- Opowiadanie: Waszim - Przygodowy Inzaj ()

Przygodowy Inzaj ()

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przygodowy Inzaj ()

WSTĘP

 

Iznaj wyruszył w drogę jako towarzysz trzech kupców, których poznał w gospodzie, przypadkowo podsłuchując jak rozmawiają przy szynkwasie o podjęciu podróży i konieczności zapewnienia sobie na jej czas należytej ochrony. Z wymiany zdań wynikało, że mężczyznom jest śpieszno, sprawa nagli i czym prędzej wyruszą, tym lepiej dla nich. Coś gryzło rozmówców, głos każdego pobrzmiewał nutą zaniepokojenia. Elf wyczuł grunt i zaoferował się, swoją pomoc wyceniając wyżej niż zwykle. Pięć krążków szczerego złota i trzy srebrne monety. Tyle wynosiła zapłata za ochronę na odcinku, który konno pokonywało się w cztery, pięć dni. Droga prowadziła z Minor na południe, przez Bagna Kaprysa, ku tajemniczemu Lasowi Wiatru i, jak przyznali kupcy, do celu podróży – Południa. Nie były to najniebezpieczniejsze rejony, ale coś w zachowaniu mężczyzn kazało Inzajowi mieć się na baczności. Kiedy nazajutrz spotkał się z nimi o świcie, miał na sobie lekki pancerz, tunikę w kolorze zachodzącego słońca, oraz piękny, półtora ręczny miecz, który luźno wisiał mu na plecach. Ostrze broni było obnażone, przy ciele właściciela trzymały je tylko skórzane rzemienie. Reszta ekwipunku mieściła się w plecaku przytroczonym do siodła. Były to najpotrzebniejsze rzeczy, zbawienne w podróży, lecz na pewno nie warte szczegółowego wymieniania.

 

Kupcy wręczyli najemnikowi zaliczkę i wszyscy ruszyli ku bramie. Mężczyźni, pomimo wysokiej ceny za usługi wojownika, byli zadowoleni, ponieważ elf o nic nie pytał, trzymał się z tyłu i nie krępował ich cichych rozmów swoją obecnością.

 

 

 

Dzień nie przyniósł żadnych niespodzianek. Podróżnicy większość wędrówki spędzili na dukcie, a gdy dotarli na skraj lasu, ich oczom ukazało się posępne mokradło. Słońce już zachodziło, nad bagnami budziły się mgły.

 

Inzaj, do tej pory pozornie drzemiący w siodle, wyprostował się i potoczył spojrzeniem po morzu białego puchu. Wystarczyło zerknąć trochę dalej, by stracić drogę z oczu. Mgła panowała na trzęsawiskach, koroną dzieląc się tylko z ich ciszą.

 

Zatrzymał wierzchowca. Wciągnął nosem ostre powietrze i ozwał się chłodno.

 

– Stać. Dziś więcej nie przejedziemy.

 

Kupcy w przeciwieństwie do najmity zignorowali mgłę, wstępując między jej obłoki bez lęków. Para sięgała ich kostek, kiedy ściągnęli wodze i jak jeden mąż odwrócili się za siebie. Wyraz zdziwienia zagościł na wszystkich trzech twarz.

 

– To Trzęsawisko Kaprysa. – Oświadczył elf, jednak zaraz poznał po kupcach, że nazwa nic im nie mówi. – Tu się nie wędruje po zmroku, a kiedy jest mgła, nie wędruje się nawet za dnia. – Wytłumaczył i gestem ręki pokazał, by zawracali, samemu zeskakując z siodła.

 

Mężczyźni wymienili spojrzenia, któryś wzruszył ramionami i wszyscy trzej wrócili na skraj bagien.

 

– Dlaczego nie możemy kontynuować? – Spytał jeden z nich, teraz lekko poirytowany milczącą postawą elfa.

 

Długouchy rozprostowujący zastałe kości, spojrzał na niego spod ściągniętych brwi.

 

– Nie jesteście z tych stron. – Stwierdził, po czym uśmiechnąwszy się krzywo, dodał. – I znać po was zmęczenie. Chcecie? Jedźcie. Droga wolna. – Wzruszył ramionami, z obojętnością przyglądając się kupcom. – Nawet jeśli bagno ułaskawi waszą głupotę, padniecie z wyczerpania. – Mruknął i chwyciwszy uzdę konia, zszedł z drogi.

 

Słowa elfa uświadomiły mężczyzn, jak bardzo nie przywykli do takich podróży. Uda bolały od twardych siodeł, a brzuchy wołały o ciepły posiłek. Jesienny chłód przenikał ubrania.

 

– Nadal nie wiem dlaczego… – Rzekł jeden.

 

– Cicho siedź! Nie żeby gadał mu zapłaciliśmy. – Wtrącił drugi.

 

– Szzt, darujcie. Chodźmy, chyba szukamy miejsca na obóz. – Dorzucił trzeci i ruszyli za najemnikiem.

I

Bagna Kaprysa

 

 

 

Był już późny wieczór, gdy wędrowcy przygotowawszy obóz zasiedli do wspólnej wieczerzy. Jedli płaty tłustego mięsa, przegryzając je opiekanym w ognisku chlebem i popijając rozgrzewającym winem. Z początku nikt nic nie mówił, każdy poświęcił się odnowieniu energii przez posiłek. Dopiero gdy napełnili brzuchy, ognisko przepędziło od nich chłód nocy, a wino połaskotało przyjemnie w głowach, nabrali chęci do rozmów .

 

– Powiedzieliście mi, że jesteście kupcami. – Powiedział Inzaj. – Skłamaliście. Nie macie ze sobą żadnych towarów. – Kontynuował, nie kryjąc się zbytnio ze swoją irytacją. – Poza tym czym mielibyście handlować z południem? Jesteście oszustami. Dlaczego nie usłyszałem prawdy? Jaki jest cel… tej wyprawy.

 

Mężczyźni wymienili po sobie spojrzenia. Zdziwiła ich nagła zmiana postawy najemnika, lecz nie zamierzali zwierzać mu się z powodów, dla których podróżowali.

 

– Prawda jest taka, że nie chcemy o tym rozmawiać. Zapłaciliśmy ci, byś strzegł nas przed zbirami i poprowadził dobrą drogą.

 

Inzaj przystawił bukłak do ust i pociągnął kilka solidnych grzdyli wina.

 

– Cenię sobie twoją szczerość, ale tajemnica nie sprzyja współpracy. – Odrzekł rozmówcy.

 

– Przyjąłeś ją na zasadzie „w ciemno”. Nie znamy nawet swoich imion.

 

Zapadła cisza, mącona tylko sykiem płonących gałęzi, oraz nocnym szmerem listowia. Po chwili jeden z mężczyzn przedstawił siebie, oraz dwójkę towarzyszy.

 

– Ja mam na imię Garvin, ten oto młodzieniec nazywa się Sim i jest moim kuzynem. – Bladolicy chłopak o smukłej twarzy i długich, jasnych włosach, pozdrowił elfa ręką. – A ów łysa głowa to Famar. – Trzeci z wędrowców wyglądał na najstarszego ze swoich kompanów. Nie miał włosów, ale za to mógł poszczycić się bujną, czarną jak noc brodą. Popatrzył na elfa małymi, mysimi oczkami, skinął mu zdawkowo i uciekł wzrokiem w bok. – Znamy się od zawsze.

 

– Garvin, Sim, Famar. – Białowłosy popatrzył na nich po kolei. – Mówcie mi Żagiel. – Dodał utkwiwszy spojrzenie w ognisku.

 

Inzaj wyciągnął ręce ku płomieniom. Ciepło miło objęło jego dłonie. Choć od ziemi ciągnął chłód, a powietrze wisiało dookoła w mroźnych aurach, ogień panował nimi.

 

– Przeprowadzę was na południe, ale zwinę się, jeśli nie powiecie o ciężarze, który ściągnąć mógłby was i mnie na dno.

 

– A skąd to w ogóle ryzyko się wzięło? To my ciebie powinniśmy pytać: Czy droga bezpieczną będzie?

 

Spojrzenia Inzaja i Garvina spotkały się ze sobą, na kilka chwil stygnąc w bezruchu. Elf uśmiechnął się drapieżnie i odrzekł.

 

– Ze mną bezpieczni będziecie, ale ze sobą… – Cmoknął z dezaprobatą. – Mówiłem, nie interesuje mnie nic, ale wcale tak nie jest. Chcę wiedzieć i dowiem się, albo chęci zgaszę w sobie i wtedy dalej na własną rękę podróż poprowadzicie, po omacku już, bez przewodnika. – Igrał.

 

Słowa Inzaja brzmiały poważnie i takimi w istocie były. Dla trójki wędrowców jego odejście równałoby się z porażką. Byli tu obcy, a sława tych ziem nie napawała optymizmem. Czuli, że elf darzy ich tylko chłodem, ale wiedzieli również, że muszą to znieść jeśli zależy im na osiągnięciu celu.

 

– Dobrze. Niech będzie. – Garvin skapitulował, wykonując w powietrzu rozpaczliwy gest dłoni. – Kiedyś coś robiliśmy. Przysporzyło nam to wrogów. Chcemy zacząć nowe życie, z dala od starych waśni.

 

Kiedy zapadła cisza, Inzaj wymownie popatrzył na mężczyznę.

 

– Mów dalej. – Rzucił oschle i przechylił do ust bukłak, w którym nie pozostawił ani kropli słodkiego trunku.

 

Garvin zaś westchnął.

 

– Ja opowiem. – Wtrącił Sim i od razu poszedł za ciosem, tak, by wuj nie zdążył się sprzeciwić.

 

– Prowadzi…

 

– Cisza! – Garvin trzepnął kuzyna przez łeb, co bardzo rozbawiło Famara, do tej pory siedzącego cicho i wyglądającego jak ktoś, komu niewiele potrzeba do szczęścia. – Mieliśmy interesy w mieście i wiodło nam się dobrze. Do czasu… – Iskierki żalu zatańczyły w źrenicach mężczyzny. – Aż ktoś nie wpadł na pomysł eliminacji tych, którym się udało.

 

– Co się stało. Gadajże. – Inzaj łatwo ulegał emocjom, a teraz pragnął czym prędzej poznać prawdę.

 

– Mówię! Mówię! Oczernili nas i oskarżyli o złą wiarę, sztuki mroczne i… i inne kłamstwa.

 

– Nie ma w tym sekretu. – Sim skorzystał z okazji i podczas gdy wuj zapijał smutki winem, rzucił naprędce. –Miejsca dla nas w domu też. Idziemy na południe, bo tam inne życie. Inny świat. I ludzie.

 

Inzaj nie wiedział na ile wierzyć w posłyszane słowa, ale zaspokoiwszy ciekawość machnął ręką, jakby cała sprawa straciła dla niego wartość.

 

– Jesteście ślepcami. Podróż wam obca, a głód do świata wyznajecie. Zobaczymy no jak wam wyjdzie i co z was za czarodzieje…

 

Dziwne wahania nastrojów u najemnika co rusz zbijały z tropu jego towarzyszy. Gdy wstał i rzucił bukłak na ziemię, Famar złamał pieczęć milczenia.

 

– Dokąd idziesz?

 

Inzaj zacisnął usta w wąską linię.

 

– Obejrzeć bagno. Wy tu zostajecie i nie wychylacie się z kryjówki.

 

Wypowiedziawszy te słowa elf obrócił się na pięcie, po czym zniknął w zaroślach, które zewsząd otaczały obozowisko. Garvin, Sim i Famar zostali przy ognisku, pilnując by nie zgasło i wypijając resztki wina.

 

 

 

 

 

Mokradła nakryte mgłą w oczach elfa jawiły się jako piękne, zdradliwe morze białego puchu, które kusi swoim urokiem, pozwala się sobą zachwycać, lecz z natury czyha tylko na nieostrożnych wielbicieli. Wojownik zatrzymał się kilka kroków od lodowatych kłębów, zadarł wzrok ku rozgwieżdżonemu niebu i przymknął powieki, głębokimi oddechami chcąc zaprowadzić w swojej głowie spokój i porządek. Stłumiwszy w sobie złość znów otworzył oczy i rozglądnął się za jakimś siedziskiem. Nie znalazł go w pobliżu, więc poszedł wzdłuż zdradliwego brzegu bagien, aż nie natknął się na wystający z ziemi kamień, idealny by nań przysiąść. Noc dookoła była głucha, czasem tylko z trzęsawisk dobiegały jakieś żałosne pluski i zgrzyty, dźwięki, które mogłyby wpaść we wrażliwy umysł ziarnem niepokoju, strachu przed brudną wyobraźnią. Inzaj nie czuł lęku, raczej podniecenie, zawsze towarzyszące mu przy obcowaniu z miejscami naznaczonymi magią. Mokradła były domem dzikich dusz, zbłąkanych istnień, oraz dawały schronienie szkaradnym zwierzom, mogącym żyć tylko w tak parszywym środowisku. Ludzie i im pokrewne istoty byli tu intruzami, musieli podporządkować się woli podmokłej ziemi. Gdzieś w oddali, w samym środku mglistego jeziora, ku niebu wznosiła się czerwona łuna. Wioska Ognia, tak jak jej mieszkańcy, była wielką zagadką. Właśnie tam, w miejscu buchającym płomieniami, Inzaj planował znaleźć się nazajutrz, w okolicach południa. Byłby oddał się w zupełności duchowemu dumaniu, gdyby nie myśli wirujące wokół trójki podróżnych. Nieraz już wędrował z takimi za opłatą, ale tych otaczała jakaś wyjątkowość, a on nie mogąc jej jasno odnaleźć irytował się tylko i zachodził w głowę. Mało kto ruszał na Południe, do tego mówił o tym otwarcie i nie okazywał choćby źdźbła wiedzy na temat tego miejsca. Mógłbym ich zabić, ale wtedy istnieje ryzyko, że zabiorą tajemnicę w zaświaty. Mógłbym ich zostawić, ale wtedy nie dowiem się, co ukrywają. Mógłbym dać temu spokój, ale wtedy możliwie zignoruję coś bardzo ważnego. Myślał, co rusz zgrzytając zębami. Ostatecznie zdecydował, że nie będzie nachalny, lecz również nie odpuści mężczyznom. Jeśli dość mnie zaintrygują, po rozstaniu się z nimi zacznę ich śledzić. Namyśliwszy się i napatrzywszy w mgły wstał, ponieważ od jakiegoś czasu odczuwał coraz silniej doskwierający chłód, jak i zapragnął snu. W drodze powrotnej do obozowiska zwiesił głowę, tępo śledząc spojrzeniem własne kroki. Będąc już prawie na miejscu nie usłyszał niczego prócz syku ognia. Towarzysze musieli wychlać całe wino i w jego objęciach osunąć się w senny błogostan. Wkrótce obudził najmłodszego z nich, kazał mu stróżować nad pozostałymi, po czym owinięty kocami usnął. Ostatnim co usłyszał były parski wierzchowców, stojących po drugiej stronie krzewów.

 

 

 

Ranek przywitał podróżników poprawą pogody. Zjedli śniadanie, zwinęli obóz i przygotowawszy konie do jazdy, ruszyli w dalszą drogę. Niebo było błękitne, a na mokradłach nie było już śladu po mgłach. Wzmocniony pracą ludzkich rąk trakt prowadził wśród zgniłych traw, spróchniałych drzew i błotnych bajor. Powietrze pachniało wilgotną ziemią.

 

Inzaj jechał na przedzie. Od jakiegoś czasu czuł na plecach wbite w siebie spojrzenie. Nie zdziwił się, gdy nagle z prawej pojawił się Sim i zagaił go.

 

– Nie będę przeszkadzać?

 

Wojownik przekrzywił głowę, popatrzył na młodzieńca i wzdrygnął ramieniem.

 

– Czemu miałbyś? – Zapytał, spoglądając za siebie. – Wygonili cię, a? – Dodał, wracając skupieniem na drogę.

 

– Nie. – Odrzekł chłopak.

 

– O co więc kazali mnie wypytać? – Elf spytał z naciskiem.

 

Oczy Sima otworzyły się szeroko, od razu pokręcił przecząco głową.

 

– Wcale nie jest jak myślisz! – Rzekł szczerze, zaprzeczając podejrzeniom Inzaja. – Pomyślałem, że może…

 

Inzaj uniósł brew, chłopak zaś zawiesił się w pół zdania. Dokończył nagle, gwałtownie rzucając słowa.

 

– Że może opowiesz mi o sobie. Skąd przybywasz, jakie znasz historie…?

 

Inzaj stłumił w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. Z pobłażliwością popatrzył na Sima. Jest jeszcze młody, ma prawo poddawać się naiwnej ciekawości, pomyślał.

 

– Nie będę o sobie mówić. Zapamiętaj to. Raz na zawsze. – Oświadczył szorstko.

 

Sim zawstydził się i zamilkł. Chwilę mierzył wzrok z elfem, lecz skapitulował uciekając spojrzeniem w bok. Ratunek odnalazł w surowej przestrzeni rozciągającej się przed nimi.

 

– Tak jest lepiej. – Mruknął Inzaj, wieńcząc strumień myśli, któremu początek dało pytanie Sima.

 

Tamten zdał się nie usłyszeć. Co innego zaabsorbowało jego myśli. Wyciągnął przed siebie rękę, celując palcem w niebo.

 

– Widzisz to? Tam. Na niebie, nocą też jakby w tym miejscu… świeciło? Trochę jakby poświata…

 

Inzaj bacznie obserwował chłopaka. Pokiwał głową i odpowiedział.

 

– Masz dobre oko. To całun nad Wioską Ognia. Sam zresztą zobaczysz…

 

– Myślałem, że nie zatrzymujemy się w żadnych osadach. – Zdziwił się Sim.

 

– To konieczność. – Odrzekł Inzaj, lecz nie śpieszył z wytłumaczeniami.

 

– Nie rozumiem… – Młodzieniec zadumał się, z nadzieją popatrując na elfa.

 

– Trzęsawiska są… – Inzaj uważnie dobierał słowa. – Granicą. Żeby ją przekroczyć, musisz postawić krok na przejściu. W tym wypadku przejściem jest wioska.

 

– Nie ma innej drogi? – Spytał chłopak po chwili namysłu.

 

– Nie wiem. Spróbuj. Może ją znajdziesz. – Inzaj objął otoczenie obojętnym gestem ręki. – Tu panuje Kaprys, ale nie myl go z ludzką zachcianką. Podążaj drogą, nie myśl dużo nad resztą…

 

Sim kichnął, kręcąc nosem odrzekł.

 

– Dobrze. Zapamiętam. – Kojarzył teraz elfa z przemądrzałym starcem pouczającym ludzi tajnymi naukami, ale wolał go nie drażnić i jak pokorny uczeń, pokiwał głową, o więcej nie pytając.

 

 

 

Długo jechali w milczeniu. Słońce coraz wyżej wisiało na niebie, natomiast łuna znad wioski rosła w oczach. Droga cały czas pozostawała pusta, wędrowcy tylko raz minęli kilka powozów, których pasażerowie pozdrowili ich gestami rąk, nie wychylając nawet nosów spod workowatych kapturów.

 

– Dziwni ludzie… – Rzekł Sim oglądając się za siebie.

 

– Jak każdy kto zmierza w tamtym kierunku. – Stwierdził Inzaj też oglądając się za siebie, lecz nie z zainteresowania innymi użytkownikami traktu. – Co się gapicie?! Dość waszych knowań. – Warknął do Garvina i Famara, zatrzymując swojego wierzchowca. – Czekaj. – Rzucił do Sima przychylniejszych głosem.

 

– Co się stało? Czemu stajemy? – Garvin wyglądał nietrzeźwo, na odległość czuć było od niego gorzałę. Towarzyszący mu Famar również miał mętne spojrzenie.

 

Inzaj pokręcił głową z dezaprobatą, po czym szybko wyjaśnił.

 

– Jesteście głupcami. W cokolwiek wierzycie, dziękujcie i to gorliwie za moje przewodnictwo. – Zaczął przyglądając się mężczyznom spod napiętych brwi. – Jak już mówiłem, nie interesuje mnie co was tak ciągnie na południowe strony świata, was za to interesować powinno, jak dotrzeć tam w całości. Słuchajcie uważnie. – Urwał i zerknął na Sima, ponieważ była to również jego sprawa. – Pewnie i słyszeliście co nieco o przeprawie, wszak jakoś tu zawędrowaliście, ale czemu ja wam powiem ufać musicie. A powiedzieć chcę tylko, że od teraz ja waszym głosem będę i w słowo mi wchodzenie, to jak udawanie kradzieży przed samym katem. Wioska Ognia, tak się nazywa miejsce, które dla was bramą do… tfu, nowego życia będzie. Widzę w was mieszczuchów, tego co zobaczycie widzieć wam pewnie nie było dane nigdy. Zdacie się na mnie, ja kluczem waszym jestem. Zrozumiano?

 

Garvin, Famar, Sim, każdy z osłupieniem patrzył na elfa. Szaleniec i dziwak, mogli myśleć. Powaga i upór z jakimi do nich mówił jednak przekonały ich do jego racji.

 

– Rozumiemy. – Rzekł Garvin, Famar szepnął po nim, a Sim skinął lekko głową.

 

– Wspaniale. Na dobre wam wyjdzie słuchać… Mówić nie wolno. Zabraniam!

 

Stanowczość elfa i aura, którą emanował, robiły swoje. Wiedział, że podróżnicy się go obawiają i zdawał sobie sprawę, że dzieje się tak za sprawą natury jego istnienia. Był Szarym Elfem. Osobnikiem starej, szlachetnej rasy. Kto inny, jak nie on, miałby prowadzić bezmyślnych ludzi na inną stronę świata?

 

Zrobię to. Zaprowadzę ich. Chcą tego, zapłacili, dostaną więc swoje. Czemu chcą tam się dostać? Z czasem się dowiem… Są nieświadomi. Tacy ślepi. Nasłuchali się bajek… Nie wiedzą, co tak naprawdę ich czeka.

 

Na pewno nic złego.

 

Ciągle jednak… Coś mnie w nich drażni.

 

Albo coś, co mają ze sobą? Ciekawe, co to takiego…?

 

Inzaj oczyścił umysł z myśli i ruszył dalej, po chwili przyznając z zadowoleniem, że zdołał się uspokoić.

II

Wioska Ognia

 

Wioskę wzniesiono w samym środku nieurodzajnego bezludzia. Mówiono, że przy budowie pracowała tylko jedna para rąk, lecz jak w większość informacji na temat osady, były to zwykłe domysły. Sami mieszkańcy skutecznie strzegli tajemnic swojego domu, liczni śmiałkowie przybywali tu celem wydobycia z nich jakiejś wiedzy, lecz każdego odprawiono z kwitkiem. Ludzie z niestrudzenie rozwijających się części świata wkrótce przyjęli swoją przegraną i dla zaspokojenia ciekawości, własną fantazją, oraz na podstawie skąpych strzępków informacji udzielonych przez tubylców, napisali historię Wioski Ognia. W skrócie, wznieść ją miał ostatni człowiek znający dokładnie mechanizm świata, oraz wszystkie jego sekrety. Ukończywszy swoje dzieło, wzniecił dookoła całej osady nigdy nie gasnące paleniska, po czym w jej centralnej części zrzekł się ciała, z którego szczątków po upływie setek lat wyrósł Ognisty Krzew.

 

Były to czasy, gdy świat był bardzo ogromny, ludzie natomiast zamieszkiwali tylko jego zakamarki. Nic więc dziwnego, że wioska bardzo długo czekała na swojego odkrywcę. Mijały lata, dekady i wieki. Sąsiednie osadzie mokradło rozrosło się na okoliczne łąki, tak jak urósł w siłę człowiek, teraz z wolna mianujący się panem wszystkiego co go otacza i w co może ingerować.

 

Nastała epoka wielkich, gwałtownych wojen, oraz przesączonych nienawiścią konfliktów. Pewnej srogiej zimy przez mokradła przechodziła grupa ludzi. Prowadzili ze sobą zwierzęta, trzodę, muły i konie, które ciągnęły załadowane wozy. Ludzie ci byli uciekinierami z obszarów objętych wojną. Mróz był więcej jak dokuczliwy, wielu zmarło z tęsknoty i wyczerpania. Ci którzy przetrwali musieli toczyć z bagnami bój o wykonanie każdego kolejnego kroku. Koła powozów grzęzły w wysokim śniegu, albo zapadały się w błota. Niektórych z nich nie udało się uratować. Uchodźcy musieli zrzec się mniej potrzebnych bagaży, a resztą objuczyć zwierzęta, które dość już osłabione nie wytrzymywały ciężaru juk i padały trupem, lub odmawiały posłuszeństwa. Nie było mowy o odwrocie. Każdy dzień kosztował czyjeś życie. Z każdym dniem przygasał płomyk nadziei.

 

I kiedy nieliczni, którzy trwali jeszcze w nieszczęściu, pogodzili się, że i im przyjdzie tu umrzeć, stał się cud. Nocą z ziemi wystrzelił przed nimi snop iskier, które po chwili ukształtowały się na podobieństwo człowieka. Istota pozdrowiła uchodźców i sprawiła, że odzyskali czucie w zesztywniałych z zimna członkach. Wszyscy padli, ponieważ widzieli przed sobą boską postać. Ona wtedy odezwała się.

 

– Żyć będziecie, a synowie wasi nigdy nie odejdą z tej ziemi.

 

Po tych słowach istota zaprowadziła wyczerpanych ludzi do Wioski Ognia. Na miejscu odezwała się do nich po raz drugi, lecz jakimi słowami, to po dziś dzień pozostaje wielką zagadką i tajemnicą.

 

Mówi się, że potomkowie nieznanych uchodźców tak jak swoi przodkowie służą żywiołowi ognia. Mianują się plemieniem Daan. Nie są liczni, ale otoczeni są czymś, co zapewnia im bezpieczeństwo.

 

 

 

_______________________________________________________________

 

 

 

Jestem tu nowy, zdaję sobie sprawę, że nieładnie jest zapraszać ludzi do na wpół nakrytego stołu, ale pragnienie poznania opinii na temat dotychczasowej pracy zwyciężyło. Proszę wybaczyć… Również proszę czytelnika o rzeczowe uwagi dotyczące dialogów, całokształtu warsztatu, oraz odpowiedzi na pytanie:

 

Czy po przeczytaniu tego fragmentu odczuwasz ochotę na dalszą lekturę?

 

Pozdrawiam.

Koniec

Komentarze

Wow, myślałam, że to będzie krótka lektura na wieczór, ale jednak czeka mnie jutro długie śniadanie. Na początek kopniak, a potem trochę głaskania, okej? Po pierwsze tytuł. O co chodzi z tymi pustymi nawiasami i jak właściwie nazywa się bohater, bo w tytule jest "Inzaj", a w pierwszym zdaniu "Iznaj". Poza tym: "czym prędzej wyruszą, tym lepiej dla nich". IM prędzej TYM lepiej. Czwarta linijka to już jest wyższa szkoła poplątania: "Elf wyczuł grunt i zaoferował się, swoją pomoc wyceniając wyżej niż zwykle.". Jaki grunt wyczuł? Grunt w gospodzie? Twardy i nierówny? Może grząski? Bo chyba chodziło jednak o "podatny". I w tym samym fragmencie "zaoferował się", Do czego? Do złożenia się w ofierze? Potem masz południe raz z małej, raz z wielkiej. I cholernie wysoko się cenił, złoto, srebro, niezła fucha takiego ochroniarza przez bagna… "Półtoraręczny miecz" nie "półtora ręczny" jeśli już, choć osobiście nie lubię tego określenia. Każdy poważny historyk by się zabił, co to znaczy, że trzymał go "półtora ręką"? A co z połówką? Zostawił soie do podcierania? I tak, zasadniczą zaleta miecza jest to, że jest PIĘKNY. Nie OSTRY. Nie DOBRZE WYWAŻONY albo LEKKI i PORĘCZNY. I tak luźno wisiał na plecach, obijając mu się o uda…

 

O Boże i jeszcze obnażone ostrze, biedny Iznaj wykrwawi się po zrobieniu kilku kroków… I te skórzane rzemienie były przywiązane do czego, do głowni, żeby ten miecz sobie majtał na boki? Czy do ostrza, które w takim razie było diablo tępe, jeśli nie przecięło garbowanej skóry…

 

Kolejny akapit: rozsądny ten ochroniarz, nie rzuca się w oczy, trzyma się z tyłu, ale kasę zgarnął. Jakby ktoś ich napadł z przodu, czyli z kierunku, w którym zmierzają, zawsze zdąży uciec. Przez tymi obudzonymi mgłami zresztą. Pewnie były pobudzone po drzemce.

 

I ochroniarz, ktory udaje, że śpi całą drogę? Nie powierzyłabym mu ani życia, ani pieniędzy…

 

Potem obawiam się, że jest już tak mgliście i poetycko, że na dziś poddaję się bez dalszej walki. Początek niespecjalnie zachęca. A teraz głaskanie:

 

Odpowiadając po tym fragmencie na Twoje pytanie z końca tekstu: Fantasy jest na BARDZO młodzieżowym poziomie. Karczmy, elfy, łatwowierni podróżnicy, wszyscy tam byliśmy. No, niektórzy tylko zajrzeli i się wycofali.Jeśli chodzi o język, mam wrażenie, że starasz się trochę za bardzo (choć niektórym być może taka poetycka i "starodawna" pisownia się spodoba). Te korony mgieł, ozwania się, tunika w kolorze zachodzącego słońca, budzące się mgły i wstępowanie w obłoki – od nadmiaru aż boli, choc na plus trzeba Ci przyznać, że masz bardzo bogaty i rozwinięty słownik, a to się chwali i jak najbardziej godne jest zauważenia. Nie musisz jednak używać wszystkich fajnych, znanych Ci, bogatych i bujnych określeń na raz, wrzuć trochę tu, trochę tam, sypnij magią, ale zachowaj umiar, bo zabijesz czytelnika nadmiarem. Jeśli chodzi o dialogi, gdzieś tu na stronie był bardzo przydatny link dotyczący stawiania kropek… któryś z moich portalowych kolegów zaraz go pewnie wynajdzie. Jednak najprostsza zasada. W zdaniach takich jak:

 

– To Trzęsawisko Kaprysa. – Oświadczył elf ----– gdzie pojawia się slowo powiedział, oświadczył, spytał itd. nie stawiasz kropki i słowo określające mowę, myśli postaci w związku z tym będzie z malej litery. Kropka i wielka litera pojawia się w większości pozostałych przypadków, gdy pojawia się opis. O tak jak tu, gdzie jest dobrze:

 

– Jedźcie. Droga wolna. – Wzruszył ramionami, z obojętnością przyglądając się kupcom.

 

Ach i jak już piszesz w mowie, no, nazwijmy to "wysokiej", z ozwaniem itd., to uważaj na słowa ze slangu miejskiego, jak "grzdyl", które normalnie nie oznacza łyku, tylko "małe dziecko" ;)

 

Warsztat masz jak najbardziej poprawny, jakichś wyjątkowo rażących błędów ortograficznych nie widziałam (choć nie przestudiowalam dokladnie całości), interpunkcja mniej więcej trzyma się kupy, ale diament warsztatowy wymaga jeszcze podszlifowania, choć muszę przyznać, że nadzieja jest, światło w tunelu całkiem jasne i jak się przyłożysz, to z Twojego pisania może wyjść coś całkiem sensownego. W porównaniu do niektórych tekstów, które się tu pojawiają, i tak odbiera się go pozytywnie. Pracować nad pomysłami, światem przedstawionym, realizmem, głębią, tak. Ale to tak naprawdę kwestie estetyczne, nie techniczne. Czytaj. Dużo i wlaściwie wszystkiego. Skup się przy tym na kwestii, czy wierzysz w to, co przeczytałeś, czy też wszystko idzie za prosto i zbyt naiwnie. Gdzie fabuła u innych autorów kuleje (a robi to, jak się dobrze poszuka lub źle trafi ;P). To fantastyka, ale też rządzi się prawami logiki i pewnej dozy realizmu. Zanim więc napiszesz coś, co brzmi fajnie, wyobraź siebie samego w takiej sytuacji i pomyśl, czy coś tam nie zgrzyta.

 

 

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Mnie rozwalił plecak przytroczony do siodła. Ze stelażem był?

Babska logika rządzi!

A mnie oczywiście chodziło oi rękojeść, nie o głownię, jak pisałam o przywiązywaniu rzemieniami. Cóż, nocna pora i dwudniowa impreza robią swoje…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Mnie interesuje tylko, czy czytając czytacie i się wczuwacie, czerpiecie jakąś przyjemność z lektury, czy szukacie błędów, bo tego 1 robić się (niestety) nie da z takim "dziełem" :P

Ja czerpię :)

Przynoszę radość :)

Jeśli błędy nie przeszkadzają w odbiorze, to czerpię przyjemność i zapominam o reszcie świata. A jeśli muszę analizować zdanie, żeby zgadnąć, co poeta chciał przez to powiedzieć albo wyobraźnia podsuwa mi obraz konia z plecakiem, to przyjemność/ nastrój szlag trafia.

Babska logika rządzi!

Też prawda. Zwizualizowałam sobie ten plecak :D

Przynoszę radość :)

:] Nie biorę odpowiedzialności za wasze wyobrażenia rzeczy, których nazwy występują w tekście.

Albo trzeba używać słów dopasowanych do tekstu: sakwa, worek…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Najrpościej i najbezpieczniej rzecz ujmując – bagaż :P 

Przyznam, że ciężko się czyta. Na pewno bohater nie jest wciągający – elf, definiowany przez ekwipunek, który w dodatku jakoś dziwnie mówi ; ) Historia też jest umiarkowanie wciągająca – trzech smutasów w karczmie i quest z ich ochroną.  Całość może i nie jest źle napisana (choć trochę bubli się znajdzie), ale przede wszystkim brak jej powiewu świeżości. Zdaję sobie sprawę, że trudno o oryginalność w takim typowym fantasy, ale zawsze trzeba się starać rzucić na początek coś, co przykuje uwagę ; )

I po co to było?

Nowa Fantastyka