- Opowiadanie: sakora - Full Metal Jacek (Część 1 z 2)

Full Metal Jacek (Część 1 z 2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Full Metal Jacek (Część 1 z 2)

Koralia Ciemorzewska spojrzała przez okno swojego gabinetu na gargulce zasiadające na gzymsie przeciwległej kamienicy. Trzy brzydkie, ale i jednocześnie sympatyczne kreatury siedziały tam od zawsze. Od kiedy pamiętała, kiedy jeszcze ten gabinet należał do jej matki a ona była małą dziewczynką. Oficjalnie był to gabinet poradni psychologicznej. Czasami przychodzili tu ludzie, zazwyczaj jednak klientela była zgoła odmienna.

Przed kilkoma minutami rozmawiała ze strzygą mającą poważna problemy z policją. Zbyt mocno rozszerzyła swoje łowisko w centrum miasta, a pozostawiając zbyt wiele ciał naraziła się na dekonspirację. Koralia niestety w tym wypadku niewiele mogła jej pomóc.

Nie każdemu wystarczała dobra porada, niektóre sprawy wymagały aktywniejszego działania. Wielokrotnie wykorzystywała swoje koneksje, by pomóc w zatuszowaniu jakiejś sprawy, czy wyciszeniu niewygodnego świadka. Ta strzyga przeniosła się z podmiejskich lasów do miasta przed kilku laty, kiedy tereny miejskie wchłonęły kilka okolicznych wsi, a lasy wycięto pod nowe osiedle mieszkaniowe. Ta próbowała odnaleźć się w nowej, miejskiej rzeczywistości lecz przychodziło jej to z wielkim trudem. Nie była odosobniona w swoich odczuciach.

Koralia była wiedźmą. Jak jej matka, babka, prababka i każda córka w ich rodzinie. Same ulegały zmianom wymuszonym przez czas. Zamiast zajmować się tylko rzucaniem uroków, świadczyły usługi psychologiczne dla wszystkich stworzeń ponadnaturalnych. Pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nawet nie zdawały sobie sprawy jak wiele istot ponadnaturalnych potrzebuje fachowej porady w obecnych czasach.

Teraz czekała na następnego klienta. Ten, dzwoniąc przed kilkoma godzinami był bardzo pobudzony, prosił o szybkie przyjęcie. Koralia czuła, że to nie skończy się na zwykłej poradzie, a będzie wymagało opuszczenia przytulnego gabinetu i wdania się w kolejną już awanturę w tym miesiącu. Po ostatniej, która okazała się potworną pomyłką, miała serdecznie dosyć na jakiś czas działań aktywniejszych niż pisanie na klawiaturze i wydawanie recept na środki uspokajające. Jedne można było kupić w aptece, inne u zielarki za rogiem.

Awantura zaczęła się od niezadowolonego telepaty, a skończyło na polowaniu na sukuba-prostytutkę w miejskich kanałach z policją na karku.

Czuła niepokojące mrowienie na karku. Coś się zbliżało, a Koralia starała się nigdy nie ignorować swoich przeczuć.

Jak na komendę gargulce za oknem nieznacznie się poruszyły. Zwykle nie robiły tego za dnia, by nikt z przechodniów tego przypadkiem nie zauważył. Ku jej zdumieniu środkowy wyprostował rękę i wskazał koślawym palcem na ulicę.

Koralia wstała i wyjrzała przez uchylone okno. W kierunku jej kamienicy zmierzał jakiś mężczyzna. Przystanął przed wejściem i spojrzał za siebie, jakby szukał kogoś wzrokiem. Po chwili zadzwonił domofon. Usłyszała strzępek wymienianych słów za drzwiami gabinetu. Jej przyjaciółka wpuściła gościa do środka. Pokonanie schodów na drugie piętro chwilę mu zajmie. Koralia wyszła z gabinetu.

– Nie wiem kto nas odwiedzi, ale uważaj, gargulce bardzo się wzburzyły – powiedziała do siedzącej za biurkiem w poczekalni przyjaciółki. Ta jedynie skinęła głową, po czym wyjęła z szuflady kilka amuletów i położyła je na biurku. Koralia spojrzała na nie i uśmiechnęła się w duchu. Ktokolwiek tu wchodzi, nie powinien zadzierać z Akane, a niewielu może równać się w walce ze wschodnim demonem.

Koralia wróciła do gabinetu. Zasiadła za biurkiem. Miotła stała na wyciągnięcie ręki. Przypomniała sobie kilka wcześniej przygotowanych na takie sytuacje uroków i spojrzała na obraz wiszący naprzeciw. Zaledwie trzy osoby wiedziały że w rzeczywistości płótno jest domem kilku chowańców. Kupiła je przed laty w Istambule a użyła tylko raz, gdy gabinet zajmowała jeszcze jej matka, tuż przed jej tragiczną śmiercią.

Usłyszała dzwonek do drzwi. Do jej gabinetu weszła Akane. Zwykle zapowiadała gości lub pacjentów przez interkom, a jedynie w wyjątkowych sytuacjach robiła to osobiście.

Podeszła do biurka i odezwała się szeptem:

– Nie wiem co to za jeden, ale chroni się lepiej niż ktokolwiek, kogo wcześniej widziałam. Nie potrafię go zidentyfikować, ani wejrzeć w jego duszę, bo jej nie ma. Na pewno chcesz z nim porozmawiać? – spojrzała wiedźmie prosto w oczy, po czym za okno. Z trzech gargulców na przeciwległym gzymsie pozostał jeden. Mocno rozpostarł skrzydła, gotowy do skoku. Pozostałe dwa gramoliły się właśnie na szeroki parapet okna od gabinetu, ledwie się na nim mieszcząc.

– Chcę się dowiedzieć kim jest i czego chce.

– Pamiętaj tylko, że miałam podobne odczucia wobec tego, który zabił twoją matkę. – Koralii na samo wspomnienie tamtego dnia coś ścisnęło gardło. – Wtedy zawiedłyśmy obie. Następnego razu może nie być.

Koralia wpatrywała się z żalem w przyjaciółkę, ale jej azjatyckie oczy nie wyrażały żadnych emocji. A może tylko jedno. To twoja decyzja.

– Wpuść go. – odpowiedziała z udawaną pewnością w głosie. W duszy czaił się strach.

 

Jacek. Takie imię mu nadano. Powiedziano że dzięki temu będzie się czuł bardziej ludzkim. Wtedy mu się to podobało. Czuł się jak część rodziny. Jak ich ukochane dziecko, mimo tego, że nigdy nie zaznał prawdziwego dzieciństwa.

Chcieli go kontrolować. Z początku im się to udawało. Uczyli go, jak korzystać z broni, jak korzystać ze swojego ciała, jak niszczyć, jak zabijać. Był w tym doskonały i to im się podobało.

Ale on wykazywał za dużo inicjatywy, za dużo własnej woli. To im się nie podobało. Aż przedobrzył, tak mu powiedzieli.

Chcieli go dopaść podczas kolejnych ćwiczeń. Myśleli że jak wyślą przeciwko niemu batalion czołgów, to wystarczy. Jakże się mylili. Chcieli zetrzeć go na proch, wypalić i zerwać z jego rąk wypalone znaki ze słowami których nie rozumiał, a które jak wiedział dawały mu życie.

Chcieli mieć idealnego żołnierza, no to go mieli. Tyle że przeciwko sobie.

Mógł uciec z poligonu bez oglądania się za siebie, ale chciał wrócić do ośrodka po kilka rzeczy. Przede wszystkim po to, co pozwalało mu się czuć człowiekiem i ukrywać pomiędzy ludźmi. Kilka ubrań i innych drobiazgów. Niewiele tego było. Odwrotnie proporcjonalne do wartości jaką dla niego przedstawiało.

Teraz stał na korytarzu. Ostatnim oddzielającym go od wolności. Potrafił zabijać, ale nie lubił tego. Teraz musiał, by ocalić siebie. Narzucił plecak na swój kompozytowy korpus, przyjrzał się swojemu pokrytemu chromem ciału wyłaniającemu się spod strzępów sztucznej skóry. Gdyby mógł, wziąłby głęboki oddech. Nie potrafił, albo raczej tego nie potrzebował. Przeładował dwa karabiny zabrane ze zbrojowni. Rzucił okiem na korytarz. Czekali na niego. W ciężkich pancerzach osobistych, z wielkokalibrową bronią. Okryci od stóp do głów niczym średniowieczni rycerze. Gotowi go zabić. Ale przecież nie można zabić czegoś co nie żyje, jak wyczytał w jednej z książek.

Był doskonałą maszyną do zabijania. Wyszedł na korytarz z bronią gotową siać zniszczenie.

Kilkanaście strzałów później było już po wszystkim. Każdy trafił precyzyjnie. Każda teflonowa, wspomagana zaklęciem kinetycznym kula oznaczała śmierć. Użył przeciwko nim broni, którą w tajemnicy przygotowali na niego.

Ale on wiedział i czuł, że jeśli kiedykolwiek będzie chciał odejść, będzie najpierw musiał poznać jak najlepiej swojego wroga. Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. To także gdzieś kiedyś przeczytał. Kłopot kiedy twój jedyny przyjaciel jest też jedynym wrogiem. Drzwi do świata stały otworem.

 

Dwa gargulce zaglądały nerwowo do środka. Siedziały na gzymsie i mimo usilnych znaków dawanych przez Koralię, nie chciały go opuścić. Co rusz zaglądały przez okno by upewnić się że wszystko jest w porządku.

Koralia westchnęła głęboko i ze zrezygnowaniem spojrzała na mężczyznę wchodzącego do gabinetu. Miał na sobie ciemne ubranie. Skórzaną kurtkę a pod nią bluzę z kapturem. Dżinsy i sportowe buty. Na pierwszy rzut oka był całkiem przystojny, ale jego oczy wyglądały jak zimne, nefrytowe kamienie. Nieobecne, nie widzące, rzeczywiście wyglądały jak pozbawione duszy. Wyglądał na groźnego, a jednocześnie odrobinę zagubionego. Jakby pierwszy raz w życiu znajdował się w takiej sytuacji.

Koralia wskazała mu miejsce w fotelu naprzeciw. Zwykle to ona zaczynała rozmowę, czy to z ponadnaturalnym pacjentem, czy przypadkową osobą szukającą pomocy. Starała się wzbudzić zaufanie, pomóc w wyrażeniu swoich myśli. Nie tym razem. Była zbyt spięta całym zajściem. Zauważyła, że Akane nie zamknęła drzwi. Pozostawiła je uchylone na pół centymetra. Prawdopodobnie stała po drugiej stronie przyciskając oko do szpary, a w rękach trzymając swoje ukochane Satynowe Ostrze.

Na samo wspomnienie tej demonicznej broni przeszły ją ciarki. Odruchowo spojrzała na shirasaye na stojaku pod ścianą. Mężczyzna także tam spojrzał, w tej samej chwili. Jeden z gargulców widząc nagły ruch, gramolił się już do środka przez uchylone okno. Drugi nie pozostawał mu dłużnym przepychając się po jego plecach i głowie.

Mężczyzna spojrzał w drugą stronę i ujrzał dwie półtorametrowe kamienne statuy.

Nic nie zrobił. Nie zerwał się z miejsca, nie zaatakował. Nie zrobił żadnego, kolejnego, gwałtownego ruchu. Odwrócił się ponownie do Koralii, która z mopem w dłoni sięgała po shirasaye. Drzwi otwierały się ostrożnie, a do środka wchodziła Akane.

Koralia zachodziła w głowę kim jest jej gość, który tak zdenerwował gargulce i wzmógł czujność Akane. I oczywiście w co się znowu wpakowała.

– Witam serdecznie – mężczyzna odezwał się głębokim, miłym dla ucha głosem. Rozejrzał się wokoło jakby z lekkim niedowierzaniem. Gargulce siedziały już na dywanie. Akane lewitowała zwiewnie w powietrzu, a Koralia stała z mopem, gotowa w każdej chwili wylecieć przez okno.

– Nie myślałem, że jest tak wiele nienaturalnych istot na świecie – dodał z niemalże dziecięcym uwielbieniem. Koralia słysząc słowo „nienaturalne" skrzywiła się wyraźnie. To słowo było zwykle używane przez rządowych, parapsychicznych funkcjonariuszy z ANI lub ABN. Wiedźma już kilkakrotnie się z nimi spotkała, zarówno oficjalnie jak i nieoficjalnie. W drugim przypadku kilku z nich zginęło.

Mężczyzna nie wyglądał na funkcjonariusza. Raczej na niebezpieczne, zagubione dziecko.

– Kim jesteś i jak mnie znalazłeś? – spytała odstawiając mopa. Nie zastanawiała się jak głupio to wygląda. Miotła to miotła, zawsze poleci.

– Jestem Jacek. Znalazłem cię dzięki czarownicy z klubu „Czarna Łza" – Koralia na samo wspomnienie właścicielki klubu, chorej fetyszystki z obsesją na punkcie młodości zrobiło się mdło. Powinna się spodziewać, że ze względu na stare zatargi ta na pewno ta będzie chciała ją wpakować w jakieś kłopoty.

– Jestem golemem. – dodał po chwili. Gargulce poruszyły się wzburzone, golemy były ich śmiertelnymi wrogami. Akane bezgłośnie poruszyła ustami wypowiadając słowa jakiejś Modlitwy, a Koralia ciężko opadła na swój fotel. Przypomniała sobie, że ostatnie golemyw Polsce widziano w 1944 roku, potem po raz ostatni w 1956, gdzie po masakrze ludności w jednym z argentyńskich miasteczek, oficjalnie zakazano ich tworzenia.

Koralia miała wrażenie, że wpadła po uszy w kociołek pełen krwi z dzika…

 

Jacek zdawał sobie sprawę kim, a raczej czym jest w rzeczywistości. Mimo powierzchowności człowieka nie był nim. Sztuczna skóra pokrywająca jego chromowany, kompozytowy korpus dawała mu bardzo powierzchowne poczucie człowieczeństwa. Iluzji bezpieczeństwa. Starał się odnaleźć wśród ludzi, a nie przychodziło mu to z łatwością.

Pierwsze dni i noce spędził w drodze. Nie musiał spać, w przeciwieństwie do tych, którzy go ścigali. Wiedział, że jego śladem podąża wojsko, a biorąc poprawkę na to kim, lub czym on jest, mogli powiadomić także inne agencje. Oczywiście nie mówiąc im że pochodzi z ich laboratoriów.

Na początku poruszał się zabranym z bazy samochodem. Kiedy skończyła się benzyna, biegł lasem. Nie tracił tchu, nie czuł zmęczenia. Raz wydawało mu się, że widział wilkołaka, ale nie był tego pewien. Słyszał że Niemcy wykorzystują je w swoich speckomandach od czasów II Wojny Światowej. Nie wiedział, czy ten był przyjacielem, czy wrogiem.

Jacek zapragnął ukryć się w dużym mieście, zmieszać z tłumem, zniknąć. Nie było to trudne. Stał się kolejną anonimową osobą chodzącą po ulicach.

Jednocześnie obserwował. Uważnie i wytrwale. Szukał sobie podobnych, żyjących wśród ludzi. Nienaturalnych, jak nazywali ich jego stwórcy. Jak bali się nazywać jego.

Na pierwszy ślad trafił po prawie tygodniu poszukiwań. Zauważył wampira uwodzącego jakąś nastolatkę. Rozpoznał go z trudem. Jednak jego szkolenie się przydało, miał w głowie małą encyklopedię nienaturalnych, potencjalnych przeciwników.

Krwiopijca zaciągnął dziewczynę do nocnego klubu, a tam jej spróbował. Jacek był gotowy zaatakować, wyrwać dziewczynę z rąk oprawcy. Jednak ten ledwie ją musnął. Dotknął jej szyję językiem i delikatnie ukąsił. Nie zabił jej, jak wpajano Jackowi na szkoleniach. Jak krwiopijcy zawsze robią, a jedynie dał jej i sobie odrobinę ekstatycznej przyjemności. Wypił z niej zaledwie cztery łyki.

Kiedy skończył, pozostawił lekko oszołomioną, ale zadowoloną nastolatkę w miękkim fotelu i podszedł do wpatrującego się w całe zajście Jacka.

– Nie wiesz, że podglądanie jest bardzo nieuprzejme? – słowa wampira brzmiały jak lukier na wietrze.

– Bałem się o tą dziewczynę – Jacek nie dał się zwieść temu głosowi.

– Uważasz, że jestem tak głupi, że złamię obowiązujące prawo? Za kogo ty mnie masz? – wampir był wyraźnie oburzony. Przyjrzał się Jackowi.

– Nawet nie próbujcie na mnie żadnej prowokacji. Nie dam się wrobić w żadne morderstwo. Już kilkakrotnie słyszałem co robicie, żeby pochwalić się jakimiś wynikami i uzasadnić przed rządem swoje istnienie. Podobno jesteśmy tacy niebezpieczni… Wy z ABN macie naprawdę tupet…

– Agencja Bezpieczeństwa Narodowego? O to chodzi?

– Skąd ty żeś się urwał? Mówię o Agencji Bez Nazwy… Na pewno dla nich nie pracujesz? – wampir był wyraźnie skonsternowany. – Przysiągłbym, że widziałem przed wejściem kilka osób ze wsparcia psychotechnicznego.

Wtedy Jacek zrozumiał, że wpadli na jego trop. A może nigdy go nie stracili.

 

Golem przyglądał się wiedźmie Koralii. Miała zielone oczy i czarne włosy sięgające szyi, na której miała przewiązaną zieloną apaszkę. Szybko rzucił okiem na drugą kobietę, stojącą w drzwiach. Drobna Azjatka z burzą rozpuszczonych włosów unoszących się w powietrzu, prawie jak na wietrze. Odwijała właśnie wstążkę z rękojeści różowego sztyletu. Odwijała ją dalej, aż znikło i samo ostrze, a pozostała w jej dłoniach jedynie wstążka, którą przewiązała niesforne włosy. W tej samej chwili przestała lewitować i opadła delikatnie na podłogę.

Małe kamienne pokurcze siedziały tuż obok niego. Wiedział jak bardzo są niebezpieczne mimo swej pozornej niesforności. Nie chciał się z nimi mierzyć. Nie z trzema jednocześnie, szczególnie, że jeden z nich cały czas siedząc na przeciwległym budynku nadal był gotowy do skoku. Dopadłby go w sekundę po rozbiciu okna.

Mimo osaczenia nie czuł się zagrożony. Nie znał tak naprawdę pojęcia strachu. Wiedział, że jeśli nie da im żadnego powodu, nie zaatakują go, a nawet pozwolą odejść.

Ale on nie chciał odchodzić, chciał żeby mu pomogli.

– Nie chcę żadnych problemów, a tak właściwie… – zaczął spoglądając w oczy wiedźmy – poszukuję pomocy. Wiem, że pani może ją zaoferować.

– Każda pomoc ma swoją cenę, szczególnie w… szczególnie w tym przypadku. – odpowiedziała nabierając pewności siebie.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mam pieniędzy, jedynie informacje. Tajne, wojskowe, rządowe… Wiele z nich mogłoby być przydatnych.

– Przekonaj mnie… – Koralia a wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się go obawia i jak bardzo posiadane przez niego informacje mogłyby być jej przydatne.

– Wiem, co się stało z golemem znalezionym przez oddział AK w 1944, zaraz po tym jak ten zmasakrował oddział Waffen SS. Wcześniej ten niemiecki odział zmasakrował całą wioskę, w której ukrywał się żydowski rabin.

– Tę historię w mniej lub bardziej zbliżonej formie zna bardzo wiele osób. Masz coś bardziej przekonywującego?

– Rabin zbiegł, a w 1956 roku odnalazł ostatniego ukrywającego się w Argentynie oficera z tego oddziału, który dziwnym trafem przeżył…

– Skąd pewność, że za tymi wydarzeniami sto ta sama osoba? – Koralia przywołała w pamięci zdjęcia praktycznie zrównanego z ziemią miasteczka. Miejsca w którym furia twórcy straciła kontrolę nad golemem…

– Bo ta sama osoba mnie stworzyła…

 

Sala była wypełniona ludźmi i nienaturalnymi, do których sam się zaliczał. Pod ścianami znajdowały się boksy z kanapami, dalej bar i kilka par drzwi. Jedne na zachodniej ścianie, drugie na południowej. Obok nich schody na wyższy poziom. Przy nich dwóch ochroniarzy, wpuszczających tylko wybrane osoby.

Jacek zaczął analizować sytuację. Nie mógł wyjść tą samą drogą, którą się tu dostał. Przejście przez drzwi obok baru mogłoby zaowocować przepychanką, ale nawet gdyby za kuchnią znalazł tylne wyjście, to zapewne byłoby obstawione. Ochroniarze przy schodach na pewno nie przepuszczą go do góry, a w razie próby użycia siły wezwą kogoś do pomocy. Lepiej nie ryzykować i mieć jednego wroga za plecami zamiast dwóch. Pozostały ostatnie drzwi. Nie widział, aby ktoś przez nie przechodził, nie wiedział czy były otwarte.

Prawdopodobnie każde wyjście zaowocuje starciem, jednak najgorsze może być główne wejście. Jacek zakładał, że agenci nie wiedzieli, iż ich spostrzegł.

Rozejrzał się po klubie, starał się wyłowić wśród szalejących świateł i rytmicznych basów muzyki swoich przeciwników.

Przypatrywał się zebranym w klubie. Większość się bawiła, część rozmawiała. Szukał tych, którzy odbiegali od tego zachowana. Zauważył kilku outsajderów. Ostatecznie wybrał dwóch, którzy zbyt intensywnie przyglądali się sali. Najwyraźniej jeszcze go nie zauważyli.

Jacek wyłowił wzrokiem wampira z którym rozmawiał przed chwilą. Bez pytania o zgodę przysiadł się do niego, przerywając mu rozmowę z kolejną kobietą. Ten był wyraźnie niezadowolony z postępowania Jacka.

– Słuchaj no…– Wampir zwrócił się do przysiadającego się mężczyzny. Spojrzał mu głęboko w oczy przywołując swoje naturalne umiejętności zauroczenia. Ze zdziwieniem stwierdził, że te nie wywarły na jego rozmówcy żadnego wrażenia.

– Skoro mamy to już za sobą, powiedz mi co jest za drzwiami przy schodach.

Wampir nadal był zdziwiony, ale szybko nabrał przekonania, że lepiej nie oponować, skoro nie wie z kim ma do czynienia. Zawodziły go wyostrzone zmysły, nie czuł ani życia, ani zapachu krwi czy bicia serca. Nie wyczuwał też duszy… Nie podobało mu się to. Wolał nie ryzykować. Postanowił odpowiedzieć.

– Prywatne pokoje właścicielki klubu. Nikt tam nie wchodzi bez jej wiedzy.

– Czyli gdybym tam wszedł, na pewno by się pojawiła? – w głowie Jacka zaczynał się rodzić plan działania.

– Masz to zagwarantowane, żegnam… – wampir odwrócił się do kobiety siedzącej obok, ale nie spuszczał oka z Jacka do czasu jak ten nie wstał i ruszył w kierunku wspomnianych drzwi.

Szedł wzdłuż boksów, nie chciał przedzierać się przez tłum wijący się dziko na parkiecie.

Podszedł do drzwi odprowadzany wzrokiem przynajmniej trzech ochroniarzy, kolejnych dwóch wyrosło mu za plecami.

Mężczyźni ścigający Jacka zauważyli poruszenie. Wystarczyło im jedno spojrzenie, by zidentyfikować cel. Jeden sięgnął do kołnierza kurtki i wypowiedział kilka słów do ukrytej za nim mikrosłuchawki. W drzwiach wejściowych pojawiły się dwie kolejne osoby – najwyraźniej wsparcie psychotechniczne. Jacek mógł się jedynie domyślać jakie posiadają umiejętności. Zapewne dobrze wykształcone, możliwie że telekinetyczne lub pirotechniczne. Musieli się liczyć z dużą siłą potrzebną do pochwycenia swojego celu. Lub zabicia.

Jacek zbliżył się do drzwi. Dwa kroki za nim znajdowali się ochroniarze z klubu. Chwycił za klamkę. Poczuł lekkie mrowienie powodowane Sztuką, które dla człowieka byłoby wystarczające by go ogłuszyć. Zaklęcie założone na drzwi nie było zbyt wyszukane, ale w normalnych okolicznościach byłoby wystarczająco skuteczne.

Drzwi były zamknięte. Jacek zmiażdżył klamkę i silnym pchnięciem wyrwał zatrzask zamka z framugi. Wszedł na krótki korytarzyk zakończony schodami prowadzącymi w dół. Jego akcja zmusiła ochroniarzy do działania. Było ich już ośmiu, pół kroku za nim. Czterech natarło na niego, pozostali zamknęli naderwane drzwi. Tak jak się spodziewał, chcieli zabezpieczyć wejście przed ewentualnym kolejnym wtargnięciem, powinni więc zatrzymać psychotechników. Z ochroniarzami szybko sobie poradzi.

Pierwszy który rzucił się na jego plecy poleciał dalej. Mocne szarpnięcie wystawiło mu prawy bark, po czym zderzając się ze ścianą, z głośnym chrupnięciem jego lewą rękę.

Kolejnych dwóch ochroniarzy rzuciło się w jednej chwili. Jacek przechwycił ich w powietrzu i uderzył w nimi w przeciwległe ściany. Wyraźne chrupnięcia i jęki powiedziały mu o połamanych żebrach i szczękach. Czwarty przeciwnik sięgnął za pazuchę, wyciągając prawie trzydziestocentymetrowe ostrze pokryte runami. Ku zdziwieniu Jacka pierwszy przeciwnik podnosił się już z ziemi, a jego bark wrócił już na miejsce. Jacek rozpoznał swoich przeciwników – konstrukty pseudoludzkie. Prymitywne, zaprogramowane na jedyne kilka podstawowych działań, biologiczne golemy. Poczuł się nie w porządku w stosunku do nich, jakby byli jego braćmi, ale nie miał wyboru, musiał ich zatrzymać. A to oznaczało że musi ich poćwiartować. Ale najpierw załatwi sobie odpowiednie narzędzie – pokryte runami ostrze które kierowane ręką czwartego konstrukta zmierzało w kierunku jego głowy. Przechwycił je w powietrzu. Stal otarła się ze snopem iskier o stop kompozytowy. Ostrze zatrzymało się w dłoni golema. Drugie szarpnięcie wyrwało ostrze z dłoni konstrukta. Trzecie posłało przeciwnika w kierunku schodów.

Ku zdziwieniu Jacka stała tam nieznana mu kobieta. Nie zauważył jej przybycia. Prawdopodobnie była ta, z którą chciał porozmawiać…

 

– Skoro nie znasz ani miasta, ani nikogo tutaj, powiedz mi, jak właściwie mnie odnalazłeś? – Koralia był już prawie rozluźniona. Gargulce siedziały nadal spięte, na szczęście nie deptały już grubego dywanu na podłodze, a jedynie kamienny parapet za oknem. Jednak co po chwilę któryś zaglądał do środka i widząc, że golem nadal zasiada na krześle, kręciły z politowaniem głową.

– Przez tydzień obserwowałem miasto. Szukałem miejsc, w których mógłbym spotkać sobie podobnych. W końcu się udało.

– I tak po prostu ktoś ci dał na mnie namiar? – Koralia nadal była niepocieszona.

– Nie, najpierw pobiłem kilka osób, nawiałem psychotechnikom i poznałem kilka innych osób.

– A może jakieś szczegóły? Chciałabym ci pomóc, ale nie ułatwiasz mi tego. – sięgnęła po szklankę wody.

– To było dwa dni temu, w jednym z nocnych klubów. Nazywał się „Czarna Łza" – wiedźma zakrztusiła się wodą. Spojrzała z wytrzeszczonymi oczami na Jacka. Nigdy nie mogła nad sobą zapanować, jeśli chodziło o Emmanuelę, właścicielkę niesławnego przybytku.

– Czy powiedziałem coś nie tak? – golem był rzeczywiście zdziwiony.

– Kto dokładnie dał ci mój adres i telefon? – odłożyła szklankę i zaczęła szukać w czegoś w szufladzie.

– Emanuela Bathory, tak przynajmniej się przedstawiła.

– Idź pod ten adres – Koralia podała Jackowi klucze i kartkę – I czekaj tam na mnie. Może godzinę, może dzień. Nie wiem, ile czasu zajmie mi posprzątanie tego bałaganu.

– To znaczy się że pomożesz mi zniknąć? – golem wyciągnął rękę po klucze.

– Nie, to znaczy że chcę żebyś się stąd wyniósł jak najszybciej. Prawdopodobnie jesteśmy już obserwowani, na pewno zadbała o to kobieta którą spotkałeś. Albo są w okolicy jej ludzie albo któraś z agencji. – Koralia poderwała się z miejsca. – Masz jakąś broń?

– Schowałem dwa karabiny, pistolet, mam ze sobą nóż runiczny… – sięgnął za plecy. W oknie pojawiły się szczerzące zęby gargulce. Wiedźma poczuła mrowienie na karku.

– Cicho tam! – wiedźma syknęła w ich kierunku – Pokaż mi go – w chwili gdy Koralia zobaczyła klingę, już wiedziała, że po raz kolejny przeczucia jej nie myliły – Zabrałeś go z klubu, tak?

– Jednemu z ochroniarzy, zapomniałem oddać – skrzywił usta w uśmiechu. Kobieta zabrała nóż i położyła go na biurku. Spiorunowała golema wzrokiem.

– Wież mi, ale oni nigdy nie zapominają o swojej broni. Po prostu pozwolili ci ją zabrać.

Nagle gargulec w oknie zagwizdał na palcach. Wskazał na dół, trzy razy w trzy różne miejsca. Wiedźma podeszła do okna. Na ulicy pojawiła się czarna, sportowa mazda. Z drugiej strony młoda dziewczyna ubrana w czarny strój przyglądała się witrynie piekarni. Na dachu dwie kamienice dalej siedziało stado wron. Wszystkie znaki mówiły że Emmanuela wie, że odkryła nóż. Odwróciła się do golema.

– Zejdź schodami do piwnicy. Korytarz łączy się z kolejnymi, wyjdziesz na następnej ulicy. Potem radzisz sobie sam. Nie daj się złapać, i zgub lub zabij każdy ogon. Dopiero wtedy idź pod wskazany adres i czekaj.

Golem skinął głową i opuścił gabinet. Wiedźma stanęła w oknie. Wrony krążyły nad jej kamienicą, ale nie odważyły się wylądować. Gargulce by je rozerwały. Dziewczyna spod witryny wsiadła do mazdy od strony pasażera. Na ulicę wpadły z dwóch stron cztery rządowe land rovery po czym zatrzymały się dokładnie pod jej oknem.

– No to będzie chryja – Akane stanęła za plecami Koralii. – Co robimy?

– To co zawsze, powiemy im prawdę – wiedźma z przymrużonymi oczami i krzywym uśmiechem przyglądała się wyskakującym z aut oficerom ANI.

Kilkanaście sekund później kilku z nich wpadło do gabinetu. Ubrani w garnitury, z MP7 gotowymi do strzału. Zaraz za nimi dwóch psychotroników skanujących myślami w poszukiwaniu wrogich akcji. Jeden z nich krzyknął:

– Agencja Nadzoru Informacyjnego, nie ruszać się!

– A myślałam że „agencja nie istnieje" – odpowiedziała Akane sięgając po wstążkę od włosów. Zawiązała na niej piękną kokardę i uśmiechnęła się urzekająco.

 

 

Koniec

Komentarze

"ona była małą dziewczynką. Oficjalnie był to gabinet poradni psychologicznej. Czasami przychodzili tu ludzie, zazwyczaj jednak klientela była zgoła odmienna." - powtórzenia

" mającą poważna problemy" - literówka

"z policją na karku.
Czuła niepokojące mrowienie na karku." - powtórzenia

Jest trochę powtórzeń i momentami nadmiar zaimków, ale czyta się przyjemnie.

 

Pozdrawiam.

Sama chciałaś...;-)

Koralia Ciemorzewska spojrzała przez okno swojego gabinetu na gargulce zasiadające na gzymsie przeciwległej kamienicy.
Jakoś strasznie długo czyta się to zdanie, aż się prosi o zmianę imiesłowu na „które zasiadały", by zaczerpnąć oddech

Trzy brzydkie, ale i jednocześnie sympatyczne kreatury siedziały tam od zawsze. Od kiedy pamiętała, kiedy jeszcze ten gabinet należał do jej matki a ona była małą dziewczynką.
Zasiadające - siedziały; i co znaczy „od zawsze"? - jeśli akcja w Warszawie, to krótkie to zawsze, a jeśli nie, to najwyżej odkąd wybudowano kamienicę. Najlepiej połączyć to zdanie z następny. Dobrze byłoby też opisać gargulce, na każdym budynku są inne, rzadko jednak mają coś poza łbem (w końcu zwane są też rzygaczami)

Oficjalnie był to gabinet poradni psychologicznej. Czasami przychodzili tu ludzie, zazwyczaj jednak klientela była zgoła odmienna.
Czasami + nawet przychodzili...

Przed kilkoma minutami rozmawiała ze strzygą mającą poważna problemy z policją. Zbyt mocno rozszerzyła swoje łowisko w centrum miasta, a pozostawiając zbyt wiele ciał naraziła się na dekonspirację. Koralia niestety w tym wypadku niewiele mogła jej pomóc.
mającą poważne problemy z policją
zbyt mocno - zbyt wiele
przecinek przed „naraziła się"
niewiele mogła jej pomóc - zgrzyta, albo może pomóc, albo nie

Wielokrotnie wykorzystywała swoje koneksje, by pomóc w zatuszowaniu jakiejś sprawy, czy wyciszeniu niewygodnego świadka.
Bez przecinka przed „czy"
Pomóc - pomóc; może po prostu: by zatuszować jakąś sprawę

Ta strzyga przeniosła się z podmiejskich lasów do miasta przed kilku laty, kiedy tereny miejskie wchłonęły kilka okolicznych wsi, a lasy wycięto pod nowe osiedle mieszkaniowe.
Skoro lasy wycięto, to nie z lasów się przeniosła; może wyciąć „z podmiejskich lasów" i zostawić tylko do miasta...


Ta próbowała odnaleźć się w nowej, miejskiej rzeczywistości lecz przychodziło jej to z wielkim trudem. Nie była odosobniona w swoich odczuciach.
Ta? Nie zmieniasz podmiotu, więc wystarczy zacząć zdanie od „Próbowała"
Przecinek przed lecz
Trud to odczucia? Lepiej: Nie była w tym odosobniona

Koralia była wiedźmą. Jak jej matka, babka, prababka i każda córka w ich rodzinie.
Chyba lepiej: i każda kobieta w ich rodzinie
Swoją drogą biedni faceci;-)

Same ulegały zmianom wymuszonym przez czas. Zamiast zajmować się tylko rzucaniem uroków, świadczyły usługi psychologiczne dla wszystkich stworzeń ponadnaturalnych. Pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę.
Skoro „Pomysł okazał się" to zdanie wcześniej nie „świadczyły", a - postanowiły świadczyć

Ten, dzwoniąc przed kilkoma godzinami był bardzo pobudzony, prosił o szybkie przyjęcie.
Przecinek przed „był"

Koralia czuła, że to nie skończy się na zwykłej poradzie, a będzie wymagało opuszczenia przytulnego gabinetu i wdania się w kolejną już awanturę w tym miesiącu.
„już" można usunąć

Po ostatniej, która okazała się potworną pomyłką, miała serdecznie dosyć na jakiś czas działań aktywniejszych niż pisanie na klawiaturze i wydawanie recept na środki uspokajające.
Dosyć - dość
Na jakiś - na pewien
Wydawanie recept - psycholog nie ma do tego prawa, musiałaby też mieć psychiatrię skończoną; może zmień na  psychoanalityka?

Awantura zaczęła się od niezadowolonego telepaty, a skończyło na polowaniu na sukuba-prostytutkę w miejskich kanałach z policją na karku.
Awantura zaczęła - więc i skończyła
Chyba lepiej prostytutkę-sukuba

Jak na komendę gargulce za oknem nieznacznie się poruszyły. Zwykle nie robiły tego za dnia, by nikt z przechodniów tego przypadkiem nie zauważył.
Tego-tego; lepiej: by nikt z przechodniów nie zwrócił na nie uwagi
Gargulce mają ręce/dłonie?

W kierunku jej kamienicy zmierzał jakiś mężczyzna. Przystanął przed wejściem i spojrzał za siebie, jakby szukał kogoś wzrokiem.
Nie brzmi zbyt dobrze, w końcu jak był daleko, to mógł iść gdziekolwiek. Może: zauważyła takiego a takiego mężczyznę. Przystanął przed wejściem do jej kamienicy i rozejrzał się wokół... (skoro sprawdzał, czy nie jest śledzony, to powinien sprawdzić wszystkie strony)

Po chwili zadzwonił domofon. Usłyszała strzępek wymienianych słów za drzwiami gabinetu. Jej przyjaciółka wpuściła gościa do środka. Pokonanie schodów na drugie piętro chwilę mu zajmie.
„strzępek wymienianych słów" - niefortunne wyrażenie; lepiej: strzępek rozmowy
Ostatnie zdanie - zbędne; wcześniej lepiej wspomnieć, że gabinet jest na drugim piętrze

- Nie wiem kto nas odwiedzi, ale uważaj, gargulce bardzo się wzburzyły - powiedziała do siedzącej za biurkiem w poczekalni przyjaciółki.
Przecinek przed „kto"
Rozumiem, że przyjaciółka jest sekretarką/rejestratorką - „siedząca za biurkiem w poczekalni przyjaciółka" nie brzmi dobrze i nie daje żadnej informacji


Ta jedynie skinęła głową, po czym wyjęła z szuflady kilka amuletów i położyła je na biurku. Koralia spojrzała na nie i uśmiechnęła się w duchu. Ktokolwiek tu wchodzi, nie powinien zadzierać z Akane, a niewielu może równać się w walce ze wschodnim demonem.
Hm, jeśli ta Akane to wschodni demon i tak dobrze walczy, to po co wyciąga amulety? Niezbyt uprzejme przywitanie nowego klienta...

Koralia wróciła do gabinetu. Zasiadła za biurkiem. Miotła stała na wyciągnięcie ręki. Przypomniała sobie kilka wcześniej przygotowanych na takie sytuacje uroków i spojrzała na obraz wiszący naprzeciw. Zaledwie trzy osoby wiedziały że w rzeczywistości płótno jest domem kilku chowańców. Kupiła je przed laty w Istambule a użyła tylko raz, gdy gabinet zajmowała jeszcze jej matka, tuż przed jej tragiczną śmiercią.
Dwa pierwsze zdania - połączyć
„obraz wiszący naprzeciw" - czego? Może wiszący na ścianie przy drzwiach/ naprzeciw biurka
Przecinek przed „że"
Można by opisać, co jest na obrazie przedstawione.
Przecinek przed „a"

Usłyszała dzwonek do drzwi. Do jej gabinetu weszła Akane.
Można połączyć dodają "a po chwili" - w końcu najpierw musiała wpuścić faceta

- Nie wiem co to za jeden, ale chroni się lepiej niż ktokolwiek, kogo wcześniej widziałam. Nie potrafię go zidentyfikować, ani wejrzeć w jego duszę, bo jej nie ma. Na pewno chcesz z nim porozmawiać? - spojrzała wiedźmie prosto w oczy, po czym za okno. Z trzech gargulców na przeciwległym gzymsie pozostał jeden. Mocno rozpostarł skrzydła, gotowy do skoku. Pozostałe dwa gramoliły się właśnie na szeroki parapet okna od gabinetu, ledwie się na nim mieszcząc.
- Chcę się dowiedzieć kim jest i czego chce.

„Nie wiem co to za jeden" - a chwilę wcześniej Koralia: „Nie wiem, kto nas odwiedzi"...
Przecinek przed: „co", „kim"
Usunąć przecinek przed „ani"
„spojrzała wiedźmie prosto w oczy, po czym za okno" - jak się już patrzy komuś w oczy, to zwykle czeka się na odpowiedź; można lepiej: zapytała z niepokojem. Zanim Koralia zdążyła jej odpowiedzieć, ze zdziwieniem zauważyła, że na zewnętrznym(?) parapecie wylądowały dwa gargulce, ledwie się na nim mieszcząc. Trzeci został na naprzeciwległym gzymsie z rozpostartymi skrzydłami, gotowy do skoku.
Na przeciwległym - razem
„Mocno rozpostarł skrzydła" - a można słabo?
„gramoliły się właśnie na szeroki parapet" - niefortunne stwierdzenie, poza tym „gramolić się" to wchodzić albo wydostawać się, a gargulce latają...

Wtedy zawiedłyśmy obie. Następnego razu może nie być.
Zawiodłyśmy
Drugiego zdania nie rozumiem. Jaki następny raz i kiedy był pierwszy? Domyślam się, że chodzi o coś związanego ze śmiercią matki, ale pozostaje niezrozumiałe.


Koralia wpatrywała się z żalem w przyjaciółkę, ale jej azjatyckie oczy nie wyrażały żadnych emocji. A może tylko jedno. To twoja decyzja.
- Wpuść go. - odpowiedziała z udawaną pewnością w głosie. W duszy czaił się strach.
Z żalem? - można myśleć z żalem, powiedzieć coś z żalem, ale jeśli wpatrywała się z żalem w przyjaciółkę, to brzmi jakby albo do niej miała żal, albo było jej przykro, bo np. zaraz zrobi jej krzywdę
„To twoja decyzja" - to nie jest emocja, tylko stwierdzenie
Usunąć kropkę przed myślnikiem


Powiedziano że dzięki temu będzie się czuł bardziej ludzkim. Wtedy mu się to podobało. Czuł się jak część rodziny. Jak ich ukochane dziecko, mimo tego, że nigdy nie zaznał prawdziwego dzieciństwa.
Przecinek przed „że"
„Czuł się jak część rodziny" - nie można się czuć jak część, lepiej: czuł się jakby przynależał do rodziny/ czuł się jakby był częścią ich rodziny
Jak ich ukochane dziecko - ich, czyli kogo?

Chcieli go kontrolować. Z początku im się to udawało.
połączyć

Ale on wykazywał za dużo inicjatywy, za dużo własnej woli. To im się nie podobało. Aż przedobrzył, tak mu powiedzieli.
Trochę bez sensu, informować, że chce się kogoś zabić. Dobrze byłoby opisać, co takiego konkretnie zrobił, że postanowiono się pozbyć w końcu świetnej broni

Myśleli że jak wyślą przeciwko niemu batalion czołgów, to wystarczy.
Przecinek przed że
Trochę bez sensu wysyłać batalion czołgów na jedną osobę. Raczej wysyła się ich na nieruchome cele, inne czołgi albo kilka batalionów żołnierzy, by jednym strzałem zabić jak najwięcej wroga - jednostka za łatwo może się ukryć albo uciec. Finowie podczas wony z Ruskimi nawet wskakiwali po czołgi, podrzucali granaty i czekali aż przejedzie, by zwiać. Nie róbmy z wojskowych kompletnych idiotów, którzy nie wiedzą, co do czego służy.


Jakże się mylili. Chcieli zetrzeć go na proch, wypalić i zerwać z jego rąk wypalone znaki ze słowami których nie rozumiał, a które jak wiedział dawały mu życie.
Najpierw zetrzeć w proch, później wypalić, a na koniec zerwać z rąk wypalone znaki?


Mógł uciec z poligonu bez oglądania się za siebie, ale chciał wrócić do ośrodka po kilka rzeczy. Przede wszystkim po to, co pozwalało mu się czuć człowiekiem i ukrywać pomiędzy ludźmi. Kilka ubrań i innych drobiazgów. Niewiele tego było. Odwrotnie proporcjonalne do wartości jaką dla niego przedstawiało.
Jak ktoś chce cię zabić, to uciekasz. Wrócić można po kogoś, ale nie po ubrania, które można zwinąć przy pierwszej okazji. Zresztą, czy golem powinien coś czuć? Może warto dopisać, że np. dlatego chcieli go zabić, bo jakiś sentymentalny, niegolemowy był?

Narzucił plecak na swój kompozytowy korpus, przyjrzał się swojemu pokrytemu chromem ciału wyłaniającemu się spod strzępów sztucznej skóry.

Gdyby mógł, wziąłby głęboki oddech. Nie potrafił, albo raczej tego nie potrzebował.
„wziąłby głęboki oddech" - nie ma takiego związku frazeologicznego; poprawnie: zaczerpnąłby +teraz głęboki oddech

Ale przecież nie można zabić czegoś co nie żyje, jak wyczytał w jednej z książek.
Przecinek przed „co"


Kłopot kiedy twój jedyny przyjaciel jest też jedynym wrogiem. Drzwi do świata stały otworem.
Przecinek przed „kiedy"
Drugie zdanie nijak nie łączy się z pierwszym

Dwa gargulce zaglądały nerwowo do środka. Siedziały na gzymsie i mimo usilnych znaków dawanych przez Koralię, nie chciały go opuścić. Co rusz zaglądały przez okno by upewnić się że wszystko jest w porządku.
Przecinek przed „by"
Musiała im dawać znaki, a odezwać się nie mogła, zanim wszedł „pacjent"?

Skórzaną kurtkę a pod nią bluzę z kapturem.
Przecinek

Nieobecne, nie widzące, rzeczywiście wyglądały jak pozbawione duszy. Wyglądał na groźnego, a jednocześnie odrobinę zagubionego.
Wyglądały - wyglądał

Prawdopodobnie stała po drugiej stronie przyciskając oko do szpary, a w rękach trzymając swoje ukochane Satynowe Ostrze.
a w rękach trzymała

Mężczyzna także tam spojrzał, w tej samej chwili. Jeden z gargulców widząc nagły ruch, gramolił się już do środka przez uchylone okno. Drugi nie pozostawał mu dłużnym przepychając się po jego plecach i głowie.
Przecinek przed widząc, przepychając
Komiczna scena, niezbyt pasuje do faktu, że gargulce ponoć są groźne
„gramolił się -już do środka" - tutaj poprawnie użyte, ale i tak trochę mi zgrzyta


Nic nie zrobił. Nie zerwał się z miejsca, nie zaatakował. Nie zrobił żadnego, kolejnego, gwałtownego ruchu.

Zrobił - zrobił, „żadnego, kolejnego", lepiej: Nie wykonał kolejnego gwałtownego ruchu - tylko czy skręt głowy, to „gwałtowny ruch"?

Odwrócił się ponownie do Koralii, która z mopem w dłoni sięgała po shirasaye. Drzwi otwierały się ostrożnie, a do środka wchodziła Akane.
Wcześniej pisałaś o miotle pod ręką

wchodziła - długo jej to zajmowało? weszła

Koralia zachodziła w głowę kim jest jej gość, który tak zdenerwował gargulce i wzmógł czujność Akane. I oczywiście w co się znowu wpakowała.
- Witam serdecznie - mężczyzna odezwał się głębokim, miłym dla ucha głosem. Rozejrzał się wokoło jakby z lekkim niedowierzaniem. Gargulce siedziały już na dywanie. Akane lewitowała zwiewnie w powietrzu, a Koralia stała z mopem, gotowa w każdej chwili wylecieć przez okno.
- Nie myślałem, że jest tak wiele nienaturalnych istot na świecie - dodał z niemalże dziecięcym uwielbieniem.

Kolejna komiczna scena, która nijak ma się do sytuacji. Skoro Koralia zaprasza do siebie pacjenta, to powinna przynajmniej spróbować zachować się jak profesjonalistka - w końcu ponoć różne istoty do niej przychodzą. Albo się boi i nie wpuszcza gościa, albo panuje nad lękiem i bierze sprawy w swoje ręce i przynajmniej go wita, pyta w czym może pomóc.
A facet jakby z innej bajki - niby się rozgląda, ale zachowanie kobiet w żadnym wypadku go nie dziwi - zafascynowany samym faktem ich istnienia, nawet nie rozbawiło go ich zachowanie.

Wiedźma już kilkakrotnie się z nimi spotkała, zarówno oficjalnie jak i nieoficjalnie. W drugim przypadku kilku z nich zginęło.
Przecinek przed „jak"
„w drugim przypadku" - a kiedy pierwszy? Piszesz o kilkakrotnych spotkaniach; tu trzeba by dać powtórzenie: Podczas tych/jednego nieoficjalnych/ego spotkań/nia kilku agentów zginęło.


- Jestem Jacek. Znalazłem cię dzięki czarownicy z klubu „Czarna Łza" - Koralia na samo wspomnienie właścicielki klubu, chorej fetyszystki z obsesją na punkcie młodości zrobiło się mdło. Powinna się spodziewać, że ze względu na stare zatargi ta na pewno ta będzie chciała ją wpakować w jakieś kłopoty.
„ta na pewno ta będzie..."


- Jestem golemem. - dodał po chwili.

Bez kropki


Przypomniała sobie, że ostatnie golemyw Polsce widziano w 1944 roku, potem po raz ostatni w 1956, gdzie po masakrze ludności w jednym z argentyńskich miasteczek, oficjalnie zakazano ich tworzenia.

brak spacji
„w Polsce widziano w 1944 roku, potem po raz ostatni w 1956, gdzie po masakrze... - brzmi jakby w 1956 również w Polsce, a nagle pojawia się argentyńskie miasteczko...


Wiedział, że jego śladem podąża wojsko, a biorąc poprawkę na to kim, lub czym on jest, mogli powiadomić także inne agencje. Oczywiście nie mówiąc im że pochodzi z ich laboratoriów.
Przecinek przed „kim", „że"
„na to kim, lub czym on jest" - lepiej na to, kim lub raczej czym jest
Usunąć przecinek przed „lub"

Słyszał że Niemcy wykorzystują je w swoich speckomandach od czasów II Wojny Światowej.
wojna światowa - małą


Nie zabił jej, jak wpajano Jackowi na szkoleniach. Jak krwiopijcy zawsze robią, a jedynie dał jej i sobie odrobinę ekstatycznej przyjemności.
Połączyć zdania przez że - chodzi o to, że na szkoleniach wpajali mu, że krwiopijcy zawsze tak robią, a nie, że ten wampir jest inny, a inni „krwiopijcy zawsze tak robią"...


Kiedy skończył, pozostawił lekko oszołomioną, ale zadowoloną nastolatkę w miękkim fotelu i podszedł do wpatrującego się w całe zajście Jacka.
Wpatrywać się można w coś/kogoś, ale nie w zajście - obserwującego całe zajście


- Bałem się o tą dziewczynę - Jacek nie dał się zwieść temu głosowi.

Tę dziewczynę

 

Miała zielone oczy i czarne włosy sięgające szyi, na której miała przewiązaną zieloną apaszkę.
Miała - miała

Odwijała właśnie wstążkę z rękojeści różowego sztyletu. Odwijała ją dalej, aż znikło i samo ostrze, a pozostała w jej dłoniach jedynie wstążka, którą przewiązała niesforne włosy.
Nie za bardzo rozumiem przyczynę - skutek. Chodzi o to, że sztylet to była sama różowa wstążka?

Nie z trzema jednocześnie, szczególnie, że jeden z nich cały czas siedząc na przeciwległym budynku nadal był gotowy do skoku. Dopadłby go w sekundę po rozbiciu okna.
Bez przecinku przed „że"
Po co rozbijać otwarte okno?

Ale on nie chciał odchodzić, chciał żeby mu pomogli.
Chciał - chciał; tylko żeby mu pomogły/a - od gargulców chyba nie oczekiwał pomocy?

- Nie chcę żadnych problemów, a tak właściwie... - zaczął spoglądając w oczy wiedźmy - poszukuję pomocy. Wiem, że pani może ją zaoferować.
Przecinek po „zaczął"
Zaoferować pomoc - bardzo oficjalne, a wcześniej mówił potocznym językiem

- Każda pomoc ma swoją cenę, szczególnie w... szczególnie w tym przypadku. - odpowiedziała nabierając pewności siebie.
Bez kropki


- Przekonaj mnie... - Koralia a wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się go obawia i jak bardzo posiadane przez niego informacje mogłyby być jej przydatne.

Koralnia za...
Przecinek przed „jak"

- Wiem, co się stało z golemem znalezionym przez oddział AK w 1944, zaraz po tym jak ten zmasakrował oddział Waffen SS. Wcześniej ten niemiecki odział zmasakrował całą wioskę, w której ukrywał się żydowski rabin.
Zmasakrował - zmasakrował


- Rabin zbiegł, a w 1956 roku odnalazł ostatniego ukrywającego się w Argentynie oficera z tego oddziału, który dziwnym trafem przeżył...

Oddział przeżył?

- Skąd pewność, że za tymi wydarzeniami sto ta sama osoba? - Koralia przywołała w pamięci zdjęcia praktycznie zrównanego z ziemią miasteczka. Miejsca w którym furia twórcy straciła kontrolę nad golemem...
sto ta sama osoba
przecinek przed „w którym"


Ochroniarze przy schodach na pewno nie przepuszczą go do góry, a w razie próby użycia siły wezwą kogoś do pomocy.
Nie przepuszczą go na górę

Nie widział, aby ktoś przez nie przechodził, nie wiedział czy były otwarte.
Przecinek przed „czy"

Prawdopodobnie każde wyjście zaowocuje starciem, jednak najgorsze może być główne wejście. Jacek zakładał, że agenci nie wiedzieli, iż ich spostrzegł.
Właściwie to ich nie spostrzegł, tylko wampir mu o nich powiedział

 

Jacek wyłowił wzrokiem wampira z którym rozmawiał przed chwilą.
Przecinek

- Słuchaj no...- Wampir zwrócił się do przysiadającego się mężczyzny. Spojrzał mu głęboko w oczy przywołując swoje naturalne umiejętności zauroczenia. Ze zdziwieniem stwierdził, że te nie wywarły na jego rozmówcy żadnego wrażenia.
Spacja po wielokropku; wampir małą; przecinek przed „przywołując", usunąć „jego"

- Skoro mamy to już za sobą, powiedz mi co jest za drzwiami przy schodach.
Przecinek przed „co"


- Masz to zagwarantowane, żegnam... - wampir odwrócił się do kobiety siedzącej obok, ale nie spuszczał oka z Jacka do czasu jak ten nie wstał i ruszył w kierunku wspomnianych drzwi.

Przecinek przed „jak"


Podszedł do drzwi odprowadzany wzrokiem przynajmniej trzech ochroniarzy, kolejnych dwóch wyrosło mu za plecami.

Odprowadzany wzrokiem +przez przynajmniej trzech...

Jacek mógł się jedynie domyślać jakie posiadają umiejętności. Zapewne dobrze wykształcone, możliwie że telekinetyczne lub pirotechniczne.
Przecinek przed „jakie"
możliwe że

Poczuł lekkie mrowienie powodowane Sztuką, które dla człowieka byłoby wystarczające by go ogłuszyć.
Przecinek przed „by"


Pierwszy który rzucił się na jego plecy poleciał dalej. Mocne szarpnięcie wystawiło mu prawy bark, po czym zderzając się ze ścianą, z głośnym chrupnięciem jego lewą rękę.

Przecinek przed „który" i za „plecy"
Pierwsze zdanie brzmi jakby ochroniarz sam z siebie poleciał dalej
Wystawić bark, rękę - co to znaczy? Bark można zwichnąć, rękę zwichnąć lub złamać...

Kolejnych dwóch ochroniarzy rzuciło się w jednej chwili. Jacek przechwycił ich w powietrzu i uderzył w nimi w przeciwległe ściany.
Przechwycić to można raczej piłkę, coś lecącego
i uderzył w nimi...

Ku zdziwieniu Jacka pierwszy przeciwnik podnosił się już z ziemi, a jego bark wrócił już na miejsce.
już - już

Poczuł się nie w porządku w stosunku do nich, jakby byli jego braćmi, ale nie miał wyboru, musiał ich zatrzymać.
Zatrzymać to chyba ich zadanie, nie jego. On chciał tylko przejść dalej

A to oznaczało że musi ich poćwiartować. Ale najpierw załatwi sobie odpowiednie narzędzie - pokryte runami ostrze które kierowane ręką czwartego konstrukta zmierzało w kierunku jego głowy.
przecinki

Przechwycił je w powietrzu.
Jak w powietrzu, skoro było „kierowane ręką czwartego konstrukta"... - chyba że chodziło ci o to, że je rzucił?

Stal otarła się ze snopem iskier o stop kompozytowy.
Raczej: Stal otarła się o stop kompozytowy, wzbudzając iskry...

Ostrze zatrzymało się w dłoni golema.
Albo zatrzymało się na dłoni, albo je złapał.


Drugie szarpnięcie wyrwało ostrze z dłoni konstrukta. Trzecie posłało przeciwnika w kierunku schodów.

Szarpnięciem można coś komuś wyrwać, ale nie można kogoś popchnąć

Prawdopodobnie była ta, z którą chciał porozmawiać...


- Skoro nie znasz ani miasta, ani nikogo tutaj, powiedz mi, jak właściwie mnie odnalazłeś? - Koralia był już prawie rozluźniona. Gargulce siedziały nadal spięte, na szczęście nie deptały już grubego dywanu na podłodze, a jedynie kamienny parapet za oknem. Jednak co po chwilę któryś zaglądał do środka i widząc, że golem nadal zasiada na krześle, kręciły z politowaniem głową.
- Przez tydzień obserwowałem miasto. Szukałem miejsc, w których mógłbym spotkać sobie podobnych. W końcu się udało.
- I tak po prostu ktoś ci dał na mnie namiar? - Koralia nadal była niepocieszona.
- Nie, najpierw pobiłem kilka osób, nawiałem psychotechnikom i poznałem kilka innych osób.
- A może jakieś szczegóły? Chciałabym ci pomóc, ale nie ułatwiasz mi tego. - sięgnęła po szklankę wody.
- To było dwa dni temu, w jednym z nocnych klubów. Nazywał się „Czarna Łza" - wiedźma zakrztusiła się wodą. Spojrzała z wytrzeszczonymi oczami na Jacka. Nigdy nie mogła nad sobą zapanować, jeśli chodziło o Emmanuelę, właścicielkę niesławnego przybytku.

Mam deja vu - już się o to pytała i już jej odpowiedział. Jeśli zmieniasz scenę, fragment, to wcześniejszą wersję dobrze by było usunąć:
„- Jestem Jacek. Znalazłem cię dzięki czarownicy z klubu „Czarna Łza" - Koralia na samo wspomnienie właścicielki klubu, chorej fetyszystki z obsesją na punkcie młodości zrobiło się mdło. Powinna się spodziewać, że ze względu na stare zatargi ta na pewno ta będzie chciała ją wpakować w jakieś kłopoty" - parę linijek wyżej...


- To znaczy się że pomożesz mi zniknąć? - golem wyciągnął rękę po klucze.
- Nie, to znaczy że chcę żebyś się stąd wyniósł jak najszybciej.

Przecinki przed „że"

 

Wszystkie znaki mówiły że Emmanuela wie, że odkryła nóż.
Przecinek


Na ulicę wpadły z dwóch stron cztery rządowe land rovery po czym zatrzymały się dokładnie pod jej oknem.
Przecinek przed „po czym" - ale lepiej „i"

- To co zawsze, powiemy im prawdę
Przecinek przed „co"

Zaraz za nimi dwóch psychotroników skanujących myślami w poszukiwaniu wrogich akcji.
Brak orzeczenia

- A myślałam że „agencja nie istnieje" - odpowiedziała Akane sięgając po wstążkę od włosów. Zawiązała na niej piękną kokardę i uśmiechnęła się urzekająco.

Przecinek przed „że"
A myślałam, że Agencja Nie Istnieje - wielkimi i bez cudzysłowie, by wiadomo było, że podaje „inne" tłumaczenie skrótowca
Fajne zakończenie

Ogólnie. Czytałam „Introligatora", teraz te tekst i mam wrażenie, że to czyste lenistwo. Potrafisz tworzyć spójne postaci, logiczną akcję, pisać w miarę bez błędów, więc wychodzi na to, że wrzuciłaś kolejny stary tekst, nawet go nie czytając wcześniej. Też mam mnóstwo pomysłów na nowe opowiadania, ale jak chcę coś gdzieś zamieścić, to staram się ten tekst „doszlifować" wcześniej - coś zawsze umknie, ale nie aż tyle. Jakby ci się chciało wziąć za poprawki, mogłoby wyjść ciekawe opowiadanie.

Chciełem i mam.
I jestem bardzo wdzięczny. na pewno nie raz jeszcze sięgnę do twojego komentarza, nieraz zapewnw będzie mi przydatny (swoją drogą, to dużo pracy z Twojej strony).
Pracy przede mną wiele, ale co dla mnie ważne, że postacie i historie potrafią zainteresować, a warsztat... cóż, ten trzeba szlifować. Praca, praca, praca.

Dzieki welkie, pozdrwawiam
Sakora

Sory za zmianę płci, to przez to "a" na końcu;-)
I jak najbardziej, podszlifuj warsztat, a twoje opowiadania będą świetne, bo pomysły masz ciekawe i wciągające.

Nowa Fantastyka