- Opowiadanie: Szwendacz - Ciemny tunel

Ciemny tunel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciemny tunel

 

30 lipca 2021 rok, Biały Dom

Rozmyślał nad ważnymi sprawami, kiedy znowu usłyszał pukanie.

– Wejść – odpowiedział najmilej jak tylko potrafił, lecz ciężki dzień zrobił swoje i nie zabrzmiało to zbyt miło.

Do pomieszczenia wkroczyła elegancko ubrana kobieta, o wręcz idealnej figurze i gęstych, ciemnorudych włosach. Uśmiechnęła się. Bruce uwielbiał ten uśmiech.

– Nie przeszkadzam, panie prezydencie? – spytała niepewnie.

– Wręcz przeciwnie. Ubóstwiam przebywanie w pani towarzystwie. I proszę mi mówić po imieniu. W czym mogę pomóc?

– Chciałabym…

– Tak?

Pochyliła się nad jego biurkiem, prezentując miłe dla męskiego oka widoki.

Bruce Humility, czterdziesty piąty prezydent USA, chciał odwrócić wzrok i ją wyprosić, ale nie mógł się powstrzymać. Po raz wtórny…

– Ja mam żonę, Sophie. Musimy to zakończyć, bo jak nas nakryją…

Położyła mu palec na ustach.

– Nie nakryją.

Bruce zastanowił się.

– Cóż… przekręciłaś zamek w drzwiach?

***

Natychmiast po zaspokojeniu swoich żądzy zaczął pośpiesznie się ubierać. Sophie natomiast wciąż leżała, wzdychając i obserwując go.

– Jesteś cała naga. Nałóż coś na siebie – powiedział, wiążąc krawat.

– Mam nadzieję, że ci się podobało? – zignorowała polecenie Bruce'a.

Spojrzał na nią, nieco zaskoczony.

– Oczywiście.

– To dobrze… chyba powinniśmy już zaczynać. Wiemy wystarczająco dużo.

Przerwał zapinanie pasa.

– Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?

Wstała i podeszła do niego. Ogarnęło go niepokojące uczucie, tak jakby przebywał w obecności zupełnie innej, obcej osoby. I wtedy jej ciało powoli zaczęło się przeistaczać w coś potwornego…

W całym budynku rozległ się przeraźliwy krzyk. Po piętnastu sekundach, do pokoju siłą wdarł się tuzin uzbrojonych drabów. Zastali prezydenta siedzącego wygodnie w swoim fotelu.

– Panie prezydencie? Zostaliśmy wezwani.

– Wybaczcie, to pomyłka. Przysnąłem i miałem koszmar – odparł.

***

Nazajutrz…

Miasto Salem (Oregon)

Fala upałów nie ustępowała od ponad miesiąca. Wszyscy na dobre zapomnieli o deszczu, mimo, że wielokrotnie obiecano jego nadejście w prognozach pogody. Autostrada od dwóch godzin była zapchana samochodami. Kierowcy trąbili, krzyczeli, wybuchały awantury, nikt nie mógł się wycofać, ani zjechać na pobocze. Cały ruch ustał z niewiadomych powodów.

W przednią szybę samochodu huknął martwy gołąb, po czym zsunął się po masce i pacnął na rozgrzany asfalt. Hugh głęboko westchnął i ponownie przytrzymał klakson przez kilka sekund.

– To nic nie da. Może ja pokieruję? – zaproponował Will.

– Dam sobie radę, tato – wymamrotał.

– Kiepsko wyglądasz.

– Powiedział osiemdziesięcioletni rencista.

Znużony Johan przysłuchiwał się im, siedząc z tyłu. Wachlował się gazetą, jednak wciąż go mdliło. Powietrze było mętne, stało w miejscu, w dodatku co poniektórzy kierowcy okrutnie cuchnęli potem zmieszanym z wonią tanich perfum. Jego dotychczas ładnie opalona skóra, stała się nagle czerwona i piekąca, zaś naskórek złaził podczas drapania.

W tamte wakacje ciągle lało, a teraz w kółko smaży… beznadzieja… , pomyślał.

– Wiecie może skąd te opóźnienia? – zwrócił się Hugh do pary gliniarzy siedzących w starym radiowozie. Byli tak grubi, że podwozie auta opadło pod ich ciężarem.

– Ktoś zasłabł za kierownicą i spowodował wypadek – odpowiedział policjant, odganiając sprzed tłustej, lepkiej twarzy uporczywą muchę. Drugi palił papierosa.

– Co pan za pierdoły opowiada? Mam uwierzyć, że tyle to trwa?

– Człowieku, do mnie masz pretensje?

Hugh brzydko zaklął.

– Johan, podaj mi wodę.

– Serio? Zagotowała się od tego gorąca.

Hugh znowu brzydko zaklął.

– Prędzej wykorkujemy, niż dojedziemy na miejsce.

– Przestań krakać, bo wykraczesz – przestrzegł starzec.

Johan z nudów rozłożył gazetę i rozpoczął czytanie artykułu, którego tytuł skutecznie przykuwał uwagę: "Niespodziewane decyzje prezydenta – czy światu grozi wojna?".

– Humility zarządził produkcję atomówek. Rząd go poparł.

Przez chwilę całą trójka zamilkła.

– W jakim celu? – spytał Will, lekko niezaspokojonym głosem.

– Nie wiadomo.

– Urodziłem się w trakcie wojny… mam nadzieję, że nie przyjdzie mi w trakcie niej umierać. – Spuścił wyłysiałą głowę, pokrytą plamami starczymi.

– Daj spokój, dziadku. Media zwyczajnie tragizują, aby tylko przyciągnąć ciekawskich – uspokajał Johan.

– Miejmy taką nadzieję. – Uśmiechnął się, prezentując braki w uzębieniu.

I właśnie w tej chwili całe miasto sparaliżował głośny sygnał syreny alarmowej. Dźwięk ten roznosił się każdą ulicą, przenikał przez zamknięte okna. Wszyscy zmartwieli z wymalowanym na twarzy niepokojem.

– No to zaczynamy – oznajmił policjant swojemu koledze i pochylił się po coś.

– Co "zaczynamy"?

– Osiedlanie – odpowiedział grubas i wychylił potężną strzelbę. Niespodziewany wystrzał rozerwał głowę Hugh'a. Wnętrze auta momentalnie zabryzgała ciemna krew i kawałki mózgu. Mundurowy wycofał broń, aby ją przeładować. Will odwrócił się w stronę swego wnuka:

– Wysiadaj Johan! – wykrzyknął złamanym głosem. Następna fala pocisków zmiotła jego tylną część głowy, której zawartość wypłynęła na wierzch i pacnęła na tapicerkę.

Johan wyskoczył, uderzył o podłoże. Kierowcy wpadli w panikę. Samochody ruszyły do przodu, taranując i rozbijając się nawzajem. Zaczął biec. Słyszał za sobą strzały, piski, przekleństwa i dźwięk rozbijanego szkła. Każdy policjant obecny na autostradzie otworzył ogień do bezbronnych cywili, w tym także dzieci a nawet zwierząt. Johan nie miał wyjścia – skoczył z mostu. Pech chciał, że łupnął akurat w dach pędzącego Volvo.

***

Minione wydarzenia były dla mnie bolesnym, druzgocącym ciosem. Jak to przeważnie w życiu bywa, zaczynamy doceniać pewne rzeczy i osoby dopiero gdy już je stracimy… Żałuję, że tak często odwracałem się od ojca. Moja mama zmarła dawno temu, zupełnie niespodziewanie z nocy na dzień, ponieważ pękł jej tętniak. Nie okazałem wtedy ojcu takiego wsparcia, jakiego potrzebował. Zamknąłem się w sobie i… to wszystko.

Z całej grupy lubiłem tylko Lene. Była wspaniała, czuła, wyrozumiała… Znaczyła dla mnie bardzo wiele. Tyler i Austin to łajzy, myślące wyłącznie o sobie. Ten drugi znał Lene przed apokalipsą i chyba do czegoś między nimi doszło. Teraz jest zazdrosny, że spędzam z nią czas. Mimo wszystko, nie dziwi mnie to. W tych cholernych czasach każdy potrzebuje takiej przyjaznej osoby. To motywacja i podstawa, aby próbować przetrwać.

Bym zapomniał o bracie Leny, wiecznie milczącym karle Jeffie, któremu nigdy nie znikał z twarzy szyderczy uśmieszek. On przerażał mnie najbardziej…

Johan

Dwa miesiące później…

– Będziesz przeszukiwał każdy wrak po kolei? – zapytał zdziwiony Austin.

– Tak, będę, nawet jeśli zajmie mi to całą noc – postanowił Johan, zaczynając odgarniać kawałki blach i gruzu. – Zasłużyli na godny pochówek. A gdyby chodziło o twoją rodzinę?

Austin, jak to miał w zwyczaju, fuknął niecierpliwie, wyrażając swoje oburzenie.

– Wiesz co? Wracaj do obozu, mam dosyć znoszenia twoich humorów – syknął Johan.

– Doskonale wiesz, że bym to zrobił, gdyby nie fakt, że pozostali i tak mają wystarczająco dużo na głowie. Jakby dorzucić do tego nasz konflikt…

Johan prychnął.

– I tak już wiedzą. Wszystko przez twoją obsesyjną zazdrość. Powinieneś się leczyć. Ona ma prawo mieć przyjaciół.

– Wątpię, aby chodziło tu tylko o zwykłe kolegowanie się. Wiem, że chcesz z nią być. A, i zmartwię cię – szpitale zostały zrównane z ziemią. Podobnie jak reszta Ameryki.

Zamilkli. Johan zaczął się pocić. Obecne zajęcie kosztowało go nie lada wysiłku. Niebo pokryła szarobura pokrywa, pozostawiając blademu słońcu jedynie wąski otwór, który ciągle się zwężał.

Nagle Austin nerwowo wciągnął powietrze.

– Padnij! – głośno wyszeptał.

Johan usłuchał i zaczął się rozglądać.

– Co zobaczyłeś?

– Bandyci. Siedmiu na północnym wschodzie. Cholera, idą tu… Mają karabiny. Co robimy?

– Gdzie ty ich widzisz?

Austin wybuchnął śmiechem i wstał.

– Idiota… skończony idiota – warknął Johan.

– Pepik.

– Ile razy mam ci powtarzać!?

Austin zaczął pogwizdywać, przyglądając się swoim brudnym paznokciom.

– Słyszysz mnie? – odezwał się szumiący głos z krótkofalówki Johana.

– Głośno i wyraźnie.

– Natychmiast wracajcie. Jacyś szaleńcy dobijają się do bramy.

Johan znów musiał przerwać odkopywanie ciał swojej rodziny.

– Co jest? – spytał Austin.

– Jedziemy – odparł, wsiadając do samochodu marki Volvo. Na jego dachu wciąż było wgniecenie. "Spadł jak grom z jasnego nieba", mawiał Tyler, opowiadając o pierwszym spotkaniu z Johanem.

***

Prawdę mówiąc cały kraj był jedną wielką ruiną. Wszędzie popiół, porozrzucane materiały budowlane, szczątki ludzkie, a przede wszystkim smutna szara rzeczywistość, dosłownie i w przenośni. Zniknęła wszelka roślinność i zwierzęta. Jeśli się kogoś napotykało, to byli to złowrogo nastawieni bandyci lub potrzebujące, opuszczone osoby, którym udało się przetrwać. Ktoś kto postanowił działać sam, wydawał zarazem na siebie wyrok śmierci.

Pozostała nam wyłącznie modlitwa.

Johan

– Widzę ich. Zatrzymaj się. Zrobimy to z zaskoczenia – zaproponował Austin.

– "To", czyli co?

– Sam pomyśl. – Wysiadł, otworzył tylne drzwi i wyciągnął M249.

– Czy oni wyglądają ci na bandytów!?

– Więc jaki jest twój plan, pepiku?

– Porozmawiamy. Zabijając bezbronnych będziesz zupełnie taki sam, jak inni psychopaci. Zresztą narobisz za dużo hałasu. Przyciągniesz nieproszonych gości.

– Zrobię, co będzie trzeba – orzekł i trzasnął mu drzwiami przed nosem.

Ja również… , pomyślał i do niego dołączył, trzymając dłoń na rękojeści pistoletu.

Grupa włóczęgów liczyła dziewięć osób. Pięciu mężczyzn, trzy kobiety i jedno niemowlę, trzymane przy piersi. Wyglądali marnie, wychudzeni, bladzi, potwornie cuchnący. Tłukli w bramę nogami i pięściami, a Tyler, Lena i Jeff stali bezradnie na dachu.

– Uwaga – ostrzegł jeden z mężczyzn. Wyglądał na najmłodszego.

Ucichli i skupili uwagę na broni Austina. Po ulicy niosło się echo szybkich kroków. Johan się zatrzymał, Austin szedł dalej.

– Zmiatajcie stąd – powiedział. Włóczędzy spojrzeli po sobie. Austin przyłożył chłodną lufę do czoła stojącego najbliżej niego siwego starca. – Bo rozwalę łeb temu dziadkowi.

Przed oczami Johana znowu przewinęły się drastyczne sceny śmierci jego ojca. Koszmary męczyły go każdej nocy.

– Błagam… przygarnijcie chociaż moją córkę i jej synka… – wystękał przybysz, wskazując palcem na kobietę trzymającą na rękach małe dziecko.

– Powiedziałem coś. To ostatnie ostrzeżenie.

– Austin! – zawołał donośny głos z góry. – Prosiłem abyście do nas przyszli, a nie wydawali wyroki.

Johan minął biedaków, otworzył bramę i wślizgnął się szybko, pozostawiając ją lekko uchyloną dla Austina. Ten wszedł tyłem, ciągle celując w kierunku grupy obszarpańców. Chwilę później rozległ się trzask i dźwięk przekręcanego w zamku kluczyka.

***

Tyler był niskiej postury, krępym dwudziestopięciolatkiem. Nawet przed apokalipsą unikał wody i mydła, dlatego teraz stał się jeszcze bardziej zaniedbany, a co za tym idzie – szczęśliwszy.

– Chyba trzeba będzie cię pozbawić broni – oznajmił Austinowi.

– Jestem za – poparł go Johan.

Austin gniewnie rzucił mu karabin pod nogi. Ciężki kawał żelastwa pozostawił w dachu wgniecenie.

– Mam dosyć kłopotów związanych z brudasami! To nie dom opieki społecznej. Znaleźliśmy dobre miejsce, trzymamy się tu razem i tak powinno zostać. Jest nas piątka – ledwo sobie radzimy. Będzie nas szesnastka – umrzemy z głodu.

– Ale możemy ich tu wpuścić, chociażby dla samych łóżek i ochrony. Ta kobieta ma niespełna roczne dziecko – odrzekł Johan.

– No właśnie! Jeśli będzie czegoś potrzebowała, olejemy ją? Nie, będziemy musieli jej pomóc. Bierzemy pełną odpowiedzialność za każdego. Chciałbyś mieć wszystkich na sumieniu?

– Powiedział dobroduszny… Jeśli będę miał czym, to owszem, podzielę się. Pomoc nie nadejdzie nigdy. Tylko my mamy jakieś szanse na odbudowę tego, co straciliśmy.

Austin okrył go wściekłym spojrzeniem.

– Było lepiej, dopóki się nie pojawiłeś. Czemu on ma prawo do wyrażania własnego zdania? Skoro cię przyjęliśmy, to musisz się trzymać naszych zasad.

– Moich zasad, Austin. Stanowimy jedność. Lena? – spytał Tyler, przesuwając ręką po przetłuszczonych, ciemno-srebrnych włosach.

– Trzeba porzucić samolubność i walczyć o lepsze jutro. To jedyna szansa, aby nasze życia kiedykolwiek wróciły do normy. Popieram Johana.

Tyler się zamyślił.

– Masz zbyt dobre serce. Nie pomożemy każdemu z osobna. Austin – opowiadam się za tobą. Decydujący głos należy do Jeffa.

Ucichli, niecierpliwie oczekując wyboru karzełka. Włóczędzy natomiast, wciąż krzyczeli i szarpali kratami. Wtedy właśnie uwagę Johana, przykuły nadjeżdżające dwie terenówki.

– Bandyci – wydusił.

Reszta drużyny obejrzała się i wytrzeszczyła oczy.

– Chryste, Jeff decyduj!

– Nie drzyjcie się, on jest wrażliwy – uprzedziła Lena.

– Gówno mnie to obchodzi! – zagrzmiał Austin. – Mamy przerąbane, jeśli te brudasy nie znikną sprzed bramy!

– Zbliżają się…

Austin zatrzymał wzrok na karabinku z tłumikiem, który należał do Tylera.

– Daj mi MP5 – rozkazał. Pozostali spojrzeli po sobie pytająco.

– Jak im się pokażemy, to…

– Dawaj – Wyrwał mu karabinek z rąk. – Kładźcie się na ziemię.

– Co ty odpierdalasz?

– Na ziemię! – Popchnął Johana. Ten upadł, a później zobaczył, jak Austin strzela w dół… Gdy opróżnił cały magazynek położył się.

Johan chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił wydusić żadnego słowa.

– Cisza – wyszeptał Tyler.

Opony lekko zapiszczały. Silnik przestał warczeć.

– Chryste… Widzieliście?

– Pewnie zbiorowe samobójstwo.

Drzwi się otworzyły, ktoś wysiadł z auta.

– Nie mają broni…

– A my nie mamy czasu. Wsiadaj.

– Zaczekaj… jedno z nich żyje. Niemowlak.

– Zostaw go, Joe.

– Katie niedawno urodziła. Mogłaby karmić też tego smarkacza. Byłoby nas więcej.

– Pięćdziesiąt jeden osób to i tak dużo – odparł zachrypnięty głos.

– Decyduj się, bandyci siedzą nam na ogonie. Po to ta cała akcja z zakradaniem się, żeby teraz nas dopadli?

Ta wiadomość jeszcze bardziej wstrząsnęła Johanem. Spojrzał na Austina.

Mogłem cię zabić, kiedy była okazja…

Wstał, ale było już za późno. Terenówki odjechały.

 

Ciąg dalszy nastąpi…

Koniec

Komentarze

Wejść – odpowiedział najmilej jak tylko potrafił, lecz ciężki dzień zrobił swoje i nie zabrzmiało to zbyt miło.– może zbyt przyjemnie.

Po raz wtórny… – chyba wtóry, a tak w ogóle to pewnie kolejny

Cóż… przekręciłaś zamek w drzwiach? – silna baba :-) chyba klucz 

Jesteś cała naga – a można być w kawałku nagą?

W całym budynku rozległ się przeraźliwy krzyk. – raczej w całym budynku słychać było krzyk. I znowu to "całym" – raczej zbędne

mimo, że wielokrotnie obiecano – wystarczy przecinek przed mimo. To wyrażenie, gdzie przecinek stawia się ta: , mimo że…

 Osiedlanie – odpowiedział grubas i wychylił potężną strzelbę – i co zrobił? wychylić można kieliszek lub wychylić się z okna

zupełnie niespodziewanie z nocy na dzień, – a to jakieś dziwne. Wybacz, ale takich rzeczy jest tu zbyt dużo, żeby dotrzeć do końca. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeszcze dużo pracy. Mnie najbardziej rozbawił niezaspokojony głos. Prezydent do swojej kochanki zwraca się dziwnie sztywno. Korek jest w mieście czy w trasie? Bo w mieście można szukać alternatywnych dróg albo zostawić samochód i iść pieszo. A jeśli w trasie, to skąd tam tylu gliniarzy? Bohaterowie zachowują się jak chłopcy grający w niespecjalnie mądrą grę. Czy z tej całej rąbanki cokolwiek wynika? Tak, wiem, to dopiero początek. Wstaw całość, to będzie można dyskutować o fabule.

Babska logika rządzi!

Ja przeczytałam do końca, ale w ogóle tego fragmentu nie kupuję. Po prostu nie wydaje mi się wiarygodny. Jeśli cokolwiek piszesz, musisz sprawić, żeby czytelnicy w to uwierzyli. Ja nie wierzę.   Kiedy gość spadl z mostu i wpadł na samochód, parsknęłam śmiechem. Jakoś spodziewałam się, że wpadnie do rzeki, skoro bez słowa wyjaśnienia (że tam na dole jest dorga, że to wiadukt, czy coś) zrzucasz go z tego mostu.   "Obecne zajęcie kosztowało go nie lada wysiłku" – to zdanie jest niegramatyczne. Mnóstwo wysiłku, owszem. Ale nie "nie lada".   Nie wydaje mi się, żeby "materiały budowlane" były właściwym określeniem gruzów.   "Austin okrył go spojrzeniem" – lol. Jak?   Nie wiem, cóż powiedzieć. To, co wyżej – nie kupuję przedstawionych przez Ciebie wydarzeń. Postacie nie zachowują się wiarygodnie, a już punktem kulminacyjnym jest to rozstrzelanie włóczęgów. To nie jest straszne, dające do myślenia, przerażające ani nic. Ta scena, jak i wszystkie pozostałe, pozbawione są życia. I nie wiem, jak można to zwalczyć. Najpewniej dużo czytać i przez osmozę przyswajać, jak dobrzy pisarze konstruują fabuły, postacie, wydarzenia, by były spójne i wirygodne.   Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fragment jest tak sztuczny, jak produkt czekoladopodobny. A już szczególnie tekst złożony w znacznej mierze z dialogów nie może tak wyglądać. Poza tym, wrzucaj opowiadania w całości.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka