- Opowiadanie: lbastro - Młody Kopernik i luneta

Młody Kopernik i luneta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Młody Kopernik i luneta

Młody Kopernik i luneta

 

 

Wielki, dudniący tramwaj parowy przemknął Szeroką i pognał w kierunku Ratusza, Dworu Artusa i dalej, na Bydgoską, mijając po drodze pomnik prężącego się Ptolemeusza. Kłęby pary i dymu, oraz hałas sprawiały, że ufryzowane, strojne damy z małymi parasolkami w dłoniach i dżentelmeni w cylindrach odskakiwali na boki jak polne koniki, gdy przez łąkę biegnie grupka rozwrzeszczanych dzieciaków.

 

Szymek Kopernik spieszył do domu. W drodze z gimnazjum, ulokowanego przy Zaułku Prosowym 2, najpierw odwiedził kram mechaniczny Jakuba Rabkego na Mostowej, gdzie kupił kilka drobiazgów; potem skręcił w Strumykową i popędził w kierunku kamienicy na rogu Wysokiej i Sukienniczej, gdzie mieszkał z matką.

 

– Pierwsza wyprawa parolotem aż do deferentu Księżyca już w następnym roku! Profesor Lagrange chce osiągnąć epicykl Księżyca!!- Chłopak sprzedający popołudniówkę krzyczał, jakby ktoś obdzierał go ze skóry, ale Szymek minął go wydymając wargi i prychając tylko.

 

Nie przystając nawet na sekundę zerknął w górę, gdy ulicę znienacka pogrążył cień. Zawsze lubił patrzeć na przelatujące nisko zeppeliny, które dokowały niedaleko stąd, na placu przy Hali Aeronautycznej. Nie zatrzymał się jednak, tylko gnał co sił. Na stryszku czekała bowiem praca. Czekała też jego tajemnica. Uśmiechnął się mijając ludzi i nierówności bruku.

 

Szymek usłyszał bicie zegara na wieży kościoła Trójcy Świętej informujące, że już trzecia po południu. W chwili, gdy był już nieomal w drzwiach kamienicy usłyszał też, wtórującą zegarowym kurantom, odległą melodię gwiazdka w porcie promu parowego na Wiśle.

Wreszcie dopadł drzwi kamienicy i chwytajac się gładkiej poręczy wbiegł pokonujac schody po dwa albo nawet trzy.

 

– Zjedz coś -zakrzyknęła matka, gdy zobaczyła Szymka rzucającego spięty paskiem pęk książek i kajetów, i szykującego się do wyjścia. – Obiad już gotowy.

 

– Ale mamo – odparł błagalnym tonem – nie jestem głodny, a poza tym będę tylko na stryszku.

 

– No dobrze, zostawię garnek na piecu. Jak zgłodniejesz, to zejdź. – Matka Szymka uśmiechnęła się i rzuciła jeszcze pospiesznie za znikającym w drzwiach chłopcem: – Tylko mi prania nie upapraj tymi swoimi zabawkami!

 

Chłopak gnał już po stromych, wyślizganych schodach ku niewielkim, skrzypiącym drzwiom z nieheblowanych desek. Powod pośpiechu i podniecenia był jeden i wciągałchłopca bez reszty już od kilku miesięcy. Odkąd w magazynie biblioteki swego gimnazjum odnalazł egzemplarz „O obrotach". Wcześniej niewiele interesował się losami rodziny Koperników, jednak cenne znalezisko, książka wydana przez przodka Szymona, Nicolausa Copernicusa, który urodził się w Toruniu i mieszkał w spichlerzowej kamienicy przy ul. Św. Anny , odblokowała nowe horyzonty zainteresowań chłopca.

 

Szymek poznał łacinę dobrze, jednak miał niemałe trudności w czytaniu zawiłych zdań, kreślonych przez przodka. W książce opisana była hipoteza heliocentryczna, w myśl której jakoby w środku układu planetarnego znajdowało się słońce, zaś planety miałyby krążyć naokoło niego. Ponadto Nicolaus zasugerował, że gwiazdy, widoczne wieczorem na niebie, to inne słońca.

 

Szymek zaczął szukać informacji, wertując opasłe woluminy w bibliotece swego gimnazjum, a później nawet w wielkiej bibliotece Uniwersytetu Sfer. Okazało się, że z początku nikt nie zwrócił uwagi na teorię jego przodka, która w oczywisty sposób kolidowała z powszechnie przyjętym geocentryzmem. Pewnie wrecz zupełnie zapomniano by o Copernicusie, gdyby nie Giordano Bruno, który dosyć brutalnie wyśmiał jego koncepcję. Kilka lat później, niejaki Galileusz próbował głosić poglądy heliocentryczne powołując się na przodka Szymona. Niestety, czasy były wówczas podłe i nieszczęśnik spłonął za swe poglądy na stosie, prawie dokładnie trzysta lat wcześniej, w 1608 roku. Teoria mówiącą o tym, że to Ziemia jest w centralnym miejscu kosmosu ugruntowała się, gdy wielki astronom Jan Kepler, w swym dziele „Astronomia Nova", zaproponował ścisłe matematyczne prawa ruchu epicykli, deferentów i ekwantów.

 

Niby wszystko było jasne. I mimo, że pewnie niejedna tęga głowa rozmyślała o tym, czy nasze widzenie świata jest poprawne, to jednak siedemnastotomowa „Mechanika sfer niebieskich" Edmunda Halleya od dwóch wieków była filarem wiedzy o kosmosie.

 

I właśnie teraz, po przestudiowaniu książki swego przodka, którego imienia nikt już dziś nie pamiętał, Szymka zaczęły trapić wątpliwości.

 

– A co, jeśli to Nicolaus miał racje? – Pytał często sam siebie, przesiadując na strychu, gdzie zorganizował sobie warsztat, jak miejsce to nazywał. – Ale jak to sprawdzić? Jak udowodnić, że wszyscy się mylą?

 

Na sposób nakierował Szymka nauczyciel przyrody, który objaśniał działanie lup, perspektyw i pryzmatów. Widząc wielkie zainteresowanie młodego Kopernika, pożyczył mu gruby, ciężki tom „Optyki", napisany przez słynnego Isaaca Newtona. W swym dziele, bazując na astronomicznych argumentach dotyczących rozmiarów deferentów, Newton udowodnił, że nie ma potrzeby budowania perspektyw z obiektywami większymi niż dwa cale. Każdy bowiem większy przyrząd mógłby spowodować uszkodzenie wzroku światłością niebios. Newton cieszył się taka sławą i poważaniem, że nikt nie ośmielił się dotąd kwestionować jego wyliczeń.

 

Zakwestionował je Szymon, ogarnięty obsesją przodka .

 

W pocie czoła szlifował pięciocalową soczewkę. Wyliczył, że potrzeba jeszcze dwóch, może trzech tygodni pracy. Naszykował już mosiężny, poczerniony od środka tubus. Wiedział, że jego perspektywa będzie ciężka i nie da rady utrzymać jej w rękach, wiec obmyślił sprytną, mechaniczną podpórkę, którą sprężynowy mechanizm zegarowy napędzał tak, że podążała za ruchem sfer niebieskich.

 

Co go czeka, gdy przyłoży oko do okularu swej perspektywy? Czy natychmiast ogarnie go mrok ślepoty? W to nie wierzył, choć ogarniały go czasami wątpliwości. Przecież już Johan Hevelke z Gdańska zbudował dwu i pół calowe teleskopium i nie oślepł. Zobaczył za to gwiazdy Sobieskiego, obiegające Jowisza, góry na Księżycu i phases Venery.

 

Myśląc o tym wszystkim Szymek Kopernik uśmiechał się, sprawnie ruszając rękami w tą i z powrotem, i przesuwając grubą, okrągłą taflę szkła. Ano przekonam się. Już za tydzień, góra dwa, przekonam się sam o wszystkim…

Koniec

Komentarze

Początkowo pomyślałem: "za krótkie", ale zaraz wyobraziłem sobie dociekliwego brzdąca z dymiącym oczodołem, który za tydzień, góra dwa przekona się, jak bardzo się myli :) 

Świetne opowiadanie, napisane lekkim stylem. Pomimo brako jako takiej akcji, tak samo zakończenia, które pozostawiłeś otware czytałem z zainteresowaniem.

Ja zostawiam tylko ślad, że byłem i przeczytałem. Z fizyki, optyki itp. itd. jestem lewa noga złamana, więc nie bardzo czaję tego tekstu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

 Po cyberpunku autor serwuje być może zalążek innej, o charakterze patriotycznym, odmiany steampunku. Alternatywny świat przedstawia się ciekawie, ale ma się wrażenie, że ludzkość tkwi w jakiejś patologii poznawczej.

Gratuluję poczucia humoru :)

Pozdrawiam

Świetna robota.
Brakuje mi tylko jednego - mianowicie literek cdn.

Bardzo przyjemna, lekko napisana opowiastka. Przeczytałem z przyjemnością.

Pozdrawiam.

Rozkosznie namieszałeś wielbicielom nieustającego, triumfalnego pochodu nauki.
Nie wiem, czy to było Twoją intencją, ale pośmiałem się ze wszystkich, z których zrobiłeś półgłówków...

Nowa Fantastyka