- Opowiadanie: oruen - Dowód

Dowód

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dowód

Kotlet to podstawa żywieniowa wszystkich studenów mających zwyczaj żywić się w jadłodajniach. Zaskakująco tani i zdumiewająco pożywny, niejednemu pomógł zapełnić żołądek. Mało kto jednak wie więcej o tym wspaniałym daniu. Jest ono jednym z najważniejszych, choć skrzętnie omijanych w pracach naukowych dowodów na to, że podróże w czasie są możliwe. W końcu zjawisko kotleta, niby wczorajszego, a jednak świeżutkiego, stanowi poważne wyzwanie nawet dla najtęższych umysłów i najwytrzymalszych żołądków. W celu rozwiązania tego zagadnienia studenci z Wyższej Szkoły Otwierania Piwa postanowili zwołać wyspecjalizowaną grupę badawczą, która miała raz na zawsze rozwiązać ten problem w panierce. Po trzech latach nieustannych badań byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, że kotlety są rzeczywiście świeże; powstało jednak pytanie, jak to jest możliwe. Dopiero kilka lat później tajny zespół najwybitniejszych fizyków naszej planety, bazując na teoriach Feynmana, mówiących o tym, że proton to nic innego jak elektron poruszający się wstecz strumienia czasu orzekł, że kotlety najprawdopodobniej poruszają się po skosie strumienia czasu i przez to zdarza się, że przeskakują do innych strumieni czasu. Nie wiadomo jednak, dlaczego kotlety robią to, co robią; dopiero zaprzysiężony fizykobiolog wysunął śmiałą hipotezę, jakoby kotlety poruszały się po skosie strumienia czasu w celu odbycia tarła. Hipotezę swoją fizykobiolog podparł śmiałym porównaniem: podobnie jak niektóre wyjątkowo pechowe pstrągi, które płynąc w górę strumienia wskakują prosto w niedźwiedzią paszczę, tak pechowe kotlety lądują na talerzach w stołówkach studenckich. Badania zastawy stołowej w jadłodajniach studenckich zaniechano, a szkoda, bo może wyjaśniłoby to tajemnicę latających talerzy. Zauważono jedynie, że przez te przeskoki czasowe tworzy się napięcie między strumieniami czasu, które kiedyś może doprowadzić do wybuchu…

 

Vademecum studenta, Rozdział 4, strona 52

 

 

– A mówiłem ci, że nie mam ochoty pograć na konsoli – skłamał Radek.

– No weź przestań – żachnął się Polon. – Przecież aż się paliłeś do wyjścia. Sam przecież zaproponowałeś, że pogramy w wyścigi – czknął lekko.

– No, ale żeby od razu zakładać się o połówkę, kto pierwszy na metę dojedzie… – Radek wyprostował ostrzegawczo palec – Ja rozumiem, gdybyśmy wygrali, aleśmy przegrali z kretesem!

– Może dlatego, że oni byli trzeźwi – zauważył Polon. – Nie bez powodu mówi się, żeby nie jeździć po pijaku. Człowiek może przegrać przez to połówkę. No trudno, nie martw się, zaopatrzymy się jeszcze. – zachwiał się lekko. – Za to dzięki temu ułożyłem piękne haiku na naszą grę, mogę zadeklamować, jeśli chcesz.

– Dawaj – powiedział Radek.

Polon odkaszlnął, przeczyślił dokładnie górne drogi oddechowe, po czym zaczął mówić pięknym, rzewnym głosem:

Czy to są kurwa jakieś jaja

Co mnie wyprzedzasz na zakręcie

Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza

Twoja stara pasie żółwie.

– Piękne – oznajmił Radek, ocierając łzę z policzka. – Bardzo dobrze oddaje charakter naszej gry – dodał, po czym przysiadł ciężko na schodach. – Wiesz co, chcę do domu – zamarudził.

– Jest dopiero piętnasta – zauważył Polon, patrząc na zegarek.

Miał poważny dylemat; ponieważ zaczęli pić przedwczoraj, a skończyli ledwo przed godziną, zastanawiał się, czy jest jeszcze pijany, czy jest już pijany. Jego filozoficzne rozmyślania o naturze czasu przerwało jednak głośne burczenie brzucha.

– Cholera – stęknął Radek. – I do tego teraz jeszcze jestem głodny.

– Przecież jadłeś przedwczoraj – zauważył zdziwiony Polon. Teraz przypomniał sobie, że wypił tylko dwa litry wina domowej roboty i dzięki temu wysnuł pewny wniosek, że nie jest pijany w ogóle.

– No dobra, ale to było przedwczoraj, a ja bym zjadł coś dzisiaj – powiedział niezadowolony Radek. – Chodźmy do jadłodajni studenckiej.

– Do "Jowity"? – upewnił się Polon. – No dobra, w sumie też mogę coś zjeść – uznał. – Jest tanie spaghetti, całkiem niezłe, i ponoć nawet świeże.

– Chcę kotleta – jęknął Radek.

– Rarytasów ci się zachciało, kotlety są w czasie sesji – burknął Polon. – Dopiero wtedy robią się na tyle tanie, że każdy może sobie na nie pozwolić.

– Ale ja chcę teraz – upierał się Radek.

Polon wzruszył ramionami; nie zamierzał dyskutować z kimś, kto był pijany. Sam już czuł się na tyle nieźle, że spróbował kilku łamańców językowych i przekonał się, że istotnie, jest trzeźwy jak niemowlak. Spojrzał na Radka, który wykazywał właśnie pierwsze symptomy trzeźwienia i chciał pomóc mu wstać, ale szybko przekonał się, że student nie potrzebuje pomocy. Otworzyli drzwi so klatki schodowej i ruszyli w stronę jadłodajni.

Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, że dziś cena kotleta jest wyjątkowo obniżona; studenci przyjęli ten fakt z radością i od razu zamówili po dwa.

– Nawet mi nie przeszkadza, że jest wczorajszy – powiedział Radek, zupełnie już trzeźwy, z pełnymi ustami.

– Smakuje zupełnie jak świeży – oznajmił Polon, wgryzając się w panierkę.

Po sutym obiedzie okazało się, że potrzebny jest drugi obiad, więc studenci czym prędzej zamówili kolejne kotlety. Jadłodajnia była już wypełniona po brzegi i mieli szczęście, że w ogóle udało im się dopchać do kasy.

Jednak kiedy zanieśli parujące talerze na stół i zaczęli jeść, świat nagle zawirował, światło zgasło i studenci stracili przytomność.

Pozostał tylko zapach kotleta.

 

***

 

Polon otworzył oczy i dokładnie przyjrzał się sufitowi, próbując odgadnąć, gdzie się znajduje. Wszystko wskazywało na to, że jest w jadłodajni studenckiej; nos wychwycił zapach świeżego kotleta. Zdziwił się, bo nie pamiętał jeszcze, żeby ktoś kiedyś urządzał w takim miejscu imprezę. Co więcej, już nauczył się, że piwo można wypić nawet w sali wykładowej, ale nie w bufecie studenckim; to była pierwsza poważna lekcja, jaką otrzymał od życia studenckiego. Jadłodajnia studencka była strefą wolną od alkoholu i taką miała pozostać. Upadała więc hipoteza o imprezie.

Obrócił się na bok i zobaczył Radka, który najwyraźniej spał w najlepsze. Kurczę, a może jednak impreza, pomyślał. Miał nadzieję, że współlokator będzie coś pamiętał, więc postanowił go obudzić. Wstał i szturchnął Radka nogą.

– Wstawaj, zbieramy się do domu – zachrypiał Polon.

– Ale co? – wymamrotał półprzytomny Radek. – Gdzie jesteśmy?

– Jesteśmy w bufecie studenckim – oznajmił poważnie Polon.

– Która godzina? – wychrypiał Radek.

Polon spojrzał na zegarek, jednak ten, jak na złość, nie działał.

– Cholera wie, ale obstawiam przedpołudnie – powiedział, patrząc na promienie słońca przebijające się przez brudne szyby bufetu. Coś jest nie tak, pomyślał.

Radek powoli gramolił się z podłogi.

– O, kotlety – zauważył.

Rzeczywiście, na każdym stole leżał wielki talerz świeżutkich kotletów. Polon doskonale wiedział, że są świeże, bo unosiła się nad nimi para. Co było trochę dziwne, ponieważ kotlety nie mają w zwyczaju parować, nawet świeżo zdjęte z patelni. Polon kiedyś eksperymentował, żeby uzyskać efekt pary, który wielokrotnie widział w jadłodajni studenckiej. Raz już, już myślał, że mu się udało, ale to był tylko dym. Doświadczeń już nie powtórzył, bo spalił jedyną patelnię w mieszkaniu, a ostatniego garnka było mu żal.

Teraz jednak patrzył na świeżutką, przyrumienioną panierkę i zachodził w głowę, jak to się mogło stać, że przespali całą noc w bufecie, nikt ich nie wywalił, a do tego obudzili się obok wielkiego stosu kotletów.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedział Radek z pełnymi ustami; zdążył już dorwać się do talerza.

– Weź to zostaw, jeszcze przyzwyczaisz się do jedzenia codziennie – ostrzegł go Polon, ale i jemy ślinka napłynęła do ust. – Musimy stąd wyjść.

Radek z żalem spojrzał na stos piętrzący się na talerzu, ale ruszył się z miejsca. Studenci pchęli drzwi, ale za nic nie chciały się otworzyć.

– Czekaj, mam przy sobie długopis – powiedział Radek, wkładając uniwersalne narzędzie studenckie do zamka. Szczęknęło, Radek uśmiechnął się szeroko, po czym otworzyli drzwi i stanęli jak wryci.

– No super, a ja chciałem pójść teraz do domu – zamarudził Polon. – Stąd raczej trudno będzie wrócić.

Przed studentami rozpościerał się step; żółte pasma wyschniętej trawy raz po raz zakłócone nielicznymi plamami zieleni rozlewały się aż po horyzont. Studenci obrócili się, chcąc spojrzeć na budynek jadłodajni. Wyglądał tak jak zawsze, tylko nie znajdował się tam, gdzie powinien.

Widząc, że sprawa jest beznadziejna, Radek wyciągnął najnowsze wydanie Vademecum Studenta i zaczął je gwałtownie kartkować. Ponieważ hasło "jadłodajnia" nijak nie odnosiło się do ich obecnej sytuacji, postanowił sprawdzić "kotlet".

– Cholera, Polon, aleśmy wdepnęli – stęknął ciężko, podając książkę współlokatorowi.

– Ożesz, nie piszą nawet, co należy zrobić po takim wybuchu – zdenerwował się. – Obawiam się, że na Vademecum nie mamy co liczyć. Musimy polegać na własnym spirycie – mówiąc to, wyciągnął z kurtki dwie piersiówki, po czym jednocześnie wychylił je do dna.

– Czekaj, widzę jakąś chmurę piachu przed nami, zdaje się, że ktoś tutaj jedzie – powiedział Radek.

– Super, może dowiemy się, gdzie jesteśmy – ucieszył się Polon.

Po półgodzinie widzieli już sylwetki jeźdźców; Polon gwizdnął cicho przez zęby. Radek rzucił mu pytające spojrzenie.

– Kozacy – rzucił Polon. – Dobrze, że niedawno miałem na zajęciach podstawowe zwroty. Dogadamy się.

Radek spojrzał na Polona ze zdumieniem; do tej pory nie zdawał sobie sprawy, żeby Polon uczył się czegokolwiek na studiach. Zawsze zdawało mu się, że Polon jedynie studiuje i nic poza tym, ale nie chciał go wyzywać od kujonów, bo współlokator z pewnością by się obraził, albo, co gorsza, odmówił mu notatek do skserowania. To nic, że studiowali różne kierunki; studencki pęd do kserowania jest tak silny, że raz Radek znalazł się w punkcie ksero z rozkładem jazdy autobusów i niezbyt mądrą miną. Polon się z niego śmiał, ale też skserował.

Jeźdźcy zbliżyli się już na tyle, że Polon uznał za stosowne się do nich odezwać. Radek nie był pewien, czy taka była intencja Polona, ale jeźdźcy natychmiast wyciągnęli liny, złapali ich, wsadzili na konia i zabrali ze sobą.

– Cholera – stęknął Polon. – Zapomniałem, że nauczyłem się tylko przekleństw i wyzwisk.

Nie mieli pojęcia, gdzie jadą, ale ponieważ nie wiedzieli też, gdzie ani kiedy są, nie przeszkadzało im to zbytnio.

Jakiś czas później studenci zauważyli w oddali rozstawione w stepie namioty. Dostrzeżono ich z daleka; grupa jeźdźców wyruszyła im na spotkanie.

– Mam złe przeczucia – oznajmił Radek.

– Zachowaj je dla siebie – burknął Polon, wsłuchując się w śpiewną mowę wiozących ich ludzi. – Oni czegoś od nas chcą – powiedział odkrywczo.

– Tego to już zdążyłem się domyśleć w momencie, kiedy nas zabrali – sarknął Radek.

– Nie gadaj, próbuję się skupić – mruknął Polon.

Radek obraził się. Wjechali do samego środka obozu, gdzie ostrożnie zdjęto ich z konia, po czym jakiś wąsaty facet w czapce z norek zaczął do nich mówić, chwytać za ręce, jakby byli co najmniej profesorami, którzy byli władni dać mu zaliczenie.

– Co on gada? – zapytał Polona Radek; ciekawość zwyciężyła.

– Mówi, że mam im podyktować odpowiedź na jakiś list.

– Co? – zdziwił się Radek.

– No, on teraz mówi, że powiedziano im, że mają szukać odpowiedzi w gwiazdach. Wczoraj w nocy zauważyli, jak spada gwiazda, więc dziś pojechali na to miejsce i tam nas znaleźli, więc mam im podać odpowiedź na list do jakiegoś sułtana. Mehmed się facet nazywa.

– No to na co czekasz? Podaj im tę odpowiedź i niech nas odstawią na miejsce – rzucił Radek.

– No wiesz co? – zdziwił się Polon. – Przecież ja mogę zupełnie namieszać w historii! Poza tym, ja znam tylko przekleństwa.

– Nie szkodzi – powiedział Radek. – Nie wyglądają na ludzi z wrażliwymi uszami, co więcej, część z nich w ogóle ich nie ma. Powiedz im, że potem mają nas odstawić na miejsce.

Polon rzucił kilka słów, a wąsaty pokiwał energicznie głową i wyciągnął papier i inkaust. Polon wziął oddech, gotów mówić, ale stał tylko z otwartymi ustami, nie wydobywając z siebie nawet dźwięku.

– Co jest? – zapytał radek, szturchając Polona pod żebro. – No mów, bo musimy wrócić do jadłodajni.

– Ale po co? – zapytał Polon.

– Żeby wrócić na właściwe miejsce i czas. No, dyktuj ten list.

– Nie wiem, co mówić, przecież do przekleństw potrzeba jakiejś pasji, a nie tak na spokojnie.

– Wiesz co? To ja ci przypomnę, że przegraliśmy połówkę grając w jakieś durne wyścigi ledwo wczoraj, nie, czekaj, za kilkaset lat.

W Polona od razu wstąpił nowy duch; zaczął mówić podniesionym głosem zdania, których znaczeń Radek wolał się nawet nie domyślać. Widział jednak, że Kozakom bardzo się podobało. Ten i ów zaczął się śmiać, a po pięciu minutach całe obozowisko niemalże ryczało. Nawet zapisujący nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Kiedy Polon skończył, otrzymał burzliwe oklaski, po czym natychmiast podprowadzono im konia, dano kilku jeźdźców do ochrony i studenci ruszyli z powrotem ku jadłodajni.

Kiedy zajechali na miejsce, jeźdźcy pożegnali się z szacunkiem, po czym odjechali w stronę zachodzącego słońca – do siczy.

– No to dawaj, jak możemy się stąd wydostać? – zapytał Polon.

– Och, to proste – powiedział Radek, wyciągając Vademecum Studenta. – Widzisz, tutaj jest napisane, że kotlety poruszają się na skos strumienia czasu, ale one przecież płyną do przodu, razem z nim!

– No i co z tego? – zapytał Polon. – Przecież poruszają się tylko o dzień do przodu za każdym razem, zanim dotrzemy na miejsce i czas, zdążymy skończyć studia.

– Nie, one przecież przeskoczyły wstecz, więc będą chciały wrócić – tłumaczył mu Radek. – Musimy się tylko jakoś zabrać z nimi.

– Mam pomysł – powiedział Polon, wyciągając z kieszeni rolkę taśmy klejącej. – Zrobimy uprząż i dokleimy do panierki.

– Świetny pomysł – ucieszył się Radek. – No to jedziemy.

Studenci zabrali się do dzieła, a że nie ma takiej rzeczy, której studenci nie byliby w stanie zrobić z taśmy klejącej, uprząż była gotowa po kilku minutach. Kiedy budynek zaczął wibrować, natychmiast przykleili się do wznoszących się w powietrze kotletów. Słońce zgasło, świat zawirował i zapadła ciemność.

Na miejscu pozostał tylko jeden, samotny kawałek panierki, który, unosząc się na wietrze, pognał gdzieś w siną dal.

 

***

 

– Wróciliśmy! – krzyknął Radek z radością, po czym zorientował się, że sala w jadłodajni studenckiej jest pełna ludzi, którzy patrzą na niego ze zdziwieniem. Najbardziej patrzyli się wprawdzie na uprząż z taśmy klejącej, która łączyła studentów z dwunastoma kotletami leżącymi na podłodze.

– Yyy, ten tego – rzucił elokwentnie Polon. – Dziękujemy, to był występ grupy artystycznej Parcie na Żarcie.

Wymknęli się chyłkiem, po czym poszli do domu. W mieszkaniu Polon od razu wszedł do Internetu, wpisał hasło "pismo Kozaków do sułtana Mehmeda" i kliknął w pierwszy link z góry.

– O cholera – jęknął, czytając tekst. – Ale narobiłem…

Koniec

Komentarze

Ale ciekawe przygody omijają studentów-wegetarian...

Podobało się. :-)

Babska logika rządzi!

Rzeczywiście, pismo Kozaków do sułtana było zabawne. Twoje opowiadanie również:).

 

Pozdrawiam

Mastiff

"Otworzyli drzwi so klatki..." - literówka.
"- Ożesz, " -- mnie kiedyś poprawiono na "O żeż", ale pewnie i to i to jest oki. ;)
Mogłeś dorzucić obraz Riepina nad opowiadaniem. :) Spodobało mi się bardzo. Studenckie lata mi przypomniałeś, a haiku pierwszorzędne. ;)

Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

 Dzięki bardzo za przeczytanie :)

@Koik80: o tym nie pomyślałem, niech to. 

Nowa Fantastyka