- Opowiadanie: GanoesParanWTS - Rzeka Życia, Deszcz Śmierci

Rzeka Życia, Deszcz Śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rzeka Życia, Deszcz Śmierci

 

Wielka biesiada trwała w najlepsze. Lud Driadanów tańczył w wielkim kręgu wokół Jeziora Ważek, trzymając się za ręce.

 

– Dzisiaj bawimy się na cześć Rzeki Życia, Praojca i Pramatki! – przekrzyczała tłum Matka. Wiwatowali, wznoszono toasty.

 

– Dawno temu nasz udręczony i prześladowany naród przybył w to miejsce, a choć wybito wszystkich męskich Driadanów, podźwignęliśmy się!

 

Przyszła pora na składanie darów, właściwie danin. Każdy mężczyzna był do niej zobowiązany, kobiety z kolei nie. Podchodzono, klękano i wręczano Matce wymuszone prezenty.

 

– A teraz radujmy się! – mówiąc to Matka odwróciła się i odeszła w stronę pałacu. Był to budynek, wykonany z mahoniowych i hebanowych bel, trzypiętrowy, z wysokim, stożkowym dachem, krytym pnączami horki . Wnętrze zaś wyglądało jak ogród. Gdzie nie skierowało się wzroku, tam były kwiaty we wszystkich kolorach tęczy.

 

– Matko Nizhoni, jest pewien problem – rzekła przyboczna, młoda driadanka, Sacnite.

 

– Idź się rozerwać! To na pewno może poczekać! – Matka powiedziawszy to wzięła karafkę i nalała sobie wina

 

Sacnite, jej kochanka, podeszła i ucałowała kobietę w usta.

 

– O to chodzi, Matko, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki.

 

*****

 

– Jak się bawisz Ollin?

 

– Świetnie – oznajmił. – Tylko za dużo wypiłem, przyjacielu.

Popatrzył na grubego Driadana, po czym przeniósł wzrok na jezioro. Złocistoskrzydłe ważki rozpoczynały swój taniec godowy. W blasku zachodzącego słońca i na tle drzew, trzcin, pływających czerwonych lotosów, scena ta wyglądała jak z obrazu najznakomitszego malarza.

 

– Jutro Praojciec wyleje Łzy Rozpaczy – rzekł Ciqala.

 

– To my powinniśmy ronić łzy. Wiesz jak jest sytuacja – ostatnie zdanie powiedział szeptem.

 

– Taki już nasz los w społeczeństwie zdominowanym przez kobiety. Ale dalej nie rozumiem dlaczego On nie przemawia.

 

– Myślisz, że to wina kobiet?

 

– Wątpię. I tak ostatnimi czasy dzieją się niepokojące rzeczy. Te zniknięcia… – Ciqala westchnął.

 

– Niech Kapłan się tym martwi. Jutro mamy robotę, pamiętasz ?

 

– Tak, tak, interesy.

Ollin zrobił smutną minę. Gruby handlarz objął go ramieniem.

 

– Wiem że jest ci ciężko – rzekł zatroskany.

 

– Tajemnica jej śmierci nie daje mi spokoju. Małą Ailen kocham ponad życie. Grupa roztańczonych i pijanych driadanek wpadła na nich.

 

– Ejże, co tak stoicie jak dwie bambusowe tyczki ! Chodźcie się napić !

 

– Już idziemy. A tak właściwe gdzie jest Ailen?

 

Ollin poczuł się jakby piorun w niego strzelił.

 

– Była tu przed chwilą. Ailen!!!

 

Ciqala dołączył się do nawoływania. Grupa driadanek, nieco zdezorientowana, po chwili też.

 

Nic to nie dało. Szukano cała noc. Córka Ollina znikła. Jak wiele osób przed nią.

 

*****

 

Mecatl czuł się dziwnie. Działo się tak od paru tygodni. Raz odchodziło, a potem znów przychodziło. Słyszał głosy, których nie było. Czasem powiedział coś, czego nie miał zamiaru. Najgorsze były halucynacje. Miewał okresy, w których wiedział, co może być tego przyczyną . Zrobił coś niewyobrażalnie złego. Parę minut później zapomniał, o czym myślał. Teraz zdawało mu się, że jest ważką w okresie godowym. Wybiegł nago z szałasu szukając partnerki.

 

*******

 

W społeczeństwie Driadanów obowiązywała ścisła hierarchia. Kobiety rządziły i walczyły. Mężczyźnie zajmowali się handlem i byli rzemieślnikami. Nie mogli nosić broni. Jej posiadanie karano śmiercią. Driadanki mieszkały w drewnianych chatkach wśród koron drzew, połączonych pomostami i drabinami, wykonanymi z wytrzymałych lian. Mężczyźni nie mieli tam wstępu, oprócz Kapłana. A nie była to jedyna korzyść. Nie musiał reprodukować się z kobietami. A były one nienasycone, ciągle potrzebowały nowych wojowniczek, zielarek, uzdrowicielek. Nadmiar młodych mężczyzn wysyłano do krain, gdzie rządzili mężczyźni. Kotori miał szczęście, że Praojciec przemawia jedynie do niego. Zawsze wybierał sobie jednego kapłana. Z niewiadomych powodów do kobiet nigdy się nie odzywał.

 

– Praojciec dalej milczy?– zapytała Pierwsza Strzała Driadanek.

 

Była to kobieta średniego wzrostu, o bujnych, kruczoczarnych włosach, żółtych oczach z czarnymi źrenicami. Skórę, jak cały lud, miała w jasnym odcieniu zieleni.

 

– Niestety – odpowiedział z zawodem. – To już cały miesiąc.

 

Pierwsza Strzała o imieniu Zeltzin popatrzyła nań groźnie i poprawiła wielki długi łuk przewieszony przez plecy

 

– Musiałeś zrobić coś złego, Kapłanie.

 

– Co?! Zarzucasz mi świętokradztwo?

 

– Daj spokój, Zeltzin – odezwała się druga Driadanka, Pierwszy Bełt. Były bliźniaczkami i doczekały się najwyższych stopni wśród wojowniczek. Dziewczyna nosiła pokaźnych rozmiarów kuszę, przyczepioną do paska na skórzanej kurtce. Kapłan zawsze się dziwił, jakim cudem tak drobne kobiety naciągają wielkie łuki i kusze. – Jakie były ostatnie słowa Praojca?

 

– Rzekł: Naprawcie swe błędy

 

– Jeśli dzisiaj nie uroni łez, to znaczy, że odwrócił się od nas.

 

-Niemożliwe, nie miał powodu.

 

– Lepiej zrób coś Kapłanie, bo inaczej zginiesz wraz ze swym rodzajem.

 

– To nie moja wina.

 

– Nie wątpię – odparła z nutą sarkazmu Pierwszy Bełt , Eloxochtil.

 

–Zniknięcia i milczenie Praojca są ze sobą ściśle powiązane. Wiem, kto może ponosić za to winę. Potrzebna mi wasza pomoc.

 

– Chodzi ci o Wyrzutków?

 

– Zbierzcie z dwa tuziny wojowniczek.

 

– W święto obowiązuje zakaz – powiedziała Zeltzin.

 

– Jeśli czegoś nie zrobimy, Praojciec Drzew nie uroni już nigdy Łez, a wtedy będziemy zgubieni. Chyba wiecie, co wtedy oznaczałby Deszcz Śmierci?

 

Obie wojowniczki popatrzyły na siebie ze zgrozą.

 

*****

 

Przedzierali się przez dżunglę wysokich, wiecznie zielonych drzew, paproci, skrzypów i widłaków. Esencja dzikości i prymitywności, lecz pełna uroku.

 

– Daleko jeszcze Kapłanie? – zapytała Zeltzin.

 

– Tuż, tuż. Będziecie widzieć studnię a wokół niej mkke, karmazynową roślinę nieco podobną do mchów, lecz tworzącą stale się rozgałęziający się labirynt, prawie nie do przedarcia.

 

Pochód zatrzymał się.

 

– Cisza. Schylcie się – ostrzegła Zeltzin.

 

– Eloxochtil! Co to może być? – zapytał przestraszony Kotori.

 

– Mam nadzieję, że coś wielkiego, na przykład tyrach! – Kobieta uśmiechnęła się złowieszczo.

 

– Co! – Kapłana oblał zimny pot. – Ten wielki gad!

 

– To by było trofeum! – rozmarzyła się.

 

– Raczej za duży rozmiar dla ciebie – oznajmił Kotori.

 

– Żartowałam. Gdyby to był wielki gad, dawno byśmy go widzieli.

 

Spośród zarośli wybiegł nagi mężczyzna. Krzyczał wniebogłosy, choć nic go nie goniło. Czekali w skupieniu i ciszy.

 

Zwiadowczyni, której Kotori wcześniej nie widział, wróciła z rekonesansu.

 

– Czysto. Możemy iść.

 

Byli u celu. Ukazał im się wszechobecny mkke oraz stara studnia. Kotori pomyślał, że podroczy się trochę z Zeltzin.

 

– Założę się na Praojca Drzew, że nie dałybyście rady narodowi męskich wojowników – Predakto.

 

– Takich jak oni przeżuwamy i wysrywamy – powiedziała.

 

– Ale gówno może być bardzo śmierdzące, moja droga.

 

– Ty śmierdzisz jak ostatni odpad, czcigodny Kapłanie – eunuchu.

 

– Nie jestem żadnym eunuchem, po prostu wykonuję wolę Praojca.

 

Seks z wami to męczarnia, nie przyjemność, pomyślał.

 

– Ja osobiście spaliłabym tego Drzewca. Zdradził Pramatkę z inną kobietą.

 

– Popełnił błąd. Za pokutę obrał sobie, że stanie się drzewem i będzie ronił Łzy aż do końca wszechrzeczy. Pramatka nie zważała na to.

 

– Zasłużył na to. Powinna go zniszczyć i sama panować nad światem. Cholerni mężczyźni i plugawa miłość.

 

– Plugawa miłość? Czy ja dobrze słyszę? To z niej zrodził się świat!

 

– Jest ulotna i zdradliwa. Pramatka lepiej sama by sobie poradziła.

 

– Miałabyś dość takiego świata, wierz mi.

 

– Nieprawda. My kochamy naturę, a wy mężczyźni kochacie niszczyć, uwielbiacie ciągłe wojny o byle dynię.

 

– Już wiem, czemu jesteście takie niewyżyte! Brak wam miłości, a tobie najbardziej!

 

– Jak śmiesz tak mówić?

 

Wywód Zeltzin został przerwany. Po prostu znikła.

 

Mkke nie był tym, czym się wydawał. Był złożonym mięsożernym organizmem imitującym roślinę. Ukryte kłącza-chwytaki zabierały jedną Driadankę za drugą.

 

– Spieprzamy stąd! – zawołał przestraszony Kotori.

 

– Nie zostawię towarzyszek!

 

– Nie ma dla nich ratunku!

 

Zeltzin dopadła sprawiedliwość.

 

Eloxochtil w końcu posłuchała. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość, Pierwszy Bełt przysiadła na ziemi i zapłakała wraz z kobietami.

 

Doprawdy mocno się kochają.

 

Pierwsza Strzała poległa wraz z pięcioma innym wojowniczkami.

 

– Czemu nic nie powiedziałeś?! Zeltzin miała rację co do ciebie!

 

– Uspokój się! – Kapłan udawał hardego, a w rzeczywistości prawie znowu zlał się w spodnie. – Nie miałem pojęcia !

 

Eloxochtil mierzyła go wzrokiem, decydując, czy mu wierzyć. Kotori myślał, że jego serce nie wytrzyma ze strachu i przerażenia. Z nieba zaczął padać czerwony deszcz.

 

To krew !

 

Mkke widać pozbywał się niepotrzebnego. Tego dnia Kotori po raz pierwszy widział, jak Driadanki wymiotują i nie mają siły wstać.

 

******

 

Matka Nizhoni siedziała na mahoniowym tronie wśród kwiatów. Patrzyła na Ollina z litością.

 

– I jak mam ci niby pomóc. Nie ona pierwsza znikła.

 

– Nie uciekłaby! – mówił z łzami w oczach.

 

Nizhoni wzruszyła tylko ramionami.

 

– Chcę przynajmniej wiedzieć, czy żyje! Mogła się oddalić i jakaś bestia ją… – dalej nie mógł dokończyć.

 

– Kazałam przeszukać teren. Niczego nie znaleziono.

 

– A ty tu siedzisz i nic z tym nie robisz!

 

Nizhoni wstała z wściekłym wyrazem twarzy.

 

– Jeszcze raz tak się odezwiesz, a każę cię stracić!

 

Ollin był zrozpaczony. Klęczał przed Matką. Mieszanina zapachu kwiatów przyprawiała go o mdłości. Nie miał dla kogo żyć. Tak bardzo tęsknił za Ailen. Chciałby ją przytulić i powiedzieć: kocham cię, córeczko.

 

– Nie wiem, co twoja żona widziała w tobie. Związki u nas są zakazane i dobrze o tym wiedzieliście! – Pokręciła głową. – Rizhoni była bardzo mądra, zostałaby największą Matką w historii. Zrezygnowała z tego dla ciebie, aby być z tobą i mieć dziecko, które sama wychowa, a nie odda opiekunkom.

 

– Była mądrzejsza od was, miała w sercu światłość zwaną miłością. Tak wiele mogła zmienić. Wasze społeczeństwo wyglądałoby zgoła inaczej. A teraz…

 

Nizhoni uderzyła go hebanową buławą. Jej zdobna zielono-żółta szata z jedwabiu zaszeleściła, gdy się odwróciła i już miała wyjść, zostawiając Ollina na klęczkach, lecz spojrzała na niego jeszcze raz swymi pięknym bursztynowymi oczyma. Mężczyzna widział na jej twarzy czarne tatuaże w kształcie liści i kwiatów.

 

– Podobnie jak tobie, żal mi mojej starszej siostry, Rizhoni. Niepotrzebnie pozwoliłam wam na związek, to też moja wina.

 

Ollin pokiwał głową.

 

– Nie wiem, czy to wszystko ma ze sobą związek, ale obiecuję ci na Pramatkę, że dowiem się wszystkiego, a wtedy mój gniew będzie nieposkromiony. Możesz wstać.

 

Zjawili się Ciqala i Pannoowau.

 

– Mamy przygotować się do święta? Wybacz, że ośmielam się przypominać, ale chyba już najwyższa pora, Matko – oznajmił Pannoowau.

 

– Uroczystość odbędzie się, kiedy tego zażądam.

 

– Ale musimy się..

 

– Milcz! Kapłan wyruszył z misją. Poczekamy, aż wróci. A teraz odejdźcie wszyscy. Muszę pomyśleć.

 

Nizhoni udała się do swych prywatnych pomieszczeń a trójka handlarzy w swoją stronę.

 

– Jak się czujesz Ollin? – zapytał Ciqala.

 

– Fatalnie. A ty?

 

Drzewiec zamilkł, nie wydzieli Łez Rozpaczy. A Kapłan poszedł z jakaś tajemniczą misją. Ja myślę, że to ma związek ze zniknięciami– orzekł Pannoowau.

 

– Ja tam nie widzę powiązania – powiedział po chwili Ciqala.

 

– Ty nigdy nic nie widzisz, durniu.

 

– Hej, spójrzcie! – Wskazał w kierunku domostw Driadanek. – Tam ktoś biega całkiem nago! I krzyczy, jakby go Infern gonił.

 

*******

 

– Jest opętany! Musimy go zabić! – oznajmiła przyboczna Matki, Sacnite, masywnej postury Driadanka, o płowych włosach, niebieskich oczach. Z tatuażami w kształcie wężów.

 

– Kapłan to osądzi – sprzeciwił się Ollin.

 

– Nie zamierzam czekać na werdykt, on stał się plugastwem, śmierć będzie wybawieniem.

 

Leżący na ziemi, związany Mecatl, bredził.

 

– Nie pozwolimy na to – rzekł Ciqala.

 

– Tak jest – przytaknął Pannoowau.

 

– Męski spisek, co? Wszyscy zasługujecie na śmierć!

 

– Przestańcie w tej chwili! Przybyła Nizhoni. Wszyscy zgromadzeni uklękli. – Sacnite kto dał ci prawo osądzania ?!

 

– Ależ Matko, on jest opętany!

 

– Opętany, czy nie, zasługuje na uczciwy proces. Mógł się czymś zakazić, a wtedy będą mu potrzebne mikstury.

 

– A jeśli jego przodek przejął na nim kontrolę?

 

– Jestem zły, niewyobrażalnie zły, aaaaa – krzyknął Mecatl.

 

– Widzisz, Matko! – Sacnite spojrzała błagalnie.

 

– Rozwiążcie go i przyprowadźcie do pałacu. Zaczekamy na Kapłana. A teraz chodźmy się przygotować na święto.

 

– Ale, Praojciec.. – nie dokończyła przyboczna.

 

– Mamy dość zapasów Łez.

 

– Nawet dla mężczyzn?

 

– Dość tego, Sacnite. Zejdź mi z oczu i zastanów się nad sobą.

 

Speszona przyboczna odeszła czynić przygotowania.

 

– A jego zamknijcie w lochu.

 

Przystąpiono do rozwiązywania skrępowanego Mecatla.

 

– Ollin, mogę cię prosić na chwilę.

 

Odeszli na bezpieczną odległość.

 

– Mam ci coś do powiedzenia. Coś, co długo trzymałam ukryte w sercu.

 

Ollin zrobił zdziwioną minę. O co jej chodzi?

 

– Czy to ma coś wspólnego z Ailen?

 

– Nie. Z jej matką. Wiem, jak i dlaczego zginęła.

 

– Co?

 

– Hej, on ucieka! – krzyknął Ciqala.

 

– Gońcie go!

 

Mecatl tymczasem gnał w stronę Rzeki Życia. Ollin, Ciqala i Pannowau pobiegli za nim.

 

Zbieg przemieszczał się brzegiem rzeki, nie zważając na ostre kamienie, jadowite węże i krokodyle. Kierował się tam, gdzie rósł Praojciec.

 

******

 

– Gdzież on jest?

 

– Jak mogliśmy go zgubić?! To twoja wina Ciqala, jesteś za gruby!

 

– Przeze mnie? To twoja wina ! Jesteś ślepy jak nietoperz!

 

Przemierzali las złotych modrzewi. Wyglądał naprawdę przecudownie.

 

Las znajdował się na wzgórzu, natomiast Praojciec rósł na nizinie. Był największym drzewem, jakie kiedykolwiek widziano. Liście miały niezwykły, błękitny kolor i raz do roku wydzielały Łzy. Opętany opierał się o pień Praojca. Zeszli czym prędzej na dół.

 

– Chyba zasnął – rzekł Ciqala.

 

Trzech kupców uklękło najpierw przed Praojcem, wznosząc krótką modlitwę. Następnie wzięli się za swój cel. Szturchali go, a ten się nie budził. Nagle Mecatl otworzył szeroko oczy, w których błyszczało szaleństwo i pobiegł w stronę pobliskiego wodospadu. Skacząc po skałach, dotarł do jaskini za nim.

 

Weszli za nim.

 

– Cuchnie! Zdechło tu coś?! – rzekł z obrzydzeniem Ciqala.

 

Ollin miał złe przeczucia.

 

– Przydałaby się pochodnia – stwierdził Pannowau.

 

– Spójrzcie!

 

Ujrzeli stos rozkładających się ciał.

 

– Nie do wiary.

 

Ollin przyklęknął. Tak bardzo się bał, że odnajdzie ciało córki.

 

– Dlaczego on to robił? Zabijał dla przyjemność? – pytał Pannoowau ze łzami w oczach.

 

– Gdy Matka to zobaczy, to my też będziemy wyglądać jak oni.

 

– Ollin, mam nadzieję, że..

 

– Nie, Ciqala, na szczęście jej tu nie ma.

 

Ollin cieszył, a jednocześnie był zasmucony. Niepewność dobijała go.

 

– Znajdźmy tego mordercę i wyprujmy mu flaki! – Pannoowau pałał żądzą zemsty.

 

Cień przemknął obok nich.

 

Mecatl znowu uciekł.

 

******

 

Eloxochtil po stracie siostry była przygaszona. Kotori słyszał jak mówiła od czasu do czasu: Spalę to zielsko.

 

– Dam ci eliksir, lepiej się poczujesz. Musimy zrealizować misję.

 

Pierwszy Bełt nie odpowiedziała. Kochała siostrę ponad wszystko. Jej strata zdruzgotała ją. Nie miała ochoty żyć. Myślała o zażyciu mikstury. Odpowiednie mieszanki przeróżnych składników zwiększały wytrzymałość, szybkość, siłę, zwinność, zmysły. Problem z nimi był taki, że silnie uzależniały.

 

Spostrzegli leżące wśród wielkich paproci i sagowców ciało.

 

– Biedna Ailen – rzekł smutno Kapłan.

 

Odszczepieńcy otoczyli ich w mgnieniu oka. Było ich z trzydziestu ,a cześć mogła kryć się w koronach drzew.

 

– A co chcecie nam zrobić? Obrzucić kamieniami? – niewzruszony Kotori zachichotał.

 

Wycelowano do nich z prymitywnych łuków i oszczepów.

 

– Zabiliście tę dziewczynkę! Staniecie przed katem ! – powiedział Kapłan.

 

– My nikogo nie zabijamy! – przemówił dowódca odszczepieńców.

 

– To co martwe ciało robi obok waszej siedziby?

 

– Nie mamy z tym nic wspólnego. Może zapuściła się samotnie w las, zgubiła, a później jakaś bestia ją zabiła.

 

– To wy jesteście bestiami! A co to za urządzenia – wskazał na alchemiczne przyrządy.

 

– Robimy mikstury. Z tego żyjemy.

 

– Jesteście w stanie głębokiego uzależnienia.

 

– A co to ma wspólnego ze zwłokami? Dlaczego tu wtargnęliście?

 

– Podejrzewamy was o liczne morderstwa. Bo jak dobrze wiecie, krew Driadanów zawiera ważny składnik dla eliksirów. Wystarczy go odpowiednio wydestylować.

 

– Co też insynuujesz? Niczego takiego nie robimy.

 

– A kto kradnie Łzy z magazynów Matki?!

 

Tym razem Kapłanowi udało się wystraszyć Wyrzutków.

 

Eloxochtil była pod wrażeniem umiejętności Kotoriego. Wszystko wskazywało na winę młodych mężczyzn. Ale nie ich oczy. W nich kryło się zdumienie . Kapłan mówił tak ,jakby wszystko dokładnie zaplanował.

 

– Chcieliśmy wam zaproponować powrót do społeczeństwa. Jak widać – nie zasługujecie.

 

– Nie po to odeszliśmy, żeby wracać! Tu nam się podoba. Poza tym jesteśmy niewinni i kończy nam się cierpliwość! – Z jego piskliwym głosem zabrzmiało to komicznie .

 

Driadanki były gotowe.

 

Kapłan dał dyskretny sygnał ręką.

 

– Teraz!

 

Nie zdążyli zareagować. Bali się, udawali hardych, ale zginęli wszyscy.

 

Kotori uśmiechnął się promieniście. Jego plan się powiódł.

 

– Możemy wracać! Na święto Rzeki życia!

 

Nikt mu nie odpowiedział. Całą drogę powrotną przebyli w ponurym nastroju. Oprócz Kapłana.

 

***

 

– Mamy cię sukinsynu! – Złość w Pannoowau gorzała.

 

– Co? Co? Gdzie ja jestem? Miałem potworny sen – odrzekł Mecatl.

 

– Nawet w obliczu śmierci, żartowniś z ciebie, co? – rzekł Ciqala.

 

– Ja nic nie rozumiem. Szedłem do Wyrzutków, chciałem się do nich przyłączyć, a później… śniłem.

 

– Ja ci dam śniłem! – Pannoowau tłukł go pięściami, aż mężczyzna stracił przytomność.

 

Ollin przyglądał się temu niewzruszony. Ciągle myślał, czy Ailen żyje i o tym, co powiedziała mu Matka: wiem kto i dlaczego zabił twoją żonę.

 

– Już wystarczy. Zwiążcie go i zaprowadzimy go do Matki.

 

– Oszalałeś, Ollin! Zabijmy go na miejscu!

 

– Nie bądźmy tacy jak on.

 

– Zrobię, jak każesz, tylko ja nie mam czym go związać – powiedział Ciqala.

 

– Zaraz czegoś poszukam – rzekł Ollin.

 

Mecatl krzyczał z całych sił. Mówił coś o zaśmiecaniu rzeki darami w święto. Nazwał to paradoksem wiary. – Sławiąc Rzekę Życia, niszczymy ją – krzyczał. A była ona ważna dla Driadanów. Gdy wylewała, nawadniała pola uprawne kukurydzy, zbóż i ryżu. Bez tego głodowaliby. Ollin nie wiedział, czy ma rację. Jeśli ta samopłonąca substancja tak działa, to byli wyjątkowo głupim narodem. A przecież w święto rytualnie obmywali się nią. Czy opętany miał rację? Nie, na pewno nie.

 

Krążąc wokół Praojca natknął się na przedmiot, który mógł wpłynąć na zmianę sytuacji.

 

– Patrzcie, co znalazłem! – smutno oznajmił Ollin.

 

– To niemożliwe!

 

– Czy wiecie..

 

Pannoowau nie dokończył. Zaatakował ich wielki, dwunożny drapieżny ptak gyroks. Zwierz rozszarpał nieszczęśnika. Ciqala, Ollin i Mecatl nie mieli czym się bronić.

 

Święto Rzeki Życia nie odbyło się. Ludem Driadanów wstrząsnęła wielka tragedia.

 

– Jak to mogło się stać? – Kapłan lamentował.

 

– Przygotowaliśmy się do uroczystości, a tu…

 

– Nic nie mów Sacnite, uszy mnie od tego bolą. A wracałem z dobrymi nowinami. Co za strata i to akurat dzisiaj, o Praojcze, dopomóż nam! Czy wszyscy już się zgromadzili?

 

– Brakuje trójki handlarzy.

 

– A gdzież oni są?

 

– Ścigali opętanego.

 

– Opętanego?

 

– Tak. Chciałam go zabić, lecz..

 

– Dość już wycierpiałaś. Możesz odejść.

 

Odeszła cicho szlochając. Matka Nizhoni popełniła samobójstwo i nikt nie wiedział dlaczego. Młoda przyboczna była jej kochanką. Ich miłość była cudownym doświadczeniem. Badały wdzięki swych ciał odkąd zakwitły. Od tamtej pory były ze sobą coraz bliżej i choć Matka bywała czasem zła i okrutna, Sacnite ją kochała. Jak mogła to zrobić? Czy łączące je uczucie nie było dość silne? Jak miała teraz żyć? Bez niej. Z bólem w sercu. Przechodząc obok tronu, zobaczyła, że spod atłasowej poduszki coś wystaję. Był to list adresowany do Ollina. Dla niej nie zostawiła nic, a dla mężczyzny jakiś list! Niemożliwe. Sacnite aż przetarła oczy ze zdumienia. Zawarta w liście treść wstrząsnęła nią, pogłębiając i tak nieznośny ból.

 

Parę chwil później nie żyła.

 

*****

 

– Ten jeszcze żyje. Ma paskudne rany, ale się wyliże. – Słychać było głos kobiety.

 

– Co z tamtymi? – spytał drugi głos.

 

– Ten opętany wyżyje. Szczęście w nieszczęściu.

 

– Przynieście te cholerny Łzy! Gdzie jest Kapłan?

 

Ollin chciał powiedzieć, co się stało, kto odpowiada za te zbrodnie, lecz nie miał sił. Parę chwil później wlano mu ust gorzkie Łzy Rozpaczy. Ujrzał twarz Eloxochtil.

 

– Jak się czujesz?

 

Zdołał tylko pokiwać głową. Był w szoku.

 

– A co z.. – wyjąknął.

 

– Mecatl przeżył, lecz..

 

– Nie!

 

Eloxochtil stała zdezorientowana. – Co nie ?

 

– On tego nie zrobił!

 

Ich rozmowę przerwał Kapłan.

 

– Co z nim?

 

– Bredzi.

 

Ollin w tym czasie szukał tajemniczego przedmiotu. Znikł. Nie miał dowodu.

 

– Może i jego opętało! Jaki kolor miała jego krew?

 

– Czerwony, wszystko w normie. Mecatl miał ciemnoniebieską.

 

– Co oznaczał, że wykradł i wypił zbyt wiele Łez Rozpaczy. Oszalał. Jego mózg nie poradził sobie z duża dawką. Ollina mógł opętać przodek.

 

– Jest tylko przestraszony.

 

– Ja mam inne zdanie.

 

– Oboje stanowimy Radę Regencyjną, nie wywieraj na mnie presji. – Eloxochtil okazała zdenerwowanie. – Teraz odejdź, chcę zostać sama z Ollinem.

 

Kapłan odszedł.

 

Ollin nie mógł się zdecydować, czy powiedzieć prawdę bez dowodów. Nikt mu nie uwierzy.

 

Eloxochtil uklękła obok niego. Popatrzyła głęboko mu w oczy i nieśmiało powiedziała o śmierci Matki

 

A tajemnica śmierci Rizhoni przepadła.

 

Driadanka ujęła go za ramię.

 

To nie koniec złych nowin

 

– Tak mi przykro, Ollin… – Kobieta miała łzy w oczach. – Ailen nie żyje, Wyrzutki ją zabiły.

 

Ollin czuł się jakby życie z niego uleciało.

 

– To on ! – Pełen rozpaczy wskazał na Kapłana.

 

– Śmiesz mi zarzucać morderstwa! Jakie masz na to dowody? Mówiłem ci Eloxochtil! Jest opętany!

 

Driadanka nie wiedziała komu wierzyć. Ollin nie wyglądał na nienormalnego, lecz zarzuty pod adresem Kotoriego były bezpodstawne.

 

Wrócił oddział wojowniczek ,które udały się rekonesans, tropiąc drapieżnego ptaka. Driadanki zawsze mściły się za poległych. Nawet mężczyzn.

 

– Regentko! Znaleźliśmy ciała, mnóstwo ciał – rzekła z obrzydzeniem młoda Driadanka.

 

– Gdzie? – Głos jej się załamywał.

 

– W jaskini pod wodospadem.

 

Eloxochtil była zmieszana.

 

– Wiec Wyrzutki tego nie mogły zrobić. Mamy tu liczne patrole.

 

Regenta nagle zaśmiała się histerycznie. Przed Praojcem Drzewem zgromadził się prawie cały Driadański naród.

 

– Ty produkujesz eliksiry! –zarzuciła mu.

 

– I co z tego? –spytał niewzruszony.

 

– Nie udawaj głupiego. Przeszukajcie jego domostwo.

 

Driadanki ruszyły.

 

– Nie macie prawa!

 

– Czyżbyś miał coś do ukrycia?

 

– Kapłanie – zawołał Ollin. Kotori spojrzał na niego – miałem dowód twej winy, lecz zniknął.

 

– Eloxochtil, zabijcie go…

 

– Rzecz ta nie przepadła. Wisi na twej szyi.

 

Spojrzał na symbol swej władzy. Naszyjnik w kształcie liścia

 

– Cały czas miałem go ze sobą!

 

– Nieprawda! – zaprzeczyła Regentka. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. – Nie miałeś go!

 

Kobiety zamierzały wymierzyć sprawiedliwość.

 

– Wy mężczyźni jesteście dla nas skazą – Eloxochtil mówiła to z bólem w głosie. –Zginiecie wszyscy!

 

Kapłan próbował umknąć po cichu. Szybko obalono go na ziemię.

 

– Robiłem to dla naszego narodu. Hakil VI Zabójca Dzieci zagroził, że przyjdzie na czele wielkiej armii, jeśli nie będę mu dostarczał krwi Driadanów. Wybrałem mniejsze zło!

 

Ogromne liany opinające Praojca porwały w górę i unieruchomiły, zdradzieckiego Driadana.

 

W umyśle Ollina ktoś przemawiał.

 

– Kapłan jest winny potwornych zbrodni! -Niezwykły głos przemawiający przez Ollina grzmiał. – Zabijał dla składników na eliksiry! Lecz wy wszyscy nie jesteście lepsi! – Ton jego głosu przyprawiał o ciarki. – Chwalicie rzekę, a jednocześnie ją zanieczyszczacie ! To nazywacie wiarą!

 

Niebo zaczynało się chmurzyć zapowiadając Deszcz Śmierci.

 

Za pnia wyszła jakaś postać.

 

– Patrzcie to Nizhoni! Zmartwychwstała ! – krzyczano.

 

Praojciec mówił dalej:

 

– Wasz lud ma mroczną i chorą historię. Zawsze się dziwiliście, że nie przemawiam do kobiet.

 

– U zarania dziejów – kontynuowała teraz Nizhoni – nasz lud, uciekając przed prześladowcami, osiadł w tej żyznej i bogatej w krainie. Mężczyźni dominowali i wojowali. Zasadzili tu Praojca.

 

– A co z Pramatką? – zawołał ktoś.

 

– Nigdy nie istniała. Jestem drzewem z innego świata. Dawno temu Driadani znaleźli wyjątkowe nasienie. Od tamtej pory dawałem im wiedzę i mądrość. Roniłem Łzy, aby chronić ich przed Deszczem Śmierci. Niestety, niektóre kobiety pragnęły władzy i podbojów, zawsze były bardzo wojownicze, mężczyźni w owym czasie, dzięki mnie, byli nastawieni pokojowo. Smutna prawda jest taka, że to wy wybiliście wszystkich waszych mężów . Kierowała wami nieposkromiona furia. Wasze społeczeństwo się zmieniło. Populacja Driadanów odbudowała się powoli, zaś wy wszyscy żyliście w kłamstwie, mściłyście się za mężczyzn, których same unicestwiliście!

 

Rozbrzmiały pierwsze grzmoty.

 

– Mógłbym pozwolić wam wszystkim tutaj umrzeć!

 

Deszcz Śmierci był dla Driadanów zabójczy. Niewidoczne gołym okiem owady zamieszkujące Rzekę Życia wraz z parowaniem wody przedostawały się do chmur. Nie miały prawie wagi. Tam w niebie rozwijały się. Przekształcały się w owady przystosowane do życia pośród obłoków, wyrastały im skrzydła i zjadały siebie nawzajem aż do pierwszych deszczy – pory mokrej. Gnane instynktem, spadały na ziemię w potokach ulewy. Jeśli taki insekt spadł na Driadana, pasożytował na nim, ssąc krew, a wydalając truciznę. Niezauważone. Zabójczo skuteczne. Łzy były jedynym antidotum.

 

Na polanie zapadł cisza.Choć Driadani mieli trochę zapasów Łez musieli by wybierać, kogo uratują, a kogo nie.

 

– Sami tworzycie złych ludzi a później narzekacie, jaki to świat niedobry.

 

Cisza.

 

– Lecz jestem miłosierny i wybaczę wam. Musicie jednak ponieść konsekwencje.

 

W mgnieniu oka z Kapłana została krwawa plama. Teraz liany pochwyciły Matkę Nizhoni.

 

– Znałam prawdę o naszym ludzie. Matki przekazywały ją następczyniom. Zataiłam to. Prawda była zbyt bolesna. Nosimy krwawe dziedzictwo.

 

Nizhoni wcześniej upozorowała własną śmierć przy pomocy specjalnych eliksirów. Przejrzała Kapłana, obawiała się, że zapragnie on przejąć władzę. Gdy się obudziła, Praojciec przemówił do niej.

 

– Ollinie!

 

Driadan nie zwracając wcześniej uwagi na to, co się dzieję, pogrążył się w rozpaczy. Fizycznie żywy, psychicznie martwy.

 

– Wiem, co się stało z twoją żoną. Napisałam list myśląc, że cię nie zobaczę, a biedna Sacnite go przeczytała i nienawidząc mnie, odebrała sobie życie.

 

Słysząc tę frazę, Ollin popatrzył na wisząca pośród lian Nizhoni. To ona żyje?!

 

– Rizhoni zginęła z moje ręki – płakała. – Kłóciliśmy się o ciebie, nie chciałam, aby się wiązała z tobą, ciągle jej to zarzucałam. Ona była niewzruszona, radziła mi zrobić to samo, co ona – kochać. Ale ja nie potrafiłam. A ona wiedziała, co łączy mnie z Sacnite. Wtedy mnie obraziła. I stało się, popchnęłam ją tak mocno, że wypadła przez okno w pałacu. – Nizhoni była zalana łzami. – A największą prawdą było to, że ja cię kochałam, Ollinie, a dopiero niedawno zdałam sobie z tego sprawę ! Tak mi przykro. Przepraszam!

 

Nie wiedział, co powiedzieć.

 

Deszcz Śmierci lunął z nieba.

 

Nizhoni spuściła głowę i nieprzerwanie zanosiła się płaczem. Ceną Drzewca była jej śmierć, a w zamian miał dać Łzy.

 

– Zbliżcie się!

 

Po masywnym pniu ściekała przezroczysta ciecz. Antidotum. Driadani czekali w napięciu. Pasożyty dostały się do ich ciał. Zaczęły wydzielać truciznę. Organizmy mężczyzn i kobiet nieuchronnie słabły.

 

– Pijcie Łzy moje! – Cały pień zalśnił od błyszczącej substancji.

 

Nizhoni została wypuszczona. W jej głowie zabrzmiał głos Praojca. Nieś miłość, zmień to społeczeństwo, napraw błędy. Wybaczam wam. Ceną jest moja śmierć.

 

Matka nie mogła uwierzyć. Jego miłość była potężna.

 

Driadani pili cudowny lek. Przetrwają.

 

******

 

Następnego dnia przestało padać. Praojciec obumarł wylewając ostanie Łzy. Jego czas dobiegł końca.

 

– Gotowa ?

 

– Tak.

 

Zasadzili nasienie jak niegdyś ich przodkowie. Mężczyzna z kobietą dają życie następnemu Praojcowi. – W przyszłym roku zacznie wydzielać Łzy – oznajmiła Nizhoni.

 

– Ciekawe, kiedy przemówi?

 

– Mnie interesuje, co powie! – Uśmiechnęła się.

 

Blask poranka rzucał różową poświatę na otaczającą ich dżunglę.

 

Nizhoni spojrzała na Ollina. – Wybaczyłeś mi?

 

– Ty sama powinnaś sobie wybaczyć. Mamy iść drogą miłości, pamiętasz?

 

– Zostaniemy królewską parą? – zapytała żartobliwe.

 

– I będziemy Ojcem i Matką?

 

– Może kiedyś obwołają nas bogami i będą oddawać cześć.

 

– Oby nie.

 

Trzymali się za ręce. A choć wiele ich dzieliło, nauczyli się ponownie kochać. Miłość daje życie, dzięki niej można przetrwać najgorsze. Ona daje sens istnienia, napełnia nas szczęściem.

 

Obejrzeli się za siebie, na młode drzewko. Przez chwilę wydawało im się, że pień i gałązki tworzą uśmiech.

 

I choć Driadani mieli krew na rekach, miłość je obmyje.

Koniec

Komentarze

Tak jak przy poprzednim opowiadaniu tak i w tym chciałbym bardzo serdecznie podziękować bemik za pomoc. Kłaniam się Basiu ;) Bez współpracy z Tobą byłbym zagubiony jak dziecko we mgle ;)

Całkiem niezłe, ale:   1. Uzywasz nadmiaru zaikmków w opiach: jego, jej, mu, jemu, go… 2. Za dużo powtórzeń w niektórych scenach: być, była, byli… 3. Przerost formy nad treścią – czyli za duża przewaga dialogów nad opisami / narracją 4. Co robi na ogromna zielona pustka na końcu opowiadania?   >> Mężczyźnie zajmowali się handlem i byli rzemieślnikami. << – „Mężczyźni byli rzemieślnikami, i zajmowali się też handlem”. Jeszcze bym wspomniał jakim rzemiosłem, bo samo słowo nie wystarczy.   >> Nie mogli nosić broni. Jej posiadanie karano śmiercią. << – Według obowiązującego prawa nie mogli nosić broni / oręża, gdyż za posiadanie, karano śmiercią.   >> Driadanki mieszkały w drewnianych chatkach wśród koron drzew, połączonych pomostami i drabinami, wykonanymi z wytrzymałych lian (czyli co? drzewa połączone czy chatki?!). Mężczyźni nie mieli tam wstępu, oprócz Kapłana. A nie była to jedyna korzyść. Nie musiał reprodukować się z kobietami. A były one nienasycone, ciągle potrzebowały nowych wojowniczek, zielarek, uzdrowicielek. Nadmiar młodych mężczyzn wysyłano do krain, gdzie rządzili mężczyźni. Kotori miał szczęście, że Praojciec przemawia jedynie do niego. Zawsze wybierał sobie jednego kapłana. Z niewiadomych powodów do kobiet nigdy się nie odzywał. << -– Cały powyższy fragment, do przeróbki / remontu. Dużo zaimków, powtórzeń. Nie logicznych zdań, powtórzeń. Takich fragmentów masz kilka w tekście. Wyłap i usuń.   Generalnie fajny i ciekawie napisany pomysł.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję za miłe słowa. Opisów było więcej tyle że skróciłem znaczną cześć ponieważ startowałem w konkursie net-opowiadania a tam była ograniczona liczba znaków. Wszystkie wspomniane mankamenty postaram się poprawić.

Teraz rozumiem. I teraz widzisz, że czasem warto coś więcej pokazać. Wysypać te ASy z rękawa :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Może ktoś jeszcze doda komentarz ? Bardzo proszę ;)

Dodam komentarz, ale najpierw przeczytam, co napisałeś. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam i odniosłam wrażenie, że opowiadanie jest napisane trochę nieporadnie. Dialogi są dość suche, jałowe, chwilami nie wiedziałam co kto mówi i do kogo. Sporo się tu dzieje, ale wydaje mi się, że zdarzenia zostały opisane w sposób mało czytelny, nieco chaotyczny, trochę nakładają się na siebie. Rażą mnie niektóre sformułowania, raczej niepasujące do treści, że wymienię: wróciła z rekonesansu, cholerni mężczyźni, nazwał to Paradoksem Wiary, populacja Driadanów, czy co też insynuujesz?  Zdanie: Jesteście w stanie głębokiego uzależnienia, brzmi jakby wyszło z ust terapeuty pomagającego pacjentowi wyjść z nałogu. Słowa Podejrzewamy was o liczne morderstwa, mógłby wypowiedzieć dzisiejszy policjant, przesłuchujący zatrzymanego. Ponadto jest wiele zdań, niezbyt poprawnych, kilka wypisałam, ale nie mogę poprawiać wszystkich. Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie prezentować się dużo lepiej. ;-)  

 

„Lud Driadanów tańczył w wielkim kręgu wokół Jeziora Ważek, trzymając się za ręce”. –– Czy Driadanowie tańczyli wokół całego jeziora, czy raczej w jakimś miejscu nad jego brzegiem?

 

„O to chodzi, Matko, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki”. –– Powtorzenie. Może: W tym rzecz, Matko, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki.

 

„Wiesz jak jest sytuacja…” –– Literówka.

 

„– Tajemnica jej śmierci nie daje mi spokoju. Małą Ailen kocham ponad życie. Grupa roztańczonych i pijanych driadanek wpadła na nich”. –– Grupa roztańczonych i pijanych Driadanek wpadła na nich. Czy te zdania na pewno wypowiada jedna osoba?

 

„Ejże, co tak stoicie jak dwie bambusowe tyczki ! Chodźcie się napić !” –– Zbędne spacje przed wykrzyknikami. Ten błąd powtarza się wielokrotnie w całym tekście. Zbędne spacje pojawiają się także przed kropkami, przecinkami.

 

„Grupa driadanek, nieco zdezorientowana, po chwili też”. –– Grupa Driadanek, nieco zdezorientowanych, po chwili też. Zdezorientowane były kobiety, nie grupa.

 

Mężczyźnie zajmowali się handlem…” –– Literówka.

 

„Niestety – odpowiedział z zawodem”. –– Niestety – odpowiedział wyraźnie zawiedziony.

 

„…Zeltzin popatrzyła nań groźnie i poprawiła wielki długi łuk przewieszony przez plecy…” –– …Zeltzin popatrzyła nań groźnie i poprawiła wielki łuk przewieszony przez plecy… Lub: Zeltzin popatrzyła nań groźnie i poprawiła długi łuk przewieszony przez plecy

Skoro łuk był wielki, to oczywiste jest, że chodzi o jego długość/ wysokość.

 

„Dziewczyna nosiła pokaźnych rozmiarów kuszę, przyczepioną do paska na skórzanej kurtce”. –– Nie znam się zbytnio na broni miotającej, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi, że noszenie kuszy o pokaźnych rozmiarach, przyczepionej do paska na kurtce, nie mogło być wygodne.

 

„…lecz tworzącą stale się rozgałęziający się labirynt…” –– Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

„Ukryte kłącza-chwytaki zabierały jedną Driadankę za drugą”. –– Wolałabym: Ukryte kłącza-chwytaki porywały jedną Driadankę po drugiej.

 

„Nie ona pierwsza znikła”. –– Nie ona pierwsza zniknęła.

 

„Ale musimy się.. –– Ale musimy się Wielokropek, to zawsze trzy kropki. Uwaga dotyczy wszystkich źle napisanych wielokropków.

 

„Następnie wzięli się za swój cel”. –– Wolałabym: Potem podeszli do Mecatla. „Ollin cieszył, a jednocześnie był zasmucony”. –– Pewnie miało być: Ollin cieszył się, a jednocześnie był zasmucony.

 

„Spostrzegli leżące wśród wielkich paproci i sagowców ciało”. ––  Wolałabym: Spostrzegli ciało, leżące wśród wielkich paproci i sagowców.

 

„Z jego piskliwym głosem zabrzmiało to komicznie”. –– Wolałabym: Jego piskliwy głos zabrzmiał komicznie.

 

„Zwiążcie go i zaprowadzimy go do Matki”. –– Powtórzenie.

 

„Mecatl krzyczał z całych sił”. –– Jak mógł krzyczeć, skoro przed chwilą został pobity i stracił przytomność?

 

„Gdy wylewała, nawadniała pola uprawne kukurydzy, zbóż i ryżu”. –– Kukurydza i ryż są zbożami.

 

„Zawarta w liście treść wstrząsnęła nią…” –– Może wystarczy: Treść listu wstrząsnęła nią

 

Regenta nagle zaśmiała się histerycznie”. –– Literówka. „Kobiety zamierzały wymierzyć sprawiedliwość”. –– Powtórzenie.

 

„…osiadł w tej żyznej i bogatej w krainie”. –– Literówka.

 

„…mściłyście się za mężczyzn, których same unicestwiliście!” –– …mściłyście się za mężczyzn, których same unicestwiłyście!  

 

„Choć Driadani mieli trochę zapasów Łez musieli by wybierać…” –– Choć Driadani mieli trochę zapasów Łez musieliby wybierać

 

„Rizhoni zginęła z moje ręki – płakała”. –– Literówka.

 

„Mężczyzna z kobietą dają życie następnemu Praojcowi”. –– Mężczyzna z kobietą dają życie następnemu Praojcu.

 

„I choć Driadani mieli krew na rekach, miłość je obmyje”. –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka