- Opowiadanie: verlaine - koszmar

koszmar

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

koszmar

To było letnie, deszczowe popołudnie. Parne od ciągłych burz, ciemne i nieprzyjemne. Na szarych chodnikach zalegały czarne kałuże, świadectwo deszczu, który nie przestawał padać od miesiąca. Zmieniał się tylko w burze wieczorne i nocne, a także ulewy lub mżawki. Męczył wszystkich, sprawił, że wymarzone wakacje polegały na przesiadywaniu w domu, przy oknie i obserwowaniu wyścigu kropel na szybach.

 

Szarą ulicą szedł chłopak, ubrany w płaszcz jakby wyciągnięty z Casablanki, z naciągniętym kapturem bluzy na głowę zamiast parasolki. Wyróżniał się spośród nielicznych przechodniów. Nie dość, że nie posiadał na grzbiecie płaszcza przeciwdeszczowego rodem z kolorowej Deszczowej piosenki i nie miał parasola, to na nogach nosił zwykłe buty trekingowe, zamiast tęczowych kaloszków. Oczywiste było więc, że mókł. Jednakże ku udręczeniu spoglądających na niego przechodniów, szczelnie zabezpieczonych przed kwaśnymi deszczami i zwykłymi również, wcale nie przejmował się tym, że jego płaszcz Humphreya Bogarta robi się coraz ciemniejszy od wody. Co więcej, aby ugruntować ocenę społeczeństwa na temat swojej osoby, wyciągnął papierosa i zapalił. W deszczu! Toż to nie ekologiczne.

 

Podsumowując, pojawił się bohater, który swoim strojem i postawą alienował się od ogólnie przyjętych przez społeczeństwo zasad. Szedł on przez ulicę, stawiając kroki w takt piosenek, których słuchał na mp3ce, a dodajmy, że nie była to muzyka ogólnie akceptowana przez ludzi w jego wieku. Zapewne czytelnikowi od razu przyszło do głowy, że ma do czynienia z tak ciekawym stworzeniem jak outsider. Bardzo łatwo takiego znaleźć, wystarczy tylko wyjść krok za granicę konwenansów i schematów, to gdzieś takiego zobaczymy, zapewne samotnego. Outsiderzy niestety nie występują w stadach, choć często tęsknie na nie spoglądają. Oczywiście to spojrzenie zależy od tego, czy outsider jest nim z wyboru, czy nie.

 

Otóż nasz bohater był outsiderem z wyboru i, co chyba pogarsza sprawę, buntownikiem bez powodu. I tak sobie szedł, przez kolejny akapit, szybkim krokiem do rytmu muzyki. Rzecz jasna szedł sobie bez poszanowania ogólnych zasad dotyczących chodzenia, poprzez sposób stawiania kroków jeszcze bardziej zaznaczał swój bunt przeciwko społeczeństwu i jego regułom.

 

Jednakże, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, bohater doszedł do celu. A mianowicie celem była dziewczyna stojąca pod drzewem. Jako że była ukochaną buntownika, także nie miała na sobie kaloszków, a glany. Jednakże posiadała parasolkę, bardzo ładną, w motylki. Do tego czarna kurtka, jeansy, brązowe włosy związane w kucyk i już czytelnik może sobie wyobrazić ową dziewczynę, jednakże ma zawsze wolną rękę, aby wzbogacić jej wygląd o inne szczegóły.

 

Chłopak zaś na jej widok zdeptał niedopalonego papierosa i przejechał ręką po twarzy, strzepując nadmiar wody z policzków i powiek. Podszedł bliżej, objął dziewczynę w talii i ucałował w czoło. Ona uniosła się na palcach i dała mu buziaka w usta, mówiąc mu przy okazji:

 

– Cześć.

 

Tak właśnie zawiązała się akcja.

 

– Co u ciebie? – zapytała dziewczyna, odwracając się i łapiąc chłopaka za rękę.

 

– Cóż… Miałem ciężką noc, trudne zlecenie. – Odparł outsider i poszedł za dziewczyną. – Idziemy na spacer? Romantyczny spacer w deszczu?

 

– Jeśli chcesz… Możemy też pójść na kawę do pobliskiej kawiarni.

 

– Tylko bogacze chodzą na kawę. Wolę spacer.

 

– Dobrze, mój włóczykiju.

 

I poszli, trzymając się za ręce, w deszcz. Ich kroki automatycznie się do siebie dopasowały, a rozmowa poruszyła temat nieprzyjemnej pogody i zręcznie prześlizgnęła się poprzez nowości w kinie do kwestii, w której nigdy nie mogli się zgodzić, mianowicie czy Audrey Hepburn była lepsza w Rzymskich wakacjach czy w Śniadaniu u Tiffany’ego.

 

– Oczywiście, że w Śniadaniu! To była zdecydowanie bardziej skomplikowana rola, z którą poradziła sobie kapitalnie! – Oznajmiła kategorycznie dziewczyna.

 

– Nie, nie, nie! – Chłopak pokręcił głową. – W Wakacjach była po prostu ładniejsza i to wygrywa.

 

Dyskutując w podobny sposób i posługując się równie wyszukanymi argumentami wytrawnych koneserów kina, doszli do parku. Z chwilą gdy przekroczyli granicę między betonem, a zielenią, deszcz ustał, pozostawiając po sobie odświeżone powietrze i charakterystyczny zapach. Dziewczyna złożyła parasolkę, westchnęła i spytała chłopaka:

 

– To jak to twoje dzisiejsze zlecenie? Wspominałeś mi wczoraj, że trochę się boisz.

 

– No bo trudno było – burknął bohater, chowając się w swoją buntowniczą skorupę.

 

– Powiedz coś więcej! Udało ci się zabrać miecz?

 

– Niedokładnie zabrać. Po prostu też go sobie wyśniłem. Potem stwierdziłem, a co mi tam, wyśniłem też zbroję, taką czaderską, husarską, jak z Potopu. Dzięki temu w ogóle przeżyłem… Te skrzydła to genialna rzecz! Skołowałem nimi tego trolla, więc rach ciach i po sprawie, wylądował bez głowy – chłopak zaśmiał się z satysfakcją z dobrze wykonanej roboty.

 

– A jak dziewczynka?

 

– No dobrze, ucieszyła się, że znowu może śnić o króliczkach. A jej brata zabrali na pogadankę, żeby nie straszyć siostry, bo potem rodzice muszą nieźle bulić za pozbycie się koszmarów.

 

– „Nieźle bulić”? To może jednak kawa…?

 

– Oj, kochanie… Daj spokój, przecież wiesz, że jeszcze podatki do tego dochodzą i muszę się z czegoś utrzymywać, a nie mam zleceń tak często, jak bym chciał, żeby ciebie zabierać na wyszukane randki.

 

– Takie jak w filmach… – niebieskie oczy dziewczyny zalśniły.

 

– Za to zabieram ciebie czasem do kina, to też się liczy!

 

– Ech, nie zabierasz mnie, a idziemy razem… Dobra, nieważne. Masz jakieś kolejne zlecenie? – spytała, odwracając wzrok i uważnie przyglądając się pomazanej ławce.

 

– Nie, na razie laba. Poza tym muszę odpocząć po tym trollu. Nareszcie będę miał czas pomalować figurki! – chłopak uśmiechnął się szeroko do swoich myśli, w których ze skupieniem nakładał cieniutkim pędzelkiem farbę na małe figurki.

 

– A… jeżeli ja bym miała dla ciebie zlecenie? – dziewczyna przystanęła i uważnie spojrzała buntownikowi w oczy, które zerknęły na nią ze zdziwieniem.

 

– A od kogo? – zapytał.

 

– Ode mnie – wyszeptała trochę zmieszana.

 

– Masz koszmary? – chłopak dalej nie pozbył się zdziwionej miny.

 

– Tak, chciałabym, żebyś pozbył się moich koszmarów, ile za to chcesz?

 

– Od ciebie nic… – mruknął, wciąż skołowany.

 

– No to super, jesteśmy umówieni. Dzisiaj wieczorem? – dziewczyna znów uraczyła chłopaka buziakiem, tym razem w policzek. On otrząsnął się w końcu ze zdziwienia i westchnął.

 

– Najpierw musisz mi opowiedzieć, na czym polegają twoje złe sny.

***

 

Tym razem widzimy bohatera leżącego na jednoosobowym łóżku z metalową ramą. Ręce podłożył pod głowę, nogi w dżinsach skrzyżował w kostkach i z uporem wpatrywał się w sufit. Na niego zaś zerkał tłum starszych długowłosych mężczyzn dwa uwiecznionych na plakatach, którymi obwieszony był cały pokój. A z puchatego dywanika leżącego przy łóżku uważnie obserwował go stary, wyliniały kundel, przekrzywiający łeb. Po chwili jednak pies stracił zainteresowanie właścicielem i podniósłszy tylną łapę, zaczął wściekle drapać się za uchem. Gdy kłaczek futra spadł na dywanik, kundel także z westchnieniem opadł i zamknął powoli oczy.

 

Pokój, w którym teraz toczy się akcja, należy do naszego bohatera. Pod wiecznie otwartym oknem stoi drewniane biurko, a na nim stosiki książek i zeszytów, każdy z własnym kubkiem na szczycie. Złożony laptop z zaszczytem służył zaś jako podstawka pod talerz z przyschniętymi resztkami z poprzedniego posiłku. Na ścianach półki, a na nich kolejne książki, na jednej wspomniane już wcześniej figurki, niektóre już pomalowane, a kilka ciemnoszarych czekało na rumieńce. Po drugiej stronie pokoju stała zabytkowa komoda, w której leżały schowane majtki i skarpetki bohatera. Zaś na ścianie naprzeciw drzwi, a pomiędzy biurkiem a komodą, stało łóżko, na którym buntownik alienował się w swój własny świat pogubionych myśli i marzeń.

 

Chłopak koncentrował się przed czekającym go trudnym zadaniem. Myślę, że ten akapit to dobre miejsce na wytłumaczenie wątku profesji bohatera, aby czytelnik mógł zrozumieć późniejszą akcję i nie miał pretensji do narratora. Otóż, dwudziestojednoipółletni chłopak leżący na swoim łóżku w samych dżinsach, prezentując psu i starym muzykom swoją nagą klatkę piersiową, zajmował się zwalczaniem koszmarów. Jako że nie jest to znany powszechnie zawód, nie miał dużo klientów, ale ci, których już miał, gotowi byli odpowiednio zapłacić za wykonaną przysługę. Przeważnie jego zleceniodawcami byli rodzice wystraszonych dzieci (głównie dziewczynek, dodałby pogardliwie bohater), rzadko zdarzał się ktoś dorosły. Wtedy wykonać zlecenie było trudniej, gdyż koszmary dręczące tych starszych były bardziej złożone i rzadko występował w nich potwór, którego należało zabić lub ośmieszyć, żeby dziecko przestało się go bać.

 

A czemu nasz bohater w taki sposób zarabiał na życie? Mianowicie, zawsze słyszał, że jest wyjątkowo wrażliwy i umie w dodatku wpływać na innych. Szkolni pedagodzy byli często zdziwieni umiejętnościami znudzonego i gburowatego dzieciaka, z upodobaniem żującego różową gumę dla dzieci. On zaś dziwił się, czemu ci nudni ludzie nie robią czegoś ciekawszego niż idiotyczna rozmowa z nim w pokoju z najgłupszymi zasłonami, jakie widział w życiu. Niestety, nic dobrego nie wyniknęło z tych spotkań. Jako czternastolatek, nasz bohater znalazł w sieci stronę o świadomych snach. To była przełomowa chwila w jego życiu, gdyż po raz pierwszy czymś się zainteresował. Postanowił wytrenować u siebie nawyk świadomego śnienia, robił wszystko, tak jak napisano na stronie i już po kilku dniach pamiętał ze szczegółami wszystkie sny z danej nocy, a po miesiącu śnił, co mu się żywnie podobało. Dzień był wtedy dla niego marnotrawieniem czasu, zachowanie w szkole spadło kilka ocen w dół za spanie na lekcjach, ale nie żałował, bo w głowie przeżywał najwspanialsze przygody. Był to szczególny okres jego życia, kiedy ciągle uciekał w świat wyobraźni. Niestety, po dwóch latach pomysły na sny mu się skończyły, wszystko, co mógł sobie wymyślić, już mu się przyśniło. Dlatego zaczął eksperymentować. Znalazł w sieci kolejną stronę, poświęconą eksterioryzacji, czyli pomysłu na spacer duszy poza ciałem, blisko związanego ze świadomym snem. Dzięki temu po roku udało mu się włamać do snu innej osoby, czego nikt przed nim jeszcze nie dokonał. Tak się złożyło, że była to jego matka i już nigdy więcej nie mógł spojrzeć jej w oczy bez lęku, że ujrzy w nich to, co tamtej nocy. Ale po jakimś czasie tak się wytrenował, że mógł śnić sen dowolnie wybranej osoby, w dodatku świadomie, czyli miał całkowity wpływ na swoje zachowanie. Dzięki tej wyćwiczonej umiejętności mógł zacząć podbijać rynek pracy jako pogromca koszmarów.

 

I właśnie stał, chociaż tak naprawdę to leżał, przed najtrudniejszym zleceniem w jego życiu. Miał włamać się do snu osoby mu najbliższej w świecie realnym, zmierzyć się z tą częścią jej świadomości, której nawet ona sama w ogóle nie znała. A z tego, co się z trudem od niej dowiedział (najpierw trzeba przeprowadzić dokładny wywiad z klientem), to będzie musiał tej nocy pokonać samego siebie.

 

Bohater musiał przyznać, że zdziwił go fakt, że jest głównym tematem jej koszmarów. Zawsze myślał, że kojarzy jej się raczej z czymś miłym… Niestety, nigdy nie wiadomo, kiedy z pięknej i lirycznej istoty wyjrzy baba i przywali chłopakowi. No, ale obiecał, że jej pomoże, więc to zrobi.

***

 

Zdziwił się. Stał w wysokim, dużym pokoju, umeblowanym antykami i z ciężkimi zasłonami zwisającymi przy dużych, wykuszowych oknach. Obok kominka były otwarte, drewniane drzwi, a w nich stała para. Jego dziewczyna w długiej czarnej sukni na jego oko z XIX wieku, pod szyją spiętej dużą białą broszą, czepiała się marynarki, a może surduta, jego sobowtóra. Dziwnie się czuł, patrząc na siebie z ulizanymi krótkimi włosami i wąsem pod nosem.

 

– Proszę, proszę, nie odchodź! – skamlała dziewczyna. – Tak mi przykro! – łzy ciekły jej po twarzy. – Przepraszam cię za wszystko.

 

– Kochanie, jesteś takim dzieckiem – jego sobowtór pokręcił głową z lekkim drwiącym uśmiechem. – Myślisz, że jak powiesz, ze ci przykro, cała przeszłość przestanie się liczyć?

 

Dziewczyna pociągała nosem, a on wyjął z kieszeni surduta jedwabną chustkę.

 

– Proszę, weź ją. Na wypadek wszystkich kryzysów w twoim życiu, przy których mnie już nie będzie – wyszedł z pokoju, na korytarz. Dziewczyna pobiegła za nim, więc nasz główny bohater, chcąc nie chcąc, z dużym zmieszaniem, podreptał za nimi.

 

Wyszli na dużą klatkę schodową obitą zieloną, wzorzystą tapetą. Na środku były ogromne schody z rzeźbionego drewna, dziewczyna znów złapała sobowtóra przy dużym filarze, na którym stała ozdobna, złota lampka z frędzlami.

 

– Rett, Rett, gdzie idziesz? – pytała, połykając łzy. – Proszę, proszę, weź mnie ze sobą! Proszę…

 

– Nie – odpowiedział tylko.

 

Wtedy pogromca koszmarów postanowił wkroczyć do akcji, aby uratować swoją ukochaną przed jej najgorszym strachem – choć, trzeba w didaskaliach zaznaczyć, że bardzo mu to pochlebiło, bo oznaczało, że był dla niej bardzo ważny. Chociaż za bardzo nie był pewien co miała oznaczać ta cała stylizacja na Przeminęło z wiatrem. Podszedł do nich. Dziewczyna powoli odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego ze łzami w oczach, a sobowtór uśmiechnął się dziko. Złapawszy ją za rękę, zbiegł po schodach, śmiejąc się obłąkańczo i głośno tupiąc. Dziewczyna potykając się, musiała biec za nim, wciąż oglądając się na bohatera, który ruszył w pogoń za nimi.

 

Zbiegł schodami do dziwnego, wąskiego korytarza. Posadzka była dwukolorowa, jasne i ciemne panele układały się w zygzakowaty wzór, po bokach wisiały czerwone, ciężkie zasłony. Pogromca koszmarów przełknął ślinę. Wolno ruszył przed siebie. Na końcu przedpokoju odgarnął zasłonę i wszedł do kolejnego pomieszczenia.

 

Przeszedł kawałek po takiej samej podłodze jak w korytarzu i otoczonej ścianami z czerwonych zasłon. Pod jedną z nich stała Wenus Kapitolińska, wstydliwie zakrywając swoją nagość, a przed nią dwa czarne fotele ze smukłymi, metalowymi lampami po bokach. Prostopadle do nich ustawiony był trzeci fotel, na którym usiadł, kładąc ręce na oparciach, po czym spojrzał w bok, na okrągły stoliczek z filiżanką kawy. Usłyszał szelest od strony i lampy i szybko zerknął w tamtą stronę.

 

Przy jednej z lamp tańczył tyłem do bohatera karzeł w czerwonym garniturze. Odwrócił się przez lewe ramię, kołysząc biodrami i tanecznym krokiem podszedł do fotela po lewej, po czym wskoczył na niego. Bohater spojrzał na drugie siedzenie – była tam teraz jego dziewczyna, rozpuszczone włosy opadały na ramiona w czarnej wydekoltowanej sukience. Uśmiechała się czerwonymi ustami. Palcem wskazującym dotknęła lewego nozdrza.

 

Karzeł również uśmiechnął się do bohatera i mówiąc bardzo zdeformowanym głosem, spytał:

 

– Chciałbyś napić się kawy? – Oblizał wargi.

 

Bohater czuł jak mocno bije mu serce. Powoli zaczynał mieć wrażenie, że tym razem sen mu się wymyka spod kontroli. Nie był pewien czy podoła zadaniu, czy pomoże swojej ukochanej. Pogromca jeszcze nie zdawał sobie sprawy z ogromnych trudności, jakie będzie miał z tym zleceniem. Jednakże narrator, z powodu głębokiego szacunku do czytelnika, postanowił wytłumaczyć, że podświadomość prawie dorosłej dziewczyny różni się od podświadomości małych dziewczynek, z którymi pogromca koszmarów miał do czynienia do tej pory. Sen zmieniał się, bo wyczuł intruza i postanowił się przed nim bronić. Oczywiście nie oznacza to, że dziewczyna bohatera go nie kochała, co to, to nie. Przecież każdy z nas wie, że podświadomość to mroczna i straszna rzecz i nie wiadomo co w niej siedzi, a w sumie to nic o niej nie wiadomo. Jednakże jeśli wykonujemy swoją zwykłą, codzienną robotę, a tu nagle przychodzi taki buntownik i nam przeszkadza i jeszcze w dodatku chce zabić naszą część składową, to oczywiste, że się bronimy – podobnie ten tajemniczy obszar umysłu dziewczyny. Ale bądźmy już cicho, żeby nasz pogromca się nie zorientował o czym my tu rozmyślamy, niech sam na wszystko wpadnie, a my go tylko obserwujmy. Tak, więc zaczynajmy – cytując karła.

 

Karzeł radośnie pocierał dłonią o dłoń, po czym nagle klasnął w nie i powiedział z uśmiechem:

 

– Mam dobre wieści! – uniósł brwi i wskazawszy palcem bohatera, dodał – ta guma do żucia, którą lubisz, wraca do mody!

 

Dziewczyna również mu posłała uśmiech. Po czym znikła. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, w czasie której karzeł pocierał dłońmi o siebie i mamrotał pod nosem.

 

Nagle odwrócił się do bohatera i powiedział, dalej nienaturalnym głosem:

 

– Ogniu, krocz za mną!

 

W tym momencie zrobiło się ciemno i rozległ się głośny, rozdzierający krzyk ukochanej bohatera, trwający chwilkę, potem zapadła przerażająca cisza. Światło migało – co sekundę było ciemno lub jasno. Pogromca postanowił wstać i pójść dalej – dźwięk jego kroków był jedynym hałasem. Wyszedł z powrotem na korytarz, nie na ten sam, bo tym razem na końcu stał posąg Wenus z Milo. Z powrotem przeszedł na koniec przedpokoju, uchylił zasłony i wszedł do kolejnego pomieszczenia.

 

Wyglądało dokładnie jak to, z którego wyszedł przed chwilą. Na jego widok karzeł zaczął przerażająco chichotać i z radością oznajmił:

 

– Kolejny przyjaciel! – Śmiejąc się w odrażający sposób, schował się za fotelem. Na jednej z zasłon zaczął się powoli przesuwać cień, po chwili do sali weszła dziewczyna bohatera. Usiadła na fotelu. Nie uśmiechała się, patrzyła przed siebie wzrokiem bez wyrazu.

 

Chłopak spojrzał w dół – karzeł wyginał się w dziwny sposób mający przypominać taniec. Przyglądał się pogromcy jasnoniebieskimi, nienaturalnymi tęczówkami.

 

– Sobowtór – wycharczał.

 

Pogromca spojrzał znów na swoją ukochaną – również miała to dziwne spojrzenie, jej usta były wykrzywione w jakimś nieokreślonym grymasie.

 

Zza zasłony wbiegł pochylony wpół jego sobowtór – tym razem w garniturze – i śmiał się opętańczo, otwierając usta najbardziej jak mógł. Również miał niebieskie oczy.

 

Bohater przełknął ślinę. Odwrócił się i wrócił do korytarza, żeby się uspokoić. Serce biło mu jak oszalałe, miał wrażenie, że zaraz rozerwie mu klatkę piersiową i ucieknie przerażone, powłócząc tętnicami. Ukrył twarz w dłoniach, oddychając ciężko. Odchrząknął i przeszedł parę kroków przed siebie i odwrócił się. Zza zasłony wychylała się głowa jego sobowtóra, wariacko roześmiana. Chłopak pobiegł do kolejnego pomieszczenia. Wiedział, że sobowtór go ściga, nie śpiesząc się bynajmniej. Pogromca koszmarów biegł przez takie same czerwone pokoje, wpadając wciąż na ten sam korytarz, starał się nie myśleć o tym, że biegł w kółko. Starał się również nie myśleć o tym, że pierwszy raz koszmar, w którym się znalazł, stał się i dla niego straszny. Ale za to ciągle tłukła mu się po głowie myśl, że musi się obudzić. Jednakże wtedy zawiódłby swoją ukochaną – okazałby się za słaby, nie pomagając jej. Może był buntownikiem łamiącym wszelkie zasady społeczne, ale etyczne i moralne zostawiał nienaruszone.

 

Dłuższy czas biegli, tupiąc po zygzakowatej posadzce i przedzierając się przez czerwone zasłony. Światło w pokojach znów migało, a w korytarzu paliło się spokojnie. Po którymś z kolei okrążeniu, po przebiegnięciu między fotelami, poczuł, jak ktoś go łapie za ramię.

 

Światło zgasło, a on znów usłyszał przerażający krzyk – ale tym razem swój, a nie dziewczyny.

 

Pogromca odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze swoim odbiciem, tylko że wykrzywionym w przerażającym uśmiechu. Sobowtór ścisnął bohatera za gardło i uniósł go do góry. Nogi biedaka zatrzepotały w powietrzu. Zacisnął palce na przegubach przeciwnika i próbował wycharczeć, żeby ten go puścił. Bał się, że zaraz się obudzi – we śnie nie można umrzeć naprawdę – a wtedy nie pomoże ukochanej, wręcz przeciwnie.

 

Nagle doznał jakby olśnienia. Dotąd tak dał się zmanipulować snowi, że zapomniał, że on przecież też ma coś do powiedzenia. Wchodząc tutaj, sprawił, że to też jego sen, a sen sprawił, że to też jego koszmar. Musi odzyskać nad nim kontrolę.

 

Odetchnął głęboko, sprawiając, że ręce sobowtóra puściły go i mógł opaść na ziemię, zaś jego wróg odleciał do tyłu. Chcąc zaprezentować swoją buntowniczość, postanowił porzucić dotychczasową formę opowieści polegającą na filmowych nawiązaniach i zastąpić ją całkowitą improwizacją. A przede wszystkim skończyć z Twin Peaks, którego klimat już całkiem go zmęczył.

 

Wyciągnął zza pleców wyśniony miecz półtoraręczny, na którego srebrnej klindze zatańczyły promienie światła. Uśmiechnął się drapieżnie i ruszył na sobowtóra. Ten zaś związany ze snem dziewczyny, nie mógł wyjść poza jego konwencję i ciągle trwał w Czerwonym Pokoju. Próbował wystraszyć bohatera swoim opętańczym śmiechem, jednakże ten, podczas szarży, niczego się nie bał. Sobowtór skoczył na pogromcę – on zdążył jednak uskoczyć i zamachnąć się na wroga. Ale tam gdzie celował, nie było już przeciwnika. Zaszedł chłopaka od tyłu i już miał złapać go za krtań, gdy ten odwrócił się i przyłożył klingę do szyi sobowtóra.

 

– A teraz, cwaniaczku – powiedział, gryząc przed chwilą wyśnioną wykałaczkę – powiesz jej, że ją kochasz.

 

Sobowtór spojrzał na niego jasnoniebieskimi oczami.

 

– Ja istnieję dzięki niej. Nie mam uczuć. Sam jej to powiedz.

 

– Ale to ty ją rzuciłeś! – warknął pogromca.

 

– Ja jestem jej snem. A ty jesteś jego powodem. Ty stanowisz źródło jej strachu. Zabijając mnie tym swoim mieczem nic nie zmienisz. Musisz zmienić jej myślenie.

 

– To znaczy?

 

– Albo spełnisz jej największe lęki, albo przekonasz ją, że nie ma się czego bać.

 

Chłopak spojrzał na dziewczynę. Siedziała z nogą założoną na nogę, długa czarna sukienka miała takie wycięcie, że widział jej kolano. Uśmiechała się tajemniczo czerwonymi ustami.

 

– Czemu mi pomagasz? – zawahał się.

 

– Nie pomagam ci. Mam dosyć ciągłego odgrywania telenoweli. Chcę nowych strachów. To, że mi machniesz mieczem przed nosem, nie znaczy, że mnie zabijesz. Strachu nie da się zabić. Lęk zawsze istnieje w człowieku.

 

Pogromca spojrzał z powrotem na sobowtóra. Przeciął go mieczem, a on rozpłynął się czarną smugą w powietrzu.

 

– Tak się załatwia koszmary – mruknął i schował miecz. Odwrócił się znów do dziewczyny. Siedziała skulona w swoich normalnych ciuchach i przerażonymi oczami wpatrywała się w niego. Może jednak sobowtór miał rację? Może tu akurat zabicie głównego złego w śnie nie pomoże? Wypluł wykałaczkę i rozłożył ręce.

 

– Kocham cię – przyznał się. – I nie zamierzam cię rzucać.

 

Dalej patrzyła tymi wielkimi, wystraszonymi ślepiami. Podszedł do niej, klęknął i przytulił trochę niezgrabnie, bo jej kolana wbijały mu się w pierś. Na szczęście szybko je opuściła i mógł ją porządnie złapać w objęcia. Uniósł ją i postawił przed sobą. Zaczęły na nich opadać wyśnione płatki róż. Odgarnął włosy z jej twarzy, pogłaskał po policzku. Była taka śliczna – pomyślał i zbliżył usta do jej warg…

 

Obudził się we własnym łóżku. Deszcz miarowo łomotał w szybę okna. Przesunął dłonią po twarzy.

 

– Zawsze, kurde, w najciekawszym momencie! – mruknął wściekły. Usiadł na łóżku.

 

Telefon na biurku zaświecił się. Sięgnął po niego. Wiadomość od dziewczyny: musimy porozmawiać. Przełknął ślinę. Nie był pewien czy to przeczytał czy po prostu wiedział, co było napisane – we śnie nie da się czytać. Nie był pewien czy dalej nie tkwił we śnie. Czy dalej nie tkwił w koszmarze, ale teraz w jego własnym, z jego własnym strachem. Bo lęku nie da się zabić.

Koniec

Komentarze

Rozwleczone, napisane w sposób -- dla mnie -- nie nadający się do czytania. Można, oczywiście, łamać czwartą ścianę, ale nie liczyłbym na zrozumienie dla takich eksperymentów, dopóki nie będzie to miało jakiegoś sensu. Przynajmniej nie z mojej strony.

Poza tym nie wmawia się czytelnikowi, że pomyślał, że bohater jest ciekawy. To musi wynikać z jego konstrukcji, stosowanych opisów.

Całości nie przeczytałem i nie sądzę, żebym się do tego zmusił.

Okropnie zmanierowane. To idiotyczne nazywanie bohatera bohaterem albo outsiderem... Radziłbym napisać to w pierwszej osobie. Od razu opowiadanie nabrałoby ludzkich kształtów.

dzięki za opinię, wezmę to pod uwagę następnym razem :)

Pomysł nie najgorszy, ale wykonanie wszystko kładzie. Ledwo doczytałem, będąc już naprawdę potwornie znudzonym. Za dużo miejsca poświęcasz arcydokładnym opisom ubioru i wyglądu bohaterów lub innym mniej istotnym rzeczom, przez co jest mało akcji. Zauważyłem, że czasem robisz błędy w zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka