- Opowiadanie: Alion - Szkarłat

Szkarłat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szkarłat

 

 

Szedł niemal pustymi ulicami, starając się nie patrzeć na szaleństwo, trawiące jego ukochane miasto. Przy rynsztokach leżały ułożone w sterty ciała, czekające na wywiezienie. Za kapłanem, niosącym relikwie w wyciągniętych rękach podążał rozmodlony, szlochający tłum. Gdzieniegdzie przemykali szabrownicy, czasem też spotykało się ludzi o niewidzących oczach – wyruszyli po odrobinę nadziei w świat, który był jej pozbawiony. Tułali się z jednej dzielnicy do drugiej, zaglądając z nadzieją w mijane twarze i widząc w nich tę samą pustkę, ten sam ogrom rozpaczy. Wtedy ruszali dalej, w poszukiwaniu kogoś, kto ulżyłby ich cierpieniu i nie znajdując nikogo.

 

Stara kobieta chwyciła za skraj jego szaty.

 

– Pomóż mi – wymamrotała. – Proszę, pomóż mi!


 

Odepchnął ją z odrazą. Na twarzy miała wrzody.

 

Otulił się szczelniej fałdami płaszcza i przyspieszył kroku. W przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi on miał cel. I właśnie ku niemu zmierzał.


 

Czasami do jego nozdrzy docierał zapach spalenizny. Palono ubrania, meble, domy, lecz ogień okazał się chciwym tyranem. Nie wystarczały mu dobrowolne ofiary – brał wszystko, czego tylko zdołał dosięgnąć.


 

Zwrócił wzrok ku górze. Łuna pożaru rozjaśniła nocne niebo. – Płonie zachodni brzeg – skonstatował obojętnie.


 

Przyspieszył kroku, torba przewieszona przez ramię zaczynała mu ciążyć. Minął domy, na drzwiach których połyskiwały w ciemnościach żółte znaki ostrzegające przed zarazą, skręcił w mroczny zaułek i z drżeniem sięgnął do kołatki.


 

Nim zdążył zapukać, usłyszał skrzyp zawiasów i wrota stanęły przed nim otworem.


 

Znał drogę. Przeszedł przez długi korytarz, minął kilka pomieszczeń i trafił do ogromnej komnaty. Blask świec raczej podkreślał panujący tu mrok niż go rozjaśniał. W powietrzu unosił się zapach kadzidła, ziół, wina i niewyprawionej skóry.

 

Po przeciwnej stronie komnaty, na podwyższeniu, stał stolik i masywny fotel z ciemnego dębu.


 

– Masz, o co cię prosiłem? – Mężczyzna drgnął na dźwięk głosu.


 

– Tak.


 

Postać, siedząca na fotelu, wyciągnęła rękę. Ze zwojów czarnej materii płaszcza wynurzyła się szponiasta, pomarszczona dłoń i przyzwała go władczym gestem.


 

– Przynieś tutaj.


 

Z wahaniem zrobił kilka kroków.


 

– Bliżej!


 

Podszedł do fotela. Kształt istoty ginął w plątaninie cieni, a jej twarz skrywał kaptur.


 

– Pokaż.


 

Mężczyzna ostrożnie zdjął ze stolika rozłożone szachy. Sięgnął do torby. Na stoliku znalazły się kolejno: kłąb włosów, dłoń i szczelnie zawinięty pakunek.


 

– Skalp cudzołożnika, ręka wisielca… Bardzo dobrze. Z miejskiej kostnicy?


 

Skinął głową.


 

– Nie miałeś raczej kłopotów z wyborem, prawda? A ostatni składnik?


 

Mężczyzna, pokonując odrazę, rozwinął chustę.


 

– Dziecko wydobyte z łona matki przed rozwiązaniem. Taak… Jak to zrobiłeś? Wiesz przecież, że aby składnik był odpowiedni, matka musi żyć w trakcie… zabiegu.


 

Zamknął oczy. Pod powiekami pojawił się obraz, którego – wiedział to – nigdy nie uda mu się wymazać z pamięci. Rozszerzone strachem oczy kobiety, błagania o litość, przejmujące krzyki gdy przywiązywał ją do słupa, a potem, gdy już zorientowała się, co chce zrobić, jej spojrzenie – wzrok, który palił mu ciało aż do kości. Gdy nachylał się nad nią, mając twarz o kilka cali od jej twarzy, czując na policzku ciepło jej oddechu, widział w jej oczach wyrok. Wiedział, że nigdy nie zdoła usprawiedliwić swojego czynu, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie zawahałby się, gdyby musiał zrobić to ponownie. 


 

– Posłużyłem się nożem. Zrobiłem to powoli, zgodnie z zaleceniami.


 

– Pokaż ten nóż.


 

Sięgnął do pasa, odpiął pochwę i podał na wyciągniętej dłoni.


 

– Nie wytarłeś krwi? Dobrze. Tak właśnie miało być.


 

Nagle poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Nie chciał już dłużej słuchać tego głosu ani przebywać w towarzystwie istoty, której samo istnienie sprzeciwiało się wszystkiemu, w co kiedyś wierzył. Zniecierpliwiony zadał pytanie, dla którego zjawił się w tym domu.


 

– Czy teraz dasz mi to, po co przyszedłem?


 

* * *


 

Odprawiał mszę, machinalnie powtarzając modlitwę. Słowa, które niegdyś wznosiły go do Boga, przemieniały, prowadziły, dziś były tylko bezmyślnie klepanymi frazesami, tak nierealnymi, tak oddalonymi od tego konającego miasta, od świątyni wypełnionej rozhisteryzowanym tłumem, że równie dobrze mógłby recytować dziecinną wyliczankę.


 

Znów dokonał cudu – przemienił chleb i wino w ciało i krew tego, który umarł za nas wszystkich, ale – pomyślał – nie potrafi ocalić nikogo, nie zbawi żadnego człowieka.


 

Niemal z rozbawieniem przypomniał sobie, jak zaczął wątpić we wszechmoc Pana Stworzenia.


Wszystko wokół stało się śmiercią, zgnilizną i rozpadem. Nie mógł już patrzeć na męki konania. On sam żył, choć dookoła wszyscy umierali. Widział śmierć przyjaciół i wrogów i w tych dniach, dniach zagłady, żałował ich jednako.
 Stojąc nad kolejnym zbiorowym grobem, wypowiadając z namaszczeniem pozbawione znaczenia formuły, które miały pocieszyć pogrążonych w rozpaczy, a nawet we własnych uszach brzmiały fałszywie i bezmyślnie, zastanawiał się, kto tak naprawdę włada tym światem. Bo jakiż Bóg pozwoliłby na taki ogrom cierpienia?


 

Żaden.


 

Wydawało mu się wówczas świętokradztwem wstępować na ołtarz, czynić znak krzyża, stać przed ludem jako boski wysłannik, ale teraz, gdy już popełnił to, co najgorsze, nie czuł się jak bluźnierca. Znajomy obrzęd, wyuczone gesty, niosły ze sobą coś uspokajającego, co pozwalało mu przepędzić natrętne obrazy. Zapomnieć.


 

Nie chciał pamiętać.


 

Najdziwniejszy był fakt, że stało się to tak… łatwo. Zatrważająco łatwo. Gdy tylko podjął decyzję, zdrada wszystkiego w co wierzył nie sprawiła mu kłopotu. Nie większego, niż wypowiedzenie kilku formuł w zapomnianym języku i wyrysowanie kredą znaku na podłodze.


 

Nocą, w opuszczonym budynku, wykrzyczał imię, którego przysiągł nigdy nie wymawiać. Przywołał to, z czym ślubował walczyć. A gdy ujrzał, że odpowiedziano na jego wezwanie, dziękował… lecz nie Bogu.


 

* * *


 

Znów wymknął się o zmroku, ale tym razem szedł w przeciwnym kierunku.
Ten dom także znał.

 

Szybko przemierzył gmatwaninę korytarzy i odnalazł właściwy pokój. Otwierając drzwi kolejny raz dotknął flakonika ukrytego w kieszeni płaszcza.


 

– Jesteś.


 

Spojrzał na nią, a serce mu zamarło. Leżała w skłębionej pościeli i była blada, tak blada… W niemal przezroczystej twarzy tylko ogromne oczy świadczyły o dawnej urodzie. Dawno obcięto jej piękne włosy, lecz jego dłonie wciąż wspominały miękkość ich dotyku. 


 

– Nie powinieneś tu przychodzić. Możesz się zarazić! A jeśli ktoś cię zobaczy?


 

Przytulił jej rękę do swego policzka. Położył palec na ustach.


 

– Cicho. Bądź cicho. Nic mnie to nie obchodzi. 


 

Objął ją i przez chwila trwał tak, wyczuwając przez cienkie płótno koszuli rozpaloną skórę i gorączkowe uderzenia serca.


 

– Nie zarażę się. Nic mi nie grozi. a gdyby ktoś mnie zauważył… trudno. Nic nie poradzę na to, że cię kocham. Nie planowałem tego, nie chciałem… to się po prostu stało – przerwał, pogrążony we wspomnieniach. Po chwili jednak mówił dalej.


 

– Przedtem marzyłem tylko o jednym – by jak najszybciej zostać biskupem. A potem… kto wie? Mogłem zajść dalej. O wiele dalej! Moje urodzenie, wykształcenie – miałem przed sobą przyszłość, Ale odkąd cię zobaczyłem, wszystko to straciło znaczenie – głos mu niebezpiecznie zadrgał. Odwrócił głowę.


 

– Nie chciałem tego – powtórzył.


 

– Wiem, kochany – wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka opuszkami palców. Bardzo ostrożnie. Każdy ruch sprawiał jej ból.


 

Patrzyła ze smutkiem. Zmizerniał. Wydawał się starszy i jakby nie do końca obecny. Z jego oczu znikł ów wyrachowany blask, który ją do niego przyciągnął, gdy postanowiła zbadać, co kryje to spojrzenie.


 

– Pamiętam. Ale teraz idź już. Odejdź. Nie chcę być przyczyną twojej śmierci.


 

– Nikt tutaj nie musi umierać.


 

– Jestem chora, wszyscy są chorzy – rozkaszlała się i trwało trochę, nim mogła mówić dalej. – Całe miasto umiera.


 

– Patrzyłem na śmierć innych, ale twojej oglądać nie będę. Spójrz!


 

Sięgnął do kieszeni.

 

Flakonik zalśnił w blasku świec. Płyn był czerwony. Szkarłatny. Jak krew.


 

– Co to?


 

– Lekarstwo.


 

– Na tą chorobę nie ma lekarstwa. Tak mówią.


 

– Kłamią.


 

Wyciągnął korek, w powietrzu rozszedł się zapach, który natychmiast przeniósł myślami go do pokoju z podwyższeniem, czarno odzianej postaci i wszystkiego, co zdecydował się poświęcić dla tej jednej, jedynej szansy.


 

– Wypij.


 

Spoglądała niepewnie, to na niego, to na trzymaną w dłoni buteleczkę.


 

– Wypij!


 

Sięgnęła z wahaniem. Płyn miał nieprzyjemny, gorzki smak.

 


Jej twarz wykrzywił grymas, który początkowo wziął za uśmiech, dopóki nie zrozumiał, że to skurcz bólu. Otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich nic poza chrapliwym jękiem. Patrzył przerażony jak bezwładnie opadała na posłanie.


 

Do rana nie chciał wypuścić z objęć pustej już teraz łupiny jej ciała.


 

* * *


 

Błąkał się po ulicach, nie różniąc się już niczym od ludzkich widm, które mijał. Rozpacz uczyniła go głuchym i ślepym. Krążył jak we śnie, nie wiedząc, dokąd idzie.


 

Nagle dotarło do niego, że szczęka zębami. Z włosów ściekała woda, ubranie kleiło się do ciała, krępując ruchy. Nie zauważył, kiedy zaczęło padać.
 Zamrugał oczyma. Przed nim stał kościół, lśniąc złociście w strugach deszczu i promieniach zachodzącego słońca.


 

Wszedł do środka, kierowany nawykiem silniejszym od niego samego. Wszedł, szukając schronienia przed deszczem. Wszedł, bo… Nie wiedział, dlaczego.


 

Stanął przed ołtarzem. Drgający płomień świec sprawiał, że wszystko wokół zdawało się na przemian oddalać i przybliżać. Zakręciło mu się w głowie. Upadł na kolana.


 

– Modlisz się?


 

Ten głos rozpoznałby zawsze.


 

– O łaskę dla niej? Czy o przebaczenie… dla siebie? 


 

Milczał czując, jak wzbiera w nim szaleństwo.


 

– Próżny trud. Dla takich jak ty nie będzie przebaczenia.


 

– To miało być lekarstwo! Lekarstwo!


 

– Dobrze wiesz, że na tę chorobę nie ma lekarstwa.


 

– Więc to wszystko… po co? – odwrócił się gwałtownie.


 

Stojący przy nim kształt zaśmiał się szyderczo i zrzucił kaptur. Miał piękną, nieludzką twarz. Twarz upadłego anioła.


 

– Naprawdę nie rozumiesz? Czyżby ludzie byli aż tak głupi? Spójrz na mnie! Popatrz! Teraz należysz już do mnie! Musisz znać obliczę swego Pana.


 

– Nie będę ci służył! Nigdy ci się nie poddam. Pokonam cię!


 

Istota nachyliła się i dotknęła krzyża, wciąż wiszącego mu na piersi. Symbol poczerniał, skurczył się i zniknął.


 

– Jak? – ten uśmiech był niczym esencja nieprawości. – Jak to zrobisz? Ze mną walczy się wiarą.


 

* * *


 

Znaleziono go rankiem w zdewastowanym kościele. Wisiał na ołtarzu, z pobladłą twarzą i szeroko otwartymi oczyma. W promieniach słońca, wpadającego przez rozbite witraże, pobłyskiwała krew, spływająca z rozprutego brzucha.


 

Opowiadano potem, że całą noc słychać było potępieńcze wycia, widać ogień piekielny, czuć zapach siarki. Twierdzono, że walczył z demonami.


 

Nikt nie wierzył w to, że wygrał.

 

 

Koniec

Komentarze

Historyjka nawet ma klimat. Ale przydałoby się popracować nad edycją – brakujące spacje, zapis dialogów, odstępy między cząstkami. Ponadto wydaje mi sie, że opowieść można by rozbudować. Bohater ma pewien potencjał, który warto wykorzystać. Tło na pewno zyska, jeżeli ukażesz coś więcej prócz trupów na ulicach.  Podsumowując – za krótko i za szybko.

I po co to było?

"Gdzieniegdzie przemykali szabrownicy o twarzach szczurów." – to taka metafora (szczurza twarz = pociągła, szczupła), czy były to jakieś mutanty o twarzach szczurów?

 

"widząc w nich tą samą pustkę," – tę.

 

" Wtedy kulili się w sobie i szli dalej" – jak można się skulić w sobie?? I jeszcze do tego iść??

 

"W powietrzu unosił się dziwny zapach – kadzidła, ziół, wina i niewyprawionej skóry – obcy i niepokojący." – a co jest takiego dziwnego w tych zapachach?? ;)

 

"czarnejmaterii" – spacja!

 

"Nie chciał już dłużej słuchać tego głosu. Nie chciał tu dłużej być." – powtórzenie. Jedno dłużej można zamienić na więcej.

 

"wypełnionej histerycznym tłumem" – lepiej rozhisteryzowanym.

 

"wino i chleb w ciało i krew tego," – może czepialstwo, ale to wino zamienia się w krew, a chleb w ciało, więc lepiej by było zachować odpowiednią kolejność.

 

"wypowiadając z namaszczeniem bzdurne formuły," – jak na człowieka, który ma wątpliwości w wierze, to słowo bzdurne jest zbyt kolokwialne. Lepiej by było: nieistotne, nieskuteczne, pozbawione sensu.

 

 

Opowiadanie strasznie schematycznie, wręcz banalne. Cierpienie ukochanej, wątpliwości w wierze, zbrodnia i kara. Te motywy są niesamowicie oklepane. Żadnego elementy zaskoczenia; nic, nad czym można by sie zastanowić. Nie zaciekawiło mnie.

Witam Rozszyfrowałam, jak zrobić odstępy (teraz już wiem, że enterem :-) i wprowadziłam poprawki. Część brakujących spacji to był efekt wklejenia tekstu prosto z Libre Office – tam miały być po prostu akapity. I oczywiście TĘ, nie TĄ – to paskudztwo mnie prześladuje. Zmutowani szczurzoludzie w średniowieczu – w tym momencie zaczęłam się śmiać. Pomysł ciekawy, ale nie o to mi chodziło, więc usunęłam ten fragment. Wprowadziłam też inne poprawki zgodnie z sugestiami Seekera – bardzo dziękuję za tak wnikliwe czytanie tekstu i pomoc w jego ulepszeniu. Co do pomysłu – kiedy na niego wpadłam, wydawał mi się wręcz szczytem niesamowitości, no ale fakt, nie grzeszy oryginalnością.

Co do pomysłu – kiedy na niego wpadłam, wydawał mi się wręcz szczytem niesamowitości, no ale fakt, nie grzeszy oryginalnością.

W sumie to chyba trudno o oryginalny pomysł, szczególnie jeżeli chodzi o quasi-średniowieczne fantasy. Stąd trzeba się skupić przede wszystkim na dobrym wykonaniu i pogłębieniu postaci ; )

I po co to było?

Do mocnych elementów mogę zaliczyć opis transakcji (noworodek itp.) oraz zakończenie z aniołem – lubię takie klimaty, bardzo mi się z Piekarą skojarzyło. Nie wiem, czy opowieść o średniowieczu może być oryginalna, ale można by ją chyba trochę skomplikować. Np. ukochana księdza w momencie podania lekarstwa zamienia się w demona i okazuje się, że od początku był przez nią manipulowany i poddawany próbie. Ale to tylko moje rokminy, każdy tu ma własny gust ;)

W takim razie jeszcze sporo przede mną, niestety. Syf, czy mógłbyś powiedzieć, co konkretnie masz na myśli, mówiąc o pogłębieniu postaci? Bo mnie się wydawało, że wszystko jest – facet, który (choć w zasadzie wierzący) wybrał Kościół jako drogę do kariery, dopóki nie przytrafiła mu się miłość (tak, jak innym przytrafia się wypadek samochodowy albo atak serca), która wywróciła jego świat do góry nogami i zmusiła go do rezygnacji ze wszystkiego, w co wierzył. 

Seeker, świetny pomysł, kurczę, nie pomyślałam o tym!

wybrał Kościół jako drogę do kariery, dopóki nie przytrafiła mu się miłość

To jest pewien szkielet, który trzeba by ubrać w mięsko i tłuszczyk scen oraz przemyśleń. Dać retrospekcje, skupić się na uwypukleniu ważnych motywów (moment poczucia powołania, zakochania się – pokazać myśli bohatera; sprawić, żeby to był konkretny bohater o konkretnym imieniu) – a przede wszystkim, skoro już mowa zakochanym księdzu, przedstawić rozdarcie i wybór, które są chyba najsmaczniejsze ; )

– Przedtem marzyłem tylko o jednym – by jak najszybciej zostać biskupem. A potem… kto wie? Mogłem zajść dalej. O wiele dalej! Moje urodzenie, wykształcenie – miałem przed sobą przyszłość, Ale odkąd cię zobaczyłem, wszystko to straciło znaczenie – głos mu niebezpiecznie zadrgał. Odwrócił głowę.
 – to zamienić na sceny, zastanawiał się, kto tak naprawdę włada tym światem. Bo jakiż Bóg pozwoliłby na taki ogrom cierpienia?
 – pokazać proces dochodzenia do takiej refleksji, ale nie w dwóch akapitach, tylko jakby uczynić to jednym z głównych tematów opowiadania.

I po co to było?

Alion napisała:  W takim razie jeszcze sporo przede mną, niestety.    Dlaczego niestety? Spójrz na to inaczej. Nie: ileż muszę się nauczyć, ale: ileż mogę się jeszcze nauczyć… Proponuję takie właśnie spojrzenie z prostego powodu, takiego mianowicie, że tekst do kiepskich nie należy. Fakt, już trudno o pełną oryginalność we fantasy osadzanym w średniowieczu, ale każdy tekst o człowieku na rozdrożach życiowych, skonfliktowanym ze sobą i ideami do tej pory mu przyświecającymi, będzie tekstem wartym uwagi, jeśli wyjdzie poza powierzchowne, schematyczne prezentacje bohatera i jego problemów. Ta sztuka jest osiągalna, więc do przodu, szanowna Koleżanko, bez stękania…

Wszycy daliście mi do myślenia, za co serdecznie dziękuję. Widzę, że zabrałam się do tego tekstu od dupy strony – skupiłam się na sytuacji (zaraza, transakcja, utrata wiary, potępienie), a nie na bohaterze. No i skutek jest schematyczny i przewidywalny, fakt. Wychodzi na to, że opowiadanie trzeba by było solidnie przepisać.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Obawiam się, że niebawem nie będę pamiętać o czym było to opowiadanie. Nie wywarło na mnie żadnego wrażenia. Przykro mi. Mam jednak nadzieję, że to nie jest Twoje ostatnie słowo, że jeszcze nas zaskoczysz. ;-)  

 

„…wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka opuszkami palców”. –– Wolałabym: …wyciągnęła dłoń i opuszkami palców dotknęła jego policzka.

 

„Na chorobę nie ma lekarstwa”. –– Na chorobę nie ma lekarstwa.

 

„…który natychmiast przeniósł myślami go do pokoju z podwyższeniem…” –– …który natychmiast przeniósł go myślami do pokoju z podwyższeniem

 

Drgający płomień świec sprawiał…” –– Drgające płomienie świec sprawiały

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za uwagi, ale już za późno, żeby zrobić edycję, szkoda. Dlaczego to tylko 24 godziny?

Mnie też jest przykro. Mam nadzieję, że następnym razem zmieścimy się w czasie. Choć tak naprawdę, wolałabym nie musieć nic poprawiać, a tylko przeczytać fajne opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie opowiadanie nie przekonało. Jakieś takie mało wiarygodne w warstwie emocjonalnej – przynajmniej jak dla mnie.

Nowa Fantastyka