- Opowiadanie: Night Shade - Sen o Magii - Rozdział 1 - Nowy Źrebak

Sen o Magii - Rozdział 1 - Nowy Źrebak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sen o Magii - Rozdział 1 - Nowy Źrebak

 

Rozdział 1 – Nowy Źrebak

 

Starszą klacz jednorożca obudziły śmiechy i krzyki, dobiegające z dolnego korytarza sierocińca. Jej mali podopieczni właśnie beztrosko urządzali sobie zabawę, goniąc się po całym dolnym piętrze.

 

– Zaraz was złapię! – krzyknął mały źrebak, lecąc za dwoma pegazami.

 

– To zapewne Steel Wing – pomyślała klacz – No cóż, chcę czy nie chcę, obowiązki opiekunki wzywają.

 

Na zewnątrz szalała zawierucha śnieżna. Nad Manehattanem sypało od dwóch dni, całe miasto pokryte było śniegiem. Na dworze było bardzo zimno.

 

Starszej klaczy nie chciało się nawet podnosić z ciepłego łóżka. Miała bardzo przyjemny sen, który prysnął jak bańka mydlana, gdy do jej pokoju wpadła jedna z czterech klaczek jednorożca i wskoczyła na łóżko swojej opiekunki.

 

– Pani dyrektor! – wyszczebiotała – Niech pani wstanie i pobawi się z nami! Jest już pierwsza po południu, a pani śpi! – krzyknęła klaczka.

 

Starsza klacz zerwała się z posłania tak, że omal nie strąciła źrebaka na podłogę. W ostatniej chwili złapała dziecko za pomocą magii i delikatnie postawiła na ziemi. Wyszła ze swojego pokoju i aż zaniemówiła. Zabawki leżały porozrzucane po całym korytarzu.

 

– No właśnie – powiedziała z westchnieniem do małej klaczki – Dziwisz się, że śpię, ale jak według ciebie miałam w moim wieku nie paść jak kłoda, po tym, co mi wczoraj zgotowałyście, hmmm? – zapytała – I jak widać, robicie mi to ponownie.

 

– Cóż, my tylko… – próbował usprawiedliwiać się mały źrebak.

 

– Już dobrze. Nie wracajmy do tego znowu – odpowiedziała szara klacz, znów wzdychając.

 

Była już w podeszłym wieku. Coraz trudniej było jej poradzić sobie z dwunastką rozbrykanych, a czasem krnąbrnych źrebaków. Gdyby jeszcze miała na głowie kilkoro z jednego gatunku…

 

Ale nie, w sierocińcu było wtedy sześć pegazów, cztery jednorożce i dwa kucyki ziemne.

I na samo wspomnienie wczorajszego wycieńczającego dnia robiło jej się słabo w kopytach. Musiała to zdusić w zarodku, jeśli nie miała ochoty na powtórkę.

 

A jej mali podopieczni urządzali jej “dzień sądu” niemal każdego ranka, gdy tylko nieco sobie zaspała.

 

– DZIECI! Uspokójcie się! – zawołała – Czemu mnie to nie dziwi? – zapytała.

Musiała tak krzyknąć jeszcze kilka razy, zanim rozbrykana gromada uspokoiła się i przykłusowała po schodkach na piętro, gdzie klacz stała z założonymi na piersi kopytkami. Po chwili gromadka

zebrała się w idealne kółko, otaczając opiekunkę.

 

– SŁUCHAMY, PANI DYREKTOR! – krzyknęły chórem źrebaki.

 

– Już lepiej – odpowiedziała klacz – A teraz pozbierajcie te wszystkie zabawki i zanieście na swoje miejsce. Korytarz to nie najlepsze miejsce do zabawy. Powinnyście się bawić w pracowni.

 

Pracownia znajdowała się na parterze. Idąc korytarzem, który znajdował się na prawo po wejściu do sierocińca, można było trafić do niej lub do kuchni, znajdującej się niedaleko obok.

Pracownia była dużą salą w sierocińcu. Była tam mała scena, na której źrebaki mogły ćwiczyć talent aktorski, śpiewać, grać w sztukach lub uczestniczyć w pokazach talentów, które opiekunka organizowała dla dzieci, które już zdały do szkoły podstawowej.

 

Stały tam również sztalugi do malowania farbami, mała batuta do skakania oraz obręcze, które po zaczarowaniu przez opiekunkę służyły do nauki latania dla pegazów.

Przy jednej ze ścian stał regał z bajkami dla źrebaków, wielkie pudła, w których leżały różnego rodzaju zabawki, które, technicznie rzecz ujmując, leżały teraz w całym sierocińcu, a jedna trafiła nawet do pokoju pani opiekunki.

 

Pracownia służyła też jako sala przedszkola, w której opiekunka uczyła sieroty, ponieważ nie chodziły one do przedszkola, jak zwykłe dzieci.

Na razie to ona zapewniała im podstawową edukację. Wszystkie małe jednorożce znały już zaklęcie światła, które pozwalało rozjaśniać mrok w nocy.

 

Zaczęła się gorączkowa sprzątanina. Minęły kolejne trzy godziny, zanim sierociniec wrócił do poprzedniego stanu. Stara klacz ledwo dowlokła się do swojego pokoiku i padła na posłanie, dysząc ciężko.

 

Te dzieci mnie kiedyś wykończą – pomyślała, uśmiechając się – Ale… ja sama nie byłam lepsza dla moich rodziców – na to wspomnienie, łzy pojawiły się w jej oczach.

 

Leżąc na boku, otarła łzy kopytem. Dopiero wtedy zauważyła, że przygląda się jej Steel Wing – ogier pegaza o niebieskiej sierści, czarnej grzywie, zielonym ogonie i cytrynowych oczach.

 

– Czy coś się stało, pani dyrektor? – zapytał, przytulając się do swojej opiekunki – Czemu pani płacze?

 

– To nic – odpowiedziała – Wspomnienia z czasów dzieciństwa. Czasami na was krzyczę, ale prawda jest taka, że byłam taka sama jak wy, gdy byłam źrebięciem – odparła cicho.

 

– Pani opiekunko – zapytał – miała pani iść do miasta po zapasy – szepnął – Czy… czy mogłaby pani kupić dla nas kilka czekoladowych chmurek? – zapytał.

 

– Dziekuję ci, że mi o tym przypomniałeś, moje dziecko – uśmiechnęła się serdecznie do źrebaka – Jesteś najstarszy i jak zwykle pamiętasz o wszystkim. Jednak nie zapomniałam, co miałam dzisiaj zrobić. Mimo to dziękuję ci bardzo – odpowiedziała, przytulając małego pegaza.

 

Steel Wing delikatnie uwolnił się z uścisku opiekunki, po czym wyszedł z pokoju. Nie lubił zbytnio przytulanek. Odkąd skończył pięć lat, przestał je lubić tak bardzo, jak kiedyś.

 

– Cóż, dzieci tak szybko dorastają… – pomyślała klacz.

 

Po półgodzinnym odpoczynku, klacz zeszła na dół, ubrana w ciepły szalik, kamizelkę, siodło do niesienia zakupów i czapkę.

 

– Dzieci! – zawołała.

 

Gromadka natychmiast zebrała się przy drzwiach, koło niej. Klacz odchrząknęła i powiedziała:

 

– Idę do miasta kupić dla nas jedzenie. Pod moją nieobecność macie być grzeczni.

Steel Wing – powiedziała – ty jesteś najstarszy, więc ich popilnujesz. Liczę na ciebie, mój mały. Wrócę za około godzinę.

 

Otworzyła frontowe drzwi i oniemiała. Wszystko wokół było przysypane śniegiem, jeszcze głębszym niż rano. A wichura szalała nadal.

 

– Jeśli nie przestanie padać, to śnieg zasypie nas z kopytami – powiedziała do siebie, po czym przełknęła ślinę.

 

Wiedząc, co ją czeka, ruszyła przed siebie, brodząc w śniegu po same kolana. Po chwili dotarła do bramy. Ta jednak była zasypana, więc klacz rozświetliła swój róg, skupiając całą swoją magię. Śnieg na bramie i wokół niej zaczął topnieć, zmieniając się w dużą kałużę obok jej kopyt.

 

– Jak wrócę, to znów będę spała jak zabita – pomyślała – Czasem naprawdę żałuję, że chciałam być przedszkolanką i zajmować się źrebakami, podczas gdy moi rodzice chcieli, bym wiodła ciche i spokojne życie.

 

Minęła bramę i zaczęła powoli iść w stronę wyłaniających się z oddali zabudowań. Musiała dotrzeć na rynek w Manehattanie, tam bowiem mieścił się sklep jej starej przyjaciółki, Cloud Sell-klaczy pegaza w średnim wieku, o jasnoczerwonej sierści, błękitnych oczach, zielonej grzywie i długim, jasnozielonym ogonie.

 

 

Sprzedawała ona najlepsze czekoladowe chmurki, a także jabłka w całym Manehattanie.

Gdy zbliżała się do rynku, zauważyła parę kucyków w czarnych płaszczach z kapturami, powoli wyłaniającą się z zamieci. Wyglądali na okropnie przybitych.

 

Klacz zatrzymała się, stając w pewnej odległości, ale tamte kucyki przeszły obok, nie zwracając na nią uwagi. Gdy odchodzili, zdążyła jeszcze usłyszeć zapłakany głos klaczy.

 

– Ona jest taka piękna – powiedziała zapłakana klacz.

 

To było dziwne. Czyżby szli w stronę jej sierocińca? Zanim zdążyła zauważyć, w którą stronę skręcają, zniknęli w zamieci śnieżnej.

 

– Kind Heart! To ty! – usłyszała znajomy głos i odwróciła głowę.

 

W jej stronę szła jej stara dobra przyjaciółka, Coral Ring, malinowa klacz jednorożca o alabastrowej grzywie i pomarańczowych oczach. Coral była sławną jubilerką w Manehattanie.

Jej uroczym znaczkiem był złoty pierścień, ozdobiony fragmentem korala umieszczonym w miejscu na klejnot. Była w wieku Kind Heart i nic dziwnego, gdyż razem chodziły do magicznego przedszkola, a potem szkoły podstawowej w Manehattanie.

 

– Coral! – wykrzyczała – Witaj! Co u ciebie, moja przyjaciółko?

 

– Po staremu – odpowiedziała Coral – Jakoś leci. To znaczy jest w porządku, choć bywało lepiej… – dodała.

 

– Coś się stało? – spytała szara klacz.

 

Coral spuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię, pociągając nosem. Z jej oczu popłynęła strużka łez.

 

– Pamiętasz mojego męża? – spytała, szlochając.

 

– Oczywiście że pamiętam, Coral – wyszeptała – Przecież ty i twój mąż, Diamond Staff, odwiedzialiście mnie i mój sierociniec. Co prawda rzadko, ale regularnie. Ostatnio widziałam was razem jakieś dwa miesiące temu. Gdyby nie wy, mojego sierocińca by już nie było. To wy go finansujecie, nie pamiętasz?

 

– Kind Heart! – Coral niemal krzyknęła przez łzy – W takim razie, jak możesz nie wiedzieć, co spotkało mojego męża w pracy?!

 

To było ponad miesiąc temu, mój mąż był wtedy sam w naszym zakładzie jubilerskim. Podobno napadło go kilka kucyków, ciężko go pobito i obrabowano sklep. Żył jeszcze, gdy go znaleziono. Zanim stracił przytomność, powiedział że to była grupa pięciu kucyków w czarnych płaszczach i kapturach.

 

Na szyjach mieli jakieś talizmany z wymalowanym księżycem na czarnym tle. Potem stracił przytomność. Zabrano go do szpitala, ale zmarł niecały tydzień później, w wyniku odniesionych ran. Sprawców do tej pory nie złapano, niby krążą plotki o jakimś kulcie i tym podobnych bzdurach.

 

– Ale… – wyszeptała Kind do ucha przyjaciółki – Ja widziałam podobnie ubrane kucyki, dosłownie chwilę przed spotkaniem z tobą… Nie mieli co prawda tych “talizmanów”, o których wspominasz, ale…

 

Coral przerwała jej, nim ta zdążyła dokończyć mówić to, co miała na myśli.

 

– Och, Kind Heart – lekko zadrwiła z niej przyjaciółka – To pewno zwykłe kucyki. Może nie widziałaś, ale prawie każdy w mieście jest tak ubrany.

 

Mój mąż pewnie bredził od ran – dodała ze smutkiem – Ten Zakon nie istnieje już od dawna, od czasów upadku ich Królowej, prawie tysiąc lat temu. Księżniczka Celestia rozpoczęła tropienie i likwidowanie członków Bractwa, a sama Królowa została wygnana z Equestrii.

 

– Legenda upadłej władczyni… którą zniszczyła nienawiść i zazdrość – szepnęła Kind Heart, po czym spojrzała w górę, na coraz ciemniejsze już niebo.

 

Mimo zamieci, można było dostrzec już księżyc w pełni, jak zawsze od prawie tysiąca już lat. Widniała na nim podobizna głowy kucyka, ułożona z ciemnych kraterów.

 

– Legenda upadłej władczyni… – powtórzyła w myślach Kind Heart – NIGHTMARE MOON.

 

 

-------------------------------

 

W tej samej chwili, w stołecznym mieście Canterlot, biały Alicorn, stojący na balkonie na samym szczycie wieży królewskiego pałacu, również wpatrywał się w księżyc, jakby zobaczył tam coś ciekawego.

 

– Co knujesz, siostrzyczko? – wyszeptała Celestia w stronę księżyca w pełni – Co knują twoi poplecznicy? Myślałam, że pozbyłam się twoich poddanych.

Ale co kombinuje ta piątka? Jak się z nimi skontaktowałaś, jak ich ostrzegłaś…

 

Celestia zamyśliła się. Tysiąc lat temu, podczas buntu swojej siostry, Księżniczki Luny, musiała stawić czoła nie tylko jej samej, ale również całej armii wielu jej poddanych – jak o nich wtedy myślała – którzy przeszli na stronę Luny, czyliZakonu Cienia, jak sami się nazwali.

Bitwa z połączonymi siłami Luny i jej popleczników kosztowała życie wielu tysięcy jej własnych poddanych, lecz dzięki potędze Elementów Harmonii udało się pokonać i uwięzić na księżycu zbuntowaną “królową mroku”.

 

Po zwycięstwie, przez prawie tysiąc lat śledziła i niepowstrzymanie likwidowała zagrożenie ze strony Zakonu. A teraz, gdy jej siostra miała

w ciągu kilku następnych lat wyrwać się ze swego więzienia, dwóch członków Zakonu zdołało zbiec. Celestia nie znała ich planu, ale była pewna, że dążą do odbudowy “rodziny”, jak mówili o sobie członkowie Zakonu.

 

Tylko jedno pozostawało dla Celestii tajemnicą. Jakim cudem nie zauważyła przemiany zachodzącej w swojej siostrze, do czasu, gdy było już za późno. Taka przemiana wymagała wykorzystania ołtarza, potężnego rytułału, jednak niczego nie wykryto.

 

To stało się pod jej nosem, wiedziała o tym, ale nie wiedziała jak to się stało. Jakąkolwiek świątynię wykorzystali jej wierni, do dzisiaj pozostawała ona ukryta, nawet przed Celestią. Jedyne, czego się dowiedziała, to nazwa.

 

– Ołtarz Cienia, Świątynia Cienia… – Celestia popukała się kopytem w czoło – Ale jak… gdzie on jest? Jakim cudem Luna stała się Nightmare Moon bez mojej wiedzy?

 

Rozmyślania księżniczki przerwał żołnierz pegaz, który wpadł, niczym pocisk, do pomieszczenia, rozbijając się u jej kopyt. Po chwili podniósł się i zasalutował.

 

– Raportuj, żołnierzu! – powiedziała gniewnie Celestia – Jeśli przynosisz mi złe wieści…

 

Pegaz przełknął ślinę. Wiedział, że Celestia nie znosiła porażek. Była sprawiedliwym władcą, jednak zadanie, które im powierzyła, było zbyt ważne, by mogło się nie udać. A oni zawiedli.

 

– Pani – powiedział wreszcie – Trzech członków kultu wymknęło nam się w zamieci śnieżnej, między lasem Everfree a miastem Manehattan.

 

– Zaraz – przerwała księżniczka – Mów po kolei. Zacznij od początku, nie od końca.

 

– T– tak, Wasza Wysokość – zmieszał się strażnik – Uczyniliśmy jak powiedziałaś. Udaliśmy się do Ponyville. Zauważono tam kucyki w płaszczach, z czymś w rodzaju wisiorka z symbolem księżyca w pełni – znakiem Zakonu Cienia. Zaczęliśmy ich ścigać, to było trzech wyznawców – dwoje dorosłych i źrebak. Nikt nie znał ich tożsamości, ale byliśmy pewni, że należą do Zakonu. Podczas pościgu, towarzyszący nam jednorożec poczuł coś dziwnego.

 

– Co takiego? – spytała władczyni.

 

– Coś jakby dwa źródła magii, ale gdy zgubiliśmy ich w lesie Everfree, a potem znów namierzyliśmy na drodze do Manehattanu pół godziny później, nasza towarzyszka wyczuła tylko jedno źródło.

 

– To… to niemożliwe – szepnęła Celestia.

 

– Mówię tylko to, co stwierdziliśmy, Wasza Wysokość. To wszystko. Czy mogę już odejść, Wasza Wysokość? – zapytał.

 

– Tak – brzmiała odpowiedź – I ciesz się, że mam dobry humor – dodała – Za waszą niekompetencję powinniście skończyć w lochach! – krzyknęła w furii.

 

Żołnierz natychmiast wybiegł, obawiając się, że jego pani zaraz zmieni zdanie i naprawde wtrąci go do lochów albo jeszcze gorzej. Zgubili cel w zamieci śnieżnej, ale to ich w żaden sposób nie usprawiedliwiało. Byli najlepszymi tropicielami w królestwie.

 

Celestia po chwili uspokoiła się nieco, lecz wcześniej w szale zdemolowała całe wnętrze wieży.

 

 

– CO – TY – KNUJESZ – SIOSTRO?! – krzyknęła Canterlockiem na całe gardło. A cały zamek zatrząsł się w posadach. Była pewna, że usłyszała ją połowa Equestrii.

 

 

"Canterlock – wyskoki, dudniący, władczy ton, którym posługiwano się przed tysiącleciem, aby móc np. obwieścić jakąś nowinę całemu miastu. Skierowany na pojedyńczą istotę, z bliskiej odległości, jest w stanie ją ogłuszyć".

 

 

"Alikorn – boska istota o niebywałej mocy, zdolnej poruszać nawet ciała niebieskie. Nieśmiertelny byt,mający postać wysokiego kucyka,posiadający zarówno róg, jak i skrzydła."

 

-------------------------------

 

 

Tymczasem w mieście Manehattan Kind Heart dalej wpatrywała się w księżyc. Z zamyślenia wyrwał ją głos jej koleżanki, idącej tuż obok niej.

 

– Te kucyki, które zrobiły to mojemu kochanemu mężowi – kontynuowała Coral, łkając –

na pewno zrobiły to nie tylko dla zysku, lecz także dla sławy i rozgłosu. Na pewno czują się świetnie, myśląc, że są bezkarne.

 

– Nawet nie wiesz, jak bardzo ci współczuję, Coral – wyszeptała klacz – Jednak przez większość czasu jestem uziemiona z moją gromadką i zwykle nie mogę nawet nosa wyściubić z sierocińca. Wczoraj zorganizowali mi taki “armageddon”, że spałam jak kłoda przez piętnaście godzin. Nie, nie pytaj, co się stało, proszę. Opowiem Ci o tym kiedy indziej, ale teraz powinniśmy się ruszyć z miejsca, bo nas pogrzebią żywcem.

 

– Masz rację, Kind – odparła smutno jej przyjaciółka – Te pegazy czasami naprawdę przesadzają. Jak tak dalej pójdzie, to Manehattan zostanie całkiem pogrzebane. Jedna z tych pogodynek mi powiedziała, że jutro rano już będzie po zamieci. Twoje dzieci na pewno będą chciały bawić się na śniegu.

 

Zaczęły iść dalej, w stronę dużego sklepu z wymalowanym nad drzwiami szyldem przedstawiającym pegaza i kuca ziemnego, zajadających się chmurkami i jabłkami.

 

 

Kind Heart nie przerywała rozmowy z przyjaciółką.

 

– Tego się obawiam – odparła jej przyjaciółka – Nie utrzymam ich już w domu. Dzisiaj jeszcze mogłam, bo jest taka zadymka. Ale jutro…. – pomyślała i włos zjeżył się jej na grzbiecie – Jutro mam zamiar uczyć je lewitacji, śniegu na przykład. Oczywiście tylko jednorożce – zaśmiała się nerwowo.

 

– Oczywiście – kontynuowała – jeśli nie będę czujna, to reszta zrobi ze mnie bałwana.

I to dosłownie. Ostatniej zimy dołączyłam do szeregu bałwanów, które ulepiły moje urwisy. I nie muszę Ci mówić, co było dalej. Ty i Twój mąż – obejrzała się zakłopotana na swoją przyjaciółkę – byliście wtedy ze mną i dziękuję, że zajęliście się tymi urwipołciami po tym, jak zachorowałam po naszej bałwanowej zabawie.

Te dzieci na pewno mnie kiedyś wykończą – dodała.

 

– Och, to był drobiazg – odparła Coral – Co prawda, zanim wydobrzałaś minął tydzień, ale ty zrobiłabyś dla nas to samo, gdybyś oczywiście mogła.

Czasami jest mi Cię naprawde żal – wyszeptała – Masz cały ten dom na własnej głowie i tę dwunastkę na karku. Jeśli znajdziesz jeszcze kilka podrzutków to nie wiem, naprawdę nie wiem, jak ty sobie poradzisz, dziewczyno.

 

– BŁAGAM CIĘ. NIE KRACZ. – wybełkotała Kind – jeśli to się stanie, to ja chyba oszaleję. Tylko ty zdajesz się wiedzieć przez co ja z nimi przechodzę. Oczywiście ci, którzy je porzucają, nie martwią się tym, bo i po co. Porzucają własne dzieci. Wiem, że niektórzy muszą, ale… – reszta zdania ugrzęzła jej w gardle.

 

Coral, słysząc to, przytuliła się do swojej przyjaciółki i powiedziała pocieszająco:

 

– Nie martw się, Kind – powiedziała, usmiechając się słabo – Pomoge Ci. Miałam iść tylko po zakupy, ale czuję się taka samotna w moim mieszkaniu, bez nikogo obok, że jeśli mi pozwolisz, to zamieszkam jakiś czas z Wami. I chętnie Ci pomogę.

 

– Jesteś prawdziwą przyjaciółką, Coral – wyjęczała szara klacz – Nie wiem, jak Ci dziękować.

 

Gdy wreszcie doszły do sklepu, Kind Heart pchnęła drzwi i w tej samej chwili zadźwięczał umieszczony nad nimi mały dzwoneczek. Klacze weszły do środka. Było tu ciepło, chociaż na podłodze widniały plamy wody i błota. Klacz westchnęła.

 

– Chyba właścicielka znów będzie miała kupę roboty – pomyślala.

 

– To oburzające! – wysyczała Coral – Zostawić na ziemi taką breję i nawet się nie otrzepać przed wejściem!

 

Klacze podeszły do lady. Kind Heart nacisnęła stojący na niej mały guzik. Niemal w tej samej chwili ukazała się sprzedawczyni. Na widok jej przyjaciółek, na jej twarzy natychmiast eksplodował uśmiech.

 

Była to Cloud Sell, żyjąca samotnieklacz pegaza, o jasnoczerwonej sierści, błękitnych oczach, zielonej grzywie i długim, jasnozielonym ogonie. Znały się od jakichś trzydziestu lat, po tym, jak tamta przeprowadziła się z Canterlotu, szukając odrobiny wytchnienia od arystokracji.

 

Poznały się już pierwszego dnia jej pobytu w mieście, a że Cloud Sell była zawsze radosna i życzliwa, szybko się zaprzyjaźniły. Bywało, że rozmawiały ze sobą całymi godzinami, tracąc przy tym poczucie czasu.

 

– Kind! Coral! – krzyknęła wesoło sklepikarka – Jak miło was znów widzieć! Tak rzadko do mnie wpadacie, nie widziałam Was już od kilku dni.

 

– Witaj, Cloud – powiedziały klacze – Cóż, chyba ja i Coral mamy tyle roboty, że po prostu musisz nas zrozumieć.

 

– Wiem, wiem – odpowiedziała ich przyjaciółka – Ty masz na głowie małe miasto, Kind. Nie wiem, jak znajdujesz czas na cokolwiek. A co do Ciebie, Coral…

Musi Ci być bardzo ciężko. Wiem, co się stało. Najszczersze kondolencje…

 

– Dziękuję – wyszeptała Coral tak cicho, że Cloud ledwo ją usłyszała.

 

– Widzę – westchnęła Cloud – że nie pogadamy tym razem. Mówcie po co przyszłyście, dziewczyny.

 

– Ja po zapas jabłek – odpowiedziała Coral – i… siana, ale zdecydowałam się zamieszkać na jakiś czas z Kind, więc można powiedzieć, że to nasze wspólne zakupy dla sierocińca.

 

– Rozumiem – odparła jej przyjaciółka – W sierocincu nie będziesz przynajmniej sama. Będziesz mieć Kind ze sobą, no i te dzieciaki Cię wprost uwielbiają.

 

– Tak, to prawda, Cloud – powiedziała Coral, lekko się uśmiechając – Założę się, że się ucieszą. Już dawno nie widziały cioci Coral.

 

– Zgaduję, że dla Ciebie to samo? – spytała Kind sprzedawczyni.

 

– Tak…. O, i jeszcze jedno… Bym zapomniała – powiedziała lekko zmieszana – Dzieci prosiły mnie o kupienie czekoladowych chmurek. Uwielbiają je, a u nas, w sierocińcu, to rzadkość. Nie wybaczyłyby mi, gdybym o nich zapomniała. Męczyli mnie o nie już od kilku dni…

 

– Rozumiem dlaczego – zaśmiała się Cloud serdecznie – Ja też ciągle o nie męczyłam moich rodziców. Musieli mi je kupować co tydzień. Prosiłam ich o nie tak często, że by się od tego uwolnić, obiecywali, że kupią mi kilka co tydzień. Wtedy były trochę drogie…

 

Ale my tu gadu gadu, a wy się spieszycie z powrotem. Czekajcie, pomogę Wam to załadować na wasze juki. Dobrze, że jesteście we dwie, tego jest naprawdę masa.

 

– Uff – powiedziała kilka minut później – Gotowe. Mam nadzieję, że się jakoś przedrzecie z powrotem. Mam nadzieję, że z dziećmi wszystko w porządku.

 

 

Kind Heart zadrżała na samą myśl, że po powrocie w sierocińcu znajdzie… sama nie wiedziała co, lub jak to określić. Bałagan. Nie, to nie było odpowiednie słowo na to, co zastała ostatnim razem po powrocie ze sklepu. Ostatnim razem, gdy po powrocie otworzyła drzwi sierocińca, jej źrenice zmniejszyły się do rozmiarów główek od szpilek, a jej kopyta ugięły się pod nią na widok tego, co zobaczyła.

 

Cała podłoga parteru była pokryta warstwą lodu. Dzieci postanowiły urządzić sobie prawdziwą ślizgawkę i zalały podłogę, odkręcając krany w łazience, po czym cztery małe jednorożce łącząc swoją magię – choć dotąd nie zdołała pojąć, jak tego dokonały – zamroziły ją, tworząc lodowisko. Wszystkie źrebaki ślizgały się na całej długości głównego korytarza, który biegł od wschodniego, przez centralną część, aż do zachodniego skrzydła sierocińca. Postawiła wtedy zaledwie kilka kroków w oszołomieniu.

 

To był jednak duży błąd, gdyż niemal natychmiast jedna z klaczek, chichotając jak mała hiena, zderzyła się z jej bokiem, podcinając jej kopyta i zwalając ją z nóg. Nie mówiąc o zakupach, które rozsypały się po całym korytarzu. Pegazy latały po całym budynku, a z balustrady po obu stronach schodów spadała na parter woda. Dzieciaki zalały nie tylko dolne piętro. Kilka godzin zajęło wtedy opiekunce doprowadzenie tego bajzlu do ładu. Kiedy skończyła, nie miała siły ich karać.

 

Uprzątnięcie sierocińca kosztowało ją tyle mocy magicznej, że ledwo zdołała poprosić Coral o pomoc w opiece nad dziećmi. Tylko dzięki łączu umysłów, które stworzyła między nią, a swoją najbliższą przyjaciółką, była w stanie to zrobić, zanim padła jak kłoda, śpiąc bez przerwy jak kamień przez trzy dni. Dopiero potem dowiedziała się, że to właśnie Coral, za pomocą swojej magii, wsadziła ją do łóżka.

 

– Dobra, chodźmy, Coral – powiedziała do przyjaciółki chwilę później, gdy zdołała otrząsnąć się z koszmaru na jawie – Musimy jak najszybciej tam wrócić. Mam co do tego złe przeczucia.

 

Podeszły do drzwi i otworzyły je. Na zewnątrz było kompletnie ciemno. Kind powiedziała dzieciom, że wróci za godzinę, ale przez tę zamieć spóźniała się, bowiem minęły prawie dwie. Na szczęście miała ze sobą przyjaciółkę. Będzie miała dodatkowy róg do dyspozycji, jeśli coś pójdzie nie tak.

 

Coral zawsze umiała poradzić sobie z jej małymi brzdącami. Dwie klacze zbliżały się do wielkiej bramy sierocińca. Tym razem brama była zasypana dużo bardziej i Kind naprawdę potrzebowała pomocy, by ją otworzyć. Rogi obu klaczy zaczęły świecić. Musiały wytężyć całą swoją magię, a nie było to przyjemne uczucie.

 

Przypominało migrenę, dość ostrą migrenę. Jednak lód i śnieg osadzony na bramie sierocinca począł ustępować pod wpływem magii jednorożców, pozostawiając kałużę pod ich kopytami. Klacze czarowały jednak dalej z rozjarzonymi rogami, starając się odśnieżyć drogę od bramy do głównego wejscia.

 

Gdy były już na progu, Kind Heart zauważyła duże kartonowe pudełko, stojące tuż przed jej drzwiami. Mimo że wszystko wokół było przysypane, nie dotyczyło to samego pudełka.

 

– Kind Heart, zobacz – powiedziała Coral – Czyżbym się myliła?

 

Szara klacz lekko zbladła na widok pudełka, przypomniała sobie dziwną parę, idącą w kierunku sierocińca i przypomniały jej się słowa klaczy… Tak, to musiała być klacz.

 

– Ona jest taka piękna – powiedziała zapłakana klacz.

 

Umysł opiekunki zawiesił się. Nie, nie mogła się mylić. Ta para zmierzała w tę stronę z bardzo konkretnego powodu. Klacz przełknęła ślinę. Ta para na pewno porzuciła swoje własne źrebię. Kolejne źrebię na jej progu. Klacz otrząsnęła się z chwilowego szoku, po czym ostrożnie podeszła do pudełka.

 

Było pod ochronną barierą magii, którą właśnie rozproszyła. Zanim jednak śnieg zaczął pokrywać pudełko, rzuciła własną, jednocześnie powoli je otwierając.

 

Jej oczom ukazało się wnętrze wyścielone miękkim puchem, na którym, zwinięte w kłębek, spało dziecko, dwuletni źrebak, klaczka pegaza. Była piękna. Miała pomarańczową sierść, oczy w kolorze głębokiego błękitu nieba, grzywę w kolorze ciemnego brązu i takiż sam ogon. Nie miała, oczywiście, swojego uroczego znaczka.

 

– A nie mówiłam? – szepnęła jej do ucha Coral – Mówiłam, że będziesz miała nową pociechę… – dodała lekko złośliwie.

 

– To…– jęknęła opiekunka, wyjmując źrebaka z pudełka – To jest takie piękne źrebię… Żeby porzucać coś tak pięknego… Zastanawiam się, czy w ogóle dali mu imię…

 

– Tutaj jest jeszcze jakaś kartka – zauważyła Coral. Podniosła liścik swoją magią i przeczytała go na głos.

 

– “Ma na imię Accurate, prosimy, zaopiekujcie się nią”.

 

– W takim razie, witamy Cię w naszej rodzinie, Accurate – odpowiedziała pani dyrektor – Powinnyśmy wejść do środka, Coral. Nie możemy zostawać z dzieckiem na zewnątrz.

 

Obie klacze weszły do środka, zamykając za sobą drzwi. Kind Heart była zdumiona, gdy ujrzała, że sierociniec jest w takim stanie, w jakim go zostawiła, wychodząc po zakupy, a cała dwunastka czeka już na nią na dolnym korytarzu. Po chwili jednak uśmiech zniknął z jej pyszczka, po tym, jak dzieci rzuciły się na nią z okrzykami radości, niemal zwalając ją z nóg.

 

– Dzieci! – powiedziała podniesionym głosem – Uważajcie, bo zrobicie dziecku krzywdę.

 

Wszystkie źrebaki wytrzeszczyły na nią oczy. Po chwili, gdy już pierwszy szok minął, najstarszy z nich, Steel Wing, odważył się wyjść na przód i zapytać:

 

– Dziecku? – spytał dopiero teraz, dostrzegając klaczkę, która spała na grzbiecie – Ale skąd pani ją wzięła? Jak ona ma na imię?

 

– Było na progu, w pudełku – szara klacz odpowiedziała smutno – Ma na imię Accurate. Więcej nie wiemy, poza tym, że będzie musiała z nami zamieszkać. Będzie waszą nową siostrzyczką. Przywitajcie się – powiedziała, uśmiechając się.

 

Mała klaczka właśnie obudziła się. Powoli otwierając swoje błękitne oczy, rozejrzała się wokoło. Popatrzyła na wszystkich, potem spojrzała na opiekunkę i zwinęła się w kłębek, drżąc i piszcząc żałośnie.

 

– Już dobrze, dobrze – powiedziała do niej opiekunka, odwracając głowę i trącając małą delikatnie nosem, ponieważ ta ciągle na niej leżała – Jesteś bezpieczna, Accurate, nic ci tu nie grozi.

 

W tym momencie, głos zabrała klacz, stojąca do tej pory za Kind. Podeszła, zrównując swój bok do boku przyjaciółki i powiedziała:

 

– Witajcie dzieci. Dawno się nie widzieliśmy. Zamieszkam przez jakiś czas z Wami i pomogę waszej pani w opiece nad wami.

 

– Ciocia Coral! – krzyknęły wszystkie źrebaki tak głośno, że Accurate, która ponownie otworzyła oczy, znów zamknęła je ze strachu – Tak się cieszymy, że nas odwiedziłaś i że z nami zostaniesz!

 

– Ciiiii… – odszepnęła Coral – Musicie być cicho, Accurate na pewno dużo przeszła, a wy ją straszycie – ton Coral był poważny, choć łagodny.

 

– Jest już późno, musimy iść spać– powiedziała do dzieci – Jutro ma przestać sypać, więc chciałabym rozpocząć z jednorożcami lekcje lewitacji. Jeśli Coral się zgodzi, to zajmie się resztą.

 

Z tymi słowami, opiekunka ściągnęła z siebie przemoczone do cna ubranie i odłożyła je na bok.

 

– A teraz – powiedziała – szybko do kuchni, spałaszować jabłka lub chmurki…

Tak, kupiłam je dla was. Potem do łazienki, umyć się, wymyć porządnie zęby i spotkamy się w pracowni. Przeczytam wam bajkę na dobranoc.

 

Po tej przemowie, weszła na górne piętro, do swojej łazienki, ciągle niosąc Accurate na grzbiecie. Zamknęła drzwi i zaczęła nalewać ciepłej wody do wanny. Podczas gdy wanna wypełniała się, mała Accurate ciągle drzemała na jej grzbiecie.

 

Gdy wanna była już pełna wody, klacz za pomocą swojej magii delikatnie, aby jej nie obudzić, przeniosła klaczkę na miękki dywanik.

 

Weszła do wanny. Po tak ciężkim dniu, uczucie, jakie dawała ciepła woda, było wręcz oszałamiające.

 

– Miałam na sobie chyba z kilka juków błota – powiedziała, patrząc po kąpieli na spływającą brudną, niemal czarną wodę – Cóż, teraz czas na ciebie, Accurate.

 

Szara klacz znów napełniła wannę, ale tylko do jednej czwartej jej pojemności. Następnie obróciła się w stronę małego pegaza, który znów drzemał, zwinięty w kłębek na dywanie łazienki. Delikatnie trąciła nosem małego źrebaka.

 

Musiała to zrobić parę razy, by go dobudzić. Dziecko było okropnie zmęczone, jednak nie protestowało, a nawet lekko sie ożywiło, gdy opiekunka włożyła je do ciepłej, parującej wody.

 

– Przyjemnie? – zapytała. Nie spodziewała się jednak odpowiedzi, gdyż jak dotąd, klaczka nie wymówiła ani jednego słowa.

 

– T… t-tak – odpowiedział cicho źrebak. Było to jej pierwsze słowo.

 

Miała delikatny, przyjemny i nawet miękki głos. Była jednak bardzo nieśmiała, lecz niespodziewanie zadała pytanie:

 

– Czy… czy jest pani moją mamą? – zapytała, patrząc prosto w oczy szarej klaczy.

 

Opiekunka spojrzała uważnie na źrebaka. Klaczka nie miała jeszcze dwóch lat, ale była na tyle duża, by pamiętać swoich prawdziwych rodziców. Postanowiła więc zadać klaczce kilka pytań.

 

– Czy wiesz, jak się tu znalazłaś? Kto cię przyniósł? Czy nie pamiętasz rodziców? Jesteś przecież już duża… Nic nie pamiętasz… A znasz chociaż swoje imię? – spytała szara klacz.

 

Za każdym pytaniem źrebię kręciło głową przecząco, a w jej oczach coraz bardziej szkliły się łzy. Szara klacz wiedziała już, co o tym myśleć. Gdy ją znaleźli, klaczka spała, lecz nie zwykłym snem. To było zaklęcie usypiające, które sama cofnęła, lecz najprawdopodobniej na klaczkę rzucono także zaklęcie pamięci, by zapomniała o rodzicach.

 

Niektóre matki lub ojcowie – jeśli byli jednorożcami – rzucali je, by oszczędzić dziecku cierpienia, związanego ze wspomnieniami o nich.

 

– Cóż, skarbie… – powiedziała opiekunka jakiś czas potem, po skończonej kąpieli, zanosząc klaczkę za pomocą magii na łóżko w swoim pokoju.

 

– Masz na imię Accurate – mówiąc to, pokazała jej liścik od rodziców – Wiem, że prawdopodobnie jeszcze nie umiesz czytać. Nauczę cię tego. Ten list napisali prawdopodobnie twoi rodzice. Proszą o opiekę nad tobą. Jestem pewna, że było im ciężko podjąć decyzję o zostawieniu cię. Mogę mieć tylko nadzieję, że zrobili to dla twojego dobra…

 

– Ale… – wyszlochał mały źrebak – Skoro chcieli dla mnie dobrze, to czemu mnie zostawili?

 

Po tym pytaniu, mała klaczka załamała się całkowicie. Chowając pyszczek w poduszce, wybuchła głośnym płaczem. Kind Heart położyła się obok źrebaka i zaczęła go pocieszać. Minęło jednak pół godziny, zanim źrebię się uspokoiło, a poduszka została całkowicie przemoczona jej łzami.

 

Wylane łzy przyniosły małemu pegazowi dużą ulgę. Leżała spokojnie, opierając główke na przedniej nodze klaczy, od czasu do czasu pociągając nosem.

Widząc, że źrebięciu zrobiło się lżej, opiekunka zapytała:

 

– Czujesz się już lepiej?

 

– Tak – odpowiedziało dziecko – Przepraszam za pani poduszkę.

 

– Nie musisz przepraszać, skarbie – powiedziała opiekunka, głaszcząc klaczkę po grzywie – Każdy czasami musi się wypłakać. To nic złego lub wstydliwego. Łzy naprawdę pomagają, czasami dzięki nim można uchronić się przed obłędem, gdyż płacz daje upust emocjom. Takim, których nie jesteśmy już w stanie dusić w sobie. Czasami trzeba to z siebie wyrzucić. Wtedy czujemy ulgę, tak jak ty teraz.

 

– A teraz, nie chciałabyś posłuchać bajki na dobranoc? Miałam przeczytać dzieciom dobranockę. Powinnyśmy zejść na dół, do pracowni. Wszyscy już na pewno zjedli, umyli się i czekają na nas na dole. A ty przecież jeszcze nic nie zjadłaś. Po bajce dam ci jeść i pójdziemy spać, dobrze? – zapytała opiekunka.

 

– Tak, bardzo chcę – odpowiedziało źrebię z entuzjazmem. W jego oczach zapaliły się iskierki.

 

– W takim razie, chodźmy, Accurate – powiedziała opiekunka.

 

– Pani jednorożec? – zapytało źrebię – Czy… czy mogłaby pani… – źrebię było bardzo zmieszane – Czy mogłaby pani zostać moją nową mamą?

 

Starsza klacz uśmiechnęła się, słysząc te słowa, po czym odpowiedziała źrebięciu:

 

– Skarbie, jestem mamą dla wszystkich sierot z mojego sierocińca – odpowiedziała, po czym czule pocałowała małą klaczkę w pyszczek – Dla ciebie też. Ja i ciocia Coral, ta druga klacz, która była ze mną, gdy cię znalazłyśmy. Obie zaopiekujemy się tobą. Nie bój się.

Ale teraz naprawdę musimy zejść na dół.

 

Z tymi słowami, klacz umieściła za pomocą magii źrebię na swoim grzbiecie, po czym zeszła na dół po schodach i skręciła w lewy korytarz. Na jego końcu skręciła w lewo i weszła do pracowni. Wszyscy dawno tam byli. Siedzieli naokoło klaczy, czytającej jakąś starą książkę.

 

– Widzę, Coral, że zajęłaś się już bajką, gdy mnie nie było. Wybacz, ale zajęło mi to więcej czasu, niż myślałam – powiedziała pani dyrektor.

 

– Och, to nic takiego, ty przecież musiałaś zająć się nowym dzieckiem – odpowiedziała Coral – Właśnie przeczytałam im historię o tym, jak dwie siostry pokonały Discorda i sprowadziły pokój i szczęście nad krainę. Accurate też będzie mogła posłuchać, gdyż dzieci chcą jeszcze jednej – powiedziała.

 

– Zwykle czytam im jedną bajkę, ale to nie byłoby sprawiedliwe, w zaistniałej sytuacji – mówiąc to, Kind przelewitowała klaczkę z grzbietu na podłogę i sama położyła się obok niej.

 

– Dobrze, które z was, dzieci, chce wybrać kolejną bajkę? – zapytała.

 

Na te słowa, jedna z klaczek jednorożca podniosła kopytko.

 

– Tak? – spytała opiekunka – Jaką bajkę chcesz usłyszeć, moja droga?

 

– Chciałabym posłuchać o Nocnej Nyx – powiedziała klaczka, a na jej pyszczku pojawiło się pełne napięcia oczekiwanie.

 

– Coral, czy przeczytałabyś jeszcze jedną bajkę, czy wolisz, bym ja to zrobiła? – spytała szara opiekunka.

 

– Przeczytam z przyjemnością – odparła Coral – To także i moja ulubiona dobranocka – dodała z uśmiechem.

 

– O tak! Tak! – krzyczała z zachwytu klaczka, która wybrała opowieść.

 

Coral podeszła do regału z bajkami, szukając odpowiedniej książki. Gdy ją znalazła, złapała ją za pomocą magii, po czym usiadła, otworzyła ją i zaczęła czytać:

 

 

Pewnej zimnej nocy, setki lat temu, tak dawno, że nikt już nie pamięta kiedy, w pewnej leżącej wysoko w górach małej osadzie, której nazwy też nikt nie pamięta, żyła sobie klacz jednorożca o imieniu Nyx. Każdego wieczoru, wychodziła na górujące nad wioską wzgórze, z którego widziała osadę i całą otaczającą ją okolicę. Nikt, kto nie miał wzroku jak gryf, nie dostrzegłby wpatrującej się w nocne niebo klaczy, ponieważ ona sama była czarna jak noc. W ciemności można było dostrzec tylko jej turkusowe oczy.

 

Nyx nie wchodziła co noc na to wzgórze, tylko po to, by obserwować noc Luny, którą szczerze kochała, lecz także by wypatrywać zagrożenia czychającego na jej ukochane miasteczko. Broniła go już wiele razy, głównie przed wilkami, które były plagą w tamtych okolicach. Na cześć swojej bohaterki, mieszkańcy ułożyli pieśń, lecz nikt z żyjących już jej nie pamięta, a także nadali jej przydomek Nocna Nyx, ponieważ była aktywna głównie o tej porze, przesypiając dzień. Którejś nocy, jak zwykle weszła na znajome wzgórze, które wieśniacy nazwali Wzgórzem Nocnej Nyx albo Nocnym Wzgórzem.

 

Nyx spojrzała na rozgwieżdżone niebo i westchnęła.

 

– Jak zwykle dajesz nam cudowną noc, Księżniczko Luno – powiedziała – Proszę, niech będzie ona bezpieczna i spokojna. Dla całej Equestrii – dodała, spoglądając w stronę księżyca.

 

Nocna Nyx poprzysięgła na imię Nocnej Pani, której noc tak kochała, że dopóki żyje, nie pozwoli żadnemu potworowi wedrzeć się do jej miasta. Dlatego, za każdym razem, gdy wchodziła na wzgórze, wypowiadała tę modlitwę do swojej patronki.

 

Niestety, tym razem Nyx nie było dane długo podziwiać nocy, gdyż ze wzgórza dostrzegła grupę siedmiu cieni, szybko przemieszczającą się w stronę jej wioski.

 

Zerwała się z ziemi i rzuciła zaklęcia wytłumienia i przyspieszenia na swoje kopytka. To dawało jej zawsze pewną przewage, gdyż w połączeniu z czarną sierścią nie dawało wrogom praktycznie żadnych szans na dostrzeżenie jej, zanim ona nie uderzyła w nich pierwsza. Nyx rzuciła się pełnym galopem, przecinając drogę intruzom, w chwili, gdy ci dobiegali już do granicy jej wioski.

 

 

W tym momencie Coral przerwała, spoglądając na wszystkie źrebięta, które, z namacalnym skupieniem na pyszczkach i iskierkami w oczach, czekały na dalszą część opowieści, drżąc lekko z przejęcia. Sama pani dyrektor uśmiechała się tylko, czekając na dalszą część jej opowieści.

 

 

Nyx stanęła pomiędzy wilkami, a przerażonymi kucykami, które zbiegły się, by obserwować przebieg walki.

 

– Nie bójcie się, poradzę sobie z nimi – powiedziała pewnym głosem, stawiając jednocześnie magiczną barierę między wilkami, a mieszkańcami jej wioski.

 

Pierwszy z wilków rzucił się na Nyx i niemal natychmiast odbił się od chroniącej ją magicznej tarczy.

 

Po walce, która trwała trochę ponad piętnaście minut, i silnym kopnięciu, które Nyx wymierzyła ostatniemu wilkowi, przywódca stada podkulił ogon i zawywszy donośnie, pociągnął swoją watahę prosto w las.

Nocna Nyx wróciła do swojej wioski, niesiona na kopytach jej mieszkańców. Zabawa, która miała uczcić ponowne zwycięstwo ich ukochanej bohaterki trwała do świtu, po którym wyczerpana Nyx udała się na zasłużony odpoczynek.

 

Kiedy kilkadziesiąt lat później, legendarna już Nocna Nyx zakończyła życie w spokoju, będąc niepokonaną, mieszkańcy jej wioski postawili na jej wzgórzu pomnik. Podobno stoi on tam po dziś dzień, przypominając wieśniakom o ich obrończyni.

 

 

Słowa opowieści przebrzmiały, jednak źrebięta nadal wpatrywały się w Coral, z szeroko otwartymi pyszczkami i oczami roziskrzonymi z radości po usłyszeniu ulubionej bajki.

 

– To była najwspanialsza opowieść, jaką słyszeliśmy! – krzyknęły źrebaki na całe gardło.

 

– Ależ wy słyszycie ją niemal codziennie! – zaśmiała się opiekunka – Niemal codziennie proszą mnie właśnie o nią!

 

 

– Nie dziwię im się – odparła Coral – Chyba już nie pamiętasz, jak obie do znudzenia czytałyśmy tę bajkę w szkolnej bibliotece, prawda, Kind Heart?

 

Na to wspomnienie, obu klaczom łzy napłynęły do oczu. Tak, ich szkolne lata przeleciały im na przesiadywaniu w bibliotece i czytaniu wciąż i wciąż i wciąż tej samej książki. Była to ich ulubiona historia, a egzemplarz, który został zdjęty z półki, był właśnie tym samym egzemplarzem, który kiedyś leżał w szkolnej bibliotece.

 

Za wyniki w nauce dyrektorka ówczesnej szkoły podstawowej postanowiła sprawić swoim uczennicom prezent. Mimo że mogły dostać nowe egzemplarze, wybrały właśnie ten, gdyż przypominał on o ich przedszkolnej, a potem szkolnej przyjaźni.

 

Z zamyślenia wyrwało je bicie zegara, który wskazywał już wpół do dziewiątej wieczorem.

 

– No – powiedziała pani dyrektor – Wszyscy do łóżek, jutro ciężki dzień. O ile nie będzie sypać,to będziemy mieć lekcję lewitacji.

 

Z tymi słowami wyszła za resztą z pracowni. Nie poszła jednak do pokoju, lecz zboczyła do kuchni, niosąc Accurate na swoim grzbiecie. Weszła i zapaliła światło, po czym powiedziała:

 

– No, jesteśmy na miejscu. Siądź przy stole, a ja coś szybko przygotuję i pójdziemy spać.

 

Accurate z wysiłkiem wdrapała się na ławę, która stała przy ścianie. Przed nią stał długi, lecz wąski prostokątny stół. W milczeniu czekała na posiłek, podczas gdy z jej pyszczka ciekła ślina, a w brzuszku burczało.

 

Nie jadła cały dzień i była porządnie głodna. Pani dyrektor postawiła przed nią talerz wyłożony kanapkami z żonkili oraz talerz zupy selerowej. Nie minęło kilkanaście minut, gdy talerze zostały opróżnione.

 

– A teraz do łóżka, moja kochana. Czas spać. Ledwo trzymasz się na kopytkach, moja mała – pomyślała opiekunka, patrząc na źrebaka.

 

Na swoim grzbiecie zaniosła Accurate do pokoiku na poddaszu i ułożyła do snu, obok siebie.

 

Mała klaczka ziewała przeciągle, a jej powieki kleiły się ze zmęczenia. Wkrótce też ona i jej opiekunka zapadły w twardy sen.

 

 

Tymczasem między Manehattanem a lasem Everfree…

 

 

-------------------------------

 

Para kucyków biegła galopem po łące, w strone oddalonego lasu, który już wyłaniał się ze słabnącej powoli zamieci śnieżnej.

 

– Udało się, kochanie – krzyknęła rozradowana klacz – Wykiwaliśmy tych głupców Celestii, nie zagrożą już naszej córce. Jest bezpieczna i właśnie śpi. Przyznam też, że dawno nie słyszałam tej bajki – dodała klacz.

 

– Jakiej bajki, kochanie? – spytał zdziwiony ogier i zarył nagle kopytami, wyhamowując gwałtownie, po czym spojrzał gniewnie na swoją żonę – Chyba nie chcesz mi powiedzieć – krzyknął – że nie zerwałaś więzi z naszą córką! Wiesz, że to jej zagraża! – dodał podniesionym głosem.

 

– Chciałam się tylko upewnić, że nic jej nie jest. Myślisz, że tak nagle mogę zerwać kontakt z dzieckiem? – dodała – A co do bajki, czytali jej o Nyx.

 

– Nie obchodzą mnie te bzdury! – warknął ogier – Każdy wie, że to tylko głupia legenda. Lepiej zawiadom naszych, że się zbliżamy – krzyknął.

 

Klacz odpowiedziała mu skinieniem. Skupiła się, jak tylko mogła, by wywołać umysłowe połączenie, po czym krzyknęła w swoich myślach:

 

– Night Shade, Star Wind, Black Shadow! Musimy się natychmiast spotkać w tym miejscu! Przybędziemy za kilka godzin, oczekujcie nas. Nasza królowa musi się o tym dowiedzieć! Nasi bracia, niechaj cień strzeże naszą rodzinę w tych ostatnich dniach.

 

– Gotowe, już wiedzą. Będą tam na nas czekać, skarbie – powiedziała, uśmiechając się szyderczo – Ta słoneczna wiedźma nigdy się nie dowie, co dla niej szykujemy… Hahahahaha…

 

 

W ciemności rozniósł się szyderczy chichot. Zaraz po tym, para odziana w czarne płaszcze z talizmanami Zakonu ruszyła pełnym galopem w dalszą drogę, ku odległemu lasowi Everfree…

Koniec

Komentarze

My Little Pony, wersja alternatywna? :O

Mermaids take shelfies.

Świat oparty o MLP, ale…. No właśnie :)

Sory za double koment,ale powiem dosadniej… ludzie nie kumają! każdy fik, to inny świat mlp, świat równoległy do MLP!! W każdym fiku mogą być Mane6, tu też będą potem, czyli szustka głównych bohaterek np. Twilight. Ale w każdym mają inne przgody. Od autora zależy jakie. Więc TAK, to świat alternatywny do serialu :d

*szóstka, sory, jestem dyslektykiem :(

umarłam ze śmiechu i już nie wstaję…. Zacznij pisać coś normalnego.

Monivrian, czy umarłszy ze śmiechu, możesz straszyć?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wygląda na to, że tak :D

 ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"umarłam ze śmiechu i już nie wstaję…. " rozumiem, że nie chodzi wam tu o błędy, a świat na którym pisze??

"…tam bowiem mieścił się sklep jej starej przyjaciółki, Cloud Sell-klaczy pegaza w średnim wieku, o jasnoczerwonej sierści, błękitnych oczach, zielonej grzywie i długim, jasnozielonym ogonie. "

"Była to Cloud Sell, żyjąca samotnieklacz pegaza, o zółtej sierści, fioletowych oczach, różowej grzywie i długim puszystym ogonie w różowo-błękitne paski."

To w końcu jakie kolory miała ta Cloud? Autorze, wybacz to pytanie, ale… Czytasz to co piszesz? 

 

Miało być mrocznie, a było cukierkowo i naiwnie. No cóż, zachciało mi się czytać o kolorowych kucykach, to mam za swoje. Idę odreagować. Popatrzę chwilę na "Happy tree friends" – tam też są takie słodziaki, ale do czasu.

Zachowuje zasady uniwersum, kuce są różnokolorowe. A mroczniej zaczyna się od 2 rozdziału, który już wstawiłem, opis świątyni i mrocznego rytuału chyba mi dobrze poszedł… Mówie, to początek życia bohaterki, które jest życiem fałszywym, może i dobrze porównano to z Harrym, który też nie znał swojej prawdziwej historii. Rodzina cały czas śledzi bohaterke, aleakcja poważniejsza zaczyna sie dopiero od połowy fika, a tam szczerze mówiąc jeszcze nawet nie doszedłem w tekście :(

O kuźwa, faktycznie, pomyliłem zestaw kolorów, napisałem 2 zestawy różne, dzięki :)

Widzisz, nie popełniłbyś tego błędu z kolorami, gdybyś nie popełnił innego. Po co podawać te same informacje (wygląd tego samego kucyka) dwa razy? ;)

Mój eks, piszący głównie po angielsku i głównie bizarro, raz napisał tak dla jaj fanfic MLP i, szczerze mówiąc, był on lepszy niż ten. Innymi słowy – przepraszam najmocniej, ale powyższy tekst dla mnie niestrawny, nawet nie tknę drugiego rozdziału. Z poniaczy już dawno wyrosłam… Ale próbuj dalej, Autorze, jeśli lubisz o tym pisać ;)

Mermaids take shelfies.

Prawdę mówiąc nie uwierzę, że ktoś może pisać to na poważnie :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Prawdę mówiąc nie uwierzę, że ktoś może pisać to na poważnie :)

No, też mam od wczoraj wrażenie, że jesteśmy robieni w bambuko.

"Cloud Sell-klaczy pegaza w średnim wieku, o jasnoczerwonej sierści, błękitnych oczach, zielonej grzywie i długim, jasnozielonym ogonie." – jeśli chcesz jeszcze rad – taki opis kojarzy mi się z tabelą w Excelu.

 

A można by inaczej:

Jej bujna, zielona grzywa finezyjnie opadała na bok, kontrastując z jasnoczerwoną sierścią. Puszysty, jasnozielony ogon podrygiwał co chwilę odpędzając natrętne gzy. Gdy ujrzała przyjaciółki, jej błękitne oczy rozjaśniła radość.

Chodzi mi o to, aby opisy bohaterów wpleść w tekst tak, aby nie stanowiły wyliczanki atrybutów.

O, Unfall się wkręcił! Rzeczywiście, te koniki działają na facetów! ;P

Unfallu, błagam, proszę, wpleć w to jeszcze końskie zaloty i końskie żarty… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm, ale ja też się wkręciłam. Przez pełne 3 doby udało mi się nie napisać ani jednego komentarza, pojawiły się różowe koniki i szlag trafił moją samodyscyplinę i walkę z nałogiem! :)

Regularorzy – wybacz, na chwilę obecną wystarczy mi kucyków. Schowam się w zimnym, zaparowanym mieście, albo przespaceruję po ośnieżonym, radioaktywnym pustkowiu.

 

Ale chyba już wiem, o czym napiszę na Grafomanię 2014 ;)

Wybaczam i już nie mogę się doczekać rzeczonej Grafomanii 2014. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Koleżanki i Koledzy, nie ma co wytykać palcami zainteresowań Night Shade'a. Nas mogą bardziej ekscytować bitwy na lasery pszsz bzzt, albo na axy ciach ciach, ale tak po prawdzie to na przykład moja żona całą naszą bandę spuściłaby w toalecie, zaraz po fanach MLP, wierzch wrzucając jeszcze (dorosłych) graczy komputerowych. Po czym usiadłaby na klapie sedesu, żeby na pewno nikt się nie wydostał:)

No cóż, Tintinie, obawiam się, że masz rację. Zresztą, sama mam w domu miłośnika filmów kategorii ziet i wiem, co myślę o tych jego arcydziełach i zamiłowaniu do nich. :)

Ja niczego i nikogo nie chciałem wytykać palcami. Hobby to sprawa indywidualna, dobrze gdy się jakieś ma. Ja przykładowo mam drobną kolekcję białej broni. Od kucyków muszę się teraz nieco zdystansować, zanim nie najdzie mnie ochota użyć jednego z eksponatów i zdobyć koninę na obiad. Ale broń boże nie oceniam fanów MLP, stwierdzam jedynie, że to nie dla mnie.

 

Co do Grafomanii – kucyki mogą okazać się tak samo dobrym tematem jak zombi (i jak każdy inny), ale oczywiście samo ich zaprzęgnięcie nie załatwi sprawy.

regulatorzy wplatamj końskie żarty " Wiecie jak można podzielić 4 jabłka między 5 kucyków??"

 

Nie będe zamęczał i odpowiem. "Trzeba zrobić kompot" :d JOKE…

To jest koński żart? :D Ja to już w przedszkolu słyszałem, tylko bez kucyków :)

Ja bym kucykom podała tarte jabluszka, surowe są zdrowsze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka