- Opowiadanie: Raskolnikow - Benedykt (debiut)

Benedykt (debiut)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Benedykt (debiut)

 

Benedykt wszedł do sali, w której akurat dziś odbywał się rockowy koncert. Nie zwrócił uwagi na bramkarza, który krzyknął coś o bilecie. Zostawił banknot przy kasie, nie oczekując na wydanie reszty. Chciał się napić. Grała akurat kapela z sąsiedniego miasta, biały wokalista z zaczesanym irokezem ubrany w modną marynarkę bez guzików, obwiesił sobie szyję złotem. Na niego Benedykt również nie zwrócił uwagi, ani nawet na to, że muzyk śpiewał przy akompaniamencie trzech Murzynów. Nie spoglądając co dzieje się na parkiecie, skierował swe kroki do baru. Nie musiał nic mówić, barman widząc go z daleka już nalewał wódkę do kieliszka.

 

– Piękny wieczór panie Benedykcie. Ach proszę spojrzeć na te dziewczyny! – zagadał barman, wskazując głową na parkiet. Na imię miał Antoni, był wysokim brunetem o wiecznie uśmiechniętych oczach i młodzieńczej jeszcze fantazji. Wiedział doskonale, że gdy Benedykt Jastrzębski upija się na wesoło, skory jest dać znacznie większy napiwek niż zwykle. Nasz bohater co prawda upijał się często, jednak na wesoło bardzo rzadko. Nic nie wskazywało na to, aby tym razem miało być inaczej. Podniósł swe smutne oczy na rozmówcę i obrócił się przez ramię. Istotnie ukazał mu się imponujący widok. Grupa młodych dziewczyn, lekko już z resztą wstawionych, wywijało na parkiecie aż miło było popatrzeć. Po drugiej stronie sali stali chłopcy, bacznie obserwując każdą z nich. Zakładali się i licytowali, komu na ile starczy odwagi, kto zatańczy z kim, któremu uda się skraść niewieście serce. Atmosfera była przednia, niemal na wszystkich twarzach gościł uśmiech, słychać było dowcipy, czy też kit wciskany dziewczynom przez co odważniejszych młodzieńców. Benedykt sam nie wiedział po co tutaj przyszedł, nie lubił ludzi, czuł się nieswój w towarzystwie, nie mówiąc już o kobietach. Te wzbudzały w nim uczucie wstydu i chęć ucieczki. Gdzie miałby uciekać? Najlepiej do baru, gdzie kupić mógł trunki podnoszące jego odwagę. Wszystko to było o tyle dziwne, że Benedykt był wręcz skazany na nieustanny kontakt z ludźmi. Jego praca wymagała ogłady i otwartości, biegłego posługiwania się sztuką dyplomacji i retoryki. Wiedzieć należy przeto, że Benedykt Jastrzębski udzielał porad prawnych i posiadał uprawnienia adwokackie. Miał dopiero dwadzieścia osiem lat, jednak już na studiach odbywał praktykę w miejscowej kancelarii. Po pozytywnym zdaniu egzaminu zawodowego, zdecydował się na otworzenie swojej małej oficyny. Ze względu na to, że oszczędności nie miał za wiele, zaś jego rodzice nie byli zbyt majętni, Benedykt zaciągnął kredyt w banku. Nie było to co prawda jeszcze spełnienie marzeń, jednak uznać należy to za mocny pierwszy krok na ścieżce prawniczej kariery. Natura Benedykta była jednak swego rodzaju przeszkodą w rozkręceniu interesu. Mimo że posiadał ogromną wiedzę i niemałe jak na jego wiek doświadczenie, klienci nie walili do niego drzwiami i oknami. Ci jednak, którzy zdecydowali się na skorzystanie z jego usług nie mogli czuć się zawiedzeni. Przegrał do tej pory tylko jeden proces, porażka ta stała się jednak dla niego nieustannym powodem do sięgania po kieliszek.

 

– Owszem Antoni, wieczór piękny, dziewczyny również piękne. Nie mam jednak ochoty na rozmowę o młodzieńczej frywolności. Nazywaj to z resztą jak chcesz. Polej proszę następnego. – Barman spełnił życzenie swego klienta, mówić jednak nie przestał.

 

– Panie Benedykcie! Niech pan nie będzie znowu taki posępny. Mam dla pana wiadomość, która na pewno pomoże panu odzyskać dobry humor. – Antoni ostatnie słowa wypowiedział z dziwnym błyskiem w oku, zaś jego roześmiana twarz nabrała tajemniczego wyrazu.

 

– A cóż to mogłoby być? Zniżka na drinki? Zostawiam w końcu u was fortunę, należałoby mi się. – W tonie Benedykta pobrzmiewała nutka irytacji podszywana ironią.

 

– Ależ nic z tych rzeczy! Chociaż, o taki drobiazg mógłbym zabiegać w pana imieniu u właściciela. Nasz klient, nasz pan jak to mawiają.

 

– Ci, co tak mawiają, chyba stęsknili się za niewolnictwem, drogi Antoni. Człowiek powinien sam być sobie panem i ani klient, ani nikt inny panować nad nim nie może. – O ile pierwsze zdanie miało ton żartu, o tyle drugie wypowiedziane zostało półszeptem, którego Antoni do końca dosłyszeć nie mógł biorąc pod uwagę muzykę i hałas panujący w pomieszczeniu.

 

– Cóż pan dzisiaj znowu taki opryskliwy? – rozeźlił się lekko barman. – Proszę chwilkę zaczekać, obsłużę tylko tych jegomościów. – Dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury i pod krawatem zamówiło po piwie. Wyglądali na nietutejszych, jakby byli na jakiejś delegacji i dopiero co wyszli z biurowca. Po kilku minutach Antoni wrócił z kolejnym nałożonym na twarz uśmiechem, zbywając uwagę poczynioną mu przez klienta.

 

– Więc co to za wiadomość? A! I polej proszę następnego. – Barman spełnił życzenie i przeszedł do rzeczy.

 

– Widzi pan, panie Benedykcie, pytała mnie o pana pewna kobieta. Muszę przyznać, że niczego sobie babka. Elegancka, wie pan obcasik, czerwona sukieneczka, czerwona szminka, włosy ciemne… Istna diablica! Che-che-che! – Ostentacyjne zachowanie Antoniego zbiło trochę z pantałyku Benedykta, bowiem ten dwudziestoletni chłopak w pracy nie pozwalał sobie raczej na takie słownictwo. Przynajmniej nie w stosunku do niego. Poczuł się więc lekko urażony tego typu otwartością, większy jednak niepokój zasiała w nim sama informacja.

 

– Do diabła to ja prędzej cię wyślę za takie zachowanie – zestrofował barmana. – Czego chciała? Po co pytam? Z resztą, albo cię okłamała albo ci nie powiedziała.

 

– Czy kłamała nie wiem, ale mówiła, że jest pan prawnikiem i słyszała, że częściej Pana można spotkać u nas niż w kancelarii. Zapewne jakieś sprawy zawodowe panie Benedykcie. Myślałem, że ucieszy się pan, ze względu na przestój w pańskim interesie.

 

– Skąd wiesz, że jest jakikolwiek przestój?

 

– Sam mi pan to mówił jeszcze w zeszłym tygodniu! Zapewne pan nie pamięta… Był pan kompletnie pijany! – oświecił swego rozmówcę.

 

– Ach, tak, to wiele wyjaśnia. Muszę trzymać częściej język za zębami, wy barmani to chyba najwięksi plotkarze świata. – Na ustach Benedykta pojawił się delikatny uśmiech. Lubił Antoniego, czuł się w jego towarzystwie swobodnie. Wiedział, że powierzył mu po pijaku wiele swych trosk. Miał jednak nadzieję, że nie zaskoczy go znowu podobnym wyznaniem. – Powiedz mi proszę, czy dawno ta kobieta o mnie pytała?

 

– Chwilę przed pana przyjściem, straciłem ją z oczu w tłumie gości. Mówię panu, nie sposób jej przeoczyć. – Uśmiech na twarzy Antoniego, który pojawił się w trakcie ostatniego zdania, Benedykt kojarzył jeszcze ze studiów, czy nawet z liceum. Widział go u swych kolegów, którzy oglądając się za jakąś ładną dziewczyną, komunikowali sobie nim swoją aprobatę do jej wdzięków.

 

– To się okaże. Polej następnego.

 

– Proszę temu panu już nie polewać, potrzebuję go w miarę trzeźwego. – Głos, który dochodził tuż zza pleców Benedykta był wyraźny i ostry, nie wiedział czy na prawdę go usłyszał, czy była to tylko jakaś imaginacja umysłu. Antoniego zamurowało i nie odezwał się ani słowem. Benedykt nie odwrócił głowy, wpatrywał się w postać odbijającą się w stojącej naprzeciw niego butelce wódki. Odbicie przedstawiało coś więcej niż kobietę i Benedykt doskonale wiedział o tym, że to co widzi nie jest spowodowane nadmierną ilością alkoholu. Ogarnął go strach. Poczuł na swym ramieniu jej ciepłą dłoń i odwrócił się na krześle.

 

– Mam do pana interes. Chciałabym o nim porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu, jeśli pan zechce.– Benedykt był lekko zaskoczony zaistniałą sytuacją. Wciąż przed oczami miał odbicie, które ujrzał w butelce wódki. Poczuł wtedy ciarki na całym ciele, a strach wywołany tym widokiem wciąż go nie opuszczał. Teraz jednak stała przed nim kobieta, której widok zupełnie go zmieszał. Była jeszcze przed trzydziestką, a jej uroda istotnie była bardzo przyjemna dla oka. Delikatne rysy twarzy i sympatyczny uśmiech sprawiały, że można było uznać ją za miłą. Jej włosy były długie i czarne, związane w biznesowy koński ogon i przylizane. Była dość wysoka, a czerwone szpilki nadawały jej nogom nadzwyczajnej długości. Smukłą sylwetkę podkreślała również czerwona, obcisła sukienka. W takiej oto postaci stanęła po raz pierwszy przed Benedyktem Teofila Brzerezieńska, jak raczyła się zaraz przedstawić.

 

– Och, ależ gdzie moje maniery. Teofila Brzerezieńska, miło mi pana w końcu poznać. – Uśmiechnęła się serdecznie.

 

– Benedykt Jastrzębski, ale to pani już wie. Trochę niezręcznie wyszło. Nie zwykłem rozmawiać z przyszłymi klientami po alkoholu. Wie pani, etyka zawodowa – tłumaczył swą nietrzeźwość, a jego twarz oblała się rumieńcem.

 

– Nie mnie oceniać dlaczego pan pije. Próbowałam zastać pana w kancelarii już od ponad tygodnia, za każdym razem jednak musiałam całować klamkę. Popytałam trochę o pana na mieście i proszę, oto się spotykamy!

 

– Nie ukrywam, że ostatnio czas płynie dla mnie trochę wolniej i praca zeszła na drugi plan. – Bo na pierwszy wszedł alkohol ­­– pomyślał.

 

– Moglibyśmy wyjść, porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu? Im mniej uszu, tym lepiej. – W jej oczach widać było pewną determinację i chęć wyjścia z głośnego lokalu.

 

– W porządku. W normalnej sytuacji zaproponowałbym pani spotkanie w kancelarii, przy filiżance kawy. Okoliczności są jednak dość nadzwyczajne, toteż zapraszam panią do mojego mieszkania. – Pomimo kilku głębszych, Benedykt zachował jasność umysłu, nogi jednak nie były już w pełni posłuszne. Wybór mieszkania na rozmowę był bezpiecznym rozwiązaniem, znajdowało się bowiem tuż naprzeciw lokalu w którym przebywali.

 

– Przyjmuję pańskie zaproszenie, proszę niech pan prowadzi. – Udali się wspólnie ku wyjściu. Na zewnątrz czuć było zbliżający się deszcz. Jesienny wiatr targał drzewami, a żółte liście unosiły się w powietrzu. Wieczór był jednak na tyle ciepły, że rozgrzany wódką Benedykt szedł jedynie w marynarce, zawieszając sobie płaszcz na przedramieniu. Jego mieszkanie znajdowało się w kamienicy po drugiej stronie ulicy. Budynek był stary, mógł mieć około dwustu lat. Został starannie odrestaurowany, były nowe tynki i nowe okna, stare zaś pozostawały jedynie wspomnienia unoszące się nad tym miejscem. Kamienica miała w sobie coś, co sprawiało, że przechodnie często zatrzymywali się by na nią popatrzeć. Wyróżniała się na tle innych budowli stylistyką płaskorzeźby, która została umieszczona pod fasadą. Przedstawiała ona układ słoneczny wpisany w trójkąt, symbol religijny z dawnych czasów.

 

– Cóż daleko do baru pan nie chodzi, musi być to dobre miejsce skoro można tam pana spotkać niemal codziennie – zagadała przerywając ciszę.

 

– Dobre jak każde inne by się napić, miła pani. Z góry przepraszam za obcesowość. Nie radzę sobie ostatnio najlepiej, toteż proszę się dobrze zastanowić nim zleci mi pani cokolwiek. – Uśmiechnął się przy tym najsympatyczniej jak potrafił, wciąż wyglądał jednak jak strach na wróble z przylepionym uśmiechem. Benedykt był ubrany co prawda elegancko, lecz nieco niechlujnie. Czarne oksfordy miał zabrudzone, a biała koszula wychodziła mu ze spodni. Na twarzy nosił trzydniowy zarost, co nie było wynikiem stylizacji na macho, lecz zwykłym niechlujstwem. Ciemne włosy ścinał sobie zazwyczaj na krótko, ze względu na zakola, tuż przy samej skórze. Teraz jednak odrosły na około trzy centymetry i aż prosiły się o wizytę u fryzjera, albo chociaż o przyczesanie. Benedykt był mężczyzną przystojnymi, wysokim prawie na metr dziewięćdziesiąt, barczystym i szczupłym, o ładnej twarzy. Miał dobre zielone oczy, z których raził smutek. Dawniej dbał o kondycję i sylwetkę, regularnie biegał, pływał odwiedzał też siłownię. Z biegiem lat miał niestety coraz mniej czasu na takie przyjemności, teraz zaś zupełnie nie myślał o tak przyziemnych sprawach. Weszli do klatki schodowej i udali się na drugie piętro. Białe drzwi po lewej stronie oznaczone były numerem jedenastym i to tam właśnie mieszkał Benedykt. Trochę czasu minęło nim znalazł odpowiedni klucz, Teofila zaś przyglądała mu się uważnie przez całą drogę. Dyskretnie obserwowała każdy jego ruch i ważyła dokładnie każde wypowiedziane słowo. Oceniała jego predyspozycje, odkąd tylko ujrzała go siedzącego przy barze. Słuchała rozmowy Benedykta z Antonim, wtapiając się w tłum sobie tylko znanym sposobem. Nie uszła jej uszom uwaga na temat niewolnictwa, którą wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem.

 

Zwerbuję go albo zginę próbując – pomyślała.

 

Benedykt w końcu otworzył drzwi i weszli do średniej wielkości mieszkania. Wystrój nie był powalający, jednak dość schludny i estetyczny. W salonie do którego przeszli znajdowała się skórzana sofa, przy niej zaś stał drewniany stoliczek na kawę. W rogu postawiony został telewizor, na którym osadziła się gruba warstwa kurzu. Przy wysokim oknie było jednak to, czego spodziewała się Teofila. Pokaźny regał na książki odbiegał trochę stylizacją od całości. Znajdowały się na nim zaś dzieła: Goethego, Mickiewicza, Prusa, Dostojewskiego, Puszkina i wielu innych mistrzów pióra. Na samym końcu stała jednak książka, której Teofila wypatrywała. Biblia.

 

– Całkiem pokaźną biblioteczkę pan tutaj uzbierał – komplementowała gospodarza, usadawiając się jednocześnie na sofie.

 

– Dziękuję. Taki już ze mnie mol książkowy, kocham klasykę co szczerze pani przyznam. Drinka? – spytał otwierając barek. Miał tam wermut, szkocką i czystą. Wszystko to na czarną godzinę.

 

– Marny z pana profesjonalista – żachnęła się kobieta. – W dodatku zahacza pan niemalże o nałóg. Proszę odłożyć tą szkocką i usiąść. – Wskazała na fotel.

 

– Tak, tak, przepraszam. Trochę się zapomniałem, to pewnie przez mało oficjalny charakter naszego spotkania i późną godzinę. Wybiła właśnie jedenasta – tłumaczył się głupkowato, a jego twarz ponownie oblała się rumieńcem.

 

– Widzę, że czyta pan również Biblię. To dość niecodzienna sytuacja w dzisiejszych czasach, spotkać religijnego mecenasa. – Położyła szczególny akcent na „religijnego” ale i bez tego udałoby się wciągnąć go w wir egzystencjonalnych rozważań. Benedykt był bowiem człowiekiem, który otwierał się, gdy czuł się bezpiecznie. Własne cztery ściany i kilka kieliszków wódki znacznie podniosło jego poczucie bezpieczeństwa oraz odwagę. Niemal zapomniał, że rozmawia z kobietą, w dodatku atrakcyjną.

 

– Jest w niej mądrość, droga pani. Katolicyzm upadł, tak jak wiele innych religii. Dziś ludzie wierzą tylko naukę, w to co uda się udowodnić. Zobaczyć, dotknąć, poczuć, usłyszeć… Lecz nie na tym wiara miała przecież polegać. Odkryjemy kiedyś jeszcze więcej, lecz zagadki stworzenia wszechświata nie poznamy prawdopodobnie nigdy. Co szkodzi mi więc żyć przykazaniami? Jeśli będę się do nich stosował, to będę żył jak dobry człowiek. Zasady są przecież uniwersalne. – mówił więcej do siebie niż do niej, lecz uporczywie wbijał wzrok w jej ciemne oczy.

 

– Z pana to taki trochę Pascal. Zakłada się pan z Bogiem? A co jeśli pan przegra? Jeśli nic tam na pana nie czeka? Nie lepiej żyć chwilą? – Dotknęła jego dłoni i wbiła weń wzrok. Benedykt zamarł, nie był przygotowany na flirt, w dodatku rozmawiając na tematy egzystencjonalne, po pijaku z przyszłą klientką. Wszystkie zasady etyki zawodowej poszły w łeb od momentu spotkania Teofilii.

 

– Skoro zna pani Pascala, to wie pani, że nic wtedy nie tracę. Żyjąc dobrze, dobrze umrę. – Cofnął dłoń.

 

– Tak spieszno panu umierać? – zakpiła dyskretnie. – Jest pan pewien, że żył Pan dobrze, stosując się do zaleceń Biblii? – To pytanie Benedyktowi wydawało się dość dziwaczne, tak samo jak i zmiana tonu rozmowy.

 

– Każdy kiedyś umrze, pani również. Nie ja będę na końcu oceniać, czy moje życie było dobre, żywię tylko nadzieję, że tak jest. Proszę przejdźmy do interesów jeśli łaska. Ta rozmowa zeszła na niewłaściwy tor. – Wyraźnie się podenerwował. Zwilżył gardło łykiem wody i wyczekiwał propozycji współpracy.

 

– Skoro pan nalega. Otóż, chciałabym aby został pan pełnomocnikiem mojego klienta. – Światło w pokoju zamigotało, deszcz stukał o szyby.

 

– A kimże jest pani klient? Czym się pani właściwie zajmuje? – Że też dopiero teraz przyszło mu do głowy to pytanie.

 

– Jestem pośrednikiem. Mój klient… Jest, że się tak wyrażę dużą szychą, ważnym graczem. Werbuję dla niego odpowiednich ludzi. Sądzę, że pan wspaniale nadaje się na jego pełnomocnika.

 

– Miałbym zapewnić mu obsługę prawną, prowadzić sprawy, reprezentować przed urzędami i miejscowymi władzami. Robiłem już podobne rzeczy. Mam tylko dwa pytania: po pierwsze – ile? Po drugie – kiedy mogę się z nim spotkać?

 

– Sześćdziesiąt tysięcy miesięcznie, płatne z dołu. Do tego prowizja od wygranych procesów i starannego działania. Spotkanie? Cóż spotka się pan z nim za chwilę.

 

– To ogromne pieniądze pani Teofilo… Ale co ma pani na myśli mówiąc „za chwilę”? – Jego ton sugerował, że są to pieniądze życia i chciałby do spotkania z nowym biznes-partnerem stanąć będąc trzeźwym.

 

W dłoni Teofilii Brzeziereńskiej coś błysnęło. Rzeczywistość zatrzymała się na chwilę. Benedyktowi zdawało się, że jest ciemno. Nie wiedział czy zamknął oczy, ale chyba tak było. Gdy je otworzył znajdował się w tym samym pomieszczeniu, nie odczuwał jednak żadnego ruchu. Wiatr za oknem umilkł, tak samo jak i deszcz. Spojrzał na sofę naprzeciw siebie. Teofila zamarła. Czas się zatrzymał. Benedykt nie dostrzegł ruchu jej klatki piersiowej, mrugnięcia okiem, czy jakiejkolwiek aktywności. Siedziała po prostu tak jak przed nastaniem tej dziwnej ciemności, zaciskając dłoń na jakimś drobnym przedmiocie przeplecionym przez srebrny łańcuszek. Nagle usłyszał pukanie do drzwi, które niosło się echem po mieszkaniu. Obleciał go strach, który sprawił, że na skórze pojawiła się gęsia skórka, a na czoło wstąpił zimny pot. Jednocześnie było mu gorąco, nogi miał ciężkie i nie potrafił zrobić ruchu. Nie wstanę, niech puka dalej. Może sobie pójdzie. Niech odejdzie, błagam niech odejdzie. Wiedział co znajduje się za drzwiami. Odbicie z butelki, to coś po niego przyszło. Gdy Benedykt wpadł w totalną panikę, gość zapukał ponownie. Trzy razy w równych odstępach czasowych. Puk… Puk… Puk. Strach nasilił się, jednak jakimś nadludzkim wysiłkiem młody mecenas wstał. Mimowolnie, powoli i jakby mechanicznie ruszył ku drzwiom. Odczekał chwilę krótszą niż uderzenie serca i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Przed jego oczami stanął starszy mężczyzna, ubrany w płaszcz. Na głowie miał czarny okrągły kapelusz, a jego smukłą twarz przyozdabiał wąsik. Gdy zwrócił swoje błękitne oczy na Benedykta uśmiechnął się doń serdecznie.

 

– Pan Benedykt Jastrzębski jak widzę. Wiele o panu słyszałem. Nazywam się… Myślę, że dobrze pan wie jak się nazywam – zakończył zagadkowo, poczym przestąpił próg mieszkania.

 

– Owszem… Ja… To znaczy, nie wiem co mógłbym powiedzieć. Szczerze powiedziawszy ujrzałem już pana odbicie w barze, gdy poznałem pańską wysłanniczkę.

 

– Ach, tak ujrzał pan moją inną formę. Tą mniej subtelną, ale w końcu jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąć, wiecznie dobro czyni. Musi pan wiedzieć, że ukazałem się panu celowo. Chciałem sprawdzić, czy uwierzy pan, w to co panu pokazałem. Mógł przecież pan łatwo wmówić sobie, że to tylko alkoholowe omamy, gra świateł i zmęczenie. Pan uwierzył jednak bez zastanowienia. Do tego Teofila… Cóż to jest za kobieta! Proszę na nią spojrzeć, nic dziwnego, że zaprosił ją pan do siebie. Z resztą pan również musiał jej przypaść do gustu, odczytałem to z jej myśli. – Benedykt zaczerwienił się na te słowa.

 

– Czy ona…

 

– Tak wiedziała co pana czeka, obiecałem jej coś w zamian. Chociaż nie może być świadkiem naszej rozmowy, to bardzo wszystko przeżywa. Wyrzuty sumienia dręczyły ją odkąd tylko pana zobaczyła. – Jego uśmiech przepełniony był ironią.

 

– Czego więc pan ode mnie chce? – Głos mu drżał. Wiedział, że prawdopodobnie zginie tej nocy.

 

– Proszę przestań się zwracać do mnie per pan. Wiesz kim jestem, widziałeś mnie. Czego chcę? Będziesz moim pełnomocnikiem, będziesz wypełniać moją wolę. Jesteś bystry, masz potencjał. Twoja kariera rozkwitnie, pojawią się duże kontrakty. Może nawet zrobisz doktorat, marzyłeś przecież o tym by rozwijać się naukowo. W zamian zrobisz co ci karzę. – Na chwilę zapadła cisza, spotęgowana przez magiczny bezruch. Dla Benedykta ten czas zdawał się całą wiecznością. Walczył ze sobą. Myślał o rodzicach, o dzieciństwie, o przegranym procesie, który wpędził go w alkoholizm. Myślał o swojej byłej dziewczynie, która od niego odeszła gdy zaczął pić. Wciąż ją kochał, wiedział że na niego czekała. Wystarczyło się zgodzić. Mógł stać się kimś, autorytetem w tym zamkniętym prawniczym gronie. Rozłożyć skrzydła i zostać człowiekiem bogatym, panem swojego losu… Ta ostatnia myśl zasiała w nim niepewność, która rozkwitała w jego sercu jak kwiat. Niepewność, którą niechciany gość wyczuwał.

 

– Pomyśl Benedykcie. Jak wyglądałaby ziemia gdyby mnie nie było, gdyby nie było ludzi wypełniających mą wolę? Na co zda się wtedy twoje dobro? Czy to nie istnienie Słońca powoduje, że powstają cienie? – Grad pytań spadł na Benedykta. Wiedział jednak, że już wybrał.

 

– Nie mogę być wykonawcą twojej woli. Na cóż mi to wszystko, gdy zostanę niewolnikiem? ODRZUCAM twoją propozycję. Opuść moje mieszkanie proszę. – Narastały w nim emocje, łzy wzbierały w oczach niczym przypływ. Śmierć była tusz, tusz.

 

– Masz prawo do wyboru. Wiesz co to oznacza. – Jego głos był surowy i zimny jak lód. Zrobił krótki gest ręką i zniknął. Benedykt również.

 

 

********

 

Teofila otworzyła oczy. Deszcz stukał o szyby, wiatr dął tak samo mocno jak wcześniej. Światło latarni wpadało do salonu rzucając na ścianę cienie drzew. Siedziała nadal na sofie, ściskając w dłoni łańcuszek z zawieszonym srebrnym puzderkiem w kształcie trójkąta. Otworzyła dłoń, medalik jarzył się delikatnym światłem. Gdy przyjrzała mu się bliżej zobaczyła, że na jego gładkiej stronie pojawiły się literki – były to inicjały: B.J. Dołączyły do dwóch innych, które znajdowały się tam już gdy otrzymała od niego medalik. Pierwszy z nich to A.K., drugi zaś A.B. Nigdzie nie widziała Benedykta, dosłownie zniknął. Wydawało się to jej wszystko zagadkowe, jednak nie wnikała. Wiedziała jak on potrafi działać. Pospiesznie wyszła z mieszkania. Schodząc po schodach nieustannie myślała o Benedykcie. Miała nadzieję, że nic mu się nie stało i przyjął ofertę. Polubiła go i gnębiły ją wyrzuty sumienia.

 

Gdyby coś mu się stało… – pomyślała.

 

Jej życie i tak było ciężkie. Kolejne brzemię noszone na szyi nie byłoby ułatwieniem. Gdy otworzyła bramę już na nią czekał. Stał w deszczu trzymając parasolkę. Przywołał ją gestem do siebie.

 

– Poszło tak jak się spodziewałem – powiedział zagadkowo i pogładził dłonią wąsa.

 

– Czy to dobrze? – Była lekko skonsternowana.

 

– Nie kłopocz się tym moja droga. Wykonałaś swoją pracę, możesz odejść.

 

– A co z zapłatą? – Poczuła ukłucie w brzuchu.

 

– Ach, tak Anna. Chcesz ją zobaczyć, istotnie taka była umowa. – Zamilkł na chwilę po czym rzekł: – Jedź do domu. Będzie tam na ciebie czekać, a teraz żegnaj. – Odwrócił się na pięcie i zostawił ją na deszczu. Teofila stała i patrzyła na jego znikającą w ciemności sylwetkę. Ulica była zupełnie pusta, jego kroki było więc wyraźnie słychać. Po jakiś stu metrach skręcił w boczną alejkę. To nie był jednak ostatni raz kiedy się spotkali.

 

Siostro… Zrobiłam to, niedługo się spotkamy. – Emocje miotały jej sercem niczym złapanym w klatkę skowronkiem.

 

Zerknęła na medalik. Przestał się już mienić dziwnym światłem, wszystkie inicjały jednak pozostały na swym miejscu. Wróciła pod bar, gdzie zaparkowany miała samochód. Kompletnie przemokła, cieszyła się więc, że skryje się przed deszczem. Odpaliła silnik i ruszyła. Gdy jechała przez miasto było dwadzieściapięć po jedenastej. Wszystko rozstrzygnęło się w zaledwie pół godziny. Latarnie rzucały blade światło na jezdnię, ruch był umiarkowany. Nie mogła przestać myśleć o siostrze, nie mogła przestać myśleć też o Benedykcie. O jego bystrych oczach i smutnej twarzy. Przejeżdżając przez skrzyżowanie nie zauważyła czerwonego światła, ani nadjeżdżającej z lewej strony ciężarówki.

Koniec

Komentarze

„…nie oczekując na wydanie reszty”. –– Wolałabym: …nie czekając na wydanie reszty.

 

„Grała akurat kapela z sąsiedniego miasta…” –– W pierwszym zdaniu jest:

 

„…w której akurat dziś…”   „…że muzyk śpiewał przy akompaniamencie trzech Murzynów”. –– Murzyni akompaniowali wydając dźwięki paszczą, czy grając na instrumentach? ;-)  

 

„Nie spoglądając co dzieje się na parkiecie, skierował swe kroki do baru”. –– Wolałabym: Nie patrząc na to, co dzieje się na parkiecie, skierował kroki/skierował się do baru. Nie mógł kierować cudzych kroków.

 

„Podniósł swe smutne oczy na rozmówcę i obrócił się przez ramię”. –– Wolałabym: Podniósł smutne oczy na rozmówcę i spojrzał/zerknął przez ramię. Nie mógł podnieść cudzych oczu.

 

„Grupa młodych dziewczyn, lekko już z resztą wstawionych, wywijało na parkiecie…”  –– Grupa młodych dziewczyn, lekko już zresztą wstawionych, wywijała na parkiecie

 

„…niemal na wszystkich twarzach gościł uśmiech…” –– Jeden uśmiech na wszystkich twarzach? ;-)

 

„…czuł się nieswój w towarzystwie…” –– …czuł się nieswojo w towarzystwie

 

Gdzie miałby uciekać?” –– Dokąd miałby uciekać?

 

 

„Najlepiej do baru, gdzie kupić mógł trunki podnoszące jego odwagę”. –– Najlepiej do baru, gdzie mógł napić się trunku dodającego odwagi. Samo kupienie trunku jeszcze nie załatwia sprawy. ;-)

 

„Wiedzieć należy przeto, że Benedykt Jastrzębski…” –– Już wiemy, jakie nazwisko nosi Benedykt.

 

„Po pozytywnym zdaniu egzaminu zawodowego, zdecydował się na otworzenie swojej małej oficyny”. –– To w końcu był radcą prawnym, czy otworzył wydawnictwo? W tym miejscu, po dwóch akapitach, przestaję robić łapankę. Przykro mi, ale po przeczytaniu ponad połowy opowiadania, przerywam lekturę. Tekst jest nudny, pełno w nim wszelakich błędów i nic nie sygnalizuje, że dalej coś się poprawi. Może w przyszłości będzie lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"Benedykt wszedł do sali, w której akurat dziś odbywał się rockowy koncert." – Fatalne pierwsze zdanie. Zamiast pisać, że akurat dziś odbywał się koncert opisz ten koncert. Napisz, że Benedykt pociągnął za klamkę i ryk z głośników ogłuszył go. Strasznie statyczne i nijakie zdanie. A przecież koncert daje tyle możliwości!

"– Piękny wieczór panie Benedykcie." – Zwrócenie uwagi na wieczór bardziej pasowałoby, gdyby byli na dworzu i doceniali walory pogodowe, tutaj pasowałoby coś w stylu: "Co za impreza". Nie musisz się zgodzić, to mocno subiektywne odczucie. Poza tym więcej ekspresji, barman pewnie nie zagadnął, a zawołał do Benedykta, w końcu są na koncercie rockowym, to nie gra na harfie :P

Tekst rozkręca się bardzo długo, nagle pach! i jest po wszystkim. Skoro debiut, to pewnie jedno z pierwszych opowiadań? Na przyszłość więcej samokontroli, bo tutaj trzymałeś tempo i nagle straciłeś panowanie nad tekstem rach ciach i właściwie nie wiadomo co się stało. Bohaterowie też mocno enigmatyczni, mało o nich wiadomo, są papierowi. Dużo pracy przed tobą. Ale trenuj, kto wie, może coś z tego będzie.

Jak na debiut – o ile to zaiste jeden z pierwszych tekstów – nie jest wcale źle. Ale za dobrze też nie. Prokris ma rację, popracuj nad tempem, nad konstrukcją fabuły, nad uplastycznieniem tekstu i wciągnięciem weń czytelnika. A jak to zrobić? Dużo, dużo, dużo czytać i uczyć się od swoich ulubionych autorów.   Powiedz, czemu ON zabrał Benedykta, skoro jego dusza była czysta? Zapewne trafił od razu do Nieba, dla NIEGO to żaden zysk.   Słaby ten bramkarz jeżeli nie zdołał Benedykta zatrzymać.   Piszesz, że jest koncert rockowy, a potem że na sali słychać dowcipy i co chłopcy mówili dziewczynom – byłeś kiedyś na koncercie? ; )   Odwagi się nie podnosi, ewentualnie zwiększa. Ale to i tak kiepsko brzmi. Można po prostu stać się odważniejszym ; )   To normalne, że na studiach prawniczych odbywa się praktykę. Nic niezwykłego. Bez doświadczenia i starań trudno się wybić. Po studiach – aplikacja. Otwarcie kancelarii bez znajomości – ryzykowne, no ale niech tam, nie wiemy w końcu, gdzie to się dzieje. Ale ja też, podobnie jak Regulatorzy, nie rozumiem, o co chodzi z oficyną…   Zresztą łącznie.   Czasem piszesz "Pan" wielką literą, co jest niczym nie uzasadnione.   "Aprobata do wdzięków"? Nie, zdecydowanie nie.   Naprawdę łącznie.   Po co powtarzasz, że mieszkanie Benedykta znajdowało się w kamienicy po drugiej stronie ulicy, skoro już raz to zostało napisane? Ogólnie masz czasem tendencję do powtarzania się w kolejnych zdaniach.   Płaskorzeźba umieszona pod fasadą to znaczy gdzie…? Pod ziemia? W piwnicy?   Barczysty i szczupły jednocześnie mi się kłóci.   To miał czas na studiach i aplikacji uprawiać sport, a teraz nie ma, kiedy nie prowadzi żadnych spraw?   TĘ szkodcką nie tą.   Prawnik pyta klienta, ile jest mu skłonny zapłacić? Dziwne.   Jak coś przeplata się PRZEZ łańcuszek?   Taki ładny cytat z Bułhakowa, a z literówką… ; (   "Zrobisz, co ci karzę" – karygodny błąd ortograficzny.   "Śmierć była tusz, tusz" – popłakałam się ze śmiechu. Serio ; )   Do tego dochodzą potknięcia interpunkcyjne. Gratulacje natomiast szczere za poprawny zapis dialogów!   Ode mnie tyle ; )   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Szczerze dziękuję za krytykę. Pierwsze koty za płoty :). Nie chcę się wdawać w dyskusję i bronić tekstu. Właściwie to powinienem dać sobie więcej czasu i dokonać kilkukrotnej edycji. Chodziło mi jednak o to, aby uzyskać obiektywne opinie w miarę szybko. Jest to moje pierwsze opowiadanie, nie pisałem wcześniej prozy. Dużo czytam, więc postanowiłem spróbować swoich sił. Czeka mnie masa pracy, ale mam w sobie na tyle zacięcia, aby nie zniechęcać się porażkami. Trzeba zdobywać szlify, a błędy powinny nieść naukę. Pozdrawiam :).

I tak trzymaj. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I się nie śpiesz:). Rozumiem, że jak już się coś napisze, to ma się ochotę opublikować jak najszybciej. Ale lepiej poczekać, poprawić parę razy, znowu poczekać, przeczytać ponownie po paru dniach. I wtedy dostaniesz "obiektywne opinie". Dotyczące tego, co potrafisz rzeczywiście, bo pierwotne wersje opowiadań rzadko bywają dobre i lepiej ich nie upubliczniać, chociażby niecierpliwość zżerała:). A co do tekstu – dziewczyny napisały już właściwie wszystko. Mnie najbardziej przeszkadzały sztuczne dialogi i statyczność opisów, co Ci zresztą w pierwszym akapicie komentarza wytknęła Prokris. Pozdrawiam i powodzenia.

Czytając ten tekst odniosłem wrażenie, że masz jakiś ciekawy zamysł, ale nie posiadasz jeszcze narzędzi, żeby ten zamysł odpowiednio przedstawić. Co nie oznacza, że tekst nie nadaje się do przeczytania – widać, że dużo czytasz, posiadasz duży zasób słownictwa, ale po prostu brakuje ci praktyki. Co, mam nadzieję, uda się szybko nadrobić. I czego oczywiście Ci życzę.

Nowa Fantastyka