- Opowiadanie: MatChw - Alabaster

Alabaster

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Alabaster

Mężczyzna leżał na szezlongu w niewielkim pokoiku z oknami, przez które było widać miasto. O tej porze dnia raczej tylko jego zarysy, tylko miejscowe koty żyjące w śmietnikach były w stanie przeszyć wzrokiem ciemność wieczornego półmroku. Sam pokój był nad wyraz skromny – oprócz wspomnianego szezlongu, wykonanego z popękanej już skóry licowej, stała tam jedynie mahoniowa szafeczka, na której kurzył się gramofon i lampa z materiałowym abażurem wyrwana jakby wprost z lat 80’. Na ścianach prężyła swe wdzięki kwieciście zdobiona tapeta. Mężczyzna, do tej chwili pustym wzrokiem omiatający pokój, wstał. Podszedłszy do szafki, schylił się i przejechał palcem po grzbietach pudełek z płytami, ale jego wzrok był sfiksowany na jednej – opakowanie było białe niczym śnieg, taka też była płyta. Podniósł się ze strzykiem w kolanach i ostrożnie umieścił płytę na gramofonie, po czym opuścił igłę. Postawił na winylu prawą stopę, a za nią lewą.

 

Na horyzoncie żałobnie białe niebo zlewało się z niewinnie białym podłożem. Przestworza były zupełnie puste, mężczyzna odnosił nawet wrażenie, że są nieprzyjazne. Skierował swój wzrok na ziemię. Miejscami popękany, zwarty wapień bledł pod stopami w świetle nieistniejącego słońca. Życie się go nie imało, poza jednym gatunkiem drzewa. Na powierzchni płyty wspinały się ku niebu niezliczone wierzby. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, czemu kierują oczy na wrogie, jak mu się zdawało, przestworza. Zauważył za to specyficzną strukturę rozmieszczenia tych roślin. Rosły, wydawać by się mogło, dość chaotycznie, ale ich ilość gęstniała im bliżej było do centrum płyty. Mężczyzna, mrużąc oczy od wszechobecnej w wielu odcieniach bieli, zaczął iść naprzód. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło do chwili, gdy dotarł pod bramę do wielkiego zagajnika. Była zamknięta niebezpiecznie białą pajęczyną. Wyciągnął ostrożnie rękę, i zanim zdążył dotknąć dzieła wygiętym palcem, zjawił się artysta. Oto przed nim, z nogami rozpostartymi na pajęczynie, jawił się pająk. Nie wyglądał jednak jak żaden inny, którego mężczyzna widział w swoim życiu – był pokryty wypielęgnowanym, jedwabnym włosiem, a jej, jak się później dowiedział, oczy lśniły niczym pysznie polerowane topazy. Przyoblekała ją drapieżnie białą barwa.

 

– Nazywam się Jordania – powiedziała zaskakująco przyjaźnie . – A ty, kim jesteś?

 

– Człowiekiem – odparł mężczyzna.

 

– Człowiekiem. Czego więc szukasz? – rzekła Jordania, przysuwając się do niego.

 

– Spokoju – wyszeptał.

 

– Nie szukasz spokoju. Było tu wielu ludzi, pamiętam czego pragnęli i wiem też, czego pragniesz ty.

 

– Czego więc pragnę? – powiedział powoli mężczyzna, czując nagłą pustkę.

 

– Namiętności. Miłości. Pożądania. Szczęścia. Żaru. Ciepła.

 

– Ciepła? – człowiek artykułował wyrazy coraz wolniej i ciszej.

 

– Tak. Zbliż się. – Jordania wpatrywała się w niego urzekająco.

 

– Ciepła…Co to jest ciepło? – szeptał, idąc chwiejnie ku pajęczycy.

 

– Ciepło jest tam, na początku. U samego źródła. U stóp stwórcy.

 

– Nie… – jęknął mężczyzna, ale siły opuściły go już zupełnie. Czuł ogień, ale nie namiętny i czuły, lecz żarłoczny i destruktywny. Pochłaniał jego ciało.

 

Wtem, zza pajęczyny wynurzył się wąż i zatopił swe kły w Jordanii. Wydała z siebie potworny jęk, krzyk, wycie: „Szawle!”. Z jej trzewi prysnęła śmiertelnie biała posoka. Mężczyzna upadł na ziemię. Ogień zgasł. Człowiek podniósł oczy na węża. Ten był pozbawiony łusek, o skórze gładkiej, choć zgrzebnej niczym len. Miał oczy błyszczące, ale przeciwne Jordanii – czarne niczym ziarna granatu. Towarzyszyła mu dziwna, mistyczna biel.

 

– Kim jesteś? – zapytał.

 

– Człowiekiem – odparł mężczyzna, zupełnie tak jak przedtem.

 

– Nazywam się Saul, choć niektórzy nazywają mnie Szawłem. Jak Ci na imię? – zasyczał, mierząc człowieka oczami.

 

– Nie pamiętam. – zawahał się mężczyzna.

 

– A więc szukasz tu swojego imienia?

 

– Nie. – stanowczo odrzucił pytanie.

 

– Och! – wąż owinął się wokół pobliskiej wierzby. – To doprawdy bardzo dziwne. Czyżby twoje imię było piętnem?

 

– Nie wiem.

 

– Czego więc szukasz? – spytał prawdziwie zdziwiony Saul.

 

– Spokoju – westchnął mężczyzna.

 

– Spokoju. – przesylabizował Szaweł – A więc stateczności, ciszy, ładu, harmonii, bezruchu, chłodu?

 

– Tak. – człowiek uśmiechnął się lekko.

 

– Pozwól więc, że oprowadzę cię po świecie.

 

– Prowadź.

 

Saul zszedł z wierzby i począł sunąć w nieznanym mężczyźnie kierunku.

 

– Pójdziemy wzdłuż osi.

 

Wyszli z gęstego zagajnika, a mężczyźnie zdarł z ust uśmiech ponowny widok nieba. Szybko spuścił wzrok na pełznącego kompana. Znów stracił poczucie czasu. Wydawało mu się, że wszystkie miejsca, gdzie prowadził go Saul, widział już kiedyś. Za wyjątkiem jednego. Tam, gdzie upadła igła, wapień rozstąpił się w trwodze, tworząc równie przepastną jak głęboką dolinę. W środku nie panowała wcale ciemność, ale inny odcień bieli – nowy, ale zarazem znany i wyjątkowo kuszący. W człowieku zapłonęła nagle ciekawość.

 

– Nie radziłbym tam spoglądać – przestrzegł Szaweł. Mężczyzna, oderwawszy wzrok od tego krajobrazu, skinął głową, patrząc z rezygnacją, ale i ulgą na węża. – W końcu szukasz spokoju – dodał po chwili gad.

 

Kontynuowali więc wędrówkę, aż dotarli z powrotem do miejsca, z którego wyruszyli.

 

– Nic mi nie pokazałeś. Tam niczego nie było. – powiedział człowiek, czując tlący się mdło gniew.

 

– Na tym polega istota spokoju. Czy naprawdę jej chciałeś?

 

– Nie wiem… – mężczyzna spuścił głowę.

 

– W każdym razie, nie ma już teraz odwrotu. – rzekł Saul, mieszając dziwnie w głosie współczucie i zadowolenie.

 

– Co ze mną będzie? – spytał człowiek, dobrze znając odpowiedź.

 

– Nie znajdziesz spokoju. Nieważne, czy go zrozumiałeś. Teraz on przyjdzie po ciebie sam.

 

– Wiedziałem, co czynię, prawda? Nie wybrałbym innej płyty? – upewniał się żałośnie mężczyzna.

 

– Nie znam innych płyt, mój przyjacielu – Gdyby Szaweł miał ręce, z pewnością by nimi wzruszył.

 

W powietrzu, wśród słodko białego zapachu wierzbowego drewna, rozległ się głos: „Mężu! Kolacja!”. Mężczyzna obrócił głowę i spojrzał rozgoryczonymi oczami daleko w horyzont. Niebo nadal mu nie sprzyjało.

 

– To moja żona, Saulu – powiedział człowiek, ciężko wypuszczając powietrze.

 

– Nie, przyjacielu. To spokój. – odparł zdumiony wąż. Nikt wcześniej tak go nie nazwał.

 

– Żegnaj.

 

– To nie czas na pożegnania. Jeszcze się spotkamy – szepnął Saul i umknął w stronę zagajnika.

 

Mężczyzna postawił na podłodze lewą nogę, a potem prawą. Zawahał się, ale w końcu podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Z przerażeniem dostrzegł, że było żałobnie białe i tak nieprzychylne, jak tylko mógł to pomieścić w słabej już pamięci. Jego oczy załamały się pod ciężarem boskiego sklepienia. Westchnął i obróciwszy się na pięcie, zaczął iść bezsilnie do kuchni. Przekroczył piotrowo białą futrynę i dostrzegł za zwyczajnie białym stołem swoją żonę. Opierała się o niego alabastrową ręką, wpatrując się jednocześnie alabastrowymi oczyma w męża. Na jej alabastrowe lica spływały wstęgi alabastrowych włosów. Mężczyzna odsunął ponuro białe krzesło i usiadł na nim, wydając z siebie ciężki pomruk. Żona wstała i na alabastrowych stopach pośpieszyła do pokoiku. Wkrótce wróciła, niosąc w alabastrowych dłoniach alabastrową płytę. Mąż, spojrzawszy na nią ze bojaźnią, ale i miłością, zaczął pustym wzrokiem świdrować brudno białą szybę. Ona, wsunąwszy mu w dłonie winyl, objęła go niczym dziecko i przytuliła jego siwobiałą głowę do alabastrowej piersi. Zamknął powoli i z niemałym zmęczeniem mlecznobiałe oczy. Poczuł dziwną ulgę, a potem już tylko alabastrowy chłód.

Koniec

Komentarze

Witam,

O tej porze dnia raczej tylko jego zarysy, tylko miejscowe koty żyjące w śmietnikach były w stanie przeszyć wzrokiem ciemność wieczornego półmroku. --- to zdanie prosi się o poprawkę,

wprost z lat 80’. --- lepiej by było zapisać słownie,

Na ścianach prężyła swe wdzięki kwieciście zdobiona tapeta --- to raczej sugestia: tapeta jest płaska i cienka, więc niezbyt ma możliwość prężyć cokolwiek,

Mężczyzna, do tej chwili pustym wzrokiem omiatający pokój, wstał --- imięsłowy czynne chyba nadają się bardziej do określania/identyfikowania przedmiotów niż opisu czynności (mężczyzna stojący przy bramie). Poza tym obok znajduje się kolejny imięsłów (podszedłszy) --- ich nadmiar nieco psuje płynność narracji,

wzrok był sfiksowany na jednej --- jesteś pewien znaczenia tego słowa?

Podniósł się ze strzykiem --- tego też?

zupełnie puste, mężczyzna --- przydałoby się nowe zdanie,

wapień bledł --- bladł,

świetle nieistniejącego słońca --- jeżeli nie istnieje, to nie świeci. Przekombinowane,

jawił się pająk --- pajęczyca?

- Nie pamiętam. – zawahał się mężczyzna. --- błąd w zapisie dialogu,

- Nie. – stanowczo odrzucił pytanie. --- tu też,

etc.

Pięćdziesiąt odcieni bieli nuży, tak samo alabastrowy finał. Do tekstu wkradło się sporo błędów. Niestety --- nie potrafisz jeszcze zapisywać dialogów i nad tym musisz popracować. Podobnie --- nad konstruowaniem fabuł. Tekst jest tak bardzo zgeneralizowany, że łatwo pokusić się o stwierdzenie, że to tekst o niczym.

Jak podejrzewam, to jest Twoje pierwsze opowiadanie. Cóż --- nie ma się co przejmować. Następnym razem postaraj się wymyślić nieco bardziej konkretnego bohatera zderzonego z nieco bardziej wyrazistym problemem. Zadbaj o prawidłowe znaczenie słów, urozmaicone opisy oraz poprawny zapis dialogów --- i powinno być lepiej.

pozdrawiam

I po co to było?

W biel wstąpił i w niej znalazł ukojenie wieczne.  

Krócej, a praktycznie to samo.

Drogi syf., bardzo dziekuję Ci za tą konstruktywną krytykę. Owszem, opowiadanie pierwsze i przyznam się, że tekst mnie nieco pokonał - pięćdziesiąt odcieni bieli miało być sposobem na wykreowanie bardzo odrealnionego świata, ale rzeczywiście chyba za bardzo się na tym skupiłem i nazbyt zdominowało to inne elementy. A błędów się wstydzę i cóż, następnym razem będę się baczniej za nimi rozglądał.

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję

MatChw, a ja się tym opowiadaniem *prawie* zachwyciłem. Prawie, bo napisałeś je dość nieporadnie, ale jeśli w następnym tekście wyeliminujesz niezręczności i zbliżysz go trochę do jawy - jestem gotów dać się ponieść. Pozdrawiam!

Spodobało mi się porównanie żony do spokoju. Całość taka sobie. Jest zalążek nastroju oraz akcji i w zasadzie nic więcej.

Chyba nieco przekombinowane. Nadmiar bieli spowodował, że przestałam sobie wyobrażać jej kolejne odcienie. Przyjęłam do wiadomości to, co napisałeś o kolejnych niuansach dominującego koloru, ale już nie starałam się imaginować ich sobie. Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie żywsze i barwniejsze.  

 

„Mężczyzna leżał na szezlongu w niewielkim pokoiku z oknami, przez które było widać miasto. O tej porze dnia raczej tylko jego zarysy, tylko miejscowe koty żyjące w śmietnikach były w stanie przeszyć wzrokiem ciemność wieczornego półmroku”. –– Raczej trudno o pokoik bez okien, o ile nie była to alkowa. W drugim zdaniu –– ciemność to brak światła. Półmrok nie jest ciemnością, w półmroku, choć niewyraźnie, można coś zobaczyć, niekoniecznie będąc kotem. Proponuję połączyć zdania: Mężczyzna leżał na szezlongu w niewielkim pokoiku, przez okna którego widać było miasto, a właściwie tylko jego zarysy, gdyż o tej porze, tylko miejscowe koty żyjące w śmietnikach, były w stanie dobrze widzieć w wieczornym półmroku.

 

„…lampa z materiałowym abażurem wyrwana jakby wprost z lat 80’”. –– Ja napisałabym: …lampa z płóciennym/jedwabnym/bawełnianym abażurem, wyrwana jakby wprost z lat osiemdziesiątych.

 

„Na ścianach prężyła swe wdzięki kwieciście zdobiona tapeta”. –– A może: Ściany zdobiła gustowna/ładna/elegancka tapeta z kwiatowym deseniem.

 

Podszedłszy do szafki, schylił się i przejechał palcem po grzbietach pudełek z płytami, ale jego wzrok był sfiksowany na jednej…” –– Ja napisałabym: Podszedł do szafki, schylił się i przejechał palcem po grzbietach pudełek z płytami, ale jego wzrok był skupiony na jednymMężczyzna dotykał i patrzył na pudełka, nie na płyty. Sfiksowany to zwariowany.

 

„…opakowanie było białe niczym śnieg, taka też była płyta”. –– Powtórzenie. Może: …opakowanie było białe niczym śnieg i tegoż koloru płyta.

 

„Podniósł się ze strzykiem w kolanach…” –– Ja napisałabym: Podniósł się ze strzyknięciem w kolanach

 

„Skierował swój wzrok na ziemię”. –– Czy mógł skierować cudzy wzrok?

 

„Mężczyzna nie mógł zrozumieć, czemu kierują oczy na wrogie…” –– Czy te wierzby miały oczy?

 

„Saul zszedł z wierzby i począł sunąć w nieznanym mężczyźnie kierunku”. –– Węże raczej nie chodzą. Ja napisałabym: Saul zsunął się z wierzby i począł pełznąć w nieznanym mężczyźnie kierunku.

 

„Mężczyzna obrócił głowę i spojrzał rozgoryczonymi oczami daleko w horyzont”. –– Nie wydaje mi się, by oczy mogły być rozgoryczone. Nie wydaje mi się także, by można patrzeć w horyzont. Może: Mężczyzna obrócił głowę i, rozgoryczony, spojrzał daleko, na horyzont.

 

„Mąż, spojrzawszy na nią ze bojaźnią…” –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka