- Opowiadanie: KaniaS. - Wilcze wrota (fragment)

Wilcze wrota (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilcze wrota (fragment)

 

Wśród drzew osiadła delikatna poranna mgła, lekko przysłaniająca widok na drzewa po drugiej stronie polany. Z ust wielkimi kłębami unosiła się para, rozmywając szybko w mroźnym powietrzu.

 

Arthur mocniej okrył się płaszczem i oparł o stóg siana. Część oddziału nadal spała, reszta jadła lub czyściła broń. Rolf poczęstował go papierosem. Dym i mroźne powietrze paliły gardło niczym rozżarzone węgle. Tani polski tytoń jak zwykle smakował ohydnie. Wszystko tak smakowało. Widział jak wojna coraz bardziej wyniszcza ludzi, z którymi walczył jak i jego samego. Czuł w sobie pustkę, której nie mógł niczym wypełnić. Początkowo pomagała satysfakcja z wykonanych misji, ale ten czas minął już dawno.

 

Kończył papierosa, gdy usłyszał ciche nieregularne dudnienie. Żołnierze zadarli głowy i przyglądali się z zaciekawieniem niebu. Dźwięk przybierał na sile, ale nie pojawiła się żadna maszyna. Grymas strachu i zaskoczenia wypełzł na twarz Arthura.

 

– Kawaleria – wyszeptał.

 

Niedopałek wypadł mu z ust i z głośnym sykiem zgasł w mokrej trawie. Rolf przyglądał mu się przez ułamek sekundy zdziwiony. Po chwili on również pojął. Zerwał się na nogi i złapał swojego Mausera 98k.

 

– Wszyscy do lasu! – ryknął. – Brać tylko broń, amunicję i biegiem między drzewa.

 

Tętent coraz bardziej przybierał na sile. Dało się tez słychać kilka kwiknięć poganianych koni. Po chwili ziemia zaczęła lekko wibrować. Arthur zabrał torbę z granatami i doskoczył do radiooperatora.

 

– Schowaj się gdzieś między drzewami i proś dowództwo o posiłki. Biegnij!

 

– Tak jest – odkrzyknął chłopak i popędził przed siebie.

 

Dobył z torby dwa granaty dymne i wyciągnął zawleczki. Przy odrobinie szczęścia mogli zyskać nawet kilka minut.

 

Tylko odrobinę. Proszę Cię Boże.

 

Wychylił się nad stóg i rzucił oba. Gdy chował się z powrotem dostrzegł między drzewami sylwetkę konia wpadającego na polanę. Żołnierz uderzał, co chwila płazem szabli w zad zwierzęcia. Z puszek z głośnym sykiem zaczął wydobywać się szary dym.

 

Tylko odrobinę.

 

Złapał resztę sprzętu i pomknął w stronę drzew. Na skraju polany dostrzegł ludzi, którymi komenderował Rolf. Pochylił się i przyspieszył. Huk kopyt coraz bardziej się do niego przybliżał. Strzelcy puścili salwę. Za nim rozległ się ogłuszający kwik padającego konia. Chwycił granat i rzucił w tył nie oglądając się za siebie. Po chwili powietrze przeszyła eksplozja. Poczuł podmuch gorąca i cos ostrego przecinającego mu skórę na karku.

 

Gdy dopadł lasu wskoczył za najbliższe drzewo i przyłożył kolbę karabinu do policzka. Pędziło na nich, co najmniej pół setki rozszalałych Polaków. Zaczął strzelać. Zanim opróżnił magazynek, jeźdźcy byli już niecałe pięćdziesiąt metrów od nich.

 

– Głębiej do lasu! – krzyknął i zerwał się do biegu.

 

Dopadli ich, gdy gnali w dół wzniesienia. Usłyszał krótki krzyk i głuchy łoskot padającego ciała. Chwile później cos podcięło mu od tyłu nogi. Szabla świsnęła tuż nad jego głową, delikatnie ocierając się o hełm. Wylądował na czymś miękkim. Natychmiast odgadł, co to było. Spojrzał pod siebie i dostrzegł twarz młodego kaemisty wykrzywioną w upiornym grymasie. Z jego rozpłatanej szyli tryskała jasna krew.

 

Arthur ryknął wściekły, chwycił jego karabin i ruszył w górę stoku nie ściągając palca ze spustu. Strzelał na oślep gdzie tylko pojawiła się sylwetka większa niż ludzka. Ciężka broń boleśnie szarpała ramię. Uszy wypełnił nieznośny kwik i huk wystrzałów. Wpadł w szał. Po kilku chwilach usłyszał trzask zamka w pustej komorze. Odrzucił kaem i zanurkował za drzewo. Dobył lugera, sprawdził magazynek i wyjrzał zza pnia. To, co dostrzegł zmroziło mu krew w żyłach.

 

Bitwa się skończyła. Zaczęła się rzeź. Wszędzie walały się trupy. Po kamieniach małymi strumykami spływała krew, zbierając się w szczelinach i zagłębieniach. Kilka metrów wyżej siedział żołnierz z szablą wbita w bok, strzelając ciągle z karabinu opartego o nogę. Po prawej spłoszony koń galopował ciągnąc za sobą jeźdźca, który odbijał się od drzew zostawiając na nich krwawe plamy. W dół stoku potoczyła się głowa w niemieckim hełmie z sumiastymi wąsami.

 

Rolf?

 

Za nią przeturlało się dwóch walczących żołnierzy tworząc dziwaczną plątaninę ciał. Zatrzymali się parę metrów pod nim. Polak uderzył wroga kilka razy w twarz i wyciągnął nóż. Niemiec złapał jego ręce w ostatniej chwili. Ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od jego szyi. Arthur uniósł pistolet i wystrzelił kilka razy. Kawalerzysta przetoczył się w dół i zatrzymał na najbliższym drzewie. Wtem po uratowanym rodaku przebiegł koń zostawiając z jego twarzy krwawą mieszankę kości i mózgu.

 

Wstał, by sprawdzić, do kogo należała głowa w hełmie. Musiała jednak spaść głębiej, ponieważ nigdzie jej nie dostrzegł.

 

Oto jak kończy zwykła piechota.

 

Za sobą usłyszał wściekły krzyk. Polak pędził na niego z szablą wzniesioną nad głową. Wycelował w niego i nacisnął spust. Raz. Drugi. Trzeci. Głuchy szczęk. Pusto.

 

Kawalerzysta zachwiał się i wsparł na szabli trzy kroki przed nim. Wypluł krew i nabrał ze świstem powietrza. Otworzył usta by cos powiedzieć, prawdopodobnie ostatni raz przekląć wroga i całą jego rodzinę, jednak z jego ust wydobył się tylko charkot i czerwona piana. Arthur wyrzucił pusty magazynek i sięgnął po następny, gdy Polak pochylił się do przodu i błyskawicznie ciął od dołu.

 

Twarz eksplodowała bólem. Upadli na ziemię jednocześnie.

 

Potem nadeszła ciemność.

***

 

Obudził się zlany potem. Kołdra leżała obok łóżka, a prześcieradło podwinęło się odsłaniając drażniący skórę koc. Zapalił lampę i spojrzał na zegarek, Dochodziła trzecia. Wiedział, że jeśli uda mu się zasnąć znów nawiedzi go przeszłość. Zrezygnowany podszedł do okna wychodzącego na ulicę. Z drugiego piętra kamienicy doskonale widział oświetloną słabymi lampami drogę i okoliczne budynki, za którymi rozciągał się niewielki park.

 

Miastem ciągle władała magia snu. Harmonię krajobrazu mąciła tylko krzątanina w piekarni i dwóch policjantów z psem patrolujących okolicę. Zapalił papierosa i otworzył okno. Chłód uderzył go w twarz i owinął ciasnym kokonem. Jedną ręką zebrał śnieg, który wpadł do środka i wyrzucił na zewnątrz. Podszedł do szafki nocne i z niewielkiej szufladki wyciągnął butelkę żytniej. Położył papierosa na parapecie i pociągnął spory łyk. Alkohol smakował paskudnie, ale w połączeniu z dobrym tytoniem był do zniesienia.

 

Pił go nie dlatego, że nie było go stać na inny. Od początku wojny zgromadził sporą sumę i ciągle awansował, mógł więc pozwolić sobie nawet na dobre zagraniczne produkty. Nie był również masochistą jak twierdziło wielu jego przyjaciół, którzy skosztowali tego osobliwego trunku.

 

Ten alkohol pozwalał zapomnieć, pozbyć się koszmarów, uspokoić rozszalały umysł. Połknął kolejny łyk i zaciągnął się papierosem. Zimno przestało mu przeszkadzać. Stał tak przyglądając się miastu budzącemu się z uśpienia. Pierwsze swą obecność zademonstrowały ptaki wyfruwające z gniazd i budek by poszukać jedzenia w śmietnikach i okolicach piekarni. Później ukazali się listonosze i robotnicy, a w końcu odżyło całe miasto.

 

Wtedy Arthur zamknął okno i podszedł do łóżka. Położył butelkę na szafce i ułożył rozrzuconą pościel, po czym przykrył całe łóżko kocem. Gdy już wszystko było ułożone bez zarzutu poszedł do łazienki ogolić się i zmyć z twarzy resztki koszmaru. Jak co ranek wypastował buty i przeczyścił mundur. Wszystko leżało na nim idealnie. Przypiął kaburę z pistoletem i skontrolował piersiówkę. Dolał żytniej pod sam korek i wyrzucił do kosza butelkę z resztą alkoholu. Założył przepaskę na oko i czapkę.

 

Była kwadrans po szóstej, miał więc jeszcze trochę czasu. Wyciągnął skórzaną torbę, sprawdził czy ma wszystkie dokumenty i położył ją na łóżku, a obok niej klucze od mieszkania.

 

Ponownie otworzył okno i zapalił papierosa. Gdy był w połowie rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Wyrzucił niedopałek na ulicę, zamknął okiennice i ruszył ku wejściu. Za progiem stał niewysoki podoficer SS. Miał mocno wystające kości policzkowe i haczykowaty nos co upodabniało go do sępa.

 

– Heil Hitler! – krzyknął wyrzucając rękę w geście salutu.

 

– Heil Hitler – odparł Arthur.

 

– Melduje, że możemy ruszać Herr Obersturmbannführer.

 

– Dobrze, zaczekaj na mnie na ulicy.

 

Mężczyzna wzniósł rękę jeszcze raz i głośno stąpając zszedł na parter. Narzucił na siebie płaszcz, zamknął drzwi i z torbą w ręku ruszył w dół schodów. Po drodze oddał klucz sprzątaczce, która schowała się natychmiast w swoim kantorku.

 

Gdy wyszedł na zewnątrz przeszył go dreszcz wywołany nagłą zmianą temperatury koło nóg natychmiast zaczął szczekać mały kundel, ale zjawił się jakiś obdarty dzieciak, który złapał czworonoga na ręce i wbiegł z nim w najbliższy zaułek.

 

– Tutaj Herr Obersturmbannführer – rozległo się wołanie.

 

Odwrócił się w stronę, z której dobiegł krzyk. Dostrzegł niedużą ciężarówkę, obok której stał podoficer. W środku czekał już kierowca. Arthur skinął ręką by na niego poczekali, po czym ruszył do piekarni gdzie kupił dwie bułki i wrócił do pojazdu.

 

W drodze nie rozmawiali zbyt wiele. Dowiedział się tylko, że podoficer ma na imię Bruno i służył pod Bach – Zalewskim. Kierowca nie odzywał się wcale i gdyby nie zaklął, gdy pojazd wpadł w poślizg Arthur nadal sądziłby, że jest niemową. Im bardziej oddalali się od miasta tym bardziej ponura robiła się atmosfera.

 

W lesie spostrzegł, że są obserwowani przez snajperów. Początkowo ucieszył się, wiedząc, że jest bezpieczny. Po chwili domyślił się, że broń może posłużyć przeciwko nim i milczenie kierowcy zaczęło go jeszcze bardziej irytować. Nie miał jednak czasu na zastanowienie nad jego osobą, gdyż przed nimi na drodze pojawił się szlaban. Kierowca zatrzymał się na poboczu i zgasił silnik.

 

Kilka minut później na śniegu pojawił się wysoki oficer i dwóch żołnierzy z pistoletami maszynowymi MP 40. Jeden celował w las skąd przyjechali, a drugi w ciężarówkę. Ich dowódca powiedział coś do pierwszego wręczając mu kartkę, ten natychmiast obszedł ciężarówkę i po chwili rozległy się trzaski drewnianych i metalowych skrzyń. Kierowca opuścił szybę, a wysoki Niemiec podszedł do drzwi i zasalutował. Cała trójka odpowiedziała na pozdrowienie unosząc ręce w ciasnej szoferce. Z tyłu wartownik ciągle przesuwał ładunki i trzaskał wiekami. Drugi ciągle mierzył w ciężarówkę z broni opartej o biodro.

 

Oficer bez słowa odebrał kartę przejazdową. Studiował ją chwilę po czym złożył swój podpis na dole dokumentu i oddał kierowcy. Tymczasem wartownik skończył sprawdzać ładunek i wręczył przełożonemu kartkę. Ten skinął na niego by otworzył szlaban.

 

Ku zdziwieniu Arthura i jego towarzysza mężczyzna wszedł w las po lewej stronie jezdni i po chwili krzaki oraz niewielka brzoza zaczęły się wolno przesuwać ukazując zadbaną drogę biegnącą wśród drzew. Bruno zagwizdał z aprobatą.

 

– Zapowiada się kilka ciekawych dni – rzekł

 

– Wolałbym żeby przebiegły raczej spokojnie – odparł Arthur.

 

– A co może się stać w czasie kontroli u jajogłowych? Podpisać kilka papierków, obejrzeć jakieś cudaczne wynalazki i auf wiedersehen. Nic trudnego.

 

– Masz rację niepotrzebnie się denerwuję.

 

Kierowca zapuścił silnik i ruszyli tajemniczą drogą. Wjeżdżając a w nią minęli żołnierza stojącego koło sporych rozmiarów kołowrotu. Pożegnał ich salutem i zaczął obracać metalowym kołem.

 

– Na przykład taki ukryty przejazd. To już jest coś – ciągnął dalej podoficer. – Poza tym wątpię by ryzykowali uruchomienie jakiejkolwiek wadliwej machiny.

 

-Co do bramy masz rację, ale z naukowcami nigdy nie wiadomo.

 

Szofer spojrzał na nich jak na dzieci podziwiające nową zabawkę i wrzucił wyższy bieg. Pojazd wyskoczył do przodu wydając z siebie chrapliwy warkot. Resztę drogi milczeli przyglądając się dobrze odśnieżonej drodze. Po jakimś czasie zaczął sypać śnieg. Duże płaty zamarzniętej wody spadały na szybę by zostać brutalnie zmiecione na bok i zrzucone ze szkła.

 

Miarowy ruch wycieraczek sprawił, że powieki ciążyły Arthurowi coraz bardziej. Gdy wreszcie miał zamknąć oczy i pogrążyć się w śnie, przed nimi pojawiła się brama, za którą stał sporej wielkości budynek. Kierowca zatrzymał się przy metalowej kracie i pokazał strażnikowi dokument podpisany przy szlabanie. Stróż zerknął na papier i otworzył metalowe wrota. Wjechali do środka i zatrzymali się obok dużych drzwi prowadzących zapewne do garażu lub magazynu.

 

Gdy kierowca zgasił silnik wokół ciężarówki od razu pojawiło się mnóstwo ludzi, którzy zaczęli rozładowywać skrzynie. Arthur i Bruno wysiedli, i rozejrzeli się zdezorientowani.

 

– Tutaj panie Brandt! – krzyknął ktoś.

 

Arthur obejrzał się i dostrzegł chudego mężczyznę machającego ręką. Ubrany był w znoszony płaszcz i szary filcowy kapelusz. Gdy podchodzili świdrował ich wzrokiem zza grubych szkieł okularów. Miał pooraną zmarszczkami twarz człowieka starszego niż sam świat. Wyciągnął kościstą rękę by uścisnąć dłonie nowoprzybyłych.

 

– Nazywam się Ludwig Bergemann – Potrząsnął kolejno kończynami mężczyzn. – Pokażę wam wasze pokoje i oprowadzę po budynku. Proszę za mną. – Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie nie pozostawiając towarzyszom czasu na zastanowienie. – Doktor Nicholas Gläser niestety nie mógł panów przywitać gdyż właśnie prowadzi testy nad rozszczepieniem cząstek. – Zerknął na ogłupiałą minę Bruna. – No tak – rzekł z uśmiechem. – Panowie wojskowi. Nie przejmujcie się. W czasie pokazów wszystko będziemy tłumaczyć, a przynajmniej to, co możemy.

 

Weszli przez metalowe drzwi do długiego korytarza budynku mieszkalnego. Mokra guma wojskowych butów piszczała cicho na brudnozielonym linoleum. Pomalowane na biało ściany pokrywała lekka warstwa brudu, a gdzieniegdzie dostrzec można było pojawiający się grzyb. W nozdrza uderzył silny zapach środków czyszczących. Najwyraźniej niedawno ktoś usilnie starał się wszystko wyczyścić. Po kilku zakrętach Bergemann zatrzymał się.

 

– To wasze pokoje. – Wskazał ręką drzwi znajdujące się naprzeciw siebie. – Jeżeli będziecie czegoś potrzebowali wystarczy, że dacie znać. – Wręczył im klucze. – W środku znajdziecie również świeże ubrania i kitle. Zostawię teraz panów byście mogli poznać nowe miejsce. Wrócę za kilka minut byśmy kontynuowali przechadzkę po obiekcie.

 

Odwrócił się i szurając butami ruszył w kierunku, z którego przybyli. Arthur nie czekając reakcję na towarzysza przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi. W środku było przyjemnie ciepło. Po lewej stronie stało niewielkie łóżko, nad którym znajdowało się zakratowane okno. Otworzył szafę stojącą w kącie i zlustrował jej zawartość. W środku znajdowało się trochę bielizny, robocze ubrania i kilka kitlów. Położył skórzaną torbę na jej dnie i przebiegł wzrokiem po reszcie wyposażenia. Pod ścianą naprzeciwko łóżka stało niewielkie biurko, i skromna szafka. Po prawej stronie drzwi w ścianie znajdowała się mała umywalka. Podszedł do niej, przemył twarz i pociągnął łyk ze swojej piersiówki.

 

Na korytarzu rozbrzmiały znane mu już kroki. Wytarł twarz i wyszedł zamykając za sobą drzwi na klucz. Przez kilka kolejnych godzin kluczyli wśród laboratoriów, magazynów i pomieszczeń gospodarczych. Nie weszli jednak do żadnego z nich. Wieczorem zjedli kolację z dowództwem ośrodka badawczego. Zjawił się na niej także doktor Gläser. Był to mężczyzna w mający najwyżej pięćdziesiąt lat, bardzo opanowany i milczący. Sterczące włosy powiększały i tak już dużą głowę, w której osadzone były rybie oczy. Zjadł szybko posiłek, ogłosił plan kolejnego dnia i wrócił do swojego gabinetu pobieżnie witając przybyszów.

***

 

– Co to za motocykl?

 

– To zmodernizowany BMW R 75 z zamontowanymi bo bokach karabinami maszynowymi MG-34. Z tyłu za siedzeniem znajduje się magazynek z taśmami amunicji. Dzięki temu rozwiązaniu pojedynczy motocyklista może prowadzić ogień bez potrzeby doczepiania wózka. Wystarczy skierować maszynę na cel. Istnieje również możliwość regulowania pozycji karabinów w osi pionowej o kilkanaście stopni za pomocą gałki po lewej stronie kierownicy.

 

– Ciekawe rozwiązanie.– Zauważył Arthur.

 

– Ale może być trochę kłopotliwe. – Ostudził jego zapał Bruno. Usiadł bez pytania na maszynie i złapał za kierownicę. – Jeżdżę na motocyklu od kilku lat i wiem, że operowanie sprzęgłem i regulacja pozycji karabinu za pomocą gałki będzie stanowiła nie lada wyzwanie. Lepszym rozwiązaniem byłoby umieścić po lewej stronie kierownicy drążek jak do regulacji gazu.

 

– Ciekawa koncepcja. Może pan być pewien, że rozpatrzymy ją i skonsultujemy się z jakimś zagorzałym motocyklistą. – Zapewnił Bergemann. – Tymczasem proszę do następnego punktu. To również BMW R 75 jednak z powiększonym silnikiem i wózkiem bocznym, którego koło również jest napędzane. Jak widzicie na wózku zamocowano działo lotnicze MG 151 z podczepionym od spodu wyrzutnikiem granatów ręcznych. Większa moc silnika zapewnia możliwość rozwinięcia dużej prędkości nawet z takim sprzętem i amunicją…

 

– Przyprowadzić obiekt numer 87 – rzekł Ludwig.

 

Dwóch żołnierzy wprowadziło do sali brudnego człowieka o cygańskich rysach. Miał około trzydziestu lat. Był chudy, ale nie aż tak jak pozostali jeńcy, których widzieli kilka godzin wcześniej w celach. Mężczyzna wodził wkoło przerażonym wzrokiem. Spojrzał przelotnie na naukowców i salę jakby znał ich zwyczaje i osobowość na pamięć. Przyjrzał się za to uważnie Arthurowi i jego towarzyszowi. Przebiegła go wzrokiem od stóp w oficerskich butach po czapkę z czaszką zatrzymując na chwilę przy broni, twarzy i dystynkcjach. Ciekawe, jakie wrażenie wywołuje moje oko przy pierwszym spotkaniu – zastanawiał się Brandt.

 

– Panowie, oto rewolucyjny środek, który zmieni oblicze żołnierzy i wojny – Chwycił strzykawkę z czarnym płynem i podniósł do góry by wszyscy mogli ją zobaczyć. Jeniec spojrzał na nią, a w jego oczach po raz pierwszy pojawiła się nienawiść. – Niewielka dawka sprawi, że zwiększy się nasza tolerancja na ból przez co najmniej rok. Większa natomiast, taka, jaką dostał obiekt 87 powoduje zanik krwawienia z ran, a także szybszą regenerację. Niestety wtedy możliwości przeciwbólowe środka znacznie spadają. – Odłożył strzykawkę i chwycił leżący obok młotek. – Połóżcie jego prawą dłoń na stole. – Żołnierze przywlekli wyrywającego się więźnia i przytwierdzili jego rękę pasami wbudowanymi w stół i odsunęli się wykręcając drugą za plecy. – Proszę o zdjęcie. – Stojący z boku młody naukowiec podszedł i zrobił zdjęcie ręki oraz młotka. – Teraz proszę wszystkich o uważne obserwowanie – rzekł wyraźnie podekscytowany.

 

Wzniósł młotek nad głowę i opuścił w błyskawicznym machnięciu. Zagrzechotały miażdżone kości. Jeniec ryknął z bólu. Z dłoni wystawała zakrwawiona kość. Fotograf zrobił kolejne zdjęcie i odłożył aparat. Bergemann wytarł młotek w szmatkę, którą wyrzucił do kosza i odłożył narzędzie na tacę.

 

– Czy mogę prosić pańską piersiówkę panie Brandt?

 

– Skąd wiesz…

 

– Cóż. Wiemy o was wszystko. Gdzie się uczyliście, czym się interesujecie, nawet w kim się kochaliście. – Spojrzał na asystenta i strażników. – Oczywiście tylko dowództwo ma dostęp do waszych akt. Mógłby pan teraz dać mi piersiówkę?

 

Arthur przebiegł wzrokiem po wszystkich w Sali i wręczył naczynie naukowcowi. Ten natychmiast odkręcił je i polał rękę więźnia alkoholem. Mężczyzna syknął z bólu, gdy płyn zmył krew z pogruchotanej dłoni.

 

– Jak widzicie krew, którą zmyłem nagromadziła się zaraz po uderzeniu ze świeżo otwartych naczyń krwionośnych, które już się zasklepiły. Proszę o zdjęcie. – Błysnął flesz. – A teraz panie Tegtmeier, czy mógłby mi pan pożyczyć na chwilkę pański nóż?

 

Bruno z wyraźną niechęcią wyciągnął broń z buta i podał mężczyźnie. Ten podniósł ją do światła i obejrzał dokładnie ostrze.

 

– Świetna stal. Gdybym był wścibski powiedziałbym, że zbyt dobra jak na zwykłego podoficera, i że musiałeś kogoś zabić by ją zdobyć. – Okręcił bronią w palcach. – Ale nie jestem – rzekł z uśmiechem

 

Podszedł do stołu i polał nóż alkoholem. Poczekał chwile aż odparuje i wrócił do obiektu numer 87. Przyłożył sztych ostrza do jego przedramienia i delikatnie nacisnął. Metal wszedł kilka milimetrów w ciało więźnia, który zaciskał już od kilku sekund zęby.

 

– Teraz dokładnie zaprezentuję możliwości lecznicze wynalazku. Radzę uważnie obserwować, gdyż nie potrwa to długo. – Wbił ostrze głębiej i przeciągnął powoli wzdłuż całego przedramienia zgrzytając o kość. Odłożył narzędzie na stół i polał cięcie alkoholem. Ranny syknął przez zaciśnięte zęby.

 

Gdy alkohol zlał się z ręki ich oczom ukazała się śnieżnobiała kość. Arthur nachylił się zaciekawiony, ale nie dostrzegł żadnych zmian. Już miał powiedzieć, że nic się nie dzieje, gdy Bruno wciągnął ze świstem powietrze.

 

– A niech to szlag – zaklął cicho zaskoczony.

 

Brandt zdziwiony odwrócił się ponownie w stronę ręki i przyjrzał się jej dokładnie. Po chwili on również zaklął. Rana, była co najmniej dwa centymetry krótsza niż na początku i stale się zmniejszała. Minutę później na przedramieniu nie pozostał nawet ślad blizny.

 

– Proszę spojrzeć na dłoń – rzekł Ludwig z uśmiechem na twarzy.

 

W czasie, gdy patrzyli zafascynowani na gojącą się szramę roztrzaskana dłoń prawie całkiem się zabliźniła. Kość wróciła na swoje miejsce i teraz było widać tylko delikatne pęknięcie w poprzek tkanki kostnej, zmniejszające się z na ich oczach.

 

– Co panowie o tym sądzicie? – spytał Bergemann gdy strażnicy wywlekli więźnia z Sali.

 

– Jak szybko idzie produkcja tego środka? – odparł pytaniem na pytanie Tegtmeier.

 

– Obecnie w naszych warunkach jesteśmy w stanie zaszczepić około tysiąca żołnierzy w miesiąc. Jeśli ruszyłyby laboratoria w całej Rzeszy to w dwa tygodnie powinniśmy zaopatrzyć całą armię.

 

– Jakie są skutki uboczne? Ten mężczyzna… Nazwałeś go obiektem numer 87. – Zauważył Brandt. – Czy wcześniejsze „obiekty” zmarły?

 

– Nie ukrywam zdarzyło się kilka wypadków. Na przykład mój poprzedni asystent chciał sprawdzić czy głowa również się uzdrowi po strzale z pistoletu. Na początku zmarły jeśli mnie pamięć nie myli trzy osoby. Wracając do numeracji to jest ich więcej. Część z nich nadal żyje i testujemy na nich wpływ tego środku z równoczesnym przyjmowaniem innych.

 

– Mimo wszystko jest to idealny sposób na tortury – rzekł Bruno wkładając nóż do buta.

***

 

W nocy znów nawiedził go koszmar sprzed lat. Zrzucił z siebie kołdrę i podszedł do umywalki. Odkręcił zimną wodę i włożył pod nią głowę przyprawiając się o dreszcze na całym ciele. Wytarł się i podszedł do krzesła na którym leżał poskładany mundur. Już miał sięgnąć do marynarki gdy przypomniał sobie, że Ludwig wylał całą jej zawartość.

 

Zmiął przekleństwo w ustach i podszedł do łóżka by ponownie się położyć, gdy kątem oka zauważył refleks światła na szafce nocnej. Podszedł do niej i uśmiechnął się do siebie. Na nierównym drewnie stała butelka żytniej i oparta o nią koperta. Odkręcił butelkę i pociągnął spory łyk rozkoszując się dobrze znanym smakiem. dopiero po chwili usiadł i otworzył list.

 

„Przepraszam za wylanie całej, niezwykle cennej dla Pana zawartości piersiówki. Mam nadzieje, że to wystarczająca rekompensata za stracony alkohol i związany z tym wydarzeniem stres.

 

PS: Proszę się tylko nie upić. Jutro odbędzie się najważniejszy pokaz.”

Ludwig Bergemann

 

– Mają rozmach ci jajogłowi. – Zaśmiał się i pociągnął kolejny spory łyk. Czekał go jeszcze tyko jeden dzień tutaj, a potem może być wysłany jeszcze raz na front. Znowu chciał się upić.

***

Koniec

Komentarze

Przeczyta łam, ale jakoś do mnie nie trafiło – nie lubię tego typu opowiadań. Jak to się mówi? Aaa, nie jestem targetem. Sporo błędów interpunkcyjnych. Jeden fragment rozbawił mnie do łez: – Nazywam się Ludwig Bergemann – Potrząsnął kolejno kończynami mężczyzn.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ahh interpunkcja… Odwieczny wróg dyslektyków :) Mam świadomość popełnianych błędów, ale staram się z tym walczyć co nie zawsze ( jak widać powyżej ) wychodzi. Chodzi mi głównie o sprawdzenie się pod względem tekstu i sprawności tworzonych zdań, historii. Jeden tekst to trochę mało, ale mam nadzieję, żę uda mi się systematycznie pisać i póblikować. Pozdrawiam

* publikować :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ta dyslekcja, to jakaś choroba?

Ech, Gwidonie, kiedyś było prościej – nauczyciel walił po łapach linijką i wszystkie dysleksje i dysgrafie mijały natychmiast.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Też nie jestem targetem, a może po prostu akurat ten fragment mnie nie zainteresował. Jakoś brakuje mi tu emocji, mimo wojny, tortur i tak dalej, po prostu tego nie poczułam.   Jak mokra trawa, jak mróz?   Dało się tez słychać – po pierwsze też, po drugie słyszeć   Wychylił się nad stóg – jaki stóg?   Literówki. Masakryczne nagromadzenia zaimków. Interpunkcja. Potknięcia w zapisie dialogów.   Uważaj na podmioty. "Mężczyzna wzniósł rękę jeszcze raz i głośno stąpając zszedł na parter. Narzucił na siebie płaszcz, zamknął drzwi…" – Kto narzucił płaszcz, ten mężczyzna, który już zszedł?   "ciągnął dalej profesor" – jak dla mnie to masło maślane, albo po prostu ciągnął, albo mówił dalej   Niektóre opisy mają zatrważającą szczegółowość, która niewiele wnosi, a wydłuża i nuży.    "Arthur nie czekając reakcję na…" – zmień kolejność   CHodzili przez kilka godzin po korytarzach, nigdzie nie zaglądając i nic nie zwiedzając? Naprawdę? ; O   "Zjawił się na niej także doktor Gläser. Był to mężczyzna w mający najwyżej pięćdziesiąt lat, bardzo opanowany i milczący. Sterczące włosy powiększały i tak już dużą głowę, w której osadzone były rybie oczy. Zjadł szybko posiłek, ogłosił plan kolejnego dnia i wrócił do swojego gabinetu pobieżnie witając przybyszów." Najpierw zrobił to wszystko, a dopiero potem powitał gości?   Pomiędzy fragmentem o motocyklach a eksperymentem na obiekcie 87 jest wilokropek zamiast trzech gwiazdek oddzielajacych fragmenty, chyba.   Podniósł do góry – kolejne maśło maslane. W dół się nie da.   w Sali – czemu wielką literą?   Ślad blizny? Dziwnie mi to brzmi. W końcu blizna sama w sobie jest śladem po ranie.   "Już miał sięgnąć do marynarki gdy przypomniał sobie, że Ludwig wylał całą jej zawartość." – Wylał całą zawartość marynarki? ; )   Tekst wydaje się mocno niedopracowany, wręcz zieją z niego różne potknięcia, niemal zdanie po zdaniu. Abstrahując od treści, nad formą musisz jeszcze popracować.   Pozdrawiam. 

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przepraszam za błąd, to przez pośpiech. Dysleksja to zaburzenie neurologiczne mające podstawy w genetyce. Jednym z objawów są trudności w nauce czytania i pisania. Jest to dość złożony problem więc nie widzę sensu opisywania go i odsyłam do wiki lub tutaj: http://www.braincampaign.org/Common/Docs/Files/2779/pchap9.pdf Dziękuję za przeczytanie i uwagi. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka