- Opowiadanie: gwaihir - Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.3: Ucieczka

Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.3: Ucieczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.3: Ucieczka

– O zmroku wyruszamy na północ – powiedział ochryple Agshar.

Godzinę temu przybył do niego cadrong, rodzaj małej, latającej jaszczurki, przynosząc rozkazy z Wież. Od zamierzchłych czasów gobliny używały tych gadów do rozsyłania wici. Tym razem, Agshar dostał wezwanie, o którym marzył od dawna, wezwanie na wojnę.

– Będziemy musieli przejść niedaleko cuchnącego, wielkiego lasu – dodał. – Żeby tylko nikt nie odłączał mi się od grupy. Pod żadnym pozorem nie wolno wam wchodzić w leśną gęstwinę. Jeśli zrobi to któryś z was, już po nim. Las jest zaczarowany. Panują tam jakieś potężne, wrogie nam moce. Niemało goblinów, próbujących wycinać tamtejsze drzewa przepłaciło to życiem. Ale nikt z mojego oddziału nie jest na tyle głupi. Prawda?!

– Tak jest, Herszcie! – odpowiedział mu hurmem niemal osiemdziesięciu goblinów. Sklepienie jaskini spotęgowało ochrypłe głosy żołnierzy.

Agshar wychylił kubek cuchnącego goblińskiego bimbru, po czym przywołał Írgisha.

– Jaki jest stan naszego oddziału?

– Wszyscy lżej ranni w bitwie w wąwozie są już znów gotowi do walki, Herszcie – powiedział zastępca Agshara. – Dla czterech najciężej rannych trzeba będzie zbudować nosze, skoro wyruszamy wkrótce. Inaczej będą opóźniać marsz.

– I tak będą – rzucił dowódca. – Masz ich zabić. Żadnego już z nich pożytku nie będzie.

– Tak jest, Herszcie – odparł Írgish i natychmiast odwrócił się na pięcie, by spełnić rozkaz dowódcy.

Tymczasem Agshar przebiegł wzrokiem po swoich wojownikach, którzy tu i ówdzie leżeli rozłożeni na bezładnie porozrzucanych skórach, pośród broni i resztek jedzenia. Widział w ich oczach zrezygnowanie. Wielu z nich przyzwyczaiło się do nowego domu, jakim były Północne Wzgórza.

– Towarzysze! – zawołał – Posłuchajcie mnie uważnie, bo przedstawię wam pokrótce plan nadciągającej wojny. Wojny, którą stoczymy z ludźmi. Wojny którą wygramy, bo jesteśmy silniejsi i jest nas więcej. A przecież widomo, że siła jest po stronie tych, którzy mają przewagę liczebną, czyż nie?!

Odpowiedziało mu chóralne – Tak!

– Najpierw – kontynuował Agshar – pociągniemy na wschód do Nugburgadu. Tam zbierzemy się wszyscy w wielką armię. A będzie nas więcej niż sto setek. W dniu letniego przesilenia przekroczymy rzekę i wejdziemy do krainy Gubaldrol, w mowie ludzkiej zwanej Enlainem. Tfu! Co za paskudna nazwa. Zaatakujemy Wielkie Złote Miasto! Zgnieciemy wszystkich ludzi co do jednego!

W tej chwili Agshar ścisnął gliniany kubek tak, iż pękł w jego dłoni, rozpryskując się na drobne kawałki. Po pieczarze, jak błyskawica przebiegł szyderczy chichot. Wszystkie gobliny się śmiały. Wszystkie z wyjątkiem jednego.

Ûrlak siedział cicho pod ścianą i ważył w sobie wszystko to, co się właśnie działo. Zwłaszcza w pamięci utkwiły mu słowa: przesilenie letnie, Enlain i Złote Miasto. Nie znał znaczenia żadnego z nich, ale postanowił za wszelką cenę ich nie zapomnieć. Skupiony na zapamiętaniu nowych wyrazów, nieustannie powtarzał je w myślach. Ta czynność pochłonęła go bez reszty. Nie zareagował na zgiełk powstały za sprawą pękniętego kubka i nie podjął udawanego śmiechu, co z pewnością uczyniłby w takiej sytuacji. Dostrzegłszy to Agshar natychmiast przystąpił do niego.

– Czemu się nie śmiejesz, pokrako?! Będziesz miał okazję znowu zarżnąć jakiegoś drogûna?

Rosły goblin obrzydliwie oblizał wargi.

– Nie! Nie zabiję już żadnego człowieka! Nigdy! – krzyknął Ûrlak, lecz od razu urwał, dostawszy kopniak prosto w żołądek.

– Ty mi tutaj głosu nie podnoś, ścierwo – rozkazał Agshar. – Na razie ja tu rządzę. A czy tobie się to podoba czy nie i tak pójdziesz z nami.

– Jasne – odparł pod nosem młody goblin i znowu poleciał w jego stronę kopniak. Tym razem w twarz.

– Jeszcze raz mi coś zamruczysz, to utnę ci palce, wszystkie po kolei. Albo nie, odrąbię całą rękę i włożę do twego zapchanego gardła, żebyś się udławił – oznajmił dowódca i odszedł. Po chwili jednak wrócił i dodał.

– Albo lepiej wydam cię naszemu Panu. W Wieżach wiedzą co robić z takimi jak ty. Jeszcze będziesz żałował, że się urodziłeś.

Agshar zaśmiał się gromko, stojąc nad plującym krwią Ûrlakiem.

Młody goblin był wściekły. Miał ochotę rzucić się na herszta, lecz widział, że to będzie dla niego oznaczać tylko jedno, śmierć.

A zatem ucieczka - pomyslał. -Pozostaje mi tylko uciec. To jedyna szansa, dopóki jestem daleko od siedzib goblinów. Dzisiaj albo nigdy.

W nocy Agshar wraz ze swymi żołdakami ruszył na północ. Księżyc wyszedł w pełni. Oddział poganiany przez dowódcę posuwał się żwawo. Ûrlak znajdował się w środku czarnej kolumny. Od pewnego czasu szedł powoli, coraz wolniej. Mimo to nikt tego nie zauważył. Goblin przesuwał się w tył oddziału, trącany przez swoich pobratymców. Po pewnym czasie obejrzał się. Tuż za nim maszerował tylko jeden wojownik. Na wpół idąc, na wpół śpiąc przebierał mozolnie nogami, jak gdyby brodził w bagnie. Młody goblin właśnie na to czekał. Minęło parę chwil i rzucił się do ucieczki. Był wyśmienitym biegaczem. Szybko zniknął w ciemnościach. Niestety spostrzeżono jego ucieczkę i w mig zaalarmowano całe towarzystwo.

– Weź trzech ze sobą – rozkazał Írgishowi Agshar. – Masz go złapać, albo zabić, jeśli inaczej się nie da. Ten podły szczeniak zbyt dużo słyszał. W swym uwielbieniu do ludzi, gotów jeszcze sprzedać im jakieś informacje. Na Czarne Wieże, czemu go od razu nie zarżnąłem.

Czterech lekko odzianych wojowników natychmiast podążyło za zbiegiem. Agshar chwilę powiódł za nimi wzrokiem, póki nie utonęli w mroku.

– Za mną ścierwa! Ruchy! – ryknął dowódca, odwracając się do swoich żołnierzy. – Musimy dotrzeć jak najdalej na północ, nim wstanie paskudne słońce.

Ûrlak biegł jak zwierzyna, uciekająca przed szalejącym w lesie pożarem. Szybko pokonał wschodni stok Północnych Wzgórz, ani razu nie spoglądając za siebie. Nad pościgiem miał przewagę około pięciuset jardów. Wrzeszcząc i przeklinając biegły za nim cztery pokraczne cienie. Młody goblin wiedział, że to jedyna szansa i że druga taka się już nie powtórzy. Zebrał wszystkie drzemiące w nim jeszcze siły i przyspieszył kroku. Gdy znalazł się na dole, swoje stopy skierował na wschód. Pamiętał, że niedaleko płynie rzeka, a za nią rozpościera się Kraj Ludzi, tak przynajmniej opowiadał niegdyś Elrash. Postanowił, że właśnie tam się uda, licząc na pomoc synów człowieczego plemienia. Miał przed sobą jakieś pięć mil goblińskiego chodu.

Wtem świsnęły strzały. To ścigający go wojownicy. Írgish miał ze sobą dwóch łuczników. Na szczęście chybili. Zbyt duży dystans dzielił ich od uciekającego. Poza tym gobliny nie miały dobrych strzelców. Wszystkie zwycięskie bitwy zawdzięczały piechocie, uzbrojonej w szable, wielokrotnie liczniejszej od wroga. Zawsze atakowali niedbale, nacierając bezładnym szykiem na nieprzyjaciela. Łucznicy zaś nie mogli równać się ze strzelcami chociażby krasnoludów, a tym bardziej ludzi.

Minęło kilkanaście minut. Ûrlak zmęczył się niemiłosiernie. Ponownie obejrzał się przez ramię. Był pewien, że goniący go wojownicy są tuż, tuż. Na szczęście mylił się. Odległość dzieląca go na początku ucieczki jeszcze się powiększyła. Widocznie Írgish i reszta też przeżywali kryzys. Młody goblin nadal biegł niezmordowanie, ale powoli tracił nadzieję. Wydawało się, że wszystko trwa wieki, a on nie może dobiec do celu.

Niech piorun trzaśnie tego całego Írgisha – pomyślał. – Czemu im tak na mnie zależy? Przecież Agshar powiedział, że jestem zwykłym szeregowym, którego można w każdej chwili zastąpić innym. Ba, od siebie dodałbym nawet, że na moje miejsce znalazłby kilkoro nowych.

I wtem zaświtała mu pewna myśl.

No tak, z pewnością chodzi mu o to, że mógłbym coś ważnego opowiedzieć ludziom, gdybym ich oczywiście spotkał. No, no, a trochę to ja wiem. W takim razie niech Agshar i Írgish się o to nie martwią. Już ja zadbam, by wszystkie te wieści dotarły do ludzi.

I zaśmiał się w duchu, zadowolony ze swego nowego planu.

– Mam nadzieję, że ludzie nie zabijają od razu każdego napotkanego goblina, zwłaszcza gdy jest sam – nasunęła się ta myśl Ûrlakowi tak, iż cały zadrżał. Na szczęście szybko odrzucił ją jako mało prawdopodobną.

W końcu dostał się nad brzeg. Niestety źle trafił. Pech chciał, że skarpa stromo osuwała się prosto do rzeki. Skakać stąd było niebezpiecznie. Goblin nie mógł ocenić, jak głęboka jest woda. Tragicznie, a przede wszystkim głupio mogłaby się zakończyć jego ucieczka, gdyby zdecydował się na skok w nieznane. Musiał więc przebiec parę jardów wzdłuż brzegu, nim znalazł odpowiednie miejsce. Kosztowało to utratą cennego czasu. Usłyszał za sobą wrzaski. Znów posypały się strzały. Jęknął z bólu. Został trafiony w udo. Gobliny rzeczywiście były blisko. Wyrwał grot. Przytknął metalowe ostrze do ust. Miało smak krwi i metalu, z którego zostało wykonane.

– Uff – westchnął z ulgą.

Strzała nie była zatruta, co często się zdarzało. Gobliny bowiem, kiedy chciały za wszelką cenę kogoś zabić, uciekały się do najbrudniejszych metod. Przed niedawną bitwą w wąwozie miał okazję zobaczyć, jak łucznicy maczali groty swych strzał w jakiejś czarnej cieczy. Nie wiedział co to za substancja, ale domyślał się w jakim celu wykonywali tę czynność. Sam nie uciekał się do takich metod, jako że nie posiadał innej broni poza szablą, którą dostał, po wcieleniu do oddziału Agshara. Poza tym był marnym strzelcem. Nigdy zresztą nie uważał, by łuk był dla niego odpowiednim narzędziem walki.

Zbiegł w dół. Był już bliski wyczerpania, a miał za sobą dopiero pierwszy etap ucieczki. Gdy gotował się do skoku, usłyszał świst powietrza, a po chwili poczuł palący ból, tym razem w boku. To kolejny podarunek od wojowników Írgisha. Nie było czasu na powolne wyrywanie tkwiącego głęboko grotu. W dodatku groziło mu wykrwawienie. Złamał więc wystający koniec stzrały i nie czekając ani chwili dłużej wskoczył do wody. Połknął głęboki haust powietrza i zanurkował, unikając kolejnego trafienia. Kiedy się wynurzył, był już spory kawałek od zachodniego brzegu. Ale jego celem był wschód. Tam byli ludzie. Tam było jego przeznaczenie.

Już po kilku ruchach swych długich ramion Ûrlak stwierdził, że zadanie przepłynięcia rzeki nie będzie wcale łatwe. Prąd był silniejszy niż sądził. Co chwilę porywał go nurt, targając na boki niczym szmacianą lalkę. Mimo to nie poddawał się. Walczył z całych sił, a z jego gardła dobywały się gromkie pomruki zmęczenia. W dodatku obydwie rany, a w szczególności ta w boku, dawały się we znaki i coraz bardziej ograniczały ruchy. Rzeka twardo broniła dostępu do domeny ludzi. Od dawna stanowiła bowiem pierwszą z zapór, ograniczających wdzieranie się do Enlainu małych oddziałów wroga. Tylko przez brody, które obecnie były pod silną strażą, można było bezpiecznie przejść.

Ûrlak słabł coraz bardziej. Jedynie siłą woli utrzymywał się na powierzchni. Resztki nadziei, które trzymał w zapasie, a które odżyły, gdy udało mu się zbiec, zaczynały się wyczerpywać. Powoli w jego myślach poczęło się formować jedno słowo – Utonę. Myśl o śmierci w odmętach ciemnej i zimnej rzeki nie byłaby też znowu aż tak straszliwa, zwłaszcza w perspektywie oddania życia na torturach, jakim zapewne poddałby go Agshar. Młody goblin słyszał kiedyś, że tonący podczas tej krótkiej chwili, gdy znajduje się na granicy śmierci doznaje uczucia szczęścia i przyjemności, swego rodzaju ekstazy, będącej miłym zwieńczeniem smutnego i bolesnego życia. Dlatego przyzwyczajał się do faktu, iż niedługo odczuje to na własnej skórze.

I gdy już myślał, że wszystko stracone, że za chwilę pójdzie na dno, dostrzegł w odległości zaledwie kilku jardów szary zarys trzcin wyrastających z płytkiej wody. Ten widok wyzwolił w nim drzemiące dotąd głęboko siły. Jeszcze kilka porządnych ruchów jego silnych ramion i był już na brzegu. Wyszedł z wody dysząc ciężko i nie wiadomo skąd, zaczął w swej mowie dziękować losowi za darowanie życia. Gdyby w tej chwili ktoś go usłyszał, nie rozumiejąc znaczenia słów, stwierdziłby, że zamiast podzięki recytował przekleństwa. Tak brzydki był bowiem gobliński język.

Chciał wyciągnąć tkwiącą wciąż w boku strzałę, opatrzyć ranę, a potem rzucić się na piasek i zapaść w głęboki sen. Tymczasem coś poruszyło się w rosnącej opodal gęstwinie…

 

Gdy Irgish dobiegł do brzegu, już nie widział Ûrlaka. Czarny płaszcz wody nie odkrywał przed jego wzrokiem żadnego podwodnego celu. Ze złości kopnął leżący opodal kamień, który z impetem wpadł do rzeki. Wkrótce podszedł do niego jeden z łuczników penetrujących plażę. Zapewnił, że trafił uciekiniera. Na dowód pokazał zakrwawioną strzałę. Arag uśmiechnął się pod nosem.

Na pewno nie żyje – pomyślał. – Albo wkrótce zdechnie, wykrwawiając się na śmierć.

I powrócił do Agshara z wieścią o śmierci Ûrlaka.

Koniec
Nowa Fantastyka