- Opowiadanie: Zireael - Bezimienna [KB GOT2]

Bezimienna [KB GOT2]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bezimienna [KB GOT2]

Noworodkom nie dane jest pamiętać. Co innego pięciolatki, one pamiętają wszystko…

 

***

Tawerna, o wdzięcznej nazwie „Komnaty Reginalda I”, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Trudno tu było znaleźć dworski przepych. Proste drewniane stoły i krzesła, nieźle zaopatrzony bar i kilka pomieszczeń mieszkalnych na piętrze. No tak, był jeszcze Reginald I, jak zwykle, ułożony na poduszce z błękitnego aksamitu. Gruby, krótkonogi piesek, z bliska tak brzydki, że aż śliczny. Codziennie dźgałam jego tłuste ciałko, żeby sprawdzić czy jeszcze żyje. Odwdzięczał się krótkim warknięciem. Był to, z mojej strony, jakiś rodzaj manifestu, w końcu tylko on miał to, czego całej reszcie brakowało. Miał Imię.

Świadomie lub nie, wybraliśmy to miejsce na dom, my, Bezimienni. Banda wyrzutków.

 

Świętym obowiązkiem obywateli Meluny było zaniesienie noworodka do świątyni. Tam Bogowie decydowali, czy taki malec jest godzien nadania mu imienia – ja najwidoczniej nie byłam.

Po śmierci rodziców mnie i moją starszą siostrę Lenę, wychowywała babcia.

W przeciwieństwie do innych rodzin, które na różne sposoby pozbywały się wyklętych dzieci, babcia Hayne kochała obie wnuczki tak samo. Ale odeszła…Na łożu śmierci wymogła na Lenie obietnicę, że ta, zawsze będzie się mną opiekować. Siostrzyczka niestety skłamała, wyrzekła się mnie, porzuciła…

Miałam pięć lat i zostałam sama na cmentarzu. To tam znalazł mnie Barman.

 

W tawernie poznałam takich jak ja, śliczną jasnowłosą dziewczynę, którą nazywaliśmy Lala, Łysego, który nigdy nie zdejmował kaptura, Osiłka, pracującego nad siłą swoich mięśni i wielu innych. Dowiedziałam się też, że od momentu pełnoletniości mam prawo jeszcze raz stanąć u wrót i zawalczyć o Imię.

 

***

Urodziny świętowaliśmy bardzo skromnie, Lala, Łysy i Osiłek siedzieli już przy stoliku, kiedy zeszłam na dół. Pomachałam do nich, udając się w stronę baru. Przewieszając się w pół przez kontuar, ucałowałam Barmana na „dzień dobry”. Wbiłam Reggiemu palucha w bok i porwałam kubek z kawą. Już byłam z rodziną. Tej nocy mieliśmy wyruszyć do bramy.

 

Los chciał, że wszyscy urodziliśmy się tego samego dnia, choć innego roku, więc wspólna wyprawa była czymś logicznym, acz smutnym. Wiedzieliśmy, że tylko jedno z nas otrzyma Imię. Jedno na dzień, tak postanowili Bogowie. A przecież byli i inni, starzy i młodzi, czekali na szansę, na nowe życie.

 

*** .

Osiłek wzniósł toast kawą.

– Za naszą pełnoletnią, słodką Małą, niech żyje! – wykrzyczał.

– Za was! I za Imię! – Uniosłam swój kubek.

– Za Imię! – spokojnie powiedział Łysy.

– Za Imię! – powtórzyła Lala, swoim melodyjnym głosikiem.

 

***

Dalsze wydarzenia chciałabym pamiętać jak przez mgłę, niestety, nie mogłam zapomnieć.

 

Mgła faktycznie tam była, gęsta i lepka. Skutecznie zasłaniała wszystko to, co za bramą. Przed żelazną kratą zebrał się spory tłumek Bezimiennych, naszych rywali, chociaż nie chciałam o nich tak myśleć. Punktualnie o północy krata uniosła się i z oparu wyłonił się Kapłan. Powitał zgromadzonych, wyrecytował formułę jak to Imię jest ważne i jaki to zaszczyt nas spotkał, że możemy o nie walczyć. Wspomniał też o niebezpieczeństwach i o tym, że odwrotu nie będzie. To dało mi do myślenia, bo faktycznie, nigdy nie spotkaliśmy nikogo, kto by wrócił z tej drogi, z Imieniem czy bez. Oprócz dwóch noży, mojego i Osiłka, nie pomyśleliśmy też o żadnej broni. Oby nie była nam potrzebna.

Kapłan życzył wszystkim powodzenia i rozpłynął się w powietrzu. Bezimienni, grupkami lub pojedynczo, wchodzili w mgłę i znikali nam z oczu. Też ruszyliśmy.

 

Szliśmy powoli, patrząc pod nogi, starając się dostrzec coś w tej szarówce. Ścieżka pojawiła się szybko, gorzej, że obok zmaterializowała się jeszcze jedna, a po niej kolejna i kolejna. Chwila wahania i wybraliśmy tą po lewej, tak od serca. Po godzinie marszu Łysy gwałtownie się zatrzymał, a my powpadaliśmy na niego. Zrobiło się bardzo ciepło, a dalszą drogę zasłaniała ściana ognia. Rozejrzałam się. Nie dało się jej obejść, rozciągała się pewnie na wiele kilometrów. Łysy stwierdził, że nie da się spalić i wraca. Zawsze trochę odstawał od reszty, a teraz, tak po prostu, odwrócił się i odszedł, zostawił nas.

Osiłek chciał pobiec za nim, ale odbił się od kamiennego muru, który stanął w miejscu ścieżki. Byliśmy w pułapce.

„Cudownie” – pomyślałam sarkastycznie – „Albo zginiemy tu z głodu, albo od ognia”.

Wybrałam płomienie, lepsza taka śmierć, niż powolna gehenna.

Lala wrzasnęła, gdy zrobiłam krok na przód. Spodziewając się bólu, zacisnęłam zęby. Ale nic nie parzyło. Przeciwnie, płomienie dookoła zdawały się mnie głaskać. Kolejny krok i poczułam tylko miłe łaskotanie. Jeszcze jeden i już byłam po drugiej stronie. Zawołam resztę, ale chyba mnie nie usłyszeli. Postałam tak dłuższą chwilę, gotowa pójść dalej, gdy Osiłek i Lala wyszli z ognia.

 

Dróżka znowu była przed nami. Po niej, zmierzała w naszą stronę para staruszków.

– Ludzie, daleko jeszcze do świątyni? – spytał Osiłek.

Kompletnie zignorowali jego pytanie.

– Tędy nie przejdziecie, za tym ogniem jest mur – chciałam wyjaśnić.

Znowu nic.

Staruszek wszedł w ogień pierwszy.

– Wasz wybór, przynajmniej ogień jest przyjazny i nic wam nie grozi. – Lala wzruszyła ramionami. Ciszę przerwał okrzyk bólu. Staruszek płonął, widzieliśmy jak znika jego skóra, w powietrzu było czuć smród spalenizny. Byłam w szoku. Zwymiotowałam.

Kobieta spojrzała na nas. – Ogień nie jest groźny gdy ktoś tu wchodzi, pali, gdy chce się wyjść . Żegnajcie – dodała, znikając w płomieniach. Lala się rozpłakała.

– Idziemy – warknął Osiłek. Pierwszy raz widziałam, że się zdenerwował, a może tylko przestraszył.

 

Krajobraz zmieniał się, a mgły było coraz mniej. Szliśmy przez młody las, a potem przez łąkę i nagle stop…znowu… – Co tym razem? – wymruczałam, byłam już zmęczona i traciłam nadzieję.

– Jakoś tu mokro – pisnęła Lala.

– Głupia, to bagna – znowu warknięcie.

Podniosłam głowę, kępki trzciny i traw tworzyły tylko malutkie wysepki w mule i mętniej wodzie. Stań na złej, a zginiesz.

Z tyłu dobiegło nas sapanie, zareagowaliśmy obrotem i uniesionymi pięściami. Gotowi do obrony. Tylko przeciwnika nie było…

Coś otarło się o moje nogi. – O Bogowie! – krzyknęłam – Reggie? Jak ci się udało tu przybiec?

Piesek otrzepał się energicznie, obwąchał nasze buty i zamerdał śmiesznym ogonkiem.

– To cud, że on chodzi o własnych siłach. Ciekawe czym Barman go karmi. – Osiłek popatrzył na psa z ukosa.

– Psy mają dobry węch, on nas przeprowadzi – powiedziałam odkrywczo.

– Chodź Reginaldzie, zabieramy cię na długi spacer. – Lala uśmiechnęła się do pieska.

Tłuścioch wyraźnie zmieszany, spoglądał to na jedno, to na drugie, ale gdy ruszyliśmy, wyprzedził nas, skacząc pewnie z kępki na kępkę.

Tym razem zatrzymała nas Lala.

– Spójrzcie! Nareszcie trochę piękna w tej smutnej krainie!

Z wody wyrastał czerwony kwiat, jego kolor aż raził, tak wyróżniał się wśród szarości otoczenia. Lala pochyliłam się nad nim. Nie zdążyłam jej powstrzymać. Kwiat urósł w mgnieniu oka, z kielicha wysunęła się paszcza, odsłaniając rzędy ostrych zębów. Lala odskoczyła. Ruszyłam do niej, nie zastanawiając się. Reggie wskoczył za mną w wodę. Z kwiatu-potwora wysunęły się macki, oplatając Lalę i mnie. Szarpałyśmy się z nimi. Trzymały jednak mocno, unosząc nas do paszczy.

– Osiłek, ratuj! – Ten stał na brzegu jak wrośnięty.

– Och – jęknęłam. Udało mi się sięgnąć do kieszeni po nóż. Cięłam mackę najmocniej jak umiałam. Lala była już przy paszczy, zęby kaleczyły jej ręce, ale nie poddawała się.

– Osiłek, rusz się! – darłam się, dźgając gdzie popadnie.

Gdzieś w dole, Reggie gryzł i drapał, było słychać tylko warknięcia. W końcu macki puściły, a my spadłyśmy w wodę. Osiłek stał obok, cały w szlamie i błocie, w ręce trzymał swój nóż.

– Głupie baby – wycedził przez zęby – Powinienem was tam zostawić.

Siedziałyśmy na brzegu, starając się uspokoić oddech. Ręce Lali krwawiły mocno, gdy próbowała zabandażować je kawałkami swojej koszuli. Rozpłakała się znowu.

–No,no, już dobrze. Przesadziłem. – Osiłek objął ją ramieniem. – Trzeba iść dalej.

 

Robiło się coraz jaśniej. Słońce zaczynało już wschodzić, złota poświata oślepiła nas. Mrużąc oczy, zadarliśmy głowy. Przed nami, kilkaset metrów dalej, widniały kopuły świątyni. Spadziste, metalowe dachy odbijały pierwsze promienie.

Już prawie jesteśmy, udało się.

Ruszyliśmy szybkim krokiem pod górę, by po chwili, kolejny raz się zatrzymać. Za łatwo by było. Znaleźliśmy się na szczycie urwiska, a przed nami rozciągała się przepaść. Reggie szczeknął i pobiegł w prawo, my, wierni jego instynktowi, za nim. Niestety, odkrycie psiaka tym razem nie pomogło. W tym miejscu kiedyś był pewnie most, ale teraz zostały z niego tylko wystające kawałki.

– Rozbierać się!- zakomenderował Osiłek. Popatrzyłyśmy na niego zdumione.

– Chyba zwariowałeś – rzuciła Lala.

– Baby, zrobimy linę z ubrań. Przerzucę ją na drugą stronę, przejdę pierwszy i będę was asekurował.

„Niegłupie ” – pomyślałam, rozbierając się do bielizny. – A ty czemu stoisz ubrany? – spytałam Osiłka, który przyglądał się nam z głupim uśmiechem.

– Eee…bo już chyba wystarczy, szczelina nie jest taka duża – odparł.

Podarł ubrania na pasy i związał je mocno ze sobą, tworząc pętle na ich końcu. Zarzucił liną raz – nie trafił. Za drugim razem – pełen sukces, lina zahaczyła o wystającą ramę mostu. Trzęsąc się z zimna, patrzyłyśmy z Lalą, jak sprawnie pokonuje przepaść. Nasza kolej.

– Ty pierwsza. – Wypchałam Lalę do przodu – Ja jestem sprawniejsza, wezmę Reggiego. Skinęła mi głową.

– Dobra, rzucaj linę i trzymaj ją mocno! – krzyknęła do chłopaka.

– Co? – zaśmiał się obrzydliwie Osiłek. Wyciągnął nóż i przeciął materiał. Kawałki ubrań spadły na dno.

– Wybaczcie baby, tylko jedno z nas otrzyma Imię. I to będę ja. Szybkiej śmierci, moje piękne. – Odwrócił się i odszedł pogwizdując.

– Ty gnoju! – wyrwało mi się – Obyś zdechł pierwszy! – wrzeszczałam.

Lala skuliła się na trawie, nie płakała, tylko patrzyła tępo przed siebie. Siadłam koło niej i mocną ją przytuliłam.

– Kochałam go…Był dla mnie jak brat.

– Wiem…dla mnie też. Ciągle jeszcze masz mnie. – starałam się ją pocieszyć, chociaż sama czułam łzy na policzkach.

 

Reggie pojawił się jak zwykle znikąd. Sapał i prychał, a pysk miał pobrudzony ziemią.

– Czego ty chcesz? – spytałam, gapiąc się na jego brzydką mordkę.

– Może znowu coś znalazł. Lepiej chodźmy za nim, bo tutaj i tak, nic nas nie czeka.

W Lali coś pękło, wstała pierwsza, podając mi rękę. Grubas puścił się biegiem. Zadziwiające ile siły miało to małe ciałko. Dogoniłyśmy go po chwili, gdy kręcił się wesoło koło czegoś, co wyglądało na jakiś właz. Zaczął drapać w drewnianą pokrywę. „No jasne”zaświtało mi w głowie, ukryty tunel. Szybko podniosłyśmy klapę i już schodziłyśmy w dół, nasz pies przewodnik, oczywiście przodem. Potem jeszcze schody do góry, kolejny właz i stałyśmy po drugiej stronie. Kawałek dalej szeroka, żwirowa droga prowadziła prosto pod drzwi świątyni. Spojrzałam porozumiewawczo na Lalę, a potem zacałowałyśmy psiaka.

 

***

Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Nasza trójka niepewnie wkroczyła do środka. Tłuścioch trzymał się tym razem z tyłu, chyba przytłaczał go ogrom sali, w której się znaleźliśmy. Rozejrzałam się. Podłoga i ściany były zrobione z białego kamienia, wokół paliły się świece, a na środku , na podwyższeniu stał prosty, kamienny stół, przykryty czerwonym suknem. Coś pod nim leżało. Nie spodobał mi się ten ołtarz, bo chyba nim był. Zadrżałam, a Reggie cichutko zaskamlał.

Kapłan pojawił się równie niespodziewanie, jak wtedy przy kracie. Lala ze strachu wbiła mi paznokcie w przedramię. Mężczyzna przemówił, a jego głos niósł się echem po sali.

– Witajcie w Świątyni Imienia. Gratuluję. Wykazałyście się odwagą, lecz zanim otrzymacie nagrodę, musicie spełnić jeszcze jeden warunek. – Wskazał na ołtarz, a my podreptałyśmy za nim.

Uniósł rękę, a sukno odsłoniło blat stołu. Cofnęłyśmy się przerażone. Na ołtarzu leżał Osiłek, a raczej jego ciało. Gardło miał poderżnięte, a krew wolno kapała na białą podłogę. Kapłan ciągnął dalej – Ten oto Bezimienny popełnił wielki błąd, podniósł rękę na mnie. Bogowie ukarali go.

– To ty go zabiłeś – wyszeptałam.

– Zgadza się, za boskim pozwoleniem. A także zgodnie z twoja wolą, prawda?

Umilkłam. Dotarło do mnie, co miał na myśli.

Lala była twarda – Co mamy zrobić? – spytała.

– Jako niemowlęta ołtarz was odrzucił. Teraz Bogowie żądają ofiary. – Znowu machnął ręką. Ciało chłopaka zniknęło, a w jego miejscu pojawił się zakrzywiony nóż ze złotą rękojeścią.

– Wybór należy do was. Która poświęci się dla dobra drugiej?

– Jesteś szalony! Nie pozabijamy się dla twojej przyjemności! – wyrzuciłam jednym tchem.

– Milcz dziewczyno, nie odmawia się ofiary Bogom. Krew jest niezbędna.

Zdezorientowane i przybite usłyszałyśmy znajome sapanie. Reggie skakał, próbując wspiąć się na ołtarz. Podsadziłam go, a on zawył, długo i przejmująco.

– Och, Reggie, nie – zrozumiałam, czego chce – Nie zrobię tego. – Rozpłakałam się.

– Ty nie, ale ja tak. – Lala ujęła nóż, jedno cięcie i Reginald I wykrwawiał się. Ostatnie merdnięcie ogona i koniec. Osunęłam się na kolana.

Kapłan uśmiechnął się – Chodź dziecko, dokonało się – powiedział do Lali.

– Lala, gdzie ty idziesz? – jęknęłam – Musimy wrócić do domu.

– Umarli nie mają wstępu do świata żywych. – Uśmiechnęła się smutno, po czym zniknęła.

– Ja, ja nie rozumiem – kręciłam głową, szlochając głośno.

– Dziecko, życie, które zakończyła twoja przyjaciółka, mogło być tylko jej. To odwieczne prawo.

Na stole, gdzie jeszcze niedawno spoczywały zwłoki psa, teraz leżała Lala, spokojna i piękna.

– Czego więc pragniesz Bezimienna?

Miałam jeszcze zapytać co z Reggiem, ale sił starczyło mi tylko na to najważniejsze słowo. Potem zemdlałam.

 

***

Na poduszce z błękitnego aksamitu leżał grubiutki pies. Mała, czarnowłosa dziewczynka dźgała go paluszkiem w bok..

– I co Avo, jesteś zadowolona z prezentu?

– Jest śliczny babciu, dokładnie taki jak w moich snach. Dziękuję.

– Żeby był naprawdę twój, musi mieć imię.

– Ma je babciu, to Reginald II.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na tle kilku świetnych GOT-ów, moje opowiadanie wypada blado. Jest długie i pewnie przewidywalne, ale pisanie go sprawiło mi wiele radości. Więc jesli ktoś dotrze do końca, niech nie bije za mocno ;)

Ha! To idź przeczytaj moje, a zmienisz zdanie ;D Mi się Twoje opowiadanie podoba ;) Nie znam się zbytnio na tym, ale wiem, że czytało się przyjemnie. Co do przewidywalności, to fakt, pewnych rzeczy dało się domyślić, ale końcówka zaskakuje. Podobny motyw z imionami kedyś przewinął mi się przez myśl, jednak porzuciałm ten kierunek, jak widzę dobrze zrobiałm :)

Świetny pomysł z tymi imionami! Poprowadziłabym inaczej ale i tak bardzo mi się podoba.

Zireael, Twoje opowiadanie wcale nie wypada blado na tle innych. 

Dziękuję wam. :)
Czytam opowiadania zamieszczane na stronie i jestem pełna podziwu dla autorów, dlatego, gdy przyszło mi samej coś napisać czułam się niepewnie. Wiadomo, że znajomi powiedzą "fajne", ale czeka się jednak na bezstronną opinię.

Zirael, bezstronnie mówię: fajne!

Punkt za pomysł, za kreację bohaterów, każdy miał niepowtarzalny charakter ( w tak krótkim czasie!),  czytało się dobrze, ale rozwinięcie pomysłu, fakt, mogło być lepiej :) Tekst na plus, napisz czasem coś, niekoniecznie na konkurs moim zdaniem warto.  

mateuszy, dzięki :)
Prokris, dziękuję. Na pewno jeszcze coś napiszę :)

Skoro mi się przypomniało, to się przyczepię do jednej pierdółki: prawdopodobieństwo tego, że cztery losowo zebrane osoby mają urodziny tego samego dnia w roku jest naprawdę nikłe* i to był taki szczegół, który mi nie grał. Jakoś inaczej rozwiązałbym kwestię czemu biorą udział w przedsięwzięciu razem;)

 

* zdaje się, że w okolicach 1:48.000.000

 

 

oj, rachunek prawdopodobieństwa był zawsze moją zmorą, więc wyszedł element czysto fantastyczny ;)
a poważnie, to wdzięczna jestem za wnikliwą analizę.

    Nieco przewidywalne, ale bardzo przyzwoicie napisane opowiadanie. Lektura lekka i przyjemna. Przeczytałam z przyjemnością i teraz czekam na Twoje kolejne dzieła.

 

„Lala wrzasnęła, gdy zrobiłam krok na przód”. –– Lala wrzasnęła, gdy zrobiłam krok naprzód.

 

„…a potem przez łąkę i nagle stop…znowu…” –– Brak spacji po wielokropku za stop.

 

„–No,no, już dobrze. Przesadziłem”. –– Brak spacji przed No i po pierwszym przecinku.

 

„…widniały kopuły świątyni. Spadziste, metalowe dachy…” –– Kopuły są raczej kuliste niż spadziste. A może spadziste były inne dachy.

 

„Ty pierwsza. – Wypchałam Lalę do przodu…” –– Rozumiem, że Lala z wypchanym przodem, wygląda znacznie atrakcyjniej? ;-)

Winno być: Ty pierwsza. – Wypchnęłam Lalę do przodu

 

„No jasne”zaświtało mi w głowie, ukryty tunel”. –– Brak spacji po cudzysłowie.

 

„Jako niemowlęta ołtarz was odrzucił”. –– Myślę, że ołtarz nie odrzucił dziewcząt dlatego, że były niemowlętami, a tak można zrozumieć zdanie.

Może: Gdy byłyście niemowlętami, ołtarz was odrzucił.

 

„Ciało chłopaka zniknęło, a w jego miejscu pojawił się…” –– Ciało chłopaka zniknęło, a w jego miejsce pojawił się

 

„Mała, czarnowłosa dziewczynka dźgała go paluszkiem w bok.. –– Wielokropek, to zawsze trzy kropki. A jeśli to zdanie kończy kropka, to jedna wystarczy.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za poprawki, to cenna lekcja. Postaram się być bardziej uważną przy kolejnych tekstach.
ojej, z biednej Lali zrobiłam wypchaną laleczkę ;)  <idzie się wstydzić>
pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka