- Opowiadanie: Lengsel Sverd - Rau I i II

Rau I i II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rau I i II

I

 

Padał rzęsisty, zimny deszcz. Rau szedł zalaną, pustą uliczką, wzdłuż szarych kamienic, do najbliższej gospody. Był zły na siebie za swoją nieostrożność. Było mu zimno, wszystko go blało, ramienia to już nawet nie czół, chciało mu się jeść, pić i spać. Był wściekły na siebie, los, wszystkich i wszystko.

-Lato? Nie powinno tak przypadkiem grzać ciepłe, jasne słoneczko?

Wczorajszego dnia, siedząc pod drzewem na cmentarzu,pośpiesznie opatrywał sobie ranę na ramieniu. Nagle spostrzegł, jakieś 50 stóp do siebie, dosyć sporego królika. Od razu przypomniało mu się, że od trzech dni nic w ustach nie miał. Rzucił w niego nożem. Miał gdzieś czy trafi czy nie. Jednakowoż bardzo się ucieszył, kiedy okazało się, że trafił. Oskórował go i, zapominając gdzie się znajduje, rozpalił ognisko, aby podpiec królika. To był błąd. Ogień przyciągnął zjawy, za którymi nadciągały ghule. Rau wsadził nuż do buta, zawsze go tam chował na czarną godzinę i zerwał się , zostawiając mięso nietknięte.

Teraz miał nadzieję, że w gospodzie się naje, napije piwa, odpocznie i opatrzy rozszarpane ramię. Skręcił w prawo. Wąska, ciemna, krótka uliczka. Stało tu osiem budynków. Na końcu uliczki stała mała kapliczka. Rau ruszył w głąb. Minął jeden budynek, jakiś burdel czy co?, dwa prywatne domki, jakąś ruinę. Gospoda, do której doszedł, była niestety całkiem zrujnowana. Minął jeszcze dwa domy i doszedł do kapliczki.

-Hm. – wszedł do kapliczki. Nie było tu nikogo. Osiem wysokich, marmurowych filarów podpierało kapliczkę. Wzdłuż nich stały drewniane ławy. Okien nie było w ogóle. Zamiast ołtarzu, w oddali, stał posąg jakiejś kobiety. Rau rozłożył się na kamiennej posadzce. Patrzył przez chwilę w ciemną przestrzeń przed sobą, w końcu jednak zasnął.

Gdy obudził się, przez szpary w drzwiach, wpadały promienie słońca. Wstał i podszedł do drzwi. Spuścił włosy na twarz, kiedy wyszedł z kapliczki. Rau był wysoki i potężny, jak na drowa. Fryzurę miał dość osobliwą, przynajmniej tak uważali jego „przyjaciele” z Menzoberranzan. Białe, sięgające ramion włosy, wśród których można było czasem dojrzeć warkoczyki, miał rozpuszczone. Służyły głównie do zakrywania twarzy i wściekle zielonych oczu. Nieco dłuższe, szare sięgały za łopatki i splecione były w warkocza. Nosił zwykłą skórzaną kurtkę, na którą zakładał adamantową kolczugę. Na plecach nosił adamantowy, długi miecz.

-Rau!- zawołał ktoś. Był to dziwnie znajomy głos. Drow odwrócił się w stronę, skąd dobiegał kobiecy głos. Ledwie to uczynił, a już zawisła na nim drobna, złotowłosa kobieta.

-Cześć! Tak dawno cię nie widziałam! Co u ciebie?

-Olga… Proszę, zejdź ze mnie– postawił ją na ziemię. -nie przyszedłem tu do ciebie.

-Nawet się nie zastanawiasz, co tu robię?

-Olga, nie mam na to czasu i ochoty.

-Nie? Pff.. cóż, i tak nie miałam zamiaru z tobą rozmawiać. -odwróciła się i odeszła pośpiesznie.

Rau wyszedł na deptak. Pełno tu było ludzi, faerie, krasnoludów i ras, o których drow nawet nie słyszał. Trudno się dziwić. Był łowcą, banitą mieszkającym w dzikim Podmroku. Teraz szedł przez miasto pełne ludzi, gdzie słońce starało się wypalić mu oczy. Jednak tu, na Powierzchni, wcale nie było tak nieprzyjaźnie, jak w opowieściach jego sióstr, kapłanek Pajęczej Królowej – Llolth. Rau uwielbiał wiatr rozwiewający mu włosy, uwielbiał las, góry. I kochał patrzeć w gwiazdy. Ale teraz nie miał na to czasu, miał zadanie do wykonania.

Wychodząc z miasta, wziął czyjegoś konia, wsiadł na niego i zwiał.

-Ludzie..– wypluł to słowo z takim obrzydzeniem, z jakim jego matka patrzyła na niego, gdy ostatni raz stał przed jej tronem… A potem go wyrzucili z miasta.-Bierzesz takiemu konia sprzed nosa a on i tak nie zauważy.– pokręcił głową.

Było już grubo po północy, gdy dotarł do dosyć sporego jeziora. Jakieś czterdzieści stóp od brzegu stał domek wykuty w skale. Zsiadł z konia i zapukał.

-Czego?– Dał się słyszeć niski, nieprzyjemny głos krasnoluda.

-Trochim, mam sprawę do ciebie.

Drzwi otworzyły się. Stanął w nich potężny krasnolud z bujną brodą spiętą złotymi i mithrilowymi klamrami. Włosy miał spięte tak samo. Na ramionach, częściowo zakryte bransoletami, widniały blizny. Ogromne dłonie, ozdobione pierścieniami, miał zaciśnięte w pięści. Na brzuchu nosił pas z wielką klamrą w kształcie smoka. Pas był dla niego bardzo cenny, przekazywany z pokolenia na pokolenie, od wielu już lat.

-Rau! Proszę, wejdź.

Siedli przy długim, kamiennym stole ozdobionym krasnoludzkimi wzorami.

-Więc, co cię sprowadza, mroczny elfie?

-Mam coś dla ciebie.

Rau wcisnął krasnoludowi paczkę. Była niewielka, przewiązana czerwoną wstążką. Trochim rozwiązał sznurek, wsadził dwa palce pod papier. Uśmiechnął się.

-Rau, kiedy ostatni raz miałeś jakąś misję?– elf przeniósł wzrok z paczki na przyjaciela.

-Właśnie jedną zakończyłem i nie mam ochoty robić za posłańca.

-Nie chciałbyś zwiedzić trochę Powierzchni?

-Nie. W ogóle jest za mocne słońce.

-Zbyt często cię tu widzę, żeby ci uwierzyć, że słońce jest dla ciebie przeszkodą by wyjść z Podmroku.

Rau spojrzał w sufit.

-A ty lubisz odkrywać i zdobywać.

Aaa… Więc o to mu chodzi. Hm. Bardzo dobrze. Nowe, rzadkie artefakty, nowe osoby, machanie mieczem, podstępy, zasadzki…

Krasnolud wstał. Wiedział już, że ma towarzysza podróży.

-Więc dokąd idziemy? -Rau spoglądał na niego zza swej śnieżnobiałej zasłony.

-Powiem ci po drodze. Na razie daj mi się spakować.

Elf wyszedł z domu przyjaciela. Spojrzał na swojego kradzionego wierzchowca.

-Ehh.. Wiesz co, puszczę cię wolno. Nie będziesz dźwigać pierdół, które chce wziąć mój przyjaciel.

Klepnął konia w zad a ten pogalopował w ciemny las.

-Nie było tu jakiegoś konia?– Krasnolud wyszedł, obładowany różnymi zawiniątkami, patelniami i innymi głupstwami.

-Nie. Wiesz, że nie zabieram ze sobą tylu śmieci co ty. Są po prostu nie potrzebne.

-Eee… Skoro tak twierdzisz…

-Tak, właśnie. Będą nas tylko spowalniać.

Obrażony krasnolud zniknął za drzwiami. Po chwili wynurzył się, już bez tobołków, uzbrojony, w pięknym mithrilowym hełmie bynajmniej nie krasnoludzkiej roboty.

Dlaczego nigdy się nie mu nie przyglądałem?Hełm miał jakieś węże. Nie! Smoki! Jakieś runy, których nigdy w życiu nie widziałem. Dobra, że miał rogi, to pamiętam, one nie są z kości słoniowej… Co to jest?

-Co się tak gapisz? Idziemy? -fuknął Trochim.

-Chodźmy.

 

II

 

 

Szli już któryś dzień z kolei przez złote pola.

-O! Patrz Rau, chata.– Trochim wreszcie ujrzał upragniony widok. Przez wiele dni drzemał na zimnej, twardej ziemi. Teraz chciał za wszelką cenę odpocząć na mięciutkim sianie, napić się piwa i zjeść baraninę.

-O kurwa…– Rau bardzo chciał żeby kobieta, wychodząca z chaty, go nie zauważyła. Niestety krasnolud bardzo lubił Olgę.

-Olga, kawał czasu cię nie widziałem! Co słychać?

-Trochim! Witaj przyjacielu!

Uścisnęli się na powitanie. Olga była półelfią kobietą średniego wzrostu, o blond włosach i oczach barwy ciemngo piwa. Zazwyczaj miała zieloną suknię. Na brzuchu nosiła szeroki, skórzany, błękitny pas z miedzianą klamrą przedstawiającą węża owiniętego wokół miecza. Zajmowała się młodszym rodzeństwem, pracowała w polu i pasła owce.

-Dokąd zmierzasz?

-Nie mogę w tej chwili o tym mówić.– szepnął krasnolud.

-Dlaczego?– zdziwiła się kobieta.

Trochim kiwnął głową w kierunku, z którego przyszedł.

-Co?– Olga wyglądała na zaniepokojoną.

-Na Clangedina, Rau wyłaź!

Z cienia wyłonił się mroczny elf z miną pokonanego. Szedł powoli acz pewnie. Zastanawiał się, dlaczego w ogóle z Podmroku wyszedł.

Olga patrzyła na niego uważnie.

-Czego się tak gapisz, zakochałaś się czy co? Powiem ci, że nic z tego.

-Co ty sobie myślisz łajzo?

-Nie nudzi ci się w tym burdelu, co?

-Co?

-Ludzie ci się znudzili? Teraz masz ochotę na elfy czy krasnoludy?

-Co?– wrzasnęła Olga– Co ty sobie wyobrażasz? Ty babiarzu pieprzony! Ty bydlaku niemyty! Ty…

-Dosyć tego! Mówię do obojga! Przestańcie!

Rau odszedł ze śmiechem.

-Olgo, czy mogę cię prosić dzisiaj o przysługę?

-Nie obraź się ale nie mam ochoty przebywać w towarzystwie tego pieprzonego kretyna.

-Eeh… Szkoda, byłoby bardzo miło mieć w kompani taką mądrą, utalentowaną i waleczną kobietę jak ty.

Spojrzeli na oddalającego się banitę.

-Choć do mnie sam. Ten debil i tak nie zauważa więcej, niż czubek własnego nosa.

Rau szedł polem zapatrzony w dal. Na horyzoncie widać było las.

Dlaczego dałem się wciągnąć? Przecież prędzej czy później i tak by się przypałętała ta zdzira. Przynajmniej na jakiś czas mnie zostawili ale znając moje szczęście, kiedy będę siedział w tawernie „U bosmana” i popijał ciepłe piwo zajadając sardynkami, przyjdą po mnie, przyznając, że jestem jedyną osobą, która…

Nagle zauważył, że las mu się dawno skończył, i że właśnie stoi przy ladzie a barman patrzy na niego w zamyśleniu. Właśnie został szturchnięty w ramię przez jakiegoś dryblasa.

-Co tak stoisz patałachu?– ostry, nieprzyjemny głos marynarza wybił go z zamyślenia.– Czego tu szukasz?

-Barman, piwo. -Rau starał się nie zwracać uwagi na zaczepiającego.

-Pytałem, co tak stoisz patałachu?– pytanie się powtórzyło.

Drow właśnie dostał kufel. Podniósł go do ust i pociągnął spory łyk.

-Mowę ci odjęło patałachu? Pytam! Chcesz wpierdol?

Kufel rozbił się na łbie ogromnego marynarza.

-Zmarnowałem na ciebie piwo, czuj się wyróżniony, patałachu. -szepnął mu do ucha elf i podciął mu gardło sztyletem, który znikąd pojawił się w jego ręce. Rau zapłacił za piwo.

-A tu masz za kufel.

Znowu? Nie cierpię ludzi. …a przynajmniej większości. Pójdę do „Starego Żeglarza” może będą mieć sardynki.

Szedł przez port nie zwracając uwagi na nic uwagi. Szkoda. Mógłby zauważyć, że wszystkie statki, małe czy duże, szykują się do wypłynięcia. Mógłby zauważyć rozbiegane spojrzenia, pośpieszne kroki. Nie. Rau był głęboko zamyślony, pogrążony głęboko w czeluściach swego umysłu.

Skąd Trochim wiedział co w paczce się znajduje? Musiał na coś czekać. Tylko na co? Co jest tak ważnego, żeby ruszał swoje grube dupsko z fotela przed kominkiem? Co wywołało taki uśmiech i ożywienie? I dokąd idzie? Dlaczego sam nie może tam iść? Do czego potrzebny mu drow? A może po prostu chce tam, gdziekolwiek to jest, zabrać przyjaciela? Może…

Zorientował się, że właśnie zapłacił za śledzia i wino.

Co ja tu robię. Przecież to nie jest „Stary Żeglarz” a śledzi nie cierpię. Eeh… Trudno zjem, odpocznę a jutro pomyślę co dalej. Nie chce mi się do Podmroku wracać. Muszę sobie znaleźć coś do roboty.

Usiadł przy stole w rogu i zaczął jeść.

Ciekaw jestem, co też robą Olga i Trochim…

Koniec

Komentarze

ramienia to już nawet nie czół <– paskudny ortograf już na samym początku.

Poza tym, zły zapis dialogów. Generalnie – na razie mnie odstraszyło. Ale może wrócę, gdy nabiorę sił.

Okej, próbowałam drugi raz… I też nie mogę. Przeczytałam do połowy. Przede wszystkim – logika, logika i jeszcze raz logika. Osoba głodująca od trzech dni naprawdę nie dba o to, czy uda jej się upolować upatrzoną zwierzynę? A później porzuca zdobycz, niewielką, którą bez problemu dałoby się wziąć ze sobą?   Druga rzecz – dialogi, poza błędnym zapisem, dobijają swoją sztucznością i bezcelowością. Rozmowa z blondwłosą w ogóle mi się nie podobała i do niczego nie prowadziła. Poza tym, klimat pasował raczej do pogaduch w liceum niż rozmowy w świecie fantasy między mrocznym elfem a jego znajomą.   Trzecia sprawa – styl. Dużo powtórzeń i zdań cienkich jak barszcz. Do poprawy.   Ogólnie tekst mi się w ogóle nie podobał. Zalecałabym powrót do podstaw gramatyki, ortografii i interpunkcji. I dużo, dużo ćwiczeń z pisaniem. Bo poddawać się nie można :) Liczę na to, że za jakiś czas wszystkich zaskoczysz wielką poprawą warsztatu.

Napiszę tylko, że niebezpiecznie jest nazwać bohatera Rau i wrzucić opowiadanie w tym czasie (tzn. w sezonie na teksty inspirowane). Aha – "Spuścił włosy na twarz" brzmi cokolwiek przerażająco, ale co ja wiem, jestem ogolony na zero.

     Zapis dialogow jest  wybitnie masakryczny. Zanim się cośkolwiek opublikuje, pewnych umiejętności nalezy się po prostu nauczyć.      Pozdrówko. 

Interpunkcja, dialogi i ich zapis – nie daj Quetzalcoatlu.   Co mnie niezmiennie i niezmiernie zadziwia w takich jak powyższy przypadkach, to jakaś niezrozumiała nieumiejętność, może niechęć do porównania wyglądu swoich płodów z książką, chociażby z cytowanym w podręczniku fragmentem jakiejś powieści, opowiadania. Przecież to widać, gdzie są spacje, jakiej długości są "kreski" przed partią dialogową…

Adamie, muszę stanąć w obronie L.S. Prawda jest taka, że człowiek czytając książkę, nie zwraca za bardzo uwagi na zapisy (no, przynajmniej ja tak mam). Skupia się na fabule, opisach, bohaterach… Naprawdę nie ma nic dziwnego, że w pierwszym tekście występują pozornie intuicyjne błędy.

 

Co do opowiadania: Właśnie, zapis dialogów. Odwołam się do linka, który najlepiej wyjaśnia: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html – warto przeczytać, można się wiele dowiedzieć. Każdy gdzieś zaczyna, więc nie ma co się poddawać. Inni kończą na niskim poziomie, a inni, pomimo pierwszych, złych uwag, nie poddają się i odnoszą sukcesy. Całość, niestety, nie podeszła mi. Jeralniance napisała wszystko, co chciałam napisać. Muszę tylko dodać – wiesz co chcesz powiedzieć – na plus. I to ogromny, wiesz mi. Zapiszesz to też w sposób jasny i przejrzysty. Resztę da się wyćwiczyć: styl, gramatykę, interpunkcję…   Pozdrawiam.

Droga Maju, ośmielam się podtrzymać swoją opinię: czytając, widzimy – i widzianego powinniśmy być świadomi. Pomimo skupienia na tym czy owym oczy pracują, pamięć też nie śpi.

I ja swoją, wiem, rozumiem. Ale są też osoby takie jak ja:-) Pamiętam swój pierwszy tekst zamieszczony tutaj… A czytałam – dużo.

Bardzo dziękuję za krytyczne uwagi. Niestety należę do tej niewielkiej części, która nie zwraca uwagi na ortografię czytanego tekstu. Napiszę jeszcze kilka takich okropnych tekstów, bardzo proszę je komentować i nie szczędzić krytyki. Może w końcu się nauczę.

Lengsel Sverd, nie pisz kilku takich okropnych tekstów, pisz lepsze! :D Nie podchodź do tego z takim nastawieniem, bo to do niczego nie prowadzi. Od razu celuj wysoko i próbuj, zamiast tak się zapowiadać i torować samą siebie.

Było mu zimno, wszystko go blało, ramienia to już nawet nie czół

Po tym błędzie ortograficznym nieco mnie już zraziłeś do swego dzieła. Na szczęscie tekst nie jest wybitnie długi, więc przebrnąłem nawet bez bólu. Ogólnie – tak sobie.   Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka