- Opowiadanie: SirGamemen - Kość w skrzydle człowieka

Kość w skrzydle człowieka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kość w skrzydle człowieka

Siedząc na jednym z setek kraterów rozsianych po całej powierzchni księżyca Mortimer zastanawiał się dlaczego pomimo faktu, że znajduje się w tak niesamowitym miejscu jak to, on woli patrzeć jeszcze wyżej, w gwiazdy. Opcja zwiedzania tego pustkowia wydała mu się najmniej interesującą rzeczą, którą mógł teraz zrobić, szczególnie, że tej nocy kosmos wyglądał wyjątkowo urodziwie. Należy zwrócić w tym miejscu uwagę na fakt, że swobodne oddychanie przy całkowitym braku tlenu nie robiło na nim najmniejszego wrażenia, zdawał się tego nie zauważać, będąc całkowicie zaabsorbowanym pięknem wszechrzeczy. A było czym. Wokół niego roztaczał się magiczny i odrealniony widok – miliony gwiazd migotały na niebie, tworząc przeróżne obrazy.

Wprawny obserwator bez problemu zdołałby zauważyć grupę gwiazd tworzących ogromnego żółwia. Jeśli do tego naprawdę byłby Wprawnym Obserwatorem (pisanym dużymi literami, a co!) z pewnością jego uwagę przykułby pewien drobny szczegół. Ów żółw wielkości małej planety zdawał się nie być jedynie zbiorem gwiazd, a żywym i tak namacalnym, jak to tylko możliwe stworzeniem. Siedzący na kraterze człowiek co prawda nie przywykł do widoku nadnaturalnie wielkich zwierząt morskich, ale jeśli ktoś znajduje się w takim miejscu, będąc ubranym jedynie w szlafrok i bokserki, to sposób postrzegania rzeczywistości może ulec lekkiemu zakrzywieniu. Obwinianie Mortimera o nazbyt dużą pobłażliwość dla otaczającego świata byłoby więc skrajną głupotą. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto kiedykolwiek znajdował się w podobnej sytuacji i może z czystym sumieniem powiedzieć, że po zobaczeniu swojego latającego żółwia natychmiast wpadł w popłoch, po czym zaczął uciekać w przypadkowym kierunku (czego nasz bohater oczywiście nie zrobił).

Mortimer jeszcze przez kilka chwil oglądał gwiazdy. Od zawsze uwielbiał to robić: kiedy samotnie wpatrywał się w bezkres rzeczy ogarniała go nieprzenikniona radość. Za każdym razem na nowo uświadamiał sobie, że jest jedynie mikroskopijną cząstką wszechświata, którą wszystko wokół zdaje się ignorować. Na swój pokrętny sposób świadomość ta podnosiła go na duchu. Nigdy nie przepadał za byciem w centrum uwagi, chociaż często miał wiele do powiedzenia – ze swoich myśli postanowił stworzyć klatkę, w której zamknął się wiele lat temu. A gdy chciał akurat wyjść, to nigdy nie mógł sobie przypomnieć gdzie zostawił ten przeklęty kluczyk. Z życiem łączył go jedynie syndrom sztokholmski.

Przed odejściem rzucił jeszcze skromne spojrzenie na horyzont, wstał, strzepał z siebie dziwny srebrny pył, lekko przeciągnął i zaczął kompletnie bez celu iść przed siebie. Niezbyt lubił urządzać przechadzki po srebrnych pustyniach (chociaż rzadko miał do tego okazję), lecz niesiony dziwnym impulsem zdecydował ten stan rzeczy zmienić. Upatrzył w tym kolejny symbol zmiany, który rzecz jasna był jedynie złudzeniem i pojedynczym wyskokiem, nie będącym w stanie zmienić niczego. Może poza połechtaniem próżności Mortimera i poczucia, że przynajmniej ma chęci i nie siedzi bezczynnie. Przecież nie wystarczy urządzić sobie wycieczkę po powierzchni księżyca, żeby zmienić całe życie. Prawda? Warto nadmienić, że grawitacja będąca lustrzanym odbiciem Ziemskiej również wydała mu się czymś zupełnie normalnym i niewymagającym zbędnego roztrząsania. Już po chwili dostrzegł w oddali idącą szybkim i pewnym krokiem postać, którą zdawał się skądś znać, jednak w gonitwie myśli nie mógł znaleźć tej właściwej, by podpowiedziała mu skąd.

– Witaj Mortimerze! – Zagaił tajemniczy przybysz, materializując mu się ni stąd, ni zowąd dosłownie przed twarzą. – Który to już raz samotnie spacerujesz po tym pustkowiu?

Dziwny człowiek już od pierwszych chwil sprawiał niesamowite wrażenie – dźwięczny, głęboki głos wydawał się odległy, jakby pochodził od suflera ukrytego gdzieś za niewidzialną kurtyną. Jednocześnie każde wypowiedziane słowo przeszywało na wskroś. Był dość wysokim i barczystym młodzieńcem (około dwudziestopięcioletni) z długimi, ciemnymi, swobodnie rozrzuconymi włosami, które łączyły się z zadbaną kilkutygodniową brodą. Na sobie miał krótkie, szare spodenki i podkoszulkę we wszystkich znanych kolorach, tworzących spiralę. Pomijając może ecru, khaki, peridot, czerwień z Falun i resztę dziwnie brzmiący nazw kolorów, których i tak nikt nie zna. Co ciekawe nie posiadał żadnych butów, za to oczy przysłaniały czarne okulary przeciwsłoneczne.

– Kim jesteś? – powiedział lekko skonsternowany Mortimer, próbując przy tym ułożyć kąciki ust w coś na kształt uśmiechu, jednak sztuka ta nie do końca mu wyszła.

– Bardzo dobre pytanie mój drogi Mortimerze! – zaczął entuzjastycznie. – Ludzie przez wieki wołali na mnie różnie, ale już to co wołali niech na razie pozostanie sekretem. Wszak czymże byłby człowiek bez choćby malutkiej, maluteńkiej tajemnicy? Hm? – uśmiechnął się szelmowsko i kontynuował, nie czekając na reakcję swojego rozmówcy. – Musisz wiedzieć, że nie jesteś w tym miejscu przypadkiem; księżyc jest pisanym ci miejscem, powiem nawet więcej! – Dziwny osobnik, z naprawdę cudowną brodą, podniósł jedną rękę do góry, wskazując palcem gwiazdy. – To miejsce, w którym przyjdzie ci umrzeć i stanie się to szybciej niż myślisz.

W jednej chwili migotanie gwiazd ustało, wielki gwiezdny żółw postanowił uciąć sobie krótką drzemkę, a tajemniczy przybysz zastygł w luźnej pozie z rękami w kieszeniach i uśmiechem na ustach. Czas dla Mortimera stanął i nie jest to tylko określenie mające podkreślić dramatyzm sytuacji – czas dosłownie zatrzymał się. Bohater tej opowieści również stanął jak wryty, lecz zupełnie innego powodu – jedynie na jego ustach zaczynał powoli rozkwitać uśmiech i nie był on zwyczajny. Ten jeden konkretny uśmiech mógłby oczarować każdą kobietę, a przy odrobinie chęci skruszyć górę lodową, co niektórym statkom pasażerskim wyszłoby jedynie na dobre. Fala szczęścia zalała Mortimera i zrobiła to nagle, bez żadnego ostrzeżenia: "To takie zabawne – pomyślał. – Po tylu latach prób, po tylu niepowodzeniach… Do tego uświadamia mi to jakiś post-hipis. Życie to naprawdę ironiczny skurczybyk. Chociaż po stokroć wolałbym skończyć ze sobą sam, przynajmniej miałbym poczucie, że jedną rzecz udało mi się wykonać właściwie. I znowu te moje idiotyczne werteryzmy! – parsknął – Przywiązanie do tych głupich symboli, które nic nie znaczą. Wszechświat nigdy nie chciał mi nic przekazać, co najwyżej drwił sobie ze mnie. Dlaczego teraz ma być inaczej? A może tym razem ze mnie nie zadrwił? I jak zwykle – zostały mi jedynie pytania bez odpowiedzi.Jednakże dziwne ma być miejsce kresu mojego losu. Tory nie byłby złym miejscem wysokim mostem, z twardą taflą zimnej wody na dole też bym nie pogardził, ale księżyc? Dlaczego akurat tutaj? Przecież to nie ma najmniejszego sen…" i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czas znowu zaczął płynąć. Gwiazdy migotały wyraźniej, żółw, wyraźnie niezadowolony, obudził się i zaczął jeszcze szybciej zmierzać w stronę stojących postaci, a tajemniczy jegomość zdawał się promienieć, wręcz lekko świecić (ze szczególnym zwróceniem uwagi na cudowną brodę) – sposób postrzegania świata przez Mortimera zmienił się drastycznie w ciągu tych kilku sekund, gdy do świadomości dotarła najwspanialsza wiadomość pod słońcem – wkrótce przyjdzie mu umrzeć. Jednak jego prosty umysł nie mógł pojąć dlaczego przyjdzie mu zginąć. Chociaż określenie "prosty umysł" jest nieco nad wyrost. Ponieważ umysł Mortimera przypominał, nomen omen, węzeł Gordyjski. Tajemniczy post-hipis nawet nie pomyślał o tym, żeby spróbować go rozwiązać albo przeciąć jakąś idiotyczną szabelką: zamiast tego użył lasera o potężnej mocy. Efekty były zachwycające.

– Dlatego właśnie nienawidzę snów! Bóg jeden wie co takiemu przyjdzie do głowy. – Powiedział niespodziewanie, drapiąc się przy tym po głowie. – Na dodatek nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co mówiąc szczerze nieco mi uwłacza. Pozwolę sobie wrzucić ten niemiły gest do kosza z napisem "Niegodziwości mego przyjaciela Mortimera", a pamiętaj, że każdy kosz ma swoją określoną pojemność! – przybysz mówiąc to mimowolnie parsknął śmiechem.

– O czym ty mówisz? Jakich snów? Co za kosz?

– Ups! Chyba powiedziałem za dużo. Do tego przejdziemy za chwilę. Przy okazji: zauważyłeś, że za chwilę uderzy w nas żółw? To zabawne: najbardziej kreatywną rzeczą jaką jesteś w stanie wymyślić jest olbrzymi żółw lecący przez kosmos? Oglądałem setki, jeśli nie tysiące najróżniejszych snów, najróżniejszych ludzi…

– Zaraz, chwila! – zawołał Mortimer, przestępując niezauważalnie z nogi na nogę. Jeśli wcześniej posiadałby jakikolwiek kontenans, to właśnie teraz należałoby wspomnieć o nim w czasie przeszłym.

– Niekulturalnym jest przerywać komuś wypowiedź, mój drogi Mortimerze, więc łaskawie pozwól mi dokończyć – rzekł z nieukrywaną radością w głosie przybysz; najwidoczniej świetnie się bawił drwiąc z Mortimera – Gdzie ja to… A tak! Widywałem setki, jeśli nie tysiące różnych snów. Nie będę cię zanudzał opisem każdego z osobna, chcę jednak byś wiedział, że twój mimo zasadniczego braku oryginalności jest zdecydowanie najciekawszy z nich wszystkich. – Przerwał na chwilę i wziął głęboki wdech (przypominam, że akcja ma miejsce na księżycu). Jego rozmówca stał osłupiały i chłonął każde słowo. – Widzisz mój kochany, zazwyczaj sen można powiązać z konkretnym pragnieniem: mogą to być pieniądze, władza, kobiety, czy nawet drzewa, chociaż w tę konkretną sprawę wolałbym się nie zagłębiać. – na twarzy człowieka z niesamowitą brodą można było przez chwilę wyczytać lekkie zakłopotanie – W każdym bądź razie zmierzam do tego, że kompletnie nie mogę pojąć przesłania twego snu. Czy ten żółw jest metaforą wolności? Egzystencji? Śmierci? Miłości? Powiedz mi, musisz. Jak to jest?

– No… ja.. po prostu lubię żółwie. – mówiąc to nieco się zaczerwienił, widząc dziwny grymas na twarzy swojego rozmówcy.

– Żartujesz? Nie dorobiłeś do niego żadnej filozofii? Po prostu sobie leci?

– W zasadzie tak. Szczerze to zbytnio się nad tym nie zastanawiałem.

– Byłem pewien, że to symbol czegoś. Widzę szczerość na twej twarzy, nie kłamiesz. Naprawdę ciekawy przypadek z ciebie, nie ma co. Większość znanych mi ludzi, a znałem ich trochę, do wszystkiego dorabiała jakąś idiotyczną filozofię. Choćby mój dobry przyjaciel Parys – wystarczyło, że wiatr mocniej zawiał podczas myślenia o ukochanej, która oczywiście nie była zainteresowana jego obleśnymi zalotami, a już upatrywał w tym nadziei na odwzajemnienie uczucia. Taki już był, przywiązany do "znaków od wszechświata". W końcu Parysowi pomógł mój przyjaciel, którego niedługo powinieneś poznać. – Wypowiadając słowo "przyjaciel" wyraźnie się wzdrygnął i dalszą część opowieści kontynuował nieco bardziej złowrogim tonem. – Ostatecznie Parys dopiął swego i zdobył ukochaną. Skutkiem tego idiotycznego zauroczenia była straszna wo…

Mortimer słuchał opowieści z nieukrywanym zaciekawieniem i nagłe jej przerwanie było dla niego niczym cios obuchem w plecy.

– Wo…? – podchwycił.

– Przez to wszystko nieco się zasiedziałem, czas już uciekać! Chyba rozumiem dlaczego to będziesz akurat ty. Potrafisz doskonale słuchać, chociaż nie wiem jak z mówieniem. Ha-ha-ha!

– Czekaj! – krzyknął Mortimer, chociaż stał bardzo blisko rozmówcy – Co masz na myśli mówiąc to? Kim jesteś?!

– Ależ mój Mortimerze! Przyjdzie nam się spotkać, może nawet szybciej niż myślisz. – Brodacz spojrzał na swoją rękę, jednak nic się na niej nie znajdowało – Późno już, czas wyruszać! – tę samą rękę włożył tym razem do kieszeni i zaczął czegoś gorączkowo szukać, a po paru sekundach wyciągnął małą stokrotkę. – Proszę, o to twoja stokrotka. Przyda ci się później, możesz mi wierzyć! – Podał kwiatka Mortimerowi po czym rzekł na odchodne. – Jest jeszcze jedna sprawa o której powinieneś wiedzieć.

– Jaka? – zapytał stojący cały ten czas praktycznie nieruchomo Mortimer.

– Jesteś na księżycu, bez skafandra i dostępu do tlenu; powinieneś zniknąć za jakieś, bo ja wiem, dziesięć, może piętnaście sekund.

Nagle mężczyzna w szlafroku uświadomił sobie, że nie może złapać tchu: chwycił się za gardło, próbując jeszcze ustać na nogach, jednak jego próby spełzły na niczym i powoli zaczął odpływać w przestrzeń. Koniuszkami palców u prawej nogi próbował jeszcze dotknąć srebrnej powierzchni księżyca, jednak działająca nań siła była zbyt duża. Resztkami sił zdołał wypowiedzieć kilka ostatnich słów:

– Co… co się dzieje?

– Otóż, mój drogi Mortimerze, właśnie dopadła cię rzeczywistość! W takich chwilach jak ta ma ona w zwyczaju to robić, lecz ty chyba już się do tego przyzwyczaiłeś. Auf wiedersehen! – przybysz klasnął w dłonie i zniknął, a ostatnim, co nasz bohater zdołał zobaczyć przed niechybnym odejściem był olbrzymi żółw, który dokładnie w tym momencie z całym impetem uderzył w księżyc.

 

PS Pozdrawiam każdego kto dotarł aż tutaj i bardzo dziękuję za przeczytanie moich grafomańskich eksperymentów. To tylko sampel do opowiadania, które na obecną chwilę ma 7 stron i ciągle rośnie. Chciałbym dowiedzieć się czy nie popełniam zbrodni na literaturze wypisując rzeczy widoczne powyżej. Jeszcze raz naprawdę dziękuję!

 

EDIT: poprawiłem głupie literówki – musicie mi wybaczyć, ale ludzkie oko bywa zawodne, a mój program do edycji tekstu nie wychwycił głupotek pokroju napisania słowa "żółw" przez "z".

 

 

Koniec

Komentarze

Zbrodni to może od razu nie, ale raczej się jej nie podlizujesz. ;-) Lekko absurdalny styl mi się bardzo spodobał, ale jednak jakiejś odrobiny logiki mi brakło. Kim jest rozmówca Mortimera? Wskazówki zostawiasz, IMO, sprzeczne. W jaki sposób Mortimer znalazł się na Księżycu? Co ma próżnia do grawitacji? Czy człowieka w księżycową noc najpierw wykończy brak tlenu czy temperatura? Czasami gubiłam się, kto wypowiada którą kwestię. Jest trochę literówek. Też pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Aha, jeszcze jedno; co ma wspólnego tytuł z treścią?

Babska logika rządzi!

"Czy człowieka w księżycową noc najpierw wykończy brak tlenu czy temperatura?" – Brak tlenu.   ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

@Finkla Wedle mojego konceptu początek ma być mocno enigmatyczny – wszystko rozwiązuje się później, w miarę czytania kolejnych "rozdziałów". Podpowiem – w kolejnym okazuje się, że wszystko to było snem, a główny bohater "spadł z księżyca prosto na podłogę szpitala psychiatrycznego"; cytat wzięty z dalszej części tekstu. I zdaję sobie sprawę z tego, że motyw "och, to wszystko było snem, jestem taki oryginalny" jest oklepany jak cholera, jednak fantasmagorie bohatera są jedną z głównych osi fabuł i w szerszym kontekście mają sens. Ewentualnie mam zbyt przerośnięte ego i tylko tak mi się wydaje: jedno z dwóch. Poza tym wyszedłem z założenia, że ciekawość tego co stanie się dalej "zmusi" czytelnika do dalszego zapoznania się z historią. Co do reszty uwag – dziękuję za poświęcenie czasu, wezmę je pod… uwagę? :) PS Tytuł nie ma absolutnie nic wspólnego z treścią, ale jest bardzo luźną parafrazą słów z piosenki zespołu "Animal Collective". Pozdrawiam!

Doczytałam do miejsca, w którym poczułam się pozdrowiona i jednocześnie zdziwiona, albowiem Autor wyznał, że napisał grafomanię eksperymentalną. Zakładam, że Autor pisał z pełną świadomością i rozumie znaczenie pojęcie grafomania. Nie podzielam optymizmu Autora, że wszystko na karb rzeczonej grafomanii da się zrzucić, jednak z oskarżeniem, że popełnił zbrodnię na literaturze, także nie wystąpię. W każdym bądź razie –– parafrazując zdanie Autora –– zmierzam do tego, że kompletnie nie mogę pojąć przesłania tego opowiadania.  

 

„…że swobodne oddychanie przy całkowitym braku tlenu nie robiło na nim najmniejszego wrażenia, zdawał się tego nie zauważać, będąc całkowicie zaabsorbowanym…” –– Powtórzenie.

 

„Przed odejściem rzucił jeszcze skromne spojrzenie na horyzont…” –– W jaki sposób patrzy się skromnie? ;-)

 

„…wstał, strzepał z siebie dziwny srebrny pył, lekko przeciągnął i zaczął kompletnie bez celu iść przed siebie”. –– Co przeciągnął po otrzepaniu się z pyłu a przed pójściem bez celu? ;-)  

 

„…grawitacja będąca lustrzanym odbiciem Ziemskiej…” –– …grawitacja będąca lustrzanym odbiciem ziemskiej

 

„…podniósł jedną rękę do góry…” –– Czy można podnieść coś w dół? ;-) Podnoszenie do góry jest masłem maślanym.

 

„…również stanął jak wryty, lecz zupełnie innego powodu…” –– Pewnie miało być: …również stanął jak wryty, lecz z zupełnie innego powodu

 

„…pytania bez odpowiedzi.Jednakże dziwne ma być…” –– Brak spacji po kropce.

 

„Tory nie byłby złym miejscem wysokim mostem, z twardą taflą zimnej wody na dole też bym nie pogardził, ale księżyc?” –– Może pod twardą taflą zimnej wody jest jakieś głębsze, ukryte przede mną, drugie dno, bo nie zrozumiałam tego zdania. ;-)

 

„Gwiazdy migotały wyraźniej, żółw, wyraźnie niezadowolony…” –– Powtórzenie.

 

„Jednak jego prosty umysł nie mógł pojąć dlaczego przyjdzie mu zginąć. Chociaż określenie "prosty umysł" jest nieco nad wyrost. Ponieważ umysł Mortimera…” –– Powtórzenia. Ponadto: Chociaż określenie "prosty umysł" jest nieco na wyrost.

 

Niekulturalnym jest przerywać komuś wypowiedź…” –– Niekulturalnie jest przerywać komuś wypowiedź

 

„Przerwał na chwilę i wziął głęboki wdech (przypominam, że akcja ma miejsce na księżycu)”. –– Z całym szacunkiem, ale jaką akcję Autor ma na myśli? Do tego momentu nie zauważyłam jeszcze żadnej. ;-)  

 

„Proszę, o to twoja stokrotka”. –– Proszę, oto twoja stokrotka.

 

„Podał kwiatka Mortimerowi…” –– Podał kwiatek Mortimerowi

 

„…jednak działająca nań siła była zbyt duża. Resztkami sił zdołał…” –– Powtórzenie.

 

„…a ostatnim, co nasz bohater zdołał zobaczyć…” –– …a ostatnie, co nasz bohater zdołał zobaczyć… Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka