęby i jednym mlaśnięciem, złamał ciało w pół. Po czym wypluł je jak zwykłą pestkę. Gdy podniósł głowę dojrzał oświeconą przez zachodzące słońce małą ludzką postać trzymającą się pod boki.

– Niedobry brudny piesek! Nie wolno bić mojego brata i ładnej pani. – Powiedziała twardo Beka. Chodź ten dziecięcy pisk nie brzmiał przekonująco i strasznie.

Potwór jedynie się zaśmiał.

– Schrupię cię jak zająca mały człowieczku.

Cztery mocne łapy wilku-podobnego stwora ruszyły biegiem w kierunku stojącego bacznie nie wielkiego człowieka. Beka skoczyła w górę, zrobiła w powietrzu salto, obiema nogami uderzyła Szponołaka w głowę i przekoziołkowała za niego. Wódz stada, wytrącony z równowagi uderzył głową o łóżko dziadka i babci (gwoli ścisłości również wykonanego z drzewa żelaznego). Nastąpił głuchy dźwięk uderzenia stali o stal. A to tylko twarda wilcza czaszka, zderzyła się z równie twardym wyrobem stolarskim. Na chwilę wódz stada został ogłuszony. Jego dezorientację wykorzystała Beka. Łapiąc go za tylne nogi i waląc nim o kuchenny blat mamy.

 

Uszy Goliamy znowu nastroszyły się. Tym razem to nie przelewki. Na ziemię upadł Szponołak, który piszcząc jak bity pies, uciekł w las. Biegnąc swymi łapami zostawiał małe cztero-kropkowe ślady. Zaraz za nim upadła Maczuga Herkulasa robiąca duży, okrągły i głęboki ślad. Na koniec na ziemię opadły potężne damskie buciory, wyżłabiające głęboko ziemię i pozostawiające ciąg śladów, prowadzących wprost do dziwnie drgającego wozu.

 

Wódz stada okazał się twardym przeciwnikiem. Nieoczekiwanie kopnął tylnymi nogami wyrzucając Bekę w powietrze. Okrągła i zwinna dziewczynka zdążyła obrócić się w locie i niepewnie stanęła na odwróconym do góry dnem kociołku.

– Ty mały wredny człowieku! – Zacharczał potwór. Wyciągnął uzbrojoną w szereg długich szponów łapę i próbował dosięgnąć małą dziewczynkę. Ta zasłaniając się twardym rondlem od kociołka dzielnie stawiała mu opór,.

Po którymś uderzeniu rondel w końcu wypadł z rąk Beki. Biedna, nie miała gdzie się skryć ani czym się bronić. Wódz stada natomiast, jeszcze bardziej wydłużył swe szpony. Zamierzał się właśnie na przypartą do ściany małą dziewczynkę gdy w ten, rozległ się dźwięk otwieranych tylnych wrót.

Do wozu weszła kolejna postać. Od jej wagi wehikuł cały ugiął się, prawie dotykając tylnymi kołami ziemi. Z daleka robił wrażenie, jakby zaraz miał się złamać. Sprzęt gospodarstwa domowego ześlizgiwał się po podłodze i wylatywał na zewnątrz. Szponołak wbił jedna łapę w deski podłogi, by samemu czasem nie zjechać w dół. Usłyszał jak wrota na powrót zamykają się.

Wewnątrz wozu zrobiło się jakoś ciemniej. To dlatego że nowy lokator był tak wielki i szeroki, że zasłonił swym ciałem większość okien. Beka stojąca na rondlu rozpoznała charakterystyczny dźwięk strzelanych kości szyjnych.

Szponołakowi on się nie spodobał.

Stojący przodem do głównych drzwi potworny wilk, mrużył oczy próbując dostrzec kontury twarzy nieznajomego. W zamian za to, usłyszał jego, a raczej jej głos.

– No to sobie zatańczymy jamniczku!

Ten głos był równie przerażający, co i ten, którym on sam władał. Teraz wiedział jak czuły się wszystkie jego wcześniejsze ofiary, słyszące przed śmiercią jak strasznie do nich przemawia.

Ciemny kolos przesunął się do przodu.

W nikłym świetle słonecznym wódz stada dojrzał jedynie parę zabłoconych butów.

Gdy olbrzym szedł do przodu, on szedł do tyłu. Po paru takich krokach potwór usłyszał za sobą dźwięk zasuwanych drzwiczek. Szybko zrobił w tył zwrot. Ujrzał dwoje dzieci machających do niego rękami. Jednym z nich był do niedawna nieprzytomny chłopiec, którego osobiście znokautował. Drugim, mała wredna dziewczynka. Oboje stali na siedzisku wozu, machając przy tym rękami z małego okienka położonego w zamkniętych przez nich drzwiach.

Szponołak znalazł się w potrzasku. Do tego w towarzystwie wielkiego człowieka.

Na zewnątrz Beka zagadnęła do brata.

– Jak myślisz, co mama z nim zrobi?

– Nie mam pojęcia – spokojnie odpowiedział Asmodeusz. – Ale wiem, że będzie po nim dużo sprzątania.

Dziewczyna zerknęła na lekko poturbowanego brata.

– Ale ci przyfasolił ten dziki piesek, masz taaakie wielkie limo. – Beka zatoczyła koło wokół swojego oka.

Asmodeusz przyjrzał się własnemu odbiciu w szklanym oknie wozu. Przyłożył rękę do spuchniętego oka i cicho jęknął.

– Najpierw ręka, teraz oko. Co to za głupia dziura?! Chcę z tą jechać, chcę, chcę, chcę! – Krzyczał waląc ręką w siedzisko.

– Hi hi hi – śmiała się przez zaciśnięte zęby mała dziewczynka. – Ale śmiesznie wyglądasz, chyba się zaraz rozpłaczesz hi hi hi. Mistrz juniorów będzie płakał. Mistrz juniorów będzie płakał… – Ostatnie zdanie Beka ciągle powtarzała wskazując palcem na brata, i trąc przy tym sztucznie oczy.

– Odczep się! – warknął oschle młodzieniec. – Jestem ranny, daj mi spokój.

– Co tam dzieciaki?

Rodzeństwo odwróciło się i zobaczyło w oddali babcię jak kroczy w ich stronę. Trzymała ona na rękach młodą i ranną dziewczynę.

– Natknęła się na nas jak gromiliśmy niedobitki potworów. – Babcia wskazała głową na leżącą w jej ramionach uciekinierkę. – Wyglądała jakby panicznie przed kimś, albo czymś uciekała.

– Ta ładna pani uciekała przed wielkim pieskim, który zakradł się do naszego wozu. A ja z nim walczyłam. Naprawdę! – mówiła podekscytowana córka Goliamy.

– Naprawdę walczyłaś z nim? – Mówiła Babcia sztucznie udając zdziwienie.

– No tak! Naprawdę! Tak skoczyłam, o tak – dziewczynka wykonała imponujący skok – i walnęłam go w głowę, a on wpadł na twoje i dziadka łóżko. I tak mocno uderzył głową. – Beka biegając wokół wojowniczki, pokazywała wszystko to, czego wcześniej dokonała walcząc z bestią. – A piesek później tak się miotał, pewnie stękał: ,,Oj jak mnie boli główka'', a ja nie czekałam. Bo mama mnie uczyła kiedyś, żeby nie czekać jak komuś podczas walki kręci się w głowie. To ja go tak mocno złapałam za nogi, o tak – tym razem Beka zaprezentowała swój chwyt na ledwie żyjącym jeszcze Szponołaku, który sapał w pobliżu. – zamachałam nim i rzuciłam. – Potwór poleciał w przestworza – tak fajnie poleciał jak ten hi hi hi. – Dziewczynka śmiała się i drgała z wrażenia.

 

W lesie. Garstka Szponołaków przyglądała się niezniszczalnym herosom.

– Ludzie okrutni. Ludzie zabić dużo naszych. Powinniśmy się zemścić! – Nawoływał jeden z nich, który najprawdopodobniej objął władzę po wcześniejszym przywódcy stada.

Przytaknęli mu inni zbici wokół gęstwiny lasu.

Nagle wysoko na niebie pojawił się jakiś kształt. Z chwili na chwilę robił się coraz większy. Szponołakom przywodził na myśl puszczone na wietrze poszarpane futro. W zasadzie trudno było określić, czym dokładnie był ten dziwny kształt, dopóki nie upadł w samym środku ukrytych w lesie zbiegłych potworów.

Cała grupa tępo wpatrywała się w zwłoki pobratymca.

Jeden z watahy, który miał strasznie krzywe kły, powąchał truchło, po czym zabrał głos.

– Ja wołę połować na załące. One mnieł straszne.

I tak, cała wataha powędrowała w stronę ciemniejącego lasu. Ani trochę nie obchodził ich los ostatniego i najważniejszego ze stada: czyli prawowitego przywódcy.

 

– No to bardzo ładnie kochanie. – Wojowniczka pogłaskała po falujących wokół uśmiechniętej twarzyczki włosach. – A co się stało twojemu bratu?

Asmodeusz obrócił się w stronę babci, pokazując sine limo wokół lewego oka.

– Potknąłem się i upadłem na stół. – Powiedział zdenerwowany młodzieniec.

– A właśnie że nie! – Wtrąciła się Beka. – To ten duży piesek tak go walnął. A ja mu pomogłam wyjść z wozu.

– Nieprawda! – Zapierał się Asmodeusz.

– Prawda! – Potakiwała Beka.

– Gdyby nie ja. Tej dziewczyny by już nie było. – Młody wojownik bił się w pierś.

– A gdyby, nie ja – wskazała na siebie mała dziewczynka – to ciebie by już nie było.

– Nieprawda!

– Prawda!

– Dosyć! – Babcia rozwiała spór. – Przestańcie się kłócić. Ja zajmę się tą dziewczyną. Asmodeusz idź do ojca, on ciągle jest w transie i gra na lutni. Trzeba go nakłonić, żeby zagrał leczącą nutę. To pomoże nie tylko tobie ale i tej nieznajomej. Beka, gdzie jest Goliama?

– W wozie. Rozprawia się z dużym pieskiem.

– Aha. To nie przeszkadzajmy jej. Niech się wyżyje. – Wojowniczka chwilę się zastanowiła. – A co takiego w ogóle się stało, że Goliama porzuciła zabawę walenia stworów pałką i poleciała do wozu?

Beka uniosła kciók do buzi, przegryzła walki próbując sobie przypomnieć. Pstryknęła palcami i uradowana rzekła:

– Ten głupi piesek zniszczył mamowy sprzęt do gotowanie.

Wszyscy, łącznie z dołączonym do nich dziadkiem, spojrzeli na przechylony wóz i jęknęli coś na dźwięk długiego uuuu.

– No to bliźniaki Goliamy, będą miały czym się pobawić. – Powiedziała ze spokojem seniorka.

 

Wewnątrz wozu pulchna wojowniczka postępowała do przodu; zmniejszając dystans dzielący ją od cuchnącego dużego stwora. Rozejrzała się dookoła. Podniosła palce jednej ręki i zaczęła wyliczać.

– Hmm. Uszkodzony blat kuchenny. – Po tym jak został opuszczony jeden palec, mięśnie przedramienia Goliamy nienaturalnie mocno się napięły. Siwe żyły wyskoczyły na wierzch. – Zniszczony dekiel od kociołka. – Drugi palec powędrował na dół. Tym samym góry mięśni, leżących na lewym bicepsie wypiętrzyły się prezentując wysokie i niezdobyte dotąd szczyty. – Porozrzucane garnki. – Pasmo górskich mięśni położonych na prawym bicepsie dało o sobie znać. – No to sobie nazbierałeś gnido. Módl się żebyś po pierwszym ciosie zdechł!

Po tym całym wyliczaniu nie było ani jednego mięśnia na ciele Goliamy, które w tym czasie, nie stało napięte do granic możliwości. Całość robiło piorunujące wrażenie. Po prostu jedna wielka bryła mięśni, która nie tylko wyglądała ale i była potwornie silna.

– Odejdź człowieku. Nie ciebie szukam. Oddajcie mi ranną dziewczynę. A nic wam nie zrobię! – Stojący twardo na czterech łapach Szponołak patrzył wprost w małe paciorkowate oczy jego przeciwnika.

– Hłe hłe hłe. – Śmiała się okrutnie pulchna wojowniczka. A wiesz co? Ja właśnie ciebie szukam i ci coś zrobię!

Kobieta zamachnęła się i ręką tak twardą jak ciężki młot, próbowała walnąć potwora. Ten był dość szybki, by uniknąć ataku. Uskoczył w bok i rzucił się na pulsującą szyję Goliamy. Jedynie koniuszki kłów wbiły się w twardą niczym kamień skórę. Nie inaczej było z charakterystycznymi dla tego gatunku szponami. Oba rządy szablo-ostrych pazurów jedynie lekko drapały muskularną kobietę.

Goliama uśmiechnęła się. Złapała za długi ryj Szponołaka i co ciekawe, przycisnęła go mocno do siebie, jakby chciała by kły wbiły się mocniej w jej szyję. Efekt był taki, że zęby stwora posypały się na wzór zbitego szkła. Przywódca stada ryknął i uwolnił uścisk. Nim spadł na ziemię otrzymał potężny cios łokciem, który pogruchotał chyba wszystkie jego żebra. Wielkie ciało ciemno-brązowej bestii wyleciało z wozu, rozwalając po drodze tylne drzwi. Poszybowało jeszcze parę metrów, by potem pokoziołkować po zlanej krwią ziemi. Wódz stada jęcząc i skomląc poczłapał w ciemne zakamarki lasu, które ochroniły go przed bombardującymi drzewa strzałami.

 

– Eh kurczę. Spudłowałam. – Babcia odłożyła łuk na plecy i wziąwszy na powrót ranną dziewczynę, zaniosła ją do wozu.

Natknęła się tam na nabuzowaną córkę.

– Gdzie ten kundel? Zniszczył mi sporą część kuchni!

– Uciekł – ze spokojem powiedziała seniorka. – Ale z tego co widziałam, to ledwo co chodził. Nie długo pewnie zdechnie w męczarniach. Także wyrządziłaś mu większą krzywdę, niż gdybyś go zabiła na miejscu.

Potężna wojowniczka zamyśliła się. Po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech, a ręce głośno klasnęły.

– No tak, masz babka rację! Niech burek zdycha w lesie! A ty co tu niesiesz?

– To ta sama dziewczyna, którą Beka uratowała i przez którą mieliśmy tyle zamieszania. Jest ranna. Potrzebujemy Fiba by ją uleczył.

Goliama swymi zamaszystymi paluchami dotknęła dziewczyny, ta jęknęła z bólu.

– Jakaś taka mizerniutka i słabiutka ta panienka. Chyba mało je.

Babcia z pobłażliwością w oczach popatrzyła na swoją córkę. Prawda jest taka, że Goliama nigdy nie widziała innych kobiet prócz tych, które mieszkały w opuszczonym przez nich upadającym królestwie. Nikt ją nie uświadomił, iż kobiety są… trochę inne niż te, z którymi się wychowywała. No cóż, będzie miała okazję sama się o tym przekonać.

– Położę ją w swoim łóżku. Fib zaraz przyjdzie. Weź może Goliamo ugotuj coś dla taty, bo zaraz dostanie szału. Był taki głodny, że próbował zjeść jednego z tych potworów. Mógł go przynajmniej wcześniej zabić. Ale znasz ojca. Lubi patrzeć i słuchać jak jego jedzenie wierzga i krzyczy.

– Ot cały dziadek! Zaraz coś upichcę. Beka! Pomóż mi pozbierać garnki i coś ugotować.

Dziewczyna w mig stanęła przed wyważonymi drzwiami wozu.

– A mama coś mi wcześniej obiecała. – Beka machała na boki głowę i zrobiła wypad w przód symulując cios.

– A o to chodzi. – Domyśliła się matka – Jak zjemy,n to ci pokaże parę chwytów.

– Taaaak! – Cieszyła się mała wojowniczka.

Za nim do wozu dotarł oszołomiony i przerażony Fib. Ranna dziewczyna na chwilę otworzyła oczy.

– Ehh. Gdzie… gdzie ja je… jestem? – Pytała kaszląc i wyginając z bólu ręce.

– Jesteś bezpieczna. – Rzekła spokojnym głosem najmądrzejsza z nich wszystkich smukła babcia.

– Musi… – słowa przerwał natarczywy kaszel. – Musicie mnie zabrać do krainy Balloha. Tam khe khe. Tam mieszka moja siostra. Tylko ją mam. Pro-szę.

Po tych słowach dziewczyna na powrót straciła przytomność.

– Biedna ładna pani. – Smutna Beka wpatrywała się w przystojną twarz uciekinierki.

– Tak. Biedna. – Przytaknęła Babcia.

Do wozu weszło dwóch mężczyzn i jeden niedoszły z podbitym okiem.

– Jesteśmy mamo. – Asmodeusz rozsiadł się w jednym z dwóch wiklinowych foteli. – Widziałaś jak mi przywa… znaczy jak się przewróciłem i uderzyłem w oko? – Młodzieniec wskazał na napuchnięte miejsce wokół rzekomego wypadku.

– Ech parszywie to wygląda. – Goliama przyjrzała się puchnącemu oczodołowi. – Fib, bierz się do roboty.

Na powrót chudy i pozbawiony mięśni brodacz usiadł na swoim łóżku. Wziął w obie ręce lutnie i grał miłą dla ucha pieśń.

W parę chwil później, wszystkie rany Dęborwaczy zostały całkowicie usunięte. Z ręki Asmodeusza zniknęła paskudna szrama; podobnie jak limo z jego oka. Szyja Goliamy wróciła do normy. Po obdarciach Beki nie było śladu. Co najważniejsze: rozcięte plecy biednej dziewczyny – zasklepiły się.

– O tak. Znowu jestem piękny! – Krzyknął w radości młodzieniec. Zaraz zamknął usta widząc, jak wszyscy wokoło na niego zerkają. Beka jedynie prychnęła.

Lutnia Fiba działała cuda. Na polu bitwy dodawała wigoru i odwagi. Tutaj leczyła i odnawiała siły. Jedynie mądra Babcia wiedziała jak ważne ma ona znaczenie. Dlatego, przed każdą walką zostawią Bekę przy ojcu, by nic mu się nie stało. Strata Fiba i tym samym lutni byłaby zbyt dotkliwa i w przypadku dużych starć, mogłaby przeważyć szalę zwycięstwa na ich niekorzyść.

– Dziewczyna jest już zdrowa. – Oznajmiła babcia. – Aczkolwiek potrzebuje teraz sporo odpoczynku. Widać po niej, że jest wymęczona. Niech śpi i regeneruje siły, a my zjemy posiłek.

– YH! Żryć! – Wtrącił się umierający z głodu dziadek.

– Tak dziadek. Zjemy – kontynuowała wojowniczka – a potem udamy się do krainy Balloha.

Krzątająca się przy garach Goliama pierwszy raz słyszała tą nazwę.

– Co to jest ta kraina Balloha? Jest tam kogo lać?

– Kraina Balloha – seniorka szukała w swoim szerokim rozumie informacji na temat wspomnianego miejsca. – To bardzo gorące terytorium rządzone przez Mohameda Helamora. Znane jest ze swojej gorliwej religij oraz z tego, że tam… – Babcia spojrzała w oczy swej córki – mężczyźni są panami swoich żon.

Jedna z trzymanych przez potężne ręce misek spadła na ziemię.

Fib przestał na chwilę grać na lutni i z otwartymi szeroko oczami, wsłuchiwał się w to, co jego teściowa mówiła.

Dziadek na sekundę przestał myśleć o jedzeniu.

– Że jak?! – Niemalże wrzasnęła Goliama.

– Rodzaj męski robi z rodzajem żeńskim, co tylko mu się podoba. – Tłumaczyła najstarsza wojowniczka. – Przeważnie mężowie wysyłają do pracy kobiety, podczas gdy sami siedzą w domach i odurzają się alkoholem lub piaskowymi ziołami. Dopuszczają się nawet znęcań nad żonami. Co w ich krainie jest normalne.

Fib stał się jakiś nieobecny. Wyglądał jak młoda dziewczyna, która namiętnie wsłuchiwała się w słowa najbardziej romantycznego poety. Ręce barda bezmyślnie pociągały za struny lutni; naciągając je i puszczając mimochodem. Nie było w tym żadnego sensu. Co gorsza, brzmiało to wszystko strasznie i nie dźwięcznie.

Dziadek robił identyczne wrażenie co i jego zięć. Oczy przerośniętego mężczyzny lśniły. Jeszcze chwila i by się rozpłakały. W tym nieokiełznany i głupim umyśle pojawiły się nietypowe marzenia. Na jednym z nich on siedzi na pługu, je pieczone mięso, pije butelkę najlepszego trunku i chłosta kijem babcię, która z kolei w pocie czoła ciągnie owy pług.

– YH! Pięknie! – Wystękał basowym głosem dziadek. Nie zdając sobie sprawy z tego, że mówił to na głos.

Babcia popatrzyła na niego tak jak patrzy goryl na swoją niedoszłą ofiarę.

– Dziadek, czy ty czasem coś sobie nie wyobrażasz? – Seniorka nie spuszczała wzroku z włochatego wielkoluda.

Dziadek zmieszał się. Przycisnął maczugę do siebie.

– Ja? YH nie! Nie wiem. Nie bij!

– Spokojnie, nic ci nie zrobię… – Rzekła Babcia.

Dziadkowi wyraźnie ulżyło.

– Na razie. – Dokończyła najstarsza wojowniczka i figlarnie się uśmiechnęła.

Jej mąż zbladł.

– Zaraz zaraz… – Goliama nie mogła w to wszystko uwierzyć. – Znaczy się że co? Że faceci mogą lać kobiety?

Wszystkie pary męskich oczu (z wyjątkiem tych należących do Asmodeusza, gdyż były zajęty oglądaniem swego umięśnionego ciała w lustrze) zwrócone były na babcię.

– Tak, i to jak im się żywnie podoba.

– Och! – Z ust Fiba wydobyło się ciche westchnięcie. Na szczęście na tyle ciche, że nikt jego nie usłyszał. W tym głównie Goliama.

Dziadek odwrócony bokiem do babci. Jedną ręką podpierał głowę, drugą głaskał maczugę. I tak rozmarzony, po kryjomu wzdychał.

– Czy ja dobrze słyszałam? – Goliamie widocznie słowa babci ciężko przychodziły. – Chłopy mogę baby lać, tłuc, miażdżyć, bić, łamać, kaleczyć i… nie pamiętam więcej słów ale mogą to wszystko robić ot tak? I nikt im nic nie zrobi?

– Oczywiście. – Spokojnie tłumaczyła zwinna wojowniczka. – Nawet się tym chwalą. Zwłaszcza innym mężczyzną. Czy to przy butelce alkoholu czy podczas palenia piaskowego ziela, rozprawiają jak to ten czy inny przefasował twarz swej żony.

Goliama cała kipiała ze złości.

Fib i dziadek myślami byli całkiem gdzieś indziej.

– To chyba nie ładnie tak? – Pytała jeszcze mała i nie uformowana Beka. Z tym pytaniem zwróciła się do czerwonej i napompowanej mięśniami matki.

– Nie ładnie?! – Oburzyła się potężna kobieta. – To mało powiedziane córcia to… to jest szaleństwo!

– Nie. To jest kraina Balloha. – Spuentowała seniorka.

– Dobra. A więc tak. Ja zaraz kończę robić jedzenie… – Goliama rzuciła okiem na swojego włochatego ojca, ale ten jakoś dziwnie się rozmarzył. Zazwyczaj skakał z radości na wieść o jedzeniu. – A potem ruszamy do tej upośledzonej krainy zrobić trochę porządku.

– Ale mamo! Co z turniejem? – Wtrącił się nieco zdenerwowany Asmodeusz.

– Zdążymy na turniej. Zabawimy tam ledwie parę dni. – Odpowiedziała zdeterminowana matka chłopca.

– Ale fajnie! Jedziemy do cieplutkiej krainy! Ta-ra-ta! – Cieszyła się Beka.

– No tak kochanie – babcia głaskała ją po rozczochranej głowie. – Jak twoja mama tam wkroczy. To uwierz mi, że zrobi się cieplej niż myślisz.

Goliama cicho zachichotała, choć brzmiało to jak pomruk geparda.

Chwilę potem podała jedzenie, które wszyscy zjedli ze smakiem. Jedynie dziadek jakoś niepodobnie do niego wolno jadł.

W całym tym gwarze nikt nie spostrzegł jak uratowana przez Bekę dziewczyna, trzymała się za brzuch i coś mamrotała.

– Nie mogą się o tobie dowiedzieć. Nawet jak mają przez to zginąć. Ty jesteś ważniejsza…

Dziecko w jej małym brzuszku lekko się poruszyło.

Jednak w tym dziecku było coś dziwnego.

Coś bardzo złego.

Coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.

 

W lesie Potępionych. Ledwie parę mil od pobojowiska jakie urządziła rodzina Dęborwaczy. Kuśtykał wielki ciemno-brązowy stwór przypominający wilka o nie wyobrażalnie wielkich szponach. Szedł on bardzo powoli. Jego tylne łapy były złamane. Podobnie zresztą jak żebra. Z pyska ciekła mu brunatna krew.

Nagle potwór zatrzymał się. Jego ciało zaczęło drgać od wewnętrznych spazmów. Każdy mięsień doznawał skurczu i rozkurczu. Futro z niewyjaśnionych przyczyn łysiało. Oczy wyszły na drugą stronę. Zęby szczękały o siebie.

Wilcze anatomia bestii sypała się kawałek po kawałku.

Szponołak wył przy tym na cały głos. Było w tym krzyku wiele bólu i rozpaczy.

Wreszcie cierpienie wzrosło do niewyobrażalnego stopnia; skóra sama odpadała, kości miękły i ześlizgiwały się na ziemię, zęby jeden po drugim wypadały z krwiożerczej szczęki.

Gdy pysk potwora wzniósł się do góry chcąc dać upust swemu bólowi. Jego ciało dosłownie zostało rozerwane od środka na strzępy.

Kawałki mięsa wystrzeliły na wszystkie strony. Wnętrzności zwisały na drzewach. Jelita ciągnęły się od gałęzi do gałęzi, przywodząc na myśl sznurek do wieszania prania.

Z całej tej kupy flaków wyłoniła się jakaś istota uformowana tylko i wyłącznie z mięśni. Wyglądała jak obdarty ze skóry człowiek. Z tą różnicą, że twarz nie posiadała żadnych szczegółów ani kontur; była płaska i ciemna jak mrok w gęstym lesie. Po pulsujących tkankach spływała jeszcze krew należąca do wielkiego przywódcy stada. Idealnie komponowała się z różowo-czerwonym osobnikiem.

Postać przeszła parę metrów chwiejąc się na nogach. Kucnęła niedaleko dużego wysokiego dębu i wypowiedziała jakieś słowa w nieznanym języku.

Na ziemi, tuż przed nią pojawiła się czarna wchłaniająca powietrze dziura. Z jej wnętrza wypełzł do połowy jakiś ogromny cień. Każdy cal tworu dymił, jakby ciągle się spalał. Ręka należąca do tego cienia złapała za istotę wykonaną z samych mięśni. I dynamicznym ruchem, przyciągnęła ją do siebie.

– Gdzie jest dziewczyna?

Głos, którym władał dymiący bezkształtny twór, był wyrazem tak wielkiej potęgi, że słowa utkwiły w gardzieli pochwyconej postaci. Nie była ona w stanie nawet cokolwiek powiedzieć.

Od Cienia emanowała wielka moc. Moc, która zwiastowała jedynie zniszczenie.

Drzewa wokół obumarły. Miliony organizmów żyjących na tym malutkim obszarze z chwilą pojawienia się cienia, nieodwracalnie zniknęło z powierzchni ziemi.

Cień był nie tylko potężny, ale i przerażający. Wszelkie stworzenia w promieniu wielu kilometrów poczuły jego aurę. Instynktownie uciekały co sił w nogach przewidując nadchodzącą katastrofę.

– Gdzie jest dziewczyna? – Powtórzył mroczny twór.

– Uciekła. Razem z silnymi ludźmi. – Odpowiedziała wreszcie istota wykonana z samych mięśni. Jej głos był bulgocący i zniekształcony. Można by go porównać, do sposobu w jakim stara się mówić tonąca osoba.

– Miałeś mi ją przyprowadzić Murok. Zawiodłeś mnie. Powinienem cię zabić! – Olbrzymia dymiąca ręka zakończona ostrymi pazurami mocno zacisnęła się na ciele Muroka. Trzymany w uścisku ludzko podobny potwór, czuł swąd własnego palonego mięsa. – Ale jesteś mi jeszcze potrzebny. – Zacisk zelżał. Spalający się wielki kciuk przemykał po ciele Muroka, jakby ten był lalką w rękach dziecka. – Nie mogę nikogo innego wysłać prócz ciebie, gdyż tamci nie są jeszcze gotowi aby wyjść na ziemię. Mogę jednak podsunąć ci kogoś silnego. Kogoś mającego dużo mocy, w którego ciało będziesz mógł wejść. – Nastąpiła chwila pauzy. – Tak on powinien być odpowiedni. Ale musisz mi powiedzieć, jak silni są ludzie, którzy przeszkodzili ci w porwaniu?

– Bardzo – rzekł natychmiastowo Murok. – Bez najmniejszego problemu rozgromili całą watahę Szponołaków. Jako nędzny osobnik tego gatunku, nie miałem żadnych szans w starciu z nimi.

– Hmm. – Dymiący cień zamyślił się. – Sądzę, że ten którego ciało chcę ci ofiarować, da sobie z nimi radę. Zostaje tylko jedno pytanie. Dokąd oni zmierzają?

– Tego nie wiem panie.

– Muszę się chwilę zastanowić. – Bezkształtny twór odłożył Muroka i wbił swoją jedyną rękę w stojące w oddali drzewo.

Niegdyś tętniąca życiem dorodna roślina teraz marniała w oczach. Robiła się coraz mniejsza. Liście opadała w zastraszającym tempie. Radosny zielony kolor ustąpił miejsca smutnemu odcieniowi szarości. Korzenie wychodziły na wierzch i gniły w przeciągu kilku chwil.

– Mmmm. – Mruczał przerażająco cień. – Widzę ich. Zmierzają drogą w stronę krainy Balloha…

Twór czerpał siły witalne z każdego żyjącego organizmu. To dlatego wszystko co żyło wokół mrocznej dziury zmarło wraz z chwilą jego pojawienia. Potrzebował on mocy na to, by chociaż w części wyłonić się na ziemi.

Cień nie czując skrupułów, wyssał wszystkie życiodajne soki z niegdyś pięknego i wielkiego drzewa. Teraz te drzewo nie różniło się niczym od wypalonej zapałki.

– … Świetnie. Świetnie. Tam właśnie spotkasz tego, którego ciało jest dla ciebie przeznaczone.

Coś dziwnego zaczęło się dziać z demoniczną ciemną mocą.

– Mmmm ból. Czuję wielki ból. – Chmura dymu nagle zrobiła się mała. – Ach Słabnę… – Dziura, z której twór wyszedł zwęziła się tak, że nawet mały człowiek by się w niej nie zmieścił. – …Nie zgub ich. Bo ina… inaczej – Cień był już ledwie widocznym obłokiem. – Bo inaczej nigdy nie… ach… – Dymiąca moc zgasła.

Na pogorzelisku pozostał jedynie wykonanych z samych mięśni Murok.

– Nie zawiodę cię mój panie.

Uformowana na ludzki wzór istota, skierowała swe kroki w stronę oddalającego się wielkiego wozu.

 

Koniec

Komentarze

Próbowałem czytać, Quetzalcoatl mi świadkiem… Ale może znajdzie się ktoś bardziej wytrwały?

>> Ostre gałęzie wyschniętych drzew z łatwością przebijały skórzaną zbroję leżącą na ciele młodej dziewczyny. << -– Niby jak mogłyby przebić skórzaną zbroję te gałęzie, kiedy ktoś leży pod drzewem. Zresztą nijak ma się to z logiką, bo zdanie poniżej informuje, iż dziewczyna biegła. No to jak, biegła czy leżała?   >> Biegła ona co sił w nogach zostawiając w tyle stado szybko poruszających się ciemnych plam, których żarzące się zielonym kolorem ślepia zwrócone były w umykającą przed ich kłami ludzką postać. << – Za długie zdanie. Wystarczyłoby napisać, że ktoś biegnie / ucieka przed czarnymi stworami. A nie wykładać takie zdanie.   >> Próbowała ich zgubić, ale były zbyt szybkie i zbyt mądre. << – „Próbowała je zgubić (te stworzenia)…”   >> Droga jaką się porusza była naznaczona jej własną krwią, kapiącą z wcześniej rozciętego boku. << – Nie dość, że zdanie jest nijakie, bez sensu, do tego zmieniasz czas! Mało tego, nagle pojawia się opis, że ma rozcięty bok, tylko czego: brzucha, twarzy, uda?   >> Z minuty na minutę dziewczyna robiła się coraz słabsza. << – – Z każdą chwilą / minutą, dziewczyna traciła siły / słabła.     >> Atakowali w podobny sposób co wilki: zbierając się w grupy zwane sforami rzucali się na swe ofiary. Goniąc je nie raz przez wiele kilometrów, aż te padały z wyczerpania i stawały się łatwym łupem dla swych napastników. << – Jest wiele książek, czy nawet filmów przyrodniczych, gdzie można dowiedzieć się o taktyce polowań wilków. Tutaj poleciał Autor, i to po bandzie…   >> Dziewczyny dobrze wiedziała z kim miała do czynienia. Jedynie cud mógłby ją uratować. << -– Pilnuj interpunkcji.  literówka „Dziewczyna”.   >> Ratując nie tylko siebie, ale i to, co nosiła w sobie. A to drugie, było dla niej ważniejsze niż ona sama. << – chyba chodziło o dziecko w jej łonie, ale może też coś innego nosić w sobie, również cennego.   >> jak uciec tym wytrzymałym mięsożernym istotą? – Istotom – to chyba już nie jest zwykła literówka.

>> Las pokutników, był najmniej uczęszczanym traktem w całym Uden. << – Las to nie to samo, co trakt. Bardziej pasuje tu słowo „miejsce”.   >> Rozciągał się od półwyspu Gorita – będącym nadmorskim terytorium ciągle najeżdżanym przez rzesze przemytników. << -– Coś mi się tutaj gryzie. Przemytnicy najeżdżają na jakieś terytoria? Przemytnik przemyca / szmugluje jakiś towar, a nie napada!   >>  (…) króla Vespera zamieszkującego stolicę Uden. << – Sam król mieszkał w tej stolicy? A mieszkańcy, świta, strażnicy to gdzie byli?   >> Na koniec ostatnie kępki mchu należące do lasu oplatywały niewinne kamienie, stanowiące kiedyś zniszczone miasto Denmor. Całkowita powierzchnia lasu przewyższała terytoria nie których ras. Jednak jego wykarczowanie od lat, było czymś niemożliwym. Żadna jeszcze grupa robotników, wysłana właśnie w tym celu nigdy nie powróciła. Król nie raz dawał swym pracownikom obstawę składającą się z dobrze uzbrojonego oddziału wojowników. Ale efekt był niemalże taki sam z tą różnicą, iż oprócz robotników tracono również żołnierzy.

W lesie pokutników mieszkali jedynie szaleńcy i zesłani w ramach kary więźniowie. Ci drudzy wierzgali i darli się prosząc o śmierć w zamian za porzucenie ich wśród niebezpiecznych drzew. Las ten należał do jednych z najbardziej niebezpiecznych miejsc. Oprócz krwiożerczych i wiecznie głodnych zwierząt, jego ciemne zakamarki wypełnione były po brzegi przez upiorne stwory, które raz zobaczone, stają się ostatnią rzeczą jaką człowiek widział. << Niestety, drogi Autorze, ten cały fragment jest już ponad moje siły. Logika, błędy logiczne, cała składnia i inne potknięcia są w takiej ilości, że nie da się tego czytać.   Przejrzałem tekst dalej i – prawie – wszędzie jest to samo. Te same błędy. Tekst jest w moich oczach bardzo słaby. Każde zdanie należałoby tutaj poprawić. Na przyszłość: czytaj swoje teksty na głos. Daj też komuś do przeczytania i wskazania Tobie błędów. Odkładaj teksty na bok, do szuflady (może być pudełko) na tydzień lub dwa. I poprawiaj teksty przed opublikowaniem.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Jakiś tam pomysł jest, ale wykonanie bardzo słabe. Nie wymienię błędów, które już wymienił mój poprzednik, ale polecam ci dużo czytać.

Nieźle, przeczytałem pierwsze zdanie i już mi się odechciało.

Sorry, taki mamy klimat.

…Próbowałem, Bóg mi świadkiem, czytać. Padłem. Gra komputerowa plus "Jaskiniowcy" plus nieudolna makabreska. Nagroda dla czytelnika, który ten tekst zanalizuje. Błędów więcej niż pcheł na zaniedbanym psie. A przy tym… sympatyczne w jakiś niepojęty, przewrotny sposób.Pozdrawiam drapiąc się po głowie.

Nicość mi świadkiem, że również próbowałem i całkiem się ubawiłem :) Biegnąca zbroja, ci potwory i rozsuwająca się zgraja szponów wymiatają.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka