- Opowiadanie: HarryAngel - Żniwiarz Smutku

Żniwiarz Smutku

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żniwiarz Smutku

Żyłem całkiem normalnie, nie zdając sobie sprawy ze swej marnej egzystencji, dopóki nie spotkałem tego człowieka.

Coś mnie podkusiło, jakiś diabelski podszept, bym zboczył ze swej codziennej ścieżki. Może znudzony monotonią życia bezbarwnego i w swej pustce przerażającego, podświadomie zapragnąłem obudzić w sobie ogień życia, który palił się już tylko małym płomykiem. Gdy wstałem rano i stojąc w łazience przed lustrem, patrzyłem na swoją bezimienną twarz, nie zauważyłem na niej śladów rosnącego we mnie szaleństwa. Być może nie osiągnęło ono jeszcze wtedy dostrzegalnych rozmiarów, a być może nie byłem uważnym obserwatorem. To już jednak nie istotne.

 

Jak co dzień jechałem autobusem . Zająwszy miejsce przy oknie, mogłem obserwować życie toczące się na zewnątrz. Tylko co jakiś czas odrywałem głowę, gdy drzwi otwierały się na kolejnych przystankach i patrzyłem w chwili zapomnienia z naiwną nadzieją na wchodzących ludzi, szukając pośród nich jasnego punktu o kobiecych rysach. Lecz ów widok był tylko torturą dla mych oczu, serca, duszy… o ile jeszcze ją posiadałem.

 

Pchnięty niewytłumaczalną siłą, która zasiała w mym umyśle ziarno obłędu, wysiadłem na najbliższym przystanku, choć był on odległy od codziennego celu mej podróży. Czułem jak tracę kontrolę nad swoim ciałem. Jedynym obszarem jeszcze nie skażonym, moim sojusznikiem były oczy, dzięki którym mogłem w milczeniu patrzeć jak niewidzialna ręka, zawiązuje mi pętle na szyi.

 

Skierowałem swe kroki w kierunku dotąd mi nieznanym, choć co dziwne nie wywołało to u mnie dotąd charakteryzującego mnie niepokoju. Mając dosyć dni, których nie sposób było odróżnić, czułem pewnego rodzaju ekscytację, choć może to za duże słowo, na myśl o pojawieniu się czegoś nowego.

 

Minąłem młodą parę zakochanych, którzy niezrażeni przenikliwym chłodem i moją obecnością, całowali się namiętnie na ławce, nieświadomie wbijając mi kolejne ostrze tego dnia. Ranny, lecz niestety wciąż wśród żywych szedłem dalej, pokonując kolejne kręgi piekielne. aż ujrzałem niewinnego starca, siedzącego samotnie nad brzegiem rzeki. Usiadłem za nim w bezpiecznej odległości i obserwowałem uważnie, gdyż nawiedziło mnie nie odparte przekonanie, jakobym widział go już kiedyś w swym życiu. Co więcej, miałem wrażenie, iż odgrywał on w nim istotną rolę, choć nawet jego twarz stanowiła dla mnie zagadkę.

 

Z każdą chwilą, gdy patrzyłem na ten nieruchomy posąg, wokół którego roztaczała się dziwna, nieprzyjemna aura smutku i dojmującej samotności udzielającej się powoli, acz skutecznie również mojej osobie, rosła we mnie chęć spojrzenia starcowi prosto w oczy. Próbowałem się przed tym bronić, lecz moja rozbudzona do granic możliwości ciekawość, okazała się zbyt silna. Ostrożnie, z groteskową wręcz niepewnością zbliżałem się do niego, czując jednocześnie ogromne, na swój sposób chore podniecenie. Cały czas trzymałem ręce w kieszeniach mojej wiekowej kurtki M65, gdyż mimo przebijającego się coraz śmielej słońca, wciąż panował nieprzyjemny ziąb, który odstraszył nawet miejscowych wędkarzy, szukających schronienia w małym, obskurnym barze.

 

Mogłem się jeszcze wycofać i wrócić do swojego przewidywalnego życia, nie było jeszcze za późno. Czułem, jakby wskazówki zegara specjalnie zatrzymały się, po to tylko abym miał możliwość rozważenia swojej decyzji. Czyżby ktoś czuwał nade mną i próbował ostrzec mnie przed nie odwracalnym krokiem? Nie. Całe życie podążałem samotną ścieżką, co doprowadziło mnie do tego, iż padłem teraz ofiarą własnych urojeń, będących smutnym zawodzeniem ludzkiego cienia.

 

Przerwałem tę chorą dyskusję, która zrodziła się w mojej głowie, wyciągnąwszy rękę zdecydowanym ruchem w kierunku starca. Skłamałbym mówiąc, iż jej wyraźne drżenie było wynikiem temperatury, nie zaś lęku.

 

Jakiego widoku się spodziewałem? Nie wiem. Wydaje mi się, że właśnie ta pustka wyobraźni przerażała mnie najbardziej, gdyż dopuszczała każdy możliwy obraz. Byłem już blisko rozwiązania zagadki, która sama przyciągała mnie do swych piersi.

 

Dotknąwszy jego ramienia, czekałem na zdecydowaną reakcję. Ta jednak nie nastąpiła w żadnej postaci, budząc mój niepokój. Starzec wciąż siedział nieruchomo, a ja zacząłem zastanawiać się, czy biedak przypadkiem nie zamarzł. Postanowiłem otworzyć usta po raz pierwszy tego dnia.

 

– Przepraszam, czy wszystko porządku?– spytałem prawdziwie przejęty. Jednocześnie zdumiało mnie, jak szybko lęk przed starcem, którego postać bez przyczyny mocno demonizowałem, zmienił się we współczucie i zaniepokojenie stanem jego zdrowia. Nie otrzymawszy odpowiedzi, stanąłem w paraliżu na myśl o ewentualnym, całkowicie nieoczekiwanym bliskim spotkaniu ze śmiercią. Wziąłem głęboki oddech i kiedy byłem już przygotowany na najgorsze, nagle ujrzałem jak zaczyna odwracać się do mnie. Odetchnąłem z ulgą, przy okazji zastanawiając się, jak wytłumaczę się z próby nawiązania kontaktu z nieznajomym.

 

Powoli, jak w powtórkach telewizyjnych w czasie transmisji sportowych, obserwowałem coraz śmielej ujawniającą się twarz tego nieszczęśnika. Z każdym jej kolejnym fragmentem, mój uśmiech zanikał, przekształcając się w osobliwy grymas. Człowiek, którego z racji sylwetki, ubioru i siwych włosów wystających spod wełnianej czapki, nazywałem starcem, nosił maskę młodego mężczyzny, co razem dawało dosyć komiczny efekt. Zapewne zaśmiałbym się w duchu, gdyby nie fakt, że patrząc na niego czułem się, jak gdybym przeglądał się w lustrze. Nos, oczy, usta, wszystko żywcem zdjęte ze mnie. Nawet charakterystyczna blizna, czy inne nierówności miał identyczne.

 

Stałem wstrząśnięty, zdolny tylko do patrzenia na mojego sobowtóra. On też milczał, choć bardziej przerażało mnie jego spojrzenie, w którym odnalazłem cząstkę siebie, pełne tłumionego krzyku, lęku, samotności. Pogrążyłem się w hipnotycznym stanie, z którego wyprowadziła mnie delikatna kropla łzy, spływająca po moim policzku, przypominająca mi o tym, iż jestem człowiekiem. Poczułem, że łączy nas nie tylko wygląd, ale także emocjonalna pustka i szalone pragnienie wypełnienia jej. Chciałem serdecznie uścisnąć mu dłoń, taka potrzeba gryzła mnie od środka. Wtedy jednak wydarzyło się coś, co natychmiastowo mnie z niej wyleczyło.

 

Mężczyzna nagle rzucił się na mnie, wcześniej sięgając do kieszeni i wyjmując z niej nóż. Wtedy zrozumiałem, że jeden z nas przekroczy jeszcze tego wieczoru cmentarne bramy i choć męczyła mnie już moja egzystencja, nie chciałem jeszcze korzystać z usług domu pogrzebowego. W mojej głowie rozległo się wołanie: UCIEKAJ, jednak nim zdążyłem przekazać ten rozkaz moim nogom, uwikłałem się w szaleńczą szarpaninę. Mój sobowtór trzymał w prawej ręce potencjalne narzędzie zbrodni i wymachiwał nim na oślep, prawie wbijając mi ostrze pod żebra. Pchany instynktem, robiłem skuteczne uniki, o umiejętność których nigdy bym siebie nie posądził. W którymś momencie nóż znalazł się w moim posiadaniu. Teraz to ja byłem panem sytuacji, a moim zadaniem było tylko odpowiednie jej rozegranie. Chcąc uniknąć rozlewu krwi krzyknąłem do mężczyzny, licząc jeszcze na jego opamiętanie, aby uciekał stąd jak najdalej, nim zrobię mu krzywdę.

 

Pół starzec, pół młodzieniec uśmiechnął się drwiąco i ponownie ruszył na mnie. „Jeśli ktoś sam prosi się o śmierć, nie będę stawał mu na przeszkodzie"– pomyślałem i patrząc mu w oczy, dźgnąłem go prosto w serce. W tym samym momencie mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, zostawiając mnie samego z ogromnym bólem. Osunąłem się na ziemię, a z ręki wypadł mi nóż, na którym znajdowała się moja krew. Kurtka coraz bardziej była nią przesiąknięta. Z każdą kolejną sekundą cierpienie było coraz mniejsze.

Leżałem pod gołym niebem, kończąc swój marny żywot.

 

Słyszałem kiedyś, że ludzie przed śmiercią widzą całe swoje życie w wielkim skrócie. Ja widziałem tylko starca, który ponownie zajął swoje miejsce nad rzeką, czekając na kolejną ofiarę…

Koniec

Komentarze

"nie zdając sobie sprawy ze swej marnej egzystencji" - nie zdawał sobe sprawy z tego, że istnieje?

"To już jednak nie istotne" - łącznie

"Tylko co jakiś czas odrywałem głowę, gdy drzwi otwierały się na kolejnych przystankach i patrzyłem w chwili zapomnienia z naiwną nadzieją na wchodzących ludzi, szukając pośród nich jasnego punktu o kobiecych rysach. Lecz ów widok był tylko torturą dla mych oczu, serca, duszy... o ile jeszcze ją posiadałem." - bełkot.

Na trzecim akapicie odpadłem - żeby wymienić błędy należałoby przekleić całe opowiadanie. Ostry przypadek zaimkozy. Niestety powyższy tekst jest podręcznikowym przykładem grafomanii - całość to jeden wielki, napuszony bełkot. Z trudem dobrnąłem do końca.

Pozdrawiam.

Może znudzony monotonią życia bezbarwnego i w swej pustce przerażającego, podświadomie zapragnąłem obudzić w sobie ogień życia, który palił się już tylko małym płomykiem. – Chyba bardziej pasowało by tu sformułowanie „podsycić”.

 

Gdy wstałem rano i stojąc w łazience przed lustrem, patrzyłem na swoją bezimienną twarz, nie zauważyłem na niej śladów rosnącego we mnie szaleństwa. – Co to jest bezimienna twarz?

 

Tylko co jakiś czas odrywałem głowę, gdy drzwi otwierały się na kolejnych przystankach i patrzyłem w chwili zapomnienia z naiwną nadzieją na wchodzących ludzi, szukając pośród nich jasnego punktu o kobiecych rysach. – Koniecznie skróć to zdanie albo podziel. Od czego odrywał tę głowę? Od szyby? Stwierdzenie, że szukał jasnego punktu o kobiecych rysach brzmi dziwnie. Bardzo dziwnie…

 

Lecz ów widok był tylko torturą dla mych oczu, serca, duszy... – Skoro patrzył na ludzi, poszukując wśród nich kobiecej twarzy, to powinno być chyba, że ich widok, czyli tych ludzi, był torturą.

 

Skierowałem swe kroki w kierunku dotąd mi nieznanym, choć co dziwne nie wywołało to u mnie dotąd charakteryzującego mnie niepokoju. – Dużo lepiej by brzmiało bez tego.

 

Ranny, lecz niestety wciąż wśród żywych szedłem dalej, pokonując kolejne kręgi piekielne. – Skoro był tylko ranny, to raczej logiczne, że jeszcze dychał. Zresztą, metafory o kręgach i wbijanym mieczu zupełnie do mnie nie przemawiają. Tak naprawdę, to nie wiem czego one dotyczą.

 

aż ujrzałem niewinnego starca, siedzącego samotnie nad brzegiem rzeki. – W jakim sensie ten starzec był niewinny? Prawiczek?

 

Całe życie podążałem samotną ścieżką, co doprowadziło mnie do tego, iż padłem teraz ofiarą własnych urojeń, będących smutnym zawodzeniem ludzkiego cienia. – Tu też nie wiem, o co chodzi.

 

Nie otrzymawszy odpowiedzi, stanąłem w paraliżu na myśl o ewentualnym, całkowicie nieoczekiwanym bliskim spotkaniu ze śmiercią. – Paraliż to była taki krąg, w którym bohater stanął?

 

Pogrążyłem się w hipnotycznym stanie, z którego wyprowadziła mnie delikatna kropla łzy, spływająca po moim policzku, przypominająca mi o tym, iż jestem człowiekiem. Poczułem, że łączy nas nie tylko wygląd, ale także emocjonalna pustka i szalone pragnienie wypełnienia jej. – Z kontekstu wynika, że bohater wygląda jak kropla spływające po jego policzku.

 

Ja do komentarza Eferelina dodam tyle. Nie kapuję o co w tym tekście chodzi, ale mniejsza z tym. Czyta się go źle. Zdania są za długie i zbyt zagmatwane, często nie wiadomo kompletnie o co w nich chodzi. To samo z opisami. Jakieś dziwne porównania, przenośnie, interpunkcja w niektórych momentach leży i kwiczy totalnie...

Dla mnie słaby tekst. Może ktoś inny dostrzeże w nim jakiś ukryty sens czy przekaz, bo ja ani jednego ani drugiego nie widzę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ale tym kimś nie będę ja.
Coś mi tam świta, jakoby Autor zamysł miał nawet może niezły, ale realizacją położył swe dzieło na łopatki, i to przesłania wszystko inne.

http://www.fantastyka.pl/4,5294.html

Adam, mógłbyś zajrzeć tutaj? Jestem ciekawy Twojej opinii, bo mamy mały konflikt z Autorką :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

 - Żyłem całkiem normalnie, nie zdając sobie sprawy ze swej marnej egzystencji, dopóki nie spotkałem tego człowieka. - Pierwsze zdanie w opowiadaniu i już poległem. Drogi Autorze, czy da się żyć nie zdając sobie z tego sprawy? No ja wiem, że małe dzieci nie mają tej świadomości, ale chłopak w jego wieku?

Nasuwa mi się jedna myśl, po co ten cały wstęp, który zajmuje aż połowę krótkiego opowiadania?
Może to zabrzmi trochę arogancko, ale uśmiałem się czytając tą kakofonię słów :)

W taki razie zapraszam Cie do zapoznania się z innymi opowiadaniami mojego autorstwa. Zapewne podczas ich czytania, uśmiejesz się jeszcze nie raz.

Nowa Fantastyka