- Opowiadanie: meksico - Śmierć w Uchu

Śmierć w Uchu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmierć w Uchu

 

Miniatura wzięła udział w konkursie na "Herbatce u Heleny"

 

Grają. Muzyka sączy się z głośników. Wypływa z niespokojnych dusz. Sporo tu takich. Piją. Drinki wciągają przez słomki. Uśmiechają się. Ludzkie truchła. Ucho takie już jest. Ucho w Gdyni. Ucho w każdym innym mieście. Usiadłem tam gdzie zawsze. Z dala od sceny. Prawie pod schodami. W zadymionym cieniu. Wypiłem trochę. Właściwie nie liczę. Taką mam filozofię. Jej zasady nakreśliłem po piątym detoksie. Nieraz wyłamywałem się, ale zawsze w końcu stawałem na nogi, obracając wniwecz, tygodnie, miesiące, czy nawet lata bez wódki. Jestem prawie bohaterem. Mogliby straszyć mną dzieci, ale czy jeszcze jakieś zostały?

Spoglądam na Olka. Prawie go widzę. Majacząca postać dwa stoliki dalej. Dwadzieścia lat wcześniej. Morze wódki za mną. Gówniarz. Stara się nadrobić zaległości i byłby dobrym uczniem, gdyby nie brak cierpliwości. Mówi, że to po ojcu. Coś go tam trawi, coś nie pozwala dobiec do mety. Kieliszek, dwa, trzy i w ruch idą pięści. W Uchu jest warunkowo. Jedna burda i wypierdalaj. Olek wyleci. Już mu warga nabrzmiała. Już brwi urosły. Drży.

Ciekawe, komu się dostanie. Siedzę w cieniu szklanki. W bursztynowej poświacie trunku. Może Kazik? Kazik jest w sam raz. Gęba aktorska. Bruzdy. Pełnia księżyca imitująca czoło. Sierp ust. Grenlandia oczu. Żyje on, czy życie już się z niego wylało? Nigdy nie pytałem. Nigdy z nim nawet nie rozmawiałem. Czasem uniosę szklankę. Skinę w jego stronę. Też umierasz?, zapytam, a on mi wtedy odskinie, oduniesie szklankę, ododpowie, że też umiera, ale ma kobietę i dzieci. Nie wiem gdzie się ich dorobił. Garbaty Kazik. Z bagażem doświadczeń. Może on dostanie dziś w ryj? Ciekawe.

Siedzę już dość długo i Świetliki zdążyły wlecieć na scenę. Marcin jest jakiś przygaszony, ale zaraz odpala papierosa, potem drugiego. Całą baterię papierosów. Całą armadę słów. Wtacza na scenę działo. Grają. Gadają.

Weronika postanawia żyć. Marzy o karierze żony. Z przyjemnością zaorałaby hektary małżeńskiego poletka. Ale nadal siedzi. Ma niewielką przestrzeń. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt centymetrów krzesła. Podobnych wymiarów wycinek stołu. Sto mililitrów wódki. Sto mililitrów dziecka w łonie. Skąd ja wiem? Idę do toalety. Unoszę się nad podłogą, chyba przelatuję przez ściany. Pusto wszędzie, głucho wszędzie. Oddaję mocz. Ocieram pot z czoła. Wracam. Torba nadal leży na podłodze.

Może modlitwa? W uchu słyszę ten szept. Zasiana wątpliwość kiełkuje i jak trucizna truje. Ojcze nasz… któryś jest w niebie… czemu do nas nie zejdziesz… my tu czekamy na Ciebie. W Uchu. Siedzimy i kończy nam się wódka. Właściwie mi się już skończyła. Oblizuję spierzchnięte wargi. Suchość. Kruchość. Głód. Sięgam do torby. Zebraliśmy się tu aby przeżyć koniec świata, mówię, a z ust ledwie mgiełka słów wypada. Nie jestem godzien, abyś przyszedł po mnie, więc…

Wyciągam pistolet. Zimny. Martwy płód. Idę po czerwonym dywanie ku scenie. Marcin dopala papierosa. Celuję. Naciskam spust. Jeb! Śmierć poety, informuję szeptem. Nie patrzę. Scena eksploduje krzykiem. Ktoś mnie trąca. Upadam. Strzelam. Strzelam. Wstaję. Krew tryska z głowy wysokiego mężczyzny. Rozpada się poezja. Magia. Strzelam dopóki nie kończy się magazynek. Nóż! Wyciągam z kieszeni nóż. Ktoś mnie powala. Krzyczy, że mnie zabije. Bronię się. Dźgam na oślep. Na przekór silnym rękom, które biją mnie po twarzy. Duszą. Co teraz?, pytam, ale nikt nie odpowiada. Ból napływa zewsząd. Krew, ślina, mocz. Jak dzieci w piaskownicy. Pobite gary!

Leżymy w Uchu. Grają cicho werble. Podłoga staje się twarda, gdy sztywnieją ciała. Przeżywam koniec świata. Przeżywają go też inni. I ten głos w uchu: pięknie… pięknie…

Koniec

Komentarze

Świetnie napisane… Doskonale oddałeś klimat, i dziękuję za nawiązanie do wiersza Gałczyńskiego (i piosenki Kazika). Cudowny kawałek… prawie do końca. Bo kiedy zaczyna się akcja, opowiadanie już mi się jakoś mniej podoba. Może tak miało być, może właśnie chciałeś wytrącić czytelnika z rytmu, ale na mnie zadziałało chyba jakoś niewłaściwie. No i nie znam powodu: dlaczego on to właściwie zrobił? Czy w tekście jest jakaś podpowiedź, którą przegapiłem?

Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, o co chodzi w tej scence, ale napisana jest rzeczywiście ładnie.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Moją opinię znasz, Kolego, ale powtórzę, że to udany tekst.   Pozdrawiam

Mastiff

dobre, bardzo dobre… a czy kiedy zaczyna się akcja, to czy nie przypadkiem cave nie zaczyna śpiewać o'malleys bar? bo tak mi się skojarzyło…

Dzięki ;) Czasem w uchu rodzą się różne rzeczy. A że i w Uchu, to już inna sprawa ;) Pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Też nie wiem o co chodzi, ale treść przebija forma. Bardzo ładnie napisane, choć mnie osobiście nadmiar krótkich zdań raczej wytrąca z rytmu. Na szczęście krótka forma, więc ujdzie.

Prokris – myślę, że tekst ten jest o ludziach zniszczonych i zagubionych w alkoholowych wizjach, o braku miłości, zrozumienia, o mroku i demonach, które są w głowie każdego z nas… z warg spływa kropla… z warg spływa kropla alkoholu…

;) Też :)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Artstalth – problem z takimi tekstami jest taki, jak z wierszami, nigdy nie wiesz tak do końca, co autor miał na myśli ;) 

Muszę wyznać, że tekst, mimo urody, nie pozwolił mi zrozumieć intencji Autora.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za chęci ;)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nowa Fantastyka