- Opowiadanie: poroh - KOMPLEKS LEŚNY 217 (fragment)

KOMPLEKS LEŚNY 217 (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KOMPLEKS LEŚNY 217 (fragment)

Kompleks Leśny 217

 

 

Pociąg z Moskwy do Rygi wlókł się niemiłosiernie. Nie dość, że jechał wolno po rozklekotanych torach, to jeszcze co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymywał się i przepuszczał składy towarowe. Na stacji w Smoleńsku stał trzy godziny zanim pozwolono mu ruszyć dalej.

 

 

 

Rozmowa z towarzyszami podróż nie kleiła się. Trudno się dziwić, my i oficerowie Armii Czerwonej nie przepadaliśmy za sobą. Zresztą, lepiej było wcale nie rozmawiać, zawsze można było powiedzieć o słowo za dużo i zdradzić tajemnice państwową. Jeszcze w Moskwie kupiłem „Prawdę”. Zawsze to lepiej było wiedzieć co gazety piszą, żeby nie palnąć jakiejś bzdury. Przeczytałem wszystko co było na pierwszej stronie oraz to, co pisano o ataku imperialistów na Koreę. Widać było, że Amerykanie ugrzęźli tam na dobre a lud koreański, wsparty ochotnikami z Chin Ludowych, walczył dzielnie.

 

 

 

Dopóki było widno patrzyłem na to, co było za oknem. Ślady po wojnie jeszcze się nie zabliźniły, miasteczka straszyły ruinami, wsie pogorzeliskami, ziemia byłą poorana lejami po bombach, tu i tam widać było wrak czołgu, albo stary okop. Kraj powoli podnosił się ze zniszczeń, coraz mniej ludzi mieszkało w ziemiankach i nie groził nam już głód. Gazety pisały, że tego lata były rekordowe polony zboża, zapowiadali też dobre zbiory ziemniaków, jak zawsze rosła produkcja stali i wydobycie węgla. „Prawda” przewidywała, że w wyniku następnej pięciolatki prześcigniemy Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pod każdym względem.

 

 

Do Rygi dotarłem w środku nocy. Mimo, że pociąg przybył z koszmarnym opóźnieniem, czekał na mnie, tak jak było umówione, samochód, stary poczciwy Czapajew oraz dwóch żołnierzy NKWD.

 

 

Pozdrowiłem żołnierzy i wpakowałem się z walizką do auta. Wydawało mi się, że natychmiast pojedziemy do rozlokowanej w Soldatenbergu Jednostki 207, do której zostałem przydzielony. Jednostka 207 mogła być kilkunastotysięczną dywizją, ale też zaledwie kompanią, był to przemyślny sposób, aby wróg nie mógł rozpoznać wielkości naszych sił. Okazało się jednak, że żołnierze z jakiegoś powodu marudzą, namawiali mnie, aby przed drogą wypoczął w Rydze, narzekali na noc, a gdy stanowczo kazałem im jechać, nie uszło mojej uwadze, że sierżant i szeregowiec wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie. W końcu wyjechaliśmy z miasta. Chłodne jesienne powietrze przyjemnie orzeźwiało, sprawiało mi to niekłamaną radość po wielu godzinach spędzonych w wagonie zadymionym dymem papierosowym. Nagle silnik samochodu zaczął pracować na bardzo wysokich obrotach i zgasł.

 

 

– Towarzyszu majorze, zdaje się, że motor nawalił – zameldował sierżant

Poleciłem dokonać naprawy. Żołnierze otworzyli maskę i coś grzebali przy silniku. Szeptali do siebie, ale nie mogłem zrozumieć słów.

– Towarzyszu majorze, to poważna awaria. Przy dziennym świetle da się zreperować, ale nie teraz – oświadczył starszy stopniem.

– Chcecie powiedzieć, że przez wasze niedbalstwo nie będę mógł dzisiaj zameldować się u pułkownika Jegorowa? Odpowiecie za brak dbałości o powierzony sprzęt, za osłabianie obronności Związku Sowieckiego!

– Towarzyszu majorze, rano się to naprawi – sierżant mówił dziwnie poufałym głosem, jakby chciał dać mi coś do zrozumienia.

Domyślałem się, że auto było sprawne, a żołnierze najzwyczajniej bali się w nocy jechać przez nie w pełni kontrolowane przez nas tereny. Nietrudno było domyślić się, że działali tu partyzanci łotewscy i łatwo było dostać kulkę. Umierać mi się nie spieszyło.

– Spróbujcie raz jeszcze zreperować motor. Jak się nie uda, to trudno, pojedziemy dopiero rano.

– Tak jest!

 

 

Znowu obaj pochylili się nad silnikiem i zaczęli tam grzebać. Bałem się, że zaczną coś rozkręcać i rzeczywiście zepsują motor. Nagle w blasku księżyce dostrzegłem, że na szyi sierżanta coś się błyszczy. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, a jednak!

– Co to jest!? – wrzasnąłem i wyskoczyłem z auta.

Sierżant skamieniał. Dopiero sekundę później schował pod mundur łańcuszek z medalikiem.

– Co to jest do cholery?! – krzyknąłem.

– Towarzyszu majorze… – zaczął się tłumaczyć. – Od mateczki dostałem, przykrości kobiecinie robić nie chciałem…

Gwałtownym ruchem zerwałem łańcuszek z szyi.

– Jak się nazywacie?!

– Sierżant Wasilij Greczko!

– Wasiliju Greczko, nie jesteście w cyrku, ale pełnicie zaszczytną służbę w NKWD! Jesteście mieczem i tarczą partii! Rozumiecie to?! – wrzeszczałem.

– Tak jest towarzyszu majorze!

– Wierzycie w zabobony?

– Nie, towarzyszu majorze!

Sierżant zrobił się purpurowy na twarzy, ręce mu drżały, głos łamał i dziwnie wibrował, pewnie ze strachu.

– Powiedzcie mi, czy wierzycie w popa?

– Nie, towarzyszu majorze!

– Jak myślicie Greczko, czy o lud pracujący miast i wsi dba towarzysz Stalin, czy brodaty pop, który za cara utrzymywał chłopów w ciemnocie i bogacił się?

– Towarzysz Stalin! – wrzasnął.

– Jak myślicie Greczko, czy gdyby wasza matka była głodna, to chleb podałyby jej towarzysz Stalin, czy brodaty pop?

– Towarzysz Stalin! – ryknął tak, jakby wypowiedzenie imienia Stalina miało uratować mu życie.

– To na jaką cholerę to sobie na szyi wieszacie?

Rzuciłem łańcuszek na ziemię.

– Zobacz, co ja z tym zrobię, durniu.

Rozpiąłem rozporek i odlałem się na łańcuszek. Na koniec wdeptałem go butem w ziemię.

– Pomódlcie się do tego swojego popa, żebym miał tyle obowiązków w walce z wrogiem, żeby mi się nie chciało tracić czasu na złożenie raportu w tej sprawie

– Tak jest!

 

 

Wróciłem do auta. Zawinąłem się w płaszcz, bo zimno robiło się coraz bardziej i starałem się zasnąć. Oni chyba myśleli, że śpię. Zza przymrużonych powiek widziałem, jak sierżant poszedł w to miejsce, gdzie rzuciłem łańcuszek i zaczął grzebać w ziemi. Najwyraźniej znalazł go, oczyścił z błota, pocałował i schował do kieszeni munduru. Pomyślałem wtedy, że ta religia, to jednak jakaś ważna sprawa, skoro podoficer NKWD ryzykuje usunięcie ze służby, a kto wie, jeśli nie pakę i nosi na szyi surowo zakazane emblematy religijne z tym jakimś Chrystusem. Wtedy postanowiłem, że kiedyś będę musiał zainteresować się religią i odpowiedzieć sobie na pytanie co to jest.

 

***

Jest to początek opowiadana liczącego ponad 20 stron. Proszę przy krytyce wziąć to pod uwagę.

Bardzo proszę o opinię czy warto opublikować następny fragment.

 

 

Koniec

Komentarze

Dziwnie się czytat jako "tylko JA", zmusz to do utużsamiania się z bohaterem, nie każdemu zachowania bohatera może odpowiadać i nie każdy używałby takich słów co on.

Pytania: po co bohater opowiadania to zdarzenie opowiada? I dlaczego tak dokładnie pamięta każde słowo?

Wersja autorska:
"Pociąg z Moskwy do Rygi wlókł się niemiłosiernie. Nie dość, że jechał wolno po rozklekotanych torach, to jeszcze co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymywał się i przepuszczał składy towarowe." 

Wersja z poprawką:
"Pociąg z Moskwy do Rygi wlókł się niemiłosiernie. Nie dość, że jechał po rozklekotanych torach, to jeszcze co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymywał się i przepuszczał składy towarowe."

Różnica jest drobna, ale - twierdzę - kluczowa. I podobnych zabiegów trzeba by w tym tekście zrobić jeszcze kilkadziesiąt, żeby nie zgrzytał i nie drażnił w lekturze. 
Pozdrawiam.
 

I co było dalej?

Biedak. Protezę mu z bili zrobili :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka