- Opowiadanie: Wykończona1 - Zapowiedź mroku

Zapowiedź mroku

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zapowiedź mroku

Miał na imię Matoś i był grubym chłopcem. Uważał, że w tym zdaniu mieściły się wszystkie ważne informacje na jego temat. Mówiono mu, że jest bardzo głupi i nie miał wątpliwości, że mówiono mu prawdę. Jednak, ani jego głupota, ani otyłość nie umniejszała w nim chęci przetrwania. Teraz nie wydawało się już takie pewne, czy zobaczy następny wschód słońca i wiedział tylko, że bardzo chciał żyć. Strach ściskał mu gardło, a serce waliło jak oszalałe, kiedy wczołgiwał się pod łóżko. Nie była to najlepsza kryjówka, ale była blisko, a on nigdy zbyt szybko nie biegał. Nie potrafił powiedzieć ile czasu leżał już skulony. Po jego tłustej dłoni przesuwał się powoli pająk, on jednak nie chciał wykonać najmniejszego ruchu w obawie, że go zauważą. Starsi chłopcy z wioski mówili mu, że ma paluszki jak kiełbaski. Śmiali się, że jeśli zbiory się nie udadzą to mu je obetną i usmażą. Wtedy myślał, że się boi, ale dopiero teraz dowiedział się, co to prawdziwy strach. Myślał, że boi się słuchając o atakach Tojed, o walkach na Pograniczu i o krwiożerczym wodzu elfów. Ponoć nie zabijał dzieci od razu, tylko zamykał je w wielkiej klatce i codziennie zjadał po jednym na oczach reszty. Mówiono też, że pała nieokiełznaną nienawiścią do rodzaju ludzkiego i nie zna dla niego litości. Szczególnie jednak upodobał sobie mordowanie dzieci, wierząc, że w ten sposób przyczynia się do wymarcia całego świata ludzi. To jednak były tylko opowieści o odległych wydarzeniach opowiadane przy wspólnym ognisku.

Na początku pomyślał, że coś zostało rozlane, ale teraz cienka strużka cieczy przesuwała się coraz bliżej jego kryjówki i nawet półmrok nie pomagał w dalszym oszukiwaniu samego siebie. Ciemno czerwona krew spływała powoli w jego stronę sięgając już prawie jego grubych palców i włochatego pająka. Nie wiedział od jak dawna panowała cisza. Najwcześniej przestała krzyczeć chyba jego matka, a może była to siostra. Tak czy inaczej, nie krzyczały tak długo jak ojciec. Stracił rachubę czasu i mogło minąć paręnaście minut, albo godzin, wciąż jednak było ciemno. Nie słyszał nic oprócz ich krzyków i kimkolwiek byli zabójcy działali w całkowitej ciszy, aż do teraz. Początkowo myślał, że może to pies przybiegł i pije wodę z miski. Im bardziej jednak przytomniał, uświadamiał sobie, że zwierzęta uciekły pierwsze, zanim oni w ogóle zorientowali się, że nadchodzi niebezpieczeństwo. Najpierw kot, którego nigdy nie nazwali, zaczął miotać się po izbie budząc wszystkich i rozrzucając naczynia w poszukiwaniu wyjścia. Drzwi jednak były zamknięte, a jedyny otwór w ścianie został zabity deskami i szmatami ze względu na coraz chłodniejsze jesienne wieczory. Żyli skromnie, on, tata, mama, siostra, kot bez imienia i pies Brudny, w małej izbie z jednym otworem zamiast okna. Był z nimi jeszcze Stary dziadzio, co twierdził, że umiera, od kiedy Matoś pamiętał i codziennie skarżył się, że nie wyprali mu szaty pogrzebowej.

Dziś jednak umarł naprawdę. Kiedy pies Brudny zaczął skrobać rozpaczliwie w drzwi to właśnie Stary dziadzio poszedł go wypuścić. Nigdy nie wrócił, a właściwie to nawet nigdy nie wyszedł. Dziadzio zapalił świecę i podszedł do wyjścia. Gdy tylko drzwi zostały uchylone Brudny wyskoczył z domu. Staruszek wystawił głowę na zewnątrz, pewnie żeby sprawdzić co tak przeraziło zwierzęta. Mama i siostra, a nawet tato próbowali złapać oszalałego kota, ale Matoś widział na własne oczy, jak coś bardzo szybko odrywa głowę Starego dziadzia od reszty jego tułowia. Trysnęła krew, Stary dziadzio już bez głowy jeszcze przez chwilę kołysał się do przodu i do tyłu, opryskując czerwonymi plamami wszystko dookoła, a potem drzwi popchane impetem upadającego ciała zostały otwarte na oścież. Matoś nie krzyknął, nie ostrzegł nikogo, po prostu odwrócił się i pobiegł wczołgać się pod jedyne łóżko jakie było w izbie.

Przez pierwsze kilka sekund nic się nie zmieniło. Potem zaczęła krzyczeć jego siostra. Nie był to jeszcze ten właściwy krzyk, który później roznosił się po pomieszczeniu przez następne minuty. Najpierw był to zwykły, pełen przerażenia wrzask zwiastujący, że śmierć Starego dziadzia została dostrzeżona. Następnie krzyczeli już wszyscy. Zobaczył jak upada ojciec potykając się o krzesło w desperackiej próbie ucieczki. Widział to tylko przez moment, bo coś poderwało go do góry i z olbrzymią siłą rzuciło na przeciwległą ścianę tak, że słyszał jak zostaje roztrzaskana jedyna szafa jaką mieli w izbie. Pamiętał jak dumna była mama z tej jednej szafy… Matka krzyczała właśnie najstraszliwiej. Do tego ze swojej kryjówki mógł obserwować jak wierzga nogami próbując uwolnić się od napastnika. Nie potrafił dostrzec, co zaatakowało mamę, ale widział jak po jej spódnicy cieknie coraz więcej krwi. Trwało to bardzo długo, aż wreszcie usłyszał jak matka charczy „zabij mnie, proszę” . Poczuł jak po nodze ścieka mu jego własny mocz. Cokolwiek tam było nie usłuchało i mama wciąż wrzeszczała. Wtedy właśnie zacisną mocno oczy i stracił rachubę czasu. Nie był w stanie zapanować nad drżeniem ciała i miał wrażenie, że musi być słychać jak jego kolana uderzają o pokrytą słomą podłogę. Niech ten koszmar się skończy, to tylko sen, zwykły sen, powtarzał bezgłośnie w myślach.

Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że jest przerażająco cicho. Leżał, starając się nawet nie oddychać i nasłuchiwał. W pewnym momencie ciszę przerwało mlaskanie, jakby jakieś zwierzę lizało coś mokrego. Brudny wrócił, pomyślał i nawet on musiał przyznać, że była to wyjątkowo głupia nadzieja. Dźwięk dochodził z przeciwległego końca pomieszczenia. Nikt się nie ruszał, nikt już nie krzyczał. Świeca zgasła, kiedy przygniótł ją swoim ciałem Stary dziadzio i teraz w izbie panowała całkowita ciemność. Matoś czuł jak zęby zaczynają mu szczękać. Choć bardzo chciał szczęka nie przestawała mu się trząść wydając rytmiczny dźwięk uderzających o siebie zębów. Mlaskanie ustało i zamiast tego usłyszał odgłos szurania, jak gdyby coś było ciągnięte po ziemi. Dźwięk narastał coraz bardziej i zdał sobie sprawę, że cokolwiek tam jest zbliża się w jego stronę. Było coraz bliżej, już prawie obok. Usłyszał jak z jego własnych ust wyrywa się szloch zanim zdołał go powstrzymać. Zatkał szybko usta trzęsącą się dłonią i nasłuchiwał. Przez moment było cicho. Potem usłyszał mrożący krew w żyłach śmiech, chwilę przed tym jak coś zacisnęło się na jego stopie wywlekając go spod łóżka.

 

***

 

Noc była wyjątkowo spokojna. Słychać było jedynie odgłosy leśnych zwierząt i delikatne strzelanie płomieni w ognisku. Zdawało się mu, że będzie mógł się wreszcie wyspać. Ostatnio jednak często się mylił.

– Gdybyś mógł być kimkolwiek zechcesz, to kim byś został? – spytała, przerywając otaczającą ich błogą ciszę.

Chciał powiedzieć jej coś przykrego, bo kiedy była smutna milczała. Mógł ją też ignorować i udawać, że zasnął.

– Byłbym sobą. – odpowiedział jednak.

– Tak po prostu?

– A co złego widzisz w byciu sobą? Ty też jesteś sobą.

– Nigdy nie jestem sobą. – usłyszał jej szept, tak delikatny, że ludzkie ucho nie mogłoby go wyłapać.

On jednak nie był człowiekiem. Patrząc w gwiaździste niebo widział więcej, wsłuchując się w otaczający go las słyszał najdrobniejszy szelest, mógł przewidzieć skąd nadciąga niebezpieczeństwo wyczuwając zaledwie drganie powietrza. O dzieciach nie wiedział jednak nic. Szczególnie nikłą miał wiedzę o małych ludzkich dziewczynkach. Powinienem ją zabić, pomyślał, po czym odwrócił się na bok, żeby móc na nią spojrzeć. Otulona w koc wydawała się bardzo drobna i bezbronna. Wiedział, że wielu na jego miejscu ukróciłoby sobie problem jednym ruchem noża.

Różnie go zwano, Potworem z Północy, Bestią z Krańca, Krwiożercą z Zakątka. Czasem też Wygnańcem, choć nikt nigdy nie wyjaśnił skąd go wygnano. Wśród swojego ludu znany był jako Szarim Toad – Zapowiedź Mroku. Zazwyczaj wieść o nadaniu mu nowego miana rozśmieszała go, bo każde było bardziej złowieszcze i idiotyczne od poprzedniego. To jak słuchanie o kimś obcym, pomyślał. Choć musiał sam przed sobą przyznać, że zła sława przydawała się często bardziej niż jakiekolwiek zbrojne działanie. Całkiem prawdopodobne było, że za jego plecami najbliżsi i najbardziej zaufani Tojed snuli mroczne opowieści o jego coraz to bardziej straszliwych dokonaniach. Nie można było odmówić temu nutki geniuszu i w normalnych warunkach leżałby sobie i oglądał gwiazdy mając pewność, że jutro dowie się o kolejnych niezliczonych morderstwach, których dokonał na słodko śpiących, niewinnych ludzkich pociechach… Tak, to byłby bardzo przyjemny wieczór, gdyby nie miał tej upierdliwej istoty na głowie. Cokolwiek o nim mówiono, nie był mordercą dzieci.

– Ale…

– Co znowu?

Wystawiła swój perkaty nosek zza koca i dwoje bystrych, ciemnych oczu zaczęło się w niego intensywnie wpatrywać. Jeśli istniał jakiś międzyrasowy kanon piękna ona się w niego zdecydowanie wpisywała. Musiał przyznać, że jakkolwiek by go nie denerwowała, była przeuroczą dziewczynką.

– Nie bądź nieuprzejmy – powiedziała tonem wskazującym na wysokie pochodzenie. – Straszono mnie tobą od kiedy pamiętam. Po prostu nie mogę zasnąć i zastanawiam się, czy nie wolałbyś być kimś o trochę… jakby to ująć… normalnej sławie? Wiesz, jakimś dzielnym rycerzem, za którym szalałyby niewiasty, albo tajemniczym bohaterem z…

– Za jakie grzechy ja musiałem się na ciebie natknąć! – krzyknął z desperacją.

– Cóż, jeśli chodzi o grzechy, to jako osoba o ugruntowanej sławie bezlitosnego mordercy… – kontynuowała niewzruszona.

– Ami… – zaczął z wyraźną groźbą w głosie.

– Co?

– Po prostu milcz. – powiedział i obrócił się do niej plecami, po czym przycisnął jedno ucho do twardego podłoża, a na drugie naciągnął szczelnie płaszcz.

 

***

 

– To może Morderca z Granicy? – zapytał niebieskooki elf. W zębach trzymał źdźbło trawy, a blond włosy związał czymś co przypominało błękitną wstążeczkę.

– Nie… To już było. – odpowiedział drugi, ten bez połowy ręki.

– Rozpruwacz?

– A co niby miałby rozpruwać? Chyba twój zakuty łeb.

– Wiem, Nocny Koszmar! – nie ustawał niebieskooki.

– Ty kurwa jesteś moim koszmarem! – krzyknął drugi wymachując kikutem.

– No co, słyszałeś, że doszło wczoraj do nocnej masakry w tej zapyziałej wiosce, wiesz w tej gdzie śmierdziało jak w oborniku cały rok – powiedział blondyn marszcząc nos.

– Obornik to jest w twojej dupie. Nie musimy dorabiać historii i tak powiedzą, że to my ich wyrżnęliśmy. I zdejmij to gówno z głowy, bo wyglądasz jak jakiś pierdolec.

– Pierdolone to jest życie… Zabijesz ich to powiedzą, że ich zabiłeś, nie zabijesz to i tak ich zabiłeś, a tak naprawdę to, powiem ci zdychają jak muchy, co się na nich nie pierdnie. Za zimno, zdychają, bo nie ma żarcia, za ciepło też zdychają, bo susza i nie ma żarcia.

– Mędrzec roku! Ja też zdycham jak pierdniesz. Zamknij się i daj się wyspać. To może być ostatnia spokojna noc na tym zadupiu. Nie wiesz co ich wyrżnęło, a skoro to nie my, to jest tu jeszcze coś…

– Co niby miałoby tu być Kikut? – spytał blondwłosy rozwiązując wstążeczkę i układając się wygodnie na posłaniu z własnego płaszcza.

– Nie wiem, stary, naprawdę nie wiem. – powiedział Kikut, podrapał się po pozostałej części ręki i obrócił dupą do Lalki. – Cokolwiek to jest, nie morduje takich idiotów jak ty. Zostawia ich na moją udrękę.

Koniec

Komentarze

cienka stróżka cieczy --- jak to się mówi: jest stróżka, jest impreza, (stróżka to pani stróż),

Musisz włożyć dużo pracy w zrozumienie interpunkcji --- zeżarłaś całą masę przecinków. Dziewczynka mówi jak nastolatka --- a wtedy bohater chyba robiłby z nią coś innego... Dialogi są błędnie zapisane. Trudno mi zrozumieć bezpośredni związek pomiędzy zaprezentowanymi cząstkami tekstu. Postaci i wątki mnożą się, ale nie zostają w żaden sposób rozwinięte i nie widać ich znaczenia dla fabuły. Zaś sama fabuła --- w tej postaci historii zwyczajnie brakuje większego sensu.

pozdrawiam

I po co to było?

Myśl, jaka kierowała się Autorka podczas tworzenia, czyli to, co chciała przez to powiedzieć, została przede mną tak głęboko i sprytnie ukryta, że nie pojąłem przesłania. Winę za to biorę, oczywiście, na siebie, zgodnie z zasadą, iż twórcy zawsze mają rację i lepiej wiedzą.

A ja tekst potraktowałem jako wprawkę pisarską. Przeczytałem, i chociaż widzę związki między częściami opowiadania, to (o ile dobrze interpretuję) są one raczej banalne. Prawdopodobnie najlepiej by było, gdybyś, Autorko, obudowała te trzy części tekstu dodatkową treścią, bo to, co przeczytałem wygląda mi na fragmenty większej całości, lub właśnie na ćwiczenie w pisaniu. Opowiadaniu brakuje puenty. 

Nowa Fantastyka