- Opowiadanie: Hidden - Ethan [western/fantasy]

Ethan [western/fantasy]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ethan [western/fantasy]

Jako, że nic od dwóch lat tak naprawdę nie napisałem, chciałbym pokazać moje opowiadanie sprzed trzech lat. Poprawiłem w nim w tej chwili parę rzeczy, coś tam wykreśliłem i tak dalej. Jest to tylko część pewnej, dawno temu zamierzonej większej całości, którą potem porzuciłem. Świat docelowo jest fantasy, choć tutaj tego nie odczujecie, od razu mówię.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Powolne skręcanie marnej jakości bibuły wokół najniższego gatunku zielska imitującego tytoń nie było raczej szczytem marzeń, ale co począć, gdy to żyje się o kradzionym, suchym chlebie i wodzie pitej z rynsztoka? Szczytem marzeń jest po prostu schronienie się w cieniu ratusza i zapalenie ostatnich, kradzionych oczywiście, miernie zmielonych listków tytoniu. Chociaż skórzane, wysoko wiązane buty i płaszcz otulający jego ciało na pewno nie pomagały przetrwać preriowych warunków, nie miał najmniejszego zamiaru pozbywać się swego wysłużonego trencza, a już na pewno nie wiekowego kapelusza, który od lat wiernie chronił jego czarne, przetłuszczające się włosy. Gdy następowały te nieliczne chwile, kiedy to miał okazję zobaczyć własną, okrutnie pokaleczoną twarz w lustrze, z dumą spoglądał na te smoliste kłaki, które rytualnie podcinał zardzewiałą brzytwą z wprost zegarmistrzowską dokładnością. Traktował to jak swoisty rytuał – podziwiać czerń swych włosów mimo całego zniszczenia jakie nawiedzało przez lata jego ciało. Tylko te kudły pozostawały od lat niezmienne. Zawsze brudne i tłuste. Po co myć głowę, pozbywając się naturalnej ochrony z łoju?

Zniszczone palce, pełne odcisków na stwardniałym wysuszonym naskórku, zgrabnie okręcały zżółkniętą bibułkę. Zawsze dbał o to, by nie używać zwykłego szarego papieru, a w szczególności srajtaśmy, troszczył się bowiem o komfort palenia i bezpieczeństwo swoich płuc. Nie oszczędzał materiału nawet, gdy zapas skradzionej przed paroma tygodniami bibułki był na wyczerpaniu. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że zarówno tytoń jak i ta śmieszna odmiana papieru jest niczym innym jak ścierwem, ale lubił zachowywać resztki pozorów, jakby w tym co robił była chociażby krzta godności. Wciąż żył z przeświadczeniem, że jego honor pozostaje niezachwiany, mimo picia szczochów i żywienia się szczurzymi bobkami.

Gdy do jego uszu dobiegł furkot niestarannie ociosanych drewnianych kół powozu, wyrzucił sobie w duchu jaki stał się nieostrożny. Niegdyś dosłyszałby ten charakterystyczny dźwięk wcześniej, niż gdy dyliżans przekraczał granicę miasteczka. Ethan coraz intensywniej zwijał bibułkę, chcąc w końcu zapalić swego papierosa. Drewniany powóz zaprzężony w cztery chude szkapy różnych maści skręcił z głównej drogi w małą uliczkę, w której odpoczywał Ethan. Trzymana w dłoni zapałka otarta o draskę, zajarzyła się i, przyłożona do bibuły, zapaliła papierosa. Zaciągnął się, z radością napełniając dymem swe, od lat juz pewne chore na raka, płuca. Gdy to wyjął skręta z ust, powóz właśnie zatrzymał się przed jednym z wielu drewnianych, pomalowanych na biało budynków, które przypominały dom mieszkalny albo jakąś noclegownie. Wyrośnięty, piegowaty woźnica z ogromnym sombrero na głowie zeskoczył ze swego miejsca i otworzył drzwi dyliżansu. Dziewczyna, która w nich się pojawiła – młoda szatynka z karykaturalnie pofalowanymi włosami spiętymi w przedziwną fryzurę – rozejrzała się bez entuzjazmu po okolicznych budynkach. Swą drobną dłonią poczęła wachlować sobie spory, wyeksponowany biust, zarazem delikatnie otwierając usta, by oblizać wargi. Dopiero, gdy pomruk niezadowolenia wydobył się zza jej pleców, zeszła – zeskoczyła przy pomocy woźnicy – na ziemię. Za nią wyłoniła się drobna szatynka o ogromnych, zielonych oczach i fryzurze równie przedziwnej i komicznej co pierwsza dama. Rudy woźnica odszedł i zajął sie wymęczonymi i spragnionymi końmi. Ostatni wyszedł gruby, wysoki i dobrze ubrany mężczyzna po pięćdziesiątce, w elegancko skrojonej marynarce i ze złotym zegarkiem na łańcuszku przy piersi. Ryży chłopak wówczas pociągnął konie za cugle i przyciągnął do najbliższej bali. Wymęczone stworzenia piły łapczywie, radośnie potrząsając łbami.

Ethan zaciągnął się ponownie – tytoń nie smakował już jak kiedyś. Szczególnie, że teraz miał nieprzyjemność smakować czegoś, co tak naprawdę prędzej można nazwać przemielonym baranim odbytem. Jeśli jednak miał wybierać, wolał już palić ten syf, niż czuć narastający głód dymu papierosowego. Tymczasem, gdy to on starał się wmówić sobie chociaż nikłą przyjemność z palenia, trójka przybyłych szybko i bez słowa ukryła sie przed nieprzyjacielskim słońcem na osłoniętej drewnianym dachem werandzie. Otyły mężczyzna podszedł pewnym krokiem do drzwi i zapukał do nich trzykrotnie. Panny za ten czas z kolei rozglądały się niefrasobliwie i Ethan mógł przysiąc, że zielonooka dostrzegła go. Odruchowo zastygł w bezruchu, nie wypuszczając nawet dymu z płuc. W końcu odwróciła głowę i weszła do budynku, bowiem jakaś smukła, siwa kobieta otworzyła im drzwi. Odetchnął z ulgą.

Palił spokojnie i powoli, nigdzie mu się nie spieszyło.

Nocny chłód otulał przyjemnie umęczone upałem ciała przechadzających się główną ulicą miasteczka. Ta zapomniana przez świat miejscowość było jednym z niewielu miejsc, gdzie życie rozkwitało po zmroku i, mimo panującej wszędzie ciemności, której nieliczne lampy wystawione na parterowych oknach pokonać nie mogły, ludzie nie obawiali się sie opuszczać swoich domostw. Tak jakby wciąż wierzyli w te mity o ludzkiej uczciwości. Głupie, młode, roześmiane dziewczyny, które zdawały się nie zakosztować jeszcze męskiej brutalności na sianie, paradowały w małych, trzech osobowych grupach, jakby same prosząc się, by jakiś niedogolony, podstarzały hodowca bydła zajął się nimi tej nocy. Wyglądały jak rozbite, poszukujące się nawzajem stado, tyle, że wyjątkowo zadowolone z zaistniałej sytuacji. Dojrzalsza gawiedź nie przebierała w słowach, narzekając na młódki, te jednak puszczały to mimo uszu. Wyraźnie rysowało się, że swoistym centrum nocnego życia w mieście była, by użyć łagodnego określenia, wyremontowana ze średnim skutkiem niedzisiejsza speluna. Jeżeli miało się względne pojęcie o budowlance, łatwo można było dostrzec, że bliżej budynkowi do kupy rozpadającego się drewna, aniżeli odnowionego saloonu. Nie przeszkadzało to jednak mieszkańcom przychodzić tam w celu poszukiwania rozrywki oraz alkoholu, skąpo ubranym pannom w poszukiwaniu klientów, a już na pewno nie przeszkadzało to właścicielowi i jego siedemnastoletniej córce. Co dzień, oboje w pocie czoła krzątali się przy ladzie, nalewając głównie różnego rodzaju wysokoprocentowe trunki. Oczywiście, nikt nie zdawał sobie sprawy, że pije szczyny wymieszane z wodą i jedynie lekkim dodatkiem alkoholu, który to gospodarz kupował z nieznajomego źródła, a który wlewał do markowych butelek, by stanowiły zgrabną imitację. Niczego nieświadomi mieszkańcy sprawiali, że jego interes kwitł.

Ethan wyszedł z bocznej uliczki i wmieszał się w tłum. Rozmowy i panujący szum zagłuszały stukot jego podbitych drewnem skórzanych butów, nikt nie dosłyszał także cicho mielonych przekleństw. Rondo kapelusza opadało na twarz, zasłaniając oczy, ukazując jedynie tygodniowy, twardy zarost pod garbatym nosem oraz cienkie, prawie niewidoczne usta. Dłonie w skórzanych rękawicach spoczywały na pasie, płaszcz trzepotał delikatnie, uderzając o nogi mijanych ludzi. Nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle pastuchów, stajennych, dziwek czy nawet jedno aptekarza. Zwykły, zaniedbany przybłęda, ot co. Jednym krokiem pokonał trzy stopie do werandy przed saloonem, a minąwszy dwóch młodych poganiaczy bydła i popchnąwszy wypadające nieomal z zawiasów wahadłowe drzwiczki, wszedł do środka. Panujący w budynku zapach nikotynowego dymu uderzył w niego z niezwykłą mocą, wprowadzając w chwilowe zaćmienie. Zastygł w miejscu, delektując się wonią, która niczym nie przypominał siana, którym zaciągał się parę godzin wcześniej. Dopiero, gdy jakiś pijaczyna uderzył go niezbyt subtelnie barkiem, oprzytomniał i powiedział siarczyste przekleństwo, odprowadzając dziada gniewnym wzrokiem. Rozglądnął się po zatłoczonym, pełnym od wrzasków pomieszczeniu i ruszył do baru. Delikatnym ruchem zwalił z miejsca całkowicie pijanego nastolatka i, ku ogólnemu niezadowoleniu, zajął jego miejsce. Nikt nie odważył się jednak odezwać. Jakaś piegowata dziewczyna podbiegła do młodzieńca i wytargała go z lokalu.

Barman, wycierając nerwowo już czysty, szklany kufel, niepewnie rzucił okiem na nowego klienta. Ethan podchwycił jego spojrzenie.

– Szklankę Byka Czarnego. – powiedział, unosząc wówczas dwoma palcami rondo kapelusza, by móc dokładnie przyjrzeć się właścicielowi. Rozbiegane, żółte niczym zsiadły mocz oczy przybysza sprawiły, że barman poczuł nieukrywaną niechęć i obrzydzenie. – Żwawo! – ponaglił, krzywiąc się okropnie.

Stukot szklanki o drewnianą ladę był niedosłyszalny w ogromnym gwarze panującym w saloonie. Dźwięk otwieranej butelki i cichy szmer alkoholu wlewanego do naczynia. Ethan spojrzał w ciemnofioletową ciecz, wziął spory haust, skrzywił się, przełknął, splunął sobie pod nogi. Przestraszony barman wbił w niego swe małe, czarne oczy, nerwowo obmacując końcami palców pucołowatą twarz. Nie spuszczając z niego oczu, dolał whisky jakiemuś łysiejącemu gońcowi, który odpowiadał w mieście za korespondencję. Ethan przyjrzał się dokładniej trunkowi, zatrząsł parę razy szklaneczką, oceniając gęstość, poczym szybko dopił resztę, uwalniając właściciela od zmartwień. Zaproponował mu nawet z radością dolewkę. Ethan nie oponował.

Wypił i odwrócił się. Oparł o blat, rozglądnął po saloonie.

Tuż przed nim siedziały trzy dziewki, a spore dekolty ich sukien z pełną premedytacją ukazywały ich niebagatelne krągłości. Ethan wyobraził sobie ilu już wygłodniałych samców musiało być do nich dopuszczonych i ilu jeszcze będą zmuszone przyjąć do swego kobiecego łona, jeżeli chcą przeżyć na tym świecie. Jedyne co go cieszyło, to że nie zwracały na niego uwagi – miał zbyt groźny i odpychający wygląd.

Na tle rozkrzyczanej gawiedzi wyróżniał się stół w samym centrum, gdzie pięciu mężczyzn, każdy z kapeluszem nasuniętym na twarz, grało w pokera. Prawie się nie odzywali, jedynie wciąż zapalali nowe papierosy, lawirując między kartami i dobrami, jakie stawiali. W pewnym momencie siwy dziadek pacnął kartami o stół, wstał, ubrał kurtkę i wyszedł z budynku. Spłukany, jak sądził Ethan.

Powinien się skupić. Nie przybył tutaj, by cieszyć się wonią nikotyny i bezwartościowymi drinkami. Miał interes do załatwienia. Szukał drania, który okradł go dwa dni temu, gdy to leżał w sianie zachlany jak świnia.

Nie denerwował się, był na to za stary. Zbyt wielu ludzi już próbowało go oszukać i wszyscy, bez wyjątku, leżeli martwi, a piach powoli wtłaczał się w ich puste, kościste oczodoły. Jedyne, co mu doskwierało, to uczucie upokorzenia, jakiego doznał. Pewnie nie przejąłby się stratą butów, czy płaszcza, zawsze mógł ukraść kolejne. Tego jednak zastąpić w żaden sposób nie mógł.

Drzwi do zaplecza otworzyły się i pojawił się w nich chudy mężczyzna o przeraźliwie pomarańczowej i pomarszczonej skórze. Podszedł do stolika w kącie, oddalonego od reszty, jakby specjalnie przygotowanym. Ukłonił się prowokacyjnie Ethanowi, zdejmując kapelusz, siadł.

Dopił, odstawił szklankę, podszedł do stolika.

– Witam, witam. Siadać, proszę. – Wyszczerzył zęby, wskazując krzesło naprzeciw niego. Jego głos przypominał skrzeczenie starej ropuchy, która nabawiła się rozwolnienia. Ethanowi kojarzył się z rozpaćkanym gównem. Zmierzył go dokładnie wzrokiem, jego sterczący nos, czarne jak smoła włosy, podobne do jego własnych, duże, niebieskie oczy. Siadł. – Bardzo, bardzo dobrze. Pan się napił, może kolejnego kielicha?

– Podziękuję. – warknął, nie siląc się na udawaną uprzejmość. Nie nawykł do przymilania się złodziejom. Tak, sam kradł, ale nie tak cenne i wartościowe przedmioty. Co innego rękawiczki, co innego…

– Masz je? – zapytał, obserwując jego długą, chudą lewą dłoń, gdy obracał mały korek. Na dźwięk jego słów, koniuszki palców lekko zadrżały.

– Przy pasie. Panie, wygodne, że ja pitolę. Kabury idealnie dopasowują się, nawet podczas siedzenia! – poklepał się po udach na znak potwierdzenia swych słów. Ethan dosłyszał leciutki metaliczny brzdęk. – A czy tyyy… Masz czego oczekuję?

Bez słowa wyjął zza pazuchy mały woreczek pełen brzęczących monet i rzucił je na stół. Gdyby nie sznureczek, którym był zawiązany, zapewne srebro rozsypałoby się wokoło. Szpakowaty wyszczerzył swoje żółtawe zęby, znów zaczął nerwowo okręcać korek w dłoniach.

– Oddaj mi je.

– Tak, tak… – wymamrotał, chwytając worek i dłonią dokładnie go macając. Zaglądnął do środka, a przedziwny grymas na jego twarzy stał się jeszcze mocniejszy. – Wspaniale, wspaniale.

– Oddaj.

Złodziej spojrzał na niego z takim wyrzutem, jakby psuł mu całą zabawę.

– Dobrze, chodź pan, tutaj wamci ich nie oddam przecie…

Wstał i ruszył na zaplecze, Ethan był krok za nim. Złodziej zamknął za nimi powoli drzwi, chwycił zapałkę, zapalił knot lampy naftowej. Pomieszczenie rozświetliło się i Ethan zobaczył ogromny zbiór pustych lub tez pełnych butelek. Zauważył między innymi Haxera czy też Bezowy Raj, lecz ich kolor nie pasował do tego, który zapamiętał z dawnych dni. Zastanawiał się, czy to wina sztucznego światła, czy też właściciel mieszał coś ze składem.

Do pomieszczenia weszła młoda szatynka w prostej, niebieskiej sukience i zawiązanym fartuchem. Widząc dwóch mężczyzn zatrzymała się w progu, lecz nie cofnęła, a jedynie kiwnęła głową złodziejowi, chwyciła butelkę Rozkoszy Korzeni i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

– Starczy… Oddaj mi je w końcu. – warknął, bowiem wejście dziewczyny wyrwało go z rozmyśleń nad alkoholem. Zmierzył złodzieja dokładnie wzrokiem. Cień, jakie rondo kapelusza rzucał na jego twarz powodował, że wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle, niczym nocna zmora rozświetlona ogniem. Ethan wiedział jednak, że z jego twarzą było podobnie. Szpakowaty zachichotał, rozsunął płaszcz, zatrząsł pasem, rękojeści rewolwerów uderzyły o jego biodra. Ethan nie zareagował. Powoli zaczął odpinać klamrę, jakby bawiąc się nią, lecz warknięcie właściciela zmusiło go do pośpiechu. Szarpnął pasem, zdjął go i powoli podał Ethanowi. Ten szybko wyrwał mu go z ręki, przeciągnął pod swoim płaszczem, ścisnął i zapiął. Mruknął, jakby chcąc wyrazić zadowolenie.

– Jesteśmy kwita, panie mój. Cieszy się, że tak polubownie to załatwiliśmy. – syknął złodziej, kiwając wariacko głową. Wyglądał jak pomylony.

– Ja też. – Ethan odwrócił się do drzwi. Usłyszał chichot, dziwnie ułożony cień zamigotał na drzwiach.

Był szybszy od szpakowatego. Momentalnie się odwrócił i złapał jego lewą rękę, bowiem jak się spodziewał, to w niej będzie trzymał nóż. Momentalnie mu ją wykręcił, wyrwał ostrze i odrzucił na bok. Zanim ten zdążył zareagować, szarpnął jego ramieniem, zmuszając go do klęku. Ten zaparł się nogą, był to jednak błąd. Ethan z impetem wjechał w jego kolano butem, łamiąc mu je doszczętnie. Dziki wrzask wyrwał się z ust szpakowatego, lecz cios w szczękę uciszył go należycie. Zakręciło mu się w głowie i upadł, dygocząc.

Ethan wyjął prawy rewolwer, zakręcił bębenkiem, otworzył. Tak jak sie spodziewał, nie było naboi. Wyjął z kieszeni jeden, błyszczący złotem w promieniach światła i załadował. Zakręcił, usłyszał ciche kliknięcie. Przełożył go do lewej dłoni, prawą położył na języku spustowym.

Złodziej zamamrotał coś pod nosem, lecz nie szło go zrozumieć.

– Chciałeś mnie zabić. Sądziłeś, że dam się zabić. – nacisnął spust, docisnął język, nie wystrzelił. Szpakowaty zatrząsł się, z trudem zaczął się czołgać w kierunku schodów prowadzących do piwnicy. Ethan kopnął go w brzuch. – Byłeś taki głupi, taki naiwny, kretynie. – Nacisnął ponownie, lecz nic się nie wydarzyło. Znowu. Nic. – Żegnaj. – burknął, naciskając spust. Znowu komora była pusta. Kolejny raz. Wystrzelił, trafił prosto w głowę.

Nie fatygował się nawet, by zabrać woreczek pełen srebra. Doskoczył do okna, wybił je rękojeścią rewolweru, wyskoczył i zaczął uciekać, słysząc jak w mieście podnosi się gwar po dosłyszeniu wystrzału. W saloonie rozniósł się pisk, w domach zapaliły się pojedyncze światła. Widział, jak na głównej ulicy wybucha panika. Puścił się biegiem na wschód, wpadając na ludzi, krzycząc "Strzały! Strzały, chować się, ludzie!". Doskonale wiedział, że wezmą go za przerażonego biedaka, a nie zabójcę. Do granicy miasta dotarł bez trudu. Odwrócił się ostatni raz, by spojrzeć na rozprzestrzeniający się zamęt i rosnący gwar. Nie spodziewał się, że zobaczy kogokolwiek, kto będzie zwracał na niego uwagę.

Za nim stał młody mężczyzna po trzydziestce w brązowej koszuli, z dwoma rewolwerami przy boku i metalową gwiazdą przypiętą do piersi. Zimne, czarne jak smoła oczy błyszczały światłem Księżyca. Usta wykrzywiały się nieprzyjemnie, grymas niezadowolenia, pomyślał Ethan.

– Puścisz mnie. – stwierdził, nie zapytał. Mężczyzna zrobił krok w przód. Żaden z nich nie miał zamiaru sięgać po broń.

– Od dawna byłeś w mieście?

– Parę dni.

– Mogłeś się odezwać.

– Masz wystarczająco dużo kłopotów. – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Szeryf zmarszczył brwi. Patrzyli na siebie, czarne, oczy i żółte, zniszczone przez narkotyki. Mężczyzna zacisnął zęby, przetarł twarz dłonią.

– Idź już. Ostatni raz ratuje ci dupę. Teraz właśnie mam przez ciebie więcej kłopotów.

Ethan bez słowa odwrócił się i zaczął bieg. Jeszcze przez wiele minut było widać go jako plamkę na horyzoncie, lecz nikt się nim nie przejmował. Nawet szeryf.

 

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ktoś pewnie uzna, że Ethan to bezczelna żżynka z Rolanda z Mrocznej Wieży. Jest to dość zabawna sprawa, bowiem postać Ethana stworzyłem jeszcze w 2007 roku, a mój pierwszy kontakt z cyklem Kinga był w 2008, pół roku po napisaniu tego fragmentu. No i faktycznie, jest trochę podobieństw. Szczególnie, że jest to świat fantasy, czego po prostu po tym fragmencie nie widać.

Koniec

Komentarze

Z racji, że siedzę trochę w temacie Far, Old West, z chęcią zerkam do tekstu. 
 Powolne skręcanie marnej jakości bibuły wokół najniższego gatunku zielska imitującego tytoń nie było raczej szczytem marzeń, ale co począć, gdy to żyje się o kradzionym, suchym chlebie i wodzie pitej z rynsztoka?
Już pierwsze zdanie wymaga przecinków, podziałki i chyba zmiany konstrukcji. Poza tym, nikt by nie przeżył o wodzie pitej z rynsztoka zbyt długo:). 
 Chociaż skórzane, wysoko wiązane buty i płaszcz otulający jego ciało
tytoniu, rynsztoka? Jak dla mnie zachachmęcenie podmiotu, ale mogę się mylić. 
 Chociaż skórzane, wysoko wiązane buty i płaszcz otulający jego ciało na pewno nie pomagały przetrwać preriowych warunków, nie miał najmniejszego zamiaru pozbywać się swego wysłużonego trencza, a już na pewno nie wiekowego kapelusza, który od lat wiernie chronił jego czarne, przetłuszczające się włosy. Gdy następowały te nieliczne chwile, kiedy to miał okazję zobaczyć własną, okrutnie pokaleczoną twarz w lustrze, z dumą spoglądał na te smoliste kłaki, które rytualnie podcinał zardzewiałą brzytwą z wprost zegarmistrzowską dokładnością. Traktował to jak swoisty rytuał - podziwiać czerń swych włosów mimo całego zniszczenia jakie nawiedzało przez lata jego ciało. Tylko te kudły pozostawały od lat niezmienne. Zawsze brudne i tłuste. Po co myć głowę, pozbywając się naturalnej ochrony z łoju?
Zaimkoza. 
Zniszczone palce, pełne odcisków na stwardniałym wysuszonym naskórku, zgrabnie okręcały zżółkniętą bibułkę.
Znowu? 
by nie używać zwykłego szarego papieru, a w szczególności srajtaśmy
To ja może uświadomię Autora, że srajtaśma, to zwykły, niekiedy również szary, papier:)
Wciąż żył z przeświadczeniem, że jego honor pozostaje niezachwiany, mimo picia szczochów i żywienia się szczurzymi bobkami.
Błagam, bo to ani śmieszno, ani straszno, ani prawdziwie. Jeszcze pewnie zjadał zwłoki wędrowców i wylizywał co lepsze smakołyki kojotom spod ogona... To mi przypomina wczesny skecz Monty Phytonów o ubóstwie:). 

 

Łops, przez przypadek dodałem. Nic to, jadę dalej. 
 Szczególnie, że teraz miał nieprzyjemność smakować czegoś, co tak naprawdę prędzej można nazwać przemielonym baranim odbytem
Fekalnych nawiązań ciąg dalszy. 
Ethan coraz intensywniej zwijał bibułkę 
Kto to?  
paradowały w małych, trzech osobowych grupach 
TRZECH osobwe grupki? Ojciec, Syn i Duch Święty, czyli jak to ongiś mawiano trzechtrójca?:)
 Oczywiście, nikt nie zdawał sobie sprawy, że pije szczyny wymieszane z wodą i jedynie lekkim dodatkiem alkoholu, który to gospodarz kupował z nieznajomego źródła, a który wlewał do markowych butelek, by stanowiły zgrabną imitację. Niczego nieświadomi mieszkańcy sprawiali, że jego interes kwitł.
Czyli to bylo miasteczko idiotek i debili pozbawionych zmysłu powonienia oraz smaku? Autorze, przesadziłeś i zabrzmiało głupio, nieprawdziwie, przesadzenie. 
 Co to było? O czym? Wodolejstwo o tytoniu i paleniu, o młodych damach wychodzących z dyliżansu zagrała potem jakąś rolę? Nie. Tekst nie posiada sensu, jest scenką, która nic nie oznacza. Sporo opisów jest odrealnionych, przesadzonych. Interpunkcja czasami też siada, jest zaimkoza, są przydługie, nużące zdania. 

Autorze, dobrze, że wrzuciłeś tekst sprzed kilku lat, jeśli po długiej przerwie chcesz coś znowu napisać. Jeśli miałbym coś Ci doradzić to:
- Skup się na konstrukcji zdań, eliminuj zbędne zaimki, uważaj na gramatykę i znaczenie słów. Czytaj na głos to co napisałeś, najlepiej komuś. Jeśli po 30 zdaniach zgubi sens, jeśli będzie mu coś zgrzytac, to oznacza, że musisz wrócić do tekstu.
- wodolejstwo. Zbyt długo i szczegółowo rozpisujesz sie o pierdołach. To nudzi. To, co opisałeś powinno jakoś zagrać w tekście, czemuś służyć. Opisy, owszem, budują klimat, pozwalają na wczucie się w powieść, czasami np: poprzez opis miejsca opisuje się psychikę i zachowanie postaci. Są też różne techniki pisania opisów, ale, ale nie mogą zamienić się one w zbędną watę, która tak spowalnia tępo tekstu, że czytelnik zasypia.
- napisz tekst. Odłóż na tydzień. Poprawe. Odłóż na tydzień. Popraw, wstaw.  

Przy tak długich opisach radziłabym wyraźniej zaznaczyc akapity, ponieważ łatwo zgunic się w tekscie. Nie miał kasy na porządny tytoń, a woreczek pełen srebra zostawił przy trupie? - Coś tu nie gra. Co dalej z tymi kobietami i mężczyzną z dyliżansu, jeśli nie odgrywali żadnej roli (akurat w tym fragmęcie, bo może w większej całości mieli
) trzeba było ich zwyczajnie pominąc.

Błędy wymienił już szczegółowo Orson. Ja zwrócę tylko uwagę na straszną zaimkozę - większość zaimków zupełnie zbędna. Akcja strasznie się wlecze, pierwsze półtorej strony praktycznie nic nie wnosi.

Ethan ani trochę nie skojarzył mi się z Rolandem z Mrocznej Wieży. Roland to świetna pomstać, prawdziwy rewolwerowiec, a Ethan to nijaki obdartus, który chłepce wodę z rynsztoka - Roland nigdy by się do tego nie zniżył. ;)

Pozdrawiam.

znaczy tak - tekst jest stary, ale nowy. jest fragmenetem większego projektu, który nigdy nie powstanie. i jest fantasy, tylko w ogóle tego po nim nie widać. potrafisz zaintygować czytelnika :)

Nowa Fantastyka