- Opowiadanie: hydrozagadka - Kira Kari - cz. 1

Kira Kari - cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kira Kari - cz. 1

 

03.02.2013

Dziś z bratem zostaliśmy przyjęci do pracy. Razem – tak wypadło. Korporacja. Wiecie sami – białe kołnierzyki, krawaty, garsonki, sztuczna nowomowa. Trochę dziwnie się tu czuję. Wcześniej pracowałam na własny rachunek. Naukowo. Kto jednak dziś utrzyma się z nauki? Nie taki przeciętniak, jak ja.

Na przerwie, po pierwszych czterech godzinach wdrażania w oddzielnych zespołach, spotkaliśmy się z bratem ponownie, w celu wspólnej konsumpcji kanapek. Powiedziano nam, że na parterze znajduje się duża jadalnia, ale woleliśmy podejść na trzecie piętro, do cafe. Informacja o niej rzuciła mi się w oczy na planie budynku, ledwie pół godziny wcześniej. Zawsze przytulniej i spokojniej.

Wchodzimy na piętro i pierwsze, co widzimy, to wywieszka na drzwiach „Cafe nieczynna – do odwołania!”. Obróciliśmy się na piętach, nieco zawiedzeni. Schodziliśmy już z powrotem na parter, lecz gdy znaleźliśmy się na półpiętrze, dobiegł do nas tupot kilku par stóp. Brat, zaciekawiony, obejrzał się, a ja za nim. Zobaczyliśmy czwórkę osób – dwóch mężczyzn oraz dwie kobiety (stroje korpo) – rozmawiających podniesionymi głosami. Ludzie ci stanęli przed zamkniętymi drzwiami cafe, wyraźnie o coś się spierając. Zaintrygowani, podeszliśmy ponownie parę stopni wyżej. I wtedy jeden z mężczyzn pchnął drzwi, a one otworzyły się z cichym piskiem.

 

– Kira, chodźmy za nimi! – brat chwycił mnie za ramię. Uwielbia tajemnice i zamknięte pomieszczenia. Ja też poczułam zaciekawienie – cóż takiego jest w tej nieczynnej cafe? Czemu ci ludzie weszli tam w taki sposób? Powiem szczerze – coś mnie przyciągało do tego miejsca, czułam, że nie mogę przegapić okazji. Uważam zresztą, iż nie istnieją przypadki, zatem nie należy ignorować tego, co dzieje się wokół nas – bo dzieje się to dla nas.

– Jasne, Gudi. Idziemy.

Ruszyłam szybko, wyprzedzając brata. Gdy przekroczyłam próg lekko zatęchłego, zatopionego w półmroku pomieszczenia, zobaczyłam ciemne ściany, z jaśniejszymi śladami, sądząc po gabarytach – najpewniej po lustrach. W oddali, w rogu sali, mignęła mi jeszcze sylwetka jednej z wyprzedzających nas osób. Skręciła za róg i zniknęła. Poczułam, że muszę przyspieszyć. Podbiegłam i z poślizgiem weszłam w zakręt, zauważając przy tym, że sala zwija się dalej, niby labirynt. Tak mi wówczas przemknęło przez myśl. Była jednak w kształcie litery U, a na jej krańcu błyszczało zwierciadło. Znikał w nim właśnie mężczyzna, a tuż za nim ostatnia z kobiet. Zaskoczona, zatrzymałam się na chwilę. Za sobą słyszałam zbliżające się szybkie kroki Gudiego i jego oddech. Silny impuls kazał mi podbiec w stronę tego lustra.

Bęc!

***

Znalazłam się w ostro oświetlonym, niezbyt dużym pomieszczeniu. Na ścianie po lewej rozkrzyżowany był potężny mężczyzna. Czwórka wcześniej przybyłych stała na przeciwległym krańcu, sparaliżowana strachem. Pętał ich właśnie duch, poltergeist. Takim szarym kłębem energii – ektoplazmą, czy jak to się zwie. Zdecydowanie miałam szczęście, bo zajęty nimi, swymi nowymi nabytkami, nie zwracał specjalnej uwagi na mnie. Za to ja zwróciłam szczególną uwagę na nieruchomego mężczyznę. Wyglądał na zirytowanego (wcale się nie dziwię – też byłabym zirytowana, gdyby mnie więziły niewidzialne kajdany) i zmęczonego. Ciało miał, jak już wspomniałam, potężne, był wysoki i masywny, choć nie był ani otłuszczony, ani przesadnie napakowany. Wyglądało na to, że może poruszać tylko twarzą, nawet nie całą głową, bo szyję trzymał sztywno, nienaturalnie naprężoną.

Chwilę patrzyłam w tę twarz, wyrazistą, dość szeroką, z wydatnym nosem i ciemnymi oczyma. Te oczy, choć ciemnobrązowe, prawie czarne, były jasne, rozświetlone jakimś wewnętrznym światłem. Bardziej było to czucie niż widzenie tego światła. Dziwne mi się to zdało. A przyciąganie, które czułam wcześniej, w tej chwili było jeszcze silniejsze.

Mimowolnie wyciągnęłam dłoń i dotknęłam policzka nieznajomego. O mało nie krzyknęłam. Wrażenie było silne, jak przepływająca górska rzeka, zakręciło mi się w głowie. A przy tym miłe, przyjemne. Błogie nawet. W tym samym momencie mężczyzna odwrócił ku mnie głowę, na twarzy malowało się wyraźne zdziwienie. Uderzyło mnie wtedy ciepło jego wzroku. Po krótkiej chwili, najwyżej dwóch-trzech sekundach, mężczyzna opanował się i szybkim, kocim ruchem oderwał ciało od ściany.

Duch wydał z siebie przenikliwy, ostry wizg, zwijając się błyskawicznie ku niemu; lecz po chwili zawisł pośrodku pomieszczenia, rozdarty, jakby niepewny, co dalej – pętać czwórkę nowych czy zaatakować starego, uwolnionego właśnie więźnia. Widziałam to jego niezdecydowanie wyraźnie – kręcił się, niczym bąk, wypuszczając wątłe wiązki plazmy to w jedną, to w drugą stronę.

Nagle poltergeist zdecydował się, atakując z całej siły. Smuga szaroczarnej energii poleciała w naszym kierunku. Nieznajomy pchnął mnie za siebie, wyciągając ku duchowi dłonie, z których – przysięgłabym – zaczęło jarzyć się światło. Wiązka plazmy nie doleciała do nas, nie zbliżyła się do rąk mężczyzny, lecz odbiła się i ściekała (nie powiem, malowniczo) jakieś dwa metry od celu. Tak, jakby wokół nas roztaczała się jakaś bariera, nieprzenikalna sfera. Nieznajomy drgnął, obejrzał się na mnie przez ułamek sekundy, a potem znowu na spływającą szaro-czarną masę. Myślę, że był równie zaskoczony jak ja.
I duch.

Usłyszałam ostry zgrzyt; kątem oka ujrzałam, jak uchyla się fragment lustra. Ze szczeliny wysunął się kij. Od szczotki. Zderzenie banalizmu tegoż kija z sytuacją, która działa się przed chwilą, otrzeźwiło mnie. Chwyciłam za niego, nacisnęłam, uchylając lustro szerzej. Na zewnątrz stał Gudi, zaniepokojony i zaintrygowany.

– Kira, co się dzieje? – brat wsunął głowę i zaskoczonym spojrzeniem obiegł zastałą w środku scenę.

– Nie ma czasu, Gudi. Wypuść nas!

– Ruszcie się! – pierwszy raz usłyszałam głos nieznajomego, niski, wibrująco głęboki. – Ruszajcie się, wy tam! Do wyjścia!

Czwórka pracowników korpo oderwała się od ściany. Ich ubrania ociekały plazmą, oni jednak nie zwracali na to uwagi, tylko z obłędem w oczach dopadli szczeliny, odpychając mnie przy tym gwałtownie. Brat również nie ustąpił im w porę, bo usłyszałam głośne szurnięcie i jego jęk. Popatrzyłam na potężnego nieznajomego, a ten ponaglił mnie prawą ręką, bym wychodziła, lewą trzymając wciąż wyciągniętą w kierunku poltergeista. Ów kręcił się teraz coraz szybciej i szybciej, wizgając jeszcze przeraźliwiej. Aż skuliłam się od jednego z tych ostrych, zgrzytliwych dźwięków i tak skulona, wskoczyłam w szczelinę. Gudi trzymał się za policzek, po czwórce nie było śladu. Jedynie paniczny tupot nóg za rogiem sali świadczył, że jeszcze przed chwilą tu byli.

Odwróciłam się i aż przymknęłam powieki, uderzona ostrym, złotym blaskiem, wzmożonym dodatkowo lśnieniem lustra; bił ze szczeliny, w której wciąż tkwił kij od szczotki. Po chwili światło zostało przysłonięte plecami tajemniczego mężczyzny. Gdy postąpił jeszcze krok do tyłu, ujrzałam, jak z jego dłoni biją dwie złociste kolumny światła. Po paru sekundach blask zgasł, a po duchu, w pomieszczeniu za lustrem, nie pozostało ani śladu. Nieznajomy odsunął mnie bez słowa, wyjął kij i zamknął przejście. Brat niczego nie zauważył – nadal patrzył w stronę oddalających się kroków tamtej czwórki.

Gudi, masując zaczerwieniony policzek (jutro na pewno będzie miał sporego siniaka), spojrzał w końcu na mnie oraz nieznajomego. Krytycznie obciął go wzrokiem – nie przepadał za mięśniakami, gdyż sam był drobny i szczupły – i lekko syknął z bólu.

 

– Co to za facet, Kira?

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, odezwał się były więzień ducha.

 

– Nazywam się Kari. Nie jestem stąd. Bardzo Wam dziękuję za pomoc i uwolnienie.

Pomyślałam sobie, że fakt, trudno, by był stąd. Z takimi akcjami, jak ta ze światłem z dłoni? Nie wyglądał zresztą w żadnym przypadku na pracownika korporacji.

 

– Cześć, jestem Gudi.

– Nie ma za co. – uśmiechnęłam się. – Kira.

Gudi wrócił, chwilowo nie zainteresowany obcym, do masowania policzka. Doszłam do wniosku, że jeszcze trochę, a zedrze sobie z niego skórę. Mnie wszakże ten mężczyzna fascynował – przyznam szczerze, nie mogłam zapomnieć tamtego przepływu energii przy dotknięciu, chociaż zdarzenie to zdawało się obecnie całkowicie nierealne. Zbyt duży przeskok z codzienności w dziwność i z powrotem – to skutkuje sporym szokiem dla psychiki, tak sądzę, i stąd bierze się w takich przypadkach poczucie nierzeczywistości.

Nagle mnie tknęło:

 

– Kari?

– A ty Kira? – obcy rozciągnął wąskie usta w szerokim uśmiechu, błyskając białymi, równymi zębami. Wymawiał moje imię Kiiiiira, mocno je akcentując, podobnie jak swoje – Kaaaaari. Brzmiało to zdecydowanie lepiej, niż zwykłe, krótkie Kira w naszym języku. Najwidoczniej cudzoziemiec.

– Kaaaari – Kiiiiiira!

– Kira – Kari! – w tym samym momencie krzyknęliśmy jedno przez drugiego, wybuchając przy tym głośnym śmiechem. Ten śmiech wyrwał w końcu Gudiego ze stuporu, bo brat wbił nagle badawczy wzrok w lustro oraz w stojącego obok mężczyznę.

– Ehem… co tam się działo… stało… tak właściwie? – wyjąkał.

Popatrzyłam bez słowa na Kariego, obcego przecież, ale w tej chwili dziwnie mi bliskiego. Uśmiechnął się ponownie i kiwnął głową w stronę stolika, na którym leżały, nogami do góry, cztery krzesła.

 

– Usiądźmy. To opowiem Wam swoją historię.

***

Kari

To była moja najdziwniejsza podróż między światami. Po pierwsze, utknąłem na pięć lat w małym pomieszczeniu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Nie potrafiłem wyzwolić się, mimo że jestem jednym z najsilniejszych i najbardziej utalentowanych podróżników z mego świata. Przeżyłem tylko dlatego, gdyż istota energetyczna, fyrgynt – z niskich warstw pochodzący, silny mrokiem – który mnie więził, cenił odnawialne źródło zasilania, jakim byłem. Ludzie Waszego świata byli za słabi, ich wiązania szybko puszczały, łatwo ulegali dezintegracji. Ja byłem silny, zwarty, bo taki musi być podróżnik w czasie i przestrzeni.

W jaki sposób przetrwałem pięć lat bez jedzenia i picia? Czas i przestrzeń są umowne. Chociaż moje ciało było uwięzione, to moja wewnętrzna energia zawsze była podłączona do pełni. Co to znaczy? Nie wiecie? Wy też macie przecież to podłączenie, inaczej nie bylibyście tacy, jacy jesteście. Choć Wasze podłączenia nie są tak mocne jak moje, raczej niezbyt o nie dbacie, woląc odżywiać się w bardziej prymitywny sposób – czego dowodzi zresztą Wasze pytanie. Czy nigdy nie jemy? Ależ jemy, pijemy. Korzystamy z wszelkich możliwości, które są przyjemne i dobre, lecz zaspokajanie potrzeb ciała nie jest nam niezbędne w takiej postaci.

Kiro, Ty jesteś drugim powodem, dla którego ta moja podróż stała się niezwykła. Widzę, że to co mówię, sprawia Ci przyjemność, ale protestujesz. Nie wiem czemu, bo mówię prawdę. Pojawiłaś się nagle i samym tylko dotknięciem wyzwoliłaś mnie spod mocy tamtej istoty. Sprawiłaś, że ataki fyrgynta nie imały się nas, a ja poczułem napływ dodatkowej siły. Protestujesz, lecz ja dobrze to przemyślałem, musisz być potężna, chociaż nie wiem, na czym polega Twoja moc. Nigdy nie spotkałem się z taką siłą.

Mówisz, że i Ty poczułaś coś dziwnego, czego nie znałaś? Pierwszy raz zdarzyło Ci się takie spotkanie, nigdy wcześniej nie walczyłaś z duchem, jak go nazywasz? Niemożliwe. To skąd ta moc, skąd ochronna tarcza, tak sprawnie i szybko postawiona? Nie wiesz?

My? Myślisz, że tego nie zrobiło żadne z nas oddzielnie, lecz że zrobiliśmy to my oboje, razem? Ale jak? Jak to możliwe? Muszę to przemyśleć.

***

04.02.2013

Kira

Siedzę teraz przy biurku i piszę, zaś Kari kręci się w kuchni, pewnie znowu karmi koty. Jest nimi zafascynowany, twierdzi, że u niego nie ma takich zwierząt. Nie ma również zwyczaju trzymania jakichkolwiek stworzeń w mieszkaniach. Zwierzęta zawsze zajmują oddzielne pomieszczenia, mają swoją własną przestrzeń, własny świat. Według ziomków Kariego należą do innej warstwy, dlatego mieszanie ich i naszych energii nie jest właściwe. Kari jednak bardzo chętnie miesza się w tej chwili do kociego świata, a koty skrupulatnie z tego korzystają. Mruczące, kochane, a cwane grubasy.

Zaprosiłam Kariego do siebie, to było oczywiste, że musi gdzieś się podziać, skoro nie może wrócić do swojego świata. Duch zniszczył jego kamień podróżny. Nie pytajcie mnie, co to jest, Kari jednak twierdzi, że w górach na Ziemi będzie mógł odnaleźć nowy. Zatem na razie zamieszkał ze mną i przyznam, bardzo mnie to cieszy. Prawie przez cały czas czuję przy nim ten dziwny przepływ, a w tym przepływie są spokój, radość i błogość. Sprawiają, iż zaczynam odpychać od siebie myśli o odejściu Kariego. I nie, nie jest to zakochanie, bywałam już zakochana tyle razy, zatem rozróżniam… chociaż fakt, nigdy w przybyszu z innej planety (a może i z innego wymiaru? Nadal nie rozumiem, na czym polegają jego podróże).

Kari milczał całą drogę do mojego mieszkania. Zamilkł, jak tylko wyszliśmy z cafe, mimo że Gudi próbował przepytywać go jeszcze o technikę podróży, o miejsce, z którego przybył – lecz Kari jakby go nie zauważał. Sądzę, że rozmyślał o naszej dyskusji, o wnioskach, jakie wyciągnęłam. Na razie nie wrócił do tego tematu, ja również niczego nie mówię. Jakby tabu powstało między nami – to przez ten dziwny przepływ, który odczuwam; A i on go czuje, nawet budzi w nim pewien niepokój, jestem o tym przekonana – jakkolwiek przez większość czasu wygląda na zadowolonego oraz podejrzanie radosnego, jak na uwięzionego – chociażby tymczasowo – w czasie i przestrzeni, na obcej sobie planecie. Tak czy siak, Gudi w końcu poczuł się urażony milczeniem gościa, w połowie drogi zawrócił do siebie, mimo że wcześniej zamierzał posiedzieć u mnie, dotrzymując nam towarzystwa.

 

– Dobrej zabawy z tym mrukiem! – wyszeptał mi do ucha na odchodne. Chociaż obrażony, pilnował się, żeby nasz gość tego nie dosłyszał. Nadal liczy na ciekawe opowieści, już ja znam mego brata. Wiem też, że zazdrości mi możliwości zaproszenia człowieka z innego świata do domu. Cóż, nie ja mieszkam z zaborczą Irgą. Ona nigdy nie wyraziłaby zgody na takie szaleństwo.

Kiedy otworzyłam drzwi do mieszkania, koty zauważyły stojącego za mną mężczyznę. Jak zwykle, kiedy widzą obcych, skuliły się i spięły w sobie, gotowe do ucieczki. Byłam przekonana, że zaraz odbiegną, lecz one wstały i podeszły do nas, mrucząc donośnie, ocierając się o nogi – jakbym stała tam sama, a nie z nie znanym im, dużym facetem. Zawsze panicznie bały się takich. Tak zaskoczyło mnie ich zachowanie, że aż powiedziałam o tym Kariemu. Nic nie odrzekł. Miałam wrażenie, jakby dla moich sierściuchów nie było nikogo oprócz mnie… albo jakby brały Kariego za mnie, bowiem witały go i tuliły się do niego, dokładnie tak samo, jak do mnie. Gość, otoczony przez futrzate stworzenia, przez chwilę stał nieruchomo w progu, patrząc bez słowa na wijące się u jego stóp zwierzęta. Potem przykucnął i zaczął mruczeć, głaszcząc oraz targając kocie futerka, naśladował przy tym moje gesty. Tylko mruczenie dołożył od siebie. Kocury wyglądały na wniebowzięte, pokazywały brzuszki oraz intensywnie wibrujące podgardla.

W chwilę potem Kari się rozgadał.

Gadał i gadał – jakie niesamowite jest posiadanie takich zwierząt w domu (To są koty. Koooty? Koty.). O zwyczajach na jego planecie, o których Wam już wspomniałam. O tym, że chętnie lepiej pozna Ziemię; i że sam sobie się dziwi, ale ma ochotę dłużej tutaj zostać, w miejscu, w którym tkwił bezproduktywnie przez tyle lat. Po chwili namysłu dodał, iż najpewniej właśnie dlatego jest taki ciekaw ludzi, Ziemi, wszystkiego dookoła. Mimo to, miałam wrażenie, że pod tym nagłym gadulstwem coś ukrywa, w pełni świadomie przemilcza jakiś temat. Zirytowało mnie to podskórnie, zatem przerwałam mu (chociaż mówił ciekawie) pytaniem, czy coś zje (sama byłam głodna jak wilk – z natłoku wrażeń!). Odparł, że tak, chętnie. Cały czas mi towarzyszył, a koty plątały się między naszymi nogami, ocierając, mrucząc. Stare głodomory! Aby chociaż na chwilę dały nam spokój, nałożyłam im trochę mokrego z puszki. Kari patrzył zafascynowany, wetknął nawet palec w kocie żarcie, a potem w skupieniu uniósł go do twarzy. Powąchał. Po chwili, ku mojemu rozbawieniu, oblizał go, mlaszcząc donośnie.

– Kari, nie jedz tego. To nie jest dla ludzi. – wydukałam stacatto, gdyż jednocześnie zaśmiewałam się serdecznie. Kari zrobił głupią minę. Potem oblizał się szeroko.

– Nie rozumiem czemu. Całkiem dobre. Tylko przyprawiłbym lepiej. – spojrzał na mnie przeciągle. I parsknął śmiechem.

Tak wyglądały nasze pierwsze chwile razem.

***

Kari

Kira zaprosiła mnie do swojej przestrzeni. Jest bardzo bezpośrednia. Twierdzi co prawda, że to normalne w ich kraju i kulturze. Gości, nawet nowo poznanych, zaprasza się do swojej przestrzeni. Co więcej, Kira myśli z wyprzedzeniem, planuje dalsze zdarzenia na wiele tygodni naprzód, wygląda to o tak: “musisz gdzieś spać, zanim pojedziemy w góry, byśmy mogli odnaleźć ten kamień dla ciebie, umożliwiający twój powrót do domu”. Dziwne podejście, aczkolwiek całkiem miłe. Oczywiście, poradziłbym sobie bez jej pomocy, jednak chcę jeszcze tutaj pobyć, rozgryźć tajemnicę tej niby naszej mocy. Coś mnie niepokoi w tej hipotezie. Jakbym kiedyś słyszał już o takim przypadku, tylko nie pamiętam do końca gdzie i o co dokładnie chodziło… wiem tylko, że to jest bardzo ważne.

W jej przestrzeni spotkało mnie spore zaskoczenie – Kira na stałe współdzieli ją ze zwierzętami. Są to dwa futrzate, wibrujące przyjemnie stworzenia. Najdziwniejszym było, iż widząc mnie, wyraźnie się wystraszyły, lecz po chwili – wiem to z całą pewnością – zaczęły spostrzegać mnie jako Kirę. Widziałem, jak zmieniła się ich percepcja w momencie, kiedy się uspokoiły. Energetycznie postrzegają mnie tak samo, jak swoją opiekunkę (tego określenia użyła Kira, precyzując mi wzajemne relacje z tymi stworzeniami). Zwierzęta te zwane są kotami, grubasami, sierściuchami, futrzakami, wstręciuchami, słodziakami, żesztyniedrap!, wonztegostołu!, bydlakami oraz kochanymi mruczkami… Nie rozumiem tych wszystkich określeń, sądzę jednak, że w pełni oddają ciekawą naturę owych stworzeń. Właśnie przyglądam się im, jak myją siebie nawzajem, różowymi, szorstkimi językami wylizują sobie okolice oczu i uszu. Chwile wcześniej biły się, aż sierść latała w powietrzu. Intrygujące.

***

Kira

5.04.2013

Minęły już dwa miesiące, od kiedy jesteśmy razem. Jest pięknie. Nigdy nie sądziłam, że z kimś może mi być aż TAK DOBRZE. Owszem, w między czasie dochodziło do starć, których powodem było zazwyczaj niezrozumienie, o co właściwie chodzi drugiej osobie. To raczej normalne, kiedy pochodzi się z dwóch różnych planet. Od kiedy jednak wyjaśniamy sobie wszystko otwarcie i rozwiewamy na bieżąco wszelkie wątpliwości – a podkreślę, że był to pomysł Kariego (facet! chce! sam! rozmawiać!) – jest c-u-d-o-w-n-i-e.

Niedługo otrzymam tydzień urlopu. Wtedy pojedziemy w góry. Pragnę, by Kari czuł się wolny. A czemu o tym wspominam? Bo sądzę, że chociaż mnie kocha, to tęskni za swobodą podróżowania. Nie mam zresztą najmniejszych wątpliwości, że z każdego miejsca w czasie i przestrzeni wróciłby do mnie. Wiem przy tym, że potrzebuje tych swoich podróży, jak powietrza, jak wody.

Zeszłej nocy, ach… było bosko – najlepszy seks, jaki kiedykolwiek przeżyłam. Nie chodzi o technikę, ani wymyślne pozycje (bo na pewno o tym właśnie pomyśleliście, zboczki!), lecz o ten przepływ! Dzięki niemu rozkosz spotęgowana jest co najmniej dziesięciokrotnie. Żadna wymyślność i wyrafinowanie nie zastąpią, ani nie przebiją odczuć związanych z tym przepływem! Co prawda, Kariemu wyobraźni również nie brakuje, oj nie, nie mam najmniejszych powodów do narzekania… A mimo to, wczoraj, podczas największej błogości, Kari nagle oddalił się ode mnie… był czuły, ciepły, płynęły od niego radość i miłość… a chwilę później, bum! niczego już od niego nie czułam, a jego wzrok zrobił się daleki, twardy, obcy. Przestraszyło mnie to. Kari zauważył moje spięcie i od razu ta obcość zniknęła… lecz wiem, że to nie było przywidzenie. Zresztą ostatnio rozróżniam coraz więcej, jak to Kari nazywa, subtelnych energii. Odczuwam wyraźniej nastroje mojego mężczyzny, wiem dokładnie, kiedy jest zmęczony, zaciekawiony, kiedy się cieszy, lub kiedy się boi. Także wtedy, gdy nie jestem blisko niego. A ostatnio, coraz częściej, wyczuwam w nim strach oraz niepokój. Na pewno są one związane z niemożnością podróżowania, z kolejnym, choć przecież z dużo większą swobodą powiązanym, zniewoleniem, jakie spotkało go tutaj.

***

Kari

Zanurzam się w niej, ona we mnie, na mnie, pode mną. Jej skóra lśni, rozjarza się wewnętrznym światłem. Strumień jasnej energii płynie między moim sercem, a jej sercem, między moją głową, a jej głową, pomiędzy naszym złączeniem na podstawie. Iskrzy radość, miłość przenika ciepłem, obmywają mnie fale czystej rozkoszy. Rozpływam się… Już! Już wiem, kim ona jest dla mnie… Już wiem, co mi grozi. Muszę uciekać – póki czas.

***

Kira

21.04.2013

Od dwóch dni jesteśmy w górach. Dałam mu znać przed wyjazdem, że rozumiem jego potrzebę przestrzeni, tęsknotę za wolnością, swobodą przemieszczania się pomiędzy światami; Zatem, podkreśliłam, jedziemy w góry teraz, zaraz. Kari wyraźnie się wtedy zmieszał, głuptasek, patrzył na mnie niepewnie i coś bąkał o tym, że wcale nie musimy. Postawiłam jednak na swoim, bo wiem, że on o tych górach marzył, tylko myślał zapewne, iż mnie zaboli, kiedy o tym wspomni. Naprawdę, prawdziwy głuptasek! Czasem zachowuje się jak nastolatek, a nie rozsądny, poważny facet, czasoprzestrzenny podróżnik, wyważony i zwarty, wedle słów jego własnych. Czasami też podśmiewam się z niego serdecznie, kiedy przejawia tą swoją nieporadność, niepewność, w zderzeniu z jego wcześniejszymi, buńczucznymi deklaracjami. To jest takie zabawne! Kari, całe szczęście, ma zdrowe poczucie humoru i nie ma mi tego za złe.

Robimy dłuższe, piesze wycieczki, a wiosenna aura nam sprzyja – jest słonecznie, prawie bezchmurnie. Młode listki na drzewach, świeża trawa, przeplatane są jeszcze spłachetkami śniegu, zaś wilgotna ziemia pachnie upajająco w ciepłym powietrzu. Namawiałam Kariego, byśmy jak najszybciej zabrali się do poszukiwań kamienia, który zwróci mu wolność, lecz Kari odmawia, twierdzi, że to wciąż jeszcze nie jest ten właściwy czas. Myślę, że nadal boi się mnie zranić, mimo różnych zapewnień z mojej strony.

Dziś byliśmy na Średnim Szczycie, ponad 2000 m npm. Podejście było miejscami dość trudne, śliskie, wypolerowane butami skały byłby bardzo niebezpieczne, gdyby nie łańcuchy rozmieszczone w strategicznych punktach. Kari pierwszy raz znajdował się na takiej wysokości – u niego w domu aż tak wysokich gór nie ma, zaś na odwiedzanych wcześniej planetach, nawet jeśli były, to nigdy nie miał okazji zdobyć żadnego z tamtejszych szczytów. Radził sobie jednak bardzo dobrze, pilnie słuchał, gdy mówiłam o zasadach poruszania się w górach i na szlaku, a potem skrupulatnie stosował.się do nich. Jest sprawny, zwinny, łatwo zachowuje równowagę – w drugiej połowie wycieczki często szedł na przedzie, dzięki czemu mogłam z przyjemnością śledzić jego ruchy. On ma coś z kota – pewnie dlatego dostał takiego hyzia na ich punkcie!

Na szczycie Kari długo milczał, z zachwytem kontemplując widoki. Nie przeszkadzałam mu, znam ten stan. Siedzieliśmy obok siebie, czując spokój i spełnienie, żadne słowa nie były potrzebne. Oddychałam głęboko, rozkoszując się świeżym, ostrym powietrzem. Czułam w sobie radosną, bąbelkującą poprzez ciało energię. Wiedziałam dokładnie, że to samo odczuwa teraz Kari. Po upływie mniej więcej pół godziny Kari odezwał się, wpierw cicho, jakby mówił sam do siebie, wiedziałam jednak, że mówi też dla mnie, tylko nie chce zaburzyć tego spokoju, jaki ogarnął nas na wierzchołku zdobytej góry.

– Piękna jest ziemia. Ten widok porusza najgłębsze struny mojej duszy. Tyle podróżowałem przez czas i przestrzeń, zapominając o mniejszych podróżach, mniejszych sprawach. Chociaż widziałem wiele pięknych, niesamowitych światów, wiele miejsc, w których nie stanęła wcześniej stopa świadomego istnienia, czarownych, niezwykłych – dopiero tutaj zrozumiałem, czym jest prawdziwe życie, prawdziwe bycie. – zamilkł na chwilę, a potem już innym tonem, głośniej, zaczął opowiadać mi o różnych światach, które napotykał na swej drodze czasoprzestrzennego wędrowca. (Wtedy zrozumiałam więcej, chociaż w tamtej chwili nie dotarło to jeszcze do mnie w pełni świadomie, wiedza utknęła gdzieś w głębi, aby rozbłysnąć w chwili największej potrzeby. – dop. 10.10.2013). Zapisuję teraz tę rozmowę możliwie dokładnie.

– Dobrze pamiętam świat zwany przez nas Różowym – od koloru nieba, w różnych odcieniach różu, od głębokiego, ciemnego pod wieczór, po delikatne pastelowe barwy rankiem i gorejący pudrowy róż w południe. Roślinność jest tam szmaragdowo-błękitna, o złotych, wielkich kwiatach, zaś nieliczne zwierzęta utkane są z lekkiej materii, przejrzyste, lśniące tęczowo w promieniach różowo-złotego słońca. Nie ma w tym świecie istot świadomych, takich jak my, ale często wędrowcy z mego świata wpadają tam na chwil parę. Niektórzy twierdzą, że kraina ta leczy serce ze zranień i niepokoju. Przekazuję Ci teraz, co mówili o tym inni, sam nie zaznałem takiego jej działania. Aczkolwiek czułem się tam dobrze, bardzo dobrze.

– Wodny świat smoków był złocisto-błękitny, lśniący burgundem piasku oraz wielobarwnością raf. Również zapadł mocno w mej pamięci. Smoki wodne zdawały się radosnymi, beztroskimi stworzeniami, komunikującymi się telepatycznie, miały wysoko rozwiniętą empatię. A mimo to, w obecnym czasie, planeta ta już nie istnieje, można ją odwiedzać tylko skacząc parę milionów lat wstecz. To trudna podróż, chociaż warta odbycia przynajmniej raz w życiu. Dzięki przekazom innych podróżników, pozostali, ci bardziej już doświadczeni, trafiają do tego świata w odpowiednim momencie. Jeden raz zdarzyło się, że pewna kobieta z mej ojczyzny, skacząc, została nagle rozproszona, przez co przeniosło ją w czas zagłady. Udało jej się wrócić, całe szczęście bez większych szkód; Dzięki jej przypadkowi dowiedzieliśmy się, iż na krańcu istnienia, smoki wodne uwierzyły w brak możliwości dalszego rozwoju na swej pięknej planecie… Zniszczyły ją, zmieniając grupowym bezsensem tor pewnej komety…

– Jak to możliwe? – zapytałam.

– Siła myśli, grupowych przekonań, może przyciągnąć realizację. Zarówno tą pozytywną, jak i coś, co przez nas oceniane jest negatywnie. Dla realizacji jednak nie ma rzeczy dobrych, ani złych – dzieje się, gdy wysłana zostanie odpowiednio silna energia skupionych na celu myśli. Smoki wodne chciały zmienić grupowo miejsce swojej egzystencji – a to przyciągnęło zniszczenie ich świata. Teraz, z tego co wiem, wcielają się na różnych planetach, rozproszone, zagubione. Wcale nie są szczęśliwsze, ani bardziej spełnione. Wiele z nich żałuje tamtej decyzji. Myślę jednak, że w ogólnej perspektywie – dostały czego pragnęły – szybszy rozwój w tym, w czym wcześniej czuły brak.

– Hmmm… – mruknęłam. – To jednak smutne.

– Zwyczajne. Są różne światy, Kiro, różne intencje. Wszechświat ma w sobie miejsce na wszystkie z nich.

– Chyba nie rozumiem.

Kari tylko uśmiechnął się do mnie i objął mnie mocno. Schował twarz w moich włosach, szepcząc:

– Nie trzeba wszystkiego rozumieć, nie trzeba wiedzieć wszystkiego, aby być szczęśliwym. Czasem nawet lepiej jest pewnych spraw nie rozumieć, pewnych rzeczy nie wiedzieć… – dodał jeszcze ciszej. Dwa ostatnie słowa były już tak ciche, że tylko się ich domyśliłam. Poczułam przebijający od niego smutek, nie na wierzchu, ale taki z głębi, ukryty. Objęłam go sama i przytuliłam jeszcze mocniej. Jedynie westchnął, otulając mnie szczelnie.

Siedzieliśmy tak chyba parę minut. Było mi dobrze i mogłabym tak trwać do końca świata, albo i dłużej. Kari jednak delikatnie rozplątał swój uścisk i przysiadł znowu bokiem do mnie. Trzymałam nadal jedną dłoń na jego plecach, a drugą na klatce, na wysokości jego serca. Nie protestował.

– Ja sam również uległem rozproszeniu, kiedy pięć lat temu skakałem tutaj. Dlatego trafiłem w nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas. Złapałem się w pułapkę fyrgynta, jak głupia, tłusta mucha. Długo w ten sposób o tym myślałem, jako o czymś złym, niekorzystnym. – zamilkł na chwilę i spojrzał prosto w moje oczy. Uśmiechnęłam się do niego, czując jak przy tym drżą kąciki mych warg. Zawsze tak reaguję, kiedy coś rozbudza we mnie duże napięcie. Kari, wciąż patrząc mi w oczy, wyszeptał po chwili:

– Teraz już tak nie myślę. Nie żałuję nawet tych pięciu lat, spędzonych w niewoli.

W odpowiedzi objęłam go, przytulając się i wtulając głowę w zagłębienie między jego podbródkiem, a obojczykiem. Wciągnęłam zapach Kariego głęboko, aż zakręciło mi się w głowie.

– Kiro, jest tyle światów, o których chciałbym Ci opowiedzieć. Lecz jest ich za dużo, bym mógł teraz wspomnieć chociaż o jednej setnej z nich. – Kari pogłaskał mnie po głowie i ponownie odwrócił się do mnie bokiem.

– Opowiedz mi zatem więcej o swoim świecie, kochany. – przesunęłam dłonią po jego plecach, a on przeciągnął się jak kot, mrucząc. Później, po chwili milczenia, podparł głowę na rękach; Patrząc w dal, na pokryty błękitną mgiełką horyzont, zaczął opisywać mi szczegółowo wygląd swej ojczyzny.

– Większość lądów to równiny, płaskie, czasem tylko delikatnie pofalowane. Roślinność w swej strukturze przypomina wasz mech, lecz jest bardziej zróżnicowana – od całych lasów, wysokości trzcin, tych wysokich, ponad dwukrotnie wyższych od człowieka, które widzieliśmy nad jeziorkiem miesiąc temu, po króciutki, delikatny meszek, porastający skały oraz budowle. Chyba właśnie z tego względu, że przyroda wydaje się dość uboga i monotonna – budujemy wysokie, wypiętrzone miasta, o zróżnicowanej zabudowie, przypominające w swej złożoności łańcuch gór. Najważniejsze w każdym mieście są Wieże Snów, górujące ponad innymi budynkami; Tam zbierają się wszyscy ci, którzy chcą ćwiczyć podróżowanie. W tych miejscach spełniają się w końcu sny i marzenia, w bezpieczny, kontrolowany sposób.

– Brzmi pięknie, ale nie bardzo rozumiem… Przecież Ty tu jesteś ciałem, a marzenia i sny są niematerialne.

– Właściwe podróże nie wymagają Wież. Wędrowcy potrafią materializować swoje ciała w jednym miejscu, a dematerializować w drugim. Nie byłoby to jednak możliwe bez wcześniejszego treningu na Wieżach. Pełne przekonanie o możliwości materializacji marzeń i snów jest niezbędne do tego, by przenieść się w czasie i przestrzeni.

– Do czego zatem potrzebny jest kamień podróżny? Czy to kamień z Wieży? i jeśli tak, to jakim cudem możesz znaleźć go również w tutejszych górach?

Kari nic nie odpowiedział, tylko usta drgnęły mu nerwowo. Na moje odczucie – zmieszał się. Przez parę chwil patrzył bez słowa na opadające nad horyzontem słońce.

– To jest trudne do wyjaśnienia, Kiro. Nie potrafię Ci teraz tego wytłumaczyć. – odrzekł w końcu. – Słońce już skłania się ku zachodowi – musimy się pospieszyć. Sama mówiłaś wcześniej, że chodzenie po górach po ciemku jest niebezpieczne.

Tak zakończyliśmy tę rozmowę. Wiedziałam, że Kari chciał wtedy zmienić temat. Uszanowałam to. Schodziliśmy przeważnie w milczeniu, czując narastającą między nami, cienką jak błonka, lecz wyczuwalną, barierę.

***

Kari

Dziś w nocy muszę to zrobić. Już czas. Nie mogę zwlekać dłużej. Jeśli nie zadziałam teraz, to następnym razem nie dam rady od niej odejść. A muszę. Boję się. To jest tak silne, tak wszechogarniające… tak błogie – a przez to stokroć bardziej niebezpieczne, niż wszystkie niebezpieczeństwa Wszechświata razem wzięte. Nie rozumiem, jak to możliwe, że coś tak pięknego, tak wspaniałego, tak dobrego pod każdym względem – jest tak niebezpieczne?

Żadna odpowiedź nie przychodzi. Albo jej nie słyszę. Nie mam pojęcia, co powinienem zrobić, co jest właściwe – taka jest prawda. Nie chcę opuszczać Kiry… i za bardzo boję się tu pozostać.

Wieczorem opowiem jej o jeszcze jednej planecie. Mam nadzieję, że dzięki tej historii łatwiej zniesie nieuchronne.

***

Kira

Noc 21/22.04.2013

i parę dni następnych

(nie wiem ile dni później, straciłam rachubę czasu)

To była bardzo dziwna noc. Zapisuję wszystkie wydarzenia po kolei, chociaż emocje wciąż rozszarpują mnie na kawałki, próbując wszystkie na raz przelać się na papier. Niemniej pragnę właściwie zapamiętać i to, co było dobre, i to, co zdarzyło się później. Dlatego opisuję wszystko w jak najbardziej wyważonej formie, zachowując chronologię wydarzeń.

Kari po powrocie z wycieczki był przygaszony, odrobinę przygnębiony. Kiedy jednak zapytałam, co się dzieje, rozchmurzył się i odrzekł, że opowie mi przy kolacji o jeszcze jednym świecie, który odwiedził. Wydaje mi się, że mój kochany coś przede mną ukrywa, sądząc, że tego nie zauważam. Nie będę na niego naciskać, w pewnym momencie sam pęknie i przyzna się, co w nim siedzi.

Kolację zjedliśmy w romantycznym otoczeniu – na półotwartej werandzie, obrośniętej bzem (zaczynał już kwitnąć), w blasku świec. Kari, po porządnym posiłku, przy ciepłej, ziołowej herbacie, zaczął snuć swoją opowieść:

– Jest świat zamieszkały przez istoty świadome, podobne do ludzi, lecz smuklejsze i bardziej z naturą związane. Tutejsze określenie elf dobrze do nich pasuje. W ramach dygresji dodam – to ciekawe, że do waszych mitów wplatają się prawdy z innych światów. Może wcześniej zawitali do was wędrowcy podobni do mnie. A może ci, którzy przybyli na ziemię z innych miejsc, w których wcześniej żyli, przynieśli w swej pamięci energetycznej te stare historie?

– Ktoś kiedyś wysnuł teorię, że światy czasami łączą się ze sobą, przenikają w tych miejscach, w których osnowa rzeczywistości jest słabsza. – dopowiedziałam. – Stąd w mitach zwykle są to miejsca przejścia – przejścia ze świata żywych do zmarłych, jak kurhany, lub przeniku dnia i nocy, jak zmierzch czy świt.

Kira chwilę milczał. Potem zapatrzył się w ciemność, pachnącą młodym bzem.

– To możliwe. Jest wielość światów, są nawet takie, w których istniejemy i ja, i ty, żyjący innym życiem. Wszelako przestrzega się zasady – chociaż istnieje możliwość wędrowania po tych światach – nie należy ich odwiedzać. Mówi się adeptom – Ty, jako wędrowiec, szoku nie przeżyjesz, ale twoje alterego, jeśli cię zobaczy – tak.

Znowu zapanowała cisza. Tylko świeca skwierczała, a ciężkie krople wosku skapywały wolno na metalową podstawkę.

– Wracając tymczasem do planety, nazwijmy ich tak dla ułatwienia, elfów. – kontynuował Kari – Wyróżnia ją piękna, bogata przyroda, mnogość żyjących istot, dużych i małych, słodko śpiewające ptaki, upojnie pachnące kwiaty; Zda się rajem. Świadomi mieszkańcy tego świata są równie piękni i powabni, co ich otoczenie. Jednakże pod piękną powłoką kryje się trucizna, osłabiająca duszę, zatruwająca postrzeganie, odcinająca od pełni. Owe elfy nie kochają, miłość płynącą z serca uznają za słabość, zagrożenie; za bezpieczne i atrakcyjne uznają tylko wzajemną fascynację swoim zewnętrznym pięknem. To zauroczenie wynoszą do rangi miłości, opiewają je w swych pieśniach, kodują sobie wzajemnie na czołach. Miłość poprzez serce postrzegana jest jako najbardziej niebezpieczne uczucie, powodujące rozpad oraz dezintegrację.

Słuchałam zaintrygowana. Co Kari chce mi przez to powiedzieć? Ponownie milczał chwil parę, wpatrując się w pełgający niespokojnie płomień świecy.

– To mnie przeraża, Kiro. – Kari spojrzał teraz prosto w moje oczy. Patrzył długo, a zimno lęku, czające się na dnie jego wzroku, zaczęło roztapiać się w cieple energetycznej struny, wiążącej nasze źrenice.

Kari wstał, obszedł stół i przytulił się do mnie. Kolejny raz miałam wrażenie, że czegoś jeszcze niedopowiedział, coś przemilczał, jednakże zatrzymałam to dla siebie. Najważniejsze było dla mnie wówczas jego ciepło, rosnący żar między nami, magnes ciał. Sama nie wiem kiedy i w jaki sposób, znaleźliśmy się w łóżku, a Kira niczym wygłodniały, zachłannie zagarniał mnie pod siebie. Całował moje włosy, twarz, powieki, szyję, stwardniałe sutki, brzuch i uda. Omijał wciąż to najbardziej strategiczne miejsce w moim ciele, doprowadzając do szaleństwa samymi pieszczotami, muskaniem skóry, naciskiem dłoni. Tym razem to był czysty seks, przepływu z początku było mało, lecz z każdą chwilą czułam, jak otwierają się również nasze serca. Moje rozgorzało szybciej, biło od niego intensywne ciepło; z opóźnieniem zareagowało na nie serce Kiry. Było wspaniale po raz kolejny, błogość potężna, wszechogarniająca, przepełniła mnie całą.

Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Kiry, wymawiający moje imię. Muskał mnie opuszkami palców po twarzy i uśmiechał się (dopiero po czasie stwierdziłam, że smutno). Widziałam w jego oczach miłość, a na ich dnie powtórnie tamten lęk i przerażenie. Po chwili Kari pogłaskał mnie po włosach – wtuliłam się w jego dłoń; potem podniósł się, mówiąc:

– Już czas; to jest właśnie ten czas. Czas właściwy na poszukiwanie kamienia. Muszę pójść sam.

Tak bardzo mocno zaakcentował – SAM.

 

 

Kiwnęłam głową, mimo że poczułam przy tym ukłucie smutku. Sekundę później oblała mnie fala lęku, iż więcej go nie zobaczę; była to wręcz pewność, że on już do mnie nie wróci, a to jest pożegnanie. Nadal czułam miłość i wiedziałam, że nie ma nikogo bardziej właściwego, bardziej harmonizującego ze mną. Dlatego nic nie powiedziałam o tych emocjach, zepchnęłam smutek i lęk niżej, pozwalając, by na twarzy pojawił się uśmiech. Wyszeptałam :

– Dobrze, kochany.

Plecy Kiry – który już wstał i zaczął się ubierać, odwrócony do mnie tyłem – drgnęły. Widziałam, jak przebiegł po nich dreszcz, a Kira zamarł na moment. Nie odwrócił głowy. Ja milczałam. To były moje ostatnie słowa do niego. On szybko dokończył ubieranie, założył czapkę i kurtkę (nocami było jeszcze zimno, a to był przecież środek nocy) i dopiero wtedy spojrzał na mnie.

Patrzył przez parę sekund, które wtedy zdały mi się wiecznością. Ponownie odebrałam od niego tę energię odcięcia, która pojawiła się po raz pierwszy na początku kwietnia. Potem odwrócił się i wyszedł.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, ogarnęło mnie ciężkie, przygniatające zmęczenie. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam.

 

 

***

 

Obudziłam się z poczuciem nierealności; wiedziałam, że Kira odszedł, komunikowała mi o tym każda komórka mojego ciała. Przecierając zaspane oczy, rozejrzałam się po pokoju, wciąż niezbyt przytomna po ciężkim śnie. Otoczenie wydało mi się na poły znane i nieznane, równocześnie. Pokój wyglądał jakoś inaczej, niż ten w którym zasnęłam. Nagle spostrzegłam unoszący się w powietrzu dym, a chwilę później dobiegł do mnie swąd spalenizny. Za oknem narastał pomarańczowy poblask ognia. Muszę ratować dzieci – przebiegła mi myśl; Jakie dzieci? przecież nie mamy żadnych dzieci! – coś krzyknęło mi z tyłu głowy. Tymczasem ciało reagowało automatycznie – rzuciłam się ku zamkniętym drzwiom do drugiej sypialni (skąd tutaj druga sypialnia?), szarpnęłam drzwi i pochylona, krztusząc się, dusząc w kłębach szaroczarnego dymu, podbiegłam do dziecięcych łóżeczek. Porwałam nieprzytomne, lejące się przez ręce dzieci (chłopiec i dziewczynka, około 2 lat, najprawdopodobniej bliźnięta) i zataczając się, wybiegłam po schodach na zewnątrz budynku.

 

 

To nie był drewniany domek w górach. Kłęby dymu i języki ognia wydobywały się z okien szarej, obdrapanej kamiennicy. Ulica zaludniała się ludźmi w piżamach, wiedziałam, że wielu z nich to moi sąsiedzi. Wtem podbiegła do mnie kobieta w średnim wieku, w podomce i w kapciach, wyjmując z mych ramion nieprzytomnego chłopczyka. Za nią podążała inna, młodsza, z butelką wody. Zbliżył się też mężczyzna z dziwną fryzurą i wąsami. Dopiero po chwili poznałam mojego brata.

– Gudi! Weź proszę dzieci i wezwij lekarza! – krzyknęłam do niego. – Ja muszę wrócić jeszcze na chwilę do mieszkania!

Gudi próbował zaprotestować, ale ja wepchnęłam mu już dziewczynkę w ręce, obróciłam się na pięcie i pobiegłam. Na głowę zarzuciłam chustę, którą miałam na ramionach (skąd? nigdy nie spałam w chuście. A może złapałam ją nieświadomie, wychodząc? Nie pamiętam.). Mimo to dym gryzł w oczy. Listy! Listy nie mogą się spalić! – jedna część mnie myślała gorączkowo, a druga dziwiła się, co to za listy i o co w ogóle tu chodzi? Tupiąc po schodach, dopadłam drzwi mieszkania (jeszcze większe kłęby dymu) i kaszląc, desperacko przemknęłam do środka. Biurko stało całe szczęście pod oknem, teraz otwartym. Chociaż ciąg powietrza wzniecał dodatkowo ogień w sąsiednim pokoju (płomienie wpełzały już na fotel obok drzwi), to przynajmniej mogłam zaczerpnąć tlenu. Gorączkowo, drżącymi rękoma, odsunęłam górną szufladę i wyjęłam z niej plik listów. Jak tylko ich dotknęłam, wiedziałam już, że są od Kiry; Kiry, który poszedł na wojnę, a poczta od niego przestała przychodzić pół roku temu… Wiem też, że ja-tutaj cały czas mam nadzieję, że on wróci, że przeżył i nie chcę się pogodzić z możliwością jego śmierci.

Z tego stanu, który trwał może parę sekund, wyrwał mnie rosnący żar. Odwróciłam się i ujrzałam ścianę ognia, buchającą przez przejście do dawnego pokoju dzieci. Schyliłam niżej głowę i wypadłam przez otwarte drzwi na korytarz. Z mrocznego, szaroczarnego powietrza wychynęła sylwetka strażaka. Chwycił mnie mocno za ramię, a drugą dłonią pokazał swojemu koledze, by szedł dalej. Zostałam wyprowadzona na zewnątrz, zaś strażak (wysoki, postawny mężczyzna), upewniwszy się, że nic mi nie jest, wrócił do środka.

 

 

Rozejrzałam się oszołomiona po ulicy. Tutejsza część mnie zaczęła nagle biec, a moja druga część wiedziała, że biegniemy do mieszkania Gudiego, do dzieci. Echem odbijały się w wąskiej uliczce moje kroki. W tym momencie poczułam, że się rozdzielam. Ja-tutaj pobiegła dalej, niczego nie zauważywszy, a ja-sama stanęłam na ulicy. W kieszeni poczułam znajomy ciężar – pamiętnik. Wygląda na to, iż kiedy ja-tutaj wyjęła z szuflady listy, to ja-sama skądś wzięłam ten stary, podniszczony brulion.

Tak stałam, nie wiedząc, co robić; Przeszyła mnie wtem straszna tęsknota. Odczucie było takie, jak wtedy, kiedy czułam w sobie emocje mego ukochanego. Nie wiedziałam już, czy to moja tęsknota, czy jego. Coś mignęło mi przed oczyma…

***

… i znalazłam się na kwitnącej łące, oświetlanej promieniami zachodzącego słońca.Trawa była bujna, słodko pachnąca, o czerwonawo-żółtym zabarwieniu. Skądś wiedziałam, że to miejsce jest niezamieszkane, całkowicie bezpieczne i spokojne. Tu nie było innej mnie.

Siedziałam dość długo, aż zapadł zmrok (slońce zachodziło bardzo powoli, nie tak, jak na ziemi). Było ciepło. Ciemność sprzyjała rozmyślaniu, a że nie odczuwałam potrzeby snu (przecież ledwie wstałam!), postanowiłam zebrać rozproszone myśli i ukoić je. Dość szybko doszłam do dwóch wniosków – albo nadal śpię, i to wszystko mi się śni; aczkolwiek realność ostatnich doświadczeń sprawiała, że przychylałam się do drugiej opcji – iż sama nie wiedząc w jaki sposób, zaczęłam podróżować między światami, podobnie jak to robił Kira.

Nie mam żadnego kamienia ze sobą. Czy dlatego rzuca mną tak chaotycznie i niekontrolowanie?

Kamień jest niepotrzebny. – przyszła odpowiedź, sama, nieproszona. Byłam pewna, że jest prawdziwa

Jak mam zatem zapanować nad wędrówką? – zapytałam w myślach, licząc, że po raz kolejny otrzymam odpowiedź. I ta nadeszła:

Im bardziej będziesz skupiona na celu, tym łatwiej trafisz tam, gdzie chcesz.

To wystarczy? Mam myśleć, gdzie chcę się znaleźć, i tyle? – ogarnęło mnie zwątpienie.

Im precyzyjniej określisz cechy miejsca, do którego chcesz podróżować, tym łatwiej do niego dotrzesz. Nawet jeśli go nie znasz, to skupienie na konkretnych aspektach doprowadzi Cię do miejsca, które będzie przejawiało się w ten sposób. – tym razem informacja była bardziej rozbudowana.

 

 

Zaczęłam zastanawiać się, gdzie chciałabym się udać. I wówczas przyszła mi na myśl planeta elfów; ostatnia, o której wspomniał mi Kari. Przypominałam sobie jego słowa, opis, charakterystykę zamieszkujących ją istot (na myśl o nich przebiegł mnie dreszcz i pojawiła się myśl – dowiem się, co tak naprawdę przerażało Kariego). Jednak nic się nie działo.

Co mam zrobić? – ponownie rzuciłam pytanie w przestrzeń.

Wyobraź to sobie, zwizualizuj jak najwyraźniej.

Mam za mało danych, za mało informacji. – spłoszyłam się.

To, czym dysponujesz, wystarczy. – pojawiło się spokojne stwierdzenie.

Siedziałam w milczeniu. O nic więcej nie pytałam, zatem nie było więcej odpowiedzi. Nawet nie wiem dlaczego, ale w ogóle nie zdumiała mnie ta bezgłośna rozmowa.

Długo tak jeszcze trwałam w ciszy, obejmując kolana ramionami, aż na niebie zabłysł obcy księżyc. W ten czas położyłam się na miękkiej trawie i podziwiając, jak z ciemnej głębi kosmosu wyłaniają się nieznane gwiazdozbiory, zasnęłam.

***

Obudziłam się wczesnym rankiem, wypoczęta i odświeżona. Nie czułam głodu. Powietrze na tej łące miało sycące właściwości. Do takiego wniosku doszłam dopiero po pewnym czasie, wówczas jednak wcale mnie to nie dziwiło.

Promienie wschodzącego słońca miały delikatne, złoto-fioletowe zabarwienie. Niebo było ciemne, prawie granatowe, z fioletowawym odcieniem bliżej słońca. Nie było na nim ani jednej chmurki. Na horyzoncie widziałam pasmo drzew, lecz przede mną rozciągała się łagodnie pofalowana równina, porośnięta jedynie trawą, kwiatami oraz niewielkimi krzaczkami. Mój wzrok przyciągnął jeden z kwietnych kielichów – wielkości sporej piłki (mniej więcej jak piłka używana w futbolu), o licznych, delikatnie fioletowych płatkach, tworzących coś na kształt wypiętrzającej się korony. Podeszłam bliżej, aby mu się lepiej przyjrzeć; środek był biało-złoty, miałam wrażenie, że bije z niego łagodne światło, zaś pręciki mieniły się od tęczowego pyłku. Pochyliłam się niżej, chcąc powąchać ten dziwny kwiat. Usłyszałam wtedy delikatne brzęczenie, jakby drganie gitarowej struny, potrąconej niedbale ręką mistrza. Zapach był ponadzmysłowy, trudno wyczuwalny, sprawił jednak, że poczułam jeszcze większą jasność w umyśle. Nabrałam pewności, że jeśli w tej chwili spróbuję kontrolowanej podróży – to mi się uda.

Przysiadłam na stopach, wdychając głęboko czyste, rześkie powietrze. Wróciłam myślami do opowieści Kariego – i wyobraziłam sobie kwitnącą dżunglę, pełną roślin, zwierząt, upojnych zapachów. Usłyszałam ptasie trele, oraz kroki zbliżających się po ścieżce mieszkańców.

I wtedy poczułam nagły niepokój. Wizja prysła, a ja z powrotem znalazłam się na spokojnej łące.

Czy trafię do Kariego? – zapytałam w myślach.

Milczenie.

Czy Kari chce zostać odnaleziony?

Tak.

Jak mam do niego trafić?

Wiesz sama.

Nie wiem! A bardzo chcę! – krzyknęłam na głos.

Milczenie.

Poczułam się wytrącona z równowagi, zanikł spokój. Łąka wtem wydała mi się szara.

Boisz się. – rzekł Głos.

Nie rozumiem.

Boisz się wrócić do Kariego, i dlatego, póki nie usuniesz tego lęku, nie spotkacie się. To samo tyczy się jego.

To jakaś kara? – poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość, bunt.

Nie, to czysta konsekwencja Waszych obaw.

Zacisnęłam pięści i krzyknęłam, głośno, z samych trzewi. Wraz z tym okrzykiem uszło ze mnie największe napięcie. Automatycznie przysiadłam na trawie, tuż koło kwiatu. Stulił swoje płatki tak, że nie widziałam jego wnętrza. Pomimo tego rychło poczułam się lepiej. Ten ulotny zapach, dający jasność w głowie, wciąż emanował spomiędzy płatków.

Siedziałam, kiwając się nieznacznie; kiwanie mnie uspokajało. Czułam, jak schodzi gula żalu z gardła i z serca, a z głowy wyparowuje złość. Łatwiej mi było oddychać.

Czy planeta elfów jest drogą do Kariego?

Po części.

To znaczy?

Nie spotkasz go tam, ale dowiesz się więcej.

O przyczynie jego lęku, tak jak myślałam?

Tak, również. Ale również o przyczynach Twoich strachów.

Dziękuję. I przepraszam za ten atak bezsensownej złości.

Sama siebie przepraszasz. To dobra droga.

Westchnęłam. Zapadła cisza.

To ja spróbuję raz jeszcze. Z tą wizualizacją. – wyszeptałam.

Żadna odpowiedź nie przyszła, lecz i tak poczułam, że tego właśnie oczekiwał po mnie tajemniczy Głos.

Tym razem udało mi się w ciągu pięciu minut.

***

Kira

nie wiadomo, jaki dzień

Planeta Elfów

Wpadłam w sam środek zgromadzenia. Wysocy, smukli tubylcy rozstąpili się, otaczając mnie zwartym kręgiem. Nie wyglądali na zaskoczonych. Spokojnie przypatrywali się wielkimi, lekko ukośnymi oczyma – niebieskimi, zielonymi, złotymi, fioletowymi, a nawet pomarańczowymi, czy koloru głębokiego burgunda. W końcu jeden z nich uśmiechnął się, ujmując przy tym moją dłoń; Patrząc mi głęboko w oczy, rzekł melodyjnym głosem:

– Witamy, witamy. Wszelcy wędrowcy w czasie i przestrzeni są u nas mile widziani. Szczególnie tak piękni!

– O tak, o tak. – zaszumiał chór męskich głosów. – Te kasztanowe sploty, ta szarość oczu, ten koral ust! Ach!

Elfki stały z boku, szepcząc coś między sobą. Rzucały mi krótkie, przelotne spojrzenia i chichotały w grupkach.

– Dziękuję. – takie przyjęcie trochę mnie zaskoczyło, chociaż, gdyby nie wcześniejsza historia, usłyszana z ust Kariego, na pewno zdumiało by mnie bardziej. – Przybyłam tu, abyście mi powiedzieli, co Was przeraża w miłości? – wypaliłam wprost.

Wszystkie elfy roześmiały się srebrzyście.

– To MY jesteśmy ucieleśnioną miłością! – zawołały jeden przez drugiego. Błękitnowosa, szczupła elfica zaprezentowała przy tym wdzięczny piruet. Została nagrodzona oklaskami.

– To może pokażecie mi, na czym polega Wasza miłość?

Ten elf, który podszedł do mnie jako pierwszy, przybliżył swoją twarz do mojej. Owionął mnie zapach kwiatów i ziół.

– O, jaka niecierpliwa ślicznotka! Wiedziałem! – chwycił mnie przy tym za drugi przegub i przycisnął do siebie.

– Podobam Ci się? – zapytał, a fiołkowe oczy rozbłysły złociście. Miał szczupłą, pociągłą twarz, półdługie włosy, opadające w splotach na ramiona, młodzieńcze, smukłe ciało. Długie, nerwowe palce, jak u pianisty, delikatnie pieściły moją prawą dłoń.

Odsunęłam się, na tyle na ile dałam radę, w zadziwiająco silnym uścisku jego szczupłych ramion.

– Tak, jesteś przystojny. – elf widocznie się rozpromienił i ponownie próbował przygarnąć mnie bliżej siebie. – Ale nie w moim guście.

Młodzieńcza twarz wykrzywiła się, a w oku, na ułamek sekundy, pojawił się ostry, zimny błysk. Elf odsunął się ode mnie, wciąż jednak nie puszczając moich dłoni i z lekko krzywym uśmieszkiem skomentował:

– A któryś z nas bardziej Ci się podoba? – głos brzmiał na poły bezczelnie, na poły słodko, lecz na twarzy malował się ślad urazy.

– Nie o to chodzi. Ja już kocham kogoś całym sercem, zatem nie chcę z żadnym z was. Nie bierzcie tego do siebie. – kontynuowałam, widząc rosnące zmieszanie wśród otaczających mnie osób; paru elfów oddaliło się wraz z elfkami, znikając w gęstych zaroślach. Gdzieś słodko zaśpiewał ptak, a jego trele przewyższały najpiękniejsze śpiewy słowików. – Wszyscy jesteście naprawdę piękni. – desperacko próbowałam ponownie uzyskać ich życzliwość oraz zainteresowanie; widziałam jednak, jak odchodzą kolejni – znudzeni, a może obrażeni.

Fiołkowooki elf puścił moje ręce, lecz nadal pozostał przy mnie. Pozostali odeszli, oprócz jednej elfki, stojącej w pewnym oddaleniu od nas. Przytulała się do pnia dziwnego, poskręcanego malowniczo drzewa, o jędrnej, złoto-zielonej korze. Jasną buzię w kształcie serca zwróciła ku mnie, drobne dłonie splotła na jednej z gałęzi, tuż ponad głową. Była niższa od pozostałych, ale jej zgrabne, delikatne ciało sprawiało, że wydawała się ideałem złotych proporcji.

– To, co powiedziałaś przed chwilą, jest u nas uważane za wielki nietakt. – pierwszy raz bez uśmiechu stwierdził elf. Jego słowa brzmiały poważnie, bez wcześniejszej nutki rozbawienia. – Kochanie całym sercem to niewola i rozpad. Jest trucizną, którą kuszą naiwnych; trucizną prowadzącą do zranień oraz poczucia odrzucenia. A najgorsze, co może się wydarzyć, to zatracenie siebie samego, własnej osobowości, w kimś innym.

– Ona… – rzekł, patrząc w stronę elfki, która właśnie przeczesywała grzywę swoich złocistych włosów – Ona przybyła do nas poraniona, wypełniona rozpaczą. Najbliższy jej anioł odrzucił ją, odciął własne serce od jej serca. Był to dla niej ogromny szok. W tej chwili niewiele już z tego pamięta, wyleczyliśmy ją z trosk i żalów. Obecnie jest szczęśliwa. – mówiąc to uśmiechnął się do złotowłosej. Ta odpowiedziała mu niezbyt przytomnym, roztargnionym uśmiechem pełnych ust.

– Wygląda, jakby spała. – odrzekłam.

– Dla niej lepiej jest, by śniła. Czemu ma cierpieć?

– Ale wciąż pozostaje uzależniona. – gdy wypowiedziałam to zdanie, przez przystojną twarz elfa przebiegł grymas, zniekształcający na chwilę piękne rysy. Bez słowa wyciągnął dłoń ku ślicznej elfce (anielicy?), która bez chwili wahania podeszła do niego, uśmiechając się stale. Jej oczy, przejrzystobłękitne, patrzyły teraz wyłącznie w jego kierunku.

– Co jest lepsze? Cierpienie czy szczęście? – zapytał sentencjonalnie.

– Ten stan, w którym ona się znajduje, nie jest szczęściem. – zaprotestowałam. – To zwykła nieprzytomność, znieczulenie.

– Jesteś szczęśliwa? – elf, nie zważając na moje słowa, zwrócił się bezpośrednio do swojej towarzyszki. Ta tylko spojrzała na niego, rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu.

– Odpowiedz, kochanie. – jego głos zagrał do niej jak obój, dźwiękiem ciepłym, matowym.

– Taaak. – mruknęła sennie. – O taaaak.

– Coś jej podajecie? – narastało we mnie współczucie dla nieprzytomnej dziewczyny.

– Już nie. Wcześniej jednak musiała brać lekarstwa. Dużo lekarstw. Sam o nią dbałem.

– Przecież ona jest w tej chwili kompletnie ubezwłasnowolniona! – krzyknęłam.

– Tśśśś. – syknął elf, marszcząc przy tym czoło – Ciszej. Krzyk to kolejny wielki nietakt. Czyż nie lepiej brzmi głos opanowany, z odpowiednią modulacją? Wtedy wszyscy chętniej Cię słuchają.

– Oj, chrzanić modulację! – nie cierpię sztuczności, wyzbyłam się przeto wszelkich zahamowań, które wcześniej utrzymywały mnie w ryzach uprzejmości, mimo poprzednich, bezczelnych elfich zagrywek. Uprawianie słownych gierek odrzuca mnie, prowokuje do bezpośredniej szczerości (wiem, że zazwyczaj jest to “szczerość” połączona z atakiem, jeśli gierki mnie zirytują, ale cóż – jestem tylko człowiekiem). – Ta biedna dziewczyna najpewniej była uzależniona wpierw od swego partnera, a teraz uzależniona jest od was… – od ciebie! Na tym polega jej problem! Wy jej nie leczycie, a otumaniacie!

– Łatwo jest oceniać innych, ślicznotko. Pomagamy najlepiej, jak potrafimy. – elf przytulił zelfioną anielicę, a ta przymknęła powieki, opierając głowę o jego pierś. Promienie słońca odbiły się od złocistego meszku, porastającego jej górną wargę. – Przyjęliśmy swego czasu wielu takich, jak ona. Spadali ze swego świata rozbici, obolali, z poszarpanymi lub nawet oderwanymi skrzydłami serc. Wielu z nich już odeszło, kiedy poczuli się lepiej. Po innych przybyli ci, przez których wcześniej spadli, a oni im ponownie uwierzyli. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Uważam jednak, że tylko ci, którzy pozostali z nami, wybrali najrozsądniej.

– A czy ona może teraz wybierać? Wątpię. – rósł we mnie bunt, nie potrafiłam świadomie zgodzić się z elfem, chociaż w jego słowach pobrzmiewało coś, co do mnie trafiało, z czym w jakiejś części siebie zgadzałam się. To mnie zaniepokoiło.

– Kochanie, co wybierasz? – mój rozmówca ponownie zwrócił się bezpośrednio do półprzytomnej anielicy. – Zostanie tutaj czy dalszą tułaczkę, w cierpieniu?

– Manipulujesz! – zakrzyknęłam i odsunęłam jego dłoń od twarzy dziewczyny. – Pozwól, że ja zadam jej własne pytania.

– Nazywaj to jak chcesz, ale w moim zapytaniu zawarta jest prawda.

Zignorowałam go. Położyłam na jej ramieniu swoja lewą dłoń. Anielica sennym ruchem odwróciła twarz w moją stronę. Patrzyła spokojnym, zamglonym wzrokiem.

– Jak masz na imię? – spytałam. Twarz anielicy nie uległa zmianie, pozostała pustą maską.

– Nie wiem. – odparła powoli, z trudnością.

– Ja nazywam się Kira.

Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie sztucznym, wyuczonym uśmieszkiem.

– Eloine, miło mi. – odpowiedziała automatycznie. – Jesteś śliczna. – dodała wyuczoną kwestię.

– To nie jest Twoje imię. – chwyciłam jej twarz w obie dłonie i spojrzałam głęboko w jej oczy. Żrenice miała rozszerzone, puste; wszakże na ich dnie zbierała bezbrzeżna rozpacz.

Anielica zamrugała nerwowo i spróbowała odsunąć się ode mnie. Elf spoglądał na tę scenę z wyraźną kpiną.

– Nie jesteś elfem. To nie jest Twój świat. Kim jesteś? – zapytałam ją ponownie.

Dziewczyna milczała, uciekając wzrokiem. Drobna buzia skurczyła się, a małe piersi, rysujące się wyraźnie pod gładkim, półprzezroczystym materiałem, unosiły się gwałtownie, poruszane coraz to szybszym oddechem. Nagle chwyciła za moje dłonie, wbijając w nie ostre pazurki.

– Zostaw mnie! – krzyknęła. – Odejdź! Nie chcę niczego pamiętać, nie chcę o niczym wiedzieć! – szarpnęła się przy tym silnie, odpychając mnie od siebie. Poczułam piekącą smugę na prawym przedramieniu – zadrapała mnie do krwi jednym z paznokci. Stałam nieruchomo, położywszy lewą dłoń na uszkodzonej skórze.

Anielica rzuciła się, łkając, w stronę elfa. Przytulił ją mocno, pogłaskał po czole, po oczach. Uspokoiła się pod jego dotykiem.

– Było po co ją męczyć? – zapytał z wyrzutem. – Nie otrzymałaś żadnej innej odpowiedzi, której sam bym Ci wcześniej nie udzielił; tylko zaniepokoiłaś Eloine. Jesteś zadowolona?

Wzruszyłam ramionami. Po prawdzie, było mi przykro, że zdenerwowałam anielicę. Czułam, że nie powinnam była wymuszać na niej reakcji. Z drugiej jednak strony, cały czas uważałam, iż utrzymywanie jej w znieczuleniu, odcięciu od niej samej, nie jest w porządku. Uszanuj wybory innych. – przemknęło mi przez głowę. To brzmiało jak “głos”, z którym “rozmawiałam” na poprzedniej planecie, pomyślałam.

– W porządku. – bąknęłam. – Przepraszam. – anielica po raz kolejny odwróciła buzię w stronę elfa. Nie patrzyła na mnie.

Zapadła krępująca cisza.

– Nie chciałbym być niegrzeczny, ani niegościnny, – zagaił elf – ale sugerowałbym, żebyś udała się gdzie indziej.

– Gdzie przebywają tacy, jak ona? Poza tym światem? – zapytałam, widząc, że zbiera się do odejścia.

– Nie wiem. Nie interesuje mnie to. – wzruszył ramionami i pogłaskał po karku przytuloną do niego dziewczynę. Zamruczała. Elf bez słowa objął ją mocniej, obrócił się, dając nura w otaczający polanę gąszcz. Wielkie, pąsowo-czerwone kwiaty chwiały się w miejscu, w którym zniknęli. Zostałam sama.

Zachciało mi się siusiu. Pewnie z napięcia, które wyszło w końcu na wierzch. Nic dziwnego. Okalające mnie drzewa, kwiaty i krzewy, chociaż piękne, pachnące upojnie, zdały mi się nieprzyjazne i groźne. W końcu jednak przełamałam się i poszłam za spory, gęsty krzak, rosnący tuż przez pniem rozłożystego drzewa o ciemnej, spękanej korze, porośniętej błękitnoopalizującym mchem. Krzak obsypywała obfitość żółto-pomarańczowych, drobnych kwiatków. Kiedy załatwiałam swoją potrzebę, na jednym z nich usiadł wielobarwny owad. Miał wielkie, fasetowate oczy, bordowy tułów, z żółtą kropką na odwłoku. Błękitnozłote skrzydła, pożyłkowane na ciemnopomarańczowo, drgały lekko.

Owad podniósł się nieznacznie na dwóch tylnych parach zielonkawych odnóży, a przednimi łapkami zaczął pocierać boki “policzków”, gruzłowatych, czerowonozłotych narośli, utworzonych z kilku nałożonych na siebie blaszek, umieszczonych poniżej oczu. Wydawał przy tym dźwięk podobny do gry na drumli. Ostrożnie uniosłam się, podciągając majtki, nie chcąc spłoszyć muzykanta.

Grał głośno, zatem zaryzykowałam i stąpając powoli, przeszłam z powrotem na polanę.
Udało się, drumlista nie spłoszył się, kontynuował wciąż swój koncert.

Przysiadłam na pniaku, sterczącym mniej więcej po środku łąki. Dotarło do mnie, że moje ciało zgłasza mi jeszcze inne potrzeby – głód oraz pragnienie. Przez całą bytność na Planecie Kwiatu (tak nazwałam tamto miejsce) czułam sytość, zaś zaledwie po godzinie pobytu tutaj, cielesne żądania powróciły ze zwielokrotnioną siłą. Realnie rzecz biorąc, ostatni raz piłam i jadłam wieczorem, 21.04., na werandzie drewnianego, góralskiego domku na Ziemi. Ile naprawdę czasu minęło od tamtej pory? Nie mam pojęcia.

Rozejrzałam się uważniej po okolicy. Po przeciwległej stronie było drzewo, uginające się pod ciężarem dużych, błękitno-zielonkawych owoców. Coś mnie od niego odpychało, mimo ze trawa była pod nim wydeptana – wyraźnie ktoś rwał już owoce z tego drzewa i/lub wylegiwał się pod nim dość długo. Miałam wizję jakiejś upojnej, nieprzytomnej orgii pod tymi obwisłymi gałęziami. Znowu przebiegły mnie dreszcze, jak ongiś, gdy na Planecie Kwiatu pomyślałam pierwszy raz o elfach. To nie było przyjemne. Zjedz coś, kochana, i szybko stąd zmykaj – powiedziałam sobie w duchu. Nie wiem, jak dostać się do tych istot, które elf nazwał aniołami, ale zaufam sobie. Moja droga prowadzi do nich – i przez nie.

Gdy tak myślałam, moją uwagę zwrócił krzew obsypany fioletowo-purpurowymi jagodami. Były mniej więcej wielkości piłeczek pingpongowych. Na jednej z gałązek siedział ptak, zajadając ze smakiem. Czerwownawą łapką przytrzymywał fioletową, w połowie już wyjedzoną półkulę, a przy każdym dziobnięciu z rozmachem rozpryskiwał purpurowy sok. Ślina sama napłynęła mi do ust, a gardło przypomniało, jak bardzo jest wyschnięte. Te owoce muszą być bardzo soczyste… i smaczne.

Podeszłam bliżej. Ptak na mój widok nastroszył szare piórka – puch pod pokrywą piór miał fioletowo-złoty – nie przerwał jednak swego posiłku. Łypał tylko to jednym, to drugim złocistym okiem w moją stronę. Zrobiłam jeszcze parę kroków i już stałam przy krzaku, oddalona od pierwszego stołownika nie więcej niż o metr-półtorej. Na chwilę znieruchomiał, kierując ku mnie czerwony, krótki, a gruby dziób; na szpicu dzioba zwisała kropla soku. Potem zerknął prawym okiem… i powrócił do jedzenia. Poczułam, że zostałam zaakceptowana. Śmiało zerwałam jedną z jagód – skórka była jędrna, sprężyście odpowiadała na nacisk palców. Podniosłam ją do ust – zawahałam się na moment, zanim ugryzłam, wciągając zapach nieznanego – owoc pachniał słodko, orzeźwiająco, z nutką leśnej radości. Właśnie tak poetycko skojarzyła mi się wtedy ta woń. Wgryzłam się, a sok opryskał brodę, policzki, pociekł też na bluzkę, pozostawiając na niej krwawy ślad. Trudno, wzruszyłam ramionami i zamarłam – moje kubki smakowe oszalały, nie wiedząc, jak zanalizować ten smak – ostry, trochę cierpki, z wewnętrzną słodyczą wybijającą po chwili. Owoc był przepyszny i równie orzeźwiający, jak przypuszczałam.

 

Zebrałam ze dwadzieścia sztuk, rozkładając je na leżącym na trawie dużym liściu, przypominającym gładki, okrągły łopian. Uczta była wprost wyborna, nie sądziłam, że można aż tak najeść się owocami. Pojawiła się tylko jedna niedogodność – cała byłam w soku, lepka, pobrudzona. Nie potrafiłam poradzić sobie ze strzelającym we wszystkie strony płynem – dopiero po zjedzeniu paru sztuk opracowałam mniej brudzący sposób konsumpcji. Muszę poszukać czystej wody, zanim wyruszę na podbój dalszych światów – stwierdziłam (choć doprawdy, nadal nie miałam pojęcia jakich).

 

 

CDN.

Koniec

Komentarze

Ciekawie się zapowiada, ale popełniłaś jeden znaczący błąd. Wstawiłaś nie ukończone opowiadanie, a teraz zlecą się złośliwcy, którzy nie lubia takich praktyk. Mam nadzieję, że jednak to opowiadanie skończone tylko podzielone w wyniku zbyt wielkiej objętości.

Dziękuje, Moniviran. Opowiadanie rzeczywiście zostało podzielone z powodu objętości. To taka mikro-powieść. Część druga rychło tutaj zawiśnie; opowiadanie jest skończone, wprowadzam tylko ostatnie poprawki :) (tendencja do perfekcjonizmu;)))

>> Trochę dziwnie się tu czuję, wcześniej pracowałam na własny rachunek. << – „Trochę dziwnie się tu czuję. Wcześniej pracowałam na własny rachunek”. – lepiej rozbić na dwa odrębne zdania, przecinek tutaj trochę nie pasuje.

>> dobiegl do nas tupot kilku par stóp. << – literówka „dobiegł”, ale nie wiem, w jaki sposób można określić ilość par, sądząc tylko po odgłosach. Zdanie do przemyślenia.

>> czemu ci ludzie weszli tam w taki sposób? << -– Z DUŻEJ LITERY „Czemu ci ludzie weszli tam w taki sposób?”<< –

>> W oddali, na rogu sali, mignęła mi jeszcze sylwetka jednej z poprzedzających nas osób. << – „W oddali, w rogu sali, mignęła mi jeszcze sylwetka jednej z poprzedzających nas osób”. Poprzedzających? Czy wyprzedzających?   >> Zakręciła za róg i zniknęła. << – Nie „zakręciła” lecz „skręciła” za róg!   >> Podbiegłam i z poślizgiem weszłam w zakręt << ---Nie podoba mi się tego typu sformułowanie „z poślizgiem” brzmi to jak relacja z rajdu F1. Może lepiej „Podbiegłam, i z lekkim trudem pokonałam zakręt, o mały włos nie tracąc równowagi”.   >> na jej krańcu błyskało jedno zwierciadło. << – Skoro wspominasz tylko o jednym zwierciadle słowo „jedno” nie potrzebne. I nie błyskało tylko błyszczało. Czyli „na jej krańcu błyszczało zwierciadło”.

>> Na ścianie po lewej rozkrzyżowany był potężny mężczyzna. << – Że jaki? Rozkrzyżowany? To znaczy, jak mam to rozumieć?

>> Mimowolnie wyciągnęłam dłoń i dotknęłam policzka nieznajomego. O mało nie krzyknęłam. Wrażenie było silne, jak przepływająca górska rzeka, zakręciło mi się od niego w głowie. A przy tym miłe, przyjemne. Błogie nawet. W tym samym momencie mężczyzna odwrócił ku mnie głowę, na jego twarzy malowało się wyraźne zdziwienie. Uderzyło mnie wtedy ciepło, płynące z jego wzroku. Po krótkiej chwili, najwyżej dwóch-trzech sekundach, mężczyzna opanował się i szybkim, kocim ruchem oderwał ciało od ściany. << – ZAIMKI – są potrzebne, ale nadmiar jest szkodliwy!

>>  jakieś 2 metry od celu. << -– Liczebniki zawsze słownie!

>> Usłyszałam ostry zgrzyt; kątem oka ujrzałam, jak uchyla się fragment lustra. Ze szczeliny wysunął się kij. Wyglądał na kij od szczotki. Zderzenie tego banalizmu z tym, co działo się przed chwilą, otrzeźwiło mnie. Chwyciłam za ów kij, nacisnęłam na niego, uchylając lustro szerzej. Na zewnątrz stał Gudi, zaniepokojony i zaintrygowany. << – masakra ten opis. Tu trochę coś zgrzyta. Powtórzenia głównie (kij kilka razy) i te opisy, nie wiem co z nimi, ale mi coś nie gra.   ***

Ciekawe opowiadanie. Pomysł nie najgorszy, ale już tego typu historii było dużo, co nie znaczy że masz nie pisać. Pisz. Co mi się podobało. Głównie plastyka opisów i pomysł. Co mi się nie podobało: liczne powtórzenia, dziwne sformułowania, gnasz czasami z akcją bez opamiętania, trochę zwolnij. Uważaj na zaimki i liczebniki. Nie podobają się zdania w nawiasach. W miarę możliwości, popraw ten fragment. Czekam na drugą część. Zobaczymy co wyszło.  

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mkmorgoth – dziękuję za Twoje uwagi. Bardzo pożyteczne. >>" w jaki sposób można określić ilość par, sądząc tylko po odgłosach. Zdanie do przemyślenia. " – przyznam, ze nie mam większego problemu – w praktyce – ze stwierdzeniem po odgłosach, czy biegnie jedna osoba, czy więcej. Precyzyjnie ilości nie określę, ale rozróżnię czy biegnie jedna, czy więcej osób. >> Podbiegłam i z poślizgiem weszłam w zakręt > Na ścianie po lewej rozkrzyżowany był potężny mężczyzna.

O, nie wiedziałam, że czasem ucina dłuższe komentarze. (?) Po kolei, co ucięło. Poślizg na zakręcie – o taki właśnie efekt, jak z F1 mi chodziło. To jest słuszne skojarzenie. Osoba opisująca to zdarzenie, z początku udaje kogoś "cool", używającego języka popkultury; na kim nawet poltergeisty w pracy robią niespecjalnie duże wrażenie. Podobnie, jesli chodzi o niektóre dziwne sformułowania – np.: w języku Kariego. On, przenodząc się do świata, w kórym istnieją świadome istoty, używające języka, opanowuje języki na poziomie tzw. energii subtelnych. Myśli jednak nadal inaczej, niz tubylcy. Uwiadaczaniać może się to w warstwie językowej. Stopniowo zresztą przejmuje sformułowania od Kiry – a ona od niego, kiedy brakuje jej słów na okreslenie sytuacji, zdarzeń, kóre były dla niej wcześniej nieznane. Rozkrzyżowany – nalezy rozumieć to dokładnie tak, jak zostało napisane. Ktoś, kto jest rozkrzyżowany na ścianie – jakby wisiał na niewidzialnym krzyżu. Rozważę też zmiany w opisie, wyszczególnionym przez Ciebie :)  

Z resztą uwag się zgadzam :-)

Dziękuje za komentarze z wyjaśnieniami, co do moich uwag. I cieszę się, że mogłem jakoś pomóc. Dziękuję też za miłą współpracę, bo tutaj różnie bywa z użytkownikami. Ale mniejsza z tym. Mnie się podoba pomysł. :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

mkmorgoth – doceniam i lubię konstruktywną krytykę. :) Po to głównie wrzuciłam tutaj to opowiadanie. Oczywiście, inne bonusy byłyby również mile widziane;)  – zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie od razu Rzym zbudowano.   Jest za to jedna niedogodność takiej konstruktywnej krytyki;) – zaczełam dużo dokładniej poprawiać drugą część. Nie wrzucę jej zatem już dzisiaj, jak  pierwotnie zamierzałam :D    

Hydrozagadko, pozostaje dla mnie zagadką, co miałaś na myśli, pisząc o planach dodania drugiej części opowiadania: „…wprowadzam tylko ostatnie poprawki :) (tendencja do perfekcjonizmu;)))”. Moja szczególna ciekawość każe zapytać, co rozumiesz pod pojęciem perfekcjonizm i dlaczego brakuje go w zaprezentowanej pierwszej części? ;-)

Chciałabym wiedzieć, jakie będą dalsze losy Kiry i Kariego, a może Kari i Kiriego –– już sama nie wiem kto jest kim, bo pozwoliłaś sobie na pewną dowolność przypisywania imion postaciom, dlatego błagam o dopracowanie dalszego ciągu, jeszcze przed opublikowaniem. Drugiej takiej łapanki mogę nie przeżyć…

Mam nadzieję, że gdy dodasz drugą część opowieści, nie będę miała wątpliwości, iż słowo perfekcjonizm jest Ci znane nie tylko teoretycznie.  

 

„…spotkaliśmy się z bratem ponownie, w celu wspólnej konsumpcji kanapek”. –– Czy to już jest próbka korporacyjnej nowomowy? Dlaczego spotkali się ponownie, skoro wcześniej się nie spotkali, przyszli tylko razem do pracy.

Wolałabym: …spotkaliśmy się z bratem, by zjeść kanapki/ drugie śniadanie/ lunch.

 

„Informacja o niej rzuciła mi się w oczy na planie budynku…” –– Wolałabym: Informację o niej zauważyłam, gdy studiowałam/ oglądałam plan budynku

 

„Obróciliśmy się na piętach, nieco zawiedzeni”. –– Wolałabym: Obróciliśmy się na pięcie, nieco zawiedzeni.

Obrócić się na pięcie, znaczy tyle, co zrobić w tył zwrot.

 

Schodziliśmy już z powrotem na parter…” –– Wolałabym: Szliśmy już z powrotem na parter

Na parter raczej się nie wchodzi. Poza przypadkiem, gdy ktoś wchodzi na parter z piwnicy, ale ta sytuacja nie ma tu miejsca.

 

„…dobiegl do nas tupot kilku par stóp”. –– Literówka. Mam wątpliwości takie jak mkmorgoth. Może wystarczy: …usłyszeliśmy tupot.

 

„Brat, zaciekawiony, obejrzał się, a ja za nim”. –– Wolałabym: Brat, zaciekawiony, obejrzał się, ja również.

 

„Zobaczyliśmy czwórkę osób – dwóch mężczyzn oraz dwie kobiety…” –– Wolałabym: Zobaczyliśmy dwóch mężczyzn oraz dwie kobiety… Czytelnik umie dodać dwa do dwóch. ;-)  

 

„Zaintrygowani, podeszliśmy ponownie parę stopni wyżej”. –– Wystarczy: Zaintrygowani, ponownie podeszliśmy parę stopni. Nie można, podchodząc po stopniach, znaleźć się niżej. ;-)  

 

„…zauważając przy tym, że sala zwija się dalej, niby labirynt”. –– Nawet zwijając się ze śmiechu, nie jestem w stanie wyobrazić sobie zwijającej się sali. ;-)

Może: …zauważając przy tym, że dalej sala zakręca, niby korytarz labiryntu.

 

„Silny impuls kazał mi podbiec w stronę tego lustra”. –– Silny impuls kazał mi podbiec w stronę lustra. Skoro lustro było jedno, nie mogła podbiec do innego.

 

„Wyglądało na to, że może poruszać tylko twarzą…” –– Poruszać twarzą??? Rozumiem, że robił grymasy, że mimikę miał czynną. ;-)  

 

„Wrażenie było silne, jak przepływająca górska rzeka…” –– Czy to znaczy, że przepływające rzeki górskie, są silne, czy są jak wrażenie. ;-)  

 

„…mężczyzna opanował się i szybkim, kocim ruchem oderwał ciało od ściany”. –– Mimo że miałam wiele Kotów, nigdy nie widziałam Kota na ścianie, wiec tym samym nie widziałam jak Kot odrywa się od ściany. Dlatego pozostanie dla mnie tajemnicą, jak wyglądał koci ruch, którym mężczyzna oderwał ciało od ściany. ;-)

 

„…brat wsunął głowę i zaskoczonym spojrzeniem obiegł zastałą w środku scenę”. –– Czy zastała w środku scena była od dawna taka sama, zesztywniała w bezruchu czy raczej zatęchła? ;-)

Wolałabym: …brat wsunął głowę i, zaskoczony, omiótł  spojrzeniem zastaną scenę. Zastały  1. «taki, który zatęchł lub zakisł» 2. «taki, który zesztywniał wskutek bezruchu» 3. «taki sam od lat»

 

„…a ten ponaglił mnie prawą ręką, bym wychodziła…” –– Może: …a ten, gestem prawej ręki ponaglił mnie, bym wychodziła

 

„…nadal patrzył w stronę oddalających się kroków tamtej czwórki”. –– Zazdroszczę bratu; też chciałabym móc zobaczyć oddalające się kroki… ;-)  

 

„Krytycznie obciął go wzrokiem…” –– Bardzo nieładny kolokwializm.

 

„Bardzo Wam dziękuję za pomoc i uwolnienie”. –– Czy Kari zwraca się do rodzeństwa listownie? ;-)  

 

„Gudi wrócił, chwilowo nie zainteresowany obcym…” –– Gudi wrócił, chwilowo niezainteresowany obcym 

 

„Przeżyłem tylko dlatego, gdyż istota energetyczna, fyrgynt – z niskich warstw pochodzący, silny mrokiem – który mnie więził, cenił odnawialne źródło zasilania, jakim byłem”. –– Przeżyłem tylko dlatego, gdyż istota energetyczna, fyrgynt – z niskich warstw pochodząca, silna mrokiem – która mnie więziła, ceniła odnawialne źródło zasilania, jakim byłem.

Piszesz o istocie. Istota jest rodzaju żeńskiego.

 

„Ludzie Waszego świata byli za słabi…” –– Znowu fragment wypowiedzi listownej? ;-)

Przestaję zwracać uwagę na źle pisane zaimki. W dalszym ciągu opowiadania jest ich mnóstwo. Zaimki piszemy wielka literą tylko w korespondencji.

 

„…lecz że zrobiliśmy to my oboje, razem?” ––  Trzy paczki masła maślanego.

Proponuję: …lecz że zrobiliśmy to oboje? Lub: …lecz że zrobiliśmy to razem?  

 

„Zamilkł, jak tylko wyszliśmy z cafe…” –– Zamilkł, gdy tylko wyszliśmy z cafe

 

„…mimo że Gudi próbował przepytywać go jeszcze o technikę podróży…” –– …mimo że Gudi próbował wypytywać go jeszcze o technikę podróży

 

„Sądzę, że rozmyślał o naszej dyskusji, o wnioskach, jakie wyciągnęłam”. –– Sądzę, że rozmyślał o naszej dyskusji, o wnioskach, które wyciągnęłam.

 

„…to przez ten dziwny przepływ, który odczuwam; A i on go czuje, nawet budzi w nim pewien niepokój…” –– Dlaczego Kari budzi niepokój w dziwnym przepływie? ;-)  

 

„…jakbym stała tam sama, a nie z nie znanym im, dużym facetem”. –– …jakbym stała tam sama, a nie z nieznanym im, dużym facetem.

 

„Gość, otoczony przez futrzate stworzenia…” –– Gość, otoczony przez futrzaste stworzenia

 

„Zirytowało mnie to podskórnie…” –– Jeszcze nigdy nie byłam zirytowana podskórnie, dlatego proszę o informację, co się wtedy czuje. Dodam jeszcze, że dożylnie także nikt mnie nie irytował. ;-)  

 

„…musisz gdzieś spać, zanim pojedziemy w góry, byśmy mogli odnaleźć ten kamień dla ciebie, umożliwiający twój powrót do domu”. –– Wolałabym: …musisz gdzieś spać, zanim pojedziemy w góry, by odnaleźć ten kamień, umożliwiający ci powrót do domu.

 

„Są to dwa futrzate, wibrujące przyjemnie stworzenia”. –– Wolałabym: Są to dwa futrzaste stworzenia, wydające przyjemnie wibrujące dźwięki.

Koty nie wibrują. Może gdyby miały wibrusy… Ale niestety, rosną im tylko wibrysy. ;-)

 

Najdziwniejszym było, iż widząc mnie…” –– Najdziwniejsze było, iż widząc mnie

 

„Właśnie przyglądam się im, jak myją siebie nawzajem…” –– Właśnie patrzę, jak myją się nawzajem

Jeśli ktoś myje siebie, nie może tego robić z wzajemnością. ;-)

 

„Dziś byliśmy na Średnim Szczycie, ponad 2000 m npm”. –– Dziś byliśmy na Średnim Szczycie, ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza.

Liczby zapisujemy słownie. Nie stosujemy skrótów. Skrót: nad poziomem morza –– n.p.m.

 

„…a potem skrupulatnie stosował.się do nich”. –– Co robi kropka w środku zdania?

 

„Zniszczyły ją, zmieniając grupowym bezsensem tor pewnej komety…” –– Nie umiem sobie wyobrazić, czym jest grupowy bezsens. Czy to coś takiego jak ostatnie referendum w Warszawie? ;-)  

 

„Objęłam go sama i przytuliłam jeszcze mocniej”. –– Zdziwiłabym się, gdyby do obejmowania włączył się ktoś jeszcze. ;-)  

 

„Zawsze tak reaguję, kiedy coś rozbudza we mnie duże napięcie”. –– Wolałabym: Zawsze tak reaguję, kiedy coś powoduje we mnie duże napięcie.

 

„W odpowiedzi objęłam go, przytulając się i wtulając głowę…” –– Powtórzenie.

 

„Później, po chwili milczenia, podparł głowę na rękach…” –– Później, po chwili milczenia, podparł głowę rękami… Lub: Później, po chwili milczenia, oparł głowę na rękach

 

„Większość lądów to równiny, płaskie…” –– Płaska równina jest masłem maślanym.

 

„…czasem tylko delikatnie pofalowane”. –– …czasem tylko delikatnie pofałdowane.

 

„…budujemy wysokie, wypiętrzone miasta, o zróżnicowanej zabudowie…” –– Powtórzenie. Może: …wznosimy wysokie, wypiętrzone miasta, o zróżnicowanej zabudowie…

 

„…próbując wszystkie na raz przelać się na papier”. –– …próbując wszystkie naraz przelać się na papier.

 

„…ale twoje alterego, jeśli cię zobaczy – tak”. –– …ale twoje alter ego, jeśli cię zobaczy – tak.

 

„Kolejny raz miałam wrażenie, że czegoś jeszcze niedopowiedział…” –– Kolejny raz miałam wrażenie, że czegoś jeszcze nie dopowiedział

 

„…znaleźliśmy się w łóżku, a Kira niczym wygłodniały, zachłannie zagarniał mnie pod siebie”. –– …znaleźliśmy się w łóżku, a Kari niczym wygłodniały, zachłannie zagarniał mnie pod siebie.

Czy Kira, po cichutku i całkiem znienacka, zmieniła płeć? ;-)

 

„Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Kiry, wymawiający moje imię”. –– Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Kariego, wymawiającego moje imię. To nie głos mówił. I nie Kira. Mówił Kari! ;-)

 

„…że nie ma nikogo bardziej właściwego, bardziej harmonizującego ze mną”. –– Może: …że nie ma nikogo bardziej właściwego, nikogo, kto mógłby żyć ze mną w większej harmonii.

 

„Plecy Kiry – który już wstał i zaczął się ubierać, odwrócony do mnie tyłem – drgnęły”. –– W tym miejscu przestaję zwracać uwagę na to, że Autorka chyba myli imiona obojga bohaterów.

Do tej pory myślałam, że Kira to ona, a on ma na imię Kari. Potem, że płcie mają zmienne i zamienne. Teraz już nie wiem nic. ;-)

 

„Gdy zamknęły się za nim drzwi, ogarnęło mnie ciężkie, przygniatające zmęczenie”. –– Wolałabym: Gdy zamknęły się za nim drzwi, ogarnęło mnie wielkie/ ogromne, przygniatające zmęczenie.

Ciężkie jest coś, co dużo waży!

 

„…rozejrzałam się po pokoju, wciąż niezbyt przytomna po ciężkim śnie”. –– …rozejrzałam się po pokoju, wciąż niezbyt przytomna po długim/ męczącym/ przykrym/ nieprzyjemnym śnie.

 

„…i zataczając się, wybiegłam po schodach na zewnątrz budynku”. –– …i zataczając się, zbiegłam po schodach na zewnątrz budynku.

 

„Ulica zaludniała się ludźmi w piżamach, wiedziałam, że wielu z nich to moi sąsiedzi”. –– Powtórzenie. Może: Ulica zaludniała się sąsiadami/ lokatorami w piżamach.

 

„…to przynajmniej mogłam zaczerpnąć tlenu”. –– …to przynajmniej mogłam zaczerpnąć powietrza.

 

„Wygląda na to, iż kiedy ja-tutaj wyjęła z szuflady…” –– Wygląda na to, iż kiedy ja-tutaj wyjęłam z szuflady

 

Odczucie było takie, jak wtedy, kiedy czułam w sobie emocje mego ukochanego”. –– Powtórzenie. Może: Wrażenie było takie, jak wtedy, kiedy czułam w sobie emocje mego ukochanego.

 

„…zachodzącego słońca.Trawa była bujna…” –– Brak spacji po kropce.

 

„(slońce zachodziło bardzo powoli…” –– Literówka. „Im bardziej będziesz skupiona na celu, tym łatwiej trafisz tam, gdzie chcesz”. –– Im bardziej będziesz skupiona na celu, tym łatwiej trafisz tam, dokąd chcesz.  

 

„Zaczęłam zastanawiać się, gdzie chciałabym się udać”. –– Zaczęłam zastanawiać się, dokąd chciałabym się udać.

 

„…aż na niebie zabłysł obcy księżyc”. –– …aż na niebie zabłysnął obcy księżyc.

 

W ten czas położyłam się na miękkiej trawie…” –– Wtenczas położyłam się na miękkiej trawie

 

„…przede mną rozciągała się łagodnie pofalowana równina…” –– …przede mną rozciągała się łagodnie pofałdowana równina

 

„Łąka wtem wydała mi się szara”. –– Wolałabym: Łąka nagle wydała mi się szara.

 

„Czułam, jak schodzi gula żalu z gardła i z serca…” –– Wolałabym: Czułam, jak z gardła i serca schodzi gula żalu

 

„Błękitnowosa, szczupła elfica zaprezentowała przy tym wdzięczny piruet”. –– Błękitnowłosa, szczupła elfka zaprezentowała/ wykonała przy tym wdzięczny piruet.

 

„Ja już kocham kogoś całym sercem, zatem nie chcę z żadnym z was”. –– Wolałabym:  Ja już kocham kogoś całym sercem, zatem nie chcę żadnego z was.

 

„…paru elfów oddaliło się wraz z elficami…” –– …paru elfów oddaliło się wraz z elfkami

 

„…desperacko próbowałam ponownie uzyskać ich życzliwość…” –– …desperacko próbowałam odzyskać ich życzliwość

 

Żrenice miała rozszerzone, puste; wszakże na ich dnie zbierała bezbrzeżna rozpacz”. –– Wolałabym: Źrenice miała rozszerzone, puste, a na ich dnie wzbierała bezbrzeżna rozpacz.

 

„Nagle chwyciła za moje dłonie, wbijając w nie ostre pazurki”. –– Nagle chwyciła moje dłonie, wbijając w nie ostre pazurki.

 

„…ale sugerowałbym, żebyś udała się gdzie indziej”. –– …ale sugerowałbym, żebyś udała się dokądś indziej.

 

„Gdzie przebywają tacy, jak ona?” –– Wolałabym: Tam, gdzie przebywają tacy, jak ona?  

 

„…poszłam za spory, gęsty krzak, rosnący tuż przez pniem rozłożystego drzewa o ciemnej, spękanej korze, porośniętej błękitnoopalizującym mchem”. –– …poszłam za spory, gęsty krzak, rosnący tuż przed pniem rozłożystego drzewa o ciemnej, spękanej korze, porośniętej błękitnie opalizującym mchem.

 

„Miał wielkie, fasetowate oczy, bordowy tułów…” –– Miał wielkie, fasetowe oczy, bordowy tułów

 

Błękitnozłote skrzydła, pożyłkowane na ciemnopomarańczowo, drgały lekko”. –– Wolałabym: Błękitno-złote skrzydła, poznaczone ciemnopomarańczowymi żyłkami, drgały lekko.

 

“…gruzłowatych, czerowonozłotych narośli…” –– …gruzłowatych, czerwono-złotych narośli

 

„Przysiadłam na pniaku, sterczącym mniej więcej po środku łąki”. –– Przysiadłam na pniaku, sterczącym mniej więcej pośrodku łąki.

 

„…ostatni raz piłam i jadłam wieczorem, 21.04.”. –– …ostatni raz piłam i jadłam wieczorem, o dwudziestej pierwszej. Nie bawiłabym się w cztery minuty, bo chyba nikt nie umie powiedzieć, z dokładnością co do minuty, o której skończył posiłek.

 

Czerwownawą łapką przytrzymywał fioletową…” –– Czerwonawą łapką przytrzymywał fioletową

 

„oddalona od pierwszego stołownika nie więcej niż o metr-półtorej”. –– Co to jest metr-półtorej??? Taki dziwoląg nie istnieje!!!

…oddalona od pierwszego stołownika nie więcej niż o metr, półtora. Lub: …oddalona od pierwszego stołownika nie więcej niż o metr, może półtora.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – doceniam twoją pracę, dziękuję Ci za nią – a chociaż nie ze wszystkimi uwagami się zgadzam – w wielu masz jednak racje. Perfekcjonizm wtedy, kiedy dopiero nabywa się doświadczenie, nie zawsze jest gwarantem bezbłędności :) Przyznam, ze wolałabym wypisanie błędów i sugestii poprawek, bez poprzedzania ich złośliwościami. Za to jestem wdzięczna za wypisanie wszelkich pomyłek :) Pisanie głównie w pracy, w wolnych chwilach, przejawia się czasem takimi głupimi wpadkami. :) Nie wzięłaś pod uwagę specyfiki odbioru świata, poprzez tzw. energie subtelne – np.: kiedy Kari pisze o wibrujących przyjemnie stworzeniach, to ma na myśli wibracje energetyczne (nie musisz o nich wiedzieć, ale możesz przyjąć, ze coś takiego istnieje) :) Irytacja podskórna – zabawne, ja dość często (aż za często);) czuję się zirytowana podskórnie. Podskórna irytacja to znane i używane sformułowanie. przykładowo http://zwierciadlo.pl/uzytkownicy/tomasz-jastrun-2/blog/9146 (chociaż Tomasz Jastrun niekoniecznie jest dla mnie autorytetem pod każdym względem) ;) Wyrażenia kolokwialne występują specjalnie – takie było założenie. Ewidentne błędy bardzo chętnie usunę, ale niektóre z kolokwializmów pozostaną. :) Pewne z błędów zdążyłam zresztą poprawić wcześniej, lecz rozumiem, ze nie musisz sprawdzać, czy wersja została ostatnio zmieniona – nadal doceniam ogrom pracy, jaką poświeciłaś memu opowiadaniu. :) Dziękuję.

Jedna jeszcze z kwestii do obgadania – fragment " istota energetyczna, fyrgynt" – faktycznie jest ta istota, ale nazwa gatunkowa, ten fyrgynt. Co zatem jest nadrzędne? "koci ruch" może występować niezależnie od ściany ;-) Jeśli obserwowało się polujące koty, które nagle skaczą na ofiarę – to jest to właśnie tego typu ruch. może jednak należałoby to bardziej precyzyjnie określić.

Errata do porannej wypowiedzi (pośpiech nie popłaca;) Oczywiście doceniam ogrom pracy i czasu, które poświęciłaś" :-)

"poruszanie twarzą" – jak lepiej zatem opisać człowieka, którego ciało jest unieruchomione całe, prócz twarzy (dokładnie, jak przypuszczałaś, zachował mimikę, możliwosć poruszania np.: ustami;)  Oto jest pytanie :-))

Schodziliśmy już z powrotem na parter…” –– Wolałabym: Szliśmy już z powrotem na parter… 

Na parter raczej się nie wchodzi. Poza przypadkiem, gdy ktoś wchodzi na parter z piwnicy, ale ta sytuacja nie ma tu miejsca.    Schodzić a wchodzić, to dwa różne słowa :) Na parter można zejść.

„…nadal patrzył w stronę oddalających się kroków tamtej czwórki”. –– Zazdroszczę bratu; też chciałabym móc zobaczyć oddalające się kroki… ;-)    A kto twierdzi, że jak ktoś patrzy w jakąś stronę, to wtedy tam coś widzi? Przeciez to nie jest konieczne. Nieraz człowiek spogląda odruchowo w stronę, z której dochodzi jakiś dźwięk. 

"grupowy bezsens" – tak, można to porównac do referendum w Wa-wie ;) Ale zastanowię się nad doprecyzownaniem okreslenia, np.: grupowo odczuwaną emocją bezsensu.   :))

Mam, sądzę, że tak będze lepiej :)   "Wyglądało na to, że może poruszać tylko mięśniami twarzy; szyję, tak jak resztę ciała, trzymał sztywno, nienaturalnie naprężoną."

Hydrozagadko, to jest Twoje opowiadanie i tylko Ty decydujesz, jaki będzie jego ostateczny kształt. Moje uwagi są zaledwie sugestiami, z którymi w ogóle nie musisz się liczyć. Jeśli skorzystasz choćby z jednej wskazówki, będę bardzo zadowolona, zrozumiem, jeśli wolisz pozostać przy własnych pomysłach. Przykro mi, że w moim komentarzu doszukałaś się złośliwości. Nie mam pojęcia, co dla Ciebie jest złośliwością. Mnie się wydaje, że po prostu, mamy różne poczucie humoru. ;-)   Wykreowałaś świat, w którym każesz żyć różnym istotom i postaciom, bardziej lub mniej magicznym. Dla Ciebie, wszystko co spotyka bohaterów jest jasne i zrozumiałe. Oczywiste są ich zachowania i sposób mówienia, ale już dla czytelnika, niestety, nie zawsze, szczególnie gdy z Twoim światem styka się po raz pierwszy.   Mam nadzieję, że lektura drugiej części opowieści o Kirze i Karim, dostarczy mi wyłącznie przyjemności. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – z całą pewnością skorzystam z wielu Twoich rad. Ba! już skorzystałam :) Fakt, najwidoczniej trochę rozminęłyśmy się z poczuciem humoru, ale nie do końca – część Twoich ironicznych komentarzy była świetna i sam anie jeden raz się zaśmiałam (widząc swoje głupie błędy) :) Dowcip polega na tym ze jak czytam czyjś tekst – to z łatwością wyłapuję podobne błędy, Lecz jak czytam własny – to kompletna ślepota czasami mnie dopada. Straszna rzecz ;) Zadowolona jestem jednak bardzo, iż odważyłam się wrzucić ten tekst, i ze wam chciało się to przeczytać oraz popoprawiać :) Mam podobną nadzieję, że druga część będzie przyjemniejsza dla Ciebie w czytaniu :)

Hydrozagadko, czy swojemu opowiadaniu, nim je dodałaś, pozwoliłaś poleżeć w szufladzie? Nieco o nim zapomniałaś, a potem przeczytałaś ponownie? Po takim zabiegu można dostrzec usterki, które wcześniej były niezauważalne. Operację można powtórzyć. Wtedy dostrzeżesz jeszcze inne błędy. Czy Twoje opowiadanie, nim je dodałaś, czytał ktoś, kto mógłby zwrócić uwagę na niedoskonałości, które uszły Twojej uwadze? Taki „czytacz” może być nieoceniona pomocą.   Cieszę się, że moja łapanka jednak okazała się przydatna. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra, widzę że regulatorzy odwaliła naprawdę bardzo dobrą robotę, niż ja. Jestem pod wrażeniem. Dziękuję za wsparcie! :)   Hydrozagadko jestem też pod wrażeniem, Twoich bardzo rzeczowych, odnoszących się do własnej twórczości, uwag. Widać, że potrafisz zachować dystans, stanąć obok i ocenić: zarówno pracę krytykujących oraz – najważniejsze – własną! To dobra cecha. Mam nadzieję, że nasze wysiłki nie pójdą na marne, i ujrzymy lepszy pod względem jakości językowej tekst. Nie musisz się śpieszyć. I idź za radą regulatorów – niech ktoś, a nawet kilka osób, przeczyta Twój tekst. Oczywiście po ukończeniu pisania, odłóż swoje opowiadanie. Po tygodniu, najlepiej po dwóch, przeczytaj.   Pomysł nadal mi się podoba, a losy bohaterów wciaż są dla mnie nie tyle zagadką, co interesujące. Czekam na dalszy ciąg historii. Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mkmorgoth, dziękuję za uznanie. Kiedy widzę, że się angażujesz, motywuje mnie to i rzucam się na resztę tekstu. ;-) Taka już ze mnie kobitka, że, parafrazując klasyka –– jak już zacznę, to dokończę. Choć sama nie wiem, czy mnie po tym poznać, bo jeszcze nie wiem, jak skończę. A nie chciałabym skończyć przedwcześnie, bo lubię poprawiać do końca. Ale kiedy już się wykończę do końca, to poznam, że to koniec, bo pewnie wtedy będzie dużo kwiatów… ;-)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy ha ha ha :-) Nadal bardzo bym chciała nie wykończyć moim opowiadaniem nikogo! Tym bardziej Ciebie! Błąd początkującego – znam zasadę odkładania do szuflady lecz bardzo chciałam już, zaraz;) rzeczowych opinii o mym pisaniu. Podrzuciłam wcześniej tekst paru znajomym – prócz słów fajne, ciekawe, pisz dalej – nikt nie wykonał należytej wiwisekcji! A zależało mi na tym. Całe szczęście nie pomyliłam się, że tutaj mój tekst zostanie należycie przetrzepany ;-) Mkmorgoth – dziękuję również za wsparcie i miłe słowa :)

Z tego wzgledu wrzucę całość dopiero za jakiś czas, wbrew pierwotnym zamierzeniom – najpierw niech polezy chwilę, potem wprowadze gruntowne poprawki; podrzucę też znajomej polonistce (może się zlituje i uświadomi mi, czy gdzieś nie zostały ewidentne błedy:) – i po tym wszystkim zamieszczę całe opowiadanie ponownie, na raz.   Sądzę, że tak będzie najlepiej.  

Hydrozagadko, powzięłaś słuszne postanowienie. Mam nadzieję, że Twoje opowiadanie, poddane planowanym zabiegom, wiele zyska. I nie turbuj się mną, nie będzie mnie łatwo wykończyć, bo jakkolwiek przyszłam na świat już bardzo po wojnie, tom poczęta z materiałów porządnych, przedwojennych jeszcze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…Zachodzę w głowę, jakaż to plazma była używana w opowiadanku. Pozdrawiam.

Ryszardzie – o ile masz na myśli plazmę używaną przez poltergeista-fyrgynta, to była to ektoplazma ;-) Co to jest ektoplazma, powinieneś chyba wiedzieć ;)

Regulatorzy – gratuluję porządnego wykonania z dobrych, trwałych materiałów :)   Zaś znajoma polonistka została juz skaptowana do współpracy ;) 

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zobaczymy, co i jak będzie dalej.

Nowa Fantastyka