- Opowiadanie: Józef - Przewrotność losu

Przewrotność losu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przewrotność losu

 

„Jak świat długi i szeroki wielcy bardowie, biegli w słowie, piciu i innych czynnościach towarzyszących ich rzemiosłu, opiewają zmagania dzielnych wojowników. Różne bywają to poematy. Można je wszystkie podzielić na dwa rodzaje: pieśni poległych oraz pieśni zwycięzców. Ciekawe czy powstanie kiedyś dzieło, sławiące wojaka wziętego do niewoli.” Bez nadziei w sercu, zakuty w łańcuchy, pozbawiony wszelkiej godności rozmyślał nad swym losem. Bjorn rzadko kiedy zastanawiał się nad przewrotnością losu. Zawsze uważał, że każdy jest kowalem własnego losu, zaś rozważania nad kolejami żywota zostawiał uczonym. Tego wieczora dostrzegł jednak, że nie wszystko można przewidzieć i nie wszystkiemu można zapobiec.

 

„Wczoraj skąpany w posoce, dziś w szczynach. Jednak fortuna kołem się toczy.” – kontynuował rozważania.

 

– Hej! Jest tam kto?

 

Głos zza ściany rozbrzmiał w jego głowie, niczym dźwięk dzwonu na rynku w stolicy. Przypomniał mu o jego niemałej ranie na głowie, ciągnącej się od czubka głowy po skroń. Mimowolnie odpowiedział na zawołanie osoby.

 

– Myślałem, żeś sczezł w tym mamrze. – odezwał się głos. – Ach, gdzie moje maniery. Michaił – koniokradem zwany, bowiem w sposób mistrzowski, uwalniam właścicieli od jakże wielkiego problemu posiadania, ów zwierza. A jak wasza godność?

 

„Siedzę w lochu, zima za pasem, przegraliśmy bitwę, wzięto mnie do niewoli a na domiar złego, za ścianą znajduje się złodziej koni martwiący się o swoje maniery. Pięknie.” – pomyślał Bjorn.

 

– Rozmowa z tobą złodzieju nie przywróci mi wolności, więc z łaski swojej zakończmy ten dialog.

 

– Rozumiem. Masz panie plany na dzisiejszy wieczór. Zapewne bal u jakiejś baronowej, ba może u samej królowej! Z drugiej strony powodem waszej niecierpliwości może być zwykła popijawa jakich wiele w tym brudnym i jakże…

 

– Odpowiedz mi na jedno pytanie koniokradzie – przerwał mu Bjorn – co ci da poznanie mojego imienia? Nie jestem w nastroju na twoje karczmarskie żarty, więc zamknij się wreszcie.

 

– W takim razie odpowiem, i więcej się nie odezwę. Mam już trochę większy starz niż ty paniczyku, wiem również, że po miesiącu odsiadki człowiek robi się głodny, ale nie pragnie jedzenia lecz słów. Najgorsze dukania najgorszych bardów całego Alchmaru, stają się najpiękniejszą poezją. Nie musimy rozmawiać i masz rację, poznanie twojego imienia wiele nie zmieni, ale na pewno nie zaszkodzi trochę porozmawiać.

 

Słowa Michaiła wypowiedziane z wrogim zabarwieniem, rozsypały jego dumę. Może złodziej to nie najlepsza osoba do konwersacji, ale faktycznie miał rację. Samotność to najgorsza trucizna, zatruwa umysł. Doprowadza do szaleństwa. Nie raz widział ludzi porzuconych na wyspach bezludnych, pozbawionych nadziei, perspektyw.

 

– Bjorn. Nazywam się Bjorn. – odparł po dłuższej chwili.

 

– W takim razie miło cię poznać, że się tak wyrażę. – odparł z odrobiną kpiny w głosie więzień. – Za co siedzisz?

 

– Niewola, koniokradzie. Rebelianci i ich cały kurewski syf, postanowili mnie z jakiś powodów utrzymać przy życiu, przynajmniej na razie.

 

– Ho, ho. Nie wiedziałem, że siedzę obok politycznego. Do czego to doszło, żeby uczciwy złodziej musiał siedzieć z takimi łachudrami. I tak dobrze, że nie dzielimy celi.

 

– Jak chcesz poproś o przeniesienie.

 

– A podobno to ja jestem żartowniś – odpowiedział Michaił z przekąsem. – Ale tak dla skonkretyzowania, kim ty w ogóle jesteś? Żołnierz, najemnik, szlachetka, ktoś ty?

 

– Żadne z wyżej wymienionych.

 

– Eee, nic nie rozumiem, to dlaczego cię uwięzili? Może żeś skrytobójca i się na jakiegoś barona, co za Jorkinem stoi rzucił z mieczem, co?

 

– To długa historia, zwykły przypadek, znalazłem się w niewłaściwym miejscu i czasie.

 

– Wiesz co, lubię długie historie. A wiesz dlaczego? Bo długo tutaj posiedzimy. – odrzekł ze śmiechem w głosie Michaił.

 

– Prawdę mówiąc to nie wiem od czego zacząć, trochę tego jest.

 

– Proponuje od początku.

 

– Zawsze jesteś taki gadatliwy?

 

– Rzadko tu ktoś bywa, więc można powiedzieć, że tak.

 

– Trudno niech będzie. Hm, szczerze mówiąc nie wiem jak by to zacząć. Może będzie prościej jak opowiem ci o tym jak spotkałem swojego ojca. Nie był moim prawdziwym ojcem, ale zawsze lepszy taki niż inny…

 

* * * * * *

 

Kar-Hoklam wraz z trzema innymi wojownikami, przemierzali górskie szlaki zdradliwego Marhakamu. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że góra nie należy do gościnnych. Wielu już straciło życie próbując przedrzeć się przez jej szlaki, groty i wnęki. Strzelisty szczyt wraz z trzema siostrami stał się utrapieniem nie jednego poszukiwacza. Marhakam będąc od dawien dawna niezdobytym wzniesieniem, kusił swoją potęgą, jednak bardziej od jego prestiżu ludzie uznawali bogactwa jakie mógł kryć. Piękno i śmierć w jednym. Dla miejscowych był tylko wielkim nieprzebytym masywem skalnym, jednak na przyjezdnych zawsze robił wrażenie. Mimo wysokich temperatur na szczycie zawsze można było dostrzec czapy śniegu. Jeszcze nie tak dawno temu myślano, że to złoża diamentu odbijają promienie słoneczne, na dumnym wzniesieniu, robiąc sieczkę z mózgu niejednemu poszukiwaczowi. Dla Kar-Hoklama był to jeden stek bzdur. Wszyscy orkowie mieszkający u podnóża góry wiedzieli, że nie ma na niej żadnych wartościowych surowców. Wojownicy w spokoju pokonując kolejne masywy skalne zbliżali się do celu. Wbrew tego co myśleli zaślepieni chciwością ludzie nie były to kopalnie złota. Przesąd nie wziął się jednak z nikąd. Orkowie faktycznie zmierzali do jaskini i jak twierdzili po kershum – czyli w tłumaczeniu coś cennego. Grota nie różniła się od wielu innych podobnych do niej wnęk na całym świecie. Ciemne wnętrze i dziwny odór wydobywający się z wnętrza wzbudzał niepokój. Cała czwórka powoli zaczęła zapuszczać się w głąb mrocznych czeluści. Po dłuższym marszu zaczęli odczuwać przejmujące zimno. Blask pochodni rozdzierał mrok jaskini powoli odkrywając powód wędrówki. Kar-Hoklam zapalił znajdujące się na ścianach pochodnie, rozświetlając pomieszczenie. Dopiero teraz zauważyli piękne freski, przedstawiające sceny polowań i bitew.

 

– Oto nasza historia, nasze dziedzictwo. Każdy z wodzów plemienia pod koniec swojego życia ma prawo umieścić tu część swojej przeszłości. Pamiętajcie o tym, to wasza spuścizna po nas. – rozważał Kar-Hoklam.

 

– Sami to malowali? – zapytał jeden z towarzyszy.

 

– Zgłupiałeś? – przemówił przewodnik. – Wódz plemienia powinien umieć walczyć i dzieci płodzić a nie babrać farbą na ścianie. Głupiś, każdy wynajmował kogoś do malowania, opowiadali swoją historię malarzowi, zaś ten przelewał je na skałę. Rozumiesz teraz Bjornie dlaczego tak długo zwlekałem z twoim dołączeniem? To święte miejsce. Tu prochy naszych przywódców zostają złożone. Jako, że jesteś człowiekiem dostępujesz wielkiego zaszczytu wchodząc do tej krypty. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.

 

– Oczywiście – odparł Bjorn. – Nie spodziewałem się, że kiedyś ktoś wskaże mi to miejsce. Nigdy też nie myślałem, że uda mi się tu wejść. Zastanawia mnie tylko jeden fakt, dlaczego nie jesteśmy tu cała grupą? W próbie dołączenia brało udział piętnastu. Jest nas tylko trzech.

 

– Reszta nie przeszła próby – odpowiedział Kar-Hoklam. – Ostatnimi czasy coraz mniej orków zdaje ten egzamin. Jednakże odkąd istnieje nasze plemię, nigdy człowiek nie dostąpił zaszczytu nauczenia Zewu Krwi. Jesteś pierwszym i chyba ostatnim. Wątpię czy podobna sytuacja będzie kiedykolwiek miała miejsce. Wracając jednak do tematu, złóżcie pokłon przed urnami i wracajmy, żywi nie powinni długo przebywać w krypcie zmarłych.

 

Po skończonym rytuale wyszli z jaskini. Po niespełna godzinie jazdy w dół skalnego zbocza, ich oczom dali się zauważyć podróżni.

 

– Z koni panowie! – zakomunikował Kar-Hoklam.

 

– Co się stało? – spytał jeden z okrów

 

– Jesteśmy zbyt daleko od szlaku, by mogli się tu kręcić podróżni. Z resztą to nie są zwykli „turyści”. Są biali, zapewne ludzie, a to oznacza kłopoty.

 

– Zabijamy? – spytał jeden z kompanów

 

– Zaczekajcie. Podejdziemy do nich, trzymać konie za uprząż. Tylko spokojnie, poprawcie broń. Ma być widoczna. Podejdziemy do nich w podkowie. – oznajmił Kar-Hoklam.

 

Powoli zbliżyli się do podróżnych. Usłuchali swojego przewodnika i ustawili się tak jak chciał. Zachowali od siebie duże odstępy, zaś dwóch wojowników znajdujących się po bokach szeregu, wysunęli się lekko do przodu.

 

– Ee ty! Tak ty! Ktoś ty, że z orkami podróżujesz? – spytał jeden z grupy ludzi.

 

– Bjorn. Nikt znaczny, poluje z kompanami.

 

– Ładnych to masz przyjaciół. Nie wiesz, że orcy ludzi jedzą? Mało to się słyszy, jak jaki zielony małpiszon zeżre jakiegoś naszego? Oo widzę, że kiepskie łowy.

 

– Dziś zwierzyna nie dopisała, a wy dokąd zmierzacie?

 

– A co cię tak jęzor świerzbi, że wszystko wiedzieć musi, hę?

 

– Odpowiedziałem ci na twoje pytanie, odpowiedz więc na moje.

 

– Roślin szukamy.

 

– W dwunastu? Z tego co mi wiadomo to rośliny ludzi nie jedzą, żeby się w dwunastu na nie porywać.

 

– Rośliny może nie, ale orcy to co innego a wiadomo, że się tu kręcą i to nawet z ludźmi u boku jak widać. Ciekawi mnie jedno, jak można iść na polowanie bez włóczni czy łuku. Panowie łże, wiadomo po co tu on. Skarby jakie znalazł bo go orki poprowadziły. Człowieka żywego, a resztę pod młot.

 

Kar-Haklam, Bjorn i dwóch innych towarzyszy nie czekali długo. Chwycili za broń i rzucili się na ludzi. Nie trwało to długo. Nie było bowiem wśród napastników żadnego, który umiał by się młotem posługiwać. Ich ciosy ospałe i wykonywane bez namysłu nie były problemem dla orków i Bjorna. Orkowie jako rasa słynąca z niebywałej siły, walczyli toporami i mieczami dwu ręcznymi. Ich biały towarzysz mimo wielkiego hartu ducha nie był tak potężny. Preferował walkę mieczem i toporem. Siła połączona z szybkością i gracją. Pierwszego dźgnął mieczem w tętnice. Drugi wziął głęboki zamach zza prawego biodra. Bjorn wykonał szybki przewrót pod przecinającym powietrzem ogromnym toporem. Znalazł się za plecami osiłka. Nie namyślał się. Przeszył go mieczem. Nim zdążył wyjąć ostrze z ciała zabitego spostrzegł iż reszta leży już martwa.

 

– Łatwo poszło. – odrzekł jeden z wojowników.

 

– Dość łatwo, ale nie warto tu dłużej zostawać. Ruszajmy w dalszą drogę. – zarządził Kar-Hoklam.

 

* * * * * *

 

Po długiej i nużącej wędrówce dotarli do twierdzy, a raczej miejsca, które orkowie tak nazywali. Nie różniło się wiele od dobrze ufortyfikowanego obozu bandytów, jednak różnica polegała na strażnikach. Nie znajdziesz na świecie lepszych wojowników od orków. Nie ma również broni, którą ork nie potrafił by się posługiwać. Mury twierdzy zbudowane były z grubego dębowego drewna. Obok bramy wznosiły się dwie wieże, również z tego samego materiału. Całość usytuowana była w górskiej kotlinie. Wnętrze nie różniło się wielce od wsi i miast ludzkich. Poruszali się główną drogą prowadzącą do wielkiego namiotu. Mijali kowali, handlarzy, garbarzy, płatnerzy i wielu innych, wykonujących swoje codzienne obowiązki. Dotarli do domu wodza. Wchodząc zostawili broń, oraz zdjęli buty. Rytuał ten zawsze wprawiał Bjorna w obrzydzenie. Odór towarzyszący każdemu ze znajdujących się w pomieszczeniu orków, był wprost nie do wytrzymania. Mimo wszystkich jak to nazywał Kar-Haklam „przykrych niuansów”, wszedł do środka zanurzając się w woń wszystkich przykrych zapachów tego świata.

 

– Powitajcie naszych braci, powitajcie tych, którzy okiełznali strach i ból. Powitajcie trzech wojowników, nowych obrońców naszego plemienia. – zawołał wódz.

 

W namiocie rozległy się radosne krzyki zgromadzonych, głównie orków z wyższych sfer. Bjorn wraz z dwoma kompanami podeszli do tronu i pochyliwszy głowy oddali mu cześć.

 

– To oni, zwycięzcy!

 

Wódz wstał, i biorąc do ręki berło, lub raczej przedmiot, który miał je przypominać i dokonał inicjacji trzech wojowników plemienia.

 

– Wstańcie. Od dziś jesteście haku – obrońcy plemienia. Noście z dumą ten tytuł.

 

Cała trójka wstała. Raz jeszcze zniżyli głowy i odeszli od władcy. Dla Bjorna oznaczało to niebywałą ulgę. Tron zamontowany był na masywnym kamieniu co sprawiało, że wysokość stóp wodza znajdowała się na wysokości głowy Bjorna. Jego szczęścia nie było końca. Czym prędzej opuścił namiot by zaczerpnąć świeżego powietrza.

 

– Udało ci się. – rzekł Kar-Haklam. – Stałeś się obrońcą. To nie lada wyzwanie jak na człowieka.

 

– Gdyby nie twoja pomoc nie byłoby mnie tu, w ogóle by mnie nie było.

 

– Przesadzasz. Masz w sobie ogień, przygarnięcie cie było dobrym wyborem.

 

– Co będzie dalej?

 

– To zależy od wodza. Osobiście wątpię by posunął się do odważniejszych czynów, ale nie licz na dłuższy pobyt w twierdzy. To całe ostatnie zamieszanie. Wiem, że nie maczałeś w tym palców, ale wątpię czy herszt będzie równie wyrozumiały.

 

– Jego syn nie przeszedł próby. Chyba jednak nie będzie to łatwa konwersacja.

 

– Owszem, ktoś musi zostać ukarany a ty… no cóż taka kolej rzeczy. Jesteś jedynym człowiekiem pośród nas. Łatwiej jest oskarżyć kogoś za kolor skóry niż przewinienia.

 

– Zdaje sobie z tego sprawę.

 

Wieczór nastał szybciej niż zwykle, gdy zwycięzcy upijali się miodem, przegrani spijali gorzki smak porażki. Dziwny niepokój nie opuszczał Bjorna od czasu wyjścia z namiotu. Czuł, że ponowna wizyta u wodza, tym razem na osobności, nie będzie miła. Porażka jego syna w próbie dołączenia okryła hańbą całą rodzinę. Mimo wewnętrznego oporu wszedł do mieszkania herszta. Nie trzeba było być widzącym, by ujrzeć wrogość w oczach starego orka.

 

– Gratuluje przejścia próby.

 

– Dziękuję wodzu.

 

– Zapewne domyśliłeś się już powodu swojego przybycia. Nie będę więc owijał w bawełnę, ostatnie wydarzenia pozostawiają niesmak. Twoja sprzeczka z Kalnasem, jego śmierć. To wszystko jest niesmaczne Bjorn. Summa summarum nie znaleźliśmy konkretnych dowodów, jednakże wszystkie poszlaki wskazują ciebie.

 

– Wodzu chciałbym…

 

– Tak, tak znam twoją wersję wydarzeń. Z racji niepewnych dowodów i twojego dołączenia nie można skazać cię na ścięcie. O nie, to byłoby nie sprawiedliwe. Co innego wygnanie. Masz wybór Bjorn. Opuścisz dziś twierdzę samodzielnie, albo wygna cię zgromadzenie starszych. Daję ci taką możliwość tylko ze względu na twoje zasługi dla plemienia. Możesz odejść.

 

– Wyruszę o świcie. – oznajmił Bjorn wychodząc z namiotu.

 

* * * * * *

 

Wiele łączyło go z twierdzą, jeszcze więcej jednak dzieliło. Pozostawienie domu rodzinnego i rozpoczęcie życia na własną rękę, nigdy nie należy do najłatwiejszych momentów. Kiedyś jednak nadejdzie, stawiając wiele pytań pozbawionych odpowiedzi. Strach połączony z podnieceniem, niepewność z młodzieńczymi wyobrażeniami. Wyprowadził konia ze stajni i obrzasku opuścił twierdzę. Zapuścił się w głąb wąwozu prowadzącego na równiny.

 

„Niegdyś zasłużony członek plemienia, teraz morderca. Cóż za ironia!” – pomyślał spoglądając na rozciągający się przed nim zarys równin. W głębi ducha czuł potrzebę powrotu, jednak postanowił sobie już nigdy nie wrócić do twierdzy Porannego Brzasku i jej odoru orczych stóp. Nie wiedział jeszcze jak los potrafi być przewrotny…

Koniec

Komentarze

Z kwestii technicznych: powtórzenia, czasami źle odmieniasz wyrazy, zły zapis dialogów, kolokwializmy w narracji. Opowiadanie jest słabe. Historia mnie osobiście wydaje się sklecona bez większych przemyśleń, a smaczki takie jak: koniokrad – mistrz retoryki, "turysta", czy wódz orków posługujący się łaciną, dyskwalifikują tekst. Zasugerowanego ciągu dalszego na pewno nie będę czytał.   Pozdrawiam.

Dziękuję za konstruktywną opinię. Dawno nie pisałem żadnych opowiadań więc jakoś jest jaka jest. Mam nadzieję, że z kolejnymi tekstami jakość ulegnie znacznej poprawie :) Pozdrawiam.

Do listy Eferelina dołożę jeszcze przecinki, brakujące ogonki w polskich literkach i trochę błędów ortograficznych (w tym paskudny starz). Ale po usunięciu usterek styl by mi się podobał, a przemyślenie: Wczoraj skąpany w posoce, dziś w szczynach. Jednak fortuna kołem się toczy – rewelacja. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za motywujący komentarz, mam nadzieję, że z kolejnymi tekstami będzie coraz lepiej.

– Myślałem, żeś sczezł w tym mamrze. – odezwał się głos. – źle zapisany dialog. Ponadto jest kwestią dyskusyjną, czy głos może się odezwać – czyli wydać głos ; ) przemyślenia też są zapisane w sposób nieprawidłowy, większy starz – a co to "starz"?   Musisz zapoznać się z zasadami interpunkcji, zwracać uwagę na podkreślone przez autokorektę słowa, nauczyć się reguł zapisu dialogów i wtedy jakoś to będzie ; ) Udanego wysiłku edukacyjnego życzę.

I po co to było?

Aha, jeszcze zaskoczyła mnie informacja, że bohater wiele razy widział ludzi porzuconych na wyspach bezludnych. To co on robił? Tak sobie pływał z wyspy na wyspę i sprawdzał jak się męczą?

Babska logika rządzi!

To z ludźmi na wyspach faktycznie jest bez sensu ;) Szkoda, że już nie mogę wnieść poprawek…

Coś mi podczas lektury ciągle przeszkadzało. Ale nie była to raczej interpunkcja, o której pisał syf. Myślę, że musisz jeszcze sporo ćwiczyć, bo na przykładzie tego tekstu widać Twoje braki jeśli chodzi o warsztat. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka