- Opowiadanie: JR_N7 - Ostatnie dni cz. 1

Ostatnie dni cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatnie dni cz. 1

 

Prezentuję wam pierwszą, stosunkowo krótką część mojego opowiadania pt. "Ostatnie dni". Jej akcja osadzona jest w świecie opanowanym przez zombie. Tak, wiem, temat oklepany, ale proszę was, przeczytajcie to w całości, i dopiero wtedy wytykajcie błędy. A na pewno będzie co wytykać, bo jestem początkującym pisarzem ;)

 

Ostatnie dni cz. 1 – JR_N7

 

Wydaje mi się, że każdy czegoś szuka. Nie każdemu jest dane to odnaleźć, o nie, tylko szczęśliwcy do tego docierają. Albo raczej docierali, bo w obecnej sytuacji trzeba powiedzieć jasno: niewielu nas zostało.

 

Na dobrą sprawę zapomniałem już, jak wyglądał dzień, w którym to wszystko się zaczęło. Tyle było już dni pełnych strachu i złudnych nadziei, że ten jeden mógł mi gdzieś wyparować, prawda?

 

Nawet życie sprzed wybuchu epidemii wydaje mi się teraz obce i cholernie odległe. Jeszcze rok temu pragnąłem, aby wszystko wróciło do normy, ale dziś, stojąc na drodze z ludźmi, którzy mnie potrzebują, nie chcę, aby cokolwiek się zmieniało. Może weźmiecie mnie za szaleńca, może pomyślicie, że od ciągłego ukrywania się dostałem pomieszania zmysłów. Każdy jest na swój sposób szalony, a w obecnych realiach to sformułowanie nabiera ponurego, rzeczywistego koloru.

 

No ale do rzeczy. Nazywam się Allan… Po prostu Allan. Jakie znaczenie ma teraz nazwisko, to, kim byłem kiedyś? Od dwudziestu pięciu miesięcy jestem po prostu Allanem z Karoliny Północnej. Człowiekiem, który zabił wiele innych istnień. Jak to kiedyś mówili? Nie odbieraj życia, bo to nie ty je dałeś. Nie mam wyrzutów sumienia, bo wszystko robiłem dla innych.

 

Jak każdy wie, w świecie opanowanym przez wszechobecne, mięsożerne, humanoidalne kreatury, które były kiedyś ludźmi, najważniejsze jest schronienie i towarzystwo innych osób. Z tym drugim raczej nie mam problemu, z tym pierwszym – jak najbardziej mam, i to bardzo poważny. Od siedemnastu dni chodzimy i śpimy pod gołym niebem, nie mając nawet brezentu nad głową, śpimy na szpilkach, z jednym okiem otwartym. Mamy październik. Noce są już zimne, coraz częściej padają deszcze. Koniecznie trzeba coś znaleźć, bo inaczej będzie źle. Bardzo źle.

 

Jeszcze kilka tygodni temu wszystko wydawało się względnie ułożone – znaleźliśmy niedużą fabryczkę, dobrze ogrodzoną, i zabarykadowaną. Ukrywała się tam grupka Chińczyków albo Wietnamców, w każdym razie rodzina żółtych. Kiedy ich znaleźliśmy, nie żyli od miesiąca, może dwóch. Wyczuliśmy ich już przy wejściu. Najwyraźniej zmarli z głodu, bo przetrząsnęliśmy cały kompleks, i nie znaleźliśmy ani grama jedzenia.

 

Z miejsca Garry i Jason zaczęli naprawiać zniszczone zabezpieczenia, Judie, Alice i Sara zaczęły przygotowywać nocleg, a ja i Kyle zaczęliśmy dyskutować. Na warcie stała, o ile się nie mylę, Jennifer.

 

Nie pamiętam dokładnie całej rozmowy, ale skrawek tak. Postaram się opowiedzieć wam, co wtedy zaszło, choć mam pewne luki w pamięci.

 

***

 

-Jesteś pewien, że te żółtki zmarli z głodu? – zapytał mnie poraz kolejny Kyle. Nie dawał mi z tym spokoju, ale trzeba powiedzieć, że miał rację – mogli umrzeć z głodu, ale równie dobrze mogli zarazić się jakimś świństwem i roznieść to po całej fabryczce.

 

-Nie mam całkowitej pewności, ale wszystko na to wskazuje. – odrzekłem.

 

-To istotne.

 

-Myślisz, że o tym nie wiem? Oprócz nas jest tutaj jeszcze sześć dusz. Moja narzeczona Alice, twoja dziewczyna Sara, i synowie oraz córki Buda Rollinsa. Obiecałem mu, że się nimi zajmę.

 

-Ta fabryka mi się nie podoba. Wciąż jesteśmy w miasteczku, Allan. Pełno tu sztywnych.

 

-Jest dobrze zabarykadowana, a bliskość miasteczka wcale nie musi być wadą. To nie jest Nowy Jork czy Los Angeles.

 

-Nie można nosa wychylić zza drzwi, bo od razu dopadają do ogrodzenia. A amunicji jest mało. Moim zdaniem powinniśmy ruszyć na wschód. Na prowincję. Do Oceanu.

 

-Od czterech miesięcy łazimy bez celu. Błąkamy się po okolicy. Zima się zbliża. Trzeba się przygotować. Nie spodziewaj się luksusów, jakie były u Rollinsa.

 

-Nie chcę luksusów, Allan, chcę bezpieczeństwa.

 

-Ja też. A ta fabryka nam to gwarantuje.

 

Kyle nic nie odpowiedział, spojrzał się tylko na mnie i pokręcił głową. Staliśmy na kładce przecinającej fabrykę na wysokości mniej więcej sześciu metrów. Widziałem, jak Jason odkłada po cichu zmurszałe deski. Oparłem się o barierkę, i powiedziałem:

 

-Nie mamy możliwości pomyłki. Nie możemy sobie na to pozwolić.

 

-Rozumiem, ale…

 

-Zależy mi tylko i wyłącznie na tym, aby grupa była bezpieczna.

 

-Mi też.

 

-Nie wywołujmy więc kłótni. Współpracujmy. – obróciłem się do niego i podałem mu rękę.

 

-Zawsze współpracowaliśmy. Wiesz o tym. Znamy się od liceum. – uścisnął moją dłoń. Nie chciałem konfliktów. Nie potrzebowałem tego. Ale wiedziałem, że prędzej czy później Kyle znów wpadnie na jakiś sprzeczny z moim punktem widzenia pomysł.

 

-Musimy przede wszystkim przygotować pomieszczenia biurowe. Tam będziemy nocować. Tutaj, na hali produkcyjnej, będziemy zostawiać śmieci, i wszelkie inne odpadki. Będzie można też ustawić jakieś szpikulce na sztywnych, w razie, gdyby udało im się przedrzeć. – powiedział Kyle z entuzjazmem.

 

-Dobry pomysł. Tamtymi pokojami już zajmują się kobiety.

 

-Co trzeba zabezpieczyć? Wejścia?

 

-Musisz spytać Garry’ego i Jasona. Ale wydaje mi się, że chyba tylko drzwi frontowe. Te wielkie drzwi załadunkowe są zabite grubymi dechami. Sprawdzałem.

 

-Dobra, idę do chłopaków. Jakby co, będę gdzieś w okolicach wejścia.

 

-OK.

 

Kyle odszedł szybkim, pewnym krokiem w kierunku schodów. Ja znów oparłem się o barierki i oglądałem dach fabryki. Stalowe filary podpierały go po obu stronach, trzy z lewej, trzy z prawej. Widać było spore pajęczyny pokrywające wsporniki. Ale dach wyglądał na przyzwoity. Nie powinien przeciekać.

 

Zszedłem na dół i poszedłem na front fabryki. Tam były kolejne schody prowadzące do półpiętra, na którym dawniej prawdopodobnie znajdowała się kantyna i toalety. Było to też dobre stanowisko strzeleckie, bo w jednym miejscu to twarde szkło z pionowego okna (cztery po lewej, cztery po prawej – w środku wszystko było dobrze oświetlone, na dodatek było to szkło, przez które było widać tylko rozmazane zarysy rzeczy znajdujących się po drugiej stronie) było wykruszone, i był dobry widok na ulicę przed fabryką. Dokładnie pod stanowiskiem znajdowało się wejście.

 

Jennifer siedziała tam z czarnym kapeluszem na głowie (należał do jej brata, Jasona) i z karabinem myśliwskim w ręku (miał doskonałą lunetę, wiem, bo nie raz strzelałem, i w zasadzie strzelam do tej pory). Wciąż wyglądała za okno, z wielką pasją obserwując ulicę i puste domy w oddali, za niewielkim parkiem.

 

-Jak sytuacja? – zapytałem, przysiadając się do niej.

 

-Było kilku zimnych przed kilkoma minutami, ale poszli w stronę Leyton Falls. – tak nazywało się miasteczko, w którym znajdowała się fabryka.

 

-To dobrze. Nie potrzebujemy tu zimnych, przynajmniej dopóki twoi bracia naprawiają drzwi.

 

-Nie musiałeś ich tak rozwalać. – zaśmiała się. Przyznaję, mogło mnie lekko ponieść, kiedy wziąłem do ręki strzelbę i zacząłem gorączkowo nawalać ołowiem w drzwi – od razu zeszło się kilku zimnych, ale dość szybko sobie z nimi poradziliśmy.

 

-No tak… Trzeba było jakoś wejść. – teraz śmialiśmy się razem. Śmiech nie był, i nie jest dla mnie codziennością.

 

-W końcu znaleźliśmy jakieś bezpieczne miejsce. Po czterech miesiącach od opuszczenia domu mojego taty.

 

-Twój tata był wspaniałym człowiekiem, Jenny. Dał nam bardzo wiele.

 

-Wiem. Cieszę się, że jego śmierć nie poszła na marne.

 

-Ja też. Okazał się prawdziwym bohaterem. Nie spotkałem kogoś takiego w moim życiu.

 

Siedzieliśmy w ciszy, obserwując ulicę. Z dołu dobiegały nas odgłosy uderzania młotkiem, ale nie za głośne. Co jakiś czas Garry zaklął, kiedy ukłuł się gwoździem albo jak młotek spadł mu na stopę.

 

To, co mówiłem, było prawdą. Bud Rollins był dobrym człowiekiem. Dał nam schronienie, żywność, amunicję. Gościł nas przez siedem miesięcy. Można powiedzieć, że oddał za nas życie. Chociaż, jak nieraz nad tym myślałem, to stwierdzałem, że robił to tylko przez wzgląd na dzieci – my mało co go obchodziliśmy (ale nie dziwię się mu – nagle z nieba zeszły mu cztery dodatkowe gęby do wykarmienia).

 

Po kilku minutach zszedłem na dół, do Garry’ego i Jasona. Plan był prosty: całkowicie zabić deskami frontowe drzwi, i zabezpieczyć boczne, które od tej pory były naszym głównym (i jedynym) wyjściem.

 

-Jak idzie robota? – zapytałem, kiedy stanąłem koło odpoczywających młodych Rollinsów.

 

-Powoli, ale w miarę. – odparł Garry ocierając czoło dłonią. –Niespecjalnie czym mamy zabić te drzwi. Same zmurszałe deski. Trzeba będzie rozebrać biurka z naszej noclegowni od siedmiu boleści, no i szafy.

 

-Nie ma problemu.

 

-My tutaj nic nie widzimy. Czy Jenny zauważyła jakichś zimnych w pobliżu?

 

-Przed chwilą u niej byłem. Nic nie widziałem, ale powiedziała mi, że kilku parę minut przed moim przybyciem widziała.

 

-No cóż, jacyś na pewno będą się zdarzać. To wciąż jest Leyton. Nie odetniemy się od nich. – odezwał się w końcu Jason.

 

-Fakt. Na pewno jest tu lepiej niż w okolicy naszego domu. Spokojniej. – odparł mu Garry.

 

-Kyle tu był? – zapytałem, kiedy przypomniałem sobie o jego deklaracji pomocy dla chłopaków.

 

-Ta. Poszedł parę minut temu. Podał nam kilka gwoździ, pogadał trochę o tym, jak ważna jest współpraca, bla, bla. Zawinął się w stronę dziewczyn, więc pewnie tam teraz jest. – powiedział znużony Garry.

 

-OK. Ja spadam zapytać się, jak tam uwijanie gniazdka.

 

-Stary, weź przestań mówić tak dziecinnie. – Garry wyglądał na poirytowanego. Wieczny maruda.

 

-Słyszałem, że do ciebie nie można inaczej. – powiedziałem, po czym odszedłem. Odprowadził mnie gromki śmiech Jasona, i, prawdę mówiąc, sam też się zaśmiałem. Miałem tego dnia naprawdę dobry humor.

 

Przeszedłem przez halę produkcyjną, patrząc wokół. Zatrzymałem się na jej środku, spojrzałem na część biurową, i przez szybę zobaczyłem, jak Kyle pomaga rozkładać koce. „To jest nasz nowy dom” – pomyślałem, po czym lekkim truchtem pobiegłem w stronę naszej części sypialnianej.

 

Kiedy Kyle zobaczył, że wbiegłem do pokoju, zapytał z ożywieniem:

 

-Coś się stało?

 

-Nie, a czemu miałoby się coś stać?

 

-Nie co dzień widuje się zarośniętego człowieka z pistoletem przy pasie biegnącego w twoją stronę.

 

-Nie musisz się bać, drogi Yogi. – śmiech wypełnił naszą sypialnię. Nawet Kyle się zaśmiał. Wołaliśmy na niego Yogi w liceum, kiedy był gruby. Teraz był już zdecydowanie chudszy (chwalił się, że zrzucił blisko trzydzieści kilogramów).

 

-Uważaj, druciarzu. – odparł. Kolejna salwa śmiechu. Wołali na mnie „druciarz”, bo nosiłem aparat na zęby.

 

-Dobra dobra, koniec tych wspominek. Jak idzie robota?

 

-Wszystko prawie gotowe. – powiedziała rozweselona Alice. Dla wszystkich nas śmiech był czymś obcym, wręcz czymś nienaturalnym, nieprzyzwoitym.

 

-To doskonale. Jutro trzeba wyprawić się po wodę i jedzenie, bo niewiele tego zostało.

 

-Pozwolisz, że omówimy to wieczorem, kiedy będziemy tu w komplecie. – odpowiedział Kyle. Miał rację. Cholera, znów miał rację.

Koniec

Komentarze

cóż mnie to średnio zainteresowało. Nie chciałbym być nie miły, ale średnio to cieakwe jest.  Co do błedów powiem to co i mi pisali tutejsi "Mędrcy": dialogi są złe. Bardzo złe są dialogi. Zła konstrukcja.  Ogólnie zauważyłem kilka powtórzeń. Główna bolączka jest taka, że w połowie zaczyna się nudzić ;)    

dzięki za info :) a było może coś, co Ci się spodobało? są jakieś plusy? czy beznadzieja totalna? :D

hmm, wydaje mi się że jako grunt pod coś większego to czemu nie, ale ja w sumie to sie nie znam czekaj na opinie tych "inteligentnych" tutaj :D swoją drogą czemu nie umiejscowiłes akcji w Polsce? ;P

nie lubię umiejscawiać niczego w Polsce :) wydaje mi się to takie… dziwne. preferuję kraje zagraniczne, w szczególności USA, choć kilka opowiadań obsadziłem w Wielkiej Brytanii. do tej pory wszystko szło do szuflady ;)

Lubię zombi, ale w filmach, np. świetny Walking Dead. Ale w literaturze to się średnio sprawdza. Sam napisałeś, że oklepany temat, i Twoja scenka jest właśnie taka oklepana, zupełnie bezpłciowa. Jeśli już, to trzeba wymyśleć coś niestandardowego, jak w książkach tego tam Brooksa. I lepie jednak akcję byłoby umieścić w Polsce, to byłoby na plus.

Kurczę, mam mieszane uczucia. Z jednej strony podoba mi się styl, jest całkiem równy i płynny – miałam nawet wrażenie, zwłaszcza na początku, że Allan jest bohaterem filmu i streszcza nam, co się właśnie wydarzyło. Usłyszałam tenc męski głos. No i zakończenie, fajne! Co do dialogów… dla mnie są mankamentem. Czekaj, pokarzę Ci coś: "-Zawsze współpracowaliśmy. Wiesz o tym. Znamy się od liceum. " – kurcza, jakby… nienaturalne, nie wiem, czy mnie rozumiesz. Osoby tak do siebie rzadko mówią. Np. Zawsze lubiłem tuńczyka, wiesz o tym, przecież znamy się od małego. Naturalniej by brzmiało (spokojnie, mogę się mylić, więc nie bierz moich uwaga za stuprocentowo słuszne): "Zawsze współpracowaliśmy, nie pamiętasz? A przez liceum to co?". "Dobra, idę do chłopaków. Jakby co, będę gdzieś w okolicach wejścia." – to jest bardzo fajne i swobodne. W ogóle końcówka jest o wiele lepsza dialogowo, w moim odczuciu:)   Szczerze? Poczytałabym jeszcze o Allanie. Dlatego pisz, pisz! Pozdrawiam.

Nie lubisz umiejscawiać akcji w Polsce, a ja przeczytałam już tyle tekstów, których akcja toczyła się w Ameryce, że pewnie niczym mnie nie zaskoczysz. Mogę tak wnosić po zaprezentowanym fragmencie. Nie znalazłam tu nic, co by mnie zadziwiło, kazało czekać na ciąg dalszy. O błędnym zapisie dialogów już wiesz. Zauważyłam też nieco powtórzeń i wiele niezbyt poprawnie zbudowanych zdań. Nie jest najgorzej, ale mam wrażenie, że stać Cię na dużo więcej. Życzę powodzenia przy kolejnym opowiadaniu.  

 

„Z miejsca Garry i Jason zaczęli naprawiać zniszczone zabezpieczenia, Judie, Alice i Sara zaczęły przygotowywać nocleg, a ja i Kyle zaczęliśmy dyskutować”. –– Wolałabym:  Garry i Jason od razu zabrali się do naprawiania zniszczonych zabezpieczeń.  Judie, Alice i Sara starały się przygotowywać posłania, a ja i Kyle zaczęliśmy dyskutować.  

 

„-Jesteś pewien, że te żółtki zmarli z głodu? – zapytał mnie poraz kolejny Kyle”. –– Jesteś pewien, że te żółtki zmarły z głodu? –– po raz kolejny zapytał mnie Kyle. Lub: Jesteś pewien, że ci żółci zmarli z głodu? –– po raz kolejny zapytał mnie Kyle. Na początku zdania, przed Jesteś, brakuje spacji. Uwaga dotyczy wszystkich dialogów.

 

„Do Oceanu”. –– Chyba: Nad ocean.

 

„…spojrzał się tylko na mnie i pokręcił głową”. –– …spojrzał tylko na mnie i pokręcił głową.

 

„Oparłem się o barierkę, i powiedziałem…” –– Zbędny przecinek.

 

„Nie mamy możliwości pomyłki”. –– Owszem, dopóki nie byli niczego pewni, istniała duża możliwość popełnienia pomyłki.

 

„Tam były kolejne schody prowadzące do półpiętra…” –– Tam były kolejne schody prowadzące na półpiętro

 

„Tam były kolejne schody prowadzące do półpiętra, na którym dawniej prawdopodobnie znajdowała się kantyna i toalety. Było to też dobre stanowisko strzeleckie, bo w jednym miejscu to twarde szkło z pionowego okna (cztery po lewej, cztery po prawej – w środku wszystko było dobrze oświetlone, na dodatek było to szkło, przez które było widać tylko rozmazane zarysy rzeczy znajdujących się po drugiej stronie) było wykruszone, i był dobry widok na ulicę przed fabryką”. –– Powtórzenia!

 

„Jennifer siedziała tam z czarnym kapeluszem na głowie…” –– Jennifer siedziała tam w czarnym kapeluszu… Skoro Jennifer była w kapeluszu, to zrozumiałe, że na głowie.

 

„…wiem, bo nie raz strzelałem…” –– …wiem, bo nieraz strzelałem

 

„Nic nie widziałem, ale powiedziała mi, że kilku parę minut przed moim przybyciem widziała”. –– Nic nie widziałem, ale powiedziała, że parę minut przed moim przybyciem, kilku zauważyła.

 

„OK. Ja spadam zapytać się, jak tam uwijanie gniazdka”. –– Wolałabym: OK. Ja spadam zapytać, jak tam wicie gniazdka.

 

„Wołaliśmy na niego Yogi w liceum, kiedy był gruby. Teraz był już zdecydowanie chudszy…” –– Yogi, tak wołaliśmy na niego w liceum, kiedy był gruby. Teraz zdecydowanie zeszczuplał

 

„Dobra dobra, koniec tych wspominek”. –– Dobra, dobra, koniec tych wspominków.

 

„Dla wszystkich nas śmiech był czymś obcym…” –– Dla nas wszystkich, śmiech był czymś obcym

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

dzięki za rady, fajnie wiedzieć, że jednak coś z tego było :) postaram się poprawić dialogi, ale dopiero w przyszłym tygodniu, bo w tym mam masę roboty :/

Nowa Fantastyka