- Opowiadanie: BooMc - Upadek Róży, cz. 2 Beatrice

Upadek Róży, cz. 2 Beatrice

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Upadek Róży, cz. 2 Beatrice

Starałem się najlepiej jak potrafiłem. Czekam na krytykę ;)

 

Gdy przetarła oczy spojrzała przez okno. Mimo wczesnej godziny pierwsze promyki słońca powoli już przebijały się przez chmury. Gdyby teraz wstała to zdążyłaby zobaczyć zrównanie, czyli moment w którym słońce i księżyc jednocześnie widnieją na niebie. Ten stan trwa kilka minut, nim jedno ustąpi miejsca drugiemu. Dziewczyna przeleżała w łożu jeszcze godzinę nim wstała, by doprowadzić się do porządku.

 

'Dziwne' – pomyślała, gdy nie znalazła sukienki na miejscu, w którym wczoraj ją zostawiła.

 

Nie zamierzała jednak tracić czasu na jej szukanie. Otworzyła szafę i założyła pierwszą lepszą rzecz z brzegu. Była to zielona tunika.

 

Przed lustrem spędziła trochę więcej czasu. Najgorsze dla niej z rana było rozczesywanie tych długich czarnych włosów.

 

Za każdym razem podczas tej czynności myślała sobie patrząc w swoje odbicie „przecież nie jestem taka brzydka”. Może i jej uroda nie dorównywała innym kobietom, ale też nie była tak bardzo brzydka jak wszyscy ją opisywali. Przecież to nie jej wina w końcu.

 

Jej rozmyślanie przerwało pukanie w drzwi.

 

– Tak?

 

– Mogę wejść? – odezwał się po chwili łagodny głos.

 

– Tak.

 

– Witaj córko. Chciałem ci przypomnieć, że niedługo zaczynają się Twoje korepetycje.

 

– Wiem tato. Nie musisz mi o tym przypominać dzień w dzień.

 

– To dobrze, chciałem jednak zaznaczyć, że ostatnio się nie pojawiłaś i pan Longinus był bardzo nie zadowolony z twego podejścia. Podobno ostatnimi czasu znacznie obniżyłaś loty.

 

– Ten próchniak przesadza. Im jest starszy, tym bardziej się czepia.

 

– Córko zważaj na język. Powinnaś być wdzięczna panu Longinusowi, że fatyguje się i naucza cię w domu.

 

– W końcu mu za to płacisz.

 

– No właśnie. Płacę za nic skoro ty się nie uczysz.

 

– Możesz wyjść? Chcę się przebrać.

 

Herbert pokręcił głową, ale wyszedł bez słowa. Gdy staruszek opuścił pokój Beatrice wróciła do szczotkowania włosów. Mimo, że dziewczyna kochała ojca była zła na niego. Irytowało ją to, iż na siłę stara się ją uszczęśliwić i znaleźć jej męża. To właśnie było pierwotną przyczyną ich kłótni.

 

Beatrice postanowiła udawać, że jest jej to obojętne by zdenerwować ojca.

 

Herbert natomiast nie mógł znieść jej lekceważącego podejścia. I tak od słowa do słowa, od kłótni do kłótni uświadomili sobie, że posunęli się tak daleko iż żadne z nich nie chce się wycofać i przeprosić. Więc dalej w to brnęli, powoli zatracając się w tym zatargu.

 

Beatrice nie była totalną ignorantką i też złość ogarniała ją na samą siebie, gdy pomyślała że nie może znaleźć męża. Może, gdyby jej matka żyła byłoby inaczej? Ojciec nie jest stworzony do wychowywania dorastającej córki. Zastępcza matka? Nic z tych rzeczy, to by się nie udało. Nie da się wytworzyć sztucznych więzi, które miałby zastąpić uczucie jakim darzyłaby ją prawdziwa matka.

 

Po doprowadzeniu się do porządku Beatrice zeszła na śniadanie. Nie zostało jej wiele czasu do przybycia Longinusa, dlatego też schodziła bardzo szybko. Usiadła przy wielkim stole i czekała. Czekała, aż służąca przyniesie jej śniadanie. Tutaj niestety nie mogła się śpieszyć, oczywiście mogłaby pogonić służącą ale to i tak by nic nie dało. Stara gospodyni pracuje tu tak długo, iż uznać by ją można było za członkinie rodziny, gdyby tylko miała ona odpowiedni status.

 

Gdy tak siedziała zastanawiała się dlaczego mają taką wielką jadalnie skoro i tak najczęściej przesiadują tylko we czwórkę. „We trójkę” – głos w głowie, szybko ją poprawił. „No tak biedna Kornelia….przecież ona już nie żyje”. Przez chwilę Beatrice nawet pożałowała brata.

 

– Proszę. – odezwał się chłopięcy głos.

 

– Dziękuje. Służku poczekaj. Co jest z Lunią? – zapytała Beatrice.

 

– Rozchorowała się niestety.

 

– Biedactwo. Coś poważnego.

 

– Niestety nie chciała powiedzieć. Ale myślę, że tak…widziałem krew.– dodał ściszonym głosem. – Proszę jednak nie mówić nic panu Herbertowi. Nie chcę by miała ona przez to kłopoty.

 

– Oh. – Beatrice starała się ukryć uśmiech.

 

Chłopak jednak był zbyt zajęty podawaniem śniadania, by spoglądać na panią.

 

– Życzy sobie jeszcze czegoś panienka? – zapytał po chwili.

 

– Tak, chociaż nie. Nie teraz. Wieczorem możesz przyjść i zmienić mi pościel. – powiedziała spoglądając na twarz chłopaka.

 

Służący zaczerwienił się i tylko kiwnął głową na znak zrozumienia. Beatrice patrzyła na odchodzącego chłopaka nim ten zniknął za drzwiami. Po śniadaniu udała się do sali, w której pobierała nauki. Longinus już na nią czekał przeglądając jakieś papiery.

 

– Witam szanowną panienkę. – powiedział wolno, gdy dziewczyna zamknęła drzwi.

 

– Dzień dobry. – odpowiedziała i usiadła po drugiej stronie biurka.

 

Herbert zadbał o to by dziewczyna miała dobre warunki do nauki. Dlatego też, pozwolił by te pobierane były u niego w gabinecie, gdzie nic nie rozpraszało by jej uwagi.

 

Pomieszczenie nie było wielkie, ale za to wysokie i pozbawione okien. Gabinet równie dobrze mógł robić za schron w razie ataku.

 

Ściany były koloru butelkowej zieleni. Wysokie półki w całości zapełnione różnego rodzaju opasłymi tomiskami sprawiały, że nie jeden bibliotekarz pozazdrościłby tej kolekcji.

 

Ciemne biurko przy, którym siedzieli też było olbrzymie i masywne.

 

Obydwoje wydawali się przy nim o połowę mniejsi. To wszystko sprawiało, że w pokoju wydawało się być jeszcze mniej miejsca niż było w rzeczywistości. Beatrice patrzyła na podstarzałego belfra, który szukał coś w swoich notatkach.

 

"Może je sobie przykleił?" – pomyślała patrząc na okulary, które pod wpływem grawitacji już dawno powinny spaść z jego nosa.

 

– Pamięta panienka na czym skończyliśmy ostatnio? – przerwał w końcu ciszę, lecz nie przerwał wertowania stron jakiegoś dokumentu.

 

– Tak.

 

– No to panienka mi przypomni. – jego głos był równie suchy jak jego drobne ciało. Po chwili spojrzał na nią czekając na recytację.

 

Beatrice wymieniła to czego nauczyła się na ostatnich zajęciach. W duchu jednak modliła się, by nie parsknąć śmiechem na widok oczów Longinusa, którego to tęczówki rozjechały się na północ i południe, gdy na nią patrzył.

 

– Hmmm, całkiem dobrze. Oczywiście można było się lepiej przygotować ale przecież po co tracić na to czas, nieprawdaż?

 

– Dokładnie tak samo pomyślałam.

 

Kolejne dwie godziny minęły na przyswajaniu przez Beatrice nowych faktów na temat fizyki,

 

które może i byłby ciekawe gdyby to ktoś inny opowiadał w jakiś interesujący sposób. Longinus może i był jedną z najmądrzejszych osób w kraju, ale za grosz nie miał talent do przekazywania tej wiedzy. Recytował wyuczone formułki z pamięci w taki sposób, że wyzwaniem było nie zasnąć po dłuższej chwili słuchania. W końcu po czterech godzinach i 15 stronach zapisanego papieru nastał koniec.

 

– No więc żegnam panienkę. – powiedział belfer na odchodne.

 

– Żegnam. – odpowiedziała Beatrice. – żegnam, żegnam, żegnam. – dodała w złośliwym grymasie, gdy została już sama w gabinecie.

 

Odczekała kilka minut nim sama opuściła pokój, nie chciała odprowadzać Longinusa do wyjścia, a ten na pewno by o to poprosił. Odczekała niezbędną chwilę i wyszła. Szkoda było tracić takiej pięknej pogody na rzecz siedzenia w domu. Wystarczająco długo już była dziś zamknięta.

 

Uśmiech na jej twarzy pojawił się niemal od razu po wyjściu na dwór. Przechadzała się po trawie i cieszyła słońcem.

 

W pewnym momencie zauważyła, że mają gościa.

 

Rosły mężczyzna siedział teraz przy stoliku naprzeciwko jej ojca. Znała tylko jedną osobę o takich gabarytach, którą można było by posądzić że jest ostatnim żyjącym olbrzymem na świecie. To był Ulysses, zarządca ziem zachodnich. „Wielki i opasły cielak, który tylko by żarł” – tak opisałby go Beatrice, gdyby ktoś ją o niego pytał. „Jest tak gorąco, że pewnie pod tymi fałdami tłuszczu gotują mu się wnętrzności”– pomyślała, gdy zobaczyła jak gość ociera czoło. Mimo, że między nimi było kilkanaście metrów to tutaj słyszała jego śmiech. Przez chwil chyba nawet dało wyczuć się lekkie trzęsienie ziemi, gdy grubas się poprawiał w fotelu.

 

Wolała jednak się oddalić, by przypadkiem zobaczona przez ojca nie musiała iść i witać się z Ulyssesem, bądź co gorsza dotrzymywać im towarzystwa przez dłuższy czas. Gdyby do tego doszło, to rozmowa zapewne skończyłaby się tak jak zawsze – na temacie ślubu.

 

Beatrice spędziła cały dzień na dworze. Zostałaby i na noc, ale zrobiło się za zimno jak dla niej.

 

– Edgara nie ma? – zapytała ojca, gdy jedli kolację.

 

– Wyjechał, miał jakieś sprawy nie cierpiące zwłoki.

 

– Zwłoki…

 

– Możesz powstrzymać się chociaż przy jedzeniu?

 

– Przecież nic…widziałam, że miałeś dzisiaj gościa.

 

– Tak, Ulysses mnie odwiedził. Czemu nie przyszłaś się przywitać?

 

– Nie miałam ochoty oglądać tego spoconego wieprza.

 

– Ostatni raz przywołuję cię do porządku. Jeszcze jedno taki słowo i pójdziesz do pokoju.

 

– No dobrze, więc czegoż to chciał nas drogi gość….Pan Zarządca Ziem Zachodnich Lord Ulysses? – zadrwiła.

 

– Dobrze, że pytasz. Otóż nasz drogi gość przybył tutaj z pewną propozycją. Bardzo miłą dla mego ucha i twego zapewne też.

 

– Boże…

 

– Rozumiem, że domyślasz się w jakiej sprawię nas odwiedził?

 

– Z tego co wiem, to jego syna jest już obiecany jakiejś damie.

 

– Niestety narzeczona Oswalda zachorowała na grypę, która ją zabrała przedwcześnie z tego świata.

 

– Coś ostatnio często umierają kobiety, które są zajęte. Może to i lepiej, że jestem wolna?

 

– Przestań tak mówić. Otóż Oswald na wieść o tym, iż jesteś wolna postanowił powalczyć o twe względy.

 

– Powalczyć? Jeżeli nie zamierza popełnić samobójstwa to obawiam się, że składa propozycje których nie będzie w stanie spełnić.

 

– Tak czy inaczej zostaniesz jego żoną.

 

Beatrice nic już nie odpowiedziała, wiedziała że nie ma wyjścia, a dalsza rozmowa sensu.

 

Resztę kolacji spędzili w ciszy.

Koniec

Komentarze

Przecież to nie jej wina w końcu. -  nie pasuje mi „przecież” i „w końcu” w jednym zdaniu. Ja bym z któregoś zrezygnował.

Jej rozmyślanie przerwało pukanie w drzwi. – do drzwi.

 

Podobno ostatnimi czasu znacznie obniżyłaś loty. – ostatnimi czasy

 

Irytowało ją to, iż na siłę stara się ją uszczęśliwić i znaleźć jej męża. – powtórzenie ją, zaproponuje coś takiego: Była poirytowana tym, iż na siłę stara się ją uszczęśliwić i znaleźć jej męża.

Beatrice postanowiła udawać, że jest jej to obojętne by zdenerwować ojca. – By zdenerwować ojca Beatrice postanowiła udawać, że jest jej to obojętne. Ja bym to tak zapisał, lepiej brzmi. Twoja wola jak zrobisz.

- Biedactwo. Coś poważnego. – z tekstu wynika, iż tu powinien stać znak zapytania, gdyż po tej kwestii zapisałeś odpowiedź służka. Więc znak zapytania.

 

Beatrice patrzyła na podstarzałego belfra, który szukał coś w swoich notatkach. – szuka się czegoś.

 

Longinus może i był jedną z najmądrzejszych osób w kraju, ale za grosz nie miał talent do przekazywania tej wiedzy. – talentu

 

„Wielki i opasły cielak, który tylko by żarł” – tak opisałby go Beatrice, - opisałaby

 

Przez chwil chyba nawet dało wyczuć się lekkie trzęsienie ziemi, gdy grubas się poprawiał w fotelu. – Przez chwil kilka albo Przez chwilę.

 

Dużo literówek. A tak w ogóle to cześć. Dużo tu ostatnio było o różnych krytykach, krytycyzmach i innych krytykopodobnych sprawach, o takich ludziach, którzy swymi nieumiejętnymi, albo raczej szyderczymi komentarzami zabijają potencjał twórczy młodych. Ograniczę się i powiem tylko tyle… takie to sobie. ;)

cześć! takie sobie to i tak lepiej niż tragiczne:)

Nowa Fantastyka