- Opowiadanie: seeker - Niewinna krew

Niewinna krew

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niewinna krew

Rafał Mierzeja, a przynajmniej takiej tożsamości obecnie używał, włóczył się wzdłuż Wisły krakowskimi bulwarami. Zapadała noc, a wokół panowała cisza i spokój. Był sam. Tylko raz na jakiś czas mijał rozkochane pary, które wybrały się na spacer późnym wieczorem, aby oglądać rozświetlające niebo gwiazdy. Spotykał też zapijaczonych bezdomnych, ale ich chyba niezbyt obchodziły uroki nocy. Rafała też to zresztą nie interesowało. Choć nie ukrywał, że lubił samotne spacery późną porą, po ulicach dużej metropolii. Pomagało to zebrać myśli i pasowało do jego mrocznej, skrytej natury. Zwykle jednak kierował się jakimś konkretnym celem, a nie tylko nudnym romantyzmem. Praca, którą wykonywał, jakkolwiek dochodowa i niebezpieczna, wymagała dyskrecji oraz anonimowości, a o to najłatwiej w ciemnościach. Jego klienci raczej nie potrzebowali rozgłosu, ani niepotrzebnych świadków. Doskonale to rozumiał, bo jako haker sam tego unikał.

 

Tym razem jednak trudno było sprecyzować, kto był klientem, a kto usługodawcą. To nie miało być zwykłe zlecenie. Rafał pewnym krokiem zmierzał na spotkanie z osobą, o której prawie nic nie wiedział. Miał jednak tyle informacji, aby stwierdzić, że to co robi, jest niebezpieczne. Dlatego też zachowawczo gładził palcem nielegalnie nabytą broń, schowaną w wewnętrznej kieszeni płaszcza.

 

Minął most kolejowy i skierował się w stronę starego cmentarza, na którym dawno nikogo nie chowano. Zatrzymując się pod uliczną latarnią, spojrzał na kartkę, na której miał wypisane szczegółowe dane, wydobyte z najgłębszych odmętów Internetu, niedostępne dla przeciętnego użytkownika. Anonimowy informator, piszący pod pseudonimem Książę, podał mu szczegółowe instrukcje, dokąd ma się udać i co zrobić. Miał pewne wątpliwości, jednak dane, które zdobył z niezależnych źródeł, upewniały go, że podąża dobrą drogą. Poza tym rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, a to był obecnie najprostszy sposób, aby się wzbogacić. Kierowały nim też wyższe pobudki, ale do tego też były potrzebne pieniądze. Do wszystkiego były potrzebne pieniądze.

 

Przeskoczył siatkę, upewniając się wcześniej, że nikt go nie obserwuje. Idąc alejkami dotarł do centrum cmentarza, stając w wyznaczonym przez instrukcję miejscu – na niewielkim, okrągłym placyku. Był on tak umiejscowiony, że widok ze wszystkich stron przysłaniały drzewa, krzaki lub nagrobki. Wykluczało to ryzyko zauważenia przez przypadkowego przechodnia bądź mieszkańców pobliskiego blokowiska.

 

Po chwili czekania dostrzegł, że zza krzaków, cicho niczym kot wyłoniła się mroczna postać w kapturze. Stanęła po drugiej stronie placu i skłoniła się nisko. Rafał nie ruszył się, zachowując spokój, patrząc na nią czujnie.

– Hasło – powiedział zakapturzony osobnik.

– Chwała Księciu Podziemi – wyszeptał Rafał, ledwo słyszalnym głosem. – Odzew?

– Braterstwu i wszystkim jego poplecznikom – usłyszał w odpowiedzi. – Znasz zasady? – zapytał, zbliżając się na odległość kilku kroków.

– Oświeć mnie, mój panie – odrzekł pewnym głosem.

– W walizce, którą trzymam w prawej dłoni, znajduje się kod dostępu do skrytki w szwajcarskim banku – powiedział bez pośpiechu. – Umożliwia on dostęp do konta, na które wpłynie umówiona kwota. Aby wyciągnąć gotówkę, niezbędny jest klucz. Zdobędziesz go, jeśli wygrasz. Wysyłając zapytanie do banku, możesz się upewnić, że istnieje tylko jeden klucz. Jeśli go zdobędziesz, będziesz właścicielem całej kasy.

– Co mam zrobić, aby go dostać?

– Stawić się w wyznaczonym miejscu i czasie. Informacje są w walizce. Wejdziesz do labiryntu i twoim zadaniem będzie odnaleźć drogę wyjścia. Nie jest to trudne, ale… tego chyba nie muszę tłumaczyć. W każdym razie, klucz znajdziesz w labiryncie, na jego końcu. Nie muszę ci chyba dowodzić, że tam jest – jeśli zdecydowałeś się tu przyjść, to sam musisz być o tym przekonany. Pamiętaj jednak, że biorąc ode mnie walizkę, nie masz już odwrotu – wchodzisz do gry. Teraz jeszcze możesz się wycofać.

– Wiem o tym. A zaliczka?

– Jest w walizce. Równe sto tysięcy dolarów. Kwota nieporównywalnie mniejsza od tego, co cię czeka na końcu labiryntu. Ale gdybyś próbował zniknąć z tymi pieniędzmi, cóż… nie polecam tego robić. Czy przyjmiesz walizkę?

– Tak – odparł bez wahania. Człowiek w kapturze zbliżył się do niego na tyle, że mógł ujrzeć jego twarz. Wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył kajdanki, którymi wcześniej przykuł walizkę do swojej ręki. Ściągnął kółko i podał ją Rafałowi. Była dość ciężka.

– Chcesz jeszcze coś wiedzieć? – zapytał.

– Tak – odparł Rafał. – Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Braterstwo przez tyle lat działa w absolutnej tajności?

– Nie – odparł. – Jestem tylko posłannikiem. Nie wiem, co się dzieje na górze. Ty też nie masz prawa wiedzieć.

– Są ku temu dwa powody – powiedział spokojnie Rafał. – Po pierwsze, nie pozwala żyć tym, którzy wiedzą za dużo.

– Nie wiem, o czym mówisz – wysyczał zmieszany.

– Po drugie – ciągnął dalej – nikt nie tropi morderców morderców. Człowiek zaginiony w tajemniczych okolicznościach, który już wcześniej był poszukiwany za zbrodnię, nie jest wielkim kłopotem dla służb. Co najwyżej, poszukują go dalej, bez skutku. Ale jego, czy raczej jego ciała, a nie oprawców. Nikt nie martwi się o ludzi bez nazwiska. Problem rozwiązuje się sam.

– Być może tak jest – rzucił zirytowany, zdecydowanie za głośno jak na kogoś, komu zależało na dyskrecji. – Ale co ci do tego? Bierz co swoje i odejdź, jeśli życie ci miłe. Nie zobaczymy się już więcej.

– Z pewnością – potwierdził chłodno. – Przykro mi przyjacielu, kimkolwiek jesteś – dodał, po czym szybkim ruchem ręki wyciągnął pistolet z tłumikiem i strzelił swojemu rozmówcy prosto w pierś. Ten upadł na ziemię, dławiąc się krwią. – Gra rozpoczęta – powiedział Rafał, patrząc mu prosto w oczy, w których malowało się niedowierzanie i przerażenie. – Pierwsze zadanie wykonane.

 

Wrócił do swojego mieszkania, które wynajmował na fałszywe nazwisko. Nie zapalił światła. W ciemności napił się whisky i włączył leżącego na biurku laptopa, który był w zasadzie jedynym sprzętem w całym domu. Nie lubił przywiązywać się do miejsc, gdyż często musiał je zmieniać. Cały swój dobytek mógł zapakować do jednego plecaka.

Uzyskał połączenie z anonimową siecią Darknet i napisał maila do osoby o nicku Książę. „Misja wykonana. Ciało odnajdziesz w umówionym miejscu. Dziękuję za wskazówki. Proszę o klucz do labiryntu”. Wysłał wiadomość natychmiast, szyfrując ją wcześniej. Już po chwili otrzymał odpowiedź: „Dziękuję Ci. Klucz znajdziesz jutro w paczkomacie na ulicy J************. Kod dostępu dołączony w załączniku. Nie muszę nic więcej tłumaczyć. Nie pisz już na tę pocztę, ponieważ nie odpowiem. Pozdrawiam, Książę”.

 

Dzięki ci krwawy sukinsynu, jeszcze cię dopadnę, mruknął pod nosem. Oczywiście wiedział, że nigdy nie pozna prawdziwej tożsamości swojego rozmówcy. Znał jednak ludzi, którzy za nim stali i wiedział, czego od niego oczekują. Cóż, nie miał już żadnego wyboru. Wychylił do dna kolejną literatkę whisky. W ubraniu legł na kanapę, kładąc załadowaną broń pod poduszkę. Zasnął niemal natychmiast.

 

Obudził się późnym popołudniem. Głowa bolała go na myśl o tym, co musi zrobić. Było mu przykro. Wiedział jednak, że na tym świecie przetrwać może tylko człowiek, który pozbył się wyrzutów sumienia. Przynajmniej, jeśli chce się utrzymać na powierzchni. Tak wyglądało jego życie przez ostatnich kilkanaście lat, kiedy to wędrował po całym globie, zmieniając dane osobowe i oszukując ludzi, aby zarobić na chleb. Tym razem jednak nie działał dla swojego dobra, lecz dla dobra ogółu. Tak przynajmniej mu się wydawało. Choć nie był pewien, czy miało to w ogóle jakieś znaczenie.

Zjadł szybko gotowe danie z puszki, ubrał się w elegancki płaszcz, włożył kapelusz i wyszedł z domu. Udał się do pobliskiego kościoła. Tak jak przewidywał, ona tam była. Zawsze ją spotykał w tym miejscu o tej porze. Młoda, rozmodlona dziewczyna, klęcząca w pierwszej ławce, samotna w wielkim budynku. Jej jasne włosy promieniały w blasku słońca, które wpadało przez kolorowe witraże, a skromna sukienka sprawiała urocze wrażenie. Była piękna, choć miała może piętnaście lat, nie więcej. Zbliżył się, starając się zachować ciszę.

– Dzień dobry Wirginio – powiedział wyraźnym głosem.

Dziewczyna zaskoczona odwróciła głowę. Spojrzała na niego nieco przestraszonymi, niebieskimi oczkami. Uśmiechnęła się po chwili.

– Ach, to ty – odpowiedziała z ulgą. – Witaj Rafale, co cię tu sprowadza? – roześmiała się.

– Ty, oczywiście. Przejdziesz się mną?

– A dokąd to? – spytała, mrugając szybko.

– Dokąd tylko zechcesz… Porozmawiać.

– No to może ty zostań tutaj i pomódl się ze mną – zaproponowała. – A potem porozmawiamy.

– Nie mam ochoty się teraz modlić. – Przysiadł się do niej. – Ale mogę cię zabrać w inne święte miejsce. Takie, którego nigdy w życiu nie widziałaś. Pokażę ci coś ciekawego.

– Mówisz poważnie? – spytała z uśmiechem, patrząc mu w oczy. – Rafale, czego ty ode mnie chcesz? Czy ty wierzysz w ogóle w Boga? Czy chcesz w niego wierzyć?

– Nie wiem.

– Jak nie wiesz, to nie wierzysz – posmutniała. – Nieważne, i tak cię lubię, wiesz o tym? – zapytała, zakładając nogę na nogę, sprawiając słodkie wrażenie.

– Wiem. Ja ciebie również – uśmiechnął się.

– To gdzie chcesz mnie zabrać?

– To będzie niespodzianka. Bądź o ósmej wieczór na rynku. Znajdę cię.

– Niespodzianka… Dlaczego z tobą nigdy niczego nie można załatwić otwarcie? Znam cię już kilka miesięcy, a prawie nic o tobie nie wiem. Pojawiłeś się w moim życiu niespodziewanie, jesteś ode mnie pewnie dwa razy starszy, chodzisz za mną, rozmawiasz… nie zrozum mnie źle, nie przeszkadza mi to. Lubię twoje towarzystwo. Zresztą, staram się kochać każdego człowieka, tak nakazał nam Jezus. Ale chciałabym, no cóż, lepiej cię poznać. Dowiedzieć się, gdzie mieszkasz, czy masz rodzinę, gdzie pracujesz, czym się interesujesz. Ech – westchnęła – I tak mi nie powiesz, za każdym spotkaniem mówię ci przecież to samo. Wiesz, oczywiście rozmowy o Bogu i wierze są najważniejsze. Cieszę się, że mogę być twoim przewodnikiem duchowym, że mogę ci pomóc, choćby na swój prosty sposób. Ale chciałabym też widzieć w tobie przyjaciela. A tak, ja ciągle do ciebie gadam, a ty milczysz. Smuci mnie to. Choć pewnie Bóg ma w tym jakiś cel.

– Nie chcę sprawiać ci przykrości – przytulił ją czule. – Obiecuję, że jeśli dziś się ze mną spotkasz, to powiem coś o sobie.

– Poważnie? Kłamiesz! – roześmiała się.

– Może tak, a może nie… – odparł z uśmiechem. – Ufasz mi?

– Ufam każdemu człowiekowi, który chce szukać Boga – powiedziała poważnie. – Jeśli mam okazję zrobić jakieś dobro, to grzechem by było, gdybym tego nie uczyniła. A wierzę, że nasze wzajemne relacje są dobre. Mogę cię wiele nauczyć, choć ty mnie z pewnością też.

– To przyjdziesz?

– Przyjdę – prawie krzyknęła. – Na pewno nie chcesz jeszcze przy mnie pobyć? – zapytała, widząc, że zbiera się do wyjścia.

– Wybacz mi moja droga, ale muszę iść – odparł, gładząc ją po włosach. – Mam swoje sprawy. Zobaczymy się niedługo.

Szybkim krokiem ruszył w stronę kościelnej bramy. Wirginia odprowadziła go wzrokiem, machając ręką na pożegnanie. Potem schowała głowę w dłoniach i zatopiła się w rozmyślaniach.

 

Rafał nacisnąć mosiężną klamkę, patrząc w błękitne niebo. Niech to szlag, zabiję sukinsyna, mruknął do siebie, kiedy już znalazł się na zewnątrz. Myślał o Księciu. Kiedy nawiązał z nim kontakt kilka miesięcy temu, dość przypadkowo zresztą, nie sądził, że skończy w taki sposób. Nie sądził też, że zdobędzie tak niesamowitą wiedzę, która odmieniła jego życie. Teraz nie miało to jednak znaczenia. Przeszłość dla niego nie istniała.

 

Skierował się do wyznaczonego paczkomatu, przemierzając ulicę za ulicą. W zamyśleniu spoglądał na przechodniów. Uznał, że są oni wszyscy strasznie nieświadomi tego, co się dzieje na świecie. Rodzą się, żyją, pracują, rozmnażają, umierają. Żadnej głębszej refleksji i brak zrozumienia dla otaczającej rzeczywistości. A może raczej brak chęci zrozumienia. Tak przynajmniej odbierał to z perspektywy hakera, który wiedział o pewnych sprawach o wiele więcej, niż mógł sobie wyobrazić przeciętny śmiertelnik. Tylko raz na jakiś czas w tym bałaganie trafiał się ponadprzeciętny klejnot, jakim bez wątpienia była Wirginia. I tacy ludzie nadawali życiu sens. W gruncie rzeczy, nigdy nie przydarzyło mu się nic lepszego, niż jej towarzystwo. Kochał ją, jednak musiał wreszcie zakończyć tę znajomość. Nie lubił zresztą przywiązywać się do ludzi i z nikim nie utrzymywał zbyt długiego kontaktu.

W końcu doszedł do wyznaczonego miejsca. Rozglądnął się i poczekał, aż w pobliżu nie będzie żadnego przechodnia. Wklepał na klawiaturze podany kod. Otworzyła się niewielka, niepozorna skrzyneczka pocztowa. Leżał w niej ledwie widoczny pakunek. Szybkim ruchem ręki wyciągnął go, schował do kieszeni i zamknął drzwiczki, po czym oddalił się pewnym krokiem, drąc na drobne kawałeczki potwierdzenie odbioru.

 

Otworzył paczkę w ciemnej uliczce, ukrywając się za krzakami. Był w niej dosyć prosty, solidny, żelazny klucz. Wiedział już, co nim otworzy. Mapę otrzymał wcześniej. Nauczył się jej zresztą na pamięć. Schował klucz do kieszeni. Teraz pozostawało tylko spotkać się z Wirginią. Jeszcze dziś będzie bogaty.

 

Kilkanaście minut po ósmej pojawił się na krakowskim rynku. Wirginia spacerowała wzdłuż Sukiennic. Miała czarny, elegancki kapelusz, ciemną chustkę na szyi, a jej jasne włosy delikatnie rozwiewał wiatr. Opatulała się miękkim płaszczem. Rozmyślała, chodzą w te i wewte, patrząc w ziemię, podnosząc tylko czasem głowę. Była jeszcze dzieckiem, ale Rafałowi mocniej zabiło serce na jej widok. Pomachał do niej. Po chwili go ujrzała. Rozpromieniła się i podbiegła, rzucając mu się na szyję. Czule ją objął.

– Spóźniłeś się. Już się bałam, że nie przyjdziesz – roześmiała się.

– Czy myślisz, że mógłbym nie dotrzymać danego ci słowa? – zapytał, z udawanym oburzeniem.

– Nie wiem – dalej się śmiała. – Z tego co słyszałam od starszych koleżanek, mężczyźni często łamią dane słowo. A mi byłoby bardzo przykro, gdybyś nie przyszedł. Nie gniewałabym się. Ale byłoby mi przykro.

– Nigdy bym cię nie skrzywdził, ani nie pozwolił, abyś była smutna z mojego powodu – powiedział, patrząc jej w oczy. – Czy pójdziesz teraz ze mną.

– Dokąd tylko zapragniesz – odpowiedziała, łapiąc go za rękę. – Co takiego chcesz mi pokazać?

– Kościół Mariacki – odparł spokojnie.

– Mówisz poważnie? Pójdziemy na mszę?

– Nie. O tej porze już ich nie ma. Ale pokażę ci pewne piękne i tajemnicze miejsce, które skrywa ten wspaniały budynek. Powiedziałem ci, że mam swoje sekrety i dzisiaj odkryję przed tobą jeden z nich.

– Mam nadzieję, że nie zajmie nam to zbyt wiele czasu. Moja matka będzie się martwić, że nie wracam tak późną porą. Wiesz, nie ma nikogo oprócz mnie.

– Powiedziałaś jej, z kim idziesz? – spytał z niepokojem.

– Nie. Powiedziałam tylko, że idę spotkać się z przyjacielem, aby porozmawiać o Bogu. Ufa mi, choć strasznie się martwi.

– Rozumiem to. A ty mi ufasz?

– Ufam ci Rafale, ufam – powiedziała rezolutnie. – Nie obrażaj mnie takimi pytaniami. Uważam cię za swojego przyjaciela.

– No to chodźmy – uśmiechnął się.

 

Weszli do kościoła. Wirginia przyklęknęła na dwa kolana i przeżegnała się wodą święconą. Rafał tylko stał, wpatrując się w ołtarz i w Jezusa ukrzyżowanego. Przypomniało mu się chrześcijańskie kredo, podstawa tej wiary. Oddał on życie za innych, choć sam był niewinny. Uratował grzeszników i zbrodniarzy. Po co to robił? Czy miało to sens? Pewnie tak. Ale dla Rafała nie miało to wielkiego znaczenia. Nie lubił przywiązywać się do religii ani ideologii. Pływał w nich swobodnie, w zależności od potrzeb i spotykanych ludzi. Nie interesowały go podziały na prawicę i lewicę, wierzących i niewierzących, konserwatystów i postępowców, socjalistów i kapitalistów. Wiedział tylko, że wszystkich ich można wykorzystać dla swoich korzyści, manipulując w odpowiedni sposób.

 

Wirginia pociągnęła go za rękaw, wyrywając z rozmyślań.

– Gdzie teraz idziemy? – wyszeptała.

– Choć ze mną, moja droga. Pokażę ci.

Ruszyli, mijając rzędy ławek. W świątyni panowała świętobliwa cisza. Kilku rozmodlonych ludzi, powoli opuszczało swoje miejsca w ławkach. Rafał pociągnął Wirginię za rękę, wchodząc do opuszczonej nawy. Rozejrzał się wokoło. Nikt ich nie widział. Znalazł witraż, który miał wyrysowany na planach, otrzymanych od zamordowanego przez siebie posłańca. Przykucnął, pociągnął do góry czerwony dywan i odrzucił go na bok. Wirginia patrzyła się na niego ze strachem w oczach. Dotknął ręką posadzki. Palcami wyczuł obluzowaną płytę podłogową. Pociągnął ją z całej siły. Jego oczom ukazał się drewniany właz. Starając się zachować ciszę, położył płytkę z boku. Jego towarzyszka stała cały czas obok, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Wyciągnął klucz i włożył go w jedyną szczelinę. Przekręcił. Zamek przeskoczył. Podniósł drewniane wejście. Zobaczył schody prowadzące w dół.

– Rafale… – wyszeptała dziewczyna. – Co to jest?

– Tajne przejście. Widzisz, ta świątynia skrywa wiele tajemnic. Mam dostęp do niektórych z nich. Spójrz, to jest mój klucz – pokazał jej go, wyciągając rękę przed siebie. – Mam do tego prawo. To co robimy, jest całkowicie legalne. Czy pójdzie tam ze mną?

– No nie wiem… – zawahała się.

– Jesteśmy w kościele. U twojego Pana. Cóż może się tu stać złego? Chcę ci pokazać coś pięknego. Coś ciekawego, dla twojej wiary. Jeśli chcesz mnie nawrócić, to teraz daję ci okazję. Ufasz mi?

– Ufam, mówiłam już – wyszeptała ledwie słyszalnym głosem.

– Więc choć ze mną – powiedział i wyciągnął latarkę z kieszeni. Świecąc przed sobą, wszedł do ciemnego korytarza. Wirginia ruszyła za nim. Zamknęli za sobą właz i wkroczyli w ciemne katakumby.

– Kiedyś tutaj chowano świętych i ważnych ludzi – wytłumaczył. – To miejsce to krypta. Wzdłuż ścian możesz podziwiać najstarsze grobowce.

– To piękne… – skomentowała. – I straszne.

– Owszem. Ale bardziej piękne. Choć ze mną, a zobaczysz coś jeszcze bardziej niesamowitego. Uwierz mi, że mało kto ma okazję oglądać to miejsce. Większość wiernych nie ma o nim bladego pojęcia.

– A skąd w takim razie ty, agnostyk, wiesz o tym? – zapytała podejrzliwie. – Pracujesz tu?

– Cicho – uspokoił ją. – Nie psuj mi niespodzianki swoimi rozważaniami. Naprawdę chcę dobrze.

– Wierzę ci – uśmiechnęła się nieśmiało. Poszła za nim, mrocznym korytarzem. Szli w milczeniu przez kilka minut. Już dawno opuścili teren katedry i pewnie byli gdzieś w drodze na Wawel, idąc pod ulicami miasta. Co jakiś czas słyszeli delikatny wstrząs od przejeżdżającego nad głowami tramwaju. Dla Rafała ten czas dłużył się w nieskończoność. Ciekawiło go, w jaki sposób Braterstwo utrzymywało to miejsce w tajemnicy. Przerażało go to. Wirginia jednak wykazywała coraz większe zainteresowanie. I nabierała pewności siebie. Podziemny korytarz zdawał się ją fascynować. Jakby przestała myśleć o dziwności sytuacji w której się znalazła. Szła do przodu z prostą, dziecinną wiarą. Rafał patrzył na nią z mieszanymi uczuciami. Była taka piękna. I niewinna.

 

Wreszcie dotarli do niewielkich drzwi wieńczących tunel. Były zamknięte.

– Co jest za nimi? – zapytała.

– Zobacz – odparł, zachęcając ją gestem ręki.

– Mam tam wejść?

– Tak, śmiało – uśmiechnął się.

– Ale jak? Są zamknięte.

– Mam klucz, zapomniałaś? – powiedział, podając jej ten sam klucz, którym otworzył właz w podłodze kościoła. Dziewczyna chwyciła go pewnie w swą drobną dłoń i obejrzała.

– Jest piękny – wyszeptała.

– Tak. Czy chcesz zobaczysz, do czego prowadzi?

– Chcę – powiedziała zdecydowanie. – A ty?

– Ja pójdę za tobą. Ufasz mi?

– Ufam ci, mój drogi – roześmiała się. – Zrobię, co tylko zechcesz. Pomodlisz się potem ze mną?

– Zrobię, co tylko zechcesz – powtórzył jej słowa.

– Dobrze – stwierdziła. Szybkim krokiem podeszła do drzwi i włożyła klucz do dziurki zamka. Przekręciła go bez żadnego problemu. Popchnęła wejście ręką. Jej oczom ukazała się ciemna komnata.

– Tu nic nie ma.

– Idź dalej – rozkazał Rafał. – Jestem za tobą.

– Jak chcesz – powiedziała niepewnie i zrobiła kilka kroków do przodu. Znajdowała się na środku komnaty. Rafał tylko na to czekał. Zbliżył się do drzwi i trzęsącymi się z nerwów rękami zamknął je z powrotem. Wirginia usłyszała ich trzask.

– Rafał? – krzyknęła. – Rafał, co się stało? Gdzie jesteś?

Nic nie odpowiedział. Dziewczyna podbiegła do drzwi i próbowała je otworzyć. Trzymał je jednak mocno.

– Rafał, co się stało? – spytała rozpaczliwie. – Tu jest tak ciemno. Co się stało? Wypuść mnie, proszę!

 

Słuchaj jej słów, próbując zachować spokój. Wiedział, że to nie potrwa długo. Mimo obojętności, którą starał się za wszelką cenę zachować, łzy napłynęły mu do oczu. Miał ochotę ją wypuścić, wiedział jednak, że nie może już tego zrobić. Klamka zapadła. Pozostało mu tylko trzymać drzwi i czekać.

 

W tym momencie usłyszał przerażający krzyk dziewczyny. Krzyk, który był wyrazem niesamowitego, wręcz nieludzkiego bólu i przerażenia, wymieszanych ze sobą. Stał z zamkniętymi oczami i wsłuchiwał się w jej wołanie o pomoc. Po chwili puścił klamkę. Nic się nie stało. Wirginia dalej krzyczała, choć coraz ciszej. Zachowawczo zrobił kilka kroków w tył. Odruchowo złapał broń, choć wiedział, że w niczym mu teraz nie pomoże. Pot spływał mu strumieniami po twarzy. Miał świadomość, że jeśli się pomylił, to za chwilę będzie martwy. Pozostało mu tylko nerwowo wpatrywać się w drzwi. Drzwi, za którymi rozgrywał się dramat młodej, niewinnej dziewczyny. Stał i czekał.

Po chwili Wirginia zamilkła. Usłyszał inny głos. Tym razem nie należał on do człowieka. Nie należał do niczego, co było mu kiedykolwiek znane. Nie pochodził z jego świata. Głos pełen bólu i zaskoczenia. Głos, którego nawet nie potrafił opisać. Wszystko to działo się szybko, ale Rafał czuł się, jakby minęły całe godziny. Modlił się, choć nie wiedział do kogo. Pragnął, aby to się już skończyło. Cały czas miał wrażenie, że za chwilę drzwi się otworzą i coś na niego wyskoczy. Musiał jednak cierpliwie czekać. Walczył sam ze sobą, aby nie stracić przytomności.

 

Wreszcie wszelkie głosy umilkły. Zapadła błoga, uspokajająca cisza. Rafał przez chwilę tępo gapił się przed siebie. Wreszcie odważył się wejść do środka. Powoli otworzył drzwi. Skierował latarkę na podłogę. U swych stóp zobaczył martwe ciało Wirginii. Przyklęknął przy niej i złapał za rękę. Poświecił na jej twarz. Była trupioblada. Wyglądała tak, jakby nie miała w sobie ani grama krwi. Taka zresztą była prawda, Rafał wiedział o tym. Patrzył na nią przez chwilę. Wyglądała, jakby miała o kilkadziesiąt lat więcej.

– To nie ja cię zabiłem – powiedział głośno. – Nie ja. Nie patrz tak na mnie. Nie moja wina, że świat jest, jaki jest.

 

Podniósł się z ziemi i rzucił światło latarki na drugą stronę pokoju. Próbował sobie wyobrazić, co tam zobaczy. Jego oczom ukazało się obrzydliwe, karykaturalne i przerażające stworzenie. Leżało na ziemi i wiło się w przedśmiertnych konwulsjach. Posiadało posturę człowieka, ale miało też niewielkie skrzydła, niczym nietoperz i ogon, jak u jaszczurki. Ciało pokrywały ciemnozielone łuski. Rafał poczuł się, jakby został przeniesiony do innego świata. Podszedł do istoty, kierując na nią strumień światła niczym na przesłuchaniu.

– Czym ty do diabła jesteś? – zapytał, obserwując z rozkoszą, jak umiera.

– A kim ty jesteś!? – wysyczała istota z porażającą nienawiścią w głosie. – Skąd się tu wziąłeś? Co ona mi zrobiła? – powiedziało, opluwając podłogę ciemną flegmą

– Jestem twoją ofiarą – odparł ze spokojem. – Ja jestem zbrodniarzem, którym miałeś się pożywić tej nocy. Zabiłem człowieka. Oszukiwałem ludzi. Kradłem. Zdradziłem… – głos mu się na chwilę załamał – zdradziłem osobę, która mi zaufała. Czy to wystarczy? Myślę, że tak. Jestem wystarczająco zły, prawda?

– Taaaak – odpowiedziało ze smutkiem. – Ale… ale ona…

– Ona – westchnął Rafał. – Tak, ona. Przyprowadziłem ją tu. Dla ciebie.

– Kim… ona… kurwa… była?! – Nienawiść i ból w głosie tej istoty przeszył Rafała do szpiku kości. Zachował jednak zimną krew.

– Była świętą – odparł pewnym głosem. – Była niewinna. Nieskalana. Czysta. Oddana Bogu. Inna niż wszyscy, którymi tu wcześniej miałeś, prawda? Żywiłeś się złoczyńcami, takimi jak ja. Czerpałeś siłę z ich niegodziwości. Zgubiła cię pycha. Jej dobro cię zabiło. Zniszczyłeś najpiękniejsze dzieło Boże. I teraz musisz zostać za to ukarany. Umierasz.

– Wiem idioto! – wykrzyknęło ostatkiem sił.

– Nie jest mi przykro. Ona oddała życie. Za ciebie, aby twój plugawy byt zniknął z tego świata. Aby tacy niegodziwcy jak ja mogli chodzić dalej po ziemi. Zasady były proste. Złamałeś je. Wypiłeś niewinną krew. Miałeś całą rzeszę grzeszników do wyboru. Wybrałeś ją. Najpiękniejszą. Najdoskonalszą. Najmądrzejszą. Zniszczyłem cię. Ona cię zniszczyła – powiedział to wszystko jednym tchem, z pewną satysfakcją w głosie.

– Pierdol się z tym kazaniem! – krzyknęło z rozpaczą. – Spotkamy się w piekle, skurwielu!

– Wiem o tym. Ale ty, czymkolwiek jesteś, trafisz tam pierwszy. Wygrałem. Koniec gry.

 

Stworzenie zamilkło. Tym razem na zawsze. Leżało martwe na zimnej posadzce. Rafał splunął na nie z pogardą.

Rozejrzał się po ścianach. Na jednej z nich wisiał złoty klucz. Klucz do jego majątku. Zerwał go i schował do kieszeni. Wyszedł z podziemnej komnaty, nie spoglądając za siebie.

 

Bez problemu znalazł drogę do wyjścia. Szedł po prostu przed siebie. Nie myślał o niczym. Nie myślał o Wirginii. To już była przeszłość. Nie przywiązywał się do ludzi. Wydostał się na powierzchnię przez jakąś studzienkę kanalizacyjną. Znalazł się po drugiej stronie Wisły. Rozglądnął się dookoła. Gwiazdy oświetliły mu twarz. Był gdzieś na zarośniętej polanie, jakich wiele pomiędzy miejskimi osiedlami. Podciągnął się rękami, wydostając z kanału. Przed sobą ujrzał młodego mnicha. Nie był to jednak zakonnik katolicki. Nie miał krzyża, ani różańca, ani żadnych innych symboli religijnych. Wyróżniał go tylko habit i kaptur na głowie. Rafał stanął wyprostowany, spoglądając mu prosto w oczy. Mnich się nie poruszył.

– To ty jesteś Księciem? – zapytał.

– Być może – wzruszył ramionami. – Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenia?

– Chyba nie – odpowiedział.

– A jednak – zamruczał, gładząc się po brodzie. – Udało ci się. Fascynujące. Zabiłeś wampira.

– To był wampir? – Rafał spytał ze zdziwieniem.

– Nie wiem – znów wzruszył ramionami. – Pił ludzką krew. Żywił się nią. Choć rzeczywiście, wampira z legend nie przypominał. Może chupacabra, czy coś takiego? Z wyglądu bardziej pasuje.

– Może bazyliszek, to by było najbardziej swojskie, nieprawdaż? Chociaż jesteśmy w Krakowie, a nie w Warszawie.

– A może. A bazyliszki piły krew?

– Skąd mam kurwa wiedzieć? Zabiłem kreaturę i tyle.

– Słusznie. Może po prostu demon?

– Niech będzie demon.

 

Przez chwilę milczeli, mierząc się wzrokiem. Nie było zaufania w tych spojrzeniach. Najchętniej rozeszliby się, każdy w swoją stronę, ale coś ich trzymało w tym miejscu.

– Przyszedłeś tu, aby mnie zabić? – spytał w końcu Rafał.

– Nie – odparł mnich. – Choć chętnie bym to zrobił. Ale nie. Braterstwo dotrzymuje swoich obietnic. Wygrałeś grę. Klucz jest twój. Czeka cię nagroda. Możesz odejść, jeśli chcesz.

– Po co więc tu jesteś? – zapytał z powątpiewaniem.

Mnich milczał przez chwilę, patrząc przed siebie. Po chwili odezwał się ze strachem w głosie:

– Gdybyś się nie zjawił, sam musiałbym zejść do tego tunelu i dać się zabić.

– Dlaczego? – Rafał zapytał zdziwiony.

– Korzyści są obopólne – wytłumaczył. – Ta bestia uczyniła Braterstwo bogatym. Obdarzyła nas władzą i pieniędzmi. Ale w zamian musieliśmy ją karmić. Domagała się złoczyńców, najlepiej morderców. Jeśli nie znaleźliśmy żadnej ofiary, wybierała kogoś z nas, aby się posilić. To był wyniszczający związek.

Rafał uśmiechnął się złośliwie. Poraziła go szczerość tego człowieka i jego oddanie.

– Dlatego wymyśliliście tę grę. Mamiliście ludzi wielkimi pieniędzmi, choć wiedzieliście, że nie mają szans na jej pokonanie. Wybieraliście zdesperowanych samotników, niedoszłych samobójców, ludzi rozpaczliwie potrzebujących pieniędzy. Często nie mających rodzin i z nikim nie związanych. Selekcjonowaliście ich, aby sekret się nie wydał. Wielu w ten sposób zginęło?

– Tak było – odpowiedział tylko, nie mówiąc nic więcej.

– Ale mnie się udało…

– Tak – odpowiedział krótko mnich, patrząc mu w oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

– Nie cieszy cię to? Nie dziwi? – zapytał.

– Nic mi do tego. W Braterstwie jestem tylko pionkiem, na najniższych szczeblach. Nie wiem, jak to wszystko działało. Obdarzyli mnie majątkiem w zamian za swoje usługi. Teraz pewnie będę musiał odejść. A może mnie zabiją, nie wiem. Nie twój interes. Możesz odejść.

 

Rafał nie ruszył się. Spoglądał tylko na niego z ciekawością. Mnich również nie został na swoim miejscu. Widocznie miał tu jeszcze coś do zrobienia. Nie wykazywał jednak agresji, ani nie ponaglał go. Po prostu stał.

– Mam jeszcze jedno pytanie – powiedział w końcu Rafał.

Mnich spojrzał na niego w skupieniu.

– Skoro zabicie demona było tak… – zawahał się chwilę, myśląc o Wirginii – względne proste, dlaczego wcześniej tego nie zrobiliście? Chcieliście go zabić, czy nie?

– Proste? – spytał mnich ze zdziwieniem. – Nie wiem, czy proste. Nie mam pojęcia, jak tego dokonałeś. Byłem przekonany, że bestii nie da się zabić.

– Nie wiedziałeś… – Rafał pogładził się po brodzie. – A ja tak. Wiedziałem, że Bratestwo, a raczej jego przywódcy, zdają sobie sprawę, z czym mają do czynienia. Wiedziałem też, że nie chcieli zabijać bestii. Kontrolowali ją. Była głupia, ale potężna. Chcieli ją utrzymywać przy życiu, dla własnej korzyści, dla władzy i pieniędzy, karmiąc takimi frajerami jak ja, czy ty. Wiem również – ciągnął – że to nie jest jedyny taki demon na świecie. Na całej planecie jest ich mnóstwo, poukrywanych w różnych tajemniczych miejscach. I wszędzie rozgrywa się ten sam scenariusz. Ale ja go zakończę.

Mnich otworzył oczy szeroko ze zdumienia.

– Skąd możesz wiedzieć takie rzeczy? Kłamiesz! Nikt nie wie nic o Braterstwie. Nikt nie wie, kim są ludzie na najwyższych szczeblach hierarchii. Nawet ja. Nie masz takiego prawa.

– Ja wiem – odparł, śmiejąc się, choć był to obłędny śmiech. – Wiem wszystko. W swych podróżach po najgłębszych zakamarkach sieci dotarłem do najtajniejszych, najbardziej strzeżonych danych. Wykradłem i rozszyfrowałem poufną korespondencję możnych tego świata. Wiem, kto jest w to wplątany. Znam nazwiska. Polityków, miliarderów, naukowców. Ludzi, którzy rządzą tym światem. Wiem, gdzie ich szukać. Wiem, jak z nimi walczyć. Odnajdę i zabiję.

W tym momencie, w dłoni mnicha zabłyszczał rewolwer. Wycelował go z precyzją godną zawodowca. Rafał był jednak szybszy. Wystrzelił pewnie, mrużąc tylko oczy. Kilka kruków zerwało się z gałęzi, przerażonych wywołanym hukiem. Po chwili zakonnik leżał martwy na ziemi, w kałuży własnej krwi. Rafał spojrzał na niego z politowaniem.

– Przykro mi przyjacielu, kimkolwiek jesteś – powiedział. – Niestety, muszę cię tu zostawić. Mam misję do wykonanie. Cóż poradzić, jeśli zło można pokonać tylko złem?

 

Odszedł w sobie znanym kierunku, ukrywając się w ciemności, starając zapomnieć o wszystkim. Nie lubił przywiązywać się do minionych zdarzeń. Przeszłość nie miała dla niego znaczenia.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie raczej takie sobie. Nie zapamiętam go. Ciągle czekam na tekst, choć trochę zbliżony do „Kamieni”.

Nie uwierzyłam w postać Rafała –– faceta, który do niczego się nie przywiązuje, dla którego nic nie ma znaczenia, któremu na niczym nie zależy, a który nagle postanawia zbawić ludzkość i kolejno zabijać możnych tego świata. Nie kupuję tej historii.

 

„Zapadała ciemna noc, a wokół panowała cisza i spokój”. –– Skoro zapada noc, to ciemna. W Krakowie chyba nie ma białych nocy. ;-)

 

„Spotykał też zapijaczonych bezdomnych, ale ich chyba niezbyt obchodziły miejsce uroki nocy”. –– Mam wrażenie, że Autor napisał nie to co chciał. ;-)

Może miało być: Spotykał też zapijaczonych bezdomnych, ale ich chyba niezbyt obchodziły uroki nocy.

 

„Pomagało mu to zebrać myśli i pasowało do jego mrocznej, skrytej natury”. –– Jeden z zaimków jest zbędny.

 

„Tym razem jednak ciężko było sprecyzować…” –– Tym razem jednak trudno było sprecyzować

Ciężkie jest coś, co dużo waży!

 

„Miał jednak na tyle informacji, aby stwierdzić, że to co robi, jest niebezpieczne”. –– Miał jednak tyle informacji, aby stwierdzić, że to co robi, jest niebezpieczne. Lub: Był jednak na tyle poinformowany, aby stwierdzić, że to co robi, jest niebezpieczne.

 

„…spojrzał na kartkę, gdzie miał wypisane szczegółowe dane, które wydobył z najgłębszych odmętów Internetu, niedostępnych dla przeciętnego użytkownika”. –– …spojrzał na kartkę, na której miał wypisane szczegółowe dane, wydobyte z najgłębszych odmętów Internetu, niedostępne dla przeciętnego użytkownika. Lub: …spojrzał na kartkę z wypisanymi szczegółowymi danymi, które wydobył z najgłębszych odmętów Internetu, niedostępnymi dla przeciętnego użytkownika.…

Rozumiem, że niedostępne dla zwykłego użytkownika były dane, które uzyskał haker, grzebiąc w odmętach Internetu.

 

„…podał mu szczegółowe instrukcje, gdzie ma się udać i co zrobić”. –– …podał mu szczegółowe instrukcje, dokąd ma się udać i co zrobić.

 

„Po chwili czekania, cicho niczym kot, zza krzaków wyłoniła się mroczna postać w kapturze”. –– Dlaczego postać w kapturze, nim się wyłoniła zza krzaków, chwilę czekała? ;-)

Pewnie miało być: Po chwili czekania dostrzegł, że zza krzaków, cicho niczym kot, wyłoniła się mroczna postać w kapturze.

 

„Rafał nie ruszył się, zachowując spokój, patrząc się na nią czujnie”. –– Wolałabym: Rafał nie ruszył się, zachowując spokój, patrzył na nią czujnie.

 

„W walizce, którą trzymam w prawej dłoni, znajduje się kod dostępu do skrytki w szwajcarskim banku – wytłumaczył bez pośpiechu”. –– Moim zdaniem niczego nie wytłumaczył, tylko zwyczajnie powiedział.

Czy w lewej dłoni też trzymał walizkę i dlatego podkreślił, że w kod jest w tej, która trzyma  prawą dłonią? ;-)

 

„Aby wyciągnąć gotówkę, niezbędny jest klucz”. –– Wolałabym: Aby podjąć/ wypłacić gotówkę, niezbędny jest klucz.

 

„- Co mam zrobić, aby go dostać? - Wstawić się w wyznaczonym miejscu i czasie”. –­– Przecież to najłatwiejsze co można zrobić, by zdobyć klucz! Upić się w wyznaczonym miejscu i czasie –– nic prostszego! ;-)

Zdanie winno brzmieć: Stawić się w wyznaczonym miejscu i czasie.

 

„Pamiętaj jednak, że biorąc ode mnie walizkę, nie ma już odwrotu…” –– Pamiętaj jednak, że biorąc ode mnie walizkę, nie masz już odwrotu

 

„Ale gdybyś próbował zniknąć z tymi pieniędzmi, cóż... nie polecam tego robić”. –– Wolałabym: Ale gdybyś próbował zniknąć z tymi pieniędzmi, cóż... nie radzę tego robić.

 

„Wyciągnął z kieszeni klucz i rozkuł kajdanki, którymi przykuł walizkę do swojej ręki”. –– Zrozumiałam, że otworzył kajdanki i przykuł walizkę do ręki. ;-)

Wolałabym: Wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył kajdanki, którymi walizka była przykuta do ręki. Lub: Wyciągnął z kieszeni klucz i rozkuł kajdanki, łączące rękę z walizką.

 

Nic wiem, o czym mówisz…” –– Literówka.

 

„Po drugie - ciągnął dalej - nikt nie tropi morderców morderców”. –– Może, dla większej jasności: Po drugie - ciągnął dalej - nikt nie tropi zabójców morderców.

 

„Ten upadł na ziemię, dławiąc się krwią. - Gra rozpoczęta - rzucił, patrząc mu prosto w oczy, w których malowało się niedowierzanie i przerażenie. - Pierwsze zadanie wykonane”. –– Czy mówi to, dławiąc się krwią, postrzelony, a przy okazji obwieszcza, że wykonał pierwsze zadanie? ;-)

 

„Był w zasadzie jedynym sprzętem w całym domu”. –– Czy rzeczywiście Rafał był w zasadzie jedynym sprzętem w domu? ;-)

 

„Tak wyglądało jego życie przez ostatnie kilkanaście lat…” ––  Tak wyglądało jego życie przez  kilkanaście ostatnich lat…

 

„…ubrał elegancki płaszcz, założył kapelusz na głowę…” –– Skoro płaszcz był elegancki, po co go jeszcze ubierał? Ale skoro go ubrał, to ciekawi mnie w co ubrał płaszcz. ;-)

Elegancki płaszcz i każde inne ubranie, można na siebie włożyć, można je założyć, przywdziać, ubrać się w nie, można się przyodziać, można je przyoblec, ale nigdy, przenigdy, żadnego ubrania, żadnej części garderoby, nie można ubrać!!!

Kapelusz w zasadzie można włożyć tylko na głowę, więc nie trzeba tego podkreślać.

Zdanie winno brzmieć: …ubrał się w elegancki płaszcz, włożył kapelusz

 

„…i wyszedł z domu. Poszedł do pobliskiego kościoła”. –– Powtórzenie.

Może: …wyszedł z domu. Udał się do pobliskiego kościoła.

 

„- A dokąd to? - spytała, mrugając szybko. - Gdzie tylko zechcesz... Porozmawiać” –– A dokąd to? –– spytała, mrugając szybko. –– Dokąd tylko zechcesz... Porozmawiać.

 

Wstaw się o ósmej wieczór na rynku”. –– To nie jest odpowiednia propozycja dla piętnastoletniej dziewczyny. Ona nie powinna pić alkoholu, o wstawieniu się nie wspominając.;-) Staw się o ósmej wieczorem na rynku. Lub: Bądź o ósmej wieczorem na rynku.

 

„…za każdym spotkaniem mówię ci przecież to samo”. –– …na każdym spotkaniu mówię ci przecież to samo. Lub: …przy każdym spotkaniu mówię ci przecież to samo. Albo: …podczas każdego spotkania mówię ci przecież to samo.

 

„Nie chcę sprawiać ci przykrości – przytulił czule. - Obiecuję ci, że jeśli dziś się ze mną spotkasz, to powiem ci coś o sobie”. –– Nadmiar zaimków.

Wolałabym: Nie chcę sprawiać ci przykrości –– przytulił ją czule. –– Obiecuję, że jeśli dziś się spotkamy, to powiem coś o sobie.

 

„Rafał nacisnąć mosiężną klamkę, patrząc się w błękitne niebo”. –– Rafał nacisnąć mosiężną klamkę, patrząc w błękitne niebo.

 

„Nie sądził też, że zdobędzie tak niesamowitą wiedzę, która odmieniła jego życie”. –– Nie sądził też, że zdobędzie tak niesamowitą wiedzę, która odmieni jego życie.

 

„…targając na drobne kawałeczki potwierdzenie odbioru”. –– …drąc na drobne kawałeczki potwierdzenie odbioru.

 

„Był w nie dosyć prosty, solidny, żelazny klucz”. –– Literówka.

 

„Mapę otrzymał wcześniej, w walizce. Nauczył się jej zresztą na pamięć”. –– Nauczył się na pamięć mapy czy walizki? ;-)

 

„Rozmyślała, chodzą w te i wewte, patrząc się w ziemię…” –– Rozmyślała, chodzą w te i wewte, patrząc w ziemię

 

Gdzie tylko zapragniesz– odpowiedziała…” –– Brak spacji przed półpauzą.

Dokąd tylko zapragniesz – odpowiedziała

 

„Mam nadzieję, że nie zajmie nam to zbyt długo”. –– Wolałabym: Mam nadzieję, że nie zajmie nam to zbyt wiele czasu. Lub: Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.

 

„Moja matka będzie się martwić, że nie wracam tak późną porą”. –– Wolałabym: Moja matka będzie się martwić, że nie ma mnie o tak późnej porze. Lub: Moja matka będzie się martwić, że nie wracam, mimo tak późnej pory.

 

„Wirginia pociągnęła go za rękaw, wyrywając z rozmyśleń”. –– Literówka.

 

Gdzie teraz idziemy? – wyszeptała”. –– Dokąd teraz idziemy? – wyszeptała.

 

„Ruszyli, przemierzając rzędy ławek”. –– Wolałabym:  Ruszyli, mijając rzędy ławek.

Chyba nie szli przez ławki ani nie dokonywali żadnych pomiarów… ;-)

 

„W świątyni panowała świętobliwa cisza”. –– Czym charakteryzuje się świętobliwa cisza i jak bardzo różni się od innych ciszy? ;-)

 

„Kilku rozmodlonych ludzi w ławkach powoli opuszczało swoje miejsca”. –– To w końcu modlili się w ławkach, czy opuszczali miejsca? ;-)

Może: Kilku rozmodlonych ludzi, powoli opuszczało swoje miejsca w ławkach.

 

Przykucną, pociągnął do góry czerwony dywan…” –– Przykucnął, pociągnął do góry czerwony dywan

 

Jego oczom ukazał się drewniany właz. Starając się zachować ciszę, położył płytkę z boku. Jego towarzyszka stała cały czas obok, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Wyciągnął klucz i włożył go w jedyną szczelinę. Przekręcił. Zamek przeskoczył. Podniósł drewniane wejście. Jego oczom ukazały się schody prowadzące w dół”. –– Powtorzenia.

 

Dla Rafała ten czas dłużył się w nieskończoność”. –– Rafałowi, ten czas dłużył się w nieskończoność.

 

„Wreszcie dotarli do niewielkich drzwi wieńczących tunel”. –– Wolałabym: Wreszcie dotarli do niewielkich drzwi kończących tunel.

 

„Ufam ci, mój drogi – roześmiała się. - Zrobią, co tylko zechcesz”. –– Literówka.

 

„Przekręciła go bez żadnych problemu”. –– Przekręciła go bez żadnego problemu.

 

Ja chcesz – powiedział niepewnie i zrobiła kilka kroków do przodu”. –– Literówki.

 

„Mimo obojętności, jaką starał się za wszelką cenę zachować…” –– Mimo obojętności, którą starał się za wszelką cenę zachować

 

„Krzyk, który był wyrazem niesamowitego, wręcz nieludzkiego bólu i przerażenia, wymieszanych ze sobą”. –– Nie podobają mi się wymieszane krzyki.

Proponuję: Krzyk, który zawierał w sobie jednocześnie ogromny, nieludzki ból i niesamowite przerażenie.

 

„Odruchowo złapał za broń…” –– Odruchowo złapał/ chwycił broń

 

„Podniósł się z ziemi i rzucił światło latarki na drugą stronę pokoju”. –– Podniósł się z ziemi i skierował światło latarki na drugą stronę pokoju.

 

Posiadało posturę człowieka, ale miało też niewielkie skrzydła, niczym nietoperz i ogon, jak u jaszczurki. Ciało miało pokryte ciemnozieloną łuską”. –– Może: Posiadało posturę człowieka, ale miało też niewielkie skrzydła, niczym nietoperz i ogon, jak u jaszczurki. Ciało pokrywały ciemnozielone łuski.

 

„Z wygląda bardziej pasuje”. –– Literówka.

 

„Nie – odparł w mnich”. –– Literówka.

 

„Ale mi się udało...” –– Wolałabym: Ale mnie się udało

 

„W swych podróżach po najgłębszych zakamarkach sieci dotarłem do najtajniejszych, najbardziej szczerzonych danych”. –– Zaczynam żałować, że mam tak blade pojęcie o Internecie i nigdy nie będę hakerką. Żałuję, jak nie wiem co, bo nigdy w życiu nie zobaczę danych, które szczerzą się najbardziej, a jestem przekonana, że to widok niepowtarzalny. No cóż, wyszczerzyłam się radośnie do ekranu mojego laptopa i na tym poprzestanę. ;-)

Zdanie winno brzmieć: W swych podróżach po najgłębszych zakamarkach sieci, dotarłem do najtajniejszych, najbardziej strzeżonych danych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie – takie sobie. Niby przeczytałam bez większego bólu, chociaż pod koniec już nieco zirytowana ilością błędów, wyglądających na takie, które trafiły do opublikowanej wersji tylko dlatego, że tekst nie został wcześniej kilka razy przeczytany. Moim ulubionym kwiatkiem jest ten, w którym bohater poleca bogobojnej dziewczynie, by wstawiła się o ósmej na rynku, a ta ochoczo się na to zgadza. Mieszkam w Krakowie od kilkunastu lat i w życiu nie nazwałabym tego miasta metropolią. Bywam w Mariackim, bo to piękne miejsce jest, i nigdy nie zdarzyło mi się, żeby jakaś nawa sprawiała tam wrażenie na tyle pustej, że można sobie do woli odkrywać jakieś tajemne podziemia. Nie kupuję tego świata, nie kupuję krakowskich mnichów z pistoletami, nie kupuję bohatera (z powodów, które wymieniła Regulatorzy), nie kupuję bohaterki (wybacz, ale moim zdaniem jest ona po prostu głupia), nie kupuję przeklinającej w nowoczesny sposób bestii).

Taaak, językowo niedopracowane. Mnie też wstawianie się dla jakiejś nagrody rozbawiło. Szczerzone dane również. Z logiki: broń w wewnętrznej kieszeni płaszcza – to płaszcz ma wewnętrzne kieszenie? Jeśli się go pozapina, to wyciąganie spluwy trwa chyba dość długo. Czarny kapelusz i beżowy płaszcz? Hmmm, obawiam się, że nie pasują do siebie. I piętnastolatki chodzące w płaszczach, o kapeluszach już nie wspominając? Nie znam takich. Ale teoretycznie możliwe.

Babska logika rządzi!

Skąd jesteś, Finklo? Akurat ten szczegół mnie nie zdziwił. W Krakowie całkiem sporo takich chadza. :) I nie wydaje mi się, żeby bohaterka przejmowała się tak przyziemnymi sprawami jak dopasowanie kapelusza do płaszcza. ;)

Dziewczynka była wpatrzona w Boga, nie w lustro, jak mi się wydaje. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem z Łodzi. Dobra, nie upieram się, że to niemożliwe. Twierdzę tylko, że mi zazgrzytało. Dziewczyna umawia się z mężczyzną, wkłada elegancki kapelusz i psuje efekt płaszczem? Może sobie być święta, ale pozostaje kobietą i powinna jakoś dawać radę z dobieraniem kolorów. Ale może ja się nie znam.

Babska logika rządzi!

Finklo, to Ty mieszkasz w moim mieście! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech, nie miałem zamiaru wywołać dyskusji nad rozpijaniem nieletnich :( Dzięki za uwagi :) Ocha, w kościele pojawili się wieczorem, kiedy już prawie wszyscy ludzie wyszli. Ale niech Ci będzie, jak następny raz będę w Krakowie, przyjrzę się dokładnie Mariackiemu i może zmodyfikuję opis na bardziej wiarygodny. Jak na polskie standardy, Kraków można uznać za metropolię.

Regulatorzy, w takim razie gród ten ma jeszcze bardziej zacnych mieszkańców, niż myślałam. :-)

Babska logika rządzi!

No właśnie, jak na polskie standardy. Zaryzykuję po prostu stwierdzenie, że w Polsce nie ma metropolii. :)

Jak ja mieszkałem w Krakowie, to przyjechałem z małego miasta i uważałem go wtedy za metropolię :P

Nic, tylko powtórzyć za regulatorami: nie kupuję. Rafał niewiarygodny, dziewczę (nawet jak na rozmodloną nastoletnią dziewoję dziewicę) zbyt głupiutkie… Nie wyszło. Zdarza się…   

Mi się podobało i zarazem nie podobało. Niewiarygodna jest dla mnie znajomość dziewczyny i Rafała, bo można być łatwowiernym i ufnym, ale do cholery nie aż tak głupim i bez wyobraźni ;)No i właśnie, Rafał, zabrakło motywacji w jego zachowaniu. A to chyba najważniejszy element opowiadania, jeśli nie wierzę w to co robi, cały tekst jest kiepski. Nie mniej czytało się dobrze, wartko. Gdybyś dopracował opowiadanie, stworzył wiarygodnych bohaterów, byłoby naprawdę dobrze.  A nawiasem, jeśli lubisz zagadki, Kraków i mnichów, to polecam taką książeczkę Melancholii Rafała Paczkowskiego. Bardzo dobra warsztatowo i autor naprawdę dobrze motywuje nienormalne i skrajnie nierozsądne zachowania bohatera. 

Nowa Fantastyka