Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Po czmychnięciu Mefistofelesa w karczmie zapanowała absolutna cisza. Muchy, które właśnie wykłócały się zawzięcie nad resztkami w rondlu patrona z trybunału, zamilkły speszone, gdyż ich bzyczenie zaczęło odbijać się echem od ścian. Rozbiegane spojrzenia wszystkich krzyżowały się ze sobą, w poszukiwaniu diabła, ukrytego w jakimś zakamarku. Lecz im dłużej to trwało, tym bardziej jasny stawał się fakt, że Mefisto istotnie ulotnił się przez dziurkę od klucza. Żołnierz, co grał zucha, podszedł dziarskim krokiem do wierzei i otworzył je na oścież. Pusto. Wychylił łeb za framugę. Pusto. Wówczas, przestąpiwszy próg, odwrócił się twarzą do zgromadzonych w środku i zakrzyknął:
– Nie masz go! Vivat Twardowski!
– Vivat! Vivat! – Zatrzęsły się ściany i zadźwięczały szyby. Teraz wszyscy poczęli się cisnąć do Twardowskiego, winszować mu, ściskać prawicę i przepijać do niego.
– Ecce polonus, ecce nobilis!
– I czarta przechytrzy!
– Senatorska głowa! Na starostwo go! Na wojewodę!
Szewcowi udało się jakimś cudem dopchać do bohatera. Trąciwszy go nieśmiało kusztyczkiem, rzekł:
– Wasza miłość raczy skosztować. Najprzedniejsza! Gdańska! Prosto z mojego łba.
Twardowski przyjął chętnie i przechylił… Wtem, gdy wódkę pił z kielicha… Poczuł na sobie jadowity wzrok, przewiercający go z przeciwległego kąta izby. I jakoś wódka przestała mu smakować.
Pani Twardowska bez większego trudu przepchała się przez ciżbę. Co roztropniejsi ustępowali jej z drogi, pozostali zbierali po łbie. Na koniec stanęła przed mężem i bez ceregieli wyrżnęła go dwa razy w gębę.
– To tak? – wrzasnęła. – Toś ty taki handel chciał ubić? Samemu do Lucypera na wywczas, a mnie tu, bezbronną, na pastwę kosmatego zostawić? A szelmo! A szołdro! A taki synu! Do domu!!!
Jedna z much ucztujących w rondlu patrona z trybunału szturchnęła drugą i teraz nie było już słychać nawet bzyczenia. Twardowski spuścił pokornie głowę i pomaszerował w stronę wyjścia. Za nim podążała Twardowska, sapiąc i prychając groźnie. Trzasnęły drzwi. Po chwili ten i ów, w milczeniu i chyłkiem, począł wymykać się z izby. Nie minęło pół pacierza, a karczma opustoszała doszczętnie.
Z ciemnego kąta ostrożnie wychynął koń. Podszedł do najbliższej ławy i sięgnął po stojący na niej kufel piwa. Wychylił, beknął, westchnął i wskoczył z powrotem na płótno, będące godłem karczmy, co Rzym się nazywa.
; D Pomysł przedni. Wykonanie takoż niezgorsze. Krótko i treściwie, wielce rozrywkowo ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Świetne! (Chociaż za często pojawiał się "łeb" jak na taki którki tekst.)
Powtórzenia to moja pięta achillesowa. Ale nic już nie poprawiam. Poszło, to poszło :)
Mozna się było spodziewać, że Twardowska nie odpuśsci chłpku. Podobało mi się.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bardzo fajne. Wprawdzie odniosłam wrażenie, że Mefisto zwiał z domu Twardowskiego, a nie z karczmy, ale sprawdziłam w balladzie i nie wiadomo właściwie, gdzie się rozegrał ostatni akt diabelskiego dramatu. Wobec tego uznaję Twoją interpretację. :-) Dobry tekst i wątki poruszone przez wieszcza wykorzystane na maksa.
Babska logika rządzi!
Dzięki wszystkim za dobre słowa :) Podkreślam, że wciąż się uczę i wyciągam wnioski :)
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Wtręt z łaciny dałbym kursywą, jak Quetzalcoatl przykazał. :-) Prawie (patrz wyżej) brdz dbr.