- Opowiadanie: ereso - Smoczy skarb

Smoczy skarb

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smoczy skarb

„Trzeba było się żenić za młodu. Najlepiej przed sześćdziesiątką. Dzieci byłyby już odchowane. A tak? Sto dwudziestka stuknęła… Trzeba było chodzić po zabawach, kiedy mi się jeszcze chciało. Mniej czytać, więcej tańczyć.”

Ostre jak groty włóczni skały zamykały drogę zawsze w tym momencie, kiedy wydawało się, że prześwit rozwinie się w wygodną ścieżkę.

„No i co ja mam robić? Przecież zanudzę się na śmierć. A śmierć poczeka, dziadek dociągnął do dwustu siedemdziesięciu, to i ja pewnie pożyję. Zresztą, życie jest w porządku. Nawet bywa piękne.”

Stukot spadających kamieni odbijał się echem wśród spękanych skał. Tu i ówdzie nieco zieleni – wytrwali górale świata roślin.

„No i co ja mam robić? Dorobić się, co innego teraz pozostaje. Przecież nie wytrzymam sam. Chociaż powiadają, że stary Gderacz dożył trzech setek w kawalerskim stanie. Ale po dwustu pięćdziesięciu całkiem mu się pod hełmem poprzestawiało. A stary Matuzal w dobrej formie dociągnął ponoć do trzystu sześćdziesięciu pięciu – ile dni w roku. Piękny wiek! Do końca w formie. No, ale miał żonę. A mówią, że i dwie. I dwanaścioro dzieci. Siedmioro nawet swoich. Życie rodzinne, to jest to!”

Cień orła omiótł szczelinę pomiędzy głazami. Za szczeliną wiła się wąska ścieżka. Bardzo wąska, ale czysta od luźnych kamieni i odłamków skalnych.

„Tylko ta demografia! Trzech na jedną babę! U ludzi mają podobno lepiej, około jeden na jedną. No, ale coś za coś. Krótkie życie. Trzy razy krótsze od naszego. Przecież oni nawet nie zdążą dorosnąć!”

Ścieżka pięła się ostro w górę. Wąska i śliska, z jednej strony oparta o strome ściany, z drugiej otwarta na wciąż rosnące urwisko.

„Matuzal to legenda! Zrobił sam trzy smoki. Trzy! Największym się to nie udawało! Zawsze szli kupą, ale wtedy mniej wypadło na hełm. A tu przecież o to chodzi, żeby wypadło więcej, niż mniej.”

Wysoko nad pnączem ścieżki, majaczył cień ogromnego wejścia do jaskini.

„Smoki! Już niemal wyginęły. Niewiele zostało. Ludzie je tępią bez opamiętania – i to przeważnie młode! Tną na kawałki, przerabiają na zbroje, amulety, proszkują – co za dzikusy. Też mi powód do sławy – ubić stuletnie pisklę. Nawet nie zdąży skarbów zebrać. Klejnoty – to jest sens polowania! Ale żeby smok zebrał dość kamyków w gnieździe, musi pożyć co najmniej pół tysiąclecia. Im starszy smok, tym większy skarb. A ile bogactwa się zmarnowało – ludzie nawet nie wiedzą, gdzie szukać. Znajdą byle kupę diamentów i już wariują, jakby cuda znaleźli. A tam skarb jest. Prawdziwy. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Za plon z dobrego gniazda można by wykupić z połowę tych ich śmiesznych osad. I jeszcze zostanie!”

Wejście było ogromne, lecz nic nie rozjaśniało mroku wnętrza. Światło zdawało się omijać jaskinię – promienie zachodzącego słońca biegły obok wejścia, nie zaglądając do środka.

„Skarb smoka. Mój pierwszy, o ile przeżyję! Na Topór Ognia, dlaczego nie? Z tym, co mam przy sobie… Topór i tarcza wykute w najgłębszej kuźni, jaką zbudował nasz gatunek. Nikt nie zszedł głębiej. Nawet dzisiaj niewielu wierzy, że to nie tylko legenda. Ale ja wiem. Starożytne runy, które płoną żywym ogniem; ostrze, które zawsze pozostaje zimne. Niewiele takich toporów zostało. Podobno Matuzal miał jeden, ale to nic pewnego. Już tam dokładniej się nie dało przeszukać jego zamku. Nic nie znaleźli. Ale trzy smoki w pojedynkę? Musiał mieć nie tylko topór i tarczę. Musiał mieć całą zbroję. Zbroja wykuta w starej kuźni – to byłoby coś!”

W głębi jaskini mrok rozświetliły fosforyzujące stalaktyty i stalagmity. Im głębiej, tym więcej pojawiało się stalagnatów – jarzących się zimnym błękitem kolumn podziemnej świątyni ciemności.

„Ale trudno teraz o starego smoka. Ludzie są bezmyślni. Dlaczego niszczą jaja? Jaja trzeba zostawiać! Nie będzie jaj – nie będzie smoków; nie będzie smoków – nie będzie skarbów. Całe pokolenia nie zbiorą tyle, co jeden smok, choćby nic innego nie robili przez całe życie. Taki smok to żywa maszyna do zbierania klejnotów – ale na to potrzeba czasu. No i smoka, do stu piorunów! Ludzie są szaleni. Ale czego spodziewać się po istotach, które nigdy nie dorastają? Stuletnich chłopaczków uważają za dostojnych starców i czczą jak świątynie mądrości. Czego się można dowiedzieć przez sto lat?! Nic dziwnego, że są tak krótkowzroczni.”

Narastał dźwięk stłumionego grzmotu, powietrze wyraźnie się ociepliło. Żadnego powiewu. Pod nogami chrzęściły kości przemieszane z chropowatymi skorupami, przypominającymi trójkątne tarcze.

„Smok już blisko. Osiemset lat, sądząc po łuskach! Jeżeli przeżyję, jeżeli zrobię tego smoka – będę ustawiony na wszystkie pokolenia. Przy rozsądnym gospodarowaniu. Niech sobie piszą legendy o Matuzalu – mnie wystarczy ten jeden!”

Fosforyzująca błękitna poświata zanikła. W powietrzu unosiła się mgła, świecąca bladą czerwienią, nasycona igłami żaru.

„Smoczy oddech. Jestem bardzo blisko. Ciepło, ciepło, gorąco… idę do ciebie, smoku. No, wyczuj mnie, zacznij te swoje czary. Spróbuj mi wejść do głowy, czarowniku łuskowaty! Zmierz się z moim umysłem! Już ja cię przeczytam, jak bankowy kwit – do najmniejszej kropki! Co powiesz na moją tarczę i topór, wykute z jednej bryły w najgorętszym ogniu wnętrza Ziemi? Dalej, czarowniku, zacznij świszczeć swoim czarnym jęzorem, poczęstuj mnie swoim najgłębszym oddechem. Spróbujemy się: twoje czary na moje!”

Chrzęst kości. Groteskowo różowych w delikatnej poświacie mgły. Ludzkich kości.

„Dotarli aż tutaj? No, skoro tu trafiliście, ale nie daliście rady, tym większa radość dla mnie. Na pisklęta jesteście dobrzy, ale z dorosłym smokiem już nie tak łatwo!”

Podziemny korytarz gwałtownie rozszerzył się w olbrzymią komorę, wypełnioną oparem kotłującej się czerwieni, zarysowanej pęknięciami pomarańczowych i fioletowych błyskawic.

„Mam cię, smoku! Tu się czaisz! Zapraszam do tańca; ten będzie mój pierwszy, a twój ostatni!”

„Zostaw!”

„Czaruj, łuskowaty potworze! Chodź do mojej głowy, śmiało, powiedz mi coś więcej!”

„Zostaw! Jestem ostatnia!”

„Tak mnie chcesz skołować? Staraj się bardziej, zaklęcia na moim toporze już płoną żywym ogniem!”

„Zostaw, jestem ostatnia! Ty – chciwy! Zossstaw!”

Kłęby oparów czerwieni, jaskrawe błyskawice tnące powietrze jak śmiercionośne brzytwy. Krępa, barczysta postać, dzierżąca za zasłoną lśniącej złotymi runami tarczy pradawny topór – płonący żywym ogniem, lecz o zimnym ostrzu. W najgłębszej gęstwinie oparów ogromne zwierzę – pokryty łuskami kolos, jaszczurczym językiem miotający świszczące zaklęcia w kierunku zbrojnego śmiałka, zbliżającego się z nieubłaganą determinacją.

„Jesteś blisko, smoku. Ciepło, gorąco, parzy!”

„Zossstaw!”

 

Księżyc w pełni, wydobywał grantowo-szare kontury otoczenia bladym, srebrnym światłem. Chłodny wiatr muskał surowe ściany skalne. Tylko wejście do jaskini pozostawało nieprzeniknione w doskonałej czerni.

„Ostatnia… A jeżeli to prawda? E, na pewno złożyła jakieś jaja. Ale jeśli nie złożyła? Przejdę do historii jako kto? Ten, który zrobił ostatniego smoka?”

Na czystym niebie zapalały się gwiazdy – jedna po drugiej, jakby wabiąc się nawzajem migotliwym blaskiem.

„Mój pierwszy smok. Ostatni być może na świecie. Filozofia – nie, do tego mnie na pewno nie szkolono! Uczyli, jak rąbać toporem, pomogli zdobyć fach – ale do tego mnie nie przygotowali. Mistrzowie cechowi!”

Stukot kamieni strąconych w przepaść. Nad krawędzią, wsparty na stylisku topora, krasnolud z zadartą głową. Patrzy w niebo, a gwiazdy błyszczą niczym klejnoty z czeluści smoczej jaskini.

Koniec

Komentarze

Tytuł i już jest dzwinie. Smocze runo… Wystarczy zjrzeć do słownika. ► runo 1. strzyża owcza; włosy wełniste na skórze zwierzęcia; skóra razem z wełną;

2. powierzchnia włókienna niektórych tkanin;

3. najniższa warstwa roślin w lesie składająca się z roślin zielnych, porostów, mchów, grzybów; podszycie Więc opowiadanie powinno być o smoczej wełnie?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zapis dialogów – jakiś dziwny mariaż zapisu polskiego z anglosaskim. Do poprawy.

Ze Złotym Runem się skojarzyło, i stąd tytuł.   Dialogi nie po naszemu zapisane. Nie wszystko, co hameryckie, do naśladowania, bo najlepsze na świecie…   Takie sobie. Ani złe, ani dobre. Scenka, zza której prześwituje świat wymyślony.

Te dialogi. Dobrze się domyślam, że wszystko działo się w myślach bohatera? Dlatego taki zapis? W sumie fajne, tylko końcówka rozczarowująca. Spodziewałem się jakiejś walki albo zabawnego, zaskakującego rozwiązania. Jak napisał AdamKB – ani złe, ani dobre.

Całkiem fajne. Podobały mi się myśli głównego bohatera.

Może być, całkiem przyjemna lektura. Co do zapisu, to wydaje mi się, że to są myśli, a nie wypowiedzi paszczą, więc w mojej opinii wszystko jest w porządku.   Pozdrawiam

Mastiff

Miło się czytało, ale to "smocze runo" trochę kaleczy całokształt. 

Dzięki za wszystkie opinie i komentarze! Teraz ja:) Zalth: "Smocze runo" utworzyłem od "złotego runa" – w znaczeniu "bogactwo" – ale faktycznie może bardziej przywołuje na myśl owcze. W sumie smoczym runem mogłyby być łuski albo skóra smoka – bardziej by pasowało. Ponieważ zostanę przy skarbie-klejnotach, zmienię tytuł i zrobię korekty w tekście. "Smoczy skarb" brałem początkowo pod uwagę, ale chciałem uniezwyklić;) exturio, Adam KB: Nie chodziło mi o naśladowanie amerykańskich zasad interpunkcji – użyłem cudzysłowu do zaznaczenia, że cała rozmowa odbywa się w myśli bohatera. Tak że tu bym pozostał przy obecnej wersji. Chyba, że chodzi o styl. majatmajaja, Bohdan: Miło mi, pozytywne opinie to moje paliwo;) Pendragon: Tak jest – dialog krasnoluda ze smoczycą odbywa się w głowie krasnoluda. Jeśli chodzi o zakończenie – to celowałem w takie z odcieniem filozoficznym:) Opis walki – może się i skuszę. Józef: "Runo" wykreślam, przestanie kaleczyć:) AdamKB: Dokładnie – to było zaplanowane jako scenka, zza której prześwituje świat wymyślony. Ładnie podsumowane.

Całkiem się podobało – ino walka ze smokie potraktowana tak po łebkach.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mam już pomysł na opis walki – ale to w osobnym tekście.

W sumie nie jest źle, ale to raczej taka wprawka pisarska, więc trudno coś mądrego napisać w komentarzu ; )

I po co to było?

Jak dla mnie miła opowieść. Krótka, ale treściwa i napisana w ciekawy sposób. Czego więcej trzeba?

Nowa Fantastyka