- Opowiadanie: Mika - Miles Davis

Miles Davis

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miles Davis

Tamtego dnia prowadził Miles Davis. Nazywaliśmy go tak nie bez powodu. Miał na imię Franek a co to za przyjemność mówić Franek do kogoś o tym imieniu. Miles brzmiało lepiej. No i grał na saksofonie a przynajmniej twierdził, że gra. Nigdy co prawda nie słyszałem żeby grał ale skoro twierdził, że gra to czemu miałbym mu nie wierzyć. No i był ślepy. W gruncie rzeczy moglibyśmy mówić na niego Stevie Wonder, ale Stevie nie brzmi tak dobrze jak Miles. Nie widział kompletnie nic, mówił często, że nie widzieć nic nie przeszkadza mu prowadzić. Więc tamtego dnia prowadził Miles Davis, bo nam nie przeszkadzało, że to on prowadzi, skoro jemu nie przeszkadzało prowadzić mimo że nic nie widział.

 

– O stary – powiedział Miles i wiedziałem, że to coś znaczy. Rzadko coś mówił a jak już się odezwał, to znaczyło wiele – O stary, widziałeś tamtą laskę?

 

Nie widziałem jej, nie patrzyłem na drogę, jechaliśmy prosto i nie musiałem mówić Milesowi, że trzeba skręcić czy coś. On nie widząc nic miał całkiem niezłe oko do kobiet, mówił nawet, że wyczuwa ich obecność. Nigdy nie zastanawiałem się skąd on wie jak wyglądają kobiety, skoro nigdy ich nie widział. Powtarzał, że one są jak samochód, wymagają poprowadzenia za rękę, mają piękne kształty. W jego głowie siedziało, że dobrym kształtem jest łuk, nie mógł ścierpieć kątów prostych. Ta niechęć brała się stąd, że najbardziej znanym kątem prostym był dla niego nagły schodek, którego nie widząc przeklinał soczyście. Kobieta była dla niego smukłym łukiem, tak jak kierownica. Jeśli nie trzymał dłoni na udach jakiejś fajniej dziewczyny, a zawsze miał najfajniejsze dziewczyny i nikt z naszej paczki nie miał lepszych, to lubił trzymać dłonie na kierownicy. Idealny łuk, powtarzał, ale i tak nie może się równać do kobiety.

 

No i wtedy powiedział, że tamta laska jest niezła. Zahamował nagle, ja zajęty przeszukiwaniem płyt z muzyką poleciałem do przodu i uderzyłem w tapicerkę. Nie zapinałem pasów jeżdżąc z Milesem. Wychodziłem z założenia, że jeździ bezpiecznie a poza tym w kraju, w którym tyle się mówi o poszanowaniu niepełnosprawności nikt nie wjedzie w niewidomego. Byłby to szczyt braku wychowania. Uderzyłem w tapicerkę i zanim rozmasowałem sporego guza, Milesa nie było już w samochodzie.

 

Wyszedł pewnie, zawsze stawiał kroki jakby wiedział gdzie ma je postawić. Nie używał tej białej laski z którą zawsze prowadzają się niewidomi. Co prawda musiał przez to szurać po ziemi ale wolał szurać niż mieć zajętą rękę. Zawsze mogła się pojawić jakaś kobieta na której chciałby tę rękę położyć, musiał więc mieć ją wolną. Wyszedł tak, że nawet nie zdążyłem zareagować i widziałem dobrze jak podszedł do tamtej dziewczyny.

 

Faktycznie była niezła. Miles wiedział, co robi, stanął tak jakby chciał złapać saksofon i zacząć grać i mówił. Mówił dużo, nie wiem co ale ona wydawała się urzeczona. Wpatrywała się w niego jakby zobaczyła tygrysa syberyjskiego szykującego się do skoku na swoją ofiarę a on potrafił wyglądać jak taki tygrys. No i nagle objął ją w pasie i dłonią poruszał jakby faktycznie chciał zagrać na tym saksofonie, którego nie miał bo ktoś mu już dawno zwinął go w pociągu czy gdzieś. Ona stała nieporuszona, zastygła i nagle nawet się nie obejrzysz, a na twarzy Milesa ląduje jej dłoń, z takim plaskiem, że echo, powiedziałbyś, dalej grało. Miles kurtuazyjnie się skłonił i ciesząc się jak dzieciak wrócił do samochodu.

 

– O stary – powiedział Miles i byłem pewien, że jest to strasznie ważne. Miał minę tak szczęśliwą, że i mnie się udzieliło – O stary, to była laska. Wiedziała kiedy wchodzi perkusja.

Koniec

Komentarze

Odniosłem wrażenie, że sam niechętnie zabrałbyś się do przeczytania tego tekstu Mika (jakiejkolwiek płci jesteś).
Nic nie wyróżnia tego tekstu. Opisy sztampowe, płęta słaba.
Pracuj dalej i nie publikuj jeszcze.

Pozdrawiam. 

Dziękuję za komentarz. Publikuję właśnie po to, żeby zacząć publikować - pisanie do szuflady ma niestety to do siebie, że sam oceniam swoje prace, co - nie ukrywajmy - jest mało obiektywne. Dopiero gruntowna ocena dużej ilości osób, wraz z zaznaczeniem co jest nie tak - tak jak w Twoim komentarzu - dają nadzieje na jakikolwiek rozwój ;) Tak więc dziękuję za komentarz i jednak dalej będę publikował - choćby po to, żeby wiedzieć co robię źle.

Tamtego dnia prowadził Miles Davis. Nazywaliśmy go tak nie bez powodu. Miał na imię Franek a co to za przyjemność mówić Franek do kogoś o tym imieniu. Miles brzmiało lepiej. No i grał na saksofonie a przynajmniej twierdził, że gra. Nigdy co prawda nie słyszałem żeby grał ale skoro twierdził, że gra to czemu miałbym mu nie wierzyć. No i był ślepy. W gruncie rzeczy moglibyśmy mówić na niego Stevie Wonder, ale Stevie nie brzmi tak dobrze jak Miles. Nie widział kompletnie nic, mówił często, że nie widzieć nic nie przeszkadza mu prowadzić. Więc tamtego dnia prowadził Miles Davis, bo nam nie przeszkadzało, że to on prowadzi, skoro jemu nie przeszkadzało prowadzić mimo że nic nie widział.

Pomijając wszystko inne, w tym fabułę i problemy z interpunkcją, ten fragment wydaje mi się na serio ciekawy i zabawny. W lekki sposób prowadzisz narrację, gdzie fakty łączą się ze sobą i nie pozostają zawieszone w próżni. Dla mnie to duży plus. 

 W jego głowie siedziało, że dobrym kształtem jest łuk, nie mógł ścierpieć kątów prostych. Ta niechęć brała się stąd, że najbardziej znanym kątem prostym był dla niego nagły schodek, którego nie widząc przeklinał soczyście
Tu pomysł ciekawy, ale zakwaszone zdania. Siedzenie w głowie mi zazgrzytało i nagły schodek. No i to, że nadal powtarzasz widział, nie widział. 

 Nie używał tej białej laski z którą zawsze prowadzają się niewidomi.
Rozumiem narrację z pierwszej osoby, ale zaimek jest tutaj niepotrzebny.  

 Miles wiedział, co robi, stanął tak jakby chciał złapać saksofon i zacząć grać i mówił.
Konstrukcja tego zdania też siadła. 
 No i nagle objął ją w pasie i dłonią poruszał jakby faktycznie chciał zagrać na tym saksofonie, którego nie miał bo ktoś mu już dawno zwinął go w pociągu czy gdzieś.
Gdyby nie zaimki zbędne i interpunkcja, to byłoby bardzo zgrabne sformułowanie i bardzo ładna stylizacja. Tego typu sformułowań, przepełnionych brakiem konkretów i zbędną retardacją używają w slangu tak ludzie jazz'u i blues'a, jak i mieszkańcy Missisipi (co w dużej mierze jedno z drugiego wynika). 

Ok, całość wydaje mi się zabawna i chyba miała być zabawna. Skoro miała być zabawna i mnie rozbawiła, to chyba ok, prawda? Z tym że:
- Nie panujesz nad interpunkcją. Dłuższe teksty mogą być po prostu zupełnie nieczytelne, w krótszych, takich jak ten, to zwyczajnie razi i przeszkadza w odbiorze.
- Niektóre zdania są przekombinowane i źle stworzone.
- Starałeś się unikać powtórzeń, choć nie zawsze Ci się to udawało.
- Miejscami w tekście występuje zaimkoza.
- Nawet stylizacja językowa, czy stylowa wymaga zachowania pewnych reguł. Można napisać całą książkę językiem chłopa ze wsi, ale skutki zabiegu będą znane i opłakane. Pomijam fakt celowości takiego działania.  
- W tekście brak fantastyki. Oczywiście, można się upierać, że gdzieś tam jest np: cudowna nadwrażliwość zmysłów bohatera, ale moim zdaniem to nadal nie jest fantastyka. Ale to tylko moje zdanie:) 

Dziękuję za tak wyczerpujący komentarz. :) 

Uwagi są jak najbardziej słuszne i pisząc kolejne opowiadania będę je szlifował znacznie bardziej. Interpunkcja i owa zaimkoza to faktycznie spore problemy z którymi muszę się uporać :) 

Tekst, który jest właściwie jedną wielką dygresją "na temat". Bardzo fajną dygresją. Dobrze się czytało, że aż w ogóle nie zauważyłam braku fantastyki, hm, hm. Takie to było, powiedziałabym, stylowe. Jak muzyka Milesa Davisa. Ale po tak krótkim fragmencie trudno ocenić cokolwiek poza stylem - czekam, aż wrzucisz coś dłuższego.

Jak to nie było fantastyki? A swiat w którym niewidomy prowadzi pojazdy mechaniczne to nie fantastyka? Na pewno bardzo daleka perspektywa. czyli przyszłośc!. czyli jednak fantastyka! Opowiadanie jest równie fantastyczne co "Człowiek z wysokiego Zamku" Dicka. Przy tym dobrze napisane. z narzucającą się od poczatku ciekawą grą słów. Ja tez czekam na coś bardziej treściwego.

Wydaje mi się, ale tylko mi się wydaje, że Autorowi nie chodziło o przyszłość, w której pojazdy prowadzą niewidomi, a o swoistą nadwrażliwość niewidomego, która w niewiadomy sposób pozwalała mu prowadzić pojazdy. Pytanie, czy owa nadwrażliwość to fantasy, czy nie. 

Medycyna zna przypadki tak dziwnych uszkodzeń kory wzrokowej, że chociaż człowiek nie jest w stanie niczego zobaczyć i uchodzi za niewidomego, sprawnie porusza się nawet w nowych warunkach (np. przechodzi przez zagracone pomieszczenie, nie potykając się i nie uderzając o nic). Ale prowadzenia pojazdów to nie umożliwia, bo tak upośledzona osoba nie jest w stanie reagować na szybkie zmiany w otoczeniu.

Zatem umówmy się, że ,,element fantastyczny został słabo oznaczony w tekście":P

Ano, chyba dość słabo :) Następnym razem powinno być znacznie bardziej fantastycznie :) Dziękuję wszystkim za czas poświęcony przeczytaniu, ocenie i dyskusji :)

Nie powiem nic nowego. Praktycznie brak przecinków, co strasznie irytuje podczas czytania. Zero fantastyki. Nie rozumiem, po co na siłę wciskałeś niewidomego do samochodu? Pomysł głupi, a zupełnie przecież niepotrzebny, żeby doprowadzić do takiego, a nie innego końca.
Plusem opowiadania z pewnością jest jego klimacik i naprawdę zabawna puenta.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka