- Opowiadanie: Red Jacket - Smak Samotności (Wiedźmin fanfic)

Smak Samotności (Wiedźmin fanfic)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smak Samotności (Wiedźmin fanfic)

 

Wiedźmin: Genesis

 

 

„Smak samotności”

 

 

 

 

 

I Hangouver

 

To mógłby być całkiem przyjemny poranek, gdyby nie potworny kac. Hektor stał oparty o umywalkę i wpatrywał się bezmyślnie we własne odbicie. Zaczerwienione i podkrążone oczy nie robiły zbyt dobrego wrażenia, również kocie źrenice nie poprawiały nieprzyjemnego wizerunku. Pociągła, szczupła twarz mogła podobać się co niektórym kobietom, zwłaszcza tym pozbawionym instynktu samozachowawczego. Bądź takim, które za bardzo lubiły niegrzecznych chłopców.

 

– Musiałeś tyle wczoraj chlać, pajacu? – Hektor potarł zarośnięty podbródek i nieomal sam wystraszył się zachrypniętego głosu którym przemówił. Odkręcił kurek z zimną wodą i szybkimi ruchami opluskał zmęczoną twarz. Kiedy płukał gardło gdzieś w pokoju obok odezwał się natarczywy odgłos komórki.

 

– O niee, pierdol się. – Jego głos brzmiał wyjątkowo paskudnie. – Kimkolwiek jesteś. – Odrzucił niezbyt świeży ręcznik i ruszył do salonu. Po drodze przydepnął pustą puszkę po piwie, którą posłał kopnięciem pod przeciwległą ścianę. Pomieszczenie skąpane w mętnym świetle słabej żarówki nie wyglądało zbyt reprezentacyjnie. Kanapa i dwa fotele ze skaju całkiem nieźle imitowały skórę, jednak nie zmieniało to faktu, że były poplamione. Hektor wolał nie wnikać czym, łatwiej było przykryć je orientalnymi narzutami z bazaru. Stolik w centrum zawalony był papierami, pustymi butelkami po wszelkiego rodzaju alkoholach oraz popielniczkami jeżykami. Gwoli wyjaśnienia jeżykami Hektor nazywał te popielniczki w które nie dało się już wcisnąć żadnego peta. Na nagi tors pokryty tatuażami naciągnął ciasny biały podkoszulek znaleziony na podłodze.

 

– Znowu pieprzeni Zerrikańczycy skurczyli mi pranie – skonstatował z niesmakiem. Zwalił się ciężko na bliższy fotel sięgnął po najmniej brudną szklankę i wlał do niej resztkę whisky, odpalił papierosa i zaciągnął się z rozkoszą. Gdzieś tam, za szczelnie zaciągniętymi zasłonami wspinało się czerwone słońce ponad dachami Wyzimy. Hektor miał ten fakt serdecznie w dupie. Sięgnął po pilot od wieży stereo i wcisnął play. Z głośników popłynęły pierwsze takty ostrego rockowego kawałka. Siedząc na fotelu rytmicznie poruszał głową w ustach trzymając tlący się papieros. Dym cienką strużką wił się pod sufit, gdzie rozpełzał się we wszystkich możliwych kierunkach. Szczelnie zamknięte okna i zaciągnięte zasłony zamieniały pokój niemal w mroczną komorę gazową.

 

– Hej, kotku. – Głos brzmiał bardzo zmysłowo i dobywał się z niemniej zmysłowego ciała. – Dzień dobry śpioszku. – Dziewczyna prężyła się w drzwiach od pokoju gościnnego, lekko wydymając pełne usta. Wyglądała tajemniczo i pociągająco ukryta za obłokiem papierosowego dymu.

 

– Kim ty kurwa jesteś? – Hektor przekrzywił głowę i wpatrywał się w kobietę jak zdziwiona sowa. – I dlaczego masz na sobie mój podkoszulek?! – Dziewczyna niezła, tylko trochę rozczochrana i zapuchnięta od picia, pomyślał. Poderwał się z miejsca i ruszył szybko w jej stronę. Chwycił ją lekko za kark i zanim zdążyła zareagować prowadził ją do drzwi wyjściowych. Paplała jak najęta, ale nie był na tyle skupiony żeby rozróżnić jej oburzone słowa.

 

– Miło mi było poznać – powiedział wypychając ją za drzwi – polecam się na przyszłość. – Trzasnął za dziewczyną z rozmachem i miał zamiar ruszyć na poprzednie miejsce.

 

– Torebka, bydlaku! Oddaj mi torebkę! – Dobiegł go głos z korytarza i rytmiczne uderzenia piąstek o drewno. Poszedł do gościnnego chwycił czerwoną, błyszczącą kopertówkę wrócił i wywalił ją przez uchylone drzwi. Obserwował jeszcze chwilę przez wizjer jak czerwona z wściekłości ślicznotka odwraca się na pięcie i znika na klatce.

 

– No…– odsapnął z ulgą – i wypierdalać.

 

 

 

Powoli sączył whisky starając się przypomnieć sobie ostatnią noc. Widział oczami pamięci mętne obrazy, które powoli składały się na obraz minionych wydarzeń. Jej czerwone usta wpijające się w jego tors, ślady jaskrawej szminki, paznokcie drapiące jego plecy niemal do krwi. Dziki, namiętny seks i litry przelewanego alkoholu. Oczy. Jej piękne, głębokie zielone oczy. To je najpierw zauważył w klubie, najpierw je a później jędrne sterczące piersi, talię osy i zgrabny tyłek. Długo tańczyli ocierając się o siebie wzajemnie, była prowokacyjna, poruszała się lekko i zgrabnie. Taaak, zdecydowanie dobra dziewczyna. Dobra na jedną noc. Może nie powinien jej tak traktować? W końcu niczym sobie na to nie zasłużyła. Cóż, za późno. Chwycił jakąś wczorajszą, na wpół opróżnioną szklankę i wypił zawartość jednym haustem. Odstawił szkło na stolik, ściankę szklanki pokrywała jaskrawo czerwona szminka.

 

Kiedy zastanawiał się nad swoimi manierami ponownie rozdzwonił się telefon. Leniwie sięgnął po aparat i rzucił okiem na wyświetlacz, nie był zaskoczony. Westchnął głęboko po czym niechętnie przyłożył urządzenie do ucha.

 

– Haaalo. – Rzucił do głośnika udawanym falsetem

 

– Hektor?

 

– Nie, jego sekretarka – odpowiedział znudzonym głosem – szefa nie ma w biurze, w ogóle jest zajęty i daj pan sobie spokój.

 

– Przestań się wydurniać, dzwonię z Mayeńskiej. – Rozmówca wyraźnie nie był w nastroju do żartów. – Mamy problem.

 

– Ależ problemy to jedyna rzecz jaką tam macie drogi Krisie – odezwał się dłubiąc w zębach – gdybyś nie miał jakiegoś nowego to byś do mnie nie dzwonił, prawda?

 

– prawda, prawda pajacu.

 

– Do rzeczy, do rzeczy synu.

 

– Dystrykt piąty, opuszczona huta szkła nieopodal złomowiska służącego do utylizacji sprzętu elektronicznego, odnotowano tam zniknięcie czwórki dzieci w przeciągu zaledwie tygodnia.

 

– Nie przypominam sobie żeby któryś z moich bękartów zaginął, ale dzięki za cynk – przerwał Hektor.

 

– Wysłałem człowieka, żeby zebrał informacje. – Głos w słuchawce relacjonował dalej nie przejmując się wtrętami rozmówcy. – Ustalił, że zaginęło bez wieści również kilku bezdomnych miejscowych pijaczków.

 

– Yhm – chrząknął – wzruszyłem się, jednak pozwól, że przełykając łzy zapytam: co mnie to gówno obchodzi?

 

– Znaleźliśmy zwłoki. – Głos w słuchawce zdawał się mieć nieskończoną cierpliwość. – Obrażenia niemal na całym ciele, głębokie rany wyglądające na ślady pazurów, część ciała ofiary została zjedzona. Policjanci zakładają, że to robota wyjątkowo psychopatycznego zabójcy. Aresztowali nawet podejrzanego, mieszkający w okolicy starszy facet, siedział 25 lat za podwójne zabójstwo. My sądzimy jednak, że…

 

– Że to ktoś od nas – dokończył Hektor – koleżka, który załapał się na ostatnią koniunkcję sfer. Klasyczny trupożerca, potrafiący atakować jedynie ofiary niezdolne do obrony.

 

– Dokładnie bystrzaku.

 

– Ghul, bruxa, grupa nekkerów? Wiecie coś konkretnego? – Hektor wydawał się bardziej skupiony, siedział napięty w fotelu trzymając w dłoni niemal całkowicie spalonego papierosa. Popiół opadł na dywan zostawiając brzydki ślad.

 

– To raczej grupa stworzeń. – Rozmówca był ciągle rzeczowy. – Zbyt dużo ofiar jak na jednego trupożercę.

 

– Aha, czyli nie wiecie na pewno. Coraz gorzej u was z wywiadem chłopcy. – W głosie Hektora wyraźnie słychać było drwinę.

 

– Ekhm. – Kris po drugiej stronie na chwilę stracił rezon. – Braki… braki w kadrach, sam wiesz.

 

– Wiem tylko, że boicie się żeby was przypadkiem ghul nie urżnął w dupę – kpił z wyraźną przyjemnością – przez co nie wykonujecie porządnie swojej roboty. Musimy wchodzić do akcji praktycznie w ciemno, a to powoduje twoje straty w kadrach.

 

– Mogę przydzielić Ci wsparcie. – Krystian starał się trzymać fason. – W końcu młody musi się czegoś nauczyć.

 

– Nie. – Odpowiedź padła szybka i zdecydowana. – Nie potrzebuję pomocy do zlikwidowania kilku nekkerów. Gówniarz by mi tylko przeszkadzał. Jedyne czego pragnę od życia, to żeby mi się nikt w moją robotę nie wpierdalał, ok?

 

– Ok, ok. – Po drugiej stronie słychać było stukanie w klawisze. – Wysyłam Ci namiary na miejsce gdzie znaleźliśmy sztywniaka, sam wiesz najlepiej jak radzić sobie dalej.

 

– A witcher got to do what a witcher got to do. – Pokiwał smutno głową. – Bez odbioru.

 

– Powodzenia Hektor.

 

 

 

Zamaszystym ruchem odsłonił obie zasłony na raz. Bardzo szybko tego pożałował, blade promienie słońca oślepiły go momentalnie. Jęknął przeciągle i zmarszczył twarz, czuł się jak wampir z klasycznych opowieści.

 

– Chcę do mojej trumny – mruknął pod nosem. Mieszkanie wyglądało jeszcze gorzej w pełnym świetle. Przeszedł się po pokoju zbierając z podłogi części garderoby. O dziwo znalazł nawet dwie niemal identyczne skarpetki. Jedna czarna, druga ciemno-granatowa; to był pierwszy sukces tego dnia. Pod lewym ramieniem zawiesił kaburę z pistoletem Sodden kaliber 14 mm z załadowanym magazynkiem– amunicja obalająca. Na prawym udzie Jaskółkę 9mm z magazynkiem srebrnych kul. Jego dwie ukochane piękności. Chyba jedyne przedmioty o które dbał i które utrzymywał w czystości. Do pasa przymocował po jednym dodatkowym magazynku do każdego z pistoletów. Zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę podzwaniającą metalicznie zapięciami, na plecach widniała wielka naszywka wyobrażająca wilczy łeb. Wsunął wysokie buty, po czym w prawym schował nóż o posrebrzanym ostrzu. Długie, kruczoczarne włosy związał w ciasny koński ogon. Spojrzał jeszcze w duże lustro na korytarzu, musiał przyznać, że wygląda całkiem nieźle. Poklepał się po kieszeniach – klucze, checked. Telefon, checked. Fajki, checked. No to chyba wszystko. – Wyszedł z mieszkania i zatrzasnął z hukiem drzwi do tej meliny, którą tak lubił.

 

 

 

 

 

II Wiatr we włosach

 

Wyszedł na wyjątkowo obskurny korytarz oświetlony jarzeniówkami. Farba raczej niezidentyfikowanego koloru odchodziła od ścian całymi płatami. Zauważył, że jego skretyniały sąsiad znowu składuje worki ze śmieciami przed drzwiami swojego mieszkania. Nie zwalniając kroku posłał kopniaka w najbliższy z nich. Odpadki malowniczo rozsypały się wokoło wznosząc falę stęchłego smrodu. Hektor miał dziwne wrażenie, że jego ulubiony ‘kolega’ z bloku i tak tego nie sprzątnie. Wcisnął zielony guzik i przytupując do rytmu czekał na windę. Wszedł do środka i stanął obok starszej pani, której widocznie nie spodobał się zapach papierosów, zioła, alkoholu i kobiet którym zionął Hektor. On sam nazywał tę mieszankę najwłaściwszą wodą kolońską mężczyzny. Na rękach matrony spoczywał typowy dla bloków spasiony do granic, rudy kocur. Oczywiście kiedy tylko wiedźmin wszedł do windy bestia zaczęła prychać, wyrywać się i przeraźliwie miauczeć.

 

– Ja też cię nie lubię skurwysynu – mruknął znudzony pod nosem. Starsza pani przezornie odsunęła się w najdalszy kąt windy a dłoń położyła na pojemniku gazu pieprzowego ukrytego w kieszeni. Może i nie była najmądrzejsza na świecie, ale wiedziała, że jeśli Tuptuś tak na kogoś reaguje to musi być to zły człowiek. Nie pomyliła się specjalnie.

 

 

 

Metropolia w przeciwieństwie do Hektora już dawno zdążyła się obudzić, o ile w ogóle kiedykolwiek spała. Wyzima była największym miastem i jednocześnie stolicą Demokratycznej Federacji Północy. Wielu nazywało ją nawet kwiatem północy. Miejscem w którym spełniały się marzenia, rozwijały interesy i zawsze tętniło życie. Z perspektywy z której patrzył wyglądała raczej jak gnojowisko pełne ludzkich śmieci. Nie tylko ludzkich skonstatował próbując strzepnąć z buta psie odchody. Mijała go rwąca rzeka przechodniów prących niestrudzenie przed siebie, przypatrywał się twarzom, ale nie potrafił wyczytać z nich zupełnie nic. Ludzie wyglądali na kompletnie otępiałych, wyzutych z życia i obojętnych. On pewnie dla nich wyglądał tak samo. Okolica w której mieszkał nie była zbyt malownicza, rzędy szarych bloków wyglądających niemal identycznie i oferujących jednakowy poziom komfortu, to znaczy żaden. W najniższych kondygnacjach straszyły krzykliwe witryny sklepów, pralni, salonów fryzjerskich i innych przybytków użyteczności publicznej. Podszedł do okienka kiosku i nachylił się aby spojrzeć w twarz ekspedientki brzydkiej jak ogr. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wpakować jej srebrnej kulki w czoło. Cóż gdyby powiedział w sądzie, że wziął ją za potwora może uznali by to za okoliczność łagodzącą; w końcu był wiedźminem. Ostatecznie kupił tylko paczkę mariborskich i ruszył dalej. Papierosy schował do wewnętrznej kieszeni kurtki, lubił mieć zapas.

 

Szedł raźno plątaniną uliczek, które znał jak własną kieszeń. Nie była to okolica bezpieczna dla każdego, on jednak był miejscowym dobrze znany. Nie jeden raz obił tu komuś gębę, nie jeden raz sam został obity. Ulica znała Hektora, znała smak jego krwi i szanowała go. Chociaż była to wyjątkowo kapryśna panna, bez końca trzeba było udowadniać , że jest się godnym jej wdzięków.

 

Zaczepił go około dziesięcioletni chłopczyk, znał gówniarza aż za dobrze. Mieszaniec, matka elfka ojciec człowiek przebywający w bliżej nieznanym miejscu. Chłopak trudnił się kradzieżą kieszonkową, miał do tego talent trzeba przyznać.

 

– Hej! Hektor, zaczekaj – krzyczał przebierając szybko krótkimi nogami u boku wiedźmina. – Kopsnął byś fajkę, bądź człowiekiem mutancie. – Uśmiechnął się szelmowsko i przystanął. Hektor westchnął głęboko i poklepał się po kieszeniach.

 

– O żesz w mordę, zostawiłem w kiosku chyba. – Sprawdził każdą możliwą kieszeń kurtki i spodni. Tymczasem dzieciak śmiał się wesoło wyciągając fajki z paczki. Dwie schował do kieszeni resztę rzucił zdziwionemu wiedźminowi.

 

– Doigrasz się jeszcze, młody – powiedział dokładnie oglądając opakowanie i cenną zawartość.

 

– Wziąłem dwie, oddam jak się dorobię. – Chłopak mrugnął wesoło. – Mariborksie? Na bogato, Hek, na bogato. – Odwrócił się i zniknął w mrocznej uliczce pełnej obskurnych burdeli i strip-klubów.

 

– Nieodrodny syn pięknej Wyzimy. – Wiedźmin mruknął i ruszył w stronę skarpy oddzielającej od miasta ogromną płaską przestrzeń pełną blaszanych garaży. Zbiegł w dół wzbijając chmurę kurzu i zanurzył się w gąszcz metalicznie lśniących bud.

 

 

 

Stanął przed garażem, który sam wynajmował. Otworzył dwie kłódki, przeciągnął zardzewiały łańcuch i zamaszyście otworzył dwuskrzydłową bramę. Blaszane ściany zdobiło kilka plakatów z prężącymi się nagimi dziewczynami. Puścił całusa swojej ulubionej, a następnie jego wzrok padł na największą miłość stojącą dumnie po środku zakurzonej podłogi. Przepiękny chopper w kolorze chromowanej czerni wyprodukowany w słynnej Kovirskiej fabryce Greya. Model Grey Sporter GTX 380, klasyk. Marzenie każdego motocyklisty na północy, zadbany i wypieszczony do granic; wzbudzał zazdrość w każdym kto go ujrzał.

 

Rzucił okiem na wyświetlacz smartfona, aplikacja gps wskazywała drogę do miejsca w którym technicy zabezpieczyli odnalezione zwłoki. Znał drogę, niezbyt przyjemna okolica. Niemal całkowicie zamieszkana przez elfy i tych których skrajni prawicowcy nazywali ‘ludzkimi śmieciami’. O ile się orientował nie miał tam wrogów, wręcz przeciwnie– dzielnicę kontrolował zaprzyjaźniony gang motocyklowy.

 

Potraktował zapłon porządnym kopnięciem i wsłuchał się w rozkoszny warkot silnika. Cztery cylindry tej bestii potrafiły narobić trochę hałasu. Przewiązał na twarzy bandanę z wizerunkiem trupiej czachy, popisówka, ale na drodze robiła wrażenie. Wsunął na nos przeciwsłoneczne, duże okulary. Odpychając się nogami wyjechał tyłem przez bramę garażu, nawrócił i zniknął w chmurze pyłu. Przy akompaniamencie ryczącego silnika mknął uliczkami siódmego dystryktu. Światła latarni migały refleksami w gładkiej powierzchni okularów, zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i dodał gazu. Jechał zbyt szybko wiedział o tym doskonale, jednak nie przejmował się tym zbytnio. Był doświadczonym kierowcą, powtarzał to sobie zawsze kiedy ktoś mówił, że jest zagrożeniem na drodze, dawcą organów czy zwyczajnie wariatem. Poza tym po prostu lubił zapierdalać. Mijał wlekące się samochody zręcznie lawirując w ciasnych uliczkach. Przy ogromnej, ponurej bryle gmachu Wyzimskiego Sądu skręcił w prawo. Znalazł się na szerokiej czteropasmowej alei Foltesta, arteria przecinała niemal całe miasto będąc najważniejszym i najbardziej zakorkowanym szlakiem stolicy. Zwolnił nieco i trzymając się prawego pasa wypatrywał właściwego zjazdu.

 

 

 

 

 

 

Gołym okiem można było zorientować się, że znajduję się we właściwej okolicy. Odrapane ściany dawno nie remontowanych kamienic nachylały się po obu stronach ciasnych uliczek. Z mrocznych, śmierdzących moczem i kotami bram wychylały się niezdrowo blade, zakapturzone twarze młodych elfów. Wielu śledziło wzrokiem chopper i nieznanego kierowcę z obcym znakiem na plecach.

 

Z przeciwnej strony nadjeżdżały powoli dwa motocykle o szeroko rozstawionych kierownicach, kierowcy na plecach mieli słynne w okolicy naszywki. Górny napis głosił „Bury szwadron”, środkowa wyobrażała lisa w cylindrze, pod nim widniał podpis: ‘Wyzima’. Obaj rozpoznali Hektora i unieśli dłonie w geście powitania, Wiedźmin odpowiedział tym samym nie zwalniając. Kiedy znalazł się na ulicy prowadzącej do opuszczonej huty szkła obejrzał się przez ramię, obaj członkowie burego szwadronu podążali jego tropem. Nieco zaniepokojony przyspieszył i wjechał na parking przed budynkiem zakładu, spod kół choppera wystrzeliły drobiny żwiru kiedy gwałtownie zahamował. Chwilę po nim po jego obu stronach zatrzymały się maszyny dwóch nieznajomych. Hektor zgasił silnik i nie wstając z miejsca czekał na ruch tamtych. Podeszli powoli chrzęszcząc ciężkimi butami na żwirze. Wiedźmin przyjrzał się pierwszemu, zupełnie obcy gość, młody elf o przystojnej pociągłej twarzy nie patrzył na niego tylko na jego motor. Gwizdnął lekko z podziwem po czym jego wzrok padł na jaskółkę przy udzie wiedźmina, a dłoń powoli powędrowała pod połę kurtki.

 

– Heeektor! – Drugi z elfów rozpostarł szeroko ramiona w geście powitania. – Kopę lat bracie.

 

– Witaj Cirionie. – Wiedźmin podniósł się z motoru i uścisnął elfa – dobrze spotkać przyjazną twarz na drodze.

 

– Akurat ty w rewirach kontrolowanych przez Szwadron możesz spotykać tylko przyjazne twarze. – Prawy policzek i żuchwę szpeciła sina blizna, również brakowało połowy prawego ucha. Poharatana twarz robiła raczej groteskowe wrażenie kiedy uśmiechał się szeroko jak teraz.

 

– Domyślam się, że nie przyjechałeś do nas w odwiedziny. – Uśmiech nagle zniknął z twarzy Ciriona – wiemy o zniknięciach, widzieliśmy kilu twoich jak kręcili się w okolicach huty. Przysłali Cię żebyś to załatwił?

 

– To prawda, że strzelacie do zdechlaków srebrnymi kulami? – Młody elf wtrącił się zza pleców Ciriona.

 

– Świeżak, pytał się Ciebie ktoś o coś? – Ciron nawet nie odwrócił się w stronę młodzika. – Idź sprawdź czy Cię nie ma koło motocyklu. – Chłopak odwrócił się z obrażoną miną i odszedł na bezpieczną odległość. Oparł się o bak maszyny i zaczął czyścić paznokcie czubkiem składanego noża.

 

– Załatwisz to Hek? – Elf zwrócił się znów do wiedźmina. – Jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy wystarczy jedno słowo.

 

– Po to tu jestem. – Hektor poprawił kurtkę szarpnięciem ramion. – To powinna być czysta, prosta robótka. Poradzę sobie, ale dzięki za troskę Cirion.

 

– Powodzenia bracie, mam nadzieję że masz rację i pójdzie łatwo. Szef nie lubi tego całego magicznego syfu na naszym terenie. – Elf skrzywił się z niesmakiem. – To jak jest z tymi srebrnymi kulami wiedźminie? To prawda, że walicie czymś takim w bestie?– Hektor uśmiechnął się nieznacznie a zamiast odpowiedzi skinął tylko Cirionowi głową. Ruszył w kierunku otwartego hangaru w którym dojrzał światła samochodu.

 

 

 

 

 

III Hodowca

 

Jaskrawe światło reflektorów pick-upa padało na stertę potłuczonych zielonych butelek. Szklana hałda wznosiła się na wysokość dobrych kilku metrów. Kiedy przyjrzał się dokładniej zauważył dziwny kształt pośród potłuczonego szkła. Zwłoki. Zmasakrowane dziecięce zwłoki. Na twarz dziewczynki opadała kaskada złotych loków, głębokie ślady pazurów ciągnęły się od bladej szyi do pępka. W tym miejscu urywały się gwałtownie gdyż dolnej połowy dziecięcego ciałka zwyczajnie brakowało. Poskręcane jelita leżały bezładnie poplątane na zakurzonej podłodze. Hektor spojrzał w szklane, niebieskie oczy dziecka i poczuł chłód rozlewający się w żołądku. Rozejrzał się wokoło i zauważył człowieka siedzącego za kierownicą pół ciężarówki. Facet o rozczochranych, tłustych włosach wsuwał kanapkę z indykiem wpatrując się tępo w przednią szybę. Kiedy wiedźmin zapukał gwałtownie w okno samochodu mężczyzna z wrażenia upuścił kanapkę. Szybkimi ruchami strzepnął jedzenie z siedzenia i opuścił szybę do połowy.

 

– Człowieku, przykrył byś to chociaż jakimś brezentem. – Hektor wciąż patrzył na złotowłosą dziewczynkę. Kierowca jedynie wzruszył obojętnie ramionami dając do zrozumienia, że wszystko mu jedno. – Jak możesz żreć przy czymś takim? Sumienia nie masz?

 

– Lata praktyki przyjacielu. – Jego głos brzmiał raczej piskliwie i mało męsko. – Strzelam w ciemno, że ty też widywałeś w tej pracy gorsze rzeczy.

 

– Może tak, ciężko powiedzieć – Hektor spojrzał prosto w oczy rozmówcy – tacy jak ja tracą uczucia w trakcie mutacji, słyszałeś o tym? Ludzie często mówią, że jestem gorszy od bestii które zabijam. Taka już, kurwa ich mać, wdzięczność. – Facet za kierownicą nieznacznie skinął głową i głośno przełknął ślinę.

 

– Gdzie reszta ciała? – Wiedźmin rozejrzał się jednak nie zauważył zwłok nigdzie w zasięgu światła. Mężczyzna w aucie wyprostował ramię i drżącym palcem wskazał miejsce poza zasięgiem reflektorów samochodu. Hektor bez słowa ruszył w tamtym kierunku. Drogę znaczył urywany ślad krwi. Znalazł to czego szukał, nóżki dziecka ogryzione niemal do kości leżały w pewnym oddaleniu. Trzymając dłoń na kaburze pistoletu obrócił czubkiem buta fragment zwłok.

 

– Co myślisz? – Technik w końcu wyszedł z auta i stanął za plecami Hektora.

 

– Ślady kłów niezbyt głębokie – odezwał się wpatrzony we fragmenty ogryzionego ciała – to raczej robota nekkera.

 

– Też tak myślę – przytaknął – to raczej małe stado. Te zwłoki to nie wszystko co znajdziesz w okolicy. Kiedy czekałem na ciebie w aucie słyszałem różne rzeczy, widziałem cienie przemykające pod ścianami. Myślę, że one nas obserwują. – Mówiąc rozejrzał się niespokojnie wokoło.

 

– I nie pomyślałeś o tym żeby wyjść z auta i załatwić choć jednego? – Hektor lekko uniósł brew.

 

– To nie moja praca – technik odpowiedział szybko – mnie nikt uczuć nie pozbawił. Boję się, po prostu.

 

– Jasne. – Wiedźmin skinął głową i ruszył w kierunku terenówki. Tłustowłosy truchtał tuż za jego plecami.

 

 

 

Hektor przyklęknął na posadzce w mocnym świetle przednich reflektorów. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i namacał dwie szklane buteleczki. Ułożył je tuż przed sobą w równym rządku. Odetchnął kilka razy głęboko po czym sięgnął po pierwszą, odkręcił i wypił zawartość jednym haustem. Eliksir kota w kilka minut powinien spowodować, że będzie widział w ciemnościach jak nocny drapieżnik. Wychylił zawartość drugiej butelki i cierpliwie czekał na efekty. Już po chwili pociemniało mu przed oczami a w uszach czuł pulsującą krew. Mikstura wyostrzy jego zmysły i zminimalizuje czas reakcji. Puste buteleczki schował z powrotem do kieszeni. Mężczyzna siedzący bezpiecznie za zamkniętymi drzwiami samochodu przypatrywał się z uwagą jego ruchom. Po kilkunastu sekundach Hektor wyprostował się i wsłuchał w ciszę panującą w pustych halach fabrycznych. Trzymając dłoń na chłodnej rękojeści pistoletu sodden ruszył pewnym krokiem w stronę nieprzeniknionego mroku.

 

 

 

 

 

 

Szedł długim korytarzem skąpanym w tajemniczym półmroku, wysokie okna po jego prawej stronie były tak brudne, że przepuszczały ledwie odrobinę światła. Kafelki w biało-czarną szachownicę pokrywała gruba warstwa potłuczonego szkła i odpadków. Wiedźmin stawiał kroki powoli starając się hałasować jak najmniej. Doszedł do masywnych, lekko uchylonych drzwi. Ostrożnie zajrzał do środka samemu pozostając niewidocznym. Wielkie pomieszczenie wyglądało na zakładową stołówkę, większość miejsca zajmowały stoły o stalowych blatach. Niektóre leżały powywracane w nieładzie, inne stały w równych rzędach, jakby czekając na przerwę obiadową. W wąskim pasie światła padającego przez uchylone drzwi Hektor dostrzegł przygarbioną postać. Sylwetka niewiele większa niż u kilku letniego dziecka, szara skóra pokryta liszajami i śluzem, rząd krótkich ostrych kłów i blask czerwonych oczu. Bez wątpienia nekker. Przedstawiciel padlinożerców, niezbyt duży ani silny za to piekielnie szybki i zwinny. Rzadko występował samotnie, nekkery wolały polować grupami zapewniając sobie niezbędną przewagę. Ten tutaj obracał w długich chudych palcach powyginaną konserwę, obwąchiwał przedmiot poruszając płaskimi nozdrzami. Hektor otaksował spojrzeniem resztę pomieszczenia jednak nie dostrzegł innych osobników. Jednocześnie wyszarpnął z kabur oba pistolety i potężnym kopnięciem otworzył skrzydło masywnych drzwi. Małą jaskółkę trzymał za plecami, przed sobą w lewej ręce celował z pistoletu sodden. Bestia z przeraźliwym wizgiem rzuciła się w stronę wiedźmina, nekker sadził wielkimi susami w biegu niczym małpa wspomagając się rękoma. Nie biegł w linii prostej lecz odbijał się zakosami od posadzki. Hektor ze spokojem wodził lufą za ruchami bestii, kiedy nekker znalazł się o krok od niego pociągnął za spust. Huk jaki powodował sodden był przytłaczający, pocisk trafił napastnika w środek klatki piersiowej. Siła odrzutu szarpnęła ciałem bestii a ta z jękiem grzmotnęła o podłogę i przekoziołkowała bezwładnie. Potwór otrzepał się i z wrzaskiem wściekłości zaczął gramolić na klęczki. Jednak Hektor nie zwalniając kroku wyrzucił przed siebie ramię dzierżące jaskółkę, przymierzył i niemal z przyłożenia wystrzelił w czoło potwora. Srebrna kula przeszła na wylot a wrzask urwał się jak ucięty nożem. Zapanowała złowroga cisza. Hektor oddychał szybciej czując przypływ adrenaliny. Gdzieś tam za murami huty technik kulił się szczelnie zamknięty w terenówce słysząc echa wystrzałów. Nagle z wnętrza budynku dał się słyszeć przeciągły pisk, przebrzmiał powoli spotęgowany pustką korytarzy. Odpowiedział mu następny, i jeszcze kolejny. Głosy odzywały się w coraz innych miejscach i zdawały się przybliżać w stronę stołówki, słychać było odgłos przypominający szybkie tempo uderzeń płaskich stóp o betonową posadzkę.

 

– Graj muzyko. – Hektor przygładził włosy i szarpnięciem ramion poprawił kurtkę.

 

 

 

Wiedźmin stał samotnie na stalowym blacie stołu. Szeroko rozstawione nogi, ręce dzierżące pistolety wyprostowane przed tułowiem, przyspieszony oddech i nieustający charkot bestii kłębiących się dookoła. Około tuzina nekkerów krążyło wokół stołu, przygarbione postacie przemykały raz bliżej raz dalej samotnego mężczyzny. Hektor powoli obracał się wokoło własnej osi co chwila przenosząc celowniki z jednej sylwetki na drugą.

 

– No dalej, który pierwszy chłopcy? – wycedził przez zęby patrząc w czerwone ślepia największego monstrum. Przywódca stada odrzucił głowę, rozwarł szczęki i wydał przeraźliwy wizg strzykając obficie śliną. Odbił się umięśnionymi kończynami i potężnym skokiem rzucił się w stronę wiedźmina, rozwarte kły celowały w jego nagą szyję. Dla Hektora świat na chwilę stanął w miejscu. Wydawało mu się, że potwór leci niezwykle powoli. Dostrzegał każdy szczegół, kępkę rzadkich włosów falująca w powietrzu, rozwarte szeroko łapy zakończone haczykowatymi pazurami i żółte kły z których kapała ślina. Pociągnął dwa razy za spust, pierwszy pocisk przeszedł tuż nad głową nekkera, drugi z mlaśnięciem wbił się w klatkę piersiową. Potwór w pół skoku zmienił kierunek lotu zanim jednak upadł na plecy otrzymał postrzał w głowę srebrną kulą. Zwłoki ciężko uderzyły o posadzkę wzbijając tuman kurzu. Momentalnie całe stado zakotłowało się wrzaskiem i szaleńczym tłuczeniem płaskich dłoni o ziemię. Dwa kolejne potwory rzuciły się w stronę Hektora, jeden atakował od przodu drugi wystrzelił zza pleców mężczyzny. Hektor szybkim ruchem opadł na kolano a bestie z łoskotem zderzyły się tuż nad jego głową. Prostując się posłał potężne kopnięcie w głowę gramolącego się na nogi nekkera. Czaszka pękła a resztki mózgu pomieszane z krwią oblepiły ciężkie buty wiedźmina. Kolejni napastnicy atakowali z taką zaciętością, że ledwo nadążał z odrzucaniem ich strzałami pistoletu sodden. W końcu jednak musiał nastąpić moment w którym opróżnił magazynek, przy kolejnym pociągnięciu za spust usłyszał tylko metaliczny trzask. Bestie jakby wyczuły chwilowe wahanie przeciwnika i ze zdwojoną zaciętością rzuciły się do ataku. Jednak pędząc w zwartej gromadzie dwa osobniki zderzyły się ze sobą a większy z nich runął bezwładnie w nogi stołu, łamiąc je z głośnym trzaskiem. Kiedy blat zaczął przechylać się niebezpiecznie Hektor odbił się mocno i szczupakiem skoczył w środek przerzedzonego stada potworów. Przekoziołkował sięgając jednocześnie do cholewy buta, jeden z nekkerów wbił kły w jego ramię i zawisł wczepiony w ciało wiedźmina. Z wrzaskiem wściekłości Hektor chlasnął najbliższego przeciwnika po szyi. Stwór łapami schwycił się za rozciętą gardziel i konwulsyjnie przebierając nogami padł na ziemię. Wiedźmin schwycił za kark potwora wczepionego w jego ramię, ogromnym wysiłkiem cisnął nim w pobratymców. Kły bestii wyrwały spory kawałek mięsa z ramienia Hektora , ale przynajmniej ten był znów zdolny do walki. Wiedział, że kiedy potworom uda się go unieruchomić wbijając w niego ponownie pazury i kły walka będzie skończona. Cofał się krok za krokiem jednocześnie przeładowując pewnymi ruchami broń. Sześć pokrwawionych nekkerów podążało za nim sycząc z nienawiści. Kiedy wyciągnął pistolety przed siebie chcąc wycelować w następnego przeciwnika wydarzyło się coś dziwnego. Bestie zatrzymały się raptownie i wzniosły łby jakby wychwytując dźwięk niesłyszalny dla ludzkich uszu, ich nozdrza poruszały się niespokojnie. Jak na komendę potwory rozprysły się w różnych kierunkach i z niewiarygodną prędkością poczęły uciekać. Najszybsze pierwsze dopadły do tylko sobie znanych dziur wydrążonych mozolną pracą w ścianach huty. Te jako pierwsze zniknęły z pola widzenia Hektora, jednak bardziej poranione poruszały się razem w kierunku głównego wyjścia. Hektor wystrzelił kilka razy do pędzącej grupy, jeden z potworów trafiony w ramię odtoczył się konwulsyjnie między zardzewiałe krzesła. Z wizgiem poderwał się na równe nogi i kuśtykając pomknął za pobratymcami. Wiedźmin miał zamiar ścigać spowolnionego osobnika w nadziei, że doprowadzi go do miejsca, w które zdążało całe stado.

 

Sapiąc z wysiłku pędził za rannym potworem, od czasu do czasu migały mu przed oczami jego zgarbione plecy częściej jednak kierował się śladami ciemnej posoki na posadzce. W pędzie mijał wygaszone i od dawna niesprawne piece, hale fabryczne odbijały głuchym echem rytm jego kroków. W jednym z ogromnych pomieszczeń na podeście z żelaznych krat dojrzał kolejną grupę nekkerów biegnącą w podobnym kierunku co inne. Oddal kilka strzałów jednak kule skrzesały jedynie iskry na metalowych poręczach a bestie zniknęły błyskawicznie w klapie umieszczonej na końcu podestu.

 

***

 

 

 

W pierwszej chwili wydawało mu się, że patrzy na wyjątkowo wyrośniętego osobnika. Po chwili zrozumiał, że to wysoki elf stojący na tle niewielkiego ogniska. Jego postać otaczała grupa potworów, niewiarygodnie spokojnych wobec potencjalnego posiłku. Co dziwniejsze elf z wyrazem współczucia na twarzy zaczął opatrywać poranione przez Hektora monstra. Nekkery wyglądały na rozleniwione i spokojne, jakby obecność dziwnej postaci zupełnie je uspokajała. Elf sięgnął do płóciennego worka i zaczął rzucać jakieś przedmioty swoim podopiecznym. Kiedy stwory zaczęły walczyć między sobą o podarki Hektor zrozumiał, że to kawałki mięsa. Ludzkiego mięsa. W jego sercu zapłonęła nienawiść i chęć mordu. Nie wiedział kogo ma przed sobą, ani dlaczego elf robi to co robi; wiedział tylko, że musi go zabić.

 

Nieznajomy zapatrzył się w ogień a Hektor poczuł, ze powinien strzelić mu w plecy. Podnosił broń do strzału kiedy rozległ się głos.

 

– Dlaczego chowasz się w cieniu chłopcze? – Starzec mówił nie odwracając twarzy od płomieni. – Jesteś moim gościem, zagrzej się przy moim ogniu, skosztuj mojej strawy.

 

– Nie przepadam za ludzkim mięsem. – Hektor wszedł w krąg światła z odbezpieczoną bronią. Monstra zasyczały groźnie powoli obchodząc wiedźmina półkolem.

 

– Mam też elfie. – Wskazał niedbale na rudo-czerwony worek u swych stóp. – Pokaleczyłeś moich podopiecznych, wielu zabiłeś srebrem. Niezbyt dobre pierwsze wrażenie. Powiesz mi dlaczego to zrobiłeś?

 

– Dlaczego zabiłem te bestie? – Brew Hektora powędrowała wysoko. – Chyba nie jesteś aż tak szalony prawda? Jestem wiedźminem zabijam potwory, tym się zajmujemy. Przyznać jednak muszę, że ty i twoi ‘podopieczni’ jesteście wybitnie popierdoleni.

 

– Potwory? – Starzec obrócił się powoli w stronę rozmówcy. – Dlaczego tak je nazywasz? Są same w naszym świecie, ścigane przez takich jak ty. Nie chciały się tu znaleźć a zabijają dlatego, że muszą przeżyć. Nie mniej nie więcej, tylko tyle. To chyba uczciwe prawda? To nie ich wina, że jesteście ich pożywieniem. To wy jesteście gatunkiem, który zabija dla przyjemności, który z sadyzmu uczynił sztukę. Pragniesz krwi prawdziwych potworów? Wyjdź więc na ulicę i zastrzel każdą napotkaną osobę, spełnisz swój obowiązek wiedźminie. Starzec splunął wprost pod nogi Hektora ten jednak nawet nie drgnął.

 

– Nic nie odpowiesz wiedźminie? – kontynuował spokojnym głosem – nie musisz. Oboje wiemy, że mam rację. Wasza rzeczywistość wykańcza się sama, wy wykańczacie się sami. Stąd ciągle otwierające się przejścia z innych wymiarów, coraz nowi goście, którzy przybywają pożegnać umierający świat. Wszystko przepadnie, wszystko pogrąży się w białej zamieci. Mieliście tego przedsmak, zamieć zaczęła się po ostatniej wojnie waszej śmiesznej federacji. Wiesz o czym mówię chłopcze?

 

Wiedźmin wiedział aż za dobrze. Pięć lat temu doszło do kolejnej wojny między Demokratyczną Federacją Północy a Imperium Nilfgaardu. Teoretycznie nic nowego, konflikt o dominację między potęgami trwał nieprzerwanie od setek lat. Okresy względnego pokoju z regularnością zegarka przerywały kolejne konflikty. Dywizje z obu stron wkraczały na obszar strefy zdemilitaryzowanej, kilka miesięcy trwały walki, zabiegi dyplomatyczne a później wszystko wracało do normy. Złupiono kilka miast, wynegocjowano nowe warunki wymiany handlowej, przypięto kilka orderów i tak do następnej wojny. Zawsze chodziło o pieniądze, o surowce naturalne i o zmierzenie długości kutasów kolejnych przywódców Imperium i Federacji. Jednak pięć lat temu było inaczej. Po serii błyskotliwych zwycięstw marszałka Hieronima Hegenstoffa wojska północy wdarły się na setki kilometrów w terytorium Nilfgaardu. Nagłówki gazet krzyczały o wojnie totalnej, o końcu starego porządku. Marszałek upojony zwycięstwem nie zważał na błagania polityków i niestrudzenie parł przed siebie. Czołówki lotnych dywizji osiągnęły rogatki stolicy, w komnatach pałacu cesarz wsłuchiwał się w odległą artyleryjską kanonadę. Tamtego dnia, ogarnięty strachem i przytłoczony beznadziejnością sytuacji podjął najstraszniejszą decyzję w dziejach świata. Po raz pierwszy w historii użyto nowej, okrutnej broni – głowic nuklearnych. Rakiety uderzyły w miasto Maribor. W kilka chwil zmieciono z powierzchni ziemi całą metropolię, setki tysięcy ludzi zginęło straszną śmiercią. Świat zamarł, zamarli żołnierze obu stron, zamarł sam cesarz i marszałek Hegenstoff. I właśnie wtedy gdy na głowy przerażonych ludzi, na poczerniałe ruiny miast i ulice zapchane uciekinierami zaczął sypać się opad radioaktywny, wtedy przypomniano sobie o przepowiedni Itliny. Świat zginie w białej zamieci. W środku czerwca na mieszkańców północy zaczął sypać się śnieg, tak przynajmniej myślano dopóki białe, radioaktywne płatki nie opadły na skórę zaszokowanych ludzi. Miastami zawładnął obłęd, szaleńcy krzyczeli o nadejściu ery miecza i topora, o końcu czasów. Mówi się, że na świecie w ciągu kilku dni zginęło dwukrotnie więcej ludzi niż w samym Mariborze. Stracili życie w spontanicznych manifestacjach, w serii samobójstw i z rąk zdziczałych band dezerterów. 14 Mariborska Dywizja piechoty zmechanizowanej stacjonowała akurat w Geso na terenie wroga. Kiedy żołnierze dowiedzieli się, że nie mają domów do których mogliby wrócić wpadli w szpony szaleństwa, zaczęła się największa rzeź w historii ludzkości. Nie było litości ani miłosierdzia dla żadnego mieszkańca Nilfgarduu. Mariborscy zachowywali się tak jakby cały świat chcieli zamienić w pustynię podobną do swoich rodzinnych stron. Na mocy traktatów rozejmowych armię północy i południa połączyły się we wspólnym celu zniszczenia buntowników. Oblężenie Geso zakończyło się całkowitą rzezią 14 Mariborskiej dywizji, bitwa przeszła do historii jako najkrwawsza w nowożytnej historii.

 

Armie wycofały się poza strefę zdemilitaryzowaną, podpisano rozejm, rozpoczął się wyścig zbrojeń. Arsenał nuklearny rozrósł się do groteskowych rozmiarów. Jasnym stało się, że kolejna wojna zakończy się końcem świata a cywilizacja umrze pośród białej zamieci.

 

– Wiem o czym mówisz starcze. – Hektor odezwał się po dłuższej chwili. – Jednak mało mnie to, jeśli mam być szczery, obchodzi. Widzisz domeną szaleńców takich jak ty jest snucie rozważań o końcu świata. Domeną polityków są wojny i broń nuklearna. Natomiast domeną wiedźminów jest tępienie potworów. Na twoje nieszczęście ja jestem sumiennym i skutecznym wiedźminem. Może masz rację, może twoje bestie nie są złe, ty jednak bez wątpienia zasłużyłeś na śmierć. One robią to co robią aby przeżyć, ty jesteś zwyczajnie szalony. Mówiąc podniósł broń celując w głowę rozmówcy. Elf gwizdnął przenikliwie jednocześnie rzucając się w tył. W ostatniej chwili jeden z nekkerów skoczył na Hektora nieomal obalając rosłego mężczyznę. Huk wystrzału wstrząsnął pomieszczeniem a kula z mlaskiem wbiła się w ramię starca. Sam poszkodowany z jękiem bólu rzucił się do ucieczki. Wiedźmin niechybnie pognałby za nim gdyby nie jeden szczegół, stado wściekłych nekkerów. Bestie z rykiem skoczyły w kierunku wiedźmina. Zginąłby pewnie, lub przynajmniej został poważnie poturbowany gdyby nie przybycie kawalerii. Przez zdezelowane drzwi wpadła grupka mężczyzn grzejąc do bestii ze wszystkich możliwych luf. Prowadził brodaty wielkolud w kurtce podobnej do tej Hektora, strzelał z dwururki jednak za pasem lśniła jaskółka na srebrne kule. Za nim stykając się ramionami pędziło dwóch elfów z burego szwadronu, Cirion i młodzik który niedawno zastanawiał się czym strzela się do „zdechlaków”. Obaj walili zapamiętale z wielkokalibrowych drakonidów. Na samym końcu lekko dygocząc przemykał tłustowłosy technik, w wątłej garści ściskał gazrurkę. Bestie padały pokotem ze wszystkich stron dochodziło przedśmiertne wycie. Nie było czasu na podziękowania ani tłumaczenia, Hektor rzucił się w pościg. Biegł ślizgając się po splamionej krwią posadzce, ledwo utrzymywał równowagę jednak nie mógł pozwolić aby szaleniec umknął w ostatnim momencie. Plecy starca mignęły mu na końcu mijanego korytarza. Klnąc wpadł w odnogę prowadzącą do klatki schodowej. Dysząc ze zmęczenia i czując ból w zranionym ramieniu pokonywał kolejne piętra, wiedział, że elf nie ma żadnej drogi ucieczki. Dobiegł do końca schodów i znalazł się w brudnym korytarzu, którego podłogę pokrywała boazeria. Na masywnym zakurzonym biurku stał stary aparat telefoniczny z tarczą. W czasach swojej świetności miejsce musiało wyglądać dość reprezentacyjne. W tej części budynku mógł pracować zarząd, może nawet sam właściciel huty. Stał w półmroku wsłuchując się w ciszę. Tylko jedne drzwi były uchylone, w sączącej się smudze światła poruszał się czyiś cień. Zza drzwi dało się słyszeć jakiś chrobot i syk bólu. Miał go. Uspokoił oddech i powoli ruszył w stronę hałasu. Zamaszystym kopnięciem potraktował drzwi, które wyleciały z zawiasów. Wpadł do środka trzymając pistolet oburącz. Elf stał tam i czekał na niego oparty o blat biurka. Wyglądał złowrogo na tle ogromnego okna z witrażem. Dyszał ze zmęczenia a jego twarz oblepiały siwe strąki mokrych włosów. Mimo to lekko się uśmiechał, jakby zadowolony z siebie.

 

– To koniec, nie mogę uciec – zauważył trafnie – zabij mnie wiedźminie. Nie mam już dla kogo żyć.

 

– Prawda, jesteś w pułapce, jednak chcę wiedzieć…

 

– Dlaczego? – Przerwał Hektorowi w pół zdania a wiedźmin powoli skinął głową.

 

– Nikt nigdy nie dał mi tyle co te stworzenia. Tylko one mnie potrzebowały, byłem ich przewodnikiem. Odkryłem, że są prawdziwsze i uczciwsze od ludzi czy elfów. Nie wiedzą co to kłamstwo czy intryga. Oddają ci to co sam im dasz. Dopóki ich nie znalazłem, byłem sam, zupełnie sam. Niepotrzebny nikomu, pogardzany przez wszystkich. One nadały wszystkiemu sens, znów miałem powód żeby żyć. Widzę jak na mnie patrzysz, nie zrozumiesz mnie wiedźminie, tylko one mnie rozumiały. Skończ już to. Opuścił głowę zaciskając powieki, jednocześnie lekko wypiął chudą pierś.

 

– Obyś znalazł spokój starcze. – Pewnym, płynnym ruchem pociągnął za spust. Odrzut broni szarpnął przedramieniem. Elf dostał postrzał w klatkę piersiową i z cichym westchnieniem osunął się na kolana, po chwili upadł ciężko na prawy bok.

 

 

 

Hektor siedział dysząc w głębokim fotelu niegdysiejszego dyrektora Wyzimskiej huty. Miał o czym myśleć, był to ciężki dzień i z coraz większą pewnością mógł stwierdzić, że musi się napić. Spokój jego rozmyślań zakłócił dźwięk chrobotania o drewno i coś co brzmiało jak kwilenie dziecka. Hałas dochodził z wnętrza mebla, o który wcześniej opierał się martwy już elf. Hektor otworzył drzwiczki szafki z lewej strony masywnego biurka a jego oczom ukazał się przedziwny widok. Ukryty na dnie szafy, częściowo zawinięty w starą szmatę krył się mały potwór. Nie wyglądał groźnie ani strasznie, wręcz przeciwnie zdawał się przerażony i bezbronny. Wielkie czerwonawe oczy spoglądały na Hektora z mieszaniną nadziei i przerażenia. Hektor po raz pierwszy w życiu widział małego nekkera i nie bardzo wiedział co począć. Serce ścisnęło się w nim na myśl, że stary elf biegł tu tylko po to aby ukryć tego szkraba. Bezpieczeństwo małego stwora znaczyło dla niego więcej niż własne życie. Jednak teraz leżał martwy a jego podopieczny zdany był na łaskę wiedźmina.

 

 

 

Do pomieszczenia weszli zadyszani uczestnicy dzisiejszego polowania. Wszyscy brudni od krwi i wyczerpani jednak wyglądało na to, że nie odnieśli poważniejszych obrażeń.

 

– Dopadłeś go – stwierdził olbrzym w skórzanej kurtce.

 

– Tak i nie tylko jego, spójrz tutaj. – Hektor wskazał zawiniątko ukryte w biurku. Brodacz nachylił się i obrzucił stwora bacznym spojrzeniem.

 

– Coś mała ta pokraka – wymamrotał – do tego wyje jak małe dziecko. Rozwal to Hek, miejmy to za sobą. Hektor schwycił nekkera za kark i cisnął nim na środek posadzki. Stworek niezgrabnie stanął na chudych nóżkach i z trudem podreptał w stronę ciała martwego elfa. Obrzucił zwłoki bacznym spojrzeniem czerwonych oczu po czym wydał z siebie pełen boleści jęk. Wtulił swoje drobne ciałko w bok elfa i zamarł wpatrzony w stojących nad nim ludzi. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych ręka starca poruszyła się lekko i zaczęła wolnymi ruchami gładzić oślizgłą głowę nekkera. Na ustach elfa wykwitła krwawa piana kiedy ostatnim wysiłkiem wyszeptał – Wszystko będzie dobrze mały, jestem przy tobie.

 

Hektor przyłożył lufę do potylicy potwora i pociągnął za spust. Strzał z przyłożenia zamienił jego główkę w krwawy rozprysk. Zdekapitowane ciałko zaległo koło zwłok hodowcy. Oboje umarli niemal w jednym momencie.

 

 

 

IV Wrzenie

 

Resztę dnia i całą noc zajęło uprzątnięcie miejsca zdarzenia. Dwóch wiedźminów z pomocą ekipy technicznej oporządzało zwłoki zabitych stworów. Organizm nekkera krył w sobie wiele cennych części, które mogły przysłużyć się w pracowni alchemicznej. Chociażby mózg, wątroba czy sproszkowane pazury i kły prezentowały wysoką wartość praktyczną i badawczą. Parę zwłok przetransportowano czarną furgonetką do siedziby cechu przy Mayieńskiej. Specjaliści od genetyki i badań fauny innych wymiarów będą mieli nad czym siedzieć przez najbliższy miesiąc. Całość operacji zabezpieczali członkowie Burego Szwadronu wdzięczni za oczyszczenie ich dzielnicy. Motocykliści obstawili szczelnie cały kompleks.

 

Nie mogło to jednak powstrzymać najgroźniejszej z wszystkich zaraz – plotki. Wieści rozeszły się początkowo po dystrykcie dziewiątym. Opowiadano o hodowcy, który karmił bestie mięsem własnoręcznie mordowanych dzieci. Iście mrożące krew w żyłach informacje. Informacje, które przy odrobinie szczęścia mogą wywołać w ludziach panikę i histerię. Im dalej od epicentrum wydarzeń tym bardziej nieprawdopodobne kształty przybierała powtarzana z ust do ust opowieść. Poza dystryktem dziewiątym zaczęto skwapliwie podkreślać przynależność rasową hodowcy. Mówiono początkowo o elfie, który sprzymierzony z bandą demonów mordował ludzkie dzieci z czystej nienawiści. Mówiono później, że agitatorzy, który zaczęli pojawiać się pośród wzburzonych tłumów działali na własną rękę. Nikt w to nie wierzył. Rozsiewane przez nich plotki były zbyt zbliżone, a miejsca w których pojawiali się krzykacze zbyt precyzyjnie wybrane. Mówiono, że elfy piją krew ludzkich dzieci dzięki czemu są długowieczne. Mówiono, że spiskują wraz z demonami aby wytępić ludzkość. Nienawiść wzbierała w sercach mas, miasto zasnuła czerwona mgła szaleństwa.

 

Początkowo ofiarami spontanicznych aktów agresji padli przedstawiciele elfiej rasy, którzy znaleźli się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Kogoś obrzucano kamieniami, innego pobito w ciemnym zaułki. W ludzkich dzielnicach wyciągano z domów mieszańców, którym kazano wynosić się do dziewiątego dystryktu. Nikt nie był bezpieczny, wystarczyło, że jakiś mężczyzna był zbyt przystojny, dziewczyna zbyt ładna aby wzięto ich za pół-elfów i zatłuczono na ulicy.

 

W apogeum marcowych wydarzeń zwarte grupy zaczęły wdzierać się na tereny zamieszkane przez elfów. Doszło do rzezi, krew płynęła ulicami dziewiątego dystryktu, wsiąkała w studzienki kanalizacyjne pojąc głodną Wyzimę. Nad dachami miasta niosły się zwierzęce wrzaski mordowanych. Policja w ogóle nie pojawiła się w slumsach, nie było nikogo kto mógłby ochronić bezbronnych i zdanych na łaskę wściekłego tłumu. Jedynie Bury Szwadron stanął do walki w obronie elfich dzielnic i ich mieszkańców. Tyraliery motocyklistów nacierały na rozszalały tłum, padły strzały i pierwsi martwi ludzie. Dopiero wtedy zdominowana przez etnicznie ludzką większość policja wkroczyła do akcji, aby zaprowadzić porządek w oszalałej dzielnicy. Jednak rozwścieczeni krzywdą pobratymców członkowie szwadronu nie zamierzali się poddawać. Z resztą Ci którzy dostali się do aresztów zaznali straszliwej doli. Większość strażników więziennych i policjantów była ludźmi. Pojmanych elfów przepuszczano przez ścieżki zdrowia, często pojedynczych elfów wpuszczano do cel zajętych przez grupy rasistów. Mało który z pojmanych na ulicy przeżył przejście przez ludzką machinę sprawiedliwości.

 

Na ulicach Wyzimy doszło niemal do regularnej bitwy. Nikt nigdy nie doliczył się prawdziwej liczby ofiar wydarzeń marcowych. Jeszcze dziesiątki lat później przedstawiciele obu ras przerzucali się odpowiedzialnością. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Z czyjego rozkazu działali agitatorzy podburzający tłum? Kto zaopatrywał Bury Szwadron w tak duże ilości broni? Z której strony padły pierwsze strzały? A przede wszystkim nigdy nie odpowiedziano jasno kto był winny temu szaleństwu. Hektor wiele lat później wspominając martwego hodowcę, skłonny był odpowiedzieć, że zawiniła mordercza natura zarówno ludzi jak i elfów.

 

 

 

Wyszli główną bramą, niemiłosiernie brudni i umęczeni. Hektor w środku, po jego lewej brodaty wielkolud o imieniu Hagar, po prawej natomiast rozdygotany technik Gustaw. Z tyłu podążała dwójka zadowolonych z siebie elfów: Cirion i Świeżak.

 

– Dziękuję wam, gdyby nie wy byłoby ze mną krucho.

 

– Daj spokój – Hagar poklepał niższego kolegę po plecach – byłem już w drodze kiedy dostaliśmy sygnał alarmowy z twojego telefonu. Swoją drogą mogłeś od razu poprosić o pomoc…

 

– Mogłem. Nie poprosiłem, co poradzić?

 

– Pewnie mną gardzicie – Gustaw wtrącił się niespodziewanie – najpierw bałem się wyjść z auta, Później szedłem na końcu, nawet za elfami ze szwadronu. Nie nadaję się do tej roboty.

 

– Nie Gustaw – Hektor przerwał twardo – nie gardzę Tobą. Ciebie podziwiam najbardziej dlatego, że byłeś z nami mimo strachu. To prawdziwa sztuka. Nadajesz się, tylko trzymaj się swojej działki. Technik uśmiechnął się nieznacznie i skwapliwie pokiwał głową.

 

Jeden z elfów otaczających budynek podbiegł nagle do Ciriona wykrzykując coś w starszej mowie. Gestykulował przy tym energicznie wymachując rękoma. Twarz Ciriona w miarę jak słuchał wykrzywiał grymas wściekłości. Wykrzyknął kilka rozkazów wsiadając na choppera. Cała obstawa odjechała sypiąc żwirem spod kół. Zniknęli w głównej bramie bez najmniejszego pożegnania.

 

– Co jest grane? – Hagar spojrzał z niepokojem na zszokowanego Hektora.

 

– Nie wiem stary. Mam złe przeczucia. Znad dachów kamienic wznosiły się cienkie wstęgi dymu. W powietrzu niósł się swąd spalenizny. Słychać było odległe echa krzyków.

 

***

 

 

 

Hagar i Gustaw odjechali w stronę Mayenskiej. Hektor postanowił najpierw zahaczyć o dom, przemykał pustymi początkowo ulicami czując głęboki niepokój. Później nadeszły obrazy których do końca życia nie wyrzucił z pamięci. Najpierw musiał przecisnąć się przez rozwścieczony tłum rozlany na ulicy. Początkowo próbowano go zlinczować biorąc za członka Burego Szwadronu, jednak uratowała go naszywka na plecach. Widział młodego elfa dosłownie rozrywanego na strzępy rękoma oszalałej z nienawiści tłuszczy. Widział ciała wyrzucane z okien kamieniec wprost w ręce czekających na ulicy sadystów. Wiedział, że powinien jakoś zareagować, zatrzymać się, ocalić choćby jedno życie. Przeważyła jednak samolubna troska o własny tyłek, pędził w stronę domu udając, że nie widzi i nie słyszy rozgrywającego się dookoła horroru.

 

 

 

Na drogę wybiegł mały chłopiec wymachujący rękoma. Wiedźmin jak zwykle jechał zbyt szybko, tylko nadludzki refleks uratował go przed zderzeniem. Gwałtownym szarpnięciem kierownicy wyminął dziecko, jednak chopper stracił równowagę. Grey Sporter sypiąc iskry ślizgał się po asfalcie przewrócony na bok. Zanim maszyna znieruchomiała Hektor zdążył spaść z siodełka i odturlać się. Kiedy wstawał cudem uratowany chłopak dopadł do niego gwałtownie szarpiąc za skórzaną kurtkę. Wywrzaskiwał coś niezrozumiałego ledwo łapiąc oddech. Wiedźmin poznał dzieciaka, który dzień wcześniej pożyczał od niego papierosy. Jednak niewiele zostało z wczorajszego cwaniaka i zawadiaki. Ładna chłopięca twarz była cała brudna i posiniaczona, strumienie łez rzeźbiły bruzdy w sadzy. Z nosa dziecka kapały gile a oczy wyrażały kompletną panikę.

 

– Heeeektor!! Błagam cię, zrób coś – wiedźmin w końcu zaczął rozróżniać słowa – oni ją zabiją, zabiją ją na pewno.

 

– Spokojnie mały, powoli. Co się dzieje, kogo zabiją?

 

– Mają moją mamę. Dorwali moją maaaamę – głos dziecka załamał się nagle niebezpiecznie. Cały czas ciągnął wiedźmina w stronę zaułka z którego wybiegł. Hektor nie potrzebował więcej wyjaśnień, biegł we wskazanym kierunku wyszarpując broń z kabury.

 

W ciemnej uliczce za ogromnym, przepełnionym kontenerem na śmieci rozgrywał się dramat. Młoda piękna elfka o zakrwawionej twarzy tępo wpatrywała się przed siebie. Jej szklane utkwione w jednym punkcie oczy nie dawały z siebie odczytać zupełnie nic. Jej delikatne ciało podskakiwało w rytm pchnięć bioder leżącego na niej draba. Wysoko zadarta jasna spódnica ukazywała kształtne nogi po wnętrzu których spływała krew. Dookoła leżącej pary stało jeszcze czterech mężczyzn, wszyscy rechotali głośno i okrzykami dopingowali kolegę. Ich spocone, umorusane gęby powoli odwróciły się w stronę wiedźmina, później upojone alkoholem i przemocą oczy przeniosły się na wycelowany w nich pistolet sodden.

 

– Spokojnie człowieku – odezwał się stojący najbliżej – tej elfiej kurewki starczy dla wszystkich. Dla Ciebie powiedziałbym nawet, hehe, ustąpimy miejsca w kolejce.

 

Ukradkiem kopnął w tyłek tego leżącego na elfce – Siwy, zrób panu miejsce. Bo jeszcze nas wszystkich, hehe, zapierdoli.

 

Zimna nienawiść jakiej nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu ogarnęła jego umysł. Początkowo chciał ich tylko przepędzić, jednak sam nie wiedział kiedy jego palec zaczął pociągać za spust. Nie zabijał ich szybko, temu najbardziej wygadanemu przestrzelił po prostu kolano i zostawił wyjącego na ziemi. Szedł powoli w ich stronę przy każdym kroku posyłając kolejne kule. Ci ostatni zginęli uciekając, dostali po kilka postrzałów w plecy. Jeden z nich nie zdążył nawet podciągnąć spodni i upadł próbując biec. Chciał się jeszcze odczołgać jak najdalej od Hektora, wiedźmin przechodząc nad nim złamał mu kręgosłup potężnym kopnięciem. Kiedy dobił ostatniego poczuł, że uginają się pod nim kolana. Chłopiec wybiegł zza niego i dopadł do leżącej matki. Poprawił jej sukienkę i próbował przywołać ją do świadomości trzymając delikatną dłoń. Nadaremnie, kobieta nie żyła. Otwarte błękitne oczy wpatrywały się pusto w stalowe niebo. Hektor zachwiał się i przysiadł ciężko pośród zmasakrowanych ciał, odchylił głowę i poczuł jak po jego policzkach toczą się łzy. Chłopiec wył spazmatycznie, z trudem łapał oddech potrząsając ciałem nieżywej matki. Zapamiętale wykrzykiwał jej imię – Iolet!! Iolet!!! Mamo, błagam – dziecięcy krzyk niósł się po wyzimskich zaułkach. Krzyk, który poruszyłby serce każdego nie mógł już wrócić życia jego mamie.

 

 

 

Nie wiedział jak długo siedział w tym zaułku. Może krótką chwilę, może godziny, albo całą wieczność. Po prostu nie wiedział. Usłyszał kroki, kątem oka dostrzegł stojącego chłopca.

 

– Hektor. – Jego głos brzmiał zaskakująco spokojnie, nienaturalnie wręcz zimno – Hektor! Zabierz mnie ze sobą, chcę zostać wiedźminem.

 

– co?

 

– Chcę być wiedźminem. Zabijacie potwory. Dzisiaj w tym zaułku zabiłeś pięć najgorszych na świecie bestii. Chcę być jak ty. Już nigdy nie będę bezbronny.

 

– Nie mogę. – Głos jakby nie pochodził od niego. – Nie wiesz o czym mówisz.

 

– Zabierz mnie ze sobą. Proszę.

 

 

 

Wychodzili razem z zaułku a ich twarze oświetlała łuna pożarów. Hektor odpalił papierosa, drugiego podał chłopcu. Podniósł motocykl, który na pierwszy rzut oka wydawał się sprawny. Siadł pewnie w siodełku i delikatnie usadowił chłopca przed sobą. Potraktował zapłon kopnięciem i oboje pognali ociekającymi krwią ulicami w kierunku Mayieńskiej.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

To jest jakiś wiedźminowy fanfic. Dobrze rozumiem? Chyba warto by to zaznaczyć w tytule ; )

I po co to było?

Zgadza Się. Już podkreślam ten fakt :)

„Kanapa i dwa fotele ze skaju całkiem nieźle imitowały skórę…” –– W jaki sposób kanapa i fotele imitują skórę i dlaczego? ;-) Pewnie miało być: Kanapa i dwa fotele ze skaju, całkiem nieźle imitującego skórę

 

Siedząc na fotelu rytmicznie poruszał głową w ustach trzymając tlący się papieros”. –– Siedząc na fotelu rytmicznie poruszał głową, w ustach trzymając tlącego się papierosa.

 

„Głos brzmiał bardzo zmysłowo i dobywał się z niemniej zmysłowego ciała”. –– Głos brzmiał bardzo zmysłowo i dobywał się z nie mniej zmysłowego ciała.

 

„Chwycił lekko za kark i zanim zdążyła zareagować prowadził do drzwi wyjściowych”. –– Drugi zaimek zbędny.

 

„Widział oczami pamięci mętne obrazy, które powoli składały się na obraz minionych wydarzeń”. –– Powtórzenie.

 

„…ściankę szklanki pokrywała jaskrawo czerwona szminka”. –– …ściankę szklanki pokrywała jaskrawoczerwona szminka. „– prawda, prawda pajacu”. –– – Prawda, prawda, pajacu.

 

„Wysyłam Ci namiary na miejsce gdzie znaleźliśmy sztywniaka…” –– Wysyłam ci namiary na miejsce gdzie znaleźliśmy sztywniaka

 

„Zamaszystym ruchem odsłonił obie zasłony na raz”. –– Zamaszystym ruchem rozsunął obie zasłony naraz. „Jedna czarna, druga ciemno-granatowa…” –– Jedna czarna, druga ciemnogranatowa

 

„…dłoń położyła na pojemniku gazu pieprzowego ukrytego w kieszeni”. –– …dłoń położyła na pojemniku gazu pieprzowego ukrytym w kieszeni.

 

Nie jeden raz obił tu komuś gębę, nie jeden raz sam został obity”. –– Niejeden raz obił tu komuś gębę, niejeden raz sam został obity.

 

„Hej! Hektor, zaczekaj – krzyczał przebierając szybko krótkimi nogami u boku wiedźmina”. –– Dlaczego dopiero teraz mówisz, że Hektor miał u boku krótkie nogi? Nie rozumiem jak mógł pozwolić dziecku, by majstrowało przy jego nogach i przebierało nimi, jakby były ulęgałkami. ;-)  

 

„O żesz w mordę, zostawiłem w kiosku chyba”. –– O żeż w mordę, zostawiłem w kiosku chyba.

 

„…stojącą dumnie po środku zakurzonej podłogi”. –– …stojącą dumnie pośrodku zakurzonej podłogi.

 

„Rzucił okiem na wyświetlacz smartfona, aplikacja gps wskazywała…” –– Rzucił okiem na wyświetlacz smartfona, aplikacja GPS wskazywała

 

„Jechał zbyt szybko wiedział o tym doskonale, jednak nie przejmował się tym zbytnio”. –– Powtórzenie.

 

„Wielu śledziło wzrokiem chopper i nieznanego kierowcę…” –– Wielu śledziło wzrokiem choppera i nieznanego kierowcę

 

„Świeżak, pytał się Ciebie ktoś o coś? – Ciron nawet nie odwrócił się w stronę młodzika. – Idź sprawdź czy Cię nie ma koło motocyklu.” –– Czy Ciron zwraca się do młodzika listownie?

 

„…zauważył człowieka siedzącego za kierownicą pół ciężarówki”. –– …zauważył człowieka siedzącego za kierownicą półciężarówki. Tu przerywam i odchodzę. I pewnie już nie wrócę. Do tej pory nic mnie nie zaciekawiło, w dodatku mam wrażenie, że tracę czas zgłębiając coś, co nie jest w stanie mnie zainteresować. Przykro mi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka