- Opowiadanie: Questionarius - Nasza biedronka

Nasza biedronka

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nasza biedronka

 

Nasza biedronka

 

 

 

Wysiadłem z autobusu. Przystanek oznaczony był zdezelowanym, krzywo stojącym słupkiem do którego przyczepiona była tabliczka ze zdrapanym rozkładem jazdy. Na szczęście nie interesowało mnie kiedy przyjedzie następny autobus, który mógłby zabrać mnie z powrotem do domu. Nawet nie specjalnie pamiętałem już gdzie jest dom, i czy warto do niego wracać. Otaczały mnie puste pola po których hulał wiatr. Gdzieś w dali dało się słyszeć skrzek mew. Spojrzałem na odjeżdżający autobus. Oddalał się coraz bardziej aż w końcu zniknął za horyzontem. Chłodny podmuch wiatru sprawił, że zrobiło mi się zimno. Zapiąłem kurtkę przeciwdeszczową i nałożyłem na głowę kaptur. Wiatr ściągał czarne, burzowe chmury. Zanosiło się na deszcz.

 

Nie wziąłem ze sobą bagażu. Włożyłem ręce do kieszeni i sprawdziłem co miałem przy sobie: telefon komórkowy z niemalże wyładowaną baterią, portfel, ulotkę jakiejś pizzerii, wymiętą chusteczkę, silne leki przeciwbólowe, zapalniczkę i scyzoryk, prezent sprzed lat, jeszcze od ojca. Moje spojrzenie zatrzymało się na scyzoryku. Szara farba złaziła z niego płatami, napis na rękojeści starł się już dawno temu. Za to ostrze scyzoryka nie było stępione. Kupiony został za punkty promocyjne na pewnej stacji benzynowej. Mój ojciec wręczył mi go z uśmiechem. Miałem wtedy dwanaście lat i pamiętam, że byłem bardzo szczęśliwy. Poczułem, że ojciec traktuje mnie jak równego sobie. Po latach doceniam więź, która mnie z nim łączyła. Był dla mnie dobry, nauczył mnie wielu rzeczy. Nie był surowy, i potrafił o mnie zadbać gdy byłem dzieciakiem, a nawet wtedy kiedy już nim nie byłem. Ogarnął mnie smutek, ale nie rozpłakałem się. Poczułem się samotny, i jednocześnie coś mi podpowiadało, że sam doprowadziłem do takiej sytuacji, że sam byłem sobie winien. Stojąc na tym pustkowiu, nie wiedziałem właściwie z jakich przyczyn trafiłem w to miejsce, dlaczego? Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć, nie wiedziałem czy chcę tu być, nawet nie wiedziałem czy mogę kontrolować to co robię. Chłód stał się jeszcze bardziej dotkliwy. Chuchałem w skostniałe dłonie i pocierałem nimi. Mogłem się ubrać cieplej.

 

Po chwili poszedłem w stronę, z której wiał wiatr i słychać było odgłosy morskich ptaków. Szedłem przez łagodnie pofałdowany teren. Ziemia była zimna i twarda, trawa wydawał się wyblakła, bez życia. To nie mogło być lato ani wiosna. Musiałem tu trafić w jakimś chłodniejszym okresie. Nawet nie wiedziałem jaką porę roku mieliśmy, czy ktoś mógłby mi powiedzieć? Czułem się dziwnie, nieswojo, byłem zagubiony, ale nie bałem się, może towarzyszył mi tylko lekki dreszcz, taki jaki powinien towarzyszyć osobie która odkrywa coś nowego. Tak, zdecydowanie czułem się jak odkrywca, a smutek, który odczuwałem na przystanku ustąpił po przejściu kilkuset metrów. Dookoła nie było nikogo, byłem sam, i szedłem przed siebie. Wszedłem w nieckę osłoniętą od wiatru. Ktoś był tu przede mną bo na samym jej dnie znajdowało się zgaszone ognisko. Obok niego leżała siatka foliowa i trochę petów. Denerwowało mnie śmiecenie w pięknych, nieskażonych zbytnio ludzką obecnością, miejscach. Przykucnąłem, skrupulatnie wybrałem spomiędzy źdźbeł trawy wszystkie śmieci i wrzuciłem je do siatki, którą chciałem zabrać ze sobą w dalszą wędrówkę, licząc naiwnie, że być może znajdę gdzieś tutaj kosz. Nagle ujrzałem, że nieopodal ogniska znajduje się świeżo usypany kopczyk. Nie mogłem się powstrzymać, rozkopałem go gołymi rękami i po chwili moim oczom ukazał się butelka ze zwiniętą w rulon kartką w środku. Pomagając sobie patykiem wyciągnąłem kartkę i odczytałem nakreślone na niej słowa.

 

 

 

Entebbe,

 

Pewnie nigdy nie odnajdziesz tej wiadomości, ale liczę, że być może ktoś, kto się zapuścił w te strony, kiedyś stąd wyjdzie. Mam nadzieję, że odnajdzie także tych kilka zdań, które tu skreśliłem i przekaże je Tobie. Nie ma już dla mnie odwrotu. Wypaliłem się jak pochodnia. To nie mój zawód. Jedyna osoba w końcu zmarła. Nie ma w tym niczyjej winy. Nie chciałem tego robić. I na pewno nie było moją intencję opuszczać Cię, gdyż wiem, że Ty i dzieci bardzo mnie potrzebujecie, moja praca była dla was niezbędna. Przepraszam, ale życie nie pozostawia nam niekiedy wyboru. Wybacz. Módlcie się za mnie.

 

Twój Samuel

 

 

 

Nie wiedziałem kim był człowiek, który napisał te słowa. Był chyba kimś obcym, ale czułem, że w jakiś sposób podobnym do mnie. Tak samo winnym, może nawet bardziej. Może kiedyś gdzieś go spotkałem? Też trafił tutaj, chociaż nie chciał tego robić. Ja również nie miałem na to ochoty, a może jednak miałem? Nie wiedziałem co tutaj robię. Ten człowiek pisze, że ktoś kiedyś może opuści tą okolicę. O co mogło mu chodzić? Czy jest w tym coś trudnego? Owszem, nie chciałem jej opuszczać, ale gdyby kiedyś przyszła mi na to ochota? Przecież mogę po prostu zawrócić i pójść na przystanek. Jakiś autobus na pewno kiedyś na niego podjedzie! I te słowa o braku odwrotu. Czyżby ten człowiek chciał się zabić? Wyglądało na to, że uciekał przed czymś, że czuł na sobie ciężar nie do zniesienia. Poczułem mdłości. Zabrałem znalezioną karteczkę i schowałem do kieszeni. Drżałem z zimna, pomimo kurtki, która powinna mnie grzać. Przypomniałem sobie! Wyciągnąłem ulotkę i postanowiłem zostawić własną wiadomość. Tylko nie miałem czym jej napisać. Wpadł mi do głowy pewien pomysł, aczkolwiek wydałby się on komu innemu nieco makabryczny. Nakłułem scyzorykiem swój palec i napisałem na ulotce kilka zdań za pomocą własnej krwi. Nie wiem co podyktowało moje zachowanie, ale tak właśnie zrobiłem. Ukrytą w butelce wiadomość zakopałem, dokładnie w taki sam sposób jak mój poprzednik. Uspokoiło mnie to. Teraz trzeba było tylko wyruszyć w dalszą drogę, przed siebie, dalej i dalej.

 

 

***

 

 

 

 

 

Kocham Cię Aleksandro. To czego najbardziej się boję, to samotność. Czy doznałaś kiedyś tego uczucia? Jesteś sama. Sama wobec śmierci. I doskonale wiesz, że ratunek nie przyjdzie. Zegar tyka, a ty wiesz. Zbliża się śmierć. Ty i ja jesteśmy winni. W takim samym stopniu. Choćby nie wiem co byśmy mówili, i jak bronili, zabójca pozostanie zabójcą. Pozostanie tym, który zablokował możliwość życia. I to właśnie jest nasza tragedia.

 

 

 

 

 

Dotarłem nad brzeg. Ukląkłem i zacząłem się modlić. Modlić o wybaczenie. Choć nie wiem czy miało nadejść, pewnie nie. Są pewne zbrodnie, pewne rzeczy, których nie ma kto wybaczać. Ten ktoś, tak bliski, po prostu nie istnieje. Zniknął jak wymazane gumką, skreślone ołówkiem napisane własnoręcznie zdanie. Możesz przepraszać, ale to na nic, możesz płakać, ale nikt się nad tobą nie zlituje. Pozostaje tylko i wyłącznie pusty, bolesny, bezcelowy żal. Niewątpliwie cierpię. Ale i ty nie lituj się nade mną. Cierpię na własne życzenie, tak jak robi to większość ludzi. I to boli jeszcze mocniej.

 

 

 

Wyciągnąłem scyzoryk, który dostałem od ojca. Spojrzałem na niego. Bezbronność – ot co pomyślałam. Widzę teraz mój scyzoryk we własnej, dziecięcej ręce, wkrótce po tym jak go dostałem. Wręczam go koledze, nieco przestraszony. Ów kolega, otyły i bezwzględny bierze go ode mnie. Cały czas się boję. Nie chcę tego, płaczę, ale nie ronię łez. Kolega pastwi się nad biedronką. Biedny bezbronny owad leży przed nim na murku i nie może wzlecieć! To przeze mnie, myślę! Boże, dlaczego dałem mu ten scyzoryk! Nie chciałem tego. Boże dlaczego dałem mu ten scyzoryk? Powinienem mu tego zabronić, powinienem bronić tę biedną biedronkę. Czy ten grubas jest Samuelem? Jestem przeklętym tchórzem!

 

Biedronka, piękna i dobra, jest okaleczana. Widzę jak skrzydła owada są ucinane za pomocą mojego scyzoryka! Nie! Wszyscy wokół śmieją się, tak jakby nie działo się nic złego. Nie! Biedronka idzie, cierpi, ale żyje, mimo wszystko żyje. Choć nigdy już nie wzniesie się do lotu, nigdy nie poleci tam gdzie będzie chciała. Nigdy już nie wzbudzi niczyjego podziwu, co najwyżej żal. Teraz już tylko idzie i budzi wyrzuty sumienia. W końcu wyrywam scyzoryk z rąk oprawcy, i krzyczę na niego. Ten jest zdziwiony i przygląda się mi jak jakiejś istocie z obcego świata. Przerywam to choć jestem słabszy. Przerywam to – bo tak należy zrobić. Nie!

 

 

 

 

***

 

 

 

Chyba zasnąłem. We śnie, jak mi się zdaje, szedłem brzegiem morza. Było zupełnie pusto. Wiał zimny wiatr, zupełnie tak samo jak w rzeczywistości. Szedłem przed siebie. W końcu doszedłem do celu. Nie wiedziałem, że o taki cel chodziło. Na zimnej plaży leżało całe mrowie małych czarnych zawiniątek. Były ich setki, tysiące, może nawet miliony. Nie byłem w stanie tego stwierdzić. Szedłem pomiędzy nimi, pomiędzy długimi szpalerami zawiniątek. Nie chciałem wiedzieć co w nich jest. W końcu ujrzałem tą, której się spodziewałem. Przechadzała się, to w jedną, to w drugą stronę. Zbliżała się do mnie. Nie miała w ręku kosy, jak się spodziewałem. Wydawała się raczej być kimś w rodzaju pielęgniarki, doglądała swoich zawiniętych w czarne płótno podopiecznych. Nad nią świeciła wroga, czerwona aureola. W końcu podeszła i wyciągnęła swą białą dłoń w moją stronę:

 

– Chodź za mną – powiedziała.

 

– Pójdę – odpowiedziałem.

 

Prowadziła mnie wśród gąszczu czarnych zawiniątek. Teraz już wiedziałem co w nich jest. Próbowałem nie zwracać na to uwagi, ale nie dało się. Znowu poczułem mdłości, chciałem zwymiotować, ale opanowałem to. W końcu doprowadziła mnie do celu wędrówki. Ponownie wyciągnęła białą dłoń. Poczułem przenikliwe zimno.

 

– Oto ona. Spójrz na jej twarz. Kochałbyś ją, ale teraz jest moja. Nosiłbyś ją na rękach, ale teraz zabiorę ją ja. Spójrz na nią po raz pierwszy i po raz ostatni. Tak właśnie by wyglądała.

 

– Czy moja żona też będzie mogła na nią spojrzeć? – spytałem, choć do moich oczu napłynęły łzy i coś zaczęło ściskać moje gardło.

 

– Nie. Tylko ty. Jesteś ojcem, a raczej mogłeś nim być,

 

– Nie!

 

– Tak.

 

W tym momencie odwróciła się ode mnie. Zaczęła znowu przechadzać się wśród szpalerów zawiniątek a ja zostałem sam. Patrzyłem jeszcze przez chwilę na twarz mojej córki. Nie płakałem. Nie przepraszałem. Nie miałem kogo przepraszać. Wiedziałem, że biedronka idzie gdzieś, ale już nigdy nie wzleci. Dałem grubasowi mój scyzoryk. A może to Samuel był tym grubasem? Dlaczego dałem mu ten pieprzony scyzoryk? Teraz patrzę tylko na nią. Tak – mam wyrzuty sumienia, silne jak cholera.

 

 

***

 

– Kochanie, gdzie ty jesteś? – spytała przez telefon moja żona.

 

– Nad morzem – odpowiedziałem.

 

– Co ty tam robisz u jasnej cholery?

 

– Czekam na autobus.

 

– Co?

 

– No czekam na autobus!

 

– Ale po co tam jechałeś?

 

– Chciałem chyba kogoś odwiedzić.

 

– Kogo?

 

– No przecież wiesz.

 

– Kogo?

 

– Naszą Biedronkę.

Koniec

Komentarze

Chyba nie do końca zrozumiałem zamysł Autora, może inni czytelnicy będą bardziej wnikliwi. Napisane nieźle, choć brakuje trochę przecinków i zdecydowanie zbyt często pojawia się słowo być.   Pozdrawiam

Mastiff

"Przystanek oznaczony był zdezelowanym, krzywo stojącym słupkiem…"  --  zdezelowanym – nie pasuje, bo tak się zazwyczaj określa jakieś maszyny, najczęściej pojazdy. A "krzywo stojącym" ja bym napisał przykrzywionym/   Sam zamysł opowiadania jak najbardziej godny uwagi, taki nostalgiczno-refleksyjny. Wbrew pozorom takie pisanie to wyższa szkola jazdy, tu moim zdaniem nie wyszło. Tekst jest po prostu niestaranny, napisany niedbale.

…Prawdopodobnie w zamyśle autora miało to b y ć  studium psychologiczne. Ale piszącemu zabrakło umiejętności literackich staranności i sprawnego tworzenia fabuły. Proponuję zacząć od mniej ambitnych prób pisarskich. Proste opowiadanie z prostą fabułą. Pozdr awiam autora życzliwie.

Wyczuwam pomysł, potencjał też, w zasadzie tekst mnie zaciekawił, ale nie do końca wyszło. Gdzieś się autorze pogubiłeś.

Dzięki za te uwagi. Chyba faktycznie jest tak, że moja koncepcja przerosła moje skromne umiejętności. Napisałem to, później nawet nie sprawdzając poprawności językowej i wszystkiego co się na nią składa, nie wspominając o nadaniu temu jakiegoś bardziej wyrazistego kształtu. Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie i komentarze.

Podpisuję się pod opinią Prokris. Tekst, jego charakter i temat (zakładam, że poprawnie odczytałem zamysł Autora) dają większe do popisu pole, niż zostało wykorzystane. I bardzo szkoda, że nie przyłożyłeś się, Questionariusie, do strony językowej – rewizja tekstu, usunięcie pomyłek i niedoróbek, nadanie mu większej potoczystości bardzo by się przydały, podnosząc walory.   Trenuj!

Jeśli poprawnie odczytałam przekaz, to mi się nie spodobał. Ale to chyba ostatnio mocno upolityczniona kwestia. Wyszło jak jednostronna, moralizatorska opowieść.

Wykonanie szału nie robi…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka