- Opowiadanie: Grameir - [Ainaren] Ostrze Pustki

[Ainaren] Ostrze Pustki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[Ainaren] Ostrze Pustki

Po prostu się skup.

– Staram się, to nie jest takie proste.

- Postaraj się bardziej.

– To nie przeszkadzaj mi!

Nastąpiła chwila ciszy przerywana jedynie śpiewem ptaków, trzaskaniem ogniska i szumem wiatru w liściach drzew. Słońce powoli chowało się za chmurami, zalewając niebo różem powoli zmieniającym się w czerwień.

Widzisz, jak chcesz to potrafisz.

– Udało mi się? – Dorian otworzył szeroko oczy.

Nie, próbuj dalej – w głosie Mawrena dźwięczała wyraźna nuta rozbawienia.

– Wciąż mnie rozpraszasz.

- Nawiązuję kontakt, to powinno ułatwić ci sprawę.

– Nie ułatwia, kiedy tyle gadasz.

To nie moja wina że twój ograniczony umysł nie potrafi sobie poradzić.

Dorian wstał i zaczął chodzić w kółko, zdenerwowany. Zielone oko śledziło każdy jego ruch. Po chwili siadł na kamieniu, zamknął oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Wziął kilka głębokich oddechów. Skupił się na wyczuciu świadomości Mawrena, co udało mu się dopiero po dłuższej chwili.

- Ograniczony umysł, tak? – rzucił, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Po chwili smok wypchnął go ze swojego umysłu z potężną siłą. Chłopakowi aż pociemniało przed oczami.

– To było złośliwe – powiedział z wyrzutem.

Mam dobre intencje, po prostu podniosłem poprzeczkę – wyszczerzył potężne kły.

– Na dziś chyba już starczy tej telepatii…

Zmęczyłeś się?

– Niedługo zajdzie słońce – Dorian zignorował ostatnią uwagę towarzysza – przejdę się do osady, kupię prowiant, zjem coś. Tobie radzę poczekać do nocy. Nie chcielibyśmy wywołać paniki, prawda?

– Pastwiska są daleko, nie zauważą mnie.

– Proszę…

- Dobrze, postaram się wytrzymać.

 

Z wnętrza karczmy biło jasne światło, ściągając do środka ludzi niczym ćmy. Na zewnątrz wylewały się śmiechy i muzyka, gwar towarzyszący dobrej, pijackiej zabawie. Dorian siedział przy ladzie, rozmawiał z wyraźnie zdenerwowanym karczmarzem, od czasu do czasu podnosząc głos, by przekrzyczeć klientów.

– To się źle skończy – karczmarz niezwykle energicznie gestykulował, próbując jednocześnie wyszorować kufel. Niewiele brakowało, by rozbił naczynie – wszyscy to dobrze wiedzą i proszą, by wreszcie przestał! Ale on wciąż kontynuuje te całe swoje "badania"! – z hukiem uderzył w blat lady wolną dłonią – Jeśli Zakon się o tym dowie, będzie po nas…

– Myślicie, że obcy jest w stanie wytłumaczyć mu powagę sytuacji? – Rzucił Dorian z ustami zapchanymi dziczyzną. Gdy przełknął jedzenie, dodał – wątpię żeby się posłuchał… Poza tym dlaczego boicie się Zakonu? Zrobiliby z magiem porządek.

– A przy okazji z nami również. Nie mam zamiaru prosić tych ludzi o pomoc.

– Postaram się pomóc. Gdzie on właściwie mieszka?

– W centrum osady, niedawno bielony dom obok studni. Tylko proszę – dodał po chwili – nie zraź go do nas, mimo wszystko jest przydatny… No i ludzie go lubią.

Dorian przytaknął, po czym wstał i otrzepał się.

– Niech będzie na mój koszt – rzucił mężczyzna, gdy ten sięgnął po sakwę – tylko postaraj się.

– Udam się do niego z samego rana.

 

 

Chłopak udał się na centralny plac miasteczka i przysiadł na ławce, by jedzenie ułożyło mu się w brzuchu. Od dawna nie miał w ustach gorącej strawy. Czuł jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jego ciele. Miał ochotę ułożyć się i zasnąć. Podobało mu się to miasteczko. Brukowane uliczki, zadbane domy, wszystko oświetlone przez lampy nadające całości przytulnego klimatu. Było całkiem ciepło, a nocną ciszę zakłócały jedynie ciche odgłosy rozmów dochodzące z niektórych domów. Księżyc w pełni górował wysoko na niebie. Dorian zrozumiał skąd obawa przed Zakonem. Magia była obecna wszędzie, nawet on był w stanie wyczuć anomalie – ulice nie mogły być tak czyste, a zwykłe latarnie nie świecą z taką siłą i nie zapalają się bez niczyjej pomocy.

Siedział tak dłuższą chwilę, a kiedy miał już odejść, z domu wskazanego przez karczmarza wyskoczyła kobieta nieomal przewracając się w progu, wykrzykując wniebogłosy niezrozumiałe zdania. Potknęła się o bruk i wpadła w ramiona Doriana.

Ludzie zaczęli wychodzić z domów, dość szybko uformował się tłum gapiów.

– Co się stało? – zapytał chłopak, gdy tylko udało mu się ją nieco uspokoić.

– On otworzył portal i wszedł tam, i jeszcze nie wyszedł, i…!

– Portal jest wciąż otwarty?

– Tak… Jest w piwnicy…

Szynkarz miał rację… Dorian ruszył pędem w stronę domu, zauważając po drodze, że płaszcz i Ostrze pozostawił w jukach. Zaklął pod nosem. Przeskoczył przez próg i zbiegł schodami prosto do kamiennej piwniczki. Na dole panował wyjątkowy bałagan, księgi walały się po ziemi, dwa stoły zawalone były brudnymi naczyniami, alembikami i próbówkami. Wyraźnie czuć było charakterystyczne zapachy towarzyszące niektórym ziołom leczniczym. Przy samej ścianie zobaczył owal portalu, z którego wypływały macki ciemności rozsiewające atmosferę grozy. Nie była to typowa ciemność, a raczej nicość. Pustka.

Niewiele myśląc, wskoczył do środka. Portal nie zamknął się za nim, tak więc miał drogę powrotną.

Rozejrzał się, a to co zobaczył było wręcz nie do opisania. Pustka, brak czegokolwiek będący jednocześnie wszystkim. Najbardziej plastyczny wymiar, łącznik pomiędzy wszystkimi innymi światami. Dużo o nim słyszał, jednak to przeszło wszelkie oczekiwania. Kiedy nastąpił Błysk, osłabiona została osnowa rzeczywistości, która zaczęła przeplatać się z Pustką. Proces ten ustał równie szybko i niespodziewanie, jak się zaczął. Nikt nie wie kto go zainicjował, a kto go zakończył. Błysk pozostawił po sobie trwałe efekty – magię, anomalie i artefakty.

Kiedy postawił gdzieś stopę, czuł bliżej niezidentyfikowane podłoże. Każdy oddech niósł ze sobą inne doznania i zapachy, powietrze raz było podobne do tego ze wschodnich rubieży – tropikalne i wilgotne, innym razem suche i pustynne. Gdy spojrzał dalej, zdawało mu się, że może dostrzec nieskończoną ilość zarysów, widm krajobrazów przeplatających się ze sobą, łączących w jedno niesamowite doznanie wizualne. A jednak, gdy co noc zaglądał do tego wymiaru poprzez ostrze miecza, widział nieprzeniknioną ciemność, czuł tylko chłód i aurę śmierci. Słyszał głosy. Bardzo cicho, gdzieś na skraju słyszalności.

Usłyszał potężny, basowy pomruk. Gdy odwrócił się w stronę portalu, ujrzał gigantyczną bestię w niczym nie przypominającą istot pochodzących z jego świata. Nie była do końca materialna, wyglądała jakby była oderwanym fragmentem tła tego wymiaru. Jej sylwetka falowała, a całe ciało wydawało się wciąż zmieniać, przybierać różne formy. Strażnik Pustki. Słyszał o tej istocie wielokrotnie podczas nauki w Zakonie. Podczas konfrontacji z nią istnieje wyłącznie jedna opcja – ucieczka.

Długie łapy w ułamku sekundy przekształciły się w ostrza. Cięcie przeszło gładko przez portal, który po chwili pociemniał i rozsypał się w proch. Potwór znalazł się przy Dorianie próbując go przepołowić. Ten ledwo zdołał uskoczyć, gdy po chwili padł kolejny cios łapą, tym razem przypominającą potężny młot. Kolejny unik, jednak siła uderzenia wywołała wstrząs, zbijając chłopaka z nóg. Przeturlał się na bok, z trudem uchodząc przed szponem, który miał przyszpilić go do ziemi. Uniósł się szybko i natychmiast wystrzelił przed siebie sprintem. Bestia biegnąca na czterech łapach była od niego znacznie szybsza, już po sekundzie czuł na plecach jej lodowaty oddech. Nie dał rady uniknąć uderzenia masywną łapą. Cios odrzucił go w bok, w locie poczuł oplatającą się wokół jego nogi mackę, która z impetem cisnęła nim o ziemię. Strażnik ponownie uniósł szpon, by ostatecznie zakończyć walkę.

 

 

Kwiat zakonnego rycerstwa zebrał się na rozległym polu niedaleko południowych murów Przeklętej Ziemi. Wszyscy przygotowani na potężną bitwę, gotowi zginąć, by obronić świat przed plagą Spaczonych. Nie obawiali się stąpać po czarnej ziemi, stanąć twarzą w twarz z tą przerażającą rasą. Tysiące odważnych ludzi pod dowództwem Arcykapłana, który przesiadywał właśnie nad mapą taktyczną w rozbitym w pobliżu polany namiocie. Rozmyślał nad bitwą. Płachta namiotu uchyliła się lekko i do środka wszedł wyraźnie wystraszony poseł.

– Panie – uklęknął.

– Mów – Władca wciąż analizował mapę kontynentu. Zawsze starał się być gotów na nieplanowane ewentualności, z doświadczenia wiedział, że nigdy nie można być czegoś pewnym.

– Cedrick wyruszył z młodymi rekrutami.

Bogato zdobiona zbroja zachrzęściła, gdy wyprostował się.

– Co to ma znaczyć?

– Gdy tylko usłyszał o wieściach z posterunku Agenbardzkiego, natychmiast ich zebrał i wyruszył. Nikt nie zdążył zareagować, był środek nocy.

– Pościg?

– Wysłaliśmy elitarny oddział.

Arcykapłan przysiadł na stołku, zakrył twarz dłońmi. Po chwili uniósł głowę.

– Co to były za wieści?

– Jakiś lokalny mag sprawiał problemy, no i… Ludzie widzieli w okolicy smoka od kilku dni pustoszącego pastwiska.

Władca wstał i chwycił posła za barki.

– Czy ty wiesz, w jakim stanie jest ten człowiek? – szarpnął młodzikiem – Co on w ogóle robił na wolności? – nerwowe słowa przekształciły się w krzyk – jeśli dotrze na miejsce, do reszty zszarga naszą reputację! Zabijcie go!

– Tak jest, panie – poseł wyszedł tyłem z namiotu, kłaniając się.

– Coś się stało? – do wnętrza wkroczył doradca – słyszałem krzyki.

– Problemy niedaleko Agenbardu.

– Wysłać tam wsparcie?

– Nie, potrzebujemy tu wszystkich. Jak morale?

– Ludzie wręcz palą się do walki, panie.

– Dobrze. Może wreszcie uda nam się zniszczyć Plagę.

– Miejmy taką nadzieję…

– Podaj mi miecz, proszę – doradca chwycił potężne, dwuręczne ostrze, podał je Arcykapłanowi – powietrze wibruje od zła. Czas na bitwę.

Udał się w stronę oczekujących rycerzy.

 

 

Dorian aż do teraz nie wierzył w „ratunek w ostatniej chwili". Szpon bestii zatrzymał się centymetry od jego twarzy, przytrzymany niewidzialną siłą. Chłopak uniósł się szybko i odbiegł kawałek. Strażnik wciąż stał jak porażony.

– Jest wrażliwy na magię – usłyszał sapnięcie zza pleców brzmiące, podobnie jak wszystko inne, jakby dochodziło zza szklanej szyby – Co nie zmienia faktu, że długo go tak nie utrzymam. Chodź tu do mnie, szybko

– Jakim cudem do tej pory cię nie zauważyłem? – wychrypiał Dorian, gdy wszedł do czegoś na wzór bańki, której obecność zaznaczała się jedynie falowaniem ścianki miniętej bez najmniejszego oporu.

– Czary – uśmiechnął się dość młody mężczyzna – w Pustce magia jest o wiele prostsza. Co ciekawe, z tej strony nie da się stworzyć portalu powrotnego, który przed chwilą zniszczyliście. Poza tym nieomal mnie stratowaliście.

– Przepraszam – rzucił roztargniony, poszukując Strażnika wzrokiem. Nie zobaczył go. – zresztą, dlaczego nie da się otworzyć przejścia?

– Z naszego świata łatwo jest dostać się tutaj, jednak powrót jest nieco bardziej… skomplikowany. Pustka przeplata się z każdą rzeczywistością, tak więc po przejściu przez otworzony tutaj portal możemy znaleźć się w każdym miejscu czy czasie.

– Wejście tutaj nie było rozsądnym krokiem.

– W Pustce przebywam całymi dniami, jednak tym razem najwyraźniej nie zamknąłem drzwi i gospodyni musiała wejść do środka. Spanikowała. Ten świat mnie fascynuje, studiuję go od wielu lat. Początkowo wystarczyły mi książki, a kilka miesięcy temu udało mi się wreszcie stworzyć stabilny portal. Właściwie to skąd ty się tu wziąłeś?

– Szynkarz poprosił, bym namówił cię do zakończenia badań. Kiedy poszedłem na plac, z twojego domu wyskoczyła twoja gosposia, wołając o pomoc. No i jestem.

– Nie podoba im się moja obecność? Od przybytku w głowach im się poprzewracało! Gdyby nie ja, to miejsce nadal byłoby zatęchłą dziurą!

– Nie, nie chodzi o to. Myślę, że po prostu boją się o ciebie.

– O mnie? Jedyne o co się troszczą to ich własne rzycie! – zamilkł.

Nagle rzut kamieniem od nich rozwarł się portal, przez który przeszła szmaragdowa bestia.

– A ten skąd się tu wziął?!

– Prawdopodobnie wszedł tu za mną.

– Szuka cię? Dlaczego?

– Może po raz kolejny chce wykpić moją inteligencję?

– Słucham? – mag został nieco zbity z tropu.

– Nie widzi nas, prawda?

– Nie, ale… co, gdzie ty idziesz?

Dorian wyszedł z bańki kierując się w stronę Mawrena. Odpiął torbę przytroczoną do smoczej łapy i wyciągnął z niej swój płaszcz oraz miecz.

– Jak otworzyłeś portal? – zapytał, gdy jeszcze walczył z rzemieniem torby.

To nie trudne dla umysłu takiego jak mój.

Cała trójka ujrzała formujący się w oddali kształt, który ruszył powoli w ich stronę. Dorian poprawił płaszcz i pas z pochwą. Wygodnie ułożył dłoń na rękojeści miecza. Zaskoczył go wygląd broni, która teraz sprawiała wrażenie jakby była zbudowana z tej samej materii co Strażnik. Do tej pory był pewny, że nałożony na ostrze Woal Pustki sprawia, że to staje się przejściem pomiędzy światami. Tymczasem Woal nadal prowadził do tego wymiaru. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, iż tutaj Ostrze było… materialne.

– Chyba musimy walczyć.

– Dajcie mi chwilę, a postaram się wykrzesać z siebie coś jeszcze, jakoś wam pomóc – powiedział wciąż jeszcze zadziwiony mag. Nigdy nie słyszał, by jakikolwiek człowiek przebywał tak blisko smoka, nie walcząc z nim.

Mawren wyszedł bestii naprzeciw. Stali tak, mierzyli się wzrokiem. Strażnik był niemalże tak duży jak smok. Dorian spróbował zajść z flanki, jednak kształt łba monstrum sprawiał, że to mogło obserwować jednocześnie chłopaka i jego towarzysza. Nagle człowiek rozpoczął szarżę na potwora, który spróbował podciąć mu nogi. W tym samym czasie zaatakował smok. Dorian ledwo dał radę przeskoczyć ponad zabójczym ostrzem monstrualnej wielkości. Następny atak nie nastąpił – dwa wielkie cielska zwarły się ze sobą, gryząc, tnąc i rozrywając szponami. Strażnik z ogromną siłą zrzucił z siebie napastnika, który zdążył zadać mu kilka ran. Czas tego zwarcia był wystarczający, by Dorian zdążył podejść nieco bliżej. Pożałował jednak tej decyzji – upadające smocze cielsko nieomal go zmiażdżyło. Zanim Mawren zdążył stanąć na nogi, bestia doskoczyła i, przekształcając łapę w długi, ostry szpon, spróbowała go wykończyć. W ostatniej chwili uderzył ją impuls telekinezy, wytracając z równowagi. Dorian wykorzystał tą okazję i doskoczył, tnąc z całej siły. Potworna łapa poszybowała w powietrzu, a bestia zaryczała z bólu. Kolejny jej cios był znacznie wolniejszy, łatwy do uniknięcia. Chłopak uskoczył zwinnie, a w tym momencie ponownie zaatakował Mawren, łapiąc potwora za gardło i próbując je zmiażdżyć. Ten sprytnie zmodyfikował szyję, niemalże rozrywając smoczą szczękę. Nie wytrzymał jednakże ostatniego, wymierzonego Ostrzem Pustki ciosu, który gładko wszedł, a następnie rozerwał jego klatkę piersiową.

Strażnik jest nieśmiertelny. Do tej pory był uważany również za niepokonanego. Teraz rozpływał się na oczach tej trójki, aż w końcu zniknął bez śladu. Jedynym świadectwem walki stał się miecz, po którym wciąż spływała organiczna, ciemna materia. W ciągu kilku sekund zaschnęła i wtopiła się w ostrze tworząc na nim wyjątkowe wzory. Pozorne nierówności były niewyczuwalne, a sam miecz – nadal idealnie gładki.

Teraz nie jestem ci już nic winien, człowieczku – rzucił Mawren, gdy odsapnęli nieco.

Strażnik niedługo się zregeneruje. Zregeneruje się i wróci znacznie silniejszy, lepiej przygotowany.

 

 

– Nie… wiem… gdzie oni… są! – wieśniak, trzymany za szyję i przyciśnięty do ściany starał się odwrócić głowę, by nie patrzeć w te oczy. Jedno pełne szaleństwa i nienawiści, a drugie, żyjące własnym życiem, sprawiało wrażenie jakby miotało się próbując wyskoczyć z klatki oczodołu. Skrzywiona twarz i chory uśmiech kryjący cierpienie i urazę do świata – Zniknęli gdzieś… weszli… do jednego… z domów… nie wyszli… – Napastnik wybuchnął opętańczym śmiechem i opuścił mieszkańca na ziemię, po czym z całej siły zacisnął dłoń trzymaną na jego szyi. Coś chrupnęło, a na ziemię osunęło się kolejne ciało. W tle słychać było krzyki, a nad miasteczkiem unosiła się łuna ognia.

– Co robimy?

– Jak to co? – Cedrick poprawił skórzane rękawiczki – chyba warto kulturalnie pytać dalej, aż ktoś wreszcie grzecznie odpowie. Ten dom należał do tego… biedaczka?

– Tak, chyba tak.

– Nie jesteś pewny?

– Nie, nie do końca.

– No trudno, w takim razie spal ten i jeszcze kilka sąsiednich. Dla pewności.

– Tak właściwie to dlaczego to robimy?

– Słucham? – Cedrick zlustrował członka swojej bandy spojrzeniem – Powiedz mi, kochany, po co trupom domy?

– Nie mam pojęcia.

– No właśnie. Ja też nie. Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, wracaj do pracy.

 

Panował absolutny spokój. Mag patrzył przed siebie, starając się wyławiać krajobrazy, Dorian myślał intensywnie, obracając w dłoni amulet, a Mawren leżał zwinięty w łuskowaty kłębek, obserwując ich uważnie.

– Wiesz, jesteś chyba pierwszym człowiekiem, który zaprzyjaźnił się ze smokiem – rzucił czarodziej do chłopaka, nie spuszczając z oczu odległych górskich szczytów.

Nie jesteśmy przyjaciółmi – wzdrygnął się smok.

– Nie? W takim razie co tu robisz?

Obiecałem mu pomoc, a nie rzucam słów na wiatr.

– A tak, oczywiście, Dorian coś o tym wspominał – uśmiechnął się mag – Honor nad życie, nieprawdaż?

Oboje wybuchnęli śmiechem, gdy Mawren wydał z siebie stłumiony pomruk i ostentacyjnie ułożył się do nich tyłem.

– Co teraz? – zapytał Dorian po dłuższej chwili.

Mag nie odpowiedział.

– Musi być stąd jakieś wyjście.

– Oczywiście, że jest wyjście. Powiem więcej – nieskończenie wiele wyjść – odpowiedział mężczyzna – problem w tym, żeby znaleźć te właściwe.

Dorian otworzył naszyjnik, wyciągając z niego niewielką kulkę. Smok odskoczył, porażony uderzeniem znienawidzonego zapachu.

- Schowaj to – warknął.

Artefakt emanował ciepłem, a kiedy chłopak przyjrzał się dokładniej, zdawało mu się, że widzi znajome krajobrazy. Zamknął oczy, napawając się przyjemną aurą, a kiedy je otworzył, siedział pod rozłożystym dębem w lesie niedaleko opuszczonej niedawno wioski. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie tego, że właśnie odkrył działanie otrzymanego od mentora prezentu. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech Skupił myśli, a po chwili ponownie wyobraził sobie otchłań Pustki. Trafił tam, gdzie chciał. Stanął dumnie wyprostowany przed zdezorientowanymi towarzyszami.

– Chyba znalazłem wyjście – rzucił.

– Tylko jak weźmiesz nas ze sobą?

– Mam pomysł… miejmy nadzieję, że zadziała – zacisnął artefakt w dłoni i podszedł do maga. Chwycił go za kurtkę i ponownie wyobraził sobie zielony las.

– Działa! – krzyknął, gdy pojawili się na polanie.

– Jesteś niesamowity – pokiwał głową czarodziej – sugeruję ci wrócić jeszcze po przyjaciela – zanim dokończył zdanie, Dorian zniknął. Pojawił się już po kilku sekundach w towarzystwie Mawrena.

Czuję dym – skrzywił się smok.

– Dym?

Zapach pochodzi z wioski – dokończył i wzbił się w powietrze.

– Coś się stało – Dorian szturchnął maga – sugeruję się pospieszyć.

 

 

Cedrick bez przerwy obserwowany był przez swoją bandę. Rozmawiali ze sobą konspiracyjnym szeptem, by nic nie dosłyszał. Woleli nie wiedzieć, jak zareaguje.

– On jest… inny – powiedział jeden z Łowców – kiedyś można z nim było pogadać jak, no wiecie, z kumplem, a teraz? Sam boję się odezwać w jego obecności.

– To przez te tortury – przyłączył się inny – eliksir działał przez kilkanaście dni, musiał uszkodzić mu umysł.

– Zwariował?

– Dokładnie.

– Wiecie – zaczął kolejny – średnio podoba mi się pomysł przebywania z nim chociażby chwilę dłużej. Może nie zauważy, jeśli się dyskretnie ulotnimy?

Pomysł został przyjęty z aprobatą.

– Sugeruję jednak poczekać na odpowiedni moment. Lepiej, żeby nie dostrzegł naszej ucieczki zbyt szybko.

– Ludzie, wy naprawdę boicie się jednego człowieka? – jeden z Łowców podniósł miecz i śmiałym krokiem poszedł w stronę Cedricka. Reszta patrzyła się na niego oniemiała. Zbliżył się do swojego celu zajmującego się akurat wzniecaniem pożaru. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Cedrick był zupełnie spokojny. Gdy odwrócił się plecami do napastnika, ten uniósł miecz ponad głowę, by zadać śmiertelny cios. Nie zdążył – Cedrick odwrócił się z niebywałą zręcznością i przeszył go Ostrzem na wylot.

 

 

Młody rycerz osunął się na ziemię po celnym ciosie rękojeścią prosto w skroń.

– Skąd oni się tu wzięli?

– Ktoś z miasta musiał wysłać posłańca. Myślę, że komuś nie podobały się twoje praktyki.

– Ale żeby od razu taki oddział?

– Też mnie to dziwi. Poza tym to nowicjusze, nie mam pojęcia co robią poza murami warowni. Nowych nigdy nie wypuszczało się na zewnątrz.

– Zakon zawsze działa tak brutalnie?

Dorian zastanowił się przez chwilę.

– Nie aż tak. Starają się ograniczać ofiary wśród niewinnych – mówiąc to wskazał trupa leżącego na ulicy.

Przez cały ten czas przekradali się wąskimi uliczkami „przyklejeni" do ścian domów. Noc była ich sprzymierzeńcem.

Wkroczyli w wąski zaułek, gdy nagle w ich stronę skręcił patrol. Drugi odciął drogę powrotną. Niemalże natychmiast zostali dostrzeżeni. Młodzi rycerze skrzyknęli pomoc i natychmiast ruszyli w ich kierunku. Dorian doskoczył do najbliższego i szybkim cięciem rozpłatał mu twarz, po czym płynnie przeszedł do kolejnego ataku. Obrócił w dłoni rękojeść miecza i wykorzystując siłę poprzedniego uderzenia, wyprowadził kolejne trafiając drugiego w tułów. W tym samym czasie mag odciął drogę pozostałym tworząc energetyczną klatkę. Szybko ruszyli przed siebie, na swoje nieszczęście wpadając na centralny, brukowany plac. Rycerze otoczyli ich w mgnieniu oka. Część z nich nie potrafiła nawet poprawnie utrzymać dzierżonych Mieczy Pustki. Na szczęście z pomocą przyszedł Mawren, lądując na placu i wywołując zamieszanie wśród niedoświadczonych wojowników.

– Cedrick! – wysyczał Dorian, gdy ujrzał przyczynę swoich problemów. W ślad za sylwetką spaczonego Łowcy wypuszczona została struga ognia, zapalając budynek, do którego ten wbiegł. Dorian pognał za nim, osłaniając się płaszczem przed gorącem. Wszędzie czuć było charakterystyczny swąd siarki towarzyszący smoczym płomieniom. Pognał za Cedrickiem po schodach na piętro. Ten biegł w stronę okna, chcąc trafić na dachy sąsiednich domów. Dorian rzucił się przed siebie i powalił go na deski. Przez chwilę szarpali się w zwarciu nie mogąc sięgnąć mieczy, w końcu jednak Cedrick sprężył się i zrzucił z siebie napastnika, po czym uniósł się i docisnął go do ściany. Walczyli, krztusząc się czarnym dymem, a języki ognia powoli wdzierały się na piętro, znacznie podgrzewając atmosferę. Cedrick z wyjątkową siłą uderzył Doriana w brzuch, po czym chwycił go za poły płaszcza i rzucił o ścianę. Chłopak zahaczył głową o belkę, co na chwilę go ogłuszyło i dało przeciwnikowi czas na doskoczenie i zepchnięcie go ze schodów.

Spaczony łowca płynnym ruchem wyciągnął fiolkę z miksturą oszałamiającą istoty o czułym węchu.

– Niedawno odkryłem dość ciekawą właściwość naszej ulubionej miksturki – zaśmiał się w głos. Cisnął fiolkę pod nogi Doriana. Ta rozbiła się, uwalniając gaz…

 

 

– On miał rację – rzucił jeden z Łowców – dlaczego boimy się jednego człowieka?

– Właśnie! – poparł go inny – po prostu go zabijmy i problem z głowy!

– Razem damy mu radę. Raz kozie śmierć.

– Cedrick! – krzyknął jeden z nich, gdy podeszli odpowiednio blisko, gotowi walczyć – twój czas dobiegł końca!

Nie spodziewali się takiej reakcji – Łowca, gdy tylko ich zobaczył, wziął nogi za pas. Natychmiast ruszyli w pościg, jednak zrezygnowali, gdy na placu kilkadziesiąt metrów od nich wylądował smok. Cedrick biegł dalej, aż dotarł do placu. Gdy tylko ujrzał Doriana, natychmiast odbił w prawo i wskoczył do jednego z domów. W ślad za nim Mawren posłał strugę ognia. On również osłonił się swoim płaszczem, dzięki czemu uchronił się przed płomieniami. Nie tracąc czasu, ruszył po schodach na górę…

 

 

– Zwariowałeś? – wrzasnął mag w stronę Mawrena – niemalże usmażyłeś Doriana!

Chyba będzie potrzebował pomocy…

– Poradzi sobie. Lepiej pomóż mi z rycerzami, długo ich tak nie utrzymam – wypuścił ludzi z niewidzialnej klatki. Kilku z nich uciekło, reszta jednak ruszyła do ataku. Czarodziej rozchylił płaszcz – po jego wewnętrznej stronie umieszczony był pas ze sztyletami. Wszystkie uniosły się w powietrze, a po chwili poszybowały w stronę atakujących, zabijając kilku z nich. Smok wskoczył między rycerzy – atakował łapą, ogonem, kilku zginęło w jego paszczy – inni spłonęli żywcem, wydając z siebie mrożące krew w żyłach krzyki.

Ziemia zadrżała, gdy jeden z domów zmienił się w kulę ognia, a gdy chmura brązowego dymu dotarła do walczących Mawren zachwiał się wyraźnie. Dach płonącego budynku zawalił się do środka, czemu towarzyszył huk i wzbijający się w powietrze obłok pyłu.

 

 

Moc uderzenia o mało nie rzuciła Dorianem o ścianę. Wybuch przeżył tylko dzięki właściwościom pokrytego Pyłem Pustki płaszcza. Zawaliły się schody, a belki podtrzymujące strop leżały na ziemi. Po chwili zawalił się sufit, Dorian jednak zdążył uskoczyć pod jedną z trzymających się jeszcze belek nośnych, dzięki czemu uniknął pogrzebania żywcem pod gruzami. Krztusił się, był całkowicie pokryty kurzawą. Gruz odciął dostęp drzwi, po schodach nie został ślad, a okna zasłaniały powalone belki. Nie był w stanie ruszyć którejkolwiek z nich. Zmienione Ostrze również nie było w stanie ich przeciąć. Usiadł. Wyciszył myśli, skupił się. Wyczuł istny gąszcz umysłów. Szukał pośród nich jednego, konkretnego. Nie potrafił nawiązać kontaktu, potrzebował więcej czasu i skupienia. Po chwili jednak doznał olśnienia. Wyszarpnął amulet spod płaszcza, otworzył go i wyciągnął artefakt. Po kilku sekundach znalazł się w Pustce, widział jednak wyraźnie widmowe zarysy jego świata. Przepłynął przez gruzowisko, a kiedy znalazł się poza zawalonym budynkiem, ponownie skorzystał z mocy przedmiotu.

 

 

Mag wystraszył się, gdy Dorian pojawił się kilka kroków od niego.

– Jak?

– Nie czas na wyjaśnienia, Cedrick ucieka! Musimy go złapać – rzucił i puścił się biegiem, czarodziej pognał zaraz za nim – co z Mawrenem? – zapytał się po chwili, gdy zauważył, że nie ma go z nimi.

– Wyciąg z Pióropusza Ognistego – wysapał mag – najbardziej palna substancja tego świata, poza tym obezwładnia zapachem. Twój przyjaciel nawdychał się oparów po wybuchu.

– Nie powinniśmy go tak zostawiać, jest łatwym celem – powiedział chłopak – możesz go przypilnować?

– A Cedrick? – czarodziej zatrzymał się.

– Poradzę sobie – odkrzyknął mu Dorian, po czym zniknął między domami.

 

 

Zdążył wyskoczyć przez okno w momencie, gdy rozległ się wybuch. Twardo upadł na dach sąsiedniego domu. Uniósł się i otrzepał. Spojrzał na walący się budynek, uśmiechnął się. Ruszył przed siebie, przeskakując wąskie przerwy pomiędzy kolejnymi budynkami. Zwolnił, szukając miejsca w którym mógłby zejść na dół.

– Ma zginąć za wszelką cenę, zrozumiano? – usłyszał głos dochodzący z zaułka. Wyjrzał ostrożnie za krawędź dachu. Po strojach poznał czwórkę elitarnych zabójców. Ciemne płaszcze z wyhaftowanymi na plecach, charakterystycznymi wzorami były rozpoznawalne w całej Ainaren. Na plecach miniaturowe kusze, a w rękawie zawsze sztylety do rzucania w każdej chwili gotowe do wysunięcia się prosto w dłoń. Za pas zatknięta dmuchawka i sakiewka wypełniona zatrutymi strzałkami wszelakiego rodzaju. Posiadał element zaskoczenia i dobrze o tym wiedział. Zeskoczył z dachu prosto na głowę jednego z nich, łamiąc mu kręgosłup. W ułamek sekundy później powietrze przecięło Ostrze Pustki, z łatwością zabijając dwóch stojących najbliżej. Zanim ostatni zdążył dobyć broni, z jego pleców klatki wystawał już miecz Cedricka. Ten zaśmiał się swoim wyjątkowo charakterystycznym śmiechem. Przeszukał zabitych, wzbogacając się o pakiet mikstur różnego rodzaju. Zadowolony ruszył przed siebie nucąc cicho. Teraz czekał już tylko na Doriana. Ukłonił się nisko, gdy ten się zjawił, brudny i wściekły. Cedrick wysunął swoje Ostrze i przyjął odpowiednią, wyzywającą pozycję.

– Dlaczego kazałeś mi czekać, przyjacielu?

– Skończmy to.

W mgnieniu oka rzucili się sobie do gardeł.

Cedrick nigdy nie walczył technicznie, używał zmyłek i nieczystych zagrań. Teraz atakował znacznie bardziej agresywnie, był absolutnie nieprzewidywalny. Spaczony Łowca ciął mieczem na wysokości tułowia. Dorian nie zdołał uskoczyć, jednak zablokował cios, co zaskoczyło go niemal równie bardzo, jak przeciwnika. Zdezorientowany Cedrick był całkowicie odsłonięty, jednak chłopak nie miał wystarczającej przestrzeni, by wyprowadzić cięcie, tak więc brutalnie odepchnął napastnika i przejął inicjatywę. Zanim ten odzyskał równowagę, uderzył w niego potężny cios znad głowy. Łut szczęścia sprawił, że udało mu się go zablokować, jednak siła uderzenia powaliła go na ziemię. Dorian o mało nie wypuścił miecza z dłoni, nieprzyzwyczajony do takiego oporu. Z ostrza przeciwnika oderwał się kawałek Woalu, w powietrzu rozsypując się w pył i odsłaniając część zwyczajnej, stalowej broni. Cedrick uniósł się szybko i zaatakował ponownie. Dorian dał radę przycisnąć go do ściany.

– Gdzie teraz jest twój przyjaciel? – wysapał i kopniakiem odepchnął Doriana. Zamarkował cięcie na głowę, po czym sprawnie uskoczył i uderzył nisko. Chłopak nie zdążył uskoczyć. Z jego boku trysnęła krew, ignorował jednak ranę i nadal walczył. Każdy kolejny cios był coraz słabszy, każdy kolejny piruet coraz wolniejszy, trzymał się jednak dzielnie na nogach, wciąż stawiając opór. Cedrickowi udało się ranić go po raz drugi, tym razem w lewą rękę, która momentalnie zawisła bezwładnie.

Dorian zachwiał się na nogach, wypuścił miecz z dłoni. Rozległ się śmiech, który popamięta do końca życia. Nie mógł uwierzyć, że został pokonany. Przycisnął dłoń do rany, próbując zatamować krwawienie. Szkarłatna ciecz przesiąkała mu pomiędzy palcami, kapiąc na ziemię.

– Tym razem to ja jestem górą! – wrzasnął przeciwnik prosto w twarz pokonanego. Chwilę triumfu przerwało mu uderzenie telekinezy odrzucając go w tył. Z potężną siłą uderzył o ścianę z której posypał się tynk. Spojrzał czarodziejowi prosto w oczy. Nie bacząc na zagrożenie postanowił go zaatakować. Zamiar ten przerwał mu jednak lądujący kawałek od nich smok. Obrócił się na pięcie i ruszył biegiem przed siebie. Stary Cedrick nie dopuściłby się zhańbienia ucieczką, jednak osoba którą był obecnie nie tolerowała słów takich jak honor czy godność. On miał swój cel. Nie warto było się poświęcać, póki go nie osiągnie.

Mawren podtrzymał osuwającego się na ziemię Doriana. Czarodziej zrezygnował z pościgu. Podszedł do chłopaka, jednym ruchem dłoni zasklepił rany.

– Musimy go opatrzyć, czar niedługo przestanie działać a wtedy zrobi się nieprzyjemnie.

Zabierzmy go do obozu w lesie – odpowiedział smok - musimy polecieć.

Ku zaskoczeniu czarodzieja ułożył się, pozwalając człowiekowi wdrapać się na swój grzbiet. Chwycił nieprzytomnego w szpony i wzbił się w powietrze, lecąc na tle wschodzącego leniwie słońca.

 

 

– Co teraz? – Czarodziej po raz pierwszy spojrzał Mawrenowi prosto w oczy.

- Czekamy, aż się obudzi.

– Źle mnie zrozumiałeś, smoku -siedział obok wciąż nieprzytomnego Doriana. Ognisko rzucało złotą poświatę na całą trójkę, nadając twarzy mężczyzny wyraz zadumy – Pytam się, co ty masz zamiar zrobić?

- Przysięga mnie już nie trzyma…

– Więc? Masz zamiar odlecieć? Ot tak, po prostu?

- Nie mogę… – odpowiedział po dłuższej chwili zastanowienia – ten człowiek jest nieporadny jak dziecko. Beze mnie nie przeżyje kolejnego dnia.

– Dlaczego po prostu nie przyznasz, że go polubiłeś? – mężczyzna roześmiał się w głos, wstał i powoli ruszył w stronę wioski. Gdy mijał Mawrena, poklepał go po boku – przypilnuj chłopaka, ja muszę udać się do osady, pomóc ludziom. Poradzisz sobie?

Tak – odparł nieco zaskoczony bezpośrednością i śmiałością człowieka.

Mawren przez dłuższą chwilę patrzył w ślad za magiem, po czym przeniósł wzrok na Doriana. Ten majaczył, bredził pod nosem niezrozumiale. Stracił wiele krwi, miał dreszcze. Smok opatulił go skrzydłem. Zastanawiał się nad tym, co powiedział czarodziej. Człowiek miał rację – mimo wielu różnic faktycznie lubił tego dzieciaka.

 

 

Gdy obudził się rano ognisko było zasypane, a zaraz obok niego leżał koszyk z pożywieniem. Wyraźnie czuł świeży jeszcze zapach maga i nie tylko go… W powietrzu unosiła się woń perfum. Głodny i spragniony, zostawił Doriana i wzbił się w powietrze w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Gdy wrócił, człowiek siedział przy ponownie rozpalonym ognisku opróżniając koszyk.

Powinieneś podziękować temu magowi. Gdyby nie on, leżałbyś pośród trupów na ulicy tego miasta.

– Zrobię to kiedy tylko dam radę… – pomasował wciąż bolące ramię – nie wiem jakim cudem ten człowiek przywrócił mi czucie… – ułożył się na plecach, założył ręce za głowę i zamknął oczy – wiesz, do tej pory myślałem że jestem niepokonany w pojedynkach… – westchnął – a tu nieomal zabija mnie osoba, która do tej pory nie była w stanie chociażby mnie drasnąć.

Nie powinieneś mieć o sobie tak wysokiego mniemania – położył się obok chłopaka – jak się właściwie czujesz?

– Nad podziw dobrze.

- Nic dziwnego, ten człowiek nasmarował cię maściami które czuję do tej pory – skrzywił się wyraźnie.

– Wygląda na to, że działają.

 

 

– Wyjdziemy z tego, zniszczenia nie są tak poważne jak myśleliśmy. Jednakże zginęło wiele osób – opowiadał czarodziej, kiedy przybył wieczorem do obozu.

– Może potrzebujecie pomocy?

– Od ciebie? Z tymi ranami na wiele nam się nie przydasz. Uwierz mi, są poważniejsze niż wyglądają. Posiedź tu jeszcze kilka dni, nawet nie myśl o tym żeby ruszać się z lasu.

Po tym wywiązała się nieco luźniejsza rozmowa. W pewnym momencie Dorian wyciągnął swoje nowe, zmienione Ostrze Pustki. Przyglądał mu się uważnie.

– Pilnuj tej broni. Po zabiciu Strażnika stała się jeszcze potężniejsza.

– Będę musiał zmienić swój styl walki… Nigdy nie parowałem ciosów. Podczas walki z Cedrickiem wybiło mnie to z rytmu, pewnie dlatego przegrałem.

– Z treningami poczekaj jeszcze trochę – uśmiechnął się czarodziej, wstał i otrzepał się – swoją drogą, nazywam się Jordan – rzucił, gdy ich opuszczał.

– Wiesz Mawren, chyba zdobyliśmy sojusznika.

– Na to wygląda.

Śledzili wzrokiem powoli oddalającego się czarownika. Spotykali go regularnie przez kolejny tydzień, a potem wyruszyli w dalszą podróż.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Łut szczęścia, a nie łud :) popraw, póki możesz.
Styl jest trochę niedoszlifowany (polecałabym przeczytanie na głos i nagranie się najlepiej w celu wyłapania niezręczności), akcja wygląda jak w typowym rpg ;) mag coś szybko i nie wiadomo dlaczego się przyłączył do Doriana i smoka, ale mimo wszystko, coś w tym opowiadaniu jest. Dobrze by było ponumerować części, bo jak ktoś wejdzie to nie będzie wiedział o co chodzi, a to część nr 2.
Czekam na 3 i mam nadzieję, że pojawi się szybciej :)

Czytałem po łebkach, bo nie przepadam za fantasy w stylu RPG. Ale jedna uwaga -

 - jego cel odwrócił się  i przeszył go ostrzem-   brzmi to groteskowo, bo cel jest celem i nie może nikogo przeszywać ostrzem

Dzięki za wytknięcie błędu i krytykę. :)
Pomysł na trzecie już jest, więc jeśli się sprężę to przed końcem listopada opublikuję. 

- Nie, próbuj dalej - w głosie Mawrena dźwięczała wyraźna nuta rozbawienia.

Nie, +ale próbuje dalej - chyba lepiej brzmi

- To nie moja wina że twój ograniczony umysł nie potrafi sobie poradzić.

Przecinek przed „że"


- To było złośliwe - powiedział z wyrzutem.
-
Mam dobre intencje, po prostu podniosłem poprzeczkę - wyszczerzył potężne kły.

Wypadałoby dodać podmioty


- Niedługo zajdzie słońce - Dorian zignorował ostatnią uwagę towarzysza - przejdę się do osady, kupię prowiant, zjem coś. Tobie radzę poczekać do nocy. Nie chcielibyśmy wywołać paniki, prawda?


Kropka po „towarzysza", przejdę - wielką literą


- Myślicie, że obcy jest w stanie wytłumaczyć mu powagę sytuacji? - Rzucił Dorian z ustami zapchanymi dziczyzną. Gdy przełknął jedzenie, dodał - wątpię żeby się posłuchał... Poza tym dlaczego boicie się Zakonu? Zrobiliby z magiem porządek.


Rzucił małą literą, wątpię - wielką

„wątpię żeby się posłuchał" - a ja myślę, że SIEBIE posłucha chętnie; przecinek przed „żeby"

Mam inne pytania: czemu miałby posłuchać dzieciaka? I czemu proszą o pomoc dzieciaka?


- Niech będzie na mój koszt - rzucił mężczyzna, gdy ten sięgnął po sakwę - tylko postaraj się.


Kropka po „sakwę", „tylko" - wielką


Było całkiem ciepło, a nocną ciszę zakłócały jedynie ciche odgłosy rozmów dochodzące z niektórych domów.


„niektórych" do usunięcia


Szynkarz miał rację...

Wystarczy jak najbardziej jednak kropka. Unikaj wielokropka.


Dorian ruszył pędem w stronę domu, zauważając po drodze, że płaszcz i Ostrze pozostawił w jukach.


A może - przypominając sobie? Wychodzi na to, że wcześniej nie zauważył, że nie wziął...


Na dole panował wyjątkowy bałagan, księgi walały się po ziemi, dwa stoły zawalone były brudnymi naczyniami, alembikami i próbówkami.

probówkami


Przy samej ścianie zobaczył owal portalu, z którego wypływały macki ciemności rozsiewające atmosferę grozy.

Przecinek po „ciemności"


Rozejrzał się, a to co zobaczył było wręcz nie do opisania.

Przecinek przed „co"


Pustka, brak czegokolwiek będący jednocześnie wszystkim. Najbardziej plastyczny wymiar, łącznik pomiędzy wszystkimi innymi światami.

A jednak opisał. Tylko, czy pustka może być plastyczna? Jakoś mi to nie pasuje.

Przecinek przed „będący"


Dużo o nim słyszał, jednak to przeszło wszelkie oczekiwania.

O nim, czyli o czym? Za dużo wcześniej rzeczowników, by użyć jednoznacznie zaimka.


Nikt nie wie kto go zainicjował, a kto go zakończył.

Usunąć drugie „go"


Błysk pozostawił po sobie trwałe efekty - magię, anomalie i artefakty.
Kiedy postawił gdzieś stopę, czuł bliżej niezidentyfikowane podłoże.

Błysk postawił gdzieś stopę? Zły podmiot

I może lepiej pozostawiał - bo teraz artefaktów chyba nie zostawił, a przynajmniej bohater ich nie znalazł...


Usłyszał potężny, basowy pomruk. Gdy odwrócił się w stronę portalu, ujrzał gigantyczną bestię w niczym nie przypominającą istot pochodzących z jego świata.

nieprzypominającą


Słyszał o tej istocie wielokrotnie podczas nauki w Zakonie. Podczas konfrontacji z nią istnieje wyłącznie jedna opcja - ucieczka.

Podczas - podczas


Potwór znalazł się przy Dorianie próbując go przepołowić.

Przecinek po „Dorianie"; lepiej doskoczył do Doriana

 
Kolejny unik, jednak siła uderzenia wywołała wstrząs, zbijając chłopaka z nóg.

Chyba wstrząs, który zbił chłopaka z nóg - a nie sama siła

 

Uniósł się szybko i natychmiast wystrzelił przed siebie sprintem.


Nie ma takiego związku frazeologicznego - można tylko pobiec sprintem albo poderwać się do biegu/sprintu


Bestia biegnąca na czterech łapach była od niego znacznie szybsza, już po sekundzie czuł na plecach jej lodowaty oddech.


+jednak znacznie szybsza

 

Nie dał rady uniknąć uderzenia masywną łapą. Cios odrzucił go w bok, w locie poczuł oplatającą się wokół jego nogi mackę, która z impetem cisnęła nim o ziemię. Strażnik ponownie uniósł szpon, by ostatecznie zakończyć walkę.


Usunąć „ponownie" - najpierw była łapa, później macka


Tysiące odważnych ludzi pod dowództwem Arcykapłana, który przesiadywał właśnie nad mapą taktyczną w rozbitym w pobliżu polany namiocie. Rozmyślał nad bitwą. Płachta namiotu uchyliła się lekko i do środka wszedł wyraźnie wystraszony poseł.


Trzeba by to jakoś porozdzielać, nie można tak łączyć - jakbyś na chybcika chciał przejść od opisu, który uważasz za zbędny, do dialogu

Może tak: Arcykapłan, dowódca tych tysięcy odważnych, samotnie rozmyślał nad taktyką bitwy, gdy płachta jego namiotu została uchylona i do środka wszedł...

Sama płachta się przecież nie uchyliła


- Mów - Władca wciąż analizował mapę kontynentu. Zawsze starał się być gotów na nieplanowane ewentualności, z doświadczenia wiedział, że nigdy nie można być czegoś pewnym.

Lepiej: rzucił, nie odrywając oczu od mapy

Nieplanowane ewentualności - sprzeczność sama w sobie, bo ewentualność, to coś, co może wystąpić; lepiej zdarzenia

Nigdy nie można być NICZEGO pewnym


Bogato zdobiona zbroja zachrzęściła, gdy wyprostował się.


Można się domyślić, że nie poseł, ale wypadałoby to napisać.


- Gdy tylko usłyszał o wieściach z posterunku Agenbardzkiego, natychmiast ich zebrał i wyruszył. Nikt nie zdążył zareagować, był środek nocy.

Agenbardzki - przymiotniki małą literą

Swoją drogą naiwne tłumaczenie...


- Podaj mi miecz, proszę - doradca chwycił potężne, dwuręczne ostrze, podał je Arcykapłanowi - powietrze wibruje od zła. Czas na bitwę.
Udał się w stronę oczekujących rycerzy.

To „proszę" nie pasuje mi do „Władcy"; przed podaj lepiej „i" zamiast przecinka

Udał się w stronę - jak na stronę.. lepiej prosto: udał się do oczekujących +go rycerzy


Chłopak uniósł się szybko i odbiegł kawałek.


„kawałek" zgrzyta, lepiej: najdalej, jak mógł


- Jest wrażliwy na magię - usłyszał sapnięcie zza pleców brzmiące, podobnie jak wszystko inne, jakby dochodziło zza szklanej szyby - Co nie zmienia faktu, że długo go tak nie utrzymam. Chodź tu do mnie, szybko


Przecinek przed „brzmiące"

Brakuje kropki na końcu


- Czary - uśmiechnął się dość młody mężczyzna - w Pustce magia jest o wiele prostsza. Co ciekawe, z tej strony nie da się stworzyć portalu powrotnego, który przed chwilą zniszczyliście. Poza tym nieomal mnie stratowaliście.

„dość młody"? hm, a może być dość stary?

Kropka po „mężczyzna", po myślniku wielką

„Co ciekawe" - taa, nie mogę wrócić, ale jestem tylko zaciekawiony sytuacją ;-)


- Przepraszam - rzucił roztargniony, poszukując Strażnika wzrokiem. Nie zobaczył go. - zresztą, dlaczego nie da się otworzyć przejścia?

Zresztą  - wielką; z tym, że niezbyt tu pasuje, lepiej: ale



- W Pustce przebywam całymi dniami, jednak tym razem najwyraźniej nie zamknąłem drzwi i gospodyni musiała wejść do środka.

Drzwi do Pustki?


- Szynkarz poprosił, bym namówił cię do zakończenia badań. Kiedy poszedłem na plac, z twojego domu wyskoczyła twoja gosposia, wołając o pomoc. No i jestem.

Twojego - twoja; można się domyślić, że jak z jego domu, to jego


Nagle rzut kamieniem od nich rozwarł się portal, przez który przeszła szmaragdowa bestia.
Nagle - niepotrzebne


- Słucham? - mag został nieco zbity z tropu.

lepiej: był zbity z tropu


- Nie, ale... co, gdzie ty idziesz?

„co" to nowe zdanie - wielką


Dorian wyszedł z bańki kierując się w stronę Mawrena.

Przecinek przed „kierując"

 
- Jak otworzyłeś portal? - zapytał, gdy jeszcze walczył z rzemieniem torby.
-
To nie trudne dla umysłu takiego jak mój.

Smok ich nie widział, ale też nie jest zupełnie zaskoczony, gdy chłopak się pojawia?


Cała trójka ujrzała formujący się w oddali kształt, który ruszył powoli w ich stronę.


Teraz powoli, a wcześniej był niewiarygodnie szybki...

Zaskoczył go wygląd broni, która teraz sprawiała wrażenie jakby była zbudowana z tej samej materii co Strażnik. Do tej pory był pewny, że nałożony na ostrze Woal Pustki sprawia, że to staje się przejściem pomiędzy światami. Tymczasem Woal nadal prowadził do tego wymiaru. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, iż tutaj Ostrze było... materialne.

Przecinek przed „co"

„to staje się przejściem" - czyli co?

Unikaj wielokropka



Dorian spróbował zajść z flanki, jednak kształt łba monstrum sprawiał, że to mogło obserwować jednocześnie chłopaka i jego towarzysza. Nagle człowiek rozpoczął szarżę na potwora, który spróbował podciąć mu nogi.


Dobrze byłoby dodać, jaki kształt - gadzi, ptasi etc.

„to mogło obserwować" - rozumiem, że zaimek do „monstrum", ale brzmi niefortunnie, lepiej zostać przy Strażniku i onym

Następny atak nie nastąpił - dwa wielkie cielska zwarły się ze sobą, gryząc, tnąc i rozrywając szponami.

„gryząc, tnąc i rozrywając" - kogo lub co? +przeciwnika

Dorian wykorzystał okazję i doskoczył, tnąc z całej siły.

okazję

Chłopak uskoczył zwinnie, a w tym momencie ponownie zaatakował Mawren, łapiąc potwora za gardło i próbując je zmiażdżyć. Ten sprytnie zmodyfikował szyję, niemalże rozrywając smoczą szczękę.

„je", „Ten" - za blisko siebie zaimki dotyczące innego rzeczownika; „Ten" zmienić na Strażnik czy coś podobnego

Strażnik jest nieśmiertelny. Do tej pory był uważany również za niepokonanego.

Połączyć zdania


Teraz rozpływał się na oczach tej trójki, aż w końcu zniknął bez śladu.


„tej trójki" - czyli jakiej? Może lepiej: na oczach swoich przeciwników, czy jakoś tak


W ciągu kilku sekund zaschnęła i wtopiła się w ostrze tworząc na nim wyjątkowe wzory. Pozorne nierówności były niewyczuwalne, a sam miecz - nadal idealnie gładki.

Zaschła

były + jednak niewyczuwalne + dłonią


-
Teraz nie jestem ci już nic winien, człowieczku - rzucił Mawren, gdy odsapnęli nieco.

Jak dla mnie, to wzajemnie sobie ocalili życie...


Strażnik niedługo się zregeneruje. Zregeneruje się i wróci znacznie silniejszy, lepiej przygotowany.

Brzmi jak czyjeś słowa, a nie narracja; trzeba by dodać, że albo nie wiedzieli, że, albo że byli świadomi, że ..., ale w tej chwili nie chcieli o tym myśleć..


- Nie... wiem... gdzie oni... są! - wieśniak, trzymany za szyję i przyciśnięty do ściany starał się odwrócić głowę, by nie patrzeć w te oczy. Jedno pełne szaleństwa i nienawiści, a drugie, żyjące własnym życiem, sprawiało wrażenie jakby miotało się próbując wyskoczyć z klatki oczodołu.


Przecinki przed: „starał", „próbując"

Lepiej: a drugie jakby żyło własnym życiem, miotało się omal nie wyskakując z klatki oczodołu

No i trzeba by dodać, że wisiał nad ziemię, skoro za chwilę „napastnik" opuści go na ziemię


Napastnik wybuchnął opętańczym śmiechem i opuścił mieszkańca na ziemię, po czym z całej siły zacisnął dłoń trzymaną na jego szyi.

Lepiej tubylca albo miejscowego; używając określenia „mieszkańca" trzeba by dodać czego


- Słucham? - Cedrick zlustrował członka swojej bandy spojrzeniem - Powiedz mi, kochany, po co trupom domy?


A czym innym można zlustrować, jak nie spojrzeniem? Za bardzo jednak kojarzy się z lustracją, lepiej może: łypnął albo spojrzał z zaciekawieniem

Kropka przed drugim myślnikiem


- A tak, oczywiście, Dorian coś o tym wspominał - uśmiechnął się mag - Honor nad życie, nieprawdaż?
Oboje wybuchnęli śmiechem, gdy Mawren wydał z siebie stłumiony pomruk i ostentacyjnie ułożył się do nich tyłem.


Kropka po „mag"

Mag rozmawiał ze smokiem, więc „oboje wybuchnęli śmiechem" - automatycznie na nich wskazuje



- Oczywiście, że jest wyjście. Powiem więcej - nieskończenie wiele wyjść - odpowiedział mężczyzna - problem w tym, żeby znaleźć te właściwe.


Kropka po „mężczyzna"; „problem" wielką


Dorian otworzył naszyjnik, wyciągając z niego niewielką kulkę. Smok odskoczył, porażony uderzeniem znienawidzonego zapachu.
-
Schowaj to - warknął.
Artefakt emanował ciepłem, a kiedy chłopak przyjrzał się dokładniej, zdawało mu się, że widzi znajome krajobrazy. Zamknął oczy, napawając się przyjemną aurą, a kiedy je otworzył, siedział pod rozłożystym dębem w lesie niedaleko opuszczonej niedawno wioski. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie tego, że właśnie odkrył działanie otrzymanego od mentora prezentu. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech Skupił myśli, a po chwili ponownie wyobraził sobie otchłań Pustki. Trafił tam, gdzie chciał. Stanął dumnie wyprostowany przed zdezorientowanymi towarzyszami.
- Chyba znalazłem wyjście - rzucił.


Dobrze byłoby dodać, że chłopak zignorował/nie słyszał smoka


- Mam pomysł... miejmy nadzieję, że zadziała - zacisnął artefakt w dłoni i podszedł do maga. Chwycił go za kurtkę i ponownie wyobraził sobie zielony las.

„miejmy" - wielką




Cedrick bez przerwy obserwowany był przez swoją bandę.

W polskim strona bierna nie brzmi najlepiej, lepiej zacząć zdanie od bandy


- On jest... inny - powiedział jeden z Łowców - kiedyś można z nim było pogadać jak, no wiecie, z kumplem, a teraz? Sam boję się odezwać w jego obecności.

Tradycyjnie - kropka i wielka litera



- Ludzie, wy naprawdę boicie się jednego człowieka? - jeden z Łowców podniósł miecz i śmiałym krokiem poszedł w stronę Cedricka. Reszta patrzyła się na niego oniemiała. Zbliżył się do swojego celu zajmującego się akurat wzniecaniem pożaru. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Cedrick był zupełnie spokojny. Gdy odwrócił się plecami do napastnika, ten uniósł miecz ponad głowę, by zadać śmiertelny cios. Nie zdążył - Cedrick odwrócił się z niebywałą zręcznością i przeszył go Ostrzem na wylot.


Właściwie to podobna rzecz mnie zastanawiała - boją się, chociaż mają przewagę liczebną? Ale jak czytam, że rycerz, chociaż jeszcze nowicjusz, nie ma pojęcia, po co miecz służy, tylko chce walnąć nim jak siekierą, to przestałam się zastanawiać, a pojawia się pytanie, na czym polega szkolenie nowicjuszy, bo raczej nie na szermierce...


Młody rycerz osunął się na ziemię po celnym ciosie rękojeścią prosto w skroń.
- Skąd oni się tu wzięli?
- Ktoś z miasta musiał wysłać posłańca. Myślę, że komuś nie podobały się twoje praktyki.


Chyba enter w złym miejscu.

 

Przez cały ten czas przekradali się wąskimi uliczkami „przyklejeni" do ścian domów. Noc była ich sprzymierzeńcem.

Przecinek przed „przyklejeni" - i bez cudzysłowiu


Wkroczyli w wąski zaułek, gdy nagle w ich stronę skręcił patrol. Drugi odciął drogę powrotną.


Odciął + im drogę powrotną

 

Obrócił w dłoni rękojeść miecza i wykorzystując siłę poprzedniego uderzenia, wyprowadził kolejne trafiając drugiego w tułów.

Skoro obrócił rękojeść i wyprowadził kolejne uderzenie, to nie wykorzystał siły poprzedniego...

 

W tym samym czasie mag odciął drogę pozostałym tworząc energetyczną klatkę.

Przecinek przed imiesłowiem

 

Szybko ruszyli przed siebie, na swoje nieszczęście wpadając na centralny, brukowany plac.

Zmiana podmiotu, więc wypada go nazwać

 

Rycerze otoczyli ich w mgnieniu oka. Część z nich nie potrafiła nawet poprawnie utrzymać dzierżonych Mieczy Pustki.

No właśnie, więc czemu je w ogóle otrzymali? Nie powinni ich dostać, jak już nauczą się walczyć?

 


Pognał za Cedrickiem po schodach na piętro.


No raczej nie windą...

 

Ten biegł w stronę okna, chcąc trafić na dachy sąsiednich domów.

Ech.
Biegł do okna, by wdrapać się na dach, a z niego przeskoczyć na sąsiednie domy...

 

Dorian rzucił się przed siebie i powalił go na deski. Przez chwilę szarpali się w zwarciu nie mogąc sięgnąć mieczy, w końcu jednak Cedrick sprężył się i zrzucił z siebie napastnika, po czym uniósł się i docisnął go do ściany. Walczyli, krztusząc się czarnym dymem, a języki ognia powoli wdzierały się na piętro, znacznie podgrzewając atmosferę.

Przecinek przed „w zwarciu"

Jak Cedrick docisnął Doriana do ściany, to co to za walka?
 

 Cedrick z wyjątkową siłą uderzył Doriana w brzuch, po czym chwycił go za poły płaszcza i rzucił o ścianę.


Rzucił o ścianę, do której go dociskał...?

 

Chłopak zahaczył głową o belkę, co na chwilę go ogłuszyło i dało przeciwnikowi czas na doskoczenie i zepchnięcie go ze schodów.

Aż dziw, że po tym wszystkim nadal był przytomny..


Spaczony łowca płynnym ruchem wyciągnął fiolkę z miksturą oszałamiającą istoty o czułym węchu.

Usunąć „płynnym ruchem"


- On miał rację - rzucił jeden z Łowców - dlaczego boimy się jednego człowieka?
- Właśnie! - poparł go inny - po prostu go zabijmy i problem z głowy!
- Razem damy mu radę. Raz kozie śmierć.
- Cedrick! - krzyknął jeden z nich, gdy podeszli odpowiednio blisko, gotowi walczyć - twój czas dobiegł końca!


Trzy razy kropki i wielkie litery


Nie spodziewali się takiej reakcji - Łowca, gdy tylko ich zobaczył, wziął nogi za pas. Natychmiast ruszyli w pościg, jednak zrezygnowali, gdy na placu kilkadziesiąt metrów od nich wylądował smok. Cedrick biegł dalej, aż dotarł do placu.

Do placu, na którym wylądował smok...


Gdy tylko ujrzał Doriana, natychmiast odbił w prawo i wskoczył do jednego z domów. 

Szybko się chłopak pozbierał.


W ślad za nim Mawren posłał strugę ognia. On również osłonił się swoim płaszczem, dzięki czemu uchronił się przed płomieniami. Nie tracąc czasu, ruszył po schodach na górę...


On - czyli Mawren. Taki jest podmiot w poprzednim zdaniu


Czarodziej rozchylił płaszcz - po jego wewnętrznej stronie umieszczony był pas ze sztyletami. Wszystkie uniosły się w powietrze, a po chwili poszybowały w stronę atakujących, zabijając kilku z nich.

Może po prostu do jego wnętrza przytwierdzone były sztylety, które uniosły się w powietrze i poszybowały na atakujących, kilku z nich zabijając.


Smok wskoczył między rycerzy - atakował łapą, ogonem, kilku zginęło w jego paszczy - inni spłonęli żywcem, wydając z siebie mrożące krew w żyłach krzyki.


Skoro atakował łapą i ogonem, to jakim cudem zginęli w jego paszczy lub spłonęli. Może: smok wskoczył między rycerzy, zagryzając ich lub paląc żywcem.


Ziemia zadrżała, gdy jeden z domów zmienił się w kulę ognia, a gdy chmura brązowego dymu dotarła do walczących Mawren zachwiał się wyraźnie. Dach płonącego budynku zawalił się do środka, czemu towarzyszył huk i wzbijający się w powietrze obłok pyłu

Gdy - gdy
Przecinek przed „Mawren"
Dach płonącego budynku z hukiem zawalił się, wzbijając obłoki pyłu...


Zawaliły się schody, a belki podtrzymujące strop leżały na ziemi. Po chwili zawalił się sufit, Dorian jednak zdążył uskoczyć pod jedną z trzymających się jeszcze belek nośnych, dzięki czemu uniknął pogrzebania żywcem pod gruzami. 

Dopiero po chwili, skoro belki podtrzymujące strop już dawno były na ziemi? Usunąć drugą część pierwszego zdania - sprzeczna z drugim


Szukał pośród nich jednego, konkretnego.


Wystarczy - tego jednego


Zwolnił, szukając miejsca w którym mógłby zejść na dół.


Przecinek przed „którym"


Na plecach miniaturowe kusze, a w rękawie zawsze sztylety do rzucania w każdej chwili gotowe do wysunięcia się prosto w dłoń.


Na plecach + mieli...

Przecinek przed „w każdej"


Za pas zatknięta dmuchawka i sakiewka wypełniona zatrutymi strzałkami wszelakiego rodzaju.


Znowu brak orzeczenia...


Zanim ostatni zdążył dobyć broni, z jego pleców klatki wystawał już miecz Cedricka. Ten zaśmiał się swoim wyjątkowo charakterystycznym śmiechem.


To z pleców czy z klatki?
...Cedricka, który zaśmiał się...


Przeszukał zabitych, wzbogacając się o pakiet mikstur różnego rodzaju. Zadowolony ruszył przed siebie nucąc cicho.

 
Przecinek przed „nucąc"

 
Teraz czekał już tylko na Doriana.

A skąd miał pewność, że ten przeżył i będzie zdolny do walki?

 
W mgnieniu oka rzucili się sobie do gardeł.


Brzmi jakby z zębami, a nie mieczami rzucili się na siebie...

 
Cedrick nigdy nie walczył technicznie, używał zmyłek i nieczystych zagrań.

A nie zawsze taka jest walka na śmierć i życie?
 

Zanim ten odzyskał równowagę, uderzył w niego potężny cios znad głowy.


Cios uderzył czy Cedrick?

Opis walki strasznie słaby, ciężko sobie coś takiego wyobrazić. Nasuwa się znowu pytanie: kto im dał miecze? Nie da się chyba tego poprawić, trzeba by napisać od nowa.


- Musimy go opatrzyć, czar niedługo przestanie działać a wtedy zrobi się nieprzyjemnie.

Przecinek przed „a"


-
Zabierzmy go do obozu w lesie - odpowiedział smok - musimy polecieć.
Ku zaskoczeniu czarodzieja ułożył się, pozwalając człowiekowi wdrapać się na swój grzbiet.


Jakiemuś człowiekowi czy czarodziejowi? Poza tym rannemu chyba lepiej byłoby na górze, a nie w pazurach...


- Tak - odparł nieco zaskoczony bezpośrednością i śmiałością człowieka.

bezpośredniością


Gdy obudził się rano ognisko było zasypane, a zaraz obok niego leżał koszyk z pożywieniem. Wyraźnie czuł świeży jeszcze zapach maga i nie tylko go...

Nie „go" tylko jego

Nie piszesz, że smok zasnął, więc automatycznie przyjmuje się, że to Dorian się obudził..


Gdy wrócił, człowiek siedział przy ponownie rozpalonym ognisku opróżniając koszyk.


Przecinek po „ognisku"

 
- Powinieneś podziękować temu magowi. Gdyby nie on, leżałbyś pośród trupów na ulicy tego miasta.
- Zrobię to kiedy tylko dam radę... - pomasował wciąż bolące ramię - nie wiem jakim cudem ten człowiek przywrócił mi czucie... - ułożył się na plecach, założył ręce za głowę i zamknął oczy - wiesz, do tej pory myślałem że jestem niepokonany w pojedynkach... - westchnął - a tu nieomal zabija mnie osoba, która do tej pory nie była w stanie chociażby mnie drasnąć.


Mawren wcześniej określeniem „człowiek" nazywał maga - a tu rozmawia z Dorianem, więc mała konsternacja
„myślałem, że jestem niepokonany w pojedynkach" - jakim cudem mógł tak pomyśleć, skoro nie potrafi walczyć?


Po tym wywiązała się nieco luźniejsza rozmowa.
W pewnym momencie Dorian wyciągnął swoje nowe, zmienione Ostrze Pustki.


Znowu problem z opisem czasu...


- Będę musiał zmienić swój styl walki... Nigdy nie parowałem ciosów. Podczas walki z Cedrickiem wybiło mnie to z rytmu, pewnie dlatego przegrałem.

Ciekawe, a mnie się wydawało, że parowanie ciosów, to pierwsze, czego się uczy w szermierce... To co on bezbronnych zawsze atakował?


- Wiesz Mawren, chyba zdobyliśmy sojusznika.


Nie wiem, czy to właściwie określenie - sojusznik w walce, przeciw komuś. Ale pierwszej części nie czytałam, więc może ok.


Spotykali go regularnie przez kolejny tydzień, a potem wyruszyli w dalszą podróż.


Zbędny akapit.


Mam słabość do smoków i ten mi się nawet podoba. Zacząłeś od zabawnego dialogu, ale opisy już gorzej ci wychodzą. Przede wszystkim masz problem z opisem upływającego czasu, widać też, że nie masz zielonego pojęcia o walce. Musisz sporo popracować nad tym. I radzę dokładnie i wielokrotnie poczytać kolejną część na głos, zanim ją tu wrzucisz. RPG czy nie, wypada stosować się do zasad języka i podstaw logiki.

Jak tak to teraz czytam... Dzięki za wytknięcie tak wielu błędów. Mimo tygodnia czekania z poprawkami niektóre rzeczy najzwyczajniej w świecie umykają.

Nowa Fantastyka